Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

Rabka 2017

Dystans całkowity:915.67 km (w terenie 12.00 km; 1.31%)
Czas w ruchu:49:32
Średnia prędkość:18.49 km/h
Maksymalna prędkość:69.00 km/h
Suma podjazdów:12166 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:91.57 km i 4h 57m
Więcej statystyk

Rabka - Kraków

d a n e w y j a z d u 71.09 km 0.00 km teren 03:25 h Pr.śr.:20.81 km/h Pr.max:69.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:600 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wtorek, 15 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017



Powrót z długiego weekendu. Rekordowo długi (ponad 5h!). Po wczorajszej trasie czuć było nóżki ;) Do tego lody w Rabce/Mszanie, no i w ogóle mi się spieszyło. Tzn. "rozjazd" :)



https://photos.app.goo.gl/R8C1JlOgukvUW7i63

Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562

WYSOK MAX: 600
11.25 - 16.45
2l
2 czekolady, 2 x lody


Kategoria > km 050-099, Rabka 2017

Tatra Tour

d a n e w y j a z d u 362.18 km 0.00 km teren 19:10 h Pr.śr.:18.90 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:4400 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017




"Jedyne co prawdziwe to jest tu i teraz. Jest pięknie, nie narzekaj. Doceniaj to co masz, zapomnij czego nie ma. I nie martw się na zapas."

Trasa dookoła Tatr (Wysokich) to taki kolarski klasyk. Tzn. jeśli ktoś jeździ coś tam więcej na rowerze to na pewno chce coś takiego przejechać, przejechał lub jeszcze o tym nie wie ale kiedyś będzie chciał przejechać. Mnie też ona od dawna chodziła po głowie. Można by ją zacząć z Zakopanego, Rabki czy nawet Krakowa. W tym sezonie ta ostatnia opcja wydaje mi się całkiem realna. Natomiast korzystając z wypadu do Rabki na długi weekend postanowiłem ją nieco zmodyfikować i zapuścić się głębiej w Słowackie zadupia: objechać Tatry Wysokie od wschodu, przeciąć dwa razy Niżne Tatry: z północy na południe, z południa na północ i na koniec objechać Wysokie od Zachodu. A pomysł stąd, że bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie Niżne w trakcie Bożocielnej trasy na Kralovą. Wg planów ~330km miało wyjść.

Ze względu na niepewną pogodę przełożyłem trasę z niedzieli na poniedziałek. Obudziwszy się jednak koło 20 stwierdziłem że szkoda tracić czas i czekać na północ, i tak bym już nie usnął. Poza tym perspektywa nocnej jazdy po ciemnych Słowackich odludziach była tak kusząca że nie potrafiłem się jej oprzeć :) Wystartowałem więc wraz z ostatnim zauważalnym tchnieniem Słońca, o godz. 20 minut 55. Będzie się działo :) Zjechawszy spod kwatery na drogę już po 100 metrach chłód bijący od płynącego równolegle strumienia dał jasno do zrozumienia że jazda całkiem na krótko tej nocy nie przejdzie. Przywdziewam więc cienką kurtkę i czapkę. Może kilometr ujechałem i do użycia włączam cały dostępny arsenał ubrań tj. dodatkowo drugą kurtkę - przeciwdeszczową, takież spodnie oraz cienkie rękawiczki. Będzie musiało wystarczyć (i wystarczy). Zleciałem raz dwa do centrum, zrobiłem dokumentacyjną fotkę przy pięknie iluminowanej fontannie i w Chabówce wskoczyłem na Zakopiankę. Nocą ta droga jest na rower całkiem OK. Podjazd serpentynami na Piątkową wszedł gładko jak nigdy. Na dokumentacyjną fotkę tym razem nie załapał się zabytkowy kościółek a Statoil w Rdzawce. Tak dla odmiany. Pora na dostarczający pierwszych dziś emocji zjazd do New Targu. Nie mogłem sobie odmówić przerwy na pierwsze śniadanie na rynku - co będę po jakichś przystankach się szlajał. Zakończywszy tę sjestę (jakieś ciastka + Tiger) na rondzie skręcam w 49kę na Jurgów. Niewielkie mgły tak szybko jak się pojawiły tak też zniknęły. Blask Księżyca (może nie w pełni ale w jakiejś pełniejszej fazie) oświetla drogę tak jasno że można by jechać bez lampek (czego oczywiście nie robię, świecą sobie obie ale przednia na słabym, pozycyjnym trybie). Ze zjawisk niecodziennych to spadające gwiazdy - pierwszej nocy widziałem ich kilka. Więcej niż 5 a mniej niż 10. Podobno trzeba jakieś życzenie pomyśleć, tylko skąd ja ich tyle wytrzasnę :D Z większych wioch to Białka (drugi Tiger + drugie pierniczki) i Jurgów. Od jakiegoś czasu już widoczne a teraz coraz większe i większe, czarne sylwetki Tatrzańskich szczytów ledwo odgraniczają się na niewiele mniej czarnym niebie. Szkoda, to ale to czego nie widać można nadrabiać wyobraźnią :) Na granicy melduję się ok. godz. 0.55. Pamiątkowa fotka przy tablicy i dalej, ku przygodzie! Od jakiegoś czasu jest pod górę ale po Słowackiej stronie robi się jeszcze bardziej pod górę. Wspinam się bowiem na znaną mi już przełęcz (ok. 1070m n.p.m.). Tzn. żadnej nazwy ona nie ma ale ukształtowanie terenu ewidentnie wskazuje że przełęczą jest. Słowacja to kraj tak górzysty, że być może tyle ich mają że nie chce im się wymyślać nazw ;) Szybki zjazd w ciemnościach, przelot przez zapadłą dziurę imieniem Zdżar (kilka latarni na krzyż) i zamiast skręcać jak ostatnio w 537kę lecę prosto 67ką. Lecę to bardzo adekwatne określenie bo cały czas jest delikatnie w dół. Pomimo że to niby taki zwykły nocny odcinek główną drogą to bardzo zapadł mi on pamięci. Ta prędkość, przestrzeń, morze gór dokoła, gdzieś w dole światła jakiegoś miasta, chłód pędu powietrza na twarzy... To właśnie po to jeździ się na rowerze :) Całą tą sielankę przerywa tylko jakiś zwierz (sarna?) który przebiega kilkanaście metrów przede mną. Mało zawału nie dostałem :D Odpoczynek w jakiejś wiacie, pierwsza większa miejscowość - Spiska Bela. Fotka na rynku, jednej a potem drugiej wieży. Ze Spiskiej na Kieżmarok, fotka przy wielkim napisie z nazwą miasta tylko. Z Kieżmaroka na Poprad, dalej za główną, jak mi się wydaje, drogą. Tyle że nie jestem pewien czy to na pewno ta - przeleciałem jakiś drogowskaz i nie chciało mi się zawracać. W końcu docieram do miejscowości Huncovce, która to odnaleziona na mapie upewnia mnie że dobrze jadę. Parę km dalej droga przeradza się w szeroką dwupasmówkę którą wjeżdżam do Popradu. Za plecami od jakiegoś czasu pierwsze oznaki brzasku, świt natomiast zastaje mnie na rynku w mieście. Szybko ta noc minęła, aż trochę szkoda. Natomiast idealnie wycelowałem z tym świtem żeby zrobić zdjęcie Tatr z podjazdu za miastem (mam na myśli to powyżej tej smutnej ściany tekstu ;) ). Sam podjazd prowadzi na przełęcz, a jakże, bez nazwy. Coś koło 750m ma. Szczyty w tym paśmie powyżej 900 natomiast. Zjazd, odrobina płaskości i wreszcie jakiś konkretny podjazd: ze 450 w pionie, na przełęcz (przełęcz o nazwie Przełęcz) w Niżnych Tatrach. Jest chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. W Popradzie 8 stopni było, nie mam termometru w nowym liczniku ale ze 4 mogło być. Na szczęście ten poranny chłód wypadł mi podjeździe a nie na zjeździe. Chwila zjazdu, Puste Pole - rozstaj krajówek. W prawo w 66kę, pora na "Route Sixty Six" - jak rzeczą tablice krajoznawcze ;) Tu też wyłania się po raz pierwszy Kralova. Szczyt góry tonie w chmurach, niezwykły widok. Aż kusi żeby jeszcze raz tam wjechać ale plany na dziś są inne. Kolejna przełęcz - tym razem zlitowali się i dali nazwę (Sedlo Besnik), potem długi zjazd do Telgartu. Po drodze efektowny wiadukt kolejowy, ale ostatnio robiłem zdjęcia więc tym razem szkoda mi się zatrzymywać. Przez Telgart & Szumiacz też tylko przelatuję a większy popas / krem UV / zakupy dopiero w Valkovni (Wałkowni? :D). Jak to zwykle za granicą bywa testuję lokalne specjały, tym razem na tapetę idzie: 2 x Adrenalin XXL Power Drink 0,5l, produkcji Węgierskiej. Zawartość kofeiny: oszukana. 15mg / 100ml :O (standard to 32). Dobrze że dwie puszki wziąłem. Ciekawy smak, coś jak BePower (produkcja dla Biedronki) z delikatną nutą LevelUp (marka własna Lewiatana). Tylko dla koneserów. Dobra, wystarczy tych rozkoszy dla podniebienia, wracamy na trasę bo teraz coś dla oczu: objeżdżam bowiem od południa pasmo Niżnych Tatr. Ciekawe to góry: sylwetką bardziej przypominają moje ulubione Beskidy (tyle że w wersji XXL) niż Tatry, nawet te Zachodnie. Właściwie jedyne po czym można poznać że to coś wyższego to dodatkowe piętro: piętro łąk górskich, występujące na pojedynczych tutaj "dwutysięcznikach". Coraz cieplej, wieje w plecy i jest delikatnie w dół (teraz zauważyłem na wykresie trasy że opada on coraz niżej przez jakieś 60km :O). Droga mija mi więc bardzo szybko i przyjemnie na kontemplowaniu widoków i robieniu coraz to fajniejszych zdjęć całego tego piękna które mnie otacza. Po drodze rozgrzebany most ale objazd liczył raptem 100m. Ani się obejrzałem a już dojeżdżam do Brezna a właściwie to do jego ciągnących się przez kilka km przedmieść. W końcu jest i ścisłe centrum a w nim ładny rynek. Prawie godzinę tu zabawiłem. Myślałem żeby kupić coś ciepłego do jedzenia ale niewiele mówiące mi dziwne nazwy potraw na banerach barów trochę odstraszają. Chyba wolę jednak suchy prowiant: jak pokażę palcem w sklepie na ciastka to dostanę ciastka a jak rogalika to rogalika :) Z Brezna wyjeżdżam koło wpół do pierwszej. Jest bardzo ciepło, może nawet gorąco. W Podbrezovej skręcam w prawo, pora na gwóźdź programu: przeł. Czertowicę. Najwyższa szosowa przełęcz Słowacji, droga (krajówka!) nr 72 wspina się tu na 1238m n.p.m.! Takie cuda to tylko na Słowacji :) Upał ustępuje miejsca przyjemnemu chłodu bijącemu od równolegle płynącego strumienia. Podjazd nie jest jakiś ciężki (bo i nie może być - droga krajowa) lecz ciągnie się on w nieskończoność. Liczby mówią same za siebie: ten 25km odcinek zajął mi 2,5 godz :D Cóż, jakby nie patrzeć na liczniku już ponad 200km. Niewielkie to dla mnie usprawiedliwienie ale lepsze takie niż żadne. Co jakiś czas czuć było swąd przypalanych klocków od zjeżdżających samochodów ;) W każdym razie ileś tam metrów wyżej i nawrotów dalej jest wreszcie upragniony szczyt. Coś w rodzaju motelu, restauracji itp. Robię kilka pamiątkowych zdjęć, wciągam kilka rogalików, przeliczam na mapie niedoszacowane początkowo kilometry (np. w Popradzie wyszło mi 15 więcej: 105 zamiast 90, kawałek dalej 20 więcej a potem już się pogubiłem). I jestem gotów do zjazdu. Chyba nie muszę mówić co się na nim działo ;) Z miejscowości które utkwiły mi w głowie to Wysna / Nizna Boca (Bocza?) i Maluzina (to mi się kojarzy z Meluzyną, piosenką taką jakby ktoś nie wiedział). Trochę niepokoi pogoda: błękit nieba na wschodzie kontrastuje z przechodzącymi powoli z bieli w szarość chmurami na zachodzie. A ja jadę właśnie na zachód. Skręt na Liptowski Hradok & Mikułasz. Bardzo jestem już zmęczony ale półgodzinny odpoczynek nad rzeką (Wagiem) postawił mnie na nogi. Przez Hradok tylko przejeżdżam a do Mikułasza wręcz wlatuję ściągając się z jakąś kolumną sakwiarzy. Nie wiem na czym to polega ale zawsze gdy wjeżdżam do jakiego dużego miasta jakiś taki przypływ sił mam. Dochodzi 18ta, więc na zakupy w jakichś "potravinach" już raczej nie liczę. Picie + jakieś rogaliki na stacji benzynowej. Miła Pani ekspedientka z uśmiechem i wyrozumiałością czekała aż wygrzebię z portfela Euro wymieszane z Koronami. Jakaś tam mała pauza na rynku i pora się zbierać, bo chmury są już wszędzie a tu trzeba się przebić przez Góry Choczańskie, kolejny wybitnie zadupiasty odcinek. Po drodze ładny widoczek na jezioro zaporowe na Wagu. W końcu wioski kończą się i zaczyna kręta górska droga z barierami, betonowymi umocnieniami itp. Bardzo widokowy odcinek: Liptowska Mara (wspomniane jezioro), za nim ściana Niżnych Tatr a wszystko to przykryte kotarą coraz to efektowniej podświetlanych zachodzącym Słońcem gór. Za plecami z kolei niewiadomo w jaki sposób rozświetlony na czerwono las (na zdjęciu). Pomimo że zbliża się zmrok to nigdzie mi się spieszy - chcę jak najdłużej tam być, jak najdłużej to wszystko chłonąć. Na przełęczy Kwaczańskiej już ciemno. Szukam czapki bo zjazd może być chłodny. Przegrzebuję całą sakwę, potem drugi i trzeci raz... Nie ma. Ostatni raz widziałem ją rano. Czyli gdzieś tam sobie pewnie leży, np. w Telgarcie. A taka fajna czapka była, służyła mi na rowerze od lat :/ Szybki i emocjonujący zjazd. Zuberec. Jest i Podbiel a mnie jest coraz zimniej w głowę. Ale mam plan: w Twardoszynie zakładam pod kask worek na śmieci (zawsze wożę ze sobą worek na śmieci, dużo różnych zastosowań). Pozwala mi to w miarę komfortowo wrócić do domu. W miarę bo odcinek od Twardoszyna/Trzciany do końca dłużył mi się strasznie. Jakieś takie ogólne znużenie a nie zmęczenie czy senność. Na granicy koło północy. Coraz bardziej byłem zamulony. Chciało mi się pić ale nie chciało mi się zatrzymać. Byłem głodny ale nie chciało mi się sakwy otwierać. Byłem zmęczony ale nie chciało mi się zsiadać z roweru. Chciałem jak najszybciej być w domu. Do Jabłonki jakoś poszło ale potem to byłem w jakimś odmiennym stanie świadomości. Gdy były latarnie to zajmowałem się głównie przełączaniem licznika km <-> prędkość. Jak było ciemno to przełączałem lampkę pomiędzy 2, 4 a 8 trybem. 2-4-8. 2-4-8. I tak w kółko, powtarzałem sobie te cyfry w myśli a przełączanie tej lampki było jedynym celem mojego istnienia. Podwilk. Spytkowice. Raba Wyżna. W końcu jest! Rabka. Ale zanim podjechałem do Słonego to musiałem kilka odpocząć się na podjeździe o śmiesznym przecież nachyleniu. Typowe odcięcie, jadłem nie pamiętam kiedy tam już. Dowlokłem się 5 min. po 3 w nocy, czyli trasa zahaczyła o ndz., pon. i wt. :)

Udana wycieczka wyszła, na Słowacji nie ma miejsca na nudę :) Bo i nie może być, tam jest tyle gór że człowiek chyba za całe życie tego wszystkiego nie zjeździ. Końcówka trochę mnie wymęczyła ale przecież nie raz bywało gorzej ;) Nie mam tylko pojęcia jak to możliwe że 330km wyliczyłem a wyszło ponad 360.

To był dobry, rowerowy weekend :)

Zdjęcia: https://goo.gl/photos/NFzo3Z81aAzCJaCe6

Zaliczone szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarske Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Sedlo Besnik 994
Sedlo Certovica 1238
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950

Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549

WYSOK MAX: 1238
20.55 - 3.05
5,9l
8 rogalików różnych marek i smaków, 6 bananów, 2 kanapki, 2 paczki pierniczków, 2 paczki wafelków, 1 czekolada


Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399, Rabka 2017

Po piwo i bułki

d a n e w y j a z d u 10.59 km 0.00 km teren 00:38 h Pr.śr.:16.72 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:150 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017

Pogoda ciągle nie do jazdy. Trasa przełożona na jutro.



















WYSOK MAX: 600
14.45 - 15.55


Kategoria > km 010-049, Rabka 2017

Po bułki i piwo

d a n e w y j a z d u 13.16 km 0.00 km teren 00:51 h Pr.śr.:15.48 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:17.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:150 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 12 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017



Rabka wczoraj i dziś:






















WYSOK MAX: 600
12.45 - 14.20


Kategoria > km 010-049, Rabka 2017

Kraków - Rabka

d a n e w y j a z d u 67.90 km 0.00 km teren 03:39 h Pr.śr.:18.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1000 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 11 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017



Wypad na długi weekend. Z początku upalnie, za Dobczycami już coraz chłodniej. Po drodze jakiś wypadek a w okolicy przeł. Wierzbanowskiej/Wielkie Drogi już ciemno. Chyba było pod wiatr.




























Centrum dowodzenia, tj. planowania wycieczek rowerowych ;)

Zaliczone szczyty:
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502

WYSOK MAX: 600
17.55 - 22.20
2,5l
banan


Kategoria > km 050-099, Rabka 2017, ^ UP 1000-1499m

Rabka - Kraków

d a n e w y j a z d u 69.65 km 0.00 km teren 02:49 h Pr.śr.:24.73 km/h Pr.max:67.50 km/h Temperatura:22.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:605 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 18 czerwca 2017 | dodano: 18.06.2017



Powrót do domu. Całkiem ładna średnia wyszła: do Mszany 29,2 a do Dobczyc było 25,7.


To wszystko trzeba upchać


Upchane


Rzut oka na Gorce


Pociąg retro z parowozem jechał


Przerwa na oscypka


Mszana Dolna


Ćwilin




Kralova to to nie jest ale przeł. Wielkie Drogi też zawsze spoko :)




Na przełęczy




Turystyka rowerowa




Mnóstwo luda w Dobczycach

NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 600
12.25 - 16.25
1,5l
pół dużego oscypka


Kategoria > km 050-099, Rabka 2017

Do sklepu

d a n e w y j a z d u 3.02 km 0.00 km teren 00:11 h Pr.śr.:16.47 km/h Pr.max:26.50 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: 64 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 17 czerwca 2017 | dodano: 18.06.2017

Na zakupy.

NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 9%
WYSOK MAX: 0 (WTF?)


Kategoria > km 000-009, Rabka 2017

Do sklepu

d a n e w y j a z d u 3.05 km 0.00 km teren 00:12 h Pr.śr.:15.25 km/h Pr.max:41.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: 67 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 16 czerwca 2017 | dodano: 18.06.2017

Po piwo a nawet dwa. Sukces należy świętować!


Tymczasem rozpadało się na dobre. Teraz to niech se pada :)

NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 9%
WYSOK MAX: 600


Kategoria > km 000-009, Rabka 2017

Wyżej się nie da. Kralova Hola!

d a n e w y j a z d u 306.26 km 12.00 km teren 18:04 h Pr.śr.:16.95 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:22.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:5006 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Czwartek, 15 czerwca 2017 | dodano: 18.06.2017


(wskutek jednego błędnego kliknięcia bardzo skompresowało ślad... ale lepszy taki niż żaden)

"I tak właśnie spełniają się rowerowe marzenia" - takie oto zdanie wymsknęło mi się do przypadkowego turysty robiącego mi zdjęcie z rowerem uniesionym nad głowę, na szczycie tytułowej góry.

. . .

A było to tak:

O istnieniu Kralovej, najwyższego legalnie dostępnego rowerowo szczytu w tej części Europy wiedziałem od kilku lat. Natomiast zdobycie go startując z Krakowa wydawało mi się (i dalej się wydaje) mało realne. Alternatywą mogła by być jakaś podwózka pociągiem do Zakopanego lub właśnie nocleg i start z Rabki. Zachęcony utrzymującą się od zeszłego sezonu dobrą formą w długi Bożocielny weekend AD 2017 postanowiłem podjąć to wyzwanie :)

Czynnikiem działającym na niekorzyść była mająca popsuć się zgodnie z prognozami w piątek pogoda. Lać miało przestać dopiero w niedzielę. Czyli jedynym sensownym dniem na tą trasę był właśnie Bożocielny (w Polsce, na Słowacji nie obchodzi się) czwartek. To bardzo komplikowało plany: w niedzielę zrobiłem też niełatwą, 280km górzystą trasę, więc na pełną regenerację raczej nie ma co liczyć. No a co z dojazdem do Rabki? Wyjechać mogłem w środę koło 18tej. 70km po górkach na obładowanym rowerze, w Rabce o 22giej, i o północy start na kolejne 300ileś tam kaemów? Nierealne. Jedyną opcją na dojazd był pociąg. Wskoczyłem do niego 2 min przed odjazdem w Płaszowie. 2 godziny całkiem przyjemnej podróży później byłem w Rabce, a o 20.30 na kwaterze. Ogarnąwszy sprawy różne o 22giej położyłem się spać. Usnąć się nie udało, tylko zdrzemnąć. Dobre i co. W każdym razie budzik wyrwał mnie z tego letargu o północy nawet wypoczętego. Naszarpawszy się z paskami od sakwy i obracającą się tylną lampką wystartowałem o godz. zero zero minut dwadzieścia i pięć.

Przygodę czas zacząć!

Zleciawszy błyskawicznie do centrum Rabki (całkiem całkiem w dół tu jest) podjąłem decyzje o wjeździe na Piątkową (ponad 700m n.p.m.) nie 20% ścianką w Rdzawce a serpentynami Zakopianki. Coby nie przedobrzyć na początek. Podjazd wszedł gładko, zameldowawszy się szczycie zrobiłem zdjęcie pięknie iluminowanego kościółka i puściłem się w dół. Nocny zjazd do New Targu był niesamowity a to przecież dopiero przedsmak tego co będzie się dziś działo! Nie jest ciepło ale zimno też nie. Mniej niż 10 a więcej niż 5 stopni. Jakoś przeleciało mi się i ominąłem rynek w mieście. Trudno. Na rondzie skręcam w drogę krajową numer czterdzieści i dziewięć. Ku granicy, ku przygodzie! Dopiero tu zaczęło być zimnawo, spadło do 5 stopni. Mimo tego że droga pusta po horyzont, na długich odcinkach nieoświetlona to można by jechać bez lampki O.o Księżyc daje radę. Jest po prostu magicznie. A to dopiero namiastka tego co będzie potem! W Bukowinie jem wreszcie coś w rodzaju śniadania. Pokaźnej, bo chyba 7-8 cm grubości kanapkę z kiełbasą ;) (Nóż był tępy i inaczej się nie dało). Niebo jaśniało bardzo powoli i dawało oczom, mózgowi czas na przyzwyczajenie się do całego tego piękna jakie dziś dane mi będzie podziwiać. Tatrom, górom! Na granicy melduję się o godz. 4, czyli chwilę przed świtem. Podjazd ciągnie się od dłuższego czasu ale to dobrze. Im dłuższy podjazd tym dłuższy zjazd :) W końcu jest coś w rodzaju przełęczy, ponad 1000m n.p.m. Pierwszy (po Piątkowej) szalony zjazd, pierwsze Słowackie klimaty (nietypowe znaki drogowe, śmiesznie brzmiące nazwy itp.). Przelatuję przez Zdżar i inną pomniejszą miejscowość, po czym skręcam w drogę nr 537, coś w rodzaju Tatrzańskiej obwodnicy, przyklejonej do ich masywu na wys. +-1000m n.p.m. O widokach pisać chyba nie muszę, zdjęcie lepiej to oddadzą. W każdym razie śniadanie z widokiem na Łomnicę to fajna sprawa :) Przejeżdżam przez Tatrzańską Łomnicę, Stary Smokowiec (ciekawie przyklejona do urwiska linia kolejowa) i pora opuszczać te magiczne okolice zjazdem do Popradu, jakąś boczniejszą drogą. Do miasta zajeżdżam koło godz. 7.30. Odnajduję coś w rodzaju rynku, gdzie urządzam kolejny popas, przebieram się w krótkie ciuchy, jak i po prostu zajmuję się cieszeniem się z kolejnej super wycieczki. Z pół godziny zeszło. Jedziemy dalej, za miastem trzeba przeprawić się przez średniej wysokości pasmo górskie - przełęcz coś koło 750m. Chyba gdzieś w tej okolicy zboczyło mi się z głównej drogi i wjechałem w wioskę pełną Cyganów :O Nie powiem, trochę się bałem. Dyskretnie rozglądałem się na boki i zapiąłem przełożenie odpowiednie do szybkiego sprintu i ewakuacji. Na szczęście obyło się bez przygód. Tymczasem pora na coś grubszego - wspinaczka na ok. 1050m przełęcz w Niżnych Tatrach. No tą to już poczułem w nóżkach - pierwszy raz ratowałem się zrzuceniem na młynek ;) Upał też dawał się we znaki. Kawałek zjazdu i na rozstaju dróg mym oczom po raz pierwszy ukazał się główny (bo nie jedyny, o tym za chwilę) cel dzisiejszej wycieczki – maszt na Kralovej Holi. „O kurwa.” Takie słowa same wydobyły się z ust bo dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie na co się piszę. Główny cel – bo drugim celem był powrót do domu okrężną drogą. Chciałem przebić się przez Niżne Tatry inną, jeszcze wyższą (˜1250m) przełęczą i dalej przez Liptowski Hradok & Mikulasz, przeł. Kwaczańską (też ponad tysiak), Trzcianę i Twardoszyn wrócić do kraju. Ale nie. Na pewno nie. To byłoby już szaleństwo. A ja szaleńcem wbrew pozorom nie jestem. Głupio byłoby umrzeć w drodze powrotnej – nie było by wpisu na blogu i nikt by się nie dowiedział jaką górę zdobyłem ;) Dzisiaj zadowolę się samą Kralovą a wrócę po śladzie, trudno. Kontynuuję zatem zjazd, do Telgartu (fajny wiadukt kolejowy). W miasteczku w zapyziałym sklepiku sieci „COOP Jednota” zaopatruję się w zapas picia - gazowany napój winogronowy marki „Vinea” (bezalkoholowy żeby nie było ;) ). Tak wybrałem bo najdroższy był (chyba 1,18E) więc musiał być dobry. No i był bardzo dobry, polecam : ) Tak zaopatrzony kontynuuję zjazd, do miejscowości Sumiac (Szumiacz). To tu zaczyna się podjazd na Kralovą. 3 kwadranse poświęcam na zbieranie sił, porządek w sakwie, krem UV, analizę mapy itp. Startuję w południe. Przejeżdżam przez typową, Słowacką senną wioseczkę i rozpoczynam właściwą część podjazdu. Poszły konie po betonie! A właściwie to po żwirze. Paskudnym, usypującym się spod szerokich na (a raczej wąskich na) 32mm, nabitych na 6 bar oponek żwirze. Rower tańczył po tym jak chciał i traciło się mnóstwo sił. Zdarzały się miejsca z mniejszą ilością kamyczków i trzeba było do nich dopasowywać tor jazdy. Nachylenie może nie jakieś kosmiczne, ale ciągle te 8-10-12% trzymało, nie było chwili wytchnienia. Przełożeń używałem 1:1, 1:2 i 1:3, czyli 22:36, 22:32 i 22:28. Może ze dwa, trzy razy wrzuciłem na średnią tarczę. Upał nie pomagał, odpoczynków było co nie miara. A ja tylko błagalnie wpatrywałem się we wskazania altimetru ale te rosły bardzo powoli. 1170, myślę sobie: Mogielica. 1260 – Radziejowa, 1310 i widzę przed sobą Turbacz. Przy 1360 stają mi przed oczami chwile przeżyte gdy zdobywałem Policę. Natomiast skala kończy mi się przy 1560, tyle mniej więcej ma Pilsko i na rowerze nigdy wyżej nie byłem. Wjeżdżam w inny wymiar, w inny świat, w kosmos ;) Aha zapomniałbym, na 1420 myślałem że się rozpłaczę ze szczęścia bo zaczyna się bardzo zdemolowany asfalt, który w porównaniu do tego żwiru wydaje się być gładki jak aksamit :) Tutaj też zaczyna się piętro kosodrzewiny, na szczęście upał zelżał. Na podjeździe mijam kilku rowerzystów, terenówkę i ciężarówkę z robotnikami. Wreszcie i kosodrzewina zaczyna ustępować miejsca wysokogórskim łąkom, zamiast upału włącza się zimny wiatr a temperatura ciągle spada. Za którymś zakrętem dostrzegam maszt na szczycie, wydaje się być na wyciągnięcie ręki! To dodaje sił w końcówce. Kolejny zakręt i kolejny, i kolejny... Szczyt zdobywam o godz. 14.45.

1946m n.p.m.

https://www.youtube.com/watch?v=MrYu6imwXgw
(Tą właśnie piosenkę, zapamiętaną jeszcze z podstawówki dziś wiele razy sobie nuciłem pod nosem ;) )

Udało się! Dotarłem do „Rowerowej Mekki” ;) Radości było co nie miara, zdjęć również. To najważniejsze, z rowerem nad głową wyszło tak sobie, bandzioch wyskoczył ;) Ale mniejsza o to, to zdjęcie jest bardzo prawdziwe a nie pozowane, poprawiane itp. Pomimo słabej widoczności widoki i tak urywają głowę – dookoła morze gór. Trochę przytłacza wizja przebijania się przez nie aby wrócić do Polski... Z innych niezwykłych rzeczy to oczywiście maszt i budynek nadajnika. Ogromny a z powodu architektury i nadgryzienia zębem czasu sprawiający nawet nieco surrealistyczne / post apokaliptyczne wrażenie. Pogoda – 8 stopni, zimny wiatr, groźne chmury z których na szczęście spadło dosłownie kilka kropel deszczu. Te chwile przeżyte na szczycie mogły by trwać wiecznie ale ja miałem tylko pół godziny, bo jest już późno. Przywdziałem nieco dodatkowych ubrań, lampki, telefony, GPS włożyłem do kieszeni aby zaoszczędzić im drgań i wstrząsów. Kwadrans po 15tej przeżegnałem się ;) i puściłem w dół. Pomimo niezbyt ekstremalnych prędkości zjazd był pełen adrenaliny. Mało. Był po prostu czystą rowerową ekstazą! „Asfaltowy” odcinek zleciał w mgnieniu oka. Max chyba 50 wyciągnąłem (tuż pod szczytem), więcej byłoby już igraniem z losem. Natomiast odcinek szutrowy ciągnął się w nieskończoność, turlałem się 20km/h, małych uślizgów zaliczyłem mnóstwo ale obyło się bez gleby. Prawie dostałem choroby wibracyjnej ;) Kilka razy zatrzymywałem się aby ostudzić hamulce. Im niżej tym cieplej, w Sumiacu znów ponad 20 stopni. Po zjeździe klamki hamulców miały wyraźnie większy skok niż przed ;) Na Kralovą zeszło mi 5 godzin (!): 45 minut na odpoczynek przed uphillem, 2h 45min na podjazd, pół godziny na szczycie i godzina na zjazd. Mały popas, któryś tam z rzędu energy bar, krem UV, z powrotem krótkie ciuchy i pora się zbierać. Do domu 140km i 2k przewyższenia. Trochę się zachmurzyło. Coby nie zanudzać: podjazd na 1050. Zjazd. Ale nie taki zwykły. Tylko taki jak wszystkie dziś, bo o tym jeszcze nie wspominałem: 60 na godzinę i składanie się na boczek w każdej serpentynie, agrafce, patelni, jak zwał tak zwał ;) Podjazd na 750 i zjazd do Popradu. Niezwykłe wrażenie robią tam blokowiska na tle ściany Tatr. Chciałem kupić jakiś prowiant i przede wszystkim picie ale okazuje że oni w normalny dzień roboczy wszystkie „potraviny” zamykają o 16-17tej O.o Co kraj to obyczaj. Z Popradu wyjechałem więc z niczym a 2 butelki przedrożonego soku (3E) kupiłem w jakiejś „kolibie” (karczmie) za miastem. Znów trzeba się wdrapać na 1000 ale noga póki co podaje, nie jest (jeszcze) źle. St. Smokowiec, T. Łomnica, gdzieś tu łapie mnie zmrok. Od teraz będzie się działo ;) Bo sił zacznie ubywać w tempie geometrycznym a kolejne energy bary niewiele będą pomagać. Natomiast sam odcinek był magiczny, ogromne czarne sylwetki tatrzańskich szczytów powoli zlewające się z coraz ciemniejszym i ciemniejszym niebem. Gdy wszystko zlało się już w jedność nie jest wcale mniej magicznie – bo nade mną tysiące gwiazd :O Wszystko to bardzo fajne i niesamowite ale ciągnęło się w nieskończoność. Za dużo szczęścia naraz ;) W końcu jest coś ala przełęcz (ponad 1000). Po odpoczynku DOKŁADNIE się upewniłem że nie zacznę zjeżdżać w złą stronę :D Byłem w takim stanie że taka pomyłka była jak najbardziej możliwa ;) Zjazd. Granica (koło północy). Bukowina. Trochę odżyłem ale zaczęło się chcieć spać... Oczy kilka razy same zamknęły się na sekundę – dwie. A to było już bardzo niebezpieczne. Błagalnie wypatrywałem na horyzoncie jakiejś tablicy ze świecącymi cyferkami (stacji benzynowej). W końcu jest, Orlen! 4 Red Bulle wypiłem jeden po drugim... To pozwoliło na w miarę bezpieczną jazdę. Ciemna i chłodna droga do N. Targu, znów to samo rondo. Na rynek nawet nie zajeżdżam, od razu w stronę Rabki. Zmęczony / śpiący już nie byłem. Natomiast pojawiło się coś w rodzaju halucynacji. Widziałem sylwetki ludzi, które gdy podjeżdżałem bliżej zamieniały się w to czym naprawdę były – np. kosz na śmieci, fragment ogrodzenia itp. Raz widziałem kobietę z wózkiem, nawet zahamowałem aby w nią nie wjechać. A okazało się że to tylko cień czegoś rzucany na asfalt :D Kolarze w czasie ultramaratonów, tudzież jacyś ultra podróżnicy w długich trasach często piszą o podobnych omamach. Mnie zdarzyły się one drugi raz w życiu. Podjazd na Piątkową jakoś wszedł. Zjazd 20% ścianką z Rdzawki no i prawie w domu. Prawie. Bo na liczniku trochę brakuje do 5k przewyższenia. A zamknąć wycieczkę z wynikiem np. 4900 to byłaby porażka. Trzeba dokręcić. Dokręcić za wszelką cenę! Dwa razy podjechałem pod park (2x24m). Ale i to nie wystarczyło, przed kwaterą musiałem kilka razy podjeżdżać małą hopkę (po +10m). W końcu jest 5006m a ja z czystym sumieniem mogę kończyć tę niesamowitą przygodę :) W domu o 3.40, zaraz zacznie świtać.

W Polsce nie ma jednak gór tej klasy co na Słowacji. Nie da się wjechać rowerem np. na Giewont czy Kasprowy Wierch (szczyty porównywalnej wysokości). A nawet jakby się dało to byłby zakaz bo w Polsce niestety nie lubi się rowerzystów :/ Z kolei >1000m szosowa, położona w całości na terenie kraju przełęcz jest w Polsce jedna – Krowiarki. Na mapie Słowacji ciężko natomiast takie przełęcze zliczyć.

Z ciekawostek to 4,18E wydałem na Słowacji (zaś na 4 Red Bulle 23,6zł :D ). Czyli niewiele jak na tej klasy przygodę :) Nie chcieli moich pieniędzy, pozamykali sklepy. Nie to nie :P

Chyba trasa number one w życiu : ) W każdym razie na pewno nie niżej niż 2 miejsce. Ew. ex aequo z ubiegłorocznym combem: Mogielica + Turbacz + Radziejowa. To był dobry, rowerowy dzień doba :)

Zaliczone szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865 x2
Zdiarskie Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081 x2
Sedlo Besnik 994 x2
Predne Sedlo 1451 x2
Kralova Hola 1946

Zdjęcia tutaj:
https://goo.gl/photos/vhkzeQYoby5yhqTn7
Fotografia cyfrowa to jednak zło. Robi się tyle tych zdjęć, że potem nie ma siły tego przebierać, usuwać, opisywać a nawet oglądać... Ja poddałem się przy wstępnej selekcji zdjęć do równych 200... mam dość.

WYS MAX: 1904 (licznik nie jest idealnie dokładny – czujnik barometryczny)
NACHY SREDN: 4%
NACHY MAX: 13%
0:25 – 3:40
5,5l
8 energy barów, 4 banany, 2 czekolady, 2 kanapki (kanapy)


Kategoria ^ UP 5000-5999m, > km 300-349, Terenowo, Rabka 2017

Kraków - pociąg - Rabka

d a n e w y j a z d u 8.77 km 0.00 km teren 00:33 h Pr.śr.:15.95 km/h Pr.max:31.00 km/h Temperatura:17.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:124 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Środa, 14 czerwca 2017 | dodano: 18.06.2017

Długi weekend :) O tem dlaczemu ciapągiem a nie na rowerze w następnym wpisie...


To wszystko (i jeszcze więcej) idzie do sakwy i plecaka


(Tej sakwy i tego plecaka)


Gotowy do drogi


Tereny zalewowe zbiornika w Świnnej Porębie


Pociągami też lubię jeździć :)


2 godziny całkiem przyjemnej podróży później


Ale okaz!




Wysypany cały bajzel

NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 589
17.30 - 20.30
0,5l


Kategoria > km 000-009, Powrót pociągiem, Rabka 2017