Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2017

Dystans całkowity:874.34 km (w terenie 2.00 km; 0.23%)
Czas w ruchu:43:35
Średnia prędkość:18.10 km/h
Suma podjazdów:5036 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:109.29 km i 6h 13m
Więcej statystyk

Z buta

d a n e w y j a z d u 85.50 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Buty
Czwartek, 30 listopada 2017 | dodano: 02.12.2017

Dojścia do pracy za miesiąc listopad.



















Kategoria Z buta

L.w.o.M.

d a n e w y j a z d u 32.52 km 0.00 km teren 01:54 h Pr.śr.:17.12 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:166 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 26 listopada 2017 | dodano: 02.12.2017







16.05 - 18.10


Kategoria > km 010-049

Rzeszów

d a n e w y j a z d u 207.37 km 2.00 km teren 12:25 h Pr.śr.:16.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 25 listopada 2017 | dodano: 26.11.2017





Na sobotę zapowiadali ładną pogodę, zwłaszcza na południowym wschodzie (+14 nawet miało tam być). Kierunek trasy nasunął się więc sam: Tarnów, Rzeszów a może i Przemyśl.

Wyjazd standardowo o północy. Jest dość ciepło, w Wieliczce musiałem się przebrać (wziąłem 3 kurtki: cienką, grubą i przeciwdeszczową, z których wykorzystałem tylko tą pierwszą). Przy okazji uwieczniłem wreszcie za zdjęciu ciekawostkę, która stoi tam od lat: znak z oznaczeniami starej „czwórki”. Ów droga (dziś 94ka) zaprowadzi mnie do Rzeszowa. Kilka stopni na plusie, jazda lekko pagórkowatą, pustą o tej porze dnia nocy krajówką mija więc bardzo przyjemnie. Lada moment jestem w Bochni a chwilę potem w Brzesku. Na rynku ciekawostka przyrodnicza: drzewka z żywo zielonymi liści pod koniec listopada?! Na pewno nie jest to rodzimy gatunek. W Wojniczu ciemno, cicho, pusto i głucho. W Tarnowie podobnie, na sennym rynku poza mną nie ma chyba nikogo, nie to co w Krakowie, ten żyje non stop. Chwilę odpocząłem, coś tam zjadłem i na wylocie z miasta wita mnie wschód Słońca. Po drodze robię zdjęcia co ciekawszych obiektów typu: malutka huta szkła, skład opon czy całkiem spory silniczek. Listopadowy ranek jest słoneczny i pogodny. Bardzo przyjemne jak na późną jesień warunki nieco psuje silny i zimny południowy wiatr, który włącza się kawałek za Tarnowem. W połączeniu z brakiem sensownych połączeń kolejowych (pociąg o 4.30…) stawia on pod znakiem zapytania plany dotarcia do Przemyśla. Pewnie skończy się na Rzeszowie, myślę sobie (nie myliłem się). Póki co jadę jednak dalej i zwiedzam przejazdem centra (ryneczki, placyki itp.) wszystkich mijanych miasteczek. Pilzno, Dębica, Ropczyce, Sędziszów Małopolski. Cztery dokładnie są między Tarnowem a Rzeszowem. W dwóch z nich (nie pamiętam już w których) małe zakupy a między trzecim a czwartym rzecz nieco ciekawsza: (czynny) odwiert ropy naftowej. Dłuższą chwilę wgapiam się w tą hipnotyzującą pracę pompy ;) Po czym robię jeszcze małą sesję zdjęciową z wielką radziecką maszyną nieznanego mi przeznaczenia (wyciągarką czegoś tam pewnie). Ruszam dalej, im bardziej na wschód tym mocniej wieje. Co silniejsze podmuchy wiatru zaburzają mój tor jazdy znosząc mnie nieco ku osi jezdni, trzeba uważać. Im dalej tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że dziś skończymy na Rzeszowie. Na przydrożnych przystankach przyglądam się różnym ciekawostkom (pisałem już kiedyś, że bardzo ciekawe rzeczy można tam znaleźć). Tym razem zainteresował mnie ten napis. Do Rzeszowa docieram chwilę przed 14tą. Za wcześnie by od razu wracać (o Przemyślu już dawno nie myślę). Odszukuję interesujący mnie pociąg: 17.50, ostatni Regio do Krakowa, potem już tylko IC. Mam więc niemal 4 godziny na zwiedzanie miasta. Zwiedzam więc. Pomijając rzecz tak oczywistą jak Wielka Cipa (być w Rzeszowie i zobaczyć Wielkiej Cipy to nie być w Rzeszowie) zaliczam też rynek. Potem ładnymi bulwarami Wisłoku (po drodze gejowska kładka) docieram na północny skraj centrum Rzeszowa. Gdy się kończą przejeżdżam na drugą stronę rzeki i skręcam w uliczkę która okazuje się być ślepa. Jest za to ścieżka. Początkowo prowadzi ona przez jakiś sad (?). W każdym razie drzewa rosną w równiutkich rzędach. Potem jakieś chaszcze, klimatyczna kładka nad Wisłokiem, między rurami magistrali CO. Torowiska kolejowe, działki, rozmoknięte drogi (a rower świeżo wymyty :D) itp. itd. Wreszcie wydostaję się z tego bagna i wyglądającym na nowo wybudowanym, okazałym mostem na powstającej północnej obwodnicy miasta przedostaję się na zachodnią jego stronę. Potem znowu po bulwarach (robi się ciemno), w te i we wte. Na północ leciało się pięknie, na południe wiatr mocno hamował. Potem tu i tam, tam i tu, i na dworzec. Zapiekanka, bilety i do domu. Podróż pociągiem minęła bardzo przyjemnie. Nie mogła inaczej bo jechałem jednym z najwygodniejszych pojazdów szynowych – starym dobrym „kiblem”. Te nowoczesne Pesy, Sresy i inne Impulsy do pięt mu nie dorastają. Jedyna wada to brak wifi/gniazdek ale chyba nie po to jeździ się pociągami żeby na fejsie siedzieć (którego i tak nie używam). W Krakowie mała dokrętka i akurat gdy zaczyna padać dojeżdżam do domu, koło 22giej.

Udana wycieczka, jak na koniec listopada pogoda jak i dystans zupełnie ok. Lajtowe zwiedzanie Rzeszowa było zdecydowanie lepszym pomysłem niż orka pod wiatr do Przemyśla i czekanie w nocy kilka godzin na pociąg. Czasem trzeba wiedzieć kiedy odpuścić (miewam z tym problemy ;) ). Rzeszów wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, nie taki skansen jak Kraków. Pomimo że miasto zupełnie innej wielkości to jakoś tak z rozmachem bardziej.

Opis krótki bo i trasa nie za długa. Bliźniaczo podobna do tej sprzed roku, też z końca listopada

Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/eDaDSCRLBBwVqSyy2

00.30 - 21.55
2,7l
4 bułki z pasztetem, 4 banany, 1 zapiekanka, 0,5kg wafelków, duże delicje, 1 x 7days, paczka słonych ciasteczek


Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo

L.w.o.M.

d a n e w y j a z d u 34.09 km 0.00 km teren 02:02 h Pr.śr.:16.77 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:169 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Czwartek, 23 listopada 2017 | dodano: 02.12.2017





18.30 - 20.35
Serwis: mycie roweru, czyszczenie i smarowanie napędu, podmiana łańcucha, serwis widelca, kontrola połączeń gwintowych


Kategoria > km 010-049, Serwis

L.w.o.M.

d a n e w y j a z d u 38.42 km 0.00 km teren 02:15 h Pr.śr.:17.08 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:2.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:166 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 19 listopada 2017 | dodano: 02.12.2017





15.30 - 18.05


Kategoria > km 010-049

Hakerski licznik kadencji

d a n e w y j a z d u 0.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max: km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Poniedziałek, 13 listopada 2017 | dodano: 13.11.2017

Myślę że taki wynalazek zasługuje na oddzielny wpis ;)

A rozchodzi się o to że przy użyciu 20-letniej, komunijnej Sigmy 3000, podstawki z bezprzewodowej Sigmy BC800, dwóch połączonych równolegle kontaktronów (i kabelków) z no name'owego licznika Mighty 17, magnesika z tegoż licznika, drugiego magnesika z Lego, garści trytytek, taśmy izolacyjnej, paru kropli silikonu oraz innych tego typu tajemnych komponentów popełniłem świetnie działający licznik kadencji :) Koszt wyniósł dokładnie 3,49zł, gdyż tyle kosztowało mnie piwo. Gdybym nie usiadł nad tym z piwkiem i nie pomyślał, w życiu nie wpadłbym że 2 magnesy na blacie korby można zastąpić 2 kontaktronami i magnesami na obu ramionach. Nawet jeśli udało by mi się jakoś zamontować magnesy do blatu wyglądałoby to fatalnie i było wrażliwe na uszkodzenia. (W liczniku nie dało się wpisać wartości 1667 czy tam 16667, dało się 833, stąd wymóg dwóch magnesów).










Niedzielny chillout na mieście

d a n e w y j a z d u 45.22 km 0.00 km teren 02:33 h Pr.śr.:17.73 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:285 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 12 listopada 2017 | dodano: 13.11.2017



Na działkę a potem tu i tam. Nie zawsze musi być daleko, ciężko i trudno. Czasem coś od życia też się należy, nawet rowerzyście.



https://photos.app.goo.gl/VDOr7EP6IPSB4Auq2

12.35 - 16.25


Kategoria > km 010-049, Działka

Tarnów

d a n e w y j a z d u 103.19 km 0.00 km teren 05:10 h Pr.śr.:19.97 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:750 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 11 listopada 2017 | dodano: 13.11.2017



Leniwa przejażdżka sobotnim, listopadowym popołudniem. Po drodze zaczyna kropić a w Bochni już całkiem konkretnie padać, pół godziny przeczekałem. Drogi mokre aż do Tarnowa. Tam mała dokrętka, w Krakowie także, coby setka wpadła. Z ciekawostek to taka była różnica ciśnień między obydwoma miastami (butelka zakręcona w Krakowie tak właśnie wyglądała po dotarciu do Tarnowa). Aha kilku młodzieńców w pociągu nie mogło się nadziwić widokiem roweru w listopadzie. Zupełnie jakby zobaczyli narciarza w środku lata.



https://photos.app.goo.gl/fgIOJpgQDxu4K2ab2

13.15 - 21.55


Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem

I jeszcze jeden, i jeszcze raz!

d a n e w y j a z d u 328.03 km 0.00 km teren 17:16 h Pr.śr.:19.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2000 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 4 listopada 2017 | dodano: 05.11.2017





Pierwszy weekend listopada zapowiadał się pogodnie a to mogło oznaczać tylko jedno - kolejną długą traskę. W tym sezonie nie ma śladu po jesiennym "wypaleniu", typowym dla ubiegłym lat, głód jazdy wciąż jest ogromny. Na dzień zapowiadają >10 stopni, w nocy plus kilka. Nietaktem byłoby chcieć więcej w listopadzie. Tym razem za cel obrałem Ostrów Wlkp., miasto wielkości podobnej do Kalisza, niedaleko zresztą od niego leżące.

Wyjazd standardowo, koło północy a dokładniej 15 po. Dziś z Krakowa planuję wylecieć krajową 94eczką, dawno nie jechałem tą całkiem przyjemną przecież drogą. Potem przez Śląsk, w GOPie podobnie, ostatni raz byłem w ubiegłym roku. Przelatuję szybko przez miasto niekoniecznie przejmując się ścieżkami rowerowymi i innymi utrudniaczami jazdy. Na tablicach informacyjnych 10 stopni O_o. Drobne roszady z ubraniami, to za zimno, to znowu za ciepło, w końcu udało się ubrać optymalnie i koło 1szej w nocy jestem już koło galerii Bronowice a więc na wylocie z miasta. Kawałek dalej, gdy kończą się latarnie dostrzegam zjawisko o którym przypadkiem wyczytałem wczoraj w internetach: "pełnia bobra" (:D). Faktycznie księżyc jest dzisiaj bardzo jasny! Do tego stopnia że jakby się uprzeć całą pierwszą noc można by przejechać bez lampki. Oczywiście miałem ją włączoną na pozycyjnym trybie, tak tylko kilka razy sprawdziłem: jazda w lekkiej mgle, po leśnym odcinku byłaby bezproblemowa bez oświetlenia! Za miastem z wspomnianych 10 stopni niewiele już jednak zostało - na jednej tablicy 5, na innej ledwie 2 stopnie. Jedzie się jednak zupełnie dobrze, za wyjątkiem zagłębień terenu, gdzie gromadzą się mgły i zimne powietrze. Przed Olkuszem zaczyna się dwupasmówka która przelatuję przez miasto (na rynek nie zajeżdżam, byłem nie raz). Za miastem natomiast napotykam pierwszą kopalnię, i ciekawy, głośno pracujący taśmociąg nad jezdnią. Jedzie się bardzo sprawnie i koło 5tej jestem już praktycznie na Górnym Śląsku, a dokładniej w Dąbrowie Górniczej. Pierwszy dłuższy postój planowałem urządzić na jakimś rynku, jestem jednak już tak głodny że zadowalam się pierwszym napotkanym przystankiem. Coś tam jem, piję, odpoczywam, oglądam plakat, marznę. Bo dopiero tu zrobiło się naprawdę zimno, start po tym postoju nie był przyjemny. Z godnych uwagi rzeczy mijam zamek w Będzinie, słynną Będzińską "nerkę" (skrzyżowanie) oraz oryginalny dyskont alkoholowy :D Mają nawet zatoczkę parkingową jakby komuś bardzo się spieszyło z zakupami. Nieśmiało wstaje nowy dzień, tzn. z robi się szaro a potem biało. Czeladź mijam tranzytem, docieram do Bytomia. Tu w czasie sesji foto na obskurnym placu zatrzymuje mnie Policja celem rutynowej kontroli trzeźwości, kontrolują wszystko co jeździ. Jako że wynik może być tylko jeden, zapalają się zielone diody a ja mogę jechać dalej. Nawiasem mówiąc to co wyczyniają Panowie Policjanci jeżdżąc w kółko po tym placu, przejeżdżając ciągle linie, skręcając w prawo z pasa do skrętu w lewo itp itd kwalifikuje się do stwarzania zagrożenia w ruchu lądowym. Błądzę chwilę po mieście, przy okazji podziwiając piękno typowego, śląskiego miasta. (To piękno jest ukryte, na pierwszy rzut oka go nie widać. Czasami po prostu coś jest tak brzydnie że aż ładne.) Na prostokątnym, bytomskim rynku wybija równe 100km a ja dłuższą chwilę odpoczywam ciesząc oczy pierwszymi przebijającymi się przez mgły promieniami listopadowego Słońca. Równie pięknymi jak latem ale zdecydowanie słabiej ogrzewającymi. Z nowymi siłami ruszam dalej, tym razem krajową 11teczką. Na drodze do Tarnowskich Gór ścigam się przez parę ładnych km z Elką. Wynik uznać trzeba jednak za nierozstrzygnięty, w końcu każdy musiał skręcić w swoją stronę. W Tarn. Górach również, a jakże, zajeżdżam na rynek gdzie urządzam małą sesję foto (zdjęcie jest klatką z filmu, o wiele łatwiejszy sposób od walki z samowyzwalaczem). Po wyjeździe z miasta mijam dużo fajnych rzeczy: pierwsze drogowskazy na Ostrów, znany zakład przemysłowy z długą historią, ładny widoczek na leśnym parkingu, równie ładny jesienny lasek, groźnie brzmiący znak (?!)... Itp. itd. Niby taka zwykła krajówka gdzieś na Śląsku a tyle ciekawych rzeczy. Po 10tej docieram do Lublińca. Z wszechobecnych ścieżek rowerowych najchujowszego sortu w trosce o zdrowie psychofizyczne korzystać nawet nie próbuję. Jest już przyjemnie ciepło (jak na listopad) . Na niedużym, lecz ładnym - za sprawą dwóch starych drzew rynku kolejna pauza. Jakieś tam banany czy inne delicje, i w drogę. Choć jestem gdzieś na granicy woj. Śląskiego i Opolskiego zaczyna się typowa, wielkopolska stolnica. Jednak jak już kiedyś pisałem dla rowerzysty z małopolski (gdzie ciągle jest pod górkę lub z górki) jest ona fajną egzotyką. I pozwala np. uchwycić w całości długi pociąg, którego koniec nie niknie gdzieś za zakrętem czy pagórkiem. To zdjęcie pozostawię bez komentarza. Może dodam tylko że dziś chyba z kilkadziesiąt km przejechałem na zakazie. Ciężko jest być rowerzystą w naszym pięknym kraju. Jakaś wieża ciśnień, kwitnące na żółto (w listopadzie?!) kwiatuszki, przedświąteczna hodowla jemioły ;), i jest i Olesno. A w nim rynek, dwie kolumny z figurami świętych, nietypowy ratusz i inne tego typu zabytki. Dopiero tutaj pierwsze zakupy - list picia wystarczył mi na jakieś 180km! Zaleta jazdy jesienią, mniejsze spalanie ;) A kupuję kilka rogalików (słodkie ale bardzo lekkie, dobrze wchodzą) plus izotonik (cz. porzeczka, bardzo dobry) dla wojowników, czyli w sam raz dla mnie :) Między Olesnem a Kluczborkiem mijam grupkę rowerzystów ale taką ciekawą, tzn. byli w niej również dzieciaki koło 10lat, na szosówkach, w pro strojach, z jakimś "trenerem". A ja w jeansach i mtb na sliskach, aż mi głupio się zrobiło taką ekipę odstawiać w tyle ;) Ale nie ma co się śmiać, gdy ja miałem 10lat montowałem 3 funkcyjną Sigmę 3000 do wiśniowego, stalowego górala marki "Active" i kręciłem pętelki po parku na osiedlu ;) Nadkładam nieco drogi jedną i drugą krajówką, by zahaczyć o centrum Kluczborka. To wita mnie ciekawą wieżą, bramą i drzewem nieznanego mi gatunku z pączkami liści (?!). Kolejna dziś ciekawostka przyrodnicza na trasie. Spać się nieco zachciało ale chwila siedzenia z zamkniętymi oczami wystarczyła by znów stać się zdatnym do jazdy. Za miastem jakiś pan z Seata Ibizy zatrzymuje się i szturcha nogą leżącego w rowie ogromnego dzika (?). A może on sobie tylko śpi? Ale ja bym się bał szturchać butem ogromnego śpiącego dzika. Dzień kończy się bardzo szybko i koło 16tej Słońce chyli się już ku zachodowi, na tle którego focę kolejny dziś pociąg. W Byczynie już prawie całkiem ciemno. Jest kolejna, podobna do tej z Kluczborka wieża a także pijak leżący na środku drogi. Druga noc w trasie również funduje mi podobną co poprzednia atrakcję. A mianowicie wschodzący Księżyc. Który wprost płonął! W Kępnie nieprzyjemny, sfrezowany fragment który był pretekstem do zastosowania się do znaku B-2 i przejechania kawałek po chodniku. Rynek w mieście niestety przegapiłem, nie chce mi się wracać. Robię małe zakupy (rogaliki rządzą), przyglądam się (z bezpiecznej odległości) nocnej bójce pijaczków i ruszam dalej. Na przystanku za miastem (w zastępstwie rynku) dokonuję konsumpcji tego i owego, i w drogę. Już niedaleko, zdaje się mówić przydrożny znak. Po drodze niespotykane zjawisko, no zupełna wręcz ciekawostka. Znaki "stromy podjazd" / "niebezpieczny zjazd". W Wielkopolsce?! Cóż za dziwo. Aż się zatrzymałem zrobić zdjęcie, żeby nie było że ściemniam. Okazuje się, że stromy, niebezpieczny i w ogóle extremalny podjazd ma może ze 3% nachylenia :D Tak mnie rozbawiła ta sytuacja że w ogóle nie przejąłem się trąbiącym na mnie debilem w ciężarówce. Kolejna mieścina na trasie to Ostrzeszów. Tu rynek omijam bo po prostu mi się nie chce nic zwiedzać. Z tego miasta więc tylko fotka zabytkowej zapewne wieży ciśnień. Mijam jeszcze drzewa (lipy konkretnie) którym chyba pomyliły się pory roku i zapomniały czegoś zrzucić. Wspominałem coś o ciekawostkach przyrodniczych? Mijam rozstaj krajówek i docieram do skrzyżowania, na którym muszę skręcić w lewo aby nie wpakować się na ekspresówkę. Oznakowanie jest jednak mylące a darmowa mapa w GPSie wręcz błędna, wskutek czego na ekspresówkę wjechałem. Trochę kusi by pocisnąć dalej, droga przecież pusta a do zjazdu może z 10km. Potencjalny mandat jednak odstrasza, i ujechawszy może 300m zatrzymuję się i prowadząc rower po zewnętrznej stronie barierki wracam na skrzyżowanie, i skręcam we właściwą drogę. Do Ostrowa wjeżdżam koło godz. 22giej. Ładną chwilę zajęło zrobienie w miarę czytelnej, dokumentacyjnej fotki z tablicą z nazwą miasta (i z czymś przypominającym mnie). W Ostrowie pierwsze co robię to zaliczam rynek. Na wszelki wypadek jakbym np. zajechał na stację i skusił mnie ciepły, czekający na peronie, odjeżdżający za kilka minut pociąg. No i udało się, pociąg odjechał chwilę po 23ciej, spóźniłem się 10min :) Hehe mam więc 4 godziny na zwiedzanie miasta, następny dopiero 3.13 :) Pierwszą jednak godzinę spędzam ogrzewając się w hali dworca, ładując telefon, wypijając dwie gorące herbatki a także rozmawiając z sympatycznym ochraniarzem. Dwóch ich jest a poza rozmową z nielicznymi pasażerami zajmują się głównie siedzeniem przy stolikach i spaniem. Ale lepsi tacy niż strażnik Texasu z dworca w Tarnowie, który straszył mnie akcją antyterrorystów za 80tys. zł tylko dlatego że zostawiłem rower oparty o ścianę 5m ode mnie i poszedłem kupić bilety. Bo to jest bagaż pozostawiony bez opieki i ja tam bombę mogę mieć. "Bombę to on ma w majtkach" - tak skomentował opowiedzianą mu sytuację ochroniarz z Ostrowa. Gdy było mi już ciepło a telefon w połowie naładowany udałem się na małą eksplorację miasta. A właściwie to całkiem sporą bo niemal 20km nakręciłem zwiedzając różne ciemne zaułki Ostrowa. Oprócz miejsc tak oczywistych jak rynek i uliczki starówki zaliczyłem także: różne parki, skwery, blokowiska, osiedla domków jednorodzinnych, tereny przemysłowe a także mały zalew na północnym krańcu miasta. Fajna taka nocna eksploracja ale trochę już zmarzłem więc zahaczając o sklep (paluszki & krakersy) zajechałem powoli na dworzec. Jeszcze małe zakupy w automatach (tu także szukałem NIEsłodkich rzeczy) i wskakuję do pociągu. Skład ze starych ale przedziałowych (więc wygodnych) wagonów. Podróż minęła przyjemnie i bez przygód. No może poza płatnością kartą która nie poszła i musiałem zapłacić drugi raz gotówką. Tzn. ściągnęło pieniądze z konta i trzeba czekać tydzień aż wrócą. Takie rzeczy w 2017 roku? Trochę niedopracowany ten system. W Krakowie koło 9.30, w domu zaś o 10tej.

Kolejna udana, długa trasa, jak (niemal) wszystkie zresztą w tym rekordowym sezonie. Ciągle ma być ta ostatnia, potem ostatnią okazuję się następna, i następna. Kto wiec, może uda się więc jeszcze coś fajnego (tzn. długiego) w tym roku przejechać?

Wszystkie zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/4zdVIRfYCCTYRhgB3

0.15 - 10.35
1l energetyka, 0,75l izo, 0,5l coli, 0,6l herbatki, 0,5l IceTea i 0,3l soczku
5 rogalików (w tym 3 duże), 4 banany, 3 (małe) paczki chipsów, 2 (duże) bułki nie pamiętam z czym, 1 (duże) delicje), 1 czekolada, 2/3 paczki paluszków, 1/2 paczki wafelków, 1/3 paczki krakersów

Nowe gminy:

Śląskie:
Tworóg
Lubliniec
Kochanowice
Ciasna

Opolskie:
Olesno
Lasowice Wielkie
Kluczbork
Byczyna

Wielkopolskie:
Łęka Opatowska
Baranów
Kępno
Ostrzeszów
Przygodzice
Ostrów Wielkopolski - obszar wiejski
Ostrów Wielkopolski - teren miejski


Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 300-349, Powrót pociągiem