Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2019

Dystans całkowity:1009.18 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:09:56
Średnia prędkość:18.49 km/h
Suma podjazdów:4302 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:201.84 km i 9h 56m
Więcej statystyk

Wrocław

d a n e w y j a z d u 300.02 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1621 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 16 lutego 2019 | dodano: 23.02.2019





https://photos.app.goo.gl/bP9PZJKhhCikeh1XA

Zapowiadany na środkowo lutowy weekend pierwszy prawdziwy powiew wiosny nie postawił przede mną żadnego wyboru: trzeba ruszyć swoje tłuste, 90-kg dupsko gdzieś dalej. Cele, wartości na dziś przestawiają się następująco: Plan minimum: Wrocław. Optimum: Legnica. Porażka: Opole. Science-fiction: Zielona Góra ;) Przed wyjazdem poczyniłem pewne zmiany sprzęcie, w postaci zmiany opon. W miejsce losowej mieszanki Kendy z przodu i Mitasa zakupionego w trasie, w Połańcu na tyle wzułem komplet używanych 32mm Detonatorów. Używanych bo kupiłem je rok temu, na początku sezonu. Śmigałem na nich zachwycony lekkością toczenia dopóty, dopóki się na nie nie pogniewałem po serii snejków. Postanowiłem dać im drugą szansę. Nabiłem ostrożnie do niecałych 6 barów, z nadzieją aby jeszcze raz poczuć tę przyjemną lekkość zapierdalania :)

Spać położyłem się wcześnie, więc wstawszy bez wspomagania budzika o godz. 4 minut 45 nie byłem w stanie kontynuować nocnego wypoczynku. Trzeba ruszać. Zanim się jednak wygramoliłem, dokończyłem pakowanie, wypiłem herbatkę itp. na zegarze była już 5.35, ale dalej za ciemności. Jak by się tak nie guzdrać to +0,5h można zaoszczędzić. Czyli w trasie np. zachciało by mi się spać 10km dalej. Albo zimo zrobiło by się 10km dalej. Itp. itd. Wahałem się na wyborem drogi na Śląsk. Standardowe warianty są cztery: DK44 na Oświęcim, DW 780 na Libiąż, DK 94 na OIkusz i DK 79 na Trzebinię, Chrzanów. Najkrótsza, najszybsza i najbardziej oczywista jest ta ostatnia, i to ją często (za często) wybieram. Jechałem nią tydzień temu, myślałem więc że teraz może na Libiąż by pocisnąć? Przelatując przez miasto Alejami tak się jednak rozpędziłem że kompletnie zapomniałem i podświadomie i tak wylądowałem na szosie na Trzebinię. Przed wyjazdem z miasta jeszcze tylko fotka krakowskiej wieży „Salwator Tower” (tak brzmi cały napis, tylko na zdjęciu jest ucięty). O co mi chodzi z tą „wieżą”, do czego zmierzam, wyjaśnię na końcu. Na wylocie z Krakowa zaczyna świtać. Poranek za miastem jest lekko mroźny i ponury a jezdnie mokre i śliskie. Taki typowy zimowo-syfiasty początek dnia po prostu. Jednak zanim wciągnę na przystanku pierwszą, śniadaniową bułę z kiełbasą rozpogadza się. Coraz mocniej operujące promienie Słońca opierają się na czarnym kurtalonie i przyjemnie wygrzewają plecki :) W Krzeszowicach jakaś tam pauza, w Trzebini za to nie. W pełni zaśnieżony jeszcze tydzień temu lasek w Dulowej dziś już niemal całkiem odtajały. Oj czuć tę przyjemną lekkość zapierdalania Detonatorów o której wspominałem :) Póki co jestem zadowolony. Tylko nie pękać mi tu proszę, w sensie snejka nie łapać. W Chrzanowie nie mogę oprzeć się i nie zrobić zdjęcia mojego ulubionego pomnika. On niemal zawsze załapuje się na zdjęcie gdy tylko przejeżdżam przez to miasto. W Jaworznie uwieczniam zaś na kliszy obraz tamtejszej niesamowicie rozbudowanej infrastruktury rowerowej, jak na taką dziurę to nienajgorszej jakości. Ale tu to chyba przekombinowali. Szkoda asfaltu i farby, lepiej było po prostu zrobić szerszą drogę. Pierwsza dziś kopalnia – również w tym mieście. Co prawda nieczynna, obudowana handlowym burdelem ale jednak kopalnia. Kolejne na mej dzisiejszej marszrucie miasteczko to Mysłowice. Gdzie zamiast jak zawsze skrzyżowania w centrum na fotkę załapuje się tym razem wjazd do miasta, w takim oto energetycznym klimacie. Przy kolejnej nieczynnej kopalni w ostatniej chwili udało mi się wyszarpać telefon z torby i złapać takie piękne bordowo-żółte bydlę. Między Mysłowicami a Katowicami DK79 rozszerza swój przekrój do n-pasów, ruch też przybiera na gęstości. Nieco abstrakcyjnie wygląda przy tej pełnej szybko mknących, lśniących samochodów arterii oddalone o 100m bagnistego trawnika, przedwojenne osiedle bieda-familoków. Na klimatycznym skwerku obok zasiadam przy stoliku zrobionym ze starych drzwi i wciągam kolejną bułę z kiełbasą. Temperatura już bardzo przyjemna, wrzucam więc do sakwy część zbędnej garderoby. Kilka kilometrów dalej a widoki jakże inne: zamiast przykopconych ceglanych ścian familoków – ściany lśniących, gładkich szyb Katowickiej korpo zabudowy. Czasu nie spędzam tu za wiele, szybko dalej, na Bytom. Bo plany dziś ambitne a całą dobę tak ciepło nie będzie. Oj nie będzie ;) Kolejny odpoczynek dopiero na rynku w Bytomiu, czyli już praktycznie na wylocie z górnośląskiej konurbacji. Jeszcze tylko kilka km zabudowań i zurbanizowany przemysłowo-kopalniano-drogowo-kolejowo-usługowo-handlowy kocioł GOPu skończy się a zaczną lasy i otwarte przestrzenie. Ostatnia górnośląska ciekawostka to taka oto figurka na jednym Zabrzańskim domu a ostatni element górnośląskiego „kotła” to węzeł drogowy i chyba energetyczny, zaraz za Rokitnicą. Od tej pory wiejskie tereny i małe miasteczka niczym nie będą przypominać już przypominać ostatnich 40km przejechanych de facto po jednym wielkim mieście. Mini atrakcja to stojący przy wodociągach w Karchowicach zabytkowy zawór. Na rurce o konkretnej, bo chyba z metrowej średnicy. Pierwsze mijane na tych odludziach miasteczko to Pyskowice. Na rabatach zasadzili już bratki – nie za wcześnie, nie umarznie toto? Ostatnie przed zmianą województwa miasto to Toszek. Ze swym charakterystycznym ratuszem z dwoma bliźniaczymi zegarami – na bogatości ;) Województwo Opolskie atakuję chwilę przed 16tą. Ciepło osiągnęło już chyba apogeum – 10 stopni ze sporym hakiem. Ale 15 nie ma. Od teraz temperatura będzie już tylko spadać. Toszecki ratusz z swymi dwoma zegarami to jednak nic przy stolicy ekstrawagancji takiej jak Strzelce Opolskie – tu mają nawet piramidę (!). Za Strzelcami Słońce chyli się już ku zachodowi. A właściwie to już zaszło. Gdy zacząłem hamować widziałem jeszcze maleńki brzeg jego tarczy, gdy wykadrowałem zdjęcie było już po ptokach. Z pauzy na przystanku (ekstrawaganckim przystanku) ruszam już z włączonymi lampkami. Na zdjęciu za wiela nie widać, ale przydrożna tablica pogodowa wskazywała temperaturę niecałych 7 stopni. I jest mi już trochę chłodno. Zagubioną w ciemnym lesie tablicę z napisem „Opole” osiągam o godz. 18.20. Jeszcze tylko fotka na słynnym opolskim Wiadukcie i czem prędzej udaję się centrum. Czem prędzej, z dwóch powodów: po pierwsze zimno będzie narastać, nie chciałbym do tego Wrocławia całą noc jechać. Po drugie, ważniejsze – żeby mi się czasem nie przypomniało że jestem zmęczony i żebym nie wpadł na durny pomysł uznania Opola za cel i zakończenia tu trasy. Pod pięknie iluminowanym opolskim ratuszem robię na szybko fotkę, wciągam ostatnie ciastka i ostatnie łyki soku. Z Opola uciekam zapomniawszy nawet zrobić zakupów – zemści się to potem łokrutnie. Do Wro ~80km. Zastanawiam się czy 80km zimną lutową nocą to dużo czy mało. Biję się myślami. Upewniam się, myślę życzeniowo, naginam fakty, przekręcam znaczenia, naciągam ku swojemu, zaokrąglam w dół. W końcu wypieprzam z frazy „80 km zimną lutową nocą” jeden tylko mało ważny, nic nie znaczący, pomijalny wyraz „zimną” i dochodzę do wniosku że to jest to tyle co nic :) Pozytywnie i bojowo nastawiony atakuję ciemne czeluścia Opolsko-Dolnośląskich zadupi. Ciemne ale nie zimne, bo przecież ten wyraz wypieprzyłem z mojej głowy, no nie? No właśnie nie. Bo w końcu przestaję się oszukiwać. Jest ciemno, zimno i domu daleko. Do tego głodno. Bo nie zrobiłem zakupów w Opolu. Morale spada na łeb na szyję. Toczę się zupełnie bez siły i wiary przez te pustkowia. Wkurwiam na licznik na którym nie chce przybywać kilometrów. Na horyzoncie nie widać żadnej oazy (świecących neonów stacji benzynowej). Ogólnie kryzys i dramat, syf i kiła, i mogiła. Jest Brzeg. Jest Orlen! A nie, jednak nie ma… Otwarte 24/7. Ale teraz akurat zamknięte, przerwa jakaś… To niech urwa napiszą że otwarte 23,5h na dobę a nie 24!

&%*$^$%^

Jestem bardzo zły i jeszcze bardziej głodny. Na szybkości robię zdjęcie kościoła, ratusza i szukam innej stacji w mieście lub całodobowego sklepu. Ale jak na złość jest tylko całodobowa apteka, ale ja nie jestem chory tylko głodny. No nic, do Oławy dyszka, tam na pewno coś będzie. Musi być. No i jest!!! Shell który ratuje mi życie. Dawać dwa hot dogi! „- są tylko duże”. Tak jakby był to dla mnie jakiś problem :D Nie jadłem od 50km. Dawać herbatę! „jest tylko kawa i czekolada”. Kawy nie pijam, wybieram więc gorącą czekoladę. Nie jest dla mnie w tym momencie żadnym problemem połączenie parówek, ostrego keczupu i słodkiej czekolady. Ważne że kalorie się zgadzają (i że te kalorie są gorące). I że wewnątrz stacji też ciepło. Z nowymi siłami wracam na ostatnią prostą. 20km. Kryzys mija, więc to już taka tylko formalność. Właściwie to już praktycznie jestem we Wrocławiu. Zaraz za Oławą widzę migające na czerwono kominy elektrociepłowni w podwrocławskich Siechnicach. Zawsze gdy jadę nocą do Wrocławia te kominy to jest dla mnie taka migająca w oddali latarnia morska dająca znak, sygnał, że do portu przeznaczania już niedaleko. No bo jest niedaleko. Kominy zbliżają się, stają się coraz większe aż w końcu mijam wspomniany zakład przemysłowy i mym zmęczonym oczom ukazuję się upragniona tablica. Wrocław! 2.30 w nocy. Rzecz jasna o Legnicy dawno już przestałem myśleć. W planach tylko zwiedzanie miasta i powrót pociągiem po 6tej rano. Sam wjazd do Wrocławia od tej strony taki trochę nietypowy. Bo niby jest tablica informująca o wjeździe do ponad 600-tys. miasta ale droga wlotowa ciągle wąska, jedna jezdnia, ruch mały, po bokach jakieś małe domki, laski, zadupia. W końcu pojawia się końcówka linii tramwajowej – pętla. Czyli jednak się zgadza, wjechałem do wielkiego miasta a nie do jakiejś tam Oławy czy innego Brzegu. Lokalizuję na GPSie dworzec i obieram na niego kurs. Gdy tylko wjeżdżam do starej części miasta zaczyna się dramat, czyli poniemieckie przedwojenne kocie łby. Ale nie jakaś jedna tam uliczka. One są w ilości ogromnej, większość mniej głównych ulic jest tym gównem wyłożona… Jadę ostrożnie, gdzie się tylko da korzystając z asfaltowych łat i plomb, ale i tak się obawiam o snejka w Detonatorach. Jest dworzec. A raczej Dworzec. Absolutna ekstraklasa jeśli chodzi o dworce, nie widziałem ładniejszego w Polsce. A przynajmniej ładniejszego tej wielkości, tej skali. Kupuję bilety, oganiam się od bezdomnych, wciągam barszcz z automatu, przywracam ciału właściwą temperaturę. I ruszam na zwiedzanie stolicy Dolnego Śląska. Inne niż zwykle zwiedzanie. Bo starówka, zabytki itp. mnie dziś nie interesują. Widziałem dwa razy. Dziś celem jest nowsze dzielnice miasta a właściwie to jeden budynek. Sky Tower. Ewenement w skali kraju. Wieżowiec o „warszawskiej” wysokości, ponad 200-m, poza stolicą! W żadnym innym polskim mieście nie ma takiego. Na żywo go nigdy nie widziałem. Już chciałem go szukać na GPSie ale niepotrzebnie – zaraz za dworcem dostrzegam błyskające podejrzanie wysoko czerwone światełka ;) To nie może być nic innego. Mijam plac budowy i zbliżam się do tego kolosa. Naprawdę robi wrażenie. Jestem już blisko, okrążam tą imponującą wieżę ale nie mogę znaleźć miejsca żeby jakiś kadr ładny sobie zrobić na jego tle. W końcu takie cuś wyszło. Takie se, wieża leci na bok, ale będzie musiało wystarczyć. To z czego ludzie się śmieją, że nie pasuje do niskiej okolicznej zabudowy to prawda. Statywik do tego zdjęcia stawiałem na starym ogrodzeniu jakiejś kamienicy ;) Ale czy to ważne? Przecież zawsze musi być ten jeden pierwszy, żeby potem mogły powstać kolejne wieżowce, i będzie to lepiej wyglądało. Napatrzywszy się na to cudo, mając jeszcze trochę czasu, i trochę km do dokręcenia (do 300) zwiedzam dalej. Jakieś tam bloki, parki, ogródki działkowe okrążam. Z ciekawostek jeszcze parking piętrowy ze ślimakiem wjazdowym. Jak żywo przypomina mi on scenerię z któregoś tam GTA, w które zagrywałem się za małolata. Jednak nie tylko w Hameryce takie fajne parkingi mają. No i ta migająca czerwonymi lampkami 200m wieża. Widzę ją ciągle, góruje nad drzewami, nad blokami, z każdego miejsca miasta chyba ją widać. Fajna sprawa. Zziębnięty zajeżdżam na dworzec z zapasem czasu i brakującymi 12km. Dokręci się po Krakowie. Na razie sadowię się w komfortowym, wagonowym ICku i drzemię. Za drzemki wybudza mnie piękny widok wschodu Słońca nad pobielonymi porannym szronem polami. Pociąg jedzie dłuższą i nieco pokrętną drogą, zamiast przez Śląsk: przez Częstochowę. Na Głównym po 10tej, a w domu przed 11tą.

Udana wycieczka, 300 jak na luty nie jest wynikiem złym. Oczywiście trochę żal tej Legnicy, ale ona nie ucieknie. Nawet Detonatory dały radę. Są już lekko zużyte więc jako następne planuję kupić coś podobnie lekkiego, gładkiego i szybkiego. A tym zdjęciem krakowskiego budynku na początku relacji chciałem zwrócić na niesamowitą zaściankowość miasta w którym przyszło mi żyć. W Krakowie „wieża” ma 50m wysokości, we Wrocławiu Wieża ma 50 pięter wysokości ;)

AVS 17,5 (chyba nie będę wpisywał średniej bo to nie ma sensu, te 17,5 wynika ze zwiedzania Wrocławia. Do Wrocławia było 18, do Opola 19)
3,93l (w tym 1,4l energetyka)
5.35 - 10.55


Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 300-349, Powrót pociągiem

Częstochowa

d a n e w y j a z d u 183.62 km 0.00 km teren 09:56 h Pr.śr.:18.49 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1281 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 9 lutego 2019 | dodano: 14.02.2019





https://photos.app.goo.gl/gDD3HeA2H1K4PgfZ6

Celem na drugi w tym roku, nienajgorzej zapowiadający się pogodowo weekend było Opole. Opole, ponieważ nienajgorzej pogodowo zapowiadała się południowa część Polski. Na wschodzie byłem tydzień temu, więc teraz wypadało by na zachód. A na zachodzie, w odległości akuratnej na jednodniową traskę (200km) jest Opole. Jak widać po tytule wyszło inaczej, a stało się to tak:

Wyjazd chwila przed 7. Sobotni poranek jest lekko mroźny, co widać po przybielonych szronem drzewach i trawie. A czuć po szczypaniu w palcach rąk i stóp. Przejeżdżam szybko przez miasto, a śniadanie w postaci buły z wędliną wciągam na przystanku zaraz za węzłem w Modlniczce. Im dalej za miasto tym więcej oznak zimy. Nieciągła śnieżna skorupa pokrywa pola, głównie północne stoki wzgórz. A ciągła pokrywa śnieżna wypełnia szczelnie każdy większy lasek. O, na przykład taki, przed Trzebinią. Na rynku w Trzebini pauza, kolejna na placu w Chrzanowie. Wahałem się czy jechać przez plac czy przez rynek, na szczęście podjąłem dobrą decyzję. Udekorowany biało-czerwoną flagą postument jednego z moich ulubionych pomników nie jest codziennym widokiem. Jednego z moich ulubionych, bo w moim prywatnym rankingu imponujących pomników ten jest ścisłej czołówce. Pomimo że nie ma on jakichś gartantuicznych rozmiarów i jest prosty w formie. To jednak jest w nim jakaś taka wielka duma i moc, a jego otoczenie – blokowiska – potęgują ten efekt. Następne miasto na trasie to Jaworzno. Pełne nie do końca potrzebnych i przemyślanych, ale jednak trzymających jako-taki poziom ścieżek rowerowych. Tzn. da się nie zabić jeżdżąc po tym. Od niedawna stałym elementem panoramy miasta jest wielka, niemal 200-m chłodnia kominowa elektrowni. Druga największa w Polsce!Robi wrażenie. Teraz zawsze zamiast wyjeżdżać główną szosą, z Jaworzna wyjeżdżam boczniejszą drogą przez las, aby obejrzeć ją z bliska. Kawałek na nielegalu (zakaz na DK) i są Mysłowice. Właściwy początek górnośląskiej konurbacji, to tu dopiero to wszystko się zaczyna. Wszystko czyli cały ten klimacik, zniszczone pojedyncze torowiska, po których leniwie toczą się jedno wagonowe tramwajki. Co i rusz takiej czy innej konstrukcji szyb kopalniany, niestety większość nieczynna. Charakterystyczne budownictwo: pokryte czarnym wieloletnim brudem mini ceglane bloczki, familoki po ichniejszemu. Plątanina torowisk kolejowych i pobazgranych grafitti wiaduktów. Cały ten bałagan i nieład GOPu, który tak bardzo mi się podoba :) Na takich właśnie rozkminkach o bliskim (80km od Krk) a jakże odmiennym świecie mijają mi kilometry. Jedną rzecz za to mamy wspólną – smog ;) Bo dzisiaj tak trochę ekhem, mgliście jakoś ;) Gryzę więc dokładnie i przeżuwam powietrze, tak smakuje o wiele lepiej. W Katowicach jestem koło południa. Katowice to wyróżniające spośród tego śląskiego bytu miasto – wszystko bardziej zadbane, sporo wysokich budynków, nowych inwestycji, ogólnie taka jakby wyspa nowoczesności i rozmachu, w tym morzu śląskiego, zniszczonego, przemysłowego świata. W odrestaurowanym centrum Kato wciągam drugą i zarazem ostatniąbułę. Zostanie mi już sam słodki prowiant. Po drodze komiczny widok: koleś sportowo ubrany, na niezłym MTB w spdach, ogólnie pros lub raczej kreujący się na prosa. Z tym że jest jedno ale: to jest e-MTB :D Chyba wiem czemu w kominiarce jechał: żeby nikt go nie poznał. Ma chłop rację, też bym się wstydził ;) W międzyczasie ociepliło się rzecz jasna, jest te kilka stopni na plusie. Ale też włączył się południowy wiatr, który przypieczętował decyzję o zmianie trasy. Niesprzyjający, niezgodny z kierunkiem mojej trasy kierunek ruchu mas powietrza to jedno. Drugie to niezgrany z moją niewielką prędkością przemieszczania się odjazd pociągu z Opola. Przed 20. Albo nie zdążę albo wpadnę do pociągu z jęzorem na wierzchu. Ja tak nie lubię. W Bytomiu podejmuję ostateczną decyzję: Cz-wa. Cztery razy na tak:
- wiatr w plecy
- 20km bliżej
- pociąg godzinę później
- dawno nie byłem pod Jasną Górą.
Z Bytomia uderzam więc zamiast Pyskowic, na Tarnowskie Góry. Faktycznie coś jest w tej nazwie, było tu troszkę pod górkę. Zanim opuszczę GOP zwrócę tylko uwagę na inną charakterystyczną rzecz dziś: czy na Śląsku istnieje coś takiego jakoś zimowe utrzymanie chodników? Czy tylko jezdnie tam odśnieżają? Takich widoczków widziałem dziś mnóstwo. Do centrum T. Gór nie zajeżdżam, innym razem. Miasto okalam obwodnicą i obieram DW908, która prosto jak po sznurku zaprowadzi mnie do Częstochowy. Wiatr pokazuje co potrafi, większość km będę jechał na wspomaganiu. Po drodze dużo leśnych odcinków. W Miasteczku Śląskim fotka centrum i jakiejś fabryki (huta cynku – teraz widzę na mapie). Samo zdrowie sąsiedztwo takiego zakładu ;) Ale nie to jest w Miasteczku Śląskim najgorsze. Najgorsze jest TO. Wierzcie lub nie ale kawałek wcześniej ów rozmiękły, bagnisty twór z odciśniętymi oponami traktora oznaczony był znakiem „Droga dla rowerów”. Ok, przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych. Na przykład do pauzy na zaśnieżonym, leśnym parkingu. Jest on jednocześnie takim „punktem widokowym” na pięknie meandrujący między drzewami leśny strumień. Wedle instrukcji na etykiecie schładzam tutaj napój ;). Przyglądam się też śladom jakiejś zwierzyny. Jeden trop był naprawdę dziwny. Zobaczcie zresztą sami. Powoli zapada zmrok, z parkingu wyruszam z włączonymi lampkami. Kawałek dalej leśne odcinki kończą się a zaczynają otwarte, pagórkowate przestrzenie Jury. Śmigła wiatraków wirowały tak szybko, że aparatowi w telefonie rozdwajały, roztrajały się końcówki łopat. W Cz-wie o 18.30. Tzn. o tej godzinie osiągam tablicę z nazwą miasta, bo do centrum z 10km. Tu też nie tylko zasyfione chodniki i ścieżki rowerowe, ale również główna, reprezentacyjna aleja… Mniejsza o to, widocznie tak musi być. Powoli turlam się omijając slalomem śliskie placki zlodowaciałego śniegu ku imponująco podświetlonej wieży Jasnej Góry. Na biało czerwono podświetlonej. Naprawdę pięknie to wygląda. Robię pamiątkową fotkę. Temat modlitwy, wiary itp. to moja prywatna sprawa więc nie powiem czy, a jeśli tak, to o co się pomodliłem ;). Do odjazdu ponad godzina. Wydaje się dużo, pozwalam sobie więc na małą pętelkę. Gdy przypomniałem sobie że jestem głodny i wciągnąłbym coś ciepłego, jest już tylko 30-40 minut. I właśnie zauważam kapcia na tylnym kole. Tzn. powietrze jest, ale mało. Ok, mam dość. Ostatnie kilkaset metrów do stacji z buta. Nie chce mi się z tym teraz bawić. Na dworcu bar już zamknięty. Automaty są, ale tylko z napojami. Gorącymi napojami. Dobre i co, wciągam barszczyk, herbatkę, plus ciastka które mi zostały i usadawiam się w pociągu. Komfortowy, pustawy, wagonowy IC, z wi-fi i przedziałem rowerowym. Do Krakowa raptem 1,5h jazdy. Szkoda, takim to mógłbym całą noc jechać :) W Krakowie przed 23. Jednokrotne dorzucenie atmosfer do tylnego koła wystarczyło aby doturlikać się do domu.

Udana wycieczka, Częstochowa to sam raz cel na lutową jednodniówkę.

6.55 - 23.20
2,55l (w tym 0,5l energetyka)


Kategoria Zimowo, Powrót pociągiem, > km 150-199, ^ UP 1000-1499m

Pozimowy rozruch

d a n e w y j a z d u 168.72 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1400 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 2 lutego 2019 | dodano: 03.02.2019





https://photos.app.goo.gl/ZiMmmLoQET5N5hmJ8

Tytuł wpisu wydaje mi się adekwatny. Wstyd bowiem przyznać, ale ostatnia długa trasa miała miejsce… 11 listopada, roku ubiegłego. Nie licząc grudniowej, 80-km przejażdżki do Tarnowa moja rowerowa aktywność w tym okresie ograniczała się li tylko do dojazdów do pracy czy innego Tesco. Na ten weekend wreszcie zapowiadają w miarę rowerową pogodę – ponad 10 stopni, brak wszelkiej maści opadów (+ halny wiatr). Trzeba więc się gdzieś ruszyć, żeby nie ważyć 100kg. Forma pod znakiem zapytania więc bez jakichś szaleństw: plan minimum to Rzeszów (160km), a szczytem ambicji na dziś jest Przemyśl (+80km).

Wyjeżdżam dobrze wyspany przed 7 rano, i obieram standardowy kurs na wschód, krajówką. Śniadanie zamiast w Wieliczce jem na przystanku gdzieś między Krakowem a Bochnią. Na początkowych kilometrach biegnącej otwartymi przestrzeniami głównej szosy odczuwam pierwsze podmuchy halnego. Wieje z boku, ale nie wybija z toru jazdy. Nie tyle mi ten wiatr nie przeszkadza, co wręcz jest przyjemny – bo ciepły :) (póki co). Tzn. przyjemny i ciepły w porównaniu z zimową pizgawicą jaka panowała przez ostatnie dwa miesiące. Do tego powoduje niesamowitą jak na tą porę roku przejrzystość powietrza. Na południu, tam gdzie nie ma chmur, ciemnoszare grzbiety Beskidów ostro odgraniczają się od jasnego nieba. No właśnie – tam gdzie nie ma chmur, bo stan nieba określiłbym słowami pogodynek: „pochmurno z przejaśnieniami”. Ale podobno ma nie padać. Drugim pozytywnym odczuciem jest sprzęt. Jak przyjemnie przesiąść ze stalowego złomka na sztywną i zwartą aluminiową maszynę. Jadę z uśmiechem na gębie :) I nie przeszkadza tu nawet niedomagająca przednia przerzutka, która nie zrzuca z blatu na średnią tarczę. Trzeba jej trochę pomóc, kopiąc piętą ;) Zepsuła się chyba podczas listopadowej ulewy za Łodzią i jeszcze "nie zdążyłem" do niej zajrzeć. 9’C – taką temperaturę pokazuje termometr na wjeździe do Bochni. W mieście żadnej pauzy nie robię, odpoczynki mają dziś być krótkie i zwięzłe. Tylko niektóre na ławeczkach w centrum, reszta na wiatach przystankowych przy krajówce. Bo ten Przemyśl chodzi po głowie. Z Bochni takie tylko na szybko – sklep polskiej (rzadkość dziś) sieci „ PSS Społem”, sporo ich w tych okolicach. „Społem” jest w Bochni, jest w Brzesku, jest i w Dębicy, i w Rzeszowie. W Tarnowie pewnie też, tylko trzeba poszukać. Lada chwila jest Brzesko, a potem i Wojnicz. W Tarnowie jestem koło wpół do pierwszej. Oglądam tu charakterystyczny, okazały kościół, czytam tablice informacyjne na ratuszu i śmieję się z Pana naprawiającego auto ;) Chociaż z drugiej strony do takiego „auta” to szkoda coś droższego wlewać ;) Obrazek z wyjazdu z miasta najlepiej pokazuje co potrafi wiatr. Z charakterystycznych obiektów przy drodze – malutka Huta Szkła w Ładnej. I zaczynamy Podkarpackie. Im dalej na wschód tym więcej pozostałości zimy – tj. ostałych się placków śniegu i podtopień/bajor w zagłębieniach terenu. O tym że zbliżam się do Pilzna świadczą imponujące szeregi czerwonych ciężarówek Omegi. Mają ponad 500 aut, ten placyk to tylko cząstka ich floty. Na przydrożnym drzewie dostrzegam bardzo pozytywny znak – pierwsze pączki kwiatów :) Znaczy się wiosna tuż, tuż. Jeszcze tylko max miesiąc zimowego syfu i sezon ruszy z kopyta :) W Pilźnie Bożonarodzeniowa szopka jeszcze obecna - w Brzesku już na przykład zdemontowana. Zbliżam się do Dębicy a dzień zbliża się do swojego końca. A wiatr który wydawał mi się ciepły i przyjemny już nie wydaje mi się ciepły. Przyjemny tym bardziej NIE. Po prostu pizga złem. Chwilami wytchnienia od wiatru są nieliczne osłonięte lasem lub ekranami akustycznymi odcinki drogi. Ale przede wszystkim miasta, teren zabudowany. Centrum każdego z nich będę więc skrupulatnie zaliczał, żeby nie jechać obwodnicą na otwartej przestrzeni. Dębica chyba pozazdrościła Krakowowi „Jubilatu” i ma swoje „ Jubilatki”. Całą sieć „Jubilatek”! Aż kilka ich naliczyłem przejeżdżając przez centrum tego niewielkiego miasta. A za bardzo nie skupiałem się na czytaniu szyldów sklepów. Tymczasem wieje coraz bardziej, kilka razy niebezpiecznie mną miotnęło do osi jezdni. Trzeba uważać, do tego stopnia że na zjazdach trochę przyhamowuję (!). Poza narastającym wiatrem narasta też zachmurzenie – do tego stopnia, że rosną moje obawy co do ew. opadów. Plan podboju Przemyśla dawno upadł – to się nie uda. Połowa z tych ostatnich 80km byłaby ciemną nocą, pod wiatr, w narastającym chłodzie, być może i w deszczu. Bo właśnie zaczyna trochę padać… Po chwili przestaje ale jazda i tak nie jest przyjemna. W Ropczycach na szybkości kupuję i wciągam 3 drożdżówki, kapuśniaka i ciastko (z galaretką i owocem granata). Wszystko co mieli z wypieków na ladzie obok kasy (sobota wieczór). Na szybkości, bo spieszę się na ostatni dziś pociąg z Rzeszowa: o 20.10. Następny 4 rano. Na rynku w Sędziszowie też za długo nie zabawiam. Czas nagli. Ostatnia fotka przed Rzeszowem to fajnie iluminowany (na zielono) kościół w Trzcianie. Tablicę wjazdową osiągam o 19.30. Przed odjazdem zdążam jeszcze tylko zrobić ze 3 zdjęcia i kupić bilet. Kupić jedzenia ani rzecz jasna pozwiedzać Rzeszowa nie zdążam. Nie lubię tak – nie pojeździć sobie trochę po mieście gdzie kończę trasę. Choćbym był w tym mieście wiele razy, to i tak lubię sobie pojeździć bez celu po starówce, blokowiskach, parkach czy terenach przemysłowych. Ale nie widzi mi się zwiedzać Rzeszowa przez 8 godzin (next pociąg). Powrót PKP bez przygód, najpierw nowym, potem starym EZT. W Tarnowie przesiadka, nawet zdążyłem kupić wafelki i sok w automacie. W domu po 23-ciej.

Kilka lat temu taką trasę uznał w lutym uznałbym za niesamowity sukces, dziś uznaję za taką sobie przejażdżkę. A średnia to 16,8 km/h.

6.45 - 23.15
2,65l (w tym 0,6l energetyka)


Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 100-149, Powrót pociągiem

Cube luty 2019 (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 40.38 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 1 lutego 2019 | dodano: 14.02.2019

Zbiorcze lutowe km z głównej Maszyny do dnia 14.02 włącznie. (Właściwie to nie zbiorcze bo raptem jedna przejażdżka po mieście to była).


Kategoria Zimowo, Zbiorówka :(

SiR luty 2019 (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 316.44 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
Piątek, 1 lutego 2019 | dodano: 14.02.2019

Zbiorcze lutowe km z dojazdów do pracy, Auchana czy innego Tesco.


Nieźle hajcują


Niech się mury pną do góry! (a pną się od roku 1975, i za wysoko się przez ten czas nie wspięły ;) )


Kategoria Zimowo, Zbiorówka :(