^ UP 1500-1999m
Dystans całkowity: | 8517.57 km (w terenie 127.00 km; 1.49%) |
Czas w ruchu: | 393:53 |
Średnia prędkość: | 18.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 74087 m |
Liczba aktywności: | 44 |
Średnio na aktywność: | 193.58 km i 10h 38m |
Więcej statystyk |
Rzeszów
d a n e w y j a z d u
207.37 km
2.00 km teren
12:25 h
Pr.śr.:16.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Na sobotę zapowiadali ładną pogodę, zwłaszcza na południowym
wschodzie (+14 nawet miało tam być). Kierunek trasy nasunął się więc sam:
Tarnów, Rzeszów a może i Przemyśl.
Wyjazd standardowo o północy. Jest dość ciepło, w Wieliczce
musiałem się przebrać (wziąłem 3 kurtki: cienką, grubą i przeciwdeszczową, z
których wykorzystałem tylko tą pierwszą). Przy okazji uwieczniłem wreszcie za
zdjęciu ciekawostkę, która stoi tam od lat: znak z oznaczeniami starej
„czwórki”. Ów droga (dziś 94ka) zaprowadzi mnie do Rzeszowa. Kilka stopni na
plusie, jazda lekko pagórkowatą, pustą o tej porze dnia nocy krajówką mija więc
bardzo przyjemnie. Lada moment jestem w Bochni a chwilę potem w Brzesku. Na
rynku ciekawostka przyrodnicza: drzewka z żywo zielonymi liści pod koniec
listopada?! Na pewno nie jest to rodzimy gatunek. W Wojniczu ciemno, cicho, pusto i
głucho. W Tarnowie podobnie, na sennym rynku poza mną nie ma chyba nikogo, nie
to co w Krakowie, ten żyje non stop. Chwilę odpocząłem, coś tam zjadłem i na
wylocie z miasta wita mnie wschód Słońca. Po drodze robię zdjęcia co
ciekawszych obiektów typu: malutka huta szkła, skład opon czy całkiem spory silniczek. Listopadowy ranek jest słoneczny i pogodny. Bardzo przyjemne jak na
późną jesień warunki nieco psuje silny i zimny południowy wiatr, który włącza
się kawałek za Tarnowem. W połączeniu z brakiem sensownych połączeń kolejowych
(pociąg o 4.30…) stawia on pod znakiem zapytania plany dotarcia do Przemyśla.
Pewnie skończy się na Rzeszowie, myślę sobie (nie myliłem się). Póki co jadę
jednak dalej i zwiedzam przejazdem centra (ryneczki, placyki itp.) wszystkich
mijanych miasteczek. Pilzno, Dębica, Ropczyce, Sędziszów Małopolski. Cztery
dokładnie są między Tarnowem a Rzeszowem. W dwóch z nich (nie pamiętam już w
których) małe zakupy a między trzecim a czwartym rzecz nieco ciekawsza:
(czynny) odwiert ropy naftowej. Dłuższą chwilę wgapiam się w tą hipnotyzującą
pracę pompy ;) Po czym robię jeszcze małą sesję zdjęciową z wielką radziecką maszyną nieznanego mi przeznaczenia (wyciągarką czegoś tam pewnie). Ruszam
dalej, im bardziej na wschód tym mocniej wieje. Co silniejsze podmuchy wiatru
zaburzają mój tor jazdy znosząc mnie nieco ku osi jezdni, trzeba uważać. Im
dalej tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że dziś skończymy na Rzeszowie.
Na przydrożnych przystankach przyglądam się różnym ciekawostkom (pisałem już
kiedyś, że bardzo ciekawe rzeczy można tam znaleźć). Tym razem zainteresował
mnie ten napis. Do Rzeszowa docieram chwilę przed 14tą. Za wcześnie by od razu
wracać (o Przemyślu już dawno nie myślę). Odszukuję interesujący mnie pociąg: 17.50,
ostatni Regio do Krakowa, potem już tylko IC. Mam więc niemal 4 godziny na
zwiedzanie miasta. Zwiedzam więc.
Pomijając rzecz tak oczywistą jak Wielka Cipa (być w Rzeszowie i zobaczyć Wielkiej Cipy to nie być w Rzeszowie) zaliczam też rynek. Potem ładnymi bulwarami Wisłoku (po drodze gejowska kładka)
docieram na północny skraj centrum Rzeszowa. Gdy się kończą przejeżdżam na
drugą stronę rzeki i skręcam w uliczkę która okazuje się być ślepa. Jest za to
ścieżka. Początkowo prowadzi ona przez jakiś sad (?). W każdym razie drzewa
rosną w równiutkich rzędach. Potem jakieś chaszcze, klimatyczna kładka nad
Wisłokiem, między rurami magistrali CO. Torowiska kolejowe, działki,
rozmoknięte drogi (a rower świeżo wymyty :D) itp. itd. Wreszcie wydostaję się z
tego bagna i wyglądającym na nowo wybudowanym, okazałym mostem na powstającej
północnej obwodnicy miasta przedostaję się na zachodnią jego stronę. Potem
znowu po bulwarach (robi się ciemno), w te i we wte. Na północ leciało się
pięknie, na południe wiatr mocno hamował. Potem tu i tam, tam i tu, i na dworzec. Zapiekanka, bilety i do domu. Podróż pociągiem minęła bardzo przyjemnie. Nie mogła inaczej bo jechałem jednym z najwygodniejszych pojazdów
szynowych – starym dobrym „kiblem”. Te nowoczesne Pesy, Sresy i inne Impulsy do
pięt mu nie dorastają. Jedyna wada to brak wifi/gniazdek ale chyba nie po to
jeździ się pociągami żeby na fejsie siedzieć (którego i tak nie używam). W
Krakowie mała dokrętka i akurat gdy zaczyna padać dojeżdżam do domu, koło
22giej.
Udana wycieczka, jak na koniec listopada pogoda jak i
dystans zupełnie ok. Lajtowe zwiedzanie Rzeszowa było zdecydowanie lepszym
pomysłem niż orka pod wiatr do Przemyśla i czekanie w nocy kilka godzin na
pociąg. Czasem trzeba wiedzieć kiedy odpuścić (miewam z tym problemy ;) ). Rzeszów wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, nie taki skansen jak Kraków. Pomimo że miasto zupełnie innej wielkości to jakoś tak z rozmachem bardziej.
Opis krótki bo i trasa nie za długa. Bliźniaczo podobna do
tej sprzed roku, też z końca listopada
Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/eDaDSCRLBBwVqSyy2
00.30 - 21.55
2,7l
4 bułki z pasztetem, 4 banany, 1 zapiekanka, 0,5kg wafelków, duże delicje, 1 x 7days, paczka słonych ciasteczek
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo
Na lajcie
d a n e w y j a z d u
210.17 km
0.00 km teren
09:58 h
Pr.śr.:21.09 km/h
Pr.max:52.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1587 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
J.w. Innymi słowy: leniwa, niezobowiązująca świąteczna wycieczka. Raz
że musiałem odsapnąć, dwa że są Święta i wypada odpoczywać a nie
katować się, trzy że pogoda niepewna. Na mapach prognozowych w całym
kraju chmurki z deszczem... Za wyjątkiem właśnie Krakowa i Górnego
Śląska. To też zadecydowało o kierunku dzisiejszej trasy.
Wyjazd
10 min. po północy. Odpoczynek hehe ;) Ale przyzwyczaiłem się do takiej
pory wyjazdów i tak jest po prostu dobrze :) A poza tym im wcześniej
wyjadę, tym wcześniej wrócę i będę się obijał. W Skawinie pauza i
śniadanie. Dalej pagórkowatą drogą na Kalwarię. W Kalwarii odpoczynek i w
drogę. Taki trochę suchy ten opis ale nie bardzo jest tu co opisywać,
doskonale znane drogi i okolice po prostu. Natomiast za Kalwarią
wydarzyło się coś co może ten opis nieco urozmaicić. Mianowicie jechałem
sobie z górki. Z górki jak to z górki, raczej szybko niż wolno. Przez chwilę nie
patrzyłem się na drogę a gdzieś w bok. I nagle w coś trzepnąłem, prawą
stopą/pedałem. Dość solidnie trzepnąłem. Wyhamowałem, zawróciłem, może
to jakiś kawałek zderzaka, jakieś nadkole albo coś w tym stylu? Zdarzają
się takie obiekty na drogach, myślałem że może to wywalę na pobocze.
Patrzę a tam jakiś zwierz O.o Nieduże, ale i nie małe to, coś jak średniej
wielkości pies. Tylko że nie jestem pewien czy to był pies. W świetle
lampki nie widziałem dokładnie, przestraszyłem się i zawróciłem. No ale
kurde jakby to był pies to powinien z siebie jakiś odgłos wydać,
jakikolwiek, bo trochę go to musiało boleć, skoro ja też poczułem przez
buta. A to sobie stało na 4 łapach, nie ruszało się, nie odzywało... Nie
wiem co o tym myśleć, przecież mi się to nie przyśniło. Może na
prochach był i nie czuł bólu. Albo wścieklizna. Albo jeszcze coś inszego.
Mniejsza o to, grunt że mnie to coś nie ugryzło. Dość zimno było, z tego
co zapisałem wynika że min. 1'C ale nie pamiętam już gdzie (opisuję
wycieczkę sprzed 2 tygodni). W Wadowicach rozsiadłem się na rynku z
myślą o dłuższym odpoczynku. No i odpoczywałem z godzinę, a to za sprawą
rozmówcy którego spotkałem. Jegomość koło 30-40ki, świętujący już w
nocy, z pomocą trunku owocowego niewielkiej, bo kilkuprocentowej mocy ;)
Nie że menel jakiś, po prostu poszedł się chłop w nocy napić na rynek, tak jak ja idę
się w nocy przejechać na rowerze ;) Rozmowa była całkiem przyjemna, a
oprócz dentysty (który nie chciał mu wyrwać bolącego zęba tylko dał antybiotyk), pracy i zarobków tyczyła się głównie (w jakichś 90%) kościoła. Kościoła, księży i jakichś nowych przykazań co podobno wprowadzili. Nie wiem gdzie on o tym usłyszał, ja nie słyszałem, może dlatego że nie oglądam telewizji. Coś o bogaceniu się w każdym razie. I o tym jak się to ma do dostatku w jakim żyją duchowni. Podsumowując. Chodziło mu o to że wystarczy żyć z zgodzie z 10 przykazaniami, nie czynić sobie ani nikomu innemu nic złego i to wystarczy, aby trafić do Nieba. Cóż, ciężko się z nim nie zgodzić, prosty człowiek a mądrze prawi. Zeszło na tą rozmowę, a ja zmarzłem. Pora ruszać. W Andrychowie już jasnawo się zaczyna robić, a w Kętach już ranek. Do Bielska-Białej rzut beretem. Docieram do miasta. Pogoda niepewna, z przodu chmury, z tyłu chmury. Chłodno, raptem 10 stopni. Chyba nawet kilka kropli deszczu spadło. W B.B. zabawiłem jakieś 3 godziny (!). Długo szukałem rynku, długo na nim siedziałem, pokręciłem się po mieście, zdjęć porobiłem. Jak na lajcie, to na lajcie :) Gdy w końcu zebrałem się do drogi powrotnej, zaczęło kropić. I tak kropiło a nawet trochę padało, od Bielska aż do Oświęcimia. A ja byłem trochę słaby, gardło i brzuch pobolewał, jakby jakaś choroba brała. W Oświęcimiu koło południa. Do chaty 80km. Czasu a czasu :) Wciągnąłem coś na ząb, w tym i energybara, który jakoś postawił mnie na nogi. W międzyczasie rozpogodziło się zupełnie, słoneczko i ze 20 stopni. Z nowymi siłami ruszyłem w kierunku domu. Jechało się lepiej ale wciąż gorzej niż dobrze. Ominąłem nieciekawy fragment krajówki drogą wiodącą drugą stroną wielkich zakładów chemicznych. Do DK44 dobijając w Przeciszowie, gdzie jest już całkiem przyjemna na rower. Gdzieś między Zatorem a Skawiną jakieś nowe siły we mnie wstąpiły O.o Normalnie 200% mocy w porównaniu z tym co było jeszcze przed chwilą! Leciało się pięknie, nawet jakieś sprinty co chwila sobie robiłem. Podniosłem też średnią z 19 (w BB) do 21km/h. W Krakowie po zmęczeniu ani śladu. Dziwna sprawa, ale mnie pasuje :) W domu po 17tej.
Udana wycieczka. Nie zawsze musi być dużo i daleko aby było fajnie :) Pogoda też wytrzymała.
W Skawinie © Pidzej
Energy 2000 Przytkowice © Pidzej
Kalwaria Zebrzydowska © Pidzej
Komuś przeszkadzało... Bo po co ma być nierozjebane skoro może być rozjebane? © Pidzej
Dłuższa pauza w Wadowicach © Pidzej
Takie tam © Pidzej
Andrychów © Pidzej
I Kęty © Pidzej
Kolory wiosenne © Pidzej
Za plecami chmury © Pidzej
I z przodu takoż © Pidzej
Widoczek z trasy © Pidzej
I panoramka B.-Białej © Pidzej
Bielsko-Biała © Pidzej
Bielsko-Biała © Pidzej
Kontrasty © Pidzej
Dom handlowy © Pidzej
Ratusz © Pidzej
Rzeka Biała © Pidzej
Zamek © Pidzej
Rynek © Pidzej
Jemioła © Pidzej
Ostatni rzut oka na miasto © Pidzej
Randomowy kościół © Pidzej
Przyjemna droga © Pidzej
Pasieka © Pidzej
Randomowy kościół © Pidzej
Nowe loga i napisy © Pidzej
Oświęcim © Pidzej
Kładka w Oświęcimiu © Pidzej
Zbieranie sił w Oświęcimiu © Pidzej
W Oświęcimiu © Pidzej
Kolejowe tereny Oświęcimia © Pidzej
Stopień wodny na kanale w Oświęcimiu © Pidzej
Stopień wodny na kanale w Oświęcimiu © Pidzej
Stopień wodny na kanale w Oświęcimiu © Pidzej
Stopień wodny na kanale w Oświęcimiu © Pidzej
Stopień wodny na kanale w Oświęcimiu © Pidzej
Odpoczynek na przystanku © Pidzej
Wiosna ach to Ty :) © Pidzej
Albo mi się wydaje albo ta nazwa jest idiotyczna (bez urazy) © Pidzej
Krajówką do Krakowa © Pidzej
Energylandia © Pidzej
Coś się zepsuło, było ładne kilkanaście więcej © Pidzej
Widoczek z trasy © Pidzej
Z powrotem w Skawnie © Pidzej
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 458
0.10 - 17.10
2l
4 banany, 3 bułki z pasztetem, 2 czekolady, baton energetyczny
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 200-249
Warszawa
d a n e w y j a z d u
330.74 km
0.00 km teren
15:03 h
Pr.śr.:21.98 km/h
Pr.max:58.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1773 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wycieczka do stolicy :) Rowerem w Warszawie byłem tylko raz - w 2014 przypadkiem tam zajechałem. Tym razem trasę dobrze zaplanowałem, żeby nie jechać na partyzanta ekspresówkami czy innymi b. ruchliwymi drogami. Pogoda szykuje się piękna, wiatr lekko wspomagający, w najgorszym razie nie przeszkadzający. O pogodę jak i kondycję się nie obawiam. Niepokoi co innego - przed
wyjazdem nie udało mi się przespać :/ Ostatni raz spałem w nocy czw/pt i
to tylko 3 godzinki. Jakkolwiek senność na rowerze nigdy nie jest dla
mnie najmniejszym problemem tak teraz z szybkich obliczeń wychodzi mi że może czekać mnie
46 godzin bez snu... Ale co zrobić, leżałem 2 godziny i nic, nie udało
się usnąć. Cóż, fizjologia człowieka nie jest doskonała. Tak jak nie da się
wypróżnić na zapas, nie da się też przespać na zapas. Jak się nie chce, to się nie chce, i już.
Startuję punktualnie o północy. Tak aby zdążyć na pociąg: o 20.20 lub 23.27. Ciepło, 12 stopni! Po wymianie klocków trochę dzwoni tylny hamulec, ale udaje się go wyregulować z poziomu kierownicy, za pomocą baryłki, nie muszę się nawet zatrzymywać. Przelatuję sprawnie przez opustoszałe miasto i wskakuję na wylotówkę na Warszawę. Za miastem nieco tylko chłodniej (niecałe 10 stopni). Kilometry szybko mijają, ani się obejrzałem i są Słomniki. Śniadanie, i dalej, na Miechów. Tutaj już tylko kilka stopni, ale zimno jest tylko przez chwilę, po ruszaniu z postojów. Od Miechowa do Jędrzejowa bocznymi drogami, jakieś 50km. Bardzo fajny odcinek. Bardzo bardzo fajny :) Pomimo że kompletne ciemności i poza rozgwieżdżonym niebem nic nie było widać. A może to właśnie dlatego? Nie trzeba angażować umysłu w kontemplowanie pięknych widoków. Można oddać się w całości na doznawaniu przyjemności jazdy rowerem. Na pędzie chłodnego powietrza na twarzy. Na szumie opon. Po prostu na niesamowitej frajdzie z całkiem sprawnego przemieszania się siłą własnych mięśni. Bo rower to taka "proteza idealna" dla bardzo niedoskonałego narządu ruchu człowieka. Zamienia zupełnie nieefektywne, nieustanne podnoszenie i opuszczanie całego ciężaru ciała (chód) na jednej tylko kończynie (!) na ruch obrotowy kół. Które jednocześnie magazynują energię i są żyroskopami stabilizującymi pojazd! Na takich właśnie rozmyślaniach minął mi ten nocny odcinek. Oprócz takich rozkminek w pamięci zapadł mi tylko podjazd/zjazd w miejscowości "Tunel" (ok. 400m n.p.m., najwyższy punkt trasy, pod tą górką znajduję się tunel linii kolejowej na Warszawę). Oraz rozświetlone, "kolejowe miasteczko" - Sędziszów - przyklejone do sporej stacji towarowej/osobowej. Tuż za nim można dostrzec pierwsze oznaki brzasku, jak i usłyszeć pierwsze śpiewy ptaków. Do 2 stopni tu spadło. Do Jędrzejowa docieram o świcie. O 6 rano mam na liczniku 100km a średnia z dotychczasowej trasy to 20,8. Pauza na rynku, robi się trochę cieplej. Po czym wskakuję na DW 728, którą przejadę na całej jej 158km długości, aż do Grójca. W leśnym odcinku za miastem znowu zimno, 2 stopnie. Ale to mnie akurat nie martwi, będzie już tylko lepiej (cieplej). Martwi mnie to że bardzo chce mi się spać :/ Dwa razy oczy zamknęły się same, dosłownie na sekundę i zaliczyłem pobocze! Daleko tak nie zajadę, w najlepszym wypadku skończę w rowie, w najgorszym pod ciężarówką. Zjeżdżam na parking leśny i wypijam pozostałe 0,5l energetyka. Pomoże na jakiś czas. Małogoszcz, kolejna godna odnotowania miejscowość. Z rzeczy standardowych to niebrzydki rynek a poza tym duża cementowania, dużo ciężarówek i ciągnące się po horyzont składy pociągów - silosów, bo 4 beczułki na każdy wagon. Wiele nie ujechawszy, przed Łopusznem znowu dopada mnie senność. W wiejskim sklepiku ekspedientka ratuje mnie ostatnim, litrowym Black'iem. Mam nadzieję że nie dostanę od tego zawału, to już drugi litr energetyka dziś :/ Może to on, może przebierka w krótkie ciuchy, a może jedno i drugie, pomagają i do końca wycieczki sen nie będzie już żadnym problemem :) Łopuszno. Pierwsze dziś "dziewicze" miasteczko ;) Tzn. takie, które odwiedzam po raz pierwszy w życiu. Ładny kościół na wzgórzu i placyk przed nim. Słońce zaczyna przygrzewać, pierwsza aplikacja kremu z filtrem. Radoszyce, też jeszcze nie byłem, odbijam kawałek na rynek. 1 kwietnia a pogoda i ogólnie cała wycieczka jak w majówkę :) W lasach przed Sielpią rzecz niespotykana: ścieżka rowerowa którą jedzie się z przyjemnością a nie rzuca kurwami O.o Aż uwieczniłem ją na zdjęciu! Docieram nią do zalewu w Sielpi. Bardzo ładne miejsce, chciało by się odpocząć w tym sosnowym lasku nad brzegiem. Niestety odpoczywałem przed chwilą więc tylko kilka zdjęć. Przed Końskim ścieżki już standardowe. Szaro / różowa kostka Dauna, z nieodłącznymi hopkami na wjazdach do posesji. Bonusowo mur z zielonych ekranów i rząd luster na wyjazdach. Typowy polski widoczek. Docieram do Końskiego. W centrum ładny pomnik (z koniem, a jakże). Ławeczek niestety brak więc przycupnąłem na dachu szaletu miejskiego :D Zaczyna przygrzewać. Piękne mamy lato tej wiosny, normalnie 25 stopni! Ruszamy dalej. Okolice raczej zadupiaste, jedyne atrakcje to oryginalne nazwy miejscowości: Morzywół, Kupimierz itp. 200km wybija na liczniku o godz. 13, średnia idzie w górę: 21,8. Następna większa atrakcja dopiero w Drzewicy. Jakiś zamek mianowicie, pewnie bardzo stary, jak to zwykle z zamkami bywa. Na tym odcinku energia mnie wprost rozpiera! Dziwna sprawa, kumulujące się w nogach kilometry nie idą w parze ze zmęczeniem O.o Potwierdza to powoli lecz sukcesywnie podnosząca się średnia prędkość. Mijam Odrzywół (raczej zapadła dziura), docieram do Nw. Miasta nad Pilicą. Mniej więcej się zgadza: jest Pilica i leżące nad nią (dosłownie, na wzgórzu) miasto. Czy nowe to nie wiem, wygląda mi raczej na stare. Od dawna wyczuwam miękkość w przednim kole. Uchodzi bardzo powoli, postanawiam więc tylko dorzucić nieco atmosfer. Z niemałym wysiłkiem dobijam pewnie do tych ~3,5 bar, odpinam pompkę. Ale zawór jakoś nie odskoczył i wszystko co napompowałem, albo i więcej, ucieka do atmosfery :D Od nowa, nieźle się wkurwiłem. Dalszy odcinek drogi raczej nie przyjemny, ruch spory, do tego ciężarówka wyprzedza mnie na gazetę (pomimo pustego w tej chwili po horyzont przeciwnego pasa). Mogielnica, jakiś placyk, bo rynkiem bym tego nie nazwał. Przeliczam czas i chyba odpuszczam wcześniejszy pociąg, to ma być wycieczka a nie wyścig. Okolice Grójca takie, jakimi je zapamiętałem z 2014r. Czyli królujące wokół sady owocowe. Różnego kroju i wielkości drzewka i krzewy. Gołe pnie właściwie - ciekawie to wygląda. Ciągnące się po horyzont, powtarzalne kompozycje z daleka identycznie wyglądających szaro - brązowych kikutów. Takie surrealistyczne nawet trochę, jak by się dłużej w to wpatrywać. Jest i Grójec, z dużym rynkiem / placem w centrum. Jakoś siedziało mi głowie że do Warszawy już rzut beretem, ale znak: "Piaseczno 29km" szybko weryfikuje te myśli. No kawałek jeszcze, a kilometrów coś wolniej ubywa. Przed miastem łapie mnie zmrok. W końcu jest. W Piasecznie oprócz standardowego rynku stacja kolejki wąskotorowej. 300km stuka o 19.45, AVS 22,4. Tak długo jak nie chciało się zacząć, tak długo nie chce się skończyć (ta miejscowość). Godz. 20.05. W końcu jest. Warszawa zdobyta! Obowiązkowa fotka z tablicą i w stronę dworca. Ale to naprawdę duże miasto, na Centralną ładne kilkanaście km. Po różnej jakości ścieżkach/chodnikach, a gdy jakiejkolwiek jakości było brak to jezdnią. W końcu dojeżdżam do "city". Błądzę trochę po przejściach podziemnych, kupuję bilety. Jest po 21, czyli niby 2 godzinki mam żeby coś tam zwiedzić. Ostatecznie skończyło się rundce wokół Pałacu, zdjęciach, zakupach na drogę powrotną i dalszym błądzeniu korytarzami, dworcami, galeriami itp. Odjazd wpół do dwunastej, w Krakowie o 3.30 (pociąg przez Częstochowę jedzie), w domu pół godziny później. 28 godzin od wyjazdu :)
Udana wycieczka. Pogoda iście letnia (pierwsza w sezonie jazda na krótko!), kondycja dopisuje, nawet tą senność udało się przezwyciężyć. Fajna nocna jazda, rzadko jeżdżone woj. Łódzkie i Mazowieckie, odwiedzone nowe miasteczka, no i Warszawa. Przyjeżdżając z takiego skansenu jak Kraków, gdzie najwyższymi obiektami są kilkudziesięciometrowe wieże kilkusetletnich kościołów można szoku dostać ;) W Warszawie wszystko jest większe, ponad 100m budynki, szerokie na kilkadziesiąt metrów arterie komunikacyjne, ogromne odległości. Ale na co dzień jednak nie chciał bym tam mieszkać, wolę Kraków :) Zdecydowanie ciekawsze okolice na rower. Co najważniejsze: w góry rzut beretem. A w razie potrzeby coś płaskiego / pagórkowatego też się znajdzie, wystarczy pojechać w kierunku innym niż południowy ;)
To był dobry, rowerowy dzień :)
287. Hehe już mnie nie przerażają takie liczby :D © Pidzej
W Słomnikach © Pidzej
Na wirażu © Pidzej
W Miechowie © Pidzej
Oaza światła na ciemnej pustyni ;) © Pidzej
Randomowy kościół. Gdy długo jadę i nie ma niczego ciekawego robię zdjęcie przypadkowego kościoła © Pidzej
W Sędziszowie. To miasto koleją stoi © Pidzej
Zaraz będzie świtać © Pidzej
W Jędrzejowie o wschodzie Słońca © Pidzej
Odpoczynek w Jędrzejowie © Pidzej
Wstaje nowy dzień :) © Pidzej
Próba walki z sennością © Pidzej
Biała Nida © Pidzej
Przyjemna droga © Pidzej
Linie energetyczne dobrze komponują się z polami. Sprawiające wrażenie nieskończenie długich instalacje pasują do bezkresu pól uprawnych. Dodatkowo dodają odrobinę techniki do wypełniającej cały kadr przyrody © Pidzej
W Małogoszczu © Pidzej
Cementownia © Pidzej
Szukanie ratunku (kofeiny) w sklepie :D © Pidzej
Łopuszno i górujący nad okolicą kościół © Pidzej
W Radoszycach © Pidzej
Tak to powinno wyglądać © Pidzej
Most i kładka na zal. Sielpińskim © Pidzej
Zalew © Pidzej
Charakterystyczne rondo © Pidzej
Kładka © Pidzej
Aż chciało by się odpocząć © Pidzej
Powrót do szarej, polskiej rzeczywistości © Pidzej
A to ci zabytek! © Pidzej
I kolejny © Pidzej
Końskie © Pidzej
Odpoczynek nad szaletem :D © Pidzej
To była jakaś miejscowość ale nie chce mi się już sprawdzać jaka © Pidzej
Takie tam. Musiałem zrobić zdjęcie żeby nie było zbyt dużej przerwy pomiędzy kolejnymi © Pidzej
Zamek w Drzewicy © Pidzej
Pomnik © Pidzej
I kościół do kompletu © Pidzej
Jeszcze stówa © Pidzej
Odrzywół. Co za nazwa :D © Pidzej
Pilica © Pidzej
I Nowe (?) Miasto nad nią © Pidzej
Jeszcze samolocik stamtąd © Pidzej
Lecimy na Grójec © Pidzej
Po drodze Mogielnica © Pidzej
Odpoczynek na parkingu leśnym © Pidzej
Nie wiadomo po co zrobione zdjęcie © Pidzej
W Grójcu © Pidzej
Sady owocowe © Pidzej
Jakieś mokradła © Pidzej
Ale się wepchał z tym samochodem :/ A ładne zdjęcie by było © Pidzej
Tabor wąskotorowy w Piasecznie © Pidzej
Stacja kolei wąskotorowej © Pidzej
Rynek w Piasecznie © Pidzej
Warszawa zdobyta! © Pidzej
Dworzec, kilkanaście km od znaku z wcześniejszego zdjęcia © Pidzej
Pod Pałacem © Pidzej
I rzut oka na City © Pidzej
Powrót pociągiem © Pidzej
Powrót pociągiem © Pidzej
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 391
0.00 - 4.00
3,75l
6 bułek z pasztetem, 6 bananów, 4 czekolady, 2 paczki jakichś tam suchych ciastek
Nowe gminy:
Świętokrzyskie:
Radoszyce
Końskie
Gowarczów
Mazowieckie:
Gielniów
Odrzywół
Nowe Miasto nad Pilicą
Mogielnica
Belsk Duży
Prażmów
Piaseczno
Łódzkie:
Drzewica
Kategoria Powrót pociągiem, > km 300-349, ^ UP 1500-1999m
Kopalnia w Bełchatowie, Góra Kamieńsk i Włoszczowa
d a n e w y j a z d u
274.88 km
7.50 km teren
12:48 h
Pr.śr.:21.47 km/h
Pr.max:52.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1544 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Zapowiadany halny wiatr zawęził potencjalne kierunki dzisiejszej trasy do kierunku północnego. A tam z takich nieodwiedzonych jeszcze miejsc przypomniała mi się tytułowa kopalnia i góra. Przejeżdżałem koło nich w sierpniu 2015, w czasie wycieczki do Łodzi ale zabrakło mi czasu (i nogi). Z kolei Włoszczową miałem w planach w maju tego samego roku, tu nie wystarczyło sił. Samo miasteczko stało się trzecim dzisiejszym celem tak trochę przypadkiem. Mianowicie długo szukałem jakiegoś sensownego pociągu którym można by wrócić do domu. Sprawdzałem odjazdy z Łodzi, Piotrkowa Tryb., Częstochowy, Radomska, Kamieńska... No i wybór nie za bogaty. Ostatnie pociągi odjeżdżają wczesnym wieczorem, do tego drogo (50, 60, 70 i więcej zł), często z przesiadkami. Aż tu przypomniałem sobie o tej dość znanej za sprawą pewnego polityka stacji... No i bingo: TLK, odjazd 21.59, 40zł, do Krakowa godzinka jazdy :)
Wyruszyć planowałem o 5. Nie udało mi się jednak (jak zwykle zresztą przed wyjazdem) usnąć i po 2 godzinach bezsensownego leżenia wyjechałem o 4.30. Sprawnie przejeżdżam przez opustoszałe o tej porze miasto (niekoniecznie przejmując się czerwonymi światłami / ścieżkami rowerowymi) i obieram kurs na Skałę. Na wyjeździe z miasta widać już pierwsze oznaki brzasku - niebo z czarnego robi się ciemnoniebieskie. Już w Krakowie były tylko 2 stopnie, po wyjeździe z niego natomiast spadło do -2. Ale o dziwo w ogóle nie jest mi zimno, zupełnie jakby +10 było O.o Sprawnie pokonuję (jeden z niewielu na trasie) cięższy podjazd i koło świtu melduję się w Skale. Jem coś na wzór śniadania, fotka i w drogę. Pauza raczej niedługa, jak wszystkie dziś. Słoneczko wschodzi, pogoda piękna się szykuje, tylko czegoś mi tu brakuje... No tak, spodziewałem się jakiegoś huraganu w plecy a tymczasem nie wieje prawie nic... Nic to, zawsze mogło być gorzej i wiać w twarz ;) Kilometry szybko mijają i jest kolejne senne miasteczko na trasie, Wolbrom. Tu też raptem kilka minut odpoczynku. Poza podziwianiem widoków, robieniem zdjęć i ogólnym delektowaniem się jazdą rowerem czas mija mi na przeliczaniu w myślach kilometrów i godzin. Tzn. ile zajmie mi zrobienie tych ~250km (tyle było w planach) przy jeździe z dotychczasowym tempem. Generalnie wychodzi mi, że jeśli nie będę się obijał powinienem zdążyć na pociąg z tej Włoszczowej. Jakby co to planem awaryjnym jest powrót z Radomska pociągiem o 19.33. Kolejnym charakterystycznym punktem na trasie jest zamek w Smoleniu. Trzeba by kiedyś zobaczyć go z bliska, ale na pewno nie dziś. Kilkanaście kilometrów przyjemności i zjazd do nieco zamglonej Pilicy. Temperatura podnosi się bardzo powoli i ciągle nie chce osiągnąć dwucyfrowej wartości. Ale - jak już pisałem - nie jest bynajmniej zimno, co najwyżej chłodno. Do tego nie cisnę jakoś specjalnie a średnia powoli ale systematycznie idzie w górę. W Skale była koło 20, potem 21 zaraz będzie 22! W Pradłach przecinam krajówkę, potem jakąś główniejszą linię kolejową, i docieram do Lelowa. Kawałek za tą mieściną opuszczam DW794 (która zaprowadziła mnie tu z samego Krakowa!). Na liczniku wybija 100km i... niemal 1000m przewyższenia! No kto by pomyślał, prawie jak w górach :) Krótka wizyta na DW 793 i jestem w Przyrowie. To tu zaczyna robić się już naprawdę ciepło, kilkanaście stopni, zarządzam więc większą zmianę w ubiorze. Z miejscowości o interesującej nazwie: mijam Świętą Annę. Ale nie ma tu nic ciekawego, pewnie poza kościołem, który jednak nie stoi przy trasie przejazdu. W zastępstwie robię fotkę klimatycznej stacyjce benzynowej ;) Wybija południe. Gidle. Na liczniku 131km, AVS 22,6 a temperatura zbliża się 20 stopni. Całe szczęście że wziąłem krótkie spodenki :) Po nieco dłuższym odpoczynku obieram kurs na Radomsko. Kawałek wojewódzką, potem DK91. Radomsko. W centrum coś na kształt rynku / placu / skwerku i ładny kościół. Do tego właśnie tu, na wyjeździe z miasta przez jakieś przemysłowe tereny wreszcie coś się ruszyło i zaczyna wiać z południa! Po przejeździe pod krajową jedynką mym oczom ukazuje się wreszcie elektrownia (górę widzę już od jakiegoś czasu). Do kopalni jednak jeszcze kawałek, fajnymi drogami pośród sosnowych lasów. Potem mniej fajnymi ścieżkami rowerowymi :/ Padają aku w aparacie, w spożywczym kupuję więc baterie, nie chciałbym żeby mi ich zabrakło w kluczowym momencie. Na taras widokowy w Kleszczowie docieram przed 15. Co tu dużo mówić, widoki urywają głowę! Nie widziałem jeszcze czegoś takiego na żywo :) Zdecydowanie warto tu przyjechać. Chciało by się dłużej posiedzieć ale Góra Kamieńsk czeka. Parę kilometrów pod wiatr i jestem u jej stóp. Po 182,5km średnia wynosi 22,7 i wyższa już dziś nie będzie. W planach mam zaliczenie 2 punktów widokowych i miejsca, w którym wg. map znajduje się szczyt góry. Asfaltowy podjazd nie stanowi jakiegoś wielkiego wyzwania, praktycznie nie przekracza 10% (na chwilę wskoczyło 11). Po dłuższej chwili jestem więc na wierzchowinie (tak to się nazywa?). Ogólnie ciekawe miejsce. Z młodych, sosnowo - brzozowych lasków gdzieniegdzie wyłaniają się ogromne (jak na polskie warunki), wydające charakterystyczne odgłosy wiatraki, do których prowadzą piaszczyste, szutrowe drogi. I pomyśleć że to wszystko dzieło człowieka, to on wykopał tą mega dziurę i wysypał to co mu zbędne kawałek dalej ;) Z samego punktu widokowego niewiele widać, ale mniejsza o to. I tak jest fajnie :) Natomiast niepokoją mnie szlabany i zakazy przed tymi szutrowymi drogami :/ Że niby nie wolno. No ale co, nie po to tyle jechałem żeby nie zaliczyć samego szczytu. Trochę wystraszony czmycham w jedną z tych dróg i jadę wg. wskazań GPSu. Mijam składowisko gipsu, skręcam w lewo. Docieram do wiatraka, przedzieram się przez niski zagajniczek i jestem w zaznaczonym miejscu. 386m n.p.m. Jakieś kilkanaście metrów wyżej względem tarasu widokowego. Szybka sesja foto i spadam stąd, na wieżach elektrowni widziałem kamery :D Nagle słyszę ryk quadów. Nieźle się przestraszyłem, myślałem że to ochrona chce mnie zgarnąć :D Tym bardziej że quadowcy mieli takie same, czarno - niebieskie stroje... Jak się okazało to jakieś zwykłe wariaty były... Kawałek dalej jakiś samochód i motór stoi. Ogólnie ludzie nic sobie nie robią z tych zakazów i te tabliczki że teren chroni jakaś tam firma to chyba tak dla picu tylko. Mniejsza o to. Jakiś maszt, kolejna turbinka i docieram do drugiego punkty widokowego na tej górze. Z którego nie widać nic :D Jakiś krzyż tylko i 2 ławeczki. Zamiast podziwianiu widoków skupiłem się więc na zbieraniu sił :) Bo do Włoszczowej droga daleka. Jest za kwadrans piąta, zbliża się zachód Słońca, a z na bieżąco korygowanych obliczeń wychodzi mi że na zrobienie 75km mam trochę ponad 5 godzin. Dużo i mało zarazem. Nie ma sensu dłużej myśleć, trzeba się zbierać. Zjazd wysypaną żwirem drogą, więc nie za szybko, 30-35km/h, szkoda lakieru na ramie. Całkiem chłodno się zrobiło, nieco ponad 10 stopni już tylko. Jedna serpentyna, druga, jakiś stawek, zakręt, leśna droga, wreszcie asfalt. Pola, wiochy, linie WN. Taki krajobraz. Niby niezbyt ciekawy ale rozświetlony na pomarańczowo blaskiem zachodzącego Słońca wyglądał interesująco :) Pod krajową "jedynką", jakaś zapadła dziura (Gomunice) i wbijam na DK 91. Coraz ciemniej, włączam oświetlenie. Jakieś 10km prostej jak strzała drogi i z powrotem w Radomsku. W centrum miła pogawędka z panem koło 50ki, też jeździ na rowerze. Zegar na kościele wybija szóstą a ja zbieram się w dalszą drogę. Kolejne parę km krajówką i w lewo w wojewódzką, po śladzie, na Gidle. Już całkiem ciemno a okolice odludne, ruch niewielki, dookoła las i księżyc nad głową. Czyli tak jak lubię :) Wreszcie Gidle. Od dawna chłodnawo, ubieram więc długie spodnie, czapkę i rękawiczki. Ruszam dalej, czas goni. Wypatruję skrętu w 785 na Włoszczową ale ciągle nic. Może jakimś cudem przegapiłem ?! Pytam miejscowego rowerzystę ale niewiele rozumiem co mówi ;) Nie że pijany tylko taka gwara jakaś. Nieważne, w końcu jest skrzyżowanie. Czas czasem ale muszę końcu coś zjeść, więc mały popas na przystanku. Generalnie od tej pory kilometry (a zostało ich ze 30 jeszcze) będą dłużyły się strasznie. Jeszcze większe odludzie, ruch zerowy, ciemnych lasów z dobiegającymi dziwnymi odgłosami jeszcze więcej. Przynajmniej tyle dobrze :) Na minus natomiast dziury kratery na drodze, niejeden zaliczyłem >.< Z większych mieścin Żytno, Maluszyn, Kurzelów. Między tymi ostatnimi dwoma prosta przez las, która wydała się nie mieć końca (a teraz patrzę że to tylko 5km). Fajny most na Pilicy. Ogólnie fajna taka nocna jazda, ale jednak ostatnie 20km to już miałem dość tego zapie*dalania na pociąg. Gdy zostało mi 5km do celu i godzina czasu, wreszcie trochę odpuściłem i zwolniłem, teraz to już na piechotę bym zdążył. Wreszcie jakieś większe skupisko świateł w oddali. Tablica z herbem miasta. Znak "Włoszczowa". Wiadukt nad torami. Pierwsza w prawo, ul. Śląska, nie sposób nie trafić. Słynna stacja kolejowa "Włoszczowa Północ". Zdążyłem z 35min. zapasem. Niezbyt urodziwy budynek, tablica z nazwą stacji gdzieś z boku, pod dachem... Jeden peron, jeden tor, jakaś wiata jak z przystanku tramwajowego. Kasy zamknięte o tej porze, to już wiedziałem wcześniej. Żywej duszy poza mną :D I tu stają wszystkie ekspresy i pośpiechy :D Ale dzisiaj się sprzydała ta stacja, nie narzekam ;) Nadjeżdża pociąg, ładuję się do środka, gdzie do mojej dyspozycji jest cały wagon rowerowy z ~20 wieszakami :D Do Krakowa w godzinkę, a jest tu jakieś 100km, czyli nieźle nawet. Jeszcze tylko 10km z dworca, po drodze po piwerko i w domu 20min przed północą.
Udana wycieczka, pierwszy całodniowy trip w sezonie :) I to już na początku marca! Ciekawe okolice - Jura, Radomsko, kopalnia, Góra, leśne zadupia przed Włoszczową. Szkoda tylko że za późno wyjechałem, trzeba było z godzinkę wcześniej. A tak to ciągle gdzieś się spieszyłem. Niby odpoczynków trochę było ale żaden nie dłuższy chyba niż 20 min.
Zaliczone szczyty:
Góra Kamieńska 386
Rzut oka za plecy: światła wielkiego miasta © Pidzej
W Skale © Pidzej
Wstaje nowy dzień :) © Pidzej
Typowy krajobraz dzisiejszej wycieczki © Pidzej
W Wolbromiu © Pidzej
Zamek w Smoleniu © Pidzej
Przyjemna droga © Pidzej
Jedyny widziany dziś większy kawałek śniegu © Pidzej
W nieco zamglonej Pilicy © Pidzej
Piękna dróżka ale niestety nią nie jechałem ;) To tylko mała pauza w lasku koło drogi © Pidzej
Charakterystyczny, pordzewiały wiadukt nad linią kolejową © Pidzej
Nie ma to jak świeże błotko :) © Pidzej
Taka sprawa :( © Pidzej
W Lelowie © Pidzej
W Przyrowie © Pidzej
Stacyjka benzynowa w Św. Annie © Pidzej
Kolejna przerwa w lasku © Pidzej
OSP Gidle © Pidzej
W Gidlach © Pidzej
Gdzieś po drodze © Pidzej
Jest i Radomsko. Jedyne odwiedzone dziś duże miasto (50 tys. mieszk.) © Pidzej
W Radomsku © Pidzej
Takie tam. Wyjazd z Radomska. To tu zaczęło wiać w plecy © Pidzej
Pierwsze widoki na elektrownię © Pidzej
Koło krajowej 1 © Pidzej
Dużo leśnych odcików w pobliżu kopalni © Pidzej
I dużo ścieżek rowerowych :/ Akurat ta na zdjęciu nie taka zła jeszcze © Pidzej
Ale tego to już nie ogarniesz. W cywilizowanych krajach na rondach rowerem jeździ się po jezdni © Pidzej
Oto i jest. Największa dziura w Polsce! © Pidzej
Nie tylko ja zajmowałem się strzelaniem selfiaczków ;) © Pidzej
Odnoszę wrażenie że te skarpetki zepsuły całkiem fajne zdjęcie. A może mi się tylko wydaje? © Pidzej
Jakaś duża, fajna maszyna © Pidzej
I mniejsza, też fajna © Pidzej
Po iluś próbach udało się w miarę wykadrować selfiaczka © Pidzej
Taka ścieżka jest OK. Tyle że niepotrzebna bo droga obok mało ruchliwa © Pidzej
Góra Kamieńsk. Wydaje się niewysoka. Bo i taka jest © Pidzej
Podjazd na Górę Kamieńsk © Pidzej
Widoki za plecami były pretekstem do chwili odpoczynku © Pidzej
Kawałek wyżej © Pidzej
Niby punkt widokowy a widoki niespecjalne. Jakiś stawek tylko © Pidzej
Jakieś info o okolicznej przyrodzie © Pidzej
Niby nie wolno © Pidzej
Ale zaryzykowałem ;) Wg. map gdzieś tu wypada najwyższy punkt Góry Kamieńsk © Pidzej
Sypkie podłoże utrudniało nieco jazdę © Pidzej
Punkt widokowy "Pod Krzyżem" © Pidzej
Ale widoki tylko na krzyż ;) © Pidzej
A to już na dole. Jakieś zapasy sianka © Pidzej
I ścierniska © Pidzej
Jakaś forteca ;) © Pidzej
Z powrotem w Radomsku © Pidzej
I w Gidlach © Pidzej
Wreszcie skręt na Włoszczową © Pidzej
Zbieranie sił na przystanku © Pidzej
Klimatyczny leśny odcinek © Pidzej
W Żytnie © Pidzej
W Kurzelowie © Pidzej
Wreszcie Włoszczowa © Pidzej
Na słynnej stacji © Pidzej
Peron słynnej stacji © Pidzej
W wagonie rowerowym frekfencja nie za wysoka ;) © Pidzej
TLK Hańcza © Pidzej
Dobiega końca kolejna super wycieczka © Pidzej
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 11%
WYSOK MAX: 457
4.30 - 23.40
2,2l
5 bułek z pasztetem, 5 bananów, 3 czekolady, pierniki
Nowe gminy:
Śląskie:
Przyrów
Kłomnice
Łódzkie:
Lgota Wielka
Kleszczów
Świętokrzyskie:
Włoszczowa
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 250-299, Terenowo
Przełęcz Kocierska
d a n e w y j a z d u
200.04 km
0.00 km teren
10:16 h
Pr.śr.:19.48 km/h
Pr.max:51.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1644 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Ostatni dzień miesiąca a mój lutowy przebieg wynosi 801km. Do szczęścia brak 199 (czyli 200 de facto, bo głupio tak nie dokręcić). Tak dużo a tak mało zarazem. Wymyśliłem że pierwsza w sezonie dwusetka, wzorem ubiegłego roku, zaprowadzi mnie na przeł. Kocierską.
Dziś wolne od 10. Startuję kwadrans po 11. Zachód Słońca po 17. Plan jest taki aby w te 6 godzin zrobić pierwsze 100km. Ciepło tak jak wczoraj, kilkanaście stopni, w porywach pod 20! Niby wszystko pięknie, ale po skręcie w Nowosądecką, już wiem co się święci... ~90km będzie pod wiatr, i to dość silny. Nic na to jednak nie poradzę, powoli toczę się więc do przodu, co chwilę mrużąc oczy przed zasypującym je, pozimowym piachem (zapomniałem okularów). No nie jedzie się fajnie, porywy spowalniają mnie niekiedy poniżej 15km/h. W Skawinie malutka pauza i bocznymi drogami przez Radziszów. Tu z kolei zawiewa z boku, spychając mnie czasem niebezpiecznie ku osi jezdni. Trochę się ochłodziło ale ciągle te ponad 10 stopni jest. Kawałek krajówką i w Biertowicach odbijam na Sułkowice. Przerwa tylko na fotkę + kilka łyków energetyka i rozpoczynam podjazd na przeł. Sanguszki. Bardzo przyjemny, bo chwilowo bez wiatru. Zjazd do Zembrzyc, kawałeczek DK28. W Suchej wreszcie dłuższa, zasłużona przerwa (3 buły z szynką). Jeszcze tylko niecałe 30 pod wiatr, ta myśl dodaje otuchy, bo kilometrów na liczniku przybywa powoli. Pierwsze widoki na "poważniejsze" góry: po lewej Beskid Żywiecki (z Babią na czele), na wprost Śląski (na czele ze Skrzycznem). Sama droga też bardzo fajna, niezbyt ruchliwa, pagórkowata, trochę leśnych odcinków. Wreszcie Łękawica i skręt na przełęcz. Słońce właśnie zachodzi, na liczniku 90km, średnia 18,6. Czyli nie tak źle nawet. Coraz zimniej i ciemniej, do 4 stopni tu spadło, do użycia wchodzą wreszcie czapka i rękawiczki. W dolinie strumienia i lasach trochę topniejącego śniegu ciągle jest. Wskutek czego droga w swym dolnym odcinku nieco jeszcze zasyfiona. Czym wyżej tym lepiej natomiast. Podjazd wciągam bez problemu na średniej tarczy i na Kocierzu melduję się koło 18tej. Z pół godzinki przerwy, fotki, coś tam jem, ubieram też wreszcie bluzę pod kurtkę a nawet zimowe rękawiczki. Pora na zjazd. Ale bez szaleństw, miejscami mokro do tego totalne ciemności i lampka na słabym trybie (coby aku oszczędzać). Nie przekraczam więc 30-40km/h. Hamulce puszczam dopiero gdy zaczynają się latarnie a droga staje się bardziej prosta. W Andrychowie przerwa koło fajnej fontanny. Znowu ciepło, 9 stopni, z tego co pamiętam. Odcinek Andrychów - Zator - bajka, wieje tak, że 30-35 bez wysiłku się leci. W Zatorze gdy chciałem rozsiąść się na rynku zagaduje jakiś menel. Bardzo interesuje się rowerem, osprzętem itp. Zbytnio się nie boję bo był w takim stanie że palcem by popchnął i by leżał ;) Chciał się nawet przejechać ale to już przesada trochę :D Żegnam się więc grzecznie i odjeżdżam kawałek, odpocznę na ławce pod kościołem jednak. Do Skawiny jakieś 30, do domu niby 50, ale z dokrętką 70. Liczyłem na powrót z wiatrem lecz miałem dziwne wrażenie że znów pod wiatr jest, tyle że delikatny. Ale całkiem fajnie się jechało, w dodatku coraz cieplej O.o 9 -> 10 -> 11 stopni. Niezbyt wysokie kominy elektrowni widać z jakichś 20km. Po drodze mały pożar trawy, ktoś chyba dzwonił po straż, bo samochód stał na awaryjnych. W Skawinie przerwa, muszę też zdjąć czapkę i rękawiczki bo nie idzie wytrzymać. Na wjeździe do Krakowa 12 stopni! Mnie pasuje :) Strasznie nie chciało się dokręcać ale jakoś się zmusiłem. Błonia, Łobzów, Krowodrza, tamte strony. Do domu dowlokłem prawie o wpół do pierwszej. Ale warto było, jest 200km jak i 1000 (a nawet 1001) w lutym :)
Udana wycieczka. Jeszcze nie tak dawno pierwszą dwusetkę robiłem zwykłe na majówkę a nie pod koniec lutego. Końcówka zimy a forma lepsza niż w lecie nieraz bywała :)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Sanguszki 480
Przeł. Kocierska 718
W Skawinie © Pidzej
Takie tam. Linia 400kV koło Radziszowa © Pidzej
Pomnik w Sułkowicach © Pidzej
Obelisk na przeł. Sanguszki © Pidzej
Przeł. Sanguszki. Widok w drugą stronę © Pidzej
Pierwsze widoki na wyższe góry. Te blade szczyty to prawdopodobnie kolejno: Pasmo Babicy, Koskowej Góry a najwyższy szczyt - Jałowiec © Pidzej
Most na Skawie w Zembrzycach © Pidzej
W Suchej © Pidzej
Klasyczny dom handlowy © Pidzej
Na północnych stokach są jeszcze resztki śniegu © Pidzej
Coraz później a kilometrów przybywa bardzo powoli © Pidzej
A to już naprawdę wysokie góry. Staram się rozszyfrować jakie ale ciągle nie jestem pewien. Może Babia & Grupa Mędralowej? © Pidzej
Słońce chyli się ku zachodowi © Pidzej
Tu natomiast już nie mam wątpliwości. Po lewej Skrzyczne, po prawej Klimczok © Pidzej
Sezon grzewczy trwa ;) :/ © Pidzej
Droga na przeł. Kocierską. W niższych partiach trochę jeszcze zasyfiona © Pidzej
Na podjeździe © Pidzej
Przeł. Kocierska zdobyta! © Pidzej
Przeł. Kocierska zdobyta! © Pidzej
Ładna fontanna w Andrychowie © Pidzej
Klimatyczna droga na Zator © Pidzej
Kościół w Zatorze, z ciekawą, niesymetryczną fasadą © Pidzej
I ławeczką obok © Pidzej
A to już elektrownia w Skawinie © Pidzej
Z powrotem w Skawnie © Pidzej
12 stopni na plusie lutową nocą? W to mi graj! © Pidzej
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 11%
WYSOK MAX: 718
11.15 - 00.25
1,75l
3 bułki z szynką, 3 banany, 3 czekolady
Serwis: mycie roweru, smarowanie łańcucha, pompowanie opon
Kategoria > km 200-249, ^ UP 1500-1999m, Serwis
Krioterapia ;) (Rabka)
d a n e w y j a z d u
137.61 km
0.00 km teren
07:03 h
Pr.śr.:19.52 km/h
Pr.max:58.00 km/h
Temperatura:-7.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1639 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Dziś wybrałem się do Rabki bo to bardzo fajna trasa, te 140 to taki max na dłuższą popołudniową wycieczkę. Przed wyjazdem przeserwisowałem też trochę rower, reanimując to i owo żeby do końca zimy jakoś dociągnąć (zdjęcia) ;)
Wyjechać chciałem koło południa. Ale obudziłem się, patrzę na zegarek, a tam 12:03... Nieźle się wkurwiłem. Wygrzebałem się dopiero o 12:40 i obrałem kurs na Dobczyce. Nie jest ciepło. Ale jakoś bardzo zimno też nie, -1, -2, jakoś to będzie. Poza tym słonecznie i ptaszki śpiewają, musi być dobrze :) Na podjeździe za Wieliczką nawet trochę się spociłem. Sprawnie dojeżdżam do Dobczyc, standardowa fotka i dalej na południe, ku górom. Póki co zima bardzo marna, gdzieniegdzie jakieś placki śniegu na polach. Z drugiej strony to dobrze bo drogi czyściutkie, lekko tylko przybielone solą. Gdzieś przed Wiśniową wyprzedzam pierwszego (z dwóch) spotkanego dziś rowerzystę, a dokładniej to Pana koło 60ki - 70ki na obładowanym siatami rowerze, z kierownicą od Malucha zawieszoną na kierownicy ;) Za Wiśniową rozpoczynam wspinaczkę na przeł. Wierzbanowską. Póki co krajobraz bez zmian, nic nie zapowiada tego co zobaczę za chwilę. A na przełęczy, za zakrętem w prawo zobaczyłem... to co na zdjęciach O.o Niewiarygodne że wystarczyło wjechać na te trochę ponad 500m n.p.m. aby zobaczyć takie cuda :) Było tak magicznie że w okolicach tych dwóch przełęczy, Wierzbanowskiej & Wielkie Drogi, większość czasu spędziłem na podziwianiu widoków i robieniu zdjęć a nie na jeździe. W końcu jednak zmusiłem się do dalszej jazdy, żeby do tej Rabki przed nocą dotrzeć ;) Temp. była tu w granicach -4. Na zjeździe do Kasiny prawie do 60 dokręciłem. Na szczęście trochę niżej zima znowu zaczęła wyglądać normalnie i nie musiałem robić już tylu zdjęć :) Potem standardowo, Mszana no i Rabka. Dotarłem tu jakieś pół godziny przed zachodem Słońca, -2 było a średnia prędkość w okolicach 20,5. Zrobiłem małą rundkę po centrum, spotkałem też drugiego rowerzystę (chłopaka na jakimś MTB). Przerwa w parku, zjadłem 3 banany, czekoladę tylko obadałem, twarda jak kamień. No i o ile do tej pory jechało mi się bardzo przyjemnie to po tej przerwie zaczęło mi być zimno :/ W drogę powrotną ruszyłem koło zachodu Słońca. Na wyjeździe z miasta -3 a potem tylko gorzej. Zimno tam gdzie zawsze, tj. w dłonie i stopy. W Mszanie już całkiem ciemno. Jeszcze kilka km krajówką i odbijam w wojewódzką. Bardzo lubię ten nieoświetlony odcinek, gdzie jedyne źródła światła to lampka na słabym trybie, od czasu do czasu jakieś auto no i Księżyc. Dziś koło pełni chyba był, w dodatku taki jakby pomarańczowy. Zjazd do Kasiny, pierwszy dziś zjazd na którym muszę hamować aby nie zamarznąć. Podjazd serpentynami w ciemnościach, j.w., też lubię. Na przełęczy -7. No i w dół, do Dobczyc. Z tą różnicą że zamiast jak zwykle 60-70 dziś jadę 30-40 a i tak zamarzam. Wraz z ubytkiem wysokości ubyło też mrozu, do -6, dobre i co. W Raciechowicach przywdziewam drugą kurtkę. Ale to i tak dłonie i stopy, a dokładniej palce są największym problemem. Ale też nie non stop, np. przez chwilę nie czułem małego palca lewej dłoni a po chwili znów było OK O.o W Dobczycach mała pauza. No i o ile do tej pory było mi tylko zimno to teraz zacznie się masakra :/ Na wyjeździe z miasta, w Dolinie Raby znowu -7 a odcinku między dwoma rondami atomowy wiatr ze wschodu. Podjazd w Dziekanowicach na młynku, jak nigdy (12% tam jest). Od Jankówki do końca już -8. Generalnie od Dobczyc do domu to już mi było słabo i kilka razy musiałem stawać na poboczu. Nie tylko hamowanie ale i zmiana biegów zgrabiałymi dłońmi sprawiała problem. Mózg chyba też zamarzł bo nie mogłem się skupić na trzymaniu prostego toru jazdy. Jakby mi jakiś samochód wyjechał z podporządkowanej to w takim stanie chyba bym na niego wpadł. Podjazd do Rożnowy. Zjazd. Wieliczka. Krajówka. Bieżanów. Dom. Dowlokłem się po 21.
Sporo czasu minęło zanim do końcówek kończyn wróciło prawidłowe krążenie ;) Pomimo wszelkich trudności udana wycieczka, czasem warto przeżyć coś takiego :) A krioterapia podobno zdrowa ;)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Chyba blat mi rdzewieje :/ Myślałem że on je z amelinium a to jednak steel! Numery ramy zamazane ;) © Pidzej
Przerzutka już dogorywa. Ma prawo, katowana od 2012 © Pidzej
Z amorkiem nie lepiej ;) © Pidzej
Takie glony służyły za smar ;) © Pidzej
Raba w Dobczycach. Pod Słońce, w każdym razie chciałem uchwycić ptactwo wodne © Pidzej
W Dobczycach, pod strażnicą OSP © Pidzej
Krzyworzeka © Pidzej
Wyłania się Grodzisko © Pidzej
Grodzisko w całej okazałości © Pidzej
Przy drodze od lat stoi trochę takich zabytkowych maszyn. Tej jeszcze nie robiłem zdjęcia © Pidzej
Podjazd na przeł. Wierzbanowską © Pidzej
Skład drewna na przełęczy. W zimie nie pachnie tak intensywnie jak latem © Pidzej
No i zaczęło się :) Seria następnych zdjęć nie wymaga komentarza :) © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Bez komentarza © Pidzej
Dobra, już kończę ;) Potem zima wyglądała normalnie © Pidzej
Teatr "Rabcio" © Pidzej
Park w Rabce. Są jeszcze świąteczne dekoracje © Pidzej
Deptak w Rabce © Pidzej
DH >>Gazda<< © Pidzej
Na moście w Mszanie © Pidzej
Skręt w DW964 © Pidzej
Standardowy postój na przełęczy © Pidzej
W Dobczycach. Dobra mina do złej gry, jeszcze nie wie co go czeka :D © Pidzej
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 11%
WYSOK MAX: 599
12.40 - 21.05
3 banany
Kategoria Zimowo, > km 100-149, ^ UP 1500-1999m
Rabka zimą
d a n e w y j a z d u
137.16 km
0.00 km teren
06:47 h
Pr.śr.:20.22 km/h
Pr.max:60.50 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1570 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Z planów na sobotę chodziło mi po głowie kilka tras. Wszystkie na południe, bo chciałem zobaczyć zimę w górach. Stanęło na Rabce, zwykłą, ale jednocześnie niezwykłą drogą. Zwykłą bo często nią jeżdżę a niezwykłą bo w obie strony tą samą.
Wygrzebałem chwilę po 12, jeśli się pospieszę to w Rabce powinienem być koło zachodu Słońca. W Krakowie właściwie nie czuć było zimy a takie raczej przedwiośnie. Śniegu coraz mniej, do tego Słońce, śpiewające ptaki i kilka stopni na plusie. Nie zajechałem nawet dobrze do Wieliczki a już musiałem zrzucić jedną warstwę i zmienić rękawiczki na letnie! Im dalej na południe tym jednak lepiej, tj. bardziej zimowo. W Dobczycach zatrzymuję się tylko na fotkę i lecę dalej. Mijam jedynego dziś rowerzystę a dokładniej kolarza na szosówce. Przerwa na banana dopiero w Wiśniowej. Od tego miejsca zaczyna się mokra droga. Podczas wspinaczki na przeł. Wierzbanowską mija mnie ten sam kolarz, tym razem w dół. Najwyraźniej objechał on pasmo Ciecienia drugą stroną, ze wschodu, przez Szczyrzyc i Skrzydlną. Na przeł. Wielkie Drogi postój na standardową panoramkę Beskidu Wyspowego, ale pierwszy raz w zimowej szacie. Gdzieś tu temp. spada do 0. Chciałem zajechać po drodze pod pomnik, ale droga do niego zasypana na równi z resztą łąki więc zrezygnowałem. Pogoda od jakiegoś czasu coraz mniej słoneczna, a bardziej pochmurna. Zwłaszcza szczyt Śnieżnicy tonął w chmurach. W Mszanie pauza nad zamarzniętą rzeką. Do Rabki docieram już po zachodzie Słońca. Fajnie :) W Rabce byłem wiele razy ale zimą jestem pierwszy raz na rowerze, a ogólnie to ze trzeci. Średnia równe 20km/h. Trochę odpocząłem na placu pod dworcem, chciałem coś zjeść ale czekolady nawet nie wyciągałem bo za twarda pewnie. Może z 15 minut tam zabawiłem i zebrałem się w drogę powrotną. Ciągle nie jest mi zimno, jedyne co to zmieniłem tu rękawiczki na zimowe O.o Natomiast jeszcze bardziej się zachmurzyło i tak jakby zamgliło. Do tego większość czasu w zupełnych ciemnościach, ale i tak było super. Niesamowite wrażenie robiły zwłaszcza rozświetlone stoki narciarskie, na Polczakówce i Śnieżnicy. Taki głód mnie złapał że na przystanku za Mszaną jednak zabrałem się za tą czekoladę, okazało się że spokojnie da się ugryźć. Podjazd, zjazd do Kasiny, serpentynami na przełęcz i w dół praktycznie aż do Dobczyc. No tu po prostu nie może nie być fajnie, bardzo lubię tą drogę :) Ostatnia przerwa w Dobczycach i do domu. Tutaj, w dolinach Pogórza Wielickiego było najzimniej ale i tak spadło tylko do -1. Na zjeździe do Wieliczki udało się dokręcić do 60 km/h :) W domu przed 21. Choć bardzo się starałem to średnią z Rabki podniosłem raptem o 0,2km/h.
Udana wycieczka. Najdłuższa moja trasa w styczniu, i w ogóle w zimie.
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Wymuszony zmianą ubioru postój w Wieliczce © Pidzej
RTCN Kraków Chorągwica © Pidzej
Serpentyny w Raciborsku © Pidzej
Widoczek z Raciborska. Chyba niedługo przestanę robić tu zdjęcia bo domy rosną jak grzyby po deszczu :/ © Pidzej
Zjazd w dolinę Raby w Dziekanowicach © Pidzej
W Dobczycach. Niezły sprzęt jak na OSP © Pidzej
Krzyworzeka © Pidzej
Fajny dźwig © Pidzej
Pługi czekają w pogotowiu © Pidzej
DW 964. Na wprost Ciecień © Pidzej
Tartak u stóp Ciecienia © Pidzej
W Wiśniowej © Pidzej
Inna maszyna © Pidzej
Na przeł. Wierzbanowskiej © Pidzej
W trasie © Pidzej
W trasie © Pidzej
Standardowy widoczek z przeł. Wielkie Drogi © Pidzej
Zjazd do Kasiny. Na wprost Śnieżnica © Pidzej
Nad Mszanką w Mszanie. W tle Lubogoszcz © Pidzej
Muzeum im. Władysława Orkana w Rabce © Pidzej
(Nie)standardowe zdjęcie z Rabki. Pierwszy raz ze śniegiem i rowerzystą ;) © Pidzej
No tu też niestandardowo. Hotel Sława zamknięty, w dodatku wisi jakaś szmata reklamowa :/ © Pidzej
Dworzec w Rabce © Pidzej
Stok narciarski na Polczakówce. Byłem na niej w zeszłym roku. © Pidzej
Choinka w Mszanie © Pidzej
Przerwa na czekoladę na przystanku © Pidzej
W lewo - moja ulubiona droga :) © Pidzej
Stok narciarski na Śnieżnicy. Tu byłem w 2012. © Pidzej
Światecznie ubrany domek © Pidzej
Niedawno postawiona Karcma na przeł. Wielkie Drogi © Pidzej
I świąteczne dekoracje w Dobczycach © Pidzej
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 11%
WYSOK MAX: 588
12.20 - 20.40
banan, czekolada
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 100-149, Zimowo
Rabka
d a n e w y j a z d u
137.41 km
0.00 km teren
06:58 h
Pr.śr.:19.72 km/h
Pr.max:59.50 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1540 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Taka tam wycieczka do Rabki. Wychodziło mi że aby w Rabce być o zachodzie Słońca i wrócić o sensownej porze do domu trzeba by wyjechać w południe.
Udało mi się wygrzebać w miarę wcześnie i wyjechałem o 12.20. Bardzo ciepło jak na połowę listopada, kilkanaście stopni. Po pierwszym podjeździe za Wieliczką zgodnie z prognozami włącza się wiatr w twarz - halny. Czyli kilkadziesiąt km będę miał pod wiatr. Nie martwi mnie to jednak zbytnio, bo wiatr ciepły, powietrze bardzo przejrzyste (widoki!) no a myślami już jestem przy drodze powrotnej - na północ powinno lecieć się pięknie. W Myślenicach nie zatrzymuję się na rynku, szkoda czasu. Zgodnie z przewidywaniami w dolinie Raby wieje jeszcze mocniej - tu chyba zawsze wieje. Bywało, że na płaskim spowalniało do 15km/h. W Pcimiu, po skręcie w dolinę Krzczonówki wcale nie jest lepiej (a powinno być). Robi się coraz później a kilometrów przybywa powoli. Zachód Słońca łapie mnie kilkanaście km przed Rabką. Kawałek dalej dojeżdżam do Zakopianki O.o No tak, źle skręciłem, zamiast na Rabkę trzeba było odbić na Jordanów, Skawę, Chabówkę. No ale nie będę przecież zawracał i ten kawałek jakoś przejadę. Tym bardziej że tylko kawałeczek pod górę a potem piękny zjazd, prawie 200m w dół. Pomimo że jechałem praktycznie bez odpoczynków w Rabce jestem koło 17tej a średnia to 17,2km/h. Posiedziałem chwilę tam gdzie zawsze, pod dworcem, coś tam zjadłem i ruszyłem w drogę powrotną. Myślałem, że po przebiciu się przez zakorkowane centrum złapię wiatr w żagle i rower będzie jechał sam. Ale wcale tak różowo nie było, tzn. wiało z różnych stron lub przestawało wiać, różnie. Ogólnie jednak tą drogą zawsze dobrze mi się wraca więc i dziś było fajnie. W Mszanie przestraszyła mnie syrena lokomotywy, nieczęsty to widok na opuszczonej linii kolejowej Rabka - N. Sącz! Natomiast na przeł. Wielkie Drogi było wręcz magicznie. Totalne ciemności, szum wiatru pośród (bezlistnych) drzew a kawałek dalej widok na światła Krakowa i migające na czerwono kominy, maszty. Chwila kontemplacji, a za chwilę to dopiero się działo. W dół, do Dobczyc zawsze leci się pięknie ale dzisiaj to była po prostu czysta rowerowa ekstaza! 50km/h na ledwo zauważalnym zjeździe typu -1% :) Chwila moment i są Dobczyce. Mały odpoczynek i wychodzę na ostatnią prostą, tj. pagórkowatą drogę do Wieliczki. Ten odcinek już na oparach, chyba za bardzo dokręcałem do Dobczyc ;) W Wieliczce na skrzyżowaniu znajduję 20gr. Dobre i co, piwko wyjdzie dziś trochę taniej ;) W domu po 21. Czułem nóżki :) Wychodzi mi że aby z ~17km/h do Rabki zrobiło się ~20 w Krakowie, w drodze powrotnej musiałem mieć średnią ~23.
Udana wycieczka. Jak sobie przypomnę, to gdy byłem dzieckiem taki wyjazd na wczasy do Rabki (samochodem) to była wielka wyprawa :D A dzisiaj robię sobie taką traskę na rowerze, w obie strony, listopadowym popołudniem :)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Kościół w Gorzkowie © Pidzej
Zjazd do Myślenic. Zbyt szybki nie będzie, ze względu na niezbyt korzystny wiatr © Pidzej
Raba i Zakopianka © Pidzej
Na wprost Szczebel (977m n.p.m.). Trzeba by kiedyś na niego wjechać wprowadzić ;) © Pidzej
Motel "Czarny Lew" w Pcimiu. Upadł, jak wiele innych przybytków po zmianie Zakopianki w ekspresówkę © Pidzej
Centrum Tokarni © Pidzej
Kościół w Łętowni © Pidzej
Pierwszy zauważony śnieg (gdzieś koło Naprawy) © Pidzej
Zachód Słońca © Pidzej
Budowa S7. Tu będzie wlot tunelu pod Luboniem Małym (zdjęcie wyszło jasne ale było już po zachodzie Słońca) © Pidzej
U celu © Pidzej
Standardowe zdjęcie przy tablicy w Rabce, ale pierwszy raz po ciemku © Pidzej
Plac przed dworcem i hotel "Sława" © Pidzej
Takie tam © Pidzej
Odpoczynek w Mszanie © Pidzej
W lewo - moja ulubiona droga © Pidzej
Odpoczynek w Dobczycach © Pidzej
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 11%
WYSOK MAX: 642
12.20 - 21.05
1l
czekolada, 2 banany, 2 (duże) jabłka
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 100-149
Lubomir i inne fajne górki
d a n e w y j a z d u
104.50 km
24.50 km teren
06:52 h
Pr.śr.:15.22 km/h
Pr.max:57.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1880 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Dokładka po piątkowej wyrypie hehe ;) Poniedziałek to być może ostatni upalny dzień tego lata (jak to szybko zleciało, dopiero co się zaczęło), trzeba go więc dobrze wykorzystać. Tym bardziej że kolejne dni mają być deszczowe i nie wiadomo kiedy znowu będzie można wjechać w teren i nie utonąć w błocie.
Plan był aby zrobić taką moją standardową trasę: Kudłacze-Łysina-Lubomir ale w odwrotnym kierunku: Lubomir-Łysina-Kudłacze. Wyjazd trochę po południu więc czasu niby sporo. Do Dobczyc standardowo wojewódzką a potem kieruję się na Wiśniową, droga delikatnie pnie się do góry. W Wiśniowej koło placu targowego krótka przerwa: przepak, plecak na plecy, zjadam banana, dokupuję też 1,5l wody (z domu wziąłem 2l). Po czym ruszam na podbój gór :) Odbijam w prawo w boczną drogę na przeł. Jaworzyce. Jest nowy asfalt. A ja roztapiam się w tym upale aż sobie musiałem odpocząć w cieniu. W końcu szczyt, odpoczynek pod wiatą na przełęczy (drugi banan, trzeba odciążyć plecak). I rozpoczynam mozolną wspinaczkę na Lubomira. Gdy kończy się asfalt upuszczam nieco powietrza z opon, coby zwiększyć przyczepność. Generalnie ciężko, czasami ponad 20% a droga kamienista, do tego dokuczają muchy. Ale poszło mi nadspodziewanie dobrze, wepchać musiałem raptem 30m w pionie. Heh chyba podjechałem więcej niż zjechałem tej drogi rok temu :) Na szczycie chwilę po 16. Ludzi brak. Posiedziałem tylko chwilę (bo muchy przeszkadzały). I sru w dół na Kudłacze. O tak, odwrócenie trasy było strzałem w 10! Leciało się pięknie, szlak w sam raz dla mnie, kamienie/korzenie odpowiedniego kalibru. Na Kudłaczach przerwa koło schroniska (Kudłacze to najbliżej położone od Krakowa schronisko górskie). Zjadam czekoladę i przeglądam mapę, bo coś czuję że zamiast asfaltu do Pcimia mam ochotę na więcej (terenu). Więc dalej czerwonym, kierunek: na razie Chełm. Raczej w dół niż do góry. Najpierw fajnie, potem za trudno dla mnie (prowadzanie), potem znowu fajnie. Kawałeczek zielonym i jest Chełm. I tu układam dalszą część trasy: czerwony rowerowy->czarny rowerowy->zielony rowerowy dookoła Uklejny->czerwony rowerowy do Myślenic. Jednak te szlaki wyglądają tak pięknie tylko na mapie bo rzeczywistości oznaczeń prawie nie ma! Szybko gubię więc czarny i zjeżdżam gdzieś za nisko asfaltem. Pytam mieszkańca czy gdzieś tą drogą dojadę, okazuje się że nie. Polecił mi natomiast jakąś ścieżkę i mostek. I przedostaję się nią prowadząc rower... do asfaltowej drogi na Chełm. Nie poddam się jednak tak łatwo. Zjeżdżam kawałek asfaltem i odbijam w zielony rowerowy. Okrążam nim Uklejnę, trochę do góry, trochę płasko, trochę w dół. Taka szutrówka. W końcu jest nawrót w lewo (tu miałem zjechać czerwonym rowerowym do Myślenic). Ale posiedziałem trochę pod kapliczką i wpadam na pomysł że jadę do Dobczyc. Bo jakoś wolę wracać z Dobczyc niż Myślenic. Ale nie najkrótszą drogą, w planie mam jeszcze Krowią Górę i przeciąć Pasmo Glichowca. Trochę już późno, więc trzeba się spieszyć aby przed zmrokiem zjechać ze szlaku. Dłuuugi zjazd po betonowych płytach i na przeł. Niwka skręcam w niebieski szlak. No i co tu dużo mówić, jest moc! Krowia Góra podjechana w całości, i to bez zatrzymywania! Niestety kawałek dalej coś psuje mi humor. Bo szlak sprawia wrażenie jakby kończył się w jakichś chaszczach. Ale on się nie kończy, on przez te chaszcze biegnie (widać na zdjęciach)! No po prostu nie wierzę w to co widzę, trzeba przedzierać się przez pokrzywy i maliny wyższe ode mnie, k*rwy i ch*je lecą jeden po drugim. Potem kawałek jakimś wąwozem i na przełaj przez pole, byle do asfaltu. Mam już trochę dość na dziś. W Zasaniu poszukiwania odpowiedniego skrętu, nic się nie zgadza z mapą ale jakoś udaje się trafić na odpowiednią drogę. Przede mną ostatnia dziś terenowa przeprawa. Znowu się pogubiłem, jeden raz a potem drugi. Jest już po 20, Słońce zachodzi a ja w środku ciemnego lasu. Ale w końcu udaje się odnaleźć szlak przez Wielką Górę (która wcale taka wielka nie jest, niecałe 400m n.p.m.) do Kornatki. Koniec błądzenia na dziś, w Kornatce dopompowuję opony, zakładam lampki i w dół do Dobczyc. Całkiem chłodno się zrobiło. W Dobczycach ostatnia pauza (baton energetyczny) i do domu. W domu po 22.
Udana wycieczka, niby tak blisko Krakowa a już prawdziwe góry! Choć trochę nerwów kosztowała - ch*ja warte te wszystkie mapy i szlaki, nic się nie zgadza a oznaczeń brak :)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Jaworzyce 576
Lubomir 904
Trzy Kopce 894
Łysina 891
Przeł. Niwka 388
Krowia Góra 456
Wielka Góra 394
Widoczek z Raciborska. Być może widać stąd Lubomira
W Dobczycach
W Wiśniowej
Rowerek
Odpoczynek na podjeździe na przeł. Jaworzyce
Na przeł. Jaworzyce
Widoczki z podjazdu na Lubomira. Nie wiem co obejmują ale to Beskid Wyspowy
Widoczki z podjazdu na Lubomira
Podjazd na Lubomira
Wygląda płasko ale było tam ponad 20%
Odpoczynek na Lubomirze
Odpoczynek na Lubomirze
Obserwatorium na Lubomirze
Czerwony szlak na Kudłacze (Mały Szlak Beskidzki)
Czerwony szlak na Kudłacze
Schronisko Kudłacze
Odpoczynek na Kudłaczach
Ławeczka na Kudłaczach
Czerwony szlak (Mały Szlak Beskidzki)
Czerwony szlak
Czerwony szlak
Czerwony szlak
Gdzieś po drodze
Gdzieś po drodze
Na Chełmie
Czerwony albo czarny szlak rowerowy na Chełmie
A tu się gdzieś zgubiłem
Wspomniana kładeczka
I jabłuszka
Zielony rowerowy wokół Uklejny
Zielony rowerowy wokół Uklejny
Tu podjąłem decyzję że jadę na Dobczyce
Jakiś widoczek (Pogórze Wiśnickie)
Zjazd po płytach
Na Krowiej Górze
Na Krowiej Górze
Niebieski szlak (bez komentarza)
Niebieski szlak (bez komentarza)
Tak to też niebieski szlak
Tak to też niebieski szlak
Kawałek dalej wąwozem
Widoczek z podjazdu na pasmo Glichowca
Rozkminianie gdzie jestem i gdzie jechać
Rozkminianie gdzie jestem i gdzie jechać
W Kornatce
W Kornatce
I znów w Dobczycach
NACHY SREDN: 5%
NACHY MAX: 22%
WYSOK MAX: 881
12.35 - 22.20
3l
2 banany, czekolada, baton energetyczny
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 100-149, Korona Gór Polski, Terenowo
Czwórka z przodu :)
d a n e w y j a z d u
412.00 km
0.00 km teren
19:05 h
Pr.śr.:21.59 km/h
Pr.max:45.80 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Dziś spełniło się moje małe, rowerowe marzenie - 400km :)
Do 400ki przymierzałem się już od dawna, zacząłem o niej myśleć po pierwszej 300ce w 2011r.
Prób miałem kilka, po kolei:
W 2012 znudziła mi się jazda
W 2013 przegrałem z siłami natury (burzami)
W 2014 byłem po prostu za słaby
W 2015 tak samo, ledwo dotoczyłem się do Rzeszowa 16km/h ;)
Po ostatniej górzystej 300ce do Zakopanego stwierdziłem że jestem gotowy. Tak naprawdę to pierwsze 400 miało być do Poznania i powrót pociągiem ale 83zł za bilet to trochę przesada. Pozostaje więc jakaś pętla. Jako że musi być w miarę płasko kierunki są dwa - na zachód (np. dookoła GOPu) albo na wschód. Wybrałem to drugie bo po Śląsku ostatnio trochę jeździłem a w okolicach Sandomierza dawno nie byłem. Chciałem zmieścić się w dobie. Założenia są proste - 22km/h, 18h jazdy + 6h odpoczynku. Do tego częste zmiany chwytu i wstawanie z siodełka co jakiś czas.
Przed wyjazdem próbowałem się trochę przespać ale mi się nie udało. Prawie zawsze nie udaje mi się usnąć przed wyjazdem. Rowerek z bagażem waży na pewno >20kg, tyle wziąłem zapasów ;) Zresztą jak zawsze. Wyjazd punktualnie o północy. Przejeżdżam przez miasto (na przystanku koło Rybitw śniadanie) i wskakuję na krajową 79, która zaprowadzi mnie do Sandomierza. Na drodze latarni nie ma prawie w ogóle, ale noc jasna, księżycowa więc jedzie się dobrze. Trochę obawiałem się ruchu (ciężarówki) ale nie było tak źle. Pierwszy odpoczynek w Nowym Brzesku - na rynku też kompletne ciemności. Z woj. Małopolskiego wyjeżdżam jeszcze przed świtem. Kawałek za Koszycami można zobaczyć na niebie delikatną zorzę zbliżającego się brzasku. Kolejna większa miejscowość to Opatowiec. Raptem 60km a mnie już zaczyna pobolewać tyłek, nie za dobrze :/ Wschód Słońca wita mnie między Nowym Korczynem a Słupią, na ~85km trasy. Dość chłodno, zanotowane dziś min. to 9'C. 100km stuka o godz. 5.30, czyli jestem pół godziny do przodu. Przejeżdżam przez Połaniec (elektrownia słabo widoczna), docieram do Osieka. Tu dłuższa przerwa, przebieram się w krótkie ciuchy i smaruję kremem z filtrem. Kolejna pauza w Sandomierzu. Kusi aby zobaczyć starówkę i rynek (jeszcze nie byłem) ale nie tym razem. Zwiedzanie nie jest dziś celem, zadowalam się więc fotką zamku. Przejeżdżam przez most (Wisła jest tu naprawdę duża) i kieruję się na Stalową Wolę. Jedzie się szybko, bo wiatr zgodnie z prognozami z północnego zachodu. W Stalowej Woli, jak to w takich zapyziałych miastach bywa niewygodne ścieżki rowerowe (choć nie tak fatalne jak w Tarnowie). Po dłuższej przerwie ruszam w drogę powrotną. I tu zmierzam się z brutalną prawdą, że do domu będę miał pod wiatr :/ Pocieszam się tym, że wieczorem wiatr powinien osłabnąć. Nie jest jednak tak źle, przez większość czasu idzie utrzymać >20km/h. 200km stuka o godz. 12.20, czyli mam lekki niedoczas. Jest bardzo ciepło, ~30'C. W Tarnobrzegu (też koszmarne ścieżki) resetuje mi się licznik (łącznie zresetuje się dziś kilka razy). Nosz k*rwa... Próbuję z nim walczyć i znowu zaczyna liczyć, ale nie działają przyciski... Pozostaje niedokładny licznik w GPSie. Tak się przez to wkurzyłem że zapomniałem sobie odpocząć w mieście. Piknik urządzam więc na poboczu dwupasmówki, pod jakimś drzewem :) Mijam Baranów Sandomierski. Miałem jechać na Dąbrowę Tarnowską a do domu wrócić wojewódzką przez Szczurową ale podejmuję decyzję że jadę na Tarnów a do Krakowa krajówką. Będzie mniej pod wiatr no i blisko linii kolejowej jakby co. Na skrzyżowaniu mam lekką zagwozdkę jak trafić do Mielca, ostatecznie nadkładam kilka km obwodnicą miasta. Tu też fatalne ścieżki rowerowe. Odpoczynek w jakimś parku. Gdzieś tu między 250 a 300km mam największy kryzys, jedzie mi się ciężko, walczę z myślami czy by nie wrócić z Tarnowa pociągiem. Wjeżdżam z powrotem do woj. Małopolskiego. 300km stuka po 19 (ponad godzinę później względem planu), między Radomyślem a Lisią Górą. Po 300km po płaskim jestem bardziej zmęczony niż po ostatnich 300 po górach, no nie wierzę :/ Do Tarnowa wjeżdżam po 20 i tu jednak sił jakby przybywa. Słońce powoli zachodzi. W Tarnowie jak to w Tarnowie, koślawe ścieżki rowerowe i zakazy dla rowerów przy każdej ulicy :/ Tarnów to nie miasto, to stan umysłu. Próbuję po tym jechać ale nie da się, tyłek za bardzo już boli. Lecę więc ulicami, na szczęście nie natrafiłem na policję. Chyba trochę się zgubiłem ale miła kobieta pomaga mi trafić na krajówkę do Krakowa. Odpoczywam na jakimś przystanku (wciągam batona energetycznego) i wychodzę na ostatnią prostą, do domu jakieś 70-80km. Od dawna już wiem że nie wyrobię się w dobę, trudno. Temp. przyjemna, kilkanaście stopni, chłodno ale nie zimno, wciąż jadę więc na krótko. Tyłek boli, dłonie też. Nogi tylko trochę. Spać nie chce się w ogóle. Droga dłuży się strasznie. Wojnicz mijam tranzytem, odpoczywam dopiero na rynku w Brzesku. Następna pauza w Bochni. Waham się czy jechać bocznymi drogami brzegiem Puszczy Niepołomickiej (płasko) czy krajówką jak leci (pagórkowato). Wybieram drugą opcję, tyłek trochę odpocznie na zjazdach. Mija doba od wyjazdu. W ciągu doby przejechałem ok. 386-387km. Ubieram kurtkę i czapkę bo jednak zimnawo. Zahaczam o linię na drodze (taką tarkę) i krzyczę z bólu, bo mi dłoń chce urwać ;) Wtaczam się na kolejne hopki i delektuję krótkimi zjazdami. Cieszę się jak dziecko, bo już wiem że się uda. W końcu Wieliczka. Po drodze kupuję jeszcze zimną Taterkę i do domu. 400km stuka gdzieś w Wieliczce, udało się! W domu o 1.25. GPS pokazuje równe 400 ale on zaniża o jakieś 3%.
400km na rowerze to nie wycieczka, to już przygoda :)
Dane wpisu przybliżone, bo licznik przez jakiś czas nie liczył.
Niewiele widać ale to budowa mostu na obwodnicy Krakowa
Na wylocie z Krakowa
Na spowitym w ciemnościach rynku w Nowym Brzesku
W Koszycach
W Opatowcu
Wschód Słońca
W Połańcu
Pomnik w Osieku
Odpoczynek w Osieku
Zameczek w Sandomierzu
Odpoczynek w Sandomierzu
Szeroko rozlana Wisła w Sandomierzu
Wszędzie te zakazy (wjazd do Stalowej Woli)
W Stalowej Woli
Odpoczynek w Stalowej Woli
Jakieś jeziorka po drodze. Wyglądały pięknie, bo niebieski kolor wody był bardzo niebieski.
Wiało solidnie
Na wylocie z Tarnobrzegu (zdjęcia z miasta nie ma bo się wku*wiłem przez ten licznik)
Piknik na skraju drogi ;)
Odpoczynek w Mielcu
Samolocik w Mielcu
Odpoczynek w Radomyślu, kolejny samolocik
Wjazd do Tarnowa
Zachód Słońca
Wreszcie trafiam na krajówkę
Małe wspomaganie na końcówkę
Jakaś rzeczka koło Tarnowa
Odpoczynek w Brzesku
Odpoczynek w Bochni
No i Wieliczka
Nowy rekordzik (trzeba pomnożyć x 1,03 bo GPS zaniża)
NACHY SREDN: 1%
NACHY MAX: 7%
WYSOK MAX: 285
0.00 - 1.25
6,25l
7 bułek z pasztetem, 6 bananów, duże delicje, czekolada, Prince Polo, baton energetyczny
Zaliczone gminy: 4
Podkarpackie: 4
Gorzyce
Zaleszany
Stalowa Wola
Grębów
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 400-499