Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

^ UP 2500-2999m

Dystans całkowity:8772.08 km (w terenie 119.95 km; 1.37%)
Czas w ruchu:354:09
Średnia prędkość:18.50 km/h
Maksymalna prędkość:75.30 km/h
Suma podjazdów:77443 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:302.49 km i 15h 23m
Więcej statystyk

Pielgrzymka

d a n e w y j a z d u 355.30 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:22.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 26 października 2019 | dodano: 30.10.2019



Dlaczego "pielgrzymka"? To wiedzą tylko wtajemniczeni.
Coś mapki z gpsies się nie wklejają... W każdym razie: Krk - Sandomierz - Annopol - Kraśnik - Krasnystaw - Chełm. DK79 - DW777 - DK74 - DK19 - DW842 - DW812.

Powrót 4 pociągami z dwoma przygodami (pozytywnymi). Wg planu:
Regio Chełm-Rejowiec odj. 17.13
Regio Rejowiec-Lublin
TLK Lublin-Przeworsk
TLK Przeworsk-Kraków przyj. 00.23

Najpierw może druga: druga przygoda to przytrzymanie TLK36102 w Przeworsku, aby kilku pasażerów (w tym i ja) z opóźnionego 70min TLK13106 nie utraciło skomunikowania. Super, ale takie rzeczy się zdarzają jak się ma szczęście.

Natomiast pierwsza przygoda to historia nie do uwierzenia, takie coś nie miało prawa się wydarzyć ale się wydarzyło. W Rejowcu było 5min na przesiadkę z jednego Regio do drugiego. Nie zdążyłem znaleźć przejścia pod peronami, pociąg uciekł.
Już zacząłem opracowywać plan B, czyli 60km na gumowych kołach do Lublina, nocka w Lublinie, powrót do Krk pierwszym porannym pociągiem, a w pon. urlop na żądanie.
Był z 200-300m za peronem. Zauważył to Pan, nazwijmy Go pracownik techniczny, taki co spina wagony, sprawdza młotkiem koła itp. itd. Zadzwonił do konduktora w odjeżdżającym w siną dal pociągu. Maszynista zatrzymał pociąg, przeszedł na tył, do drugiej kabiny i wycofał na koniec peronu. Dobiegłem z rowerem i nie zostałem w nocy w Rejowcu, dziurze na wschodzie, 30km od ZSRR. Uwierzy ktoś?! Świat jest pełen nie tylko złych, ale również i dobrych ludzi.

Dzień dziecka normalnie :) Dotarcie na pon. rano do pracy dwa razy wisiało na włosku ;)



https://photos.app.goo.gl/yJgX9rCnahr2yc619

8.20 (sb) - 1.40 (pon)

Nowe gminy: 10

Lubelskie: 10
Bychawa
Zakrzew
Wysokie
Żółkiewka
Gorzków
Krasnystaw - obszar miejski
Krasnystaw - teren wiejski
Rejowiec
Chełm - obszar miejski
Chełm - teren wiejski


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem

10 klocków :)

d a n e w y j a z d u 380.42 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 17 sierpnia 2019 | dodano: 21.08.2019

(ślad mocno niekompletny)



https://photos.app.goo.gl/LwiERendiPBu7Z13A

7.55 (sb) - 23.40 (ndz)


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem

Lublin

d a n e w y j a z d u 422.11 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2750 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 8 czerwca 2019 | dodano: 11.06.2019





https://photos.app.goo.gl/zMKi2jfaGLwsgpTcA

7.00 (8.06) - 00.30 (10.06)
AVS 18,9

Nowe gminy: 3

Lubelskie: 2
Jastków
Nałęczów

Mazowieckie: 1
Przyłęk


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Nysa

d a n e w y j a z d u 400.06 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 25 maja 2019 | dodano: 11.06.2019





https://photos.app.goo.gl/zkYFD1f8BTdbyS2HA

9.20 (25.05) - 1.30 (27.05)
AVS 18,1

Nowe gminy: 9

Opolskie: 8
Baborów
Lubrza
Prudnik
Głuchołazy
Nysa
Pakosławice
Skoryszyce
Grodków

Dolnośląskie: 1
Wiązów


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Poznań

d a n e w y j a z d u 430.38 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2800 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 19 kwietnia 2019 | dodano: 22.04.2019





https://photos.app.goo.gl/sQtKkqCaW6VYY52w8

Dobra marcowa passa została przerwana i ostatnie tygodnie były rowerowo bardzo słabe. Zawirowania w związku z przesiadką na nowy rower, „uczenie się” go, potem rozwalenie koła pod Łodzią, weekend na warsztacie, weekend ze słabą pogodą itp. itd. Nawet dwie ostatnie traski, do Zakopanego i Rabki nie ratują tu sytuacji. Słabo ostatnio przędę, i jestem z tego powodu bardzo niezadowolony. Czas to zmienić!! Na Święta pogoda szykuje się piękna, rower zrobiony, nadwyrężony glebą lewy nadgarstek/dłoń też już w miarę OK. Przedświąteczny piątek -> wolne, wsiadam na rower i jadę, jadę aż wpadnę do rowu ze zmęczenia. ;). Kurs sobie zaplanowałem północno-zachodni, tam ma być najcieplej. Liczę na jakieś 400-500km, może więcej. Jakiś Poznań, Toruń, Bydgoszcz, te sprawy. Może dalej?! Niestety wiatr zaplanował sobie wiać z podobnego, bo północno-wschodniego, kierunku. Na wykresach pogodynek nie wygląda to aż tak strasznie, ma być umiarkowany, z silniejszymi porywami. W rzeczywistości będzie jednak gorzej, i to właśnie wiatr ustali długość trasy na 400km z hakiem.

Wstaję o 4 nad ranem i nie mogąc dalej usnąć o 4.25 siedzę już na rowerze. Szybko przelatuję pierwsze chłodne i ciemne jeszcze kilometry przez miasto i na wylocie DW794 wita mnie równie chłodny, ale już coraz jaśniejszy poranek. Wspinająca się na coraz to wyższe i wyższe pagórki Jury K-CZ droga nie pozwala jednak zmarznąć. W budzącej się do życia Skale melduję się przed siódmą. Nie zabawiam tu zbyt długo, robię tylko to co niezbędne, tj. uzupełniam zapasy kalorii i ruszam dalej. Droga dalej  pagórkowata i tak będzie aż do Częstochowy. Z miasteczek po drodze jest jeszcze Wolbrom, tu też mały pit-stop. Przypiekające coraz mocniej Słońce zmusza mnie do zrzucania kolejnych i kolejnych warstw, tak że od Pilicy jadę już zupełnie na krótko a i krem z filtrem wchodzi do użycia. Dalej zamiast jak zwykle na Pradła, Koniecpol tym razem bokami: na Żarki, Olsztyn. Wokół sielskie krajobrazy budzącej się do życia przyrody i pełnego spokoju życia wsi.  Zieleniące się pola, kwitnące na biało drzewa, śmigające po polach traktory i ludzie kręcący się wokół kościoła nawet w dzień powszedni. Jedynym co zakłóca tę sielankę pierwszych kilometrów drogi jest wiatr. Będzie przeszkadzał przez większość trasy i zdecyduje o jej długości. W walce z nim natomiast pomagał będzie dolny chwyt. Odkąd mam szoskę jestem w nim po prostu zakochany :) Ileś tam podjazdów dalej docieram w znaną mi, ale rzadko odwiedzaną miejscówkę. Kuesta Jurajska. A dokładnie to punkt widokowy na niej, z parkingiem, ławeczkami i ruinami kościółka. Sama Kuesta to długa, wysoka skarpa, uskok, zrąb. Górą idzie droga a w dole piękny  widok na niższą część Jury, na bezkres pól i lasów. Na horyzoncie natomiast majaczą zabudowania Częstochowy. Niestety długo się tym widokiem nie mogę cieszyć. Dwa zdjęcia i uciekam. Zaraz wydrapię sobie bowiem oczy, tak mnie swędzą. Podejrzanymi są te pięknie kwitnące na biało drzewka ;) W Żarkach od razu wpadam do apteki. Jeszcze tylko odczekam swoje w kolejce za babą radzącą się aptekarki jak by u lekarza była, i mam cudowne pastylki na alergię. Łykam dwie, popijam energetykiem. Pół godziny odpoczynku na Żareckim rynku, na ławeczce pod wierzbą, i objawy jak ręką odjął :) Można jechać dalej bez drapania oczu. Ileś tam km zdemolowanymi asfaltami przez sosnowo-brzozowe laski i kolejna godna odnotowania miejscowość – Olsztyn. A to za sprawą (ruin) zamku, górujących nad rynkiem miasteczka. Na  zdjęciu mało co widać, nie miałem głowy do zdjęć. Zaraz za miastem wskakuję na krajówkę, skąd już tylko 10km do Częstochowy. Jest zakaz dla rowerów i w miarę nawet ścieżka rowerowo-pieszo-rolkowa. Tzn. była by w miarę, gdyby nie przebijające spod asfaltu korzenie. Na szosówce niebezpieczne. W Częstochowie koło 14tej. Tłukę się po zdemolowanych asfaltach i jeszcze bardziej zdemolowanych chodnikach w stronę Jasnej Góry. Czyli bez zmian, Cz-Wa taka jak ją zapamiętałem –  syf, kiła i mogiła za wyjątkiem pięknie odpicowanego centrum. W końcu jest. Piękna reprezentacyjna aleja prowadząca do klasztoru, piękne słoneczne popołudnie i pięknie smakujący „przysmak pielgrzyma” ( zapiekanka taka) pozwalają zapomnieć o wszystkich wcześniejszych niedogodnościach. Posiliwszy się nieco i odpocząwszy zajeżdżam pod główną  atrakcję (jeśli można to tak trochę nieładnie określić) tego miasta. Chwila zadumy, może nawet modlitwy, i pora się zbierać. Z Cz-wy planuję wyjechać idealnie prosto idącą, centralnie na północ, boczną drogą. Przynajmniej tak to ładnie wygląda na GPSie. W rzeczywiści na początku w istocie jest fajnie. Nie jest to właściwie droga a urocza brzozowa  aleja, deptak, na całej swej długości obsadzona tymi ładnymi drzewami. Potem jednak przeradza się ona w gruntową, leśną  drogę. Czyli niewymarzona nawierzchnia na 25mm slicki, ale da się powoli jechać. Koniec końców ląduję zaś na ciągnącej się kilka km wśród pól i zagajników pełnej piasku, piaszczystej  piaskownicy. Przekleństwom i bluzgom nie ma końca, większość tego odcinka pokonuję z buta, w lejącym się z popołudniowego nieba żarze. To nie pierwszy mój raz kiedy wynajduję taki „skrót” ;) Ileś tam kurw dalej jest wreszcie zdemolowany asfalt a wreszcie asfalt w sensie asfalt, tzn. można jechać na szosówce z normalną prędkością. A dokładniej to DW491 na Działoszyn. Kuląc się w dolnym chwycie (wiatr) w miarę sprawnie pokonuję kolejne km w miarę gładkiego asfaltu. Już wolę wiatr w twarz niż piaskownicę pod kołami ;) Przekraczam (pierwszy raz z kilku dziś)  Wartę i jest i Działoszyn. Duży plac/rynek, z pomnikiem Chrystusa, to chyba wszystko z atrakcji. Godzina – po 18tej, zbliża się wieczór. Tempo żałosne. Ostatnie promienie  Słońca między Działoszynem a Wieluniem. W tym drugim już ciemnawo. Zaliczam jakiś tam  rynek, Orlen (hot-dogi) i przygotowuję do nocnej jazdy. Tzn. na razie tylko przekładam w sakwie ubrania, aby te co potrzeba były na wierzchu. Wieczór póki co jest bowiem dość ciepły, a i wiatr chwilowo ustał. Kolejnych 70km, aż do Kalisza zaplanowałem bocznymi drogami. Z początku jest  magicznie – bezwietrzną nocą sunę sobie po gładkich asfaltach pośród rozświetlonych blaskiem Księżyca otwartych przestrzeni centralnej Polski. Potem zaś, wiadomo, będzie gorzej. Przekraczam S8-kę, robię fotkę imponującego jak na taką dziurę, kościoła w  Lututowie. Przy okazji budząc chyba połowę psów w tej wiosce, oraz wzbudzając niemałe zainteresowanie tubylców ;) Rowerzysta w środku nocy?! W dodatku na oświetlonym rowerze ?!?! Toż to prawie jak UFO pewnie dla nich ;) Kolejne km coraz to cięższe – coraz zimniejsze i coraz bardziej śpiące. W końcu, gdy oczy zaczynają mi na sekundę-dwie same zamykać muszę ratować się krótkimi drzemkami na przystankach. A w takiej temperaturze (między 0 a 5 stopni pewnie) nie są te drzemki zbyt przyjemne. Ale lepiej się przeziębić niż usnąć na rowerze i zginąć pod kołami samochodu. W końcu docieram do dziury takiej, że nawet latarnie na noc wyłączają. ( ;) )  Brzeziny się ona nazywa. Odliczam tylko dzielące mnie od Kalisza kilometry i pozostałe do końca tej cholernej nocy godziny. W końcu jest.  Kalisz. A za chwilę będzie i wschód Słońca. 4.30. Czyli prawie całą noc zajęło mi przeturlanie tych 70km Wieluń-Kalisz… Przejeżdżam przez most (widać już brzask), a na wjeździe do centrum kolejna atrakcja – kontrola Policji. Kogoś tam chyba właśnie chycili po pijaku, sądząc z zasłyszanej rozmowy. Ode mnie chcieli tylko dowód osobisty, i tyle. W mieście zwiedzam przejazdem centrum – rynek to sprawa oczywista, a poza tym: jakieś tam bulwary,  parki, mniej ważne zabytki. Przed wyjazdem zatrzymuję się na Shellu. Wciągam dwie zapiekanki i herbatę, przy okazji ogrzewając się nieco. Od pewnego już czasu wiem że tym razem skończy się na Poznaniu. Dobry i Poznań, raz tylko byłem, w 2017. Interesujący mnie pociąg odjeżdża o 22.30, czyli zdążę jeszcze pozwiedzać. Tym samym nie spieszę się już zupełnie, przede mną cały dzień i 100km z hakiem do pokonania. Wojewódzką: Chocz, Pyzdry, potem Września, i krajówką do Poznania. Trochę walcząc z wiatrem, trochę dokręcając na blacie (gdy droga biegnie na zachód), co chwila odpoczywając, z muzyką w słuchawkach i uśmiechem na twarzy wciągam kolejne płaskie km Wielkopolskiej patelni. Wokół bezkres kwitnących na żółto pól rzepaku oraz bielących się kwiatów drzew w sadach owocowych. Krajobrazu tego dopełniają potężne szklarnie i występujące tu w coraz większej ilości wiatraki elektrowni wiatrowych. W  Choczu odpoczywając na ławeczce przyglądam się przygotowaniom do świąt i ogólnie, całemu temu małomiasteczkowemu życiu tubylców. Z któregoś tam już dziś z kolei mostu na Warcie wyłania się ciekawie ulokowane,  na skarpie nad rzeką, miasteczko. Pyzdry. Spędzam tu chyba z godzinę, odpoczywając pod wiatą na rzecznej przystani. Wiadukt nad A2-ką i jest Września. Na zdjęciach uwieczniam ulicę pełną bliźniaczo podobnych, kwadratowych  domków, jakiś tam kościół i rzecz jasna  rynek. Wciągam też kolejne zapiekanki, oczywiście na Shellu. Spośród tych „stacyjnych”, odgrzewanych, te z Shella są wg mnie bezkonkurencyjne. Za miastem wskakuję na szeroką niczym autostrada, dwupasmową  krajówkę. Całkiem jednak przyjemną na rower, za sprawą szerokiego asfaltowego pobocza. W dodatku idzie ona za zachód, więc wiatr już tak nie przeszkadza, a na kolejnych jej hopkach można nawet trochę zaszaleć dokręcając do 60ki. Ostatnie ~50km dzielące mnie od Poznania minie więc bardzo przyjemne. Przed głównym celem odwiedzam jeszcze leżący tuż obok głównej szosy  Swarzędz. Na którejś dziurze gubię okulary p/słon. zawieszone wraz z kaskiem na kierownicy. Wracam się aby ich szukać ale nic z tego. Nie martwią mnie one jednak zbytnio, już i tak były poklejone taśmą i ciepłym klejem, już czas na nie. Wreszcie jest pretekst żeby kupić nowe ;) Tablicę „ Poznań” osiągam przed 19tą. 3,5h na zwiedzanie mam. Zaczynam je od estakad i przemysłowych przedmieść, by potem bocznymi, nie zawsze asfaltowymi, leśnymi dróżkami dotrzeć do głównego (tak mi się wydaje) terenu rekreacyjnego Poznanian –  jez. Maltańskiego. Tory do ścigania się w jakichś wodnych sportach, sztuczny mini stok narciarski, ścieżki rowerowe, kolejka wąskotorowa wokół i pełno innej sportowo-turystyczono-rekreacyjnej infrastruktury robi wrażenie. Czego tu nie ma. A jeszcze większe wrażenie robi widok wysokiej zabudowy ścisłego centrum. Odbijającej się od pomarańczowo-żółto-różowej, skąpanej w promieniach zachodzącego Słońca,  tafli jeziora. Tam, do centrum, się właśnie udaję. Najpierw ścieżką okalającą jezioro, potem różnymi głównymi lub bocznymi uliczkami. Tocząc się na 25mm oponkach po tych ostatnich, często-gęsto brukowanych kocimi łbami, trzeba bardzo uważać, prawie wyrżnąłem ;) Bez większych problemów docieram na rynek, gdzie miły Pan z kawiarnianego stolika robi mi fotkę na tle ratusza. A raczej  Ratusza. Bo to zdecydowanie polska ekstraliga jeśli chodzi o ten rodzaj budynku. W Krakowie na ten przykład… ratusza nie ma :) Jeno wieża się ostała, i ta taka se. Budynek jakiś geniusz zburzył kiedyś tam. Sama fotka mistrzowsko wykadrowana może nie jest, ale mniejsza o to, wiadomo o co chodzi. Robię jeszcze fotkę słynnych, kolorowych, szerokich a raczej wąskich na jedno okno  kamieniczek. I udaję się w poszukiwaniu kolejnego ciekawego obiektu – wieżowca  Uniwersytetu Ekonomicznego. Jakiś kosmicznie wysoki nie jest, ale jak na nie-Warszawę i tak jego projekt jest dość śmiały i robi wrażenie. Zwiedzam przejazdem nowoczesne, zadbane centrum. Np. dla rowerów to jakieś cuda tu są na jezdniach wymalowane, całe osobne pasy na czerwono, osobne oznakowanie, osobna organizacja ruchu, cuda nie widy. W powoli gasnącej łunie zachodzącego nad miastem Słońca zajeżdżam na  dworzec, by kupić bilety. Pani w kasie mówi że nie ma gwarancji że wejdę do tego pociągu, ale zbytnio się tym przejmuję, mam spore doświadczenie w podróżowaniu PKP ;) Zostało 1,5 godz. czasu, robię więc jeszcze małą pętelkę po Poznaniu, już po zmroku + zakupy. Jakieś tam boczne uliczki, parki, hot-dogi w Żabce itp. itd. O 22giej z powrotem na dworcu. Odnalezienie peronu 5b było nie lada osiągnięciem, a przecież nie jestem debilem, w kręgu znajomych uchodzę za osobę inteligentną. 3 takie same rundki po galerii i dworcu zrobiłem ;) W końcu jest i peron 5b a na nim lekko opóźniony pociąg. I wtłaczająca się do niego nieprzebrana ludzka masa. W tym sporo Ukraińców, nic dziwnego, pociąg kończy bieg w Przemyślu. Udało się jakoś wejść, rower miał swoje miejsce na wieszaku, ja niestety na podłodze. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Dla mnie żadne. Dałem radę dojechać tu na rowerze, dam radę i wrócić siedząc na podłodze, nie pierwszyzna zresztą ;) Podróż bez przygód, na zmianę siedząc, drzemiąc, spacerując dotarłem szczęśliwie do Krakowa. I tak dobiegła końca kolejna rowerowa przygoda :) W domu w Niedzielę Wielkanocną, o 6.30 rano.

Udana wycieczka, mogło być dalej ale 430km w kwietniu też nie jest złym wynikiem :)

AVS 17
4.25 (pt) - 6.35 (ndz)
8,15l (w tym 2l energetyka)

Nowe gminy: 9

Wielkopolskie: 9
Blizanów
Chocz
Gizałki
Pyzdry
Kołaczkowo
Września
Nekla
Kostrzyn
Swarzędz


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Sprawdzić czy się da

d a n e w y j a z d u 233.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2750 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 30 marca 2019 | dodano: 21.04.2019

(ślad jest ucięty, meta była rzecz jasna w Krakowie)



Sprawdzić czy da się na "jedynce" 36x28 jeździć po górach. Dać się da, ale nie jest to przyjemne ani zdrowe dla kolan. Kaseta 11-34 its a must have.

https://photos.app.goo.gl/YWwDPAkKGDTTs6Jk6

6.00 - 00.50
AVS 19
4,05l (w tym 1l energetyka)


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 250-299

Jak mała dziewczynka

d a n e w y j a z d u 316.51 km 0.00 km teren 16:29 h Pr.śr.:19.20 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 21 września 2018 | dodano: 21.10.2018





https://photos.app.goo.gl/rhvLjWi5xcFEtUEJA

7.00 (21.09) - 22.00 (22.09)
7,4l (w tym 1,9l energetyka)

nowe gminy: 3

Lubelskie: 3
Piaski
Mełgiew
Świdnik


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 300-349, Powrót pociągiem

Warszawa zawsze spoko

d a n e w y j a z d u 351.93 km 0.00 km teren 19:53 h Pr.śr.:17.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2750 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 15 września 2018 | dodano: 21.10.2018





https://photos.app.goo.gl/mPg4kPcfDEZMy48N7

13.40 (15.09) - 23.20 (16.09)
6,05l (w tym 2l energetyka)

nowe gminy: 1

Mazowieckie: 1
Goszczyn


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem

Leszno

d a n e w y j a z d u 408.62 km 0.00 km teren 21:51 h Pr.śr.:18.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 8 września 2018 | dodano: 11.09.2018





https://photos.app.goo.gl/idQp7awTsXuTZwKR7

Drugi weekend września również zapowiada się pogodnie. Gdzie by tu tym razem jechać? Gdzie jeszcze nie byłem, i co jest takim w sam raz celem na te 2 dni, żeby się wyspać przed trasą, wrócić pociągiem i wyspać przed pracą? Z obliczeń wychodzi mi, że Leszno spełnia wszystkie te warunki. Niecałe 400km, da się znaleźć drogę przez częściowo nieznane mi okolice a i połączenie kolejowe wydaje się korzystne. Jedziemy.

Z domu wyturlałem się po godz. 7 rano. Nie jest to jednak typowy pogodny poranek, jest pochmurno i tak sobie z temperaturą. Najważniejsze że nie pada. Póki co, bo wg prognoz w sobotę przelotne deszcze i burze są możliwe. Z miasta wytaczam się przez Bronowice i krajówkę na Olkusz. Tak dla odmiany, bo ileż można wyjeżdżać przez wojewódzką na Skałę. Szerokie asfaltowe pobocze, brak ścieżek rowerowych i umiarkowany ruch pozwalają na sprawną i komfortową jazdę. Łykam kolejne wzniesienia Jury Krakowsko-Częstochowskiej zajmując się głównie obserwacjami nieba. Czy te chmury na pewno aby nie ciemnieją? Na razie chyba nie? A może tak? W każdym razie kawałek przed Olkuszem chwilę pokropiło. W Olkuszu jestem ok. godz. 10. Jako że w mieście tym byłem nie raz, nie tracę czasu na jakieś tam posiadówy na ryneczku, tyko od razu lecę wojewódzką na Ogrodzieniec, Zawiercie. Zaoszczędzony czas wolę wykorzystać na zwiedzanie miejsc w których będę pierwszy raz, ze wskazaniem na Leszno. Z Olkusza tylko taka fotka, zrobiona na światłach. Coraz śmielej wkradająca się korony drzew żółć i coraz to więcej opadłych liści przypominają o zbliżającej się nieubłaganie jesieni. Jak to minęło… Pomalowany w wesołe barwy przystanek ratuje tę nieco chandryczną sytuację - zawsze gdy jadę tą drogą robię tu pauzę. Przejazdem zwiedzam Klucze, potem Ogrodzieniec, no i Zawiercie. W Myszkowie z kolei robię zakupy a miły Pan z kiosku zabiera ode mnie pustą butelkę („do plastików wrzucę”) :) W Żarkach – Letnisku zaczyna padać, i to dość mocno. Tak ładnie żarło i zdechło :/ Przeczekuję deszcz pod zadaszeniem wielkiej bramy jakiejś wypasionej willi. Przestaje, jadę dalej. Nad Porajem tylko szybka fotka, bo znowu zaczyna. Nie chce mi się już dłużej stać, w lesie przywdziewam p/deszczowe ubranko i względnie suchy powoli toczę się do przodu. Po przecięciu krajowej jedynki zrzucam kombinezonik, chmury zostawiam za plecami a ładna pogoda utrzyma się już nie tylko do końca dnia, ale w ogóle, do końca trasy. Z drobnych atrakcji mały zalewik oraz pociąg z nową lokomotywką. Pierwszy atak senności zwalczam siedzeniem z zamkniętymi oczami na leśnym przystanku. W okolicach 140km trasy, czyli dość wcześnie, odkrywam pierwsze nieznane mi tereny, a dokładniej mieścinkę Wręczyca Wielka. Przed zmrokiem zdążam jeszcze zobaczyć maszt (RTCN Klepaczka) oraz Panki. Miasteczko z górniczym akcentem oraz tłumem ludzi wychodzących z kościoła. ?! Przecież sobota dzisiaj O.o Zachód Słońca taki sobie, bez rewelacji. W Krzepicach już ciemnawo. Na rynku pomnik, flagi i inne patriotyczne akcenty, widać że coś się tu działo. Parę ciemnych ale jeszcze w miarę ciepłych kilometrów, jedną i drugą krajówką. W jakiejś wiosce po drodze wzbudzam niemałe zainteresowanie swą obecnością. Słyszę fragment rozmowy - koleś opowiada kumplowi o jakimś zapalonym rowerzyście, którego zna, o jakiejś trasie do Niemiec. 17 godzin na rowerze. Siedemnaście. SIE-DEM-NAŚ-CIE!!! Yyy, tego, ale co jest niezwykłego w 17h trasie :D Przecież to wyjechać o świcie i wrócić wieczorem. Dobra, żartuję, wiem że przeciętny, średnio statyczny człowiek ma nieco inny tok myślenia niż nałogowiec przyrośnięty do rowerowego siodełka ;) Praszka. Taka tam dziura, jakaś tam fabryczka na peryferiach, jakiś zabytkowy parowozik w centrum. Kawałek bokami, potem wojewódzką. Kolejne senne zamułki postawiam pokonać za pomocą daaawno nie używanego sposobu – radia! Bardzo, bardzo, rzadko słucham muzyki na rowerze, ale w tej trasie sobie przypomnę jak fajnie się jedzie nocą z nutą w uchu. Byczyna. Spore, zabytkowe centrum na planie jaja/owalu, rynek, ratusz, brama. Wbijam na 11teczkę na Poznań. Wjeżdżam do Wielkopolskiego. Potem będzie kawałek Dolnego Śląska, a potem jeszcze raz Wielkopolska. Mijam jakiś tam wypadek (rozszczelniona cysterna?). Auta muszą zawracać, rowerem zawsze się jakoś bokiem przeciśnie - pytałem strażaków o zgodę. Muzyka przestaje wystarczać, coś tam podrzemałem na przystanku w tych okolicach, trochę przy tym marznąc. Z większych miasteczek Kępno – trochę pozwiedzałem, kręcąc się w kółko i szukając rynku. Potem jeszcze podobnej wielkości Syców (drzemka na skwerku w centrum) i zaczyna się przejaśniać. A ja zaczynam zamarzać, spać się chce, i ogólnie, lekki kryzys. Na plus zapisał mi się w pamięci bardzo, ale to bardzo ładny leśny i pagórkowaty, kilku-km odcinek przed Twardogórą. Tak ładny że zrobiłem tu prawie 10 zdjęć. Te polanki - prawie jak w Beskidach, jedyne co tu trochę nie pasuje to te topole. Z ostatnią, z tego co pamiętam, sennością rozprawiam się tym oto przystaneczku. Od tej pory będzie już tylko lepiej :) Szybki i chłodny (ale to już ostatnie chwile chłodu) zjazd do Twardogóry. Miasteczko dość charakterystyczne. Na przedmieściach przemysłowe rudery, w centrum kościół (i to nie byle jaki, bo bazylika) otoczony dwiema odnogami drogi, mały kościółek z muru pruskiego, i, podobne do pomorskich, bruki. Na wyjeździe Orlen. Znaczy się śniadanko :) To co zwykle, zresztą o tej porze zapiekanek i tak nie mają. Zrzucam część ubrań którymi opatulony byłem w nocy, od tej pory na wpół krótko – tj. krótkie spodenki/koszulka ale z kurtką. Dalszy odcinek trasy to urokliwe zadupia dolnośląskich rubieży. A to jakiś odpust, a to ruiny jakiegoś kościoła, a to takie cudo. Ten odcinek drogi był po prostu magiczny. Rozmiar co poniektórych z tych dębów najlepiej obrazuje to zdjęcie. Tak między 1,5-2m średnicy pnia. W Wierzchowicach muzeum kolei wąskotorowej, z czynnymi jak mi się wydaje eksponatami. Na Moye’j wciągam jeszcze jednego hot-doga (zapiekanek też jeszcze nie mieli). Ostatnie w tej trasie pagórki, i ostatnie dolnośląskie miasteczko – Milicz. Rzekomo rowerowa stolica Dolnego Śląska. Nie wiem kto, na jakiej podstawie, i co palił zanim to wymyślił. Rowerowa stolica powinna być przyjazna rowerzystom, a nie spowita pajęczyną chodnikościeżek rowerowych z różowej kostki Dauna i usiana stojakami w formie wyrwikółek. Kawałek za miastem zjeżdżam z wojewódzkiej w boczne drogi, którymi przejadę następne kilkadziesiąt km. O tym że docieram do Wlkp informuje mnie ukształtowanie terenu, tablica z nazwą województwa to taka tylko formalność. Bezkres pól uprawnych, wąskie asfaltowe dróżki, przypiekające coraz bardziej Słońce. Tak mi się spodobały te odludzia że zamiast pojechać jak leci powiatową skręciłem w bok i poeksplorowałem nieco łąki i pola uprawne ;) Widziałem trochę zniszczonych upraw – w tym całe pole zwiędłych, uschłych pomidorów, zdjęcia niestety zapomniałem zrobić. Z godnych odnotowania miejscowości: Dubin (kościół), Miejska Górka (peerelowski chyba jeszcze ryneczek), Bojanowo (podobne klimaty). W Kaczkowie dobijam do krajowej piąteczki i nią pocisnę już prosto do Leszna. Sporo czasu straciłem na tą jazdę po polach, Rydzynę niestety ominę obwodnicą. Priorytetem jest w tej chwili Leszno, chciałbym zrobić sobie fotkę na rynku a nie tylko wpaść prosto do pociągu. Ostatnia kilku-km prosta przed miastem to świetnej jakości, gładki asfaltowy ddr. Tak to można jeździć, i nie przeszkadza nawet duża na niej frekwencja. Wyprzedzam rzecz jasna wszystkich ;) (to dlatego na zdjęciu tak pusto, bo wszystkich wyprzedziłem ;) ). Tablicę z nazwą miasta osiągam o 15.30. Czyli mam godzinę i kwadrans do odjazdu pociągu. Wystarczy. Oprócz rynku i ratusza (górna cześć tutaj, mieścił się w kadrze) robię też fotkę pomnika, no i stadionu żużlowego. Leszno kojarzy mi się chyba właśnie głównie z klubem żużlowym, i to nie byle jakim bo jednym z najlepszych w Polsce. Na dworzec zajeżdżam o 16, czyli na spokojnie kupuję bilety i suchy prowiant. Powrót PKP z drobnymi zgrzytami. Pierwszy IC nawet spoko, jakbym dobrze poszukał to bym znalazł miejsce siedzące przy oknie. Ale to tylko 1h15min jazdy, więc nie chciało mi się szukać. We Wrocławiu 1h na przesiadkę. Drugi IC wymaga już kilku słów opisu ;) Jedzie przez Opole, Lubliniec, Częstochowę, czyli dość pokrętną trasą. Brak przedziału rowerowego (wg. rozkładu miał być), tylko 3 (trzy!) wagony. Co z tego że to 1 klasa zdegradowana do 2 (6 miejsc w przedziale zamiast 8) skoro ludzie nie mieszczą się i siedzą/stoją/chodzą na korytarzu. W ostatnim przedsionku oprócz mojego roweru drugi rower wraz z właścicielem i dwóch debili którzy tam wynaleźli sobie miejscówki na podłodze i ani myślą się ruszyć. Jakby nie mogli w korytarzu siedzieć. Rower zagraca oczywiście końcówkę korytarza i każdą osobę zmierzającą do kibla czeka trochę gimnastyki. Do tego, najpierw było to niezauważalne, ale gdy zapadł zmrok i na zewnątrz robiło się coraz zimniej, tak samo zimno zrobiło się w pociągu. Klimatyzacja chodziła zamiast ogrzewania. Po pewnym czasie gdy znudziło mi się stanie/chodzenie przestałem się dziwić tym kolesiom z tyłu. Bowiem po chwili siedzenia na korytarzu z podkurczonymi nogami te po prostu zaczynają boleć. W Częstochowie frekwencja spada i można wreszcie zająć miejsce siedzące, przeszkadza już tylko chłód bijący z nawiewów klimatyzacji. Ale w sumie nie aż tak bardzo, przecież o świcie w trasie było jeszcze zimniej ;) W sumie jak się tak naprawdę dobrze zastanowić to mnie już nic nie przeszkadza, ja to wszystko po prostu lubię, bo to jest przygoda :) Rowerowo-kolejowa przygoda. W Krakowie planowo, za kwadrans 23cia, w domu pół godziny później.

Udana wycieczka, drugie 400+ pod rząd we wrześniu.

7.10 - 23.20
7,95l (W tym ledwie 1,25l energetyka. Jestem z siebie naprawdę dumny.)

nowe gminy: 20

Śląskie: 4
Blachownia
Wręczyca Wielka
Panki
Krzepice

Opolskie: 3
Rudniki
Praszka
Gorzów Śląski

Wielkopolskie: 9
Bralin
Perzów
Jutrosin
Pakosław
Miejska Górka
Rawicz
Bojanowo
Rydzyna
Leszno

Dolnośląskie: 4
Syców
Twardogóra
Krośnice
Milicz


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Rower uczy pokory

d a n e w y j a z d u 440.50 km 0.00 km teren 25:02 h Pr.śr.:17.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2650 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 1 września 2018 | dodano: 04.09.2018





https://photos.app.goo.gl/9fFs5BzCaPmCzHDy7

No i nadszedł wrzesień. Dla niektórych początek końca sezonu, dla innych początek sezonu na krioterapię, tj. zimne noce i lodowate poranki w trasie ;) Zachęcony sukcesem sprzed dwóch tygodni postanowiłem pyknąć lekkie, przyjemne no i w ogóle lajtowe 400+. Tzn. tak mi się przed wyjazdem wydawało, że jest to dla mnie dystans po prostu śmieszny, ale nie uprzedzajmy faktów ;) Za główny cel tym razem obrałem Zamość. Roztocze/Wyżyna Lubelska czyli tereny mi nieznane/znane tylko trochę. Cel poboczny to Jarosław – stąd planuję wracać pociągiem. Miasto raptem 220-230km odległe od Krakowa, w którym jakimś jednak cudem przez te 8 lat rowerowej tułaczki nigdy jeszcze nie byłem (!).

Start jak zawsze, sobotnim późnym porankiem. Tak, 7 rano to jest dla mnie późny poranek. Cały poprzedni sezon startowałem bowiem o północy, z piątku na sobotę. W końcu doszedłem jednak do wniosku że fajnie byłoby jeszcze trochę pożyć a nie zejść na zawał w wieku 35 lat. W te kilkuset km trasy wyruszałem po 1-2 godzinach snu, a w moich żyłach płynął energetyk, a nie krew ;) Teraz przed trasą śpię po 6-8h a spożycie napojów energetycznych ograniczyłem tak o połowę, i w ogóle coraz lepiej znoszę takie dystanse. Sobotni późny poranek jak przystało na wrzesień jest chłodny i mglisty. Taki stan rzeczy utrzymuje się jednak tylko do Niepołomic, potem znowu Słońce zaczyna dawać radę. O nadciągającej jesieni przypominają już tylko gdzieniegdzie żółtawe drzewa Puszczy Niepołomickiej. Zaczyna też delikatnie wiać, niestety nie w tę stronę co trzeba, i tak będzie przez większą cześć odcinka do Zamościa. Na przystanku przed Szczurową znajduję 50 groszy :) Potem, na innym znajdę jeszcze kolejne 2 grosze. Muszę częściej przyglądać się podłożu gdy robię popas na przystankach. W Szczurowej (cóż za romantyczna nazwa) Słońce przygrzewa już naprawdę mocno. Dłuższa pauza, plus zakupy. Z ciekawszych rzeczy na tym 100km plaskatym odcinku przez rolnicze okolice to chyba tylko Raba i Dunajec. Dwie górskie rzeki uchodzące w tych okolicach do Wisły. Aha, zapomniał bym – jest też przecież przecudnej urody galeria w Żabnie ;) Wstydzili by się coś takiego nazywać „galerią”. Bardziej pasował by tu napis „pawilon handlowy”. Samo centrum tej mieściny, ryneczek, plac, skwer, jak zwał tak zwał, bardzo ładne. Pod rozłożystym dębem urządzam kolejne posiedzenie, połączone z pierwszą aplikacją kremu z filtrem. Za miastem rzucający się w oczy napis „Ave Maryja”, zawsze robię mu zdjęcie gdy tędy jadę. Odcinek od Dąbrowy Tarnowskiej do Radomyśla pokonuję drogą niższej kategorii, powiatową. Pierwsze dłuższe leśne odcinki i pierwszy pomnik-samolocik (Mielec i jego peryferia to takie bardzo „lotnicze okolice”). W Mielcu, pierwszej większej mieścinie na trasie jestem koło 16tej. Jest to bez wątpienia miasto pełne kontrastów. Mają tu inżynierów potrafiących projektować samoloty ale z kolei tłuki od drogownictwa zwykłej DDR zbudować nie potrafią. A te 1500% normy? Pff, nie ma się czym chwalić, co to jest 1500%. To jest nic - w Rybniku mają ponad 3000%, i nie wieszają z tego powodu banerów. Podziwiając przemysłowe instalacje Kronospanu i innych trucicieli opuszczam ten kurwidołek który zużyciem kostki Dauna i znaków z zakazem dla rowerów przegrywa chyba tylko z Tarnowem (ale to żadna hańba przegrać z Tarnowem, Tarnów to inna liga po prostu). W Mielcu nic nie kupiłem, zakupy robię więc w wiejskim sklepie kawałek dalej. A wiejskie sklepy, i to nie tylko te malutkie, czasem nawet markety typu ABC często mają ten sam mankament: z lodówki można kupić wyłącznie piwsko, napoje/wodę mają tylko ciepłe… Bocznymi dróżkami przez leśne ostępy docieram do Nowej Dęby. Ta miejscowość kojarzy mi się z kolei bardzo pozytywnie a to za sprawą przebiegającej tędy tradycyjnie trasy BBTouru i punktu kontrolnego. Słońce chyli się ku zachodowi, niestety nie da się nie zauważyć że coraz wcześniej, bo chwilę po 19tej. Rzeczą której nie mógłbym nie zrobić zdjęcia są rosnące tu przy drodze całe kępy, całe łany małych jasnofioletowych kwiatuszków. W następnej miejscowości, Bojanowie już prawie całkiem ciemno. W kolejnej wiosce której nazwy nie pomnę pauza przy akompaniamencie hitów disco polo, z dyskoteki/wesela po drugiej stronie drogi. Ubrawszy się nieco wyruszam w 10km „odcinek specjalny” tj. nocny przejazd przez Puszczę Sandomierską. Lubię takie odcinki, jest ta odrobinka adrenaliny, że mnie jakiś zwierz staranuje albo i pożre, razem z rowerem. W Nisku zwiedzam przejazdem jakiś parczek/ryneczek/pomniczki, standardowe raczej sprawy, ot nie wyróżniająca się niczym na + ani - mała mieścinka. Po czym wskakuję na krajową 19teczkę. San przekraczam niestety nocą i nic nie widać, jedyna fotka dokumentująca ten fakt to ta oto tabliczka. Pierwszą senność zapijam dużym RedBullem na ulokowanej w ciemnym lesie zadupiastej tankszteli (©Gustav) sieci(?) „Huzar”. Na uwagę zasługuje tu cena – 7,99zł za 473ml. Co daje 16,91zł za litr. Dla porównania BePowerki z Biedry są po 1,69 za litr / 1,25 w promocji. Czyli odpowiednio: 10 i 13,5 razy taniej (i na pewno nie są 10/13,5 razy gorsze). Nie żebym narzekam, że drogo, przecież nikt mi nie kazał tego kupować. Ot taka ciekawostka , zawodowo zajmuję się rozliczeniami i lubię sobie tak czasem trochę policzyć. Od razu więcej mocy po tym strzale. Do Janowa Lubelskiego dojeżdżam o północy. Poza takimi standardami jak te wymienione w Nisku: jest pierwszy drogowskaz na Zamość! Znaczy się niedaleko już! Albo i daleko. 75km. Jeszcze kilka cięższych chwil, kryzysów i narzekań na ciężki żywot rowerzysty przede mną. Póki co jednak nie jest źle. Księżycowa, bezchmurna, niezbyt chłodna noc, nieskalany ścieżkami rowerowymi gładki asfalt krajówki i płynący wciąż w żyłach RedBull szybko dopychają mnie do Frampolu. Centrum miasteczka ominąć nie mogłem, nie żebym przejmował się zakazem dla rowerów na obwodnicy – po prostu zaintrygowała mnie zarówno jego nazwa jak i rzut, plan, układ, jak zwał tak zwał, tej miejscowości. Patrząc na mapę – jest ona po prostu kwadratowa a układ ulic prawie że symetryczny. Tu wreszcie senność zaczyna mnie morzyć do tego stopnia że kilka 3/5 minutowych drzemek sobie uciąłem. Z powrotem wskakuję na krajówkę. Następne większe miasteczko to dopiero Szczebrzeszyn. Spać się już nie chce ale powoli zaczyna się kolejny kryzys. Choć nie jest ciepło to od jakiegoś czasu chce mi się jednak pić, a kupić nie ma gdzie. Do tego ni stąd ni z owąd wyrasta mi tu jakiś podjazd. 6% / 100m UP, tak wynika ze śladu. Niemożliwe, przecież w Polsce podjazdy są tylko na południu?! Choć w porównaniu z tym co się jeździło np. po Słowacji jest on śmiechu warty to jednak dał mi trochę w kość, bo byłem coraz bardziej spragniony i głodny. Tzn. jeść miałem co ale pić nie. Z kolei zjem i zacznie mi się chcieć pić jeszcze bardziej. Trzeba jechać, żeby jak najszybciej znaleźć jakaś stację i zatankować. Na odcięciu po prostu spory kawałek jechałem. W końcu jest szczyt. Widać już pierwsze oznaki wstającego dnia. Albo raczej kończącej się nocy, aż tak jasno jak na tym zdjęciu to tam nie było. Długi, chłodny i lekko mglisty zjazd i wreszcie jest Szczebrzeszyn, i świt. Zdjęcia ze słynnym Chrząszczem rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Fotka taka sobie, bo zginął mi statywik i robiłem je opierając telefon o puszkę Sudocremu ;) Poza tym jakiś tam rynek, centrum handlowe, dumny napis ale ciągle nie ma tego co dla mnie w tej chwili najważniejsze – otwartego sklepu/stacji. Pić! Na wylocie wiele obiecujący znak że stacja, ale to jakiś malutki auto gaz tylko… Odkrycie ciekawostki typu „ostatni wiatrak na Roztoczu” jest dla mnie marnym w tej chwili pocieszaniem. W telefonie znajduję BP. 6km za miastem. 6 bardzo długich i bardzo suchych km. Wreszcie jeeeest. Duża herbata, dwie zapiekanki i pół Blacka tam wchodzą. Nie piłem od jakichś 80km, ostatni był RedBull na wspomnianym Huzarze. 50%->90% mocy. Powoli wstaje nowy dzień a ja zbliżam się do Zamościa. Po drodze jakieś tam dożynkowe instalacje oraz tablica upamiętniająca nadanie praw miejskich (1580r, czyli bez szału raczej). No i jest. Zamość. Dochodzi 8 rano, na liczniku prawie że okrągłe 3 stówy. Zanim zabiorę się za zwiedzanie trochę jednak pokimię sobie na przystanku (drugi i ostatni raz w tej trasie, potem to już tylko w pociągu). Peryferia miasta raczej takie zaniedbane, rozlatujące się chodniki i dziurawy asfalt. Na plus małe natężenie ścieżek rowerowych. Park – średnia półka. Są ładne stawki i kładeczki ale alejki biedne, jakimś piochem wysypane. Starówka to jednak co innego. Mury miejskie, fosa, bramy – mnóstwo tego przetrwało! Ratusz natomiast to już majstersztyk. Zdecydowanie jeden z najładniejszych jakie widziałem. Odpocząłem trochę na rynku, zmyłem z siebie skorupę z kremu/potu/pyłu/muszek po całodobowej jeździe i trochę się przebrałem. W międzyczasie Słonko znowu zaczęło przygrzewać, czyli warstwa syfu zaraz zacznie odrastać :) Pozwiedzałbym coś więcej, ale coraz to częściej przeliczam kilometry i czas. Pociąg z Jarosławia 19.13. 10 godzin i 140km. A ja jeżdżę bardzo, bardzo wolno. Po prostu trzeba się zbierać. Bo ja nie lubię się spieszyć. Tzn. wolę jechać sobie powoli i mało odpoczywać niż zasuwać i często odpoczywać. Jednak jakoś skręciło mi się w bok zamiast w krajówkę a że nie chciało mi się zawracać to nadłożyłem trochę km. Myślałem też że te zbiorniki wodne na mapie to jakieś jeziorka, zalewy a to tymczasem stawy rybne tylko. Cóż, przynajmniej ciekawy znak drogowy zobaczyłem. Takiego jeszcze nie widziałem, pewnie jakaś nowość w kodeksie drogowym, unijna może? Wreszcie dobijam do krajowej 17teczki. Na plus: jestem na dobrej drodze wreszcie, i zaczyna też wiać w plecy. Na minus – pagórkowato. Tzn. ten minus byłby plusem, gdyby nie to że zaczyna mnie boleć noga. Prawa, w okolicy gdzie czworogłowy (ta wewnętrzna, przednia głowa) dochodzi do kolana. Nie jest dobrze, podjazdy robię głównie lewą nogą, prawą tylko delikatnie coś tam muskam pedał. Jeżdżę na platformach a nie zatrzaskach, więc idzie to nieporadnie. Szkoda że dopiero teraz, w domu wpadł mi taki pomysł: jak mi się tak kiedyś przytrafi podobna kontuzją to po prostu przywiążę sobie buta u zdrowej nogi jakimś trokiem albo przykleję taśmą do pedału :) I będę miał SPDa :) Okolice odludne, pogoda piękna i droga też fajna. Tylko ta noga przeszkadza :/ Natomiast takie coś to już mnie w ogóle zaskoczyło – serpentyny że można poczuć się jak w górach! Tu też było te ~100m UP. Tym razem tankuję na Moye’j (jak to odmienić?). Wciągam jakieś tam izo, energybara ale mimo to i tak ciężko idzie, wloką się te km strasznie. Docieram do Tomaszowa Lubelskiego. Nie mam już siły na jakieś tam pozowane fotki, tylko trzy szybkie strzały robię. I dalej, na Bełżec, potem w wojewódzką. Bo tą krajówką na Ukrainę bym zajechał. Zresztą widziałem jednączerwoną tabliczkę: „Obszar nadgraniczny”. Nigdy nie zajechałem tak daleko na wschód Polski, jak w tej trasie. W Bełżcu odbijam na Jarosław, w DW865. Nawierzchnia gorsza za to wiatr bardziej pomaga. No i co najważniejsze, noga prawie całkiem przestaje boleć O.o Zupełnie nie wiem na czym to polega ale zdarzyło mi się kilka razy że jakiś mięsień, kolano czy kostka bolą przez 50, 150 czy nawet 300km a potem tak prostu bez powodu przestają. Przez kawałek jeszcze pagórkowato, wrażenie przebywania w górach potęgują lasy o dużym udziale drzew iglastych, i to nie jakichś tam sosen tylko świerków/jodeł. Im dalej jednak na południowy zachód tym bardziej płasko. Narol, Cieszanów, Oleszyce, to z takich większych miejscowości. Kilka odpoczynków na jakichś tam przystankach/leśnych wiatach, tankowanie na jakimś tam BP czy innej Żabce. Ciągłe przeliczanie czasu/km psuje radość z jazdy. Nie lubię tak. Na pociąg pewnie zdążę ale Jarosławia to ja sobie nie pozwiedzam… Niby jest następny pociąg po 22giej, ale nie wozi rowerów. Można by rozebrać i w folię go, tak z Gdańska ostatnio wracałem. Wziąłem nawet z domu w tym celu rolkę taśmy i kilka worków na śmieci. Ale jak sobie przypomnę ile roboty jest z tym pakowaniem to mi się odechciewa. Po prostu cisnę na ten o 19tej. No i nie myliłem się, zdążyć zdążyłem, na dworcu 25 minut przed odjazdem. Bilety w kasie zdążyć kupiłem, dwie paczki chipsów z automatu na drogę też. O zwiedzaniu rzecz jasna nie ma mowy, nawet na rynku nie byłem :/ Pomniczek, dworzec i peron, tyle mam z tego miasta. Podróż minęła szybko (2,5h) i bez zakłóceń. Wi-fi nie było, więc radia posłuchałem, trochę się zdrzemnąłem. Z ciekawostek – taką sobie ktoś znalazł miejscówkę na nocleg :D Koleś wspiął się jak pająk po stelażu na bagaże i położył dokładnie nad moim fotelem. Pomimo że był raczej drobnej postury to trochę się bałem, nie wiem do jakich ciężarów te półki są przystosowane. Na Głównym przed 22, dyszkę dokręciłem, w domu przed 23.

Nie licząc tego spieszenia się na pociąg to udana trasa, Roztocze to bardzo przyjemne, sielankowe bym powiedział odludzia. Trochę jednak nauczyła mnie pokory, podjazdy są jednak nie tylko na południu Polski a po 400km też można być zmęczonym, gdy podejdzie się zupełnie bez respektu do takiego dystansu. A tak właśnie podszedłem, po co kupować picie, przecież jak się kawałek pojedzie bez to się nic nie stanie. A i rower będzie ciutkę lżejszy. Lżejszy no to przecież szybszy. No pewnie będzie o 0,1% procenta szybszy ale ja na odcięciu będę o 50% słabszy. Po co ubierać chłodnym porankiem długie spodnie, zmarznę to będę zmarznięty, od tego się przecież nie umiera. No nie umiera się, ale można coś sobie przechłodzić w nodze i ta noga może potem boleć. Itp. itd. Wiadomo o co chodzi – rower uczy pokory.

11,373l (w tym 2l energetyka)
7.05 - 22.45

nowe gminy: 22

Podkarpackie: 10
Cmolas
Majdan Królewski
Nowa Dęba
Bojanów
Narol
Cieszanów
Oleszyce
Wiązownica
Jarosław - obszar miejski
Jarosław - teren wiejski

Lubelskie: 12
Dzwola
Frampol
Radecznica
Szczebrzeszyn
Zamość - obszar miejski
Zamość - teren wiejski
Łabunie
Krynice
Tarnowatka
Tomaszów Lubelski - obszar miejski
Tomaszów Lubelski - teren wiejski
Bełżec


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem