Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

Nieudane wypady

Dystans całkowity:2082.44 km (w terenie 21.00 km; 1.01%)
Czas w ruchu:96:40
Średnia prędkość:17.15 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Suma podjazdów:15152 m
Liczba aktywności:38
Średnio na aktywność:54.80 km i 2h 50m
Więcej statystyk

BĘC

d a n e w y j a z d u 114.94 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 7 maja 2022 | dodano: 22.05.2022



Miała być Ostrava (CZ), ale w Andrychowie przy ruszaniu spadł mi łańcuch przy ruszaniu spod świateł. Przewróciłem się, wbiłem zębatki blatu w łydkę, kierownicę w klatkę piersiową, i delikatnie musnął mnie tylnym zderzakiem skręcający w lewo bus. Do tego duży siniak na lewym udzie. Jak chodzi o łydkę o oprócz kilkunastu mniej groźnych szram wyszarpało mi dwie dziurki o głębokości ok. 4mm, chyba aż do mięśnia. Oczywiście nie było gdzie tego umyć, przetarłem tylko mokrymi chustkami, w aptece kupiłem spirytus i plaster. Rzecz jasna odechciało mi się dalszej jazdy, tym bardziej że zaczęło padać.. Dowlokłem się tylko do BB i wróciłem PKP do domu.

W niedzielę było OK, zaschło to i wyglądało że idzie ku dobremu. Tymczasem we wtorek spuchnięte, ropa i ból taki że ledwo kilka kroków dało się zrobić. Szedł octacept, potem włączyłem trybiotyk i do piątku wydobrzało. Tymczasem mamy 22.05, dwa tygodnie od gleby a strupy z dziurek dalej nie odpadły. Więc je sobie wydłubałem i świeża rana goi się od nowa. Tym razem ograniczę się do octaseptu, wydaje mi się że te strupy to była zaschnięta mieszanina krwi, ropy i maści, i utrudniały one ziarninowanie.

Zaś przyczyna gleby to bardzo zużyty napęd. On jest w szosówce od nowości, od 2019 roku,  jeżdżony na 3 łańcuchy, ponad 43kkm przebiegu!!! Miałem ambitny plan dociągnięcia na nim do 50kkm ale już wiem że to był zły plan. Żeby jeździć na tak zużytym napędzie z przeskakującym (czasem spadającym) łańcuchem trzeba by pamiętać żeby cały czas pedałować na siedząco, pod żadnych pozorem nie stawać na pedałach. Co jest niemożliwe, bo pewnych nawyków, odruchów się nie zwalczy. Tak więc aktualnie trwa interwencyjna wymiana napędów, i to w obu rowerach. W szosówce wyląduje zakupiona w GB obciachowa plastikowa osłonka na blat.

Z plusów całej sytuacji dowiedziałem się jak gruba jest skóra człowieka. Zawsze wydawało mi się że ona ma z milimetr grubości. Tymczasem to cienkie na wierzchu to jest tylko naskórek, a skóra właściwa to gruba na ~4mm biała tkanka, i to w niej umieszczone są te wszystkie gruczoły łojowe, potowe, mieszki włosowe, zakończenia nerwowe itp.

https://photos.app.goo.gl/9XSz2MhoyTyyaYnRA

https://www.alltrails.com/explore/map/7-05-2022-b-b-55b37c5?u=m

8.15 - 22.25


Kategoria > km 100-149, Nieudane wypady, Powrót pociągiem

BĘC

d a n e w y j a z d u 157.90 km 0.00 km teren h Pr.śr.:0:00 km/h Pr.max: km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 5 września 2020 | dodano: 18.10.2020



To samo co w ub. tyg. miało być - PKP do Radomia, potem zwiedzanie Wawy nocą i gdzieś dalej może.

Noc, ucieczka przed burzą, deszcz, kałuże, nic nie widać, droga świeci blaskiem latarni. Stało się. Szlif na przechodzącym na ukos przez jezdnię torze kolejowym. W żaden sposób nieoznaczonym, to jest dawny, zlikwidowany przejazd kolejowy. Powiesić za jaja tego co taką pułapkę na rowerzystów na drodze zostawił.
https://www.google.com/maps/@51.8961161,20.8976596...
DW między Grójcem a Piasecznem, koło Lesznowoli. Koło wpadło w szynę, ja przeleciałem przez kierownicę w kierunku przednio-prawym. Uderzyłem prawą stroną: barkiem, łokciem, dłonią i kolanem. Pierwsze trzy to niegroźne obicia. Kolano natomiast - niegroźne obicie plus coś konkretnie chyba naciągnięte/naderwane. Przez pierwszą chwilę nawet nie bolało, natomiast w ogóle czucia nie miałem w tej nodze, nie mogłem na niej ustać. Doczołgałem się na ławkę używając roweru jako laski, jako balkonika dla starych dziadków. Czucie wróciło, ale zaczęło boleć i coraz bardziej puchnąć. Dowlokłem się jakoś do Wawy, 40km o jednej nodze, druga tylko bezwładnie leżała na pedale. Najboleśniejsze było ruszanie, bo nie umiem ruszać z lewej nogi, i uczenie się tego teraz chyba nie byłoby dobrym pomysłem. Dlatego też gdy turlałem się przez Wawę po ścieżkach/chodnikach na każdym czerwonym świetle robiłem kółka, ósemki, na chodniku. Byle tylko się nie zatrzymać i nie musieć startować. Na szczęście w Wawie chodniki szerokie jak ulice w Krakowie, więc się tak dało ;) Od razu na Centralny, poszukiwania windy na peron, jakiś Pan pomógł mi wnieść rower do wagonu. Powrót pierwszym pociągiem o świcie. I dylemat - wysiadać w Płaszowie czy na Głównym? Z Płaszowa mam do domu 4,5km. Ale są niskie perony i trzeba zejść po schodach z wagonu. Na Głównym perony wysokie, na równi z wagonem. Ale do domu 9km. Wybrałem drugą opcję ;) Kolano zginało się coraz gorzej. Na prawym pedale stopa podparta już na pięcie musiała być, inaczej ból był zbyt duży. Oczywiście pedałowałem tylko lewą. Jakoś dowlokłem się do domu.

Do lekarza oczywiście nie poszedłem, to nie w moim stylu. Do pracy w pon. jechałem tramwajem. 3km w linii prostej, droga zajęła mi 1h 25min ;) Bo tramwaje jeżdżą na około. Bo czekałem na niskopodłogowe, i czterema jechałem (ostatni i tak był wysokopodłogowy). Bo nie wiedziałem jak się kupuje bilety, skąd mam wiedzieć jak nie korzystam z MPK. Bo niby tramwajem ale ze 2km musiałem kuśtykać i tak, na/z przystanek. Jeden krok na kilka, kilkanaście był bardzo bolesny. Dwupasmówki przechodziłem na dwie raty, jak stare babcie. Najpierw jedna jezdnia, potem wysepka, odpoczynek od bólu, i na kolejnym zielonym druga jezdnia. Do tego wszystko w cholernym deszczu. Nie miałem siły omijać dużych kałuż, szłem przez środek, potem siedziałem w pracy mokrych butach. To była zdecydowanie najcięższa droga do pracy w życiu. Trzeba było jechać taksówką ;)

Przez ten i następny tydzień korzystałem z uprzejmości współpracowników i podwozili mnie samochodem. Pierwszy tydzień po glebie to opuchlizna, jakaś pewnie woda w kolanie. Noga sztywna. Brak pełnego wyprostu, o zgięciu można było tylko pomarzyć. Nawet zaczęła mi łydka i stopa puchnąć. Szedł Voltaren. Dużo Voltarenu. Niesamowity, wręcz uzależniający zapach :) Po tygodniu opuchlizna zeszła, pojawił się za to wielki siniak na pół łydki. Ból powoli ustępował, ale sztywna, odciążana noga się zastała, zaspawała. Zaczęła się reakcja łańcuchowa. Zaczęły mnie łapać skurcze w udzie, łydce a nawet w biodrze! A nawet i potrafiło lewe kolano zaboleć, wszak zastępowałem nim prawe. Np. w czasie wstawania z kibla :D Voltaren poszedł w odstawkę, weszły maści rozgrzewające: końska i, naprawdę polecam: Aloe Heat Lotion. Kosztuje fortunę ale działanie (i zapach!) są niesamowite. Rozgrzewa, rozluźnia, rozciąga, wprawia w ruch zastane mięśnie i stawy.

Na rower wsiadłem po 11 dniach przerwy. W piątek 18.09 wieczorem zrobiłem kilkanaście kulawych km, w opasce na kolano. Potem dzień w dzień po kilkadziesiąt km. Powolutku, na MTB, po płaskim, lekutko naciskając prawą nogą. Powoli wracał zakresu ruchu, coraz rzadziej kłuło. Opaskę po tygodniu wywaliłem bo mnie wkurwiała. Na szoskę wsiadłem 26.09. Pierwszą setkę zrobiłem w następny weekend, 27.09, a pierwsze dwieście w kolejny, 4.10. Wszystko po wale Wiślanym na wschód, po WTRce. Wte i nazad śmigałem: pod most w Ispinie, pod dawny prom w Koszycach, pod pomnik nad Dunajcem. Kiedy to piszę jest 18.10 i jest w miarę OK. Tzn. boję się stanąć na pedałach i coś mocniej przycisnąć, podjazdów też na razie unikam. Kolano chronię przed zimnem. "Idzie ku dobremu", jak to mawia pewien Bikestatsowy wymiatacz ;) Aha nóżka mi schudła, po 3 tyg. od gleby było minus 1-2cm w łydce i minus 2-3cm w udzie. Ale odbudowuję powoli masę mięśniową.

No to se kurwa pojechałem nad Morze we wrześniu... (Edit sty. 2021: no kurwa nie pojechałem)

Pytanie co z 20kkm w tym roku? (Edit sty. 2021: 20kkm jest, a nawet 20,5 :) )

https://photos.app.goo.gl/3Eh48uakXcYfb5ab8

8.00 (sb) - 9.30 (ndz)


Kategoria > km 150-199, Nieudane wypady, Powrót pociągiem

Falstart

d a n e w y j a z d u 146.97 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1800 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Czwartek, 20 czerwca 2019 | dodano: 14.07.2019





https://photos.app.goo.gl/AWEyFKXUwhkmnh5m9

7.00 (20.06) - 7.10 (21.06)


Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 100-149, Nieudane wypady, Powrót pociągiem

Trauma do końca życia (z pracy)

d a n e w y j a z d u 4.58 km 0.00 km teren 00:18 h Pr.śr.:15.27 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: 34 m Kalorie: kcal Rower:Inny
Poniedziałek, 4 września 2017 | dodano: 17.09.2017



Czyli przejażdżka Krakowskim Rowerem Miejskim Wavelo. Raptem 2 razy do pracy (pt. i pon.) a już bolą mnie plecy i nadgarstek. To cholerstwo waży 25kg a pozycja na tym wynalazku jest zupełnie nieergonomiczna, wręcz szkodliwa dla zdrowia (!) W życiu nie przypuszczałem że jazda na rowerze może być tak nieprzyjemna :O Wolę jednak na piechotę :)







Kategoria > km 000-009, Nieudane wypady, Terenowo

Prędkość była zbyt szybka

d a n e w y j a z d u 230.00 km 20.00 km teren 14:00 h Pr.śr.:16.43 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:3400 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 5 sierpnia 2017 | dodano: 10.08.2017





Jakkolwiek aktualny sezon jest rekordowy pod względem długich szosowych tras tak jeśli chodzi o jakieś terenowe wyrypy jest bardzo marnie. Początek sierpnia a ja w Górach byłem raptem raz – liznąłem tylko nieco Sądeckiego. Postanowiłem to zmienić i wybrałem się w Gorce. Dokładniej to coś takiego jak rok temu chciałem przejechać.

Wyjazd standardowo, chwilę po północy. Pierwsze metry przejechane na nowych oponach (Schwalbe Tough Tom 2,25) ujawniają brutalną prawdę – opory na asfalcie są kosmiczne ;) No ale nie może być inaczej, to już prawdziwie terenowe gumy, bieżnik ze starego Nobby Nica mówi wszystko. Poza niecodziennie dużym oporem na korbie niezwykła jest też temperatura: 25’C w środku nocy :O No po prostu gorąco jest. Toczę się więc powoli, standardowo wylotówką na Wieliczkę. Tam przerwa na łyk energetyka i dalej , wojewódzką na Gdów. Hmm wspominałem już jest bardzo gorąco? Gdów to kolejny standardowy przystanek na trasie. Do Krościenka jadę najkrótszą drogą a ta jest jedna – pora na odcinek zadupiastymi zadupiami przez Stare & Nowe Rybie. Serpentyny, kilku-nasto nawet czasem % podjazdy, ciemne lasy czyli same fajne rzeczy :) Na dokładkę nie mniej fajny zjazd do Limanowej. W mieście ciągle jeszcze ciemno. Skręcam w drogę na Kamienicę i przede mną długi podjazd na przeł. Ostrą-Cichoń. Taki gorąc, że zdejmuję kask, nieczęsto mi się to zdarza. Zaczyna się przejaśniać. Ileś tam serpentyn i litrów potu dalej jest wreszcie szczyt. Pora na zasłużony zjazd do Kamienicy. Wreszcie nieco chłodniej, może nawet delikatnie zimno przez chwilę było (zjeżdża się w dolinę rzeki, Kamienica to nie tylko wieś ale i rzeka o takiej samej nazwie). Z Kamienicy na Zabrzeż, z Zabrzeża na Krościenko. Ciągle delikatnie w dół. Przyjemny odcinek wzdłuż Dunajca i w Krościenku melduję się ok. godz. 7mej. Na liczniku natomiast koło setki. Śniadanie (zjadam najcięższe rzeczy tj. banany), przygotowanie roweru do górskiej wędrówki (plecak na plecy, upuszczanie powietrza z opon, demontaż lampek itp.), jakieś zakupy (2l wody), odpoczynek i godzinka zeszła. Tak że na szlak wjeżdżam ok. godz. 8mej. Szlak, jak to w Gorcach, bardzo przyjemny. Niemal wszystko do podjechania a na tych gumach to już w ogóle. Jeśli tylko wystarczy płuc to wszystko można na nich wciągnąć. Okoliczności przyrody również bardzo ładne, mnóstwo różowych (nie wiem jak się nazywających) kwiatków. Mijam bazę namiotową i na szczycie, pod wieżą melduję się chwilę przed 11tą. Sporo turystów, ktoś tam robi mi tytułową fotkę, jem mocno poobijanego (prawie jak ja za chwilę, ale nie uprzedzajmy faktów ;) ) banana. I ruszam w dół a właściwie to sprowadzam bo z tej strony szczytu jest najstromszy fragment szlaku. Spotykam tam starszego Pana (również z Krakowa) który zbiera jagody i wszędzie chodzi z małym drewnianym stołeczkiem (żeby było na czym usiąść). Dalszy odcinek szlaku to płynna i szybka jazda. Co te opony potrafią! Jakbym na zupełnie inny rower wsiadł. I tak sobie lecę, raz szybciej, raz wolniej, po kamieniach, korzeniach a także zupełnie gładkich odcinkach szlaku. Na tych ostatnich to już w ogóle popuszczam wodze fantazji. I tak sobie lecę, może ze 30, może i 40 po gładkim (jak na górski szlak) odcinku. W którymś momencie zaczynam lecieć dosłownie, ponad kierownicą, jakieś 3m w przód. O kurwa jakie to było uderzenie. Chyba najpotężniejsze w mojej rowerowej karierze. Pierwsze co zawsze robię po glebie to wstaję i czym prędzej wsiadam na rower. Żeby nikt nie widział i wstydu nie było ;) Wyglądało to mniej więcej tak. I tak przejechałem w tym szoku ładny kawałek, ze 3km. W międzyczasie kilka razy oceniam straty, W rowerze niby tylko obrócony róg ale wiem że kiera i tak do wymiany, tyle gleb co ona przeszła to już trzeba. Ze mną z kolei tak: twarz cała, dosłownie na czubku nosa odrobinka ziemi, musnąłem nim glebę. Boli brzuch a dokładnie nadbrzusze, które jest nieco zaczerwienione. Żebra po prawej a raczej miejsca ich łączenia też bolą. Do tego obtarte wszystkie kończyny, najbardziej boli lewa ręka. W połowie przedramienia jakaś gula wyskoczyła, bałem się czy nie złamana ale raczej nie bo działa normalnie. Na niej też najwięcej otarć. Dłonie całe, uratowały je rękawiczki. Koszulka cała ujebana ziemią, przebieram na drugą stronę żeby jako tako wyglądać. Nie muszę chyba dodawać że odechciało mi się dalszej jazdy MTB. Dojechałem w tym szoku pod Kotelnicę gdzie stwierdziłem że nie mam GPSa... Tzn. został na szlaku, ciekawe w jakim stanie. Chcąc nie chcąc zawracam (na tej podstawie wiem ile przejechałem w poglebowym szoku) i nadkładam ~6km. W końcu go mam. Leży na środku szlaku, ekranikiem do dołu... Oczywiście rezjebany (ekranik), ledwie widać 1/6 obrazu. Zakładam, z nadzieją że przynajmniej śladu z trasy nie stracę. Wracam z powrotem pod Kotelnicę, gdzie spotykam piechura. Wygląda na mocno odwodnionego. Pyta czy jest jakieś źródełko przed Lubaniem (przed bazą). Raczej nie ma. Ale ja mam 1,5l mineralnej która nie będzie mi już potrzebna. Odlewam mu połowę do bidonu, chwilę gadamy i każdy rusza w swoją stronę. W moim przypadku w stronę cywilizacji, do Huby zjeżdżam (taka wioska). Szybko zaczyna się asfalt a ja szybko jestem na wojewódzkiej. Myślę że można by coś do dezynfekcji kupić. Ale wszystko pozamykane, jeden sklep otwarty, ale tam nie mają takich rzeczy. Dowlokłem się te kilkanaście km do New Targu, tam kupiłem spirytus i jakieś plastry (żeby Słońce nie świeciło na otarcia, bo upał był). Ale teraz, 2 godziny po glebie to już pewnie potrzebna ta dezynfekcja jak umarłemu kadzidło ;) (Nie pomyślałem a równie dobrze mogłem kupić setkę wódki, na pewno mieli tego typu towar we wcześniejszym sklepie ;) ). W sumie to już coraz mniej wszystko bolało (poza lewą ręką, ta bolała na każdej dziurze, nierówności asfaltu). Pomyślałem więc że jakoś dotoczę się do domu, oczywiście najkrótszą drogą. I tak też zrobiłem, w N. Targu i Rabce lody sobie zjadłem i w ogóle sporo odpoczywałem po drodze. Zachód Słońca między Mszaną a Kasiną. Pamiętam że przed Dobczycami zimno było, a ja żadnych dodatkowych ubrań nie miałem. W domu chwilę po północy.

No i to tyle. Trzecie OTB w karierze, w ogóle zdecydowanie jedna z najgroźniejszych gleb. Szczęście w nieszczęściu takie że szlak na tym odcinku był twardą, ubitą ale jednak niemal idealnie gładką ziemią. To raz. A dwa że siła uderzenia rozłożyła się równomiernie między klatkę piersiową, brzuch i wszystkie kończyny, natomiast nie uderzyłem twarzą. Bo jeśli były by tam kamienie/korzenie i/lub przywaliłbym nosem to z tego Lubania zjechałbym Land Roverem GOPRowców a nie na rowerze... Natomiast sama przyczyna tej gleby ciągle jest dla mnie zagadką. Wiadomo że jechałem szybko ale rowery, tak same z siebie się nie obracają wokół osi przedniego koła. Był tam jakiś kamyk ale wg. mnie za mały aby zatrzymać rozpędzonego 29era. Hmmm...

Kierownica wymieniona (faktycznie miała małe "nadpęknięcie"), GPS służy dalej, choć teraz tylko jako rejestrator śladu (logger) - ekranik mu do tego niepotrzebny ;)

Reszta zdjęć: https://goo.gl/photos/UMSypZRzogLbQ92f8

Zaliczone szczyty:
Przeł. Ostra-Cichoń 812
Marszałek 828
Jaworzyna 1050
Średni Groń 1225
Lubań 1211
Runek 1005
Runek Hubieński 997
Kotelnica 946
Obidowa 865
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502

WYSOK MAX: 1211
0.15 - 0.20
7,75l
5 bananów, 2 bułki z czymśtam, 2 paczki delicji, 2 x lody, pierniczki, czekolada


Kategoria ^ UP 3000-3499m, > km 200-249, Nieudane wypady, Terenowo

Miasto

d a n e w y j a z d u 21.61 km 0.00 km teren 01:09 h Pr.śr.:18.79 km/h Pr.max:30.50 km/h Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: 97 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Czwartek, 14 lipca 2016 | dodano: 16.07.2016



Jako że noga podaje chciałem sprawdzić się na podjeździe pod ZOO. Jednak koło Błoń przygnało takie chmury i włączył się taki kosmiczny zachodni wiatr że dziś nie miałoby to sensu. Zawróciłem więc do domu, po drodze zaczęło kropić/padać a temp. spadła w ciągu godziny z 25 do 15 stopni!

NACHY SREDN: 1%
NACHY MAX: 9%
WYSOK MAX: 225
17.00 - 18.20


Kategoria > km 010-049, Nieudane wypady

Zelków / 5000 KM W SEZONIE

d a n e w y j a z d u 62.45 km 0.00 km teren 03:23 h Pr.śr.:18.46 km/h Pr.max:54.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:488 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 29 maja 2016 | dodano: 06.06.2016



Przypomniało mi się że w zimie kupiłem mapę Dolinek Podkrakowskich. Rowerem tam nie byłem. Zaplanowałem więc fajną 130km traskę. Trochę późno wyjechałem więc liczyłem się z tym że będę ją musiał trochę skrócić. Pogoda upalna. Po drodze na krajówce widać było jednak że burza jest tylko kwestia czasu. Jadę jednak zgodnie z planem i w Czajowicach skręcam na dolinki. Chmury jednak są tak blisko że dziś nic z tego nie będzie. W Zelkowie zatrzymuję się na przystanku aby przeczekać burzę. Ta jednak nie chce nadejść, trochę tylko pokropiło. Mimo to zawracam do domu. I to była bardzo dobra decyzja bo zaczyna padać coraz bardziej. W Zabierzowie ulewę przeczekuję na przystanku. Siedzę tam naprawdę długo przyglądając się kroplami spadającymi na chodnik. Gdy pada nieco mniej wracam do domu. Po drodze mała awaria - wyskakuję śruba baryłkowa od klamki tylniego hamulca. Chyba była za bardzo wykręcona. Mam nadzieję że nie zerwało gwintu.

PS Właśnie stuknęło 5kkm w sezonie!


Już po drodze na krajówce widać było że coś wisi w powietrzu


Potem zaś było tylko gorzej


A to chyba jakaś dolinka


Stawek w Zelkowie


Nadciągająca burza


Rynek w Zabierzowie


I taka awaria

NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 7%
WYSOK MAX: 444
13.05 - 19.20
0,85l
2 banany

Serwis: czyszczenie i smarowanie napędu (włącznie z tylnią przerzutką), podmiana łańcucha, mycie roweru, regulacja hamulców


Kategoria > km 050-099, Nieudane wypady, Serwis

Miasto

d a n e w y j a z d u 22.20 km 0.00 km teren 01:22 h Pr.śr.:16.24 km/h Pr.max:26.50 km/h Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:109 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Środa, 9 marca 2016 | dodano: 12.03.2016



Nie do końca zdrowy ale już nie mogłem wytrzymać i musiałem się gdzieś przejechać. Okazało się że jestem jeszcze osłabiony ale nie to jest najgorsze. Najgorsze że przy 7'C było mi zimno jak przy -7'C... WTF? Tyle dobrze że chociaż stuknął 1kkm w tym sezonie.

NACHY SREDN: 1%
NACHY MAX: 4%
WYSOK MAX: 211
16.40 - 18.10
6-8'C


Kategoria > km 010-049, Nieudane wypady

Miasto

d a n e w y j a z d u 26.89 km 0.00 km teren 01:37 h Pr.śr.:16.63 km/h Pr.max:41.50 km/h Temperatura:4.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:137 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 12 lutego 2016 | dodano: 15.02.2016



Miało być do Lasu Wolskiego ale zaczęło padać. Szkoda gadać, rower do mycia, ubranie do prania.

NACHY SREDN: 1%
NACHY MAX: 4%
WYSOK MAX: 254
14.55 - 16.50
3-6'C

Serwis: smarowanie łańcucha


Kategoria > km 010-049, Nieudane wypady, Serwis

Stary Sącz

d a n e w y j a z d u 43.57 km 0.00 km teren 02:33 h Pr.śr.:17.09 km/h Pr.max:46.00 km/h Temperatura:25.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:313 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Środa, 5 sierpnia 2015 | dodano: 07.08.2015


Miała być Przehyba i może coś więcej. W Skrudzinie jednak zaczęło padać a niebo przybrało nieciekawy kolor i zmusiło mnie do odwrotu. Zajechałem tylko do Starego Sącza.

Taki tam błędzik ;)
Taki tam błędzik ;) © Pidzej

RPM: 72
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 472
9.30 - 12.30
23-28'C
1l
2 banany, czekolada


Kategoria > km 010-049, Nieudane wypady, Piwniczna 2015