Lysa Hora
d a n e w y j a z d u
340.88 km
0.00 km teren
17:47 h
Pr.śr.:19.17 km/h
Pr.max:67.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3701 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(na szczycie góry GPS zwariował)
Jako że sobota minęła pod znakiem niepewnej pogody i przechodzącego z zachodu na wschód frontu burzowego na weekendową wycieczkę została niedziela. Czyli wiadomo że żadnych szaleństw być nie może, w pon. na 8 do roboty. Tak sobie przeglądałem mapy i przypomniałem sobie że nie wiem jak to możliwe ale nigdy nie byłem w Cieszynie O.o Właściwie to miasto to kojarzy mi się tylko z pewnym bikestatsowym wymiataczem ;) Przesunąłem mapę nieco w lewo... a tam... Łysa Góra! Też nie byłem. Czyli plan na niedzielę już mam :) Sprawdziłem tylko dla pewności jaką w Czechach mają walutę. Byłem święcie przekonany że Euro, jak na Słowacji... A tu się okazuje że jakieś Korony O_o 22 w sobotę, kantory raczej zamknięte. Cóż, trzeba będzie kupić zapas płynów w kraju.
Zdrzemnąwszy się jakieś 1,5 godzinki wyruszyłem 10 min po północy, i obrałem kurs na Skawinę. Noc w miarę ciepła, kilkanaście stopni, najniżej do 13 chyba spadło. Na rynku w Skawinie coś w rodzaju śniadania. I dalej jak leci, krajową 44ką. Cóż, dojazd niezbyt fascynujący ale trasa długa się szykuje więc nie widziało mi się jechać przez Kalwarię, Kocierz czy Żywiec. W miarę płasko żeby było. Z drugiej strony takie nocne przeloty krajówkami też mają jakiś swój urok. Jedzie bardzo sprawnie a jako że nie za wiele widać można oddać się w całości z doznawania przyjemności jazdy rowerem :) Po prostu niesamowitej frajdy z całkiem sprawnego pokonywania sporych odległości wyłącznie siłą własnych mięśni. W Brzeźnicy natomiast skręcam w skrót, boczną drogę którą wyjeżdża się koło Wadowic. Tu już trochę hopek jest a nawet całkiem szybki zjazd z serpentynami. W Wadowicach, mieście "w którym wszystko się zaczęło" melduję się o 3ciej i chwilę odpoczywam, tak bardziej dla zasady niż z realnej potrzeby bo i nie ma po czym odpoczywać :) Kawałek krajówką i wita mnie Andrychowski samolocik, nawet nie wiedziałem że jest tak ładnie iluminowany. Z tego też powodu załapuje się on na dokumentacyjną fotkę z tej mieściny. Zauważalny już od pewnego czasu brzask przechodzi we wschód i w Kętach już jasno. Ciekawostka z tego miasteczka to bezpłatne WiFi na rynku. Takie, że aby z niego skorzystać trzeba zarejestrować się i podać imię, nazwisko, adres zamieszkania, nr telefonu a możliwe że i numer buta :) Zawsze mnie śmieszą tego typu systemy, turysta przyjeżdża do miasta, chce coś sprawdzić na Necie a tam takie kwiatki. Albo takie że aby móc skorzystać trzeba iść do urzędu miasta po jakieś hasło, bo i takie cuda widziałem :D Mniejsza jednak o to, w końcu przyjechałem tu na wycieczkę a nie żeby surfować po Internecie. Z Kęt boczną drogą, przez Kozy docieram do B-B. Bardzo ładne miasto, które darzę dużym sentymentem, bo to właśnie ono było celem mojej pierwszej 200ki, z 2011 roku. Przetoczyłem się po starówce zwiedzając centrum w locie, z poziomu siodełka i wyleciałem na Skoczów. Prowadzi tam całkiem przyjemna, mało ruchliwa droga. Prawdopodobnie stara krajówka zdegradowana do rangi drogi ruchu lokalnego po wybudowaniu ekspresowej S1ki. Słońce nieźle już przygrzewa, wobec czego na losowym przystanku zarządzam pierwszą aplikację kremu z filtrem UV. Jest i Skoczów. Niczym nie wyróżniające się na plus, jak i na minus niewielkie miasteczko. Z ciekawostek to tylko flaga Polski na rynku no i Wisła przepływająca nieopodal centrum. W końcu nie przez każde miasto przepływa Wisła :) Odcinek Skoczów - Cieszyn to ciąg dalszy tej całkiem przyjemnej drogi. Tu chyba jeszcze fajniejszej, bo trochę pagórkowatej. Zapomniałbym, na południu od długiego czasu ładne widoki na górki. Nie mam pojęcia jakie, w każdym razie ładne, jak to górki. Po drodze mijam kilku sakwiarzy / kolarzy / innych podobnych do mnie lajtowych turystów z którymi wymieniam pozdrowienia. W końcu przede mną wyrastają zabudowania Cieszyna. To już niemałe miasto, 35 tys. a jego Czeska część kolejne +25k. W ogóle ciekawa sprawa z takim miastem podzielonym na dwa kraje, pierwszy raz takie coś widzę. W Cieszynie to co zwykle: dla zasady zasiadam kilka minut na polskim a potem i czeskim ryneczku (tylko siadając kilka minut na ryneczku miasto można uznać za w pełni zaliczone ;) ). Kierując się linią wskazywaną przez GPSa różnymi bocznymi drogami powoli zbliżam się do celu wycieczki. Pogoda piękna, krajobrazy również. Mnóstwo rowerzystów, piękne, lipowe chyba aleje (na Czechach drzewa najwyraźniej nie są agresywne i nie rzucają się kierowcom przed maskę. Nie trzeba ich więc wycinać, wystarczy przybić im kawałek odblaskowej taśmy). Z nazw miejscowości to zapamiętałem tylko jedną - swojsko brzmiący Hnojnik (Gnojnik) :) Po drodze jeden cięższy nieco podjazd, na jakieś 500m n.p.m. Na jego szczycie po raz pierwszy mym oczom ukazuję się cel dzisiejszej trasy - wielki budynek nadajnika na szczycie Łysej Góry. Zanim do niej jednak dojechałem trochę minęło i nieco się zachmurzyło/ochłodziło. Na obskurnym blaszanym przystanku u stóp góry urządzam dłuższą pauzę i koło godz. 11.30 rozpoczynam uphill. Z początku ostrożnie, na młynku. Zachęcony jednak dobrą jak się okazuje formą i wyprzedzeniem kilku rowerzystów wrzucam na średnią tarczę i postanawiam trochę przycisnąć. Uciekam im mocno do góry i zastanawiam się nawet czy by nie wciągnąć całego podjazdu na raz. Zaczęło jednak tak grzać (na liczniku 30+ stopni) że wypadałoby się napić a tu nie ma jak (używam jednorazowych "bidonów" w postaci butelek pet z których napić można się tylko na postoju ;) ). W końcu, gdzieś w połowie podjazdu odpuszczam. Robię z 20 min przerwę połączoną z sesją foto. Nie przyjechałem tu się ścigać tylko na wycieczkę. Odnośnie samego podjazdu to taka klasa średnia bym powiedział. Do Kralovej nie ma startu :D Hehe teraz na wszystko patrzę przez pryzmat tej "górki" którą niedawno zaliczyłem ;) Ot 8-10-12% i nienajgorszy asfalt. Koniec końców na szczyt docieram kilka minut przed godz. 13, po drodze wyprzedzając ok. 10 rowerzystów. Mnie natomiast wyprzedziło dwóch: jeden szoszon i Pan po 60ce (na rowerze elektrycznym ;) ). Czyli chyba nieźle jak na te 165km w nogach i 20kg rowerek :) Na szczycie mnóstwo luda. Jak i infrastruktury. Czego tam nie ma... Budynek nadajnika z masztem, ze 3 schroniska (albo raczej hotele górskie), wyciąg narciarski, bar, inne budynki, ławeczki, obelisk, mnogość tablic, drogowskazów i innych tego typu obiektów. Ogólnie jednak na plus, tego typu góry też są potrzebne. Z godzinę tam zabawiłem i chwilę po 14tej przeżegnałem się ;) i puściłem w dół. Aj co tam się działo :) Kusiło żeby do tych 70ciu dokręcić ale rozsądek wziął górę i skończyło się na 67km/h. Wystarczy :) Po drodze rzecz jasna przeleciałem źródełko, a chciałem wody nabrać... I to był błąd, o czym później. Po drodze jedna przerwa na studzenie hamulców. Zjazd zajął kilkanaście minut ;) (podjazd 1,5h). No i skończyło się :/ Góra podjechana, posiedziane na szczycie, zjazd zjechany, teraz tylko mozolny powrót do domu... Nie ma czasu na jakieś eksperymenty (do pracy na 8mą, jak wspominałem). Wracamy po śladzie. Te same miejscowości, ten sam podjazd na 500m. Zmęczenia brak. Co się dzieje z formą w tym sezonie to nie wiem :) Pauza nad jakąś tam rzeką. Oczywiście ciągle upalnie a tu właśnie skończyło mi się picie... Wskutek czego do granicy dowlokłem się nieźle odwodniony (to o to mi chodziło z tym źródełkiem). Przeleciałem przez czeską część Cieszyna ostatkiem sił targając rower po schodach (przejście pod torami) i rzuciłem się na Lewiatana... Litr słodkiego, lodowatego i jakże mokrego gazowanego świństwa to to czego właśnie potrzebowałem :) Płyn ten życiodajny wlałem w siebie w jakimś obskurnym, zapuszczonym parku (ale koszy na śmieci tam było więcej niż ławek ;) ). Z 3 kwadranse trwała ta sjesta. I w drogę, to co rano tylko od drugiej strony. W Skoczowie też zajechałem na rynek, zrobić takie samo zdjęcie jak rano, tylko że z drugiej strony. Tak tylko, żeby nie było że mnie tam nie było. W Bielsku na rynek już nie zajeżdżam, w zamian zdjęcie randomowego kościoła. Jakieś tam zakupy, 1,5l innego słodkiego, tym razem nie gazowanego świństwa i nie mniej słodkie wafelki... Mam już dość tej słodyczy ale nic nie słodkiego i gotowego do jedzenia nie znalazłem. Z Bielska na Kęty, z Kęt na Andrychów. Z Andrychowa na Zator. Cóż więcej mogę napisać. Może tylko tak dla porządku: w Kętach zachód Słońca a z takich ciekawszych godnych odnotowania rzeczy: drogą Andrychów - Zator jak zawsze nie dało się jechać. Dało się tylko lecieć :) Ilekroć wracam tędy do domu to tu zawsze jakoś niesamowicie lekko się jedzie. Koło stawów przed Gierałtowicami z kolei istny koncert (tu w nocy zawsze tak)! Tysiące chyba kumkających / rechoczących żab O.o Naprawdę warto się tu na chwilę zatrzymać i tego posłuchać :) W Zatorze nic ciekawego, poza leniwie wylegującym się kotem (na zdjęciu). Odcinek Zator-Skawina-Kraków z kolei dłużył się strasznie. Nie żeby brakowało sił bo tych jest jeszcze sporo. Po prostu takie znużenie długą trasą i powrót setny raz tą samą drogą. Aż sobie puściłem radio (a nigdy nie słucham muzyki na rowerze), i od razu ciekawiej się pedałowało w rytm Budki Suflera :) Po drodze jakiś wypadek minąłem, mnóstwo policji i straży. W Skawinie jeszcze tylko szybki energetyk na BP (który to już? żeby tylko zawału od tego nie dostać...) i do domu. Wróciłem o 2.10 czyli trasa zajęła mi równe 26h.
Udana, bardzo spontaniczna (ze 30min planowanie zajęło) wycieczka: kolejny szczyt do kolekcji i to takiego raczej grubszego kalibru :) Oprócz tego Cieszyn i Skoczów zaliczone. Czech też kawałeczek liznąłem (pierwszy raz byłem). Jedyne co na minus to ten niezbyt ekscytujący dojazd i powrót. Ale co zrobić, na takie łakome kąski jak Łysa Góra trzeba sobie rzetelnie zapracować ;) To był dobry, rowerowy dzień 26 godzin :)
Zdjęcia tutaj: https://goo.gl/photos/5ebVwFe177ME3NQN9 Jak zwykle ostatnio tylko powywalane duplikaty i przepuszczone przez program graficzny... Nie ma czasu tego przeglądać nawet.
Nowe gminy:
Śląskie:
Jaworze
Jasienica
Skoczów
Goleszów
Dębowiec
Cieszyn
Zaliczone szczyty:
Lysa Hora 1324
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 13%
WYSOK MAX: 1278
0.10 - 2.10
7,25l
5 bułek z szynką, 5 bananów, 2 paczki delicji, 1 niecała paczka wafelków, 1 czekolada
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 300-349
komentarze