Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:1657.86 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:74:16
Średnia prędkość:18.27 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:9400 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:331.57 km i 18h 34m
Więcej statystyk

Ocenić szkody

d a n e w y j a z d u 225.19 km 0.00 km teren 12:22 h Pr.śr.:18.21 km/h Pr.max:74.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2900 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 29 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018





https://photos.app.goo.gl/LxkTZ2d5dctY3wjE9

Na dziś zaplanowałem sobie lżejszą (taki się wydawało), 200km traskę dookoła Gorców. Poza objechaniem dookoła mojego ulubionego pasma górskiego cel był jeszcze jeden – obadać jakie szkody poczyniły w górach ostatnie ulewy i powodzie. Te same które zafundowały mi w ostatniej trasie, do Siedlec dodatkową atrakcję w postaci wezbranej Wisły. A najbardziej podobno ucierpiała DW968, idąca doliną rzeki Kamienicy.

Harmonogram na dziś nie jest zbyt napięty (tzn. nie wydaję się taki), więc pozwalam sobie na późny start o godz. 7.00. Lecę standardowo, wojewódzką, na Kasinę. Pogodynki dzień zapowiadają upalny i jak najbardziej jestem im w stanie uwierzyć, bo już w Dobczycach jest gorąco. Z lekkim więc mozołem wciągam coraz to bardziej ciężkie kilometry DW 964, która wspina się na przełęcz Wierzbanowską. W zasadzie to podjazd zaczyna się już w Dobczycach, ale z początkowo jest niezauważalny, dopiero za Wiśniową zaczyna nabierać stromizny. Na przełęczy Wierzbanowskiej melduję się o godz. 10. Jak zwykle uwieczniam na zdjęciu panoramę Beskidu Wyspowego, jest ona tu wyjątkowa. Za niewielkim obniżeniem terenu zaliczam w biegu kolejną, sąsiednią przełęcz – Wielkie Drogi. Kilka km krajówką i już w chłodzę w cieniu, nad rzeką Mszanką, w Mszanie. Tu skręcam we wspomnianą, uszkodzoną DW968. Zaraz za miastem pojawia się pierwszy znak, że za 14km brak przejazdu. Ale w praktyce to pewnie samochodów dotyczy, rowerem zawsze się jakoś prześlizgnie. Te 14km wypada na przełęczy Przysłop, tam gdzie do drogi dołącza Kamienica, czyli wszystko się zgadza. Ileś tam chwil później, i ileś kropki potu więcej jest przełęcz. 750m n.p.m., czyli już nie tak mało. Jest też zagrodzona w poprzek droga. Jedne auta zawracają (pewnie przyjezdni), inne omijają blokadę – zapewne miejscowi, który wiedzą że da się przecisnąć. Zaczynam szybki zjazd do Szczawy. Na razie z drogą wszystko OK. Po drodze jest fajny parking, z atrakcją w postaci stawku pełnego roślin i różnych wodnych żyjątek. Pierwsze uszkodzenie, na razie niewielkie, dostrzegam zaraz jak droga zaczyna skręcać w prawo. Zapadła się tylko bariera, ale pewnie korpus drogi też ucierpiał, czego nie widać. Na poważniejszy obryw nie trzeba długo czekać. Pół jezdni leży w rzece :O Urwane niemal równo z podwójną ciągłą. Poza wygrodzeniami uszkodzone odcinki zabezpieczone są startami piachu. Pewnie żeby jakiś geniusz nie próbował przestawiać tych znaków, i „udrożniać” drogi. W Szczawie pierwszy zerwany most (mostek) – ale już chyba zaczęli odbudowę. Mijam jeszcze dwa, pomniejsze osuwiska. Zerwanych mostów (takich małych, duże przetrwały) i kładek nie zliczę. Drugie potężne urwisko, do połowy drogi, między Szczawą a Kamienicą. W Kamienicy pauza na skwerku w centrum. Dostrzegam tu pierwsze trochę niepokojące swym kształtem chmury. Kontynuując zjazd do Zabrzeży dostrzegam chmury niepokojące już nie tylko kształtem ale i barwą ;) Nad Sądeckim się kotłuje. Ja skręcam zaraz w prawo, może mnie ominie? Jadę wzdłuż Dunajca, do Krościenka. Niepokojące chmury zostają gdzieś z tyłu/z boku, tym samym przestając mnie niepokoić. Dunajec też musiał nieźle wylać, w Krościenku ławeczki i inna infrastruktura nad rzeką delikatnie uszkodzona/zawalona gałęziami, mułem, i innym dziadostwem. W studni na rynku tankuję 1,5l wody ze źródła, żeby się nieco odsłodzić od Coli czy innego Pepsi. Tyle razy jak tu byłem kupowałem wodę w sklepie zamiast za darmo mieć ;) Tzn. o tym źródełku wiedziałem, ono tu jest od zawsze. Ale mam jakieś dziwne opory przed piciem wody która leci z kranów czy innych ujęć. Pewnie dlatego że nie jest w ładnej butelce z etykietą ;) Dzisiaj się przemogę i wreszcie się jej napiję. Przeżyłem :) Czego dowodem jest ta relacja. Za Krościenkiem rozpoczynam wspinaczkę na koleją dziś przełęcz - Snozka (która to? na koniec podliczę). Po dłuższej chwili jestem na szczycie, na parkingu. Jako że trasa dziś lekka (?) wdrapuję się ścieżką pod słynny pomnik. Organy Hasiora. Intencja tego pomnika, jego historia, plany wyburzenia czy inne perypetie, to skomplikowana sprawa. Generalnie chodzi o coś związanego z poprzednim ustrojem, pomnik miał sławić jakichś komunistycznych bandytów. Nie znam się, więc może skupię się na aspektach techniczno-artystycznych: pomnik miał grać, gwizdać, gdy zawieje wiatr. Ale nigdy nie grał, tj. nigdy nie działał ;) Z tego powodu zawsze był obiektem różnych żartów i drwin. W czasie tej leniwej jazdy i zwiedzania aura zmienia się coraz bardziej. Na południu, nad jeziorem Czorsztyńskim już się błyska. A na północy, nad Gorcami chyba zaraz zacznie. Przyspieszam więc tempa, jakby co to w Nowym Targu będę bezpieczniejszy. Tak przyspieszyłem, że na jednym zjeździe niemal wyrównałem swój rekord prędkości :) 74 km/h było. (Rekord z 2012r: 75 km/h). W mieście jestem koło 19.30. Odpoczywam na rynku, i jestem bezpieczny no ale co dalej? Burza nad Tatrami mnie w tym momencie nie martwi, martwi mnie to co dzieje się na południu, nad Gorcami i Żywieckim. Burza co prawda to nie jest ale pogodnym niebem też bym tego nie nazwał. Wysoko kłębiące się, ciemne chmury. Mam pewne obawy, że do domu dziś suchy nie wrócę. Ale z drugiej jaką mam alternatywę? Wracać pociągiem?! Z New Targu?!!?! Wstyd trochę. Na liczniku ledwie 140km. Trzeba powoli toczyć się w stronę Krakowa, jednocześnie bacznie obserwując sytuację i szukać potencjalnych schronień. Z lekkim więc niepokojem wciągam podjazd Zakopianką na Piątkową. Na szczycie okazuje się że obawy były przesadzone – pogoda klaruje się, jakoś na zachód to wszystko poszło. Do Rabki zjeżdżam skrótem – boczną, strrromą drogą przez Rdzawkę (ładnych kilkanaście % jest w najstromszych miejscach). W Rabce już ciemno. Robię małą pętelkę po mieście, w tym fotkę DH Gazda - jednego z bardziej rozpoznawalnych sklepów. Droga powrotna bez przygód. Księżyc ładnie świecił na rozpogodzonym niebie. Mszana, Kasina, dwie przełęcze, Wiśniowa, Dobczyce, Wieliczka. To co na początku tyle że w odwrotnej kolejności, i w przyjemnym chłodzie nocy. W Dobczycach kupuję eksperymentalnego energetyka, firmowanego nazwą słynnego klubu. Jak zacząłem czytać skład to się przestraszyłem :D Smak też taki dziwny. Działa natomiast tak samo jak droższe marki, tj. dobrze. W domu o 3 w nocy, aż tak lekko jak mi się wydawało nie było. Mało ostatnio jeżdżę po górach.

Udana traska, pogoda wytrzymała, inspekcja DW968 dokonana, zaliczone 6 przełęczy + 1 górka.


7.00 - 3.00
8,25l (w tym 1,75l energetyka)

Zdobyte szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502 x2
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Snozka 653
Obidowa 865


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 200-249

O rowerzyście, który jeździł koleją

d a n e w y j a z d u 427.23 km 0.00 km teren 22:51 h Pr.śr.:18.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 21 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018





https://photos.app.goo.gl/eknoGdAgyxGzrULD7

Tytuł taki a nie inny bo powrót pociągiem z okolic Warszawy zajął mi ponad 12 godzin ;) Ale nie uprzedzajmy faktów, po kolei: plan był taki jak na rozpisce, czyli nieco inny. Miała to być po prostu Warszawa dłuższą drogą, z odbiciem na wschód, ~400km. Jak widać plan powrotny zakładał że w niedzielę o północy będę w domu i zdążę się wyspać przed pracą. Oj jak bardzo się myliłem ;)

Wyjazd sobota, godz. 6.40. Kraków opuszczam bocznymi drogami przez Bieżanów & New Hutę, przy okazji robiąc fotkę nowego mostu na wschodniej obwodnicy miasta. Dzień zapowiada się pięknie i pogodnie. Zaś widok ciężarówki w barwach mojego ulubionego paliwa bojowo nastawia do jazdy :) Choć akurat w tym momencie budżetowy BiPałerek chlupocze w butelce. Sandomierz to mój częściowy cel na razie. 142km, jak rzecze przydrożna tablica. Pierwszy etap trasy to coraz cieplejsze, pagórkowate kilometry pośród bezkresu pól uprawnych północno-wschodnich rubieży Krakowa. New Brzesko, Koszyce, Opatowiec. Wydaje mi się że wszystkie te miejscowości wzdłuż Sandomierki (DK79) znam na pamięć. Ale tylko tak mi się wydaje, bo zawsze coś ciekawego można znaleźć. Np. zabytkową pompę przy OSP w Opatowcu. Opatowiec to już Świętokrzyskie. W New Korczynie natomiast odkrywam rynek, na którym nigdy chyba nie byłem. Poza tym przyglądam się żniwom (jak ten czas leci), odpoczywam na leśnych parkingach, focę pociągi na przejazdach, i ogólnie cieszę się z rozpoczynającej się kolejnej przygody. Uwieczniam nawet ciężki skład jadący po LHS. Dość charakterystycznym obiektem w mijanych miejscowościach jest pomnik w Osieku, on zawsze załapuje się na zdjęcie. W Koprzywnicy zaglądam nad zalew. Plaża, woda, miniaturka Morza, nad które tak bardzo chcę dotrzeć. Jeszcze nie dziś, ale dotrę. Na pewno :) Droga przed Sandomierzem tonie w sadach owocowych, królują rzecz jasna jabłka. Do samego Sandomierza zaś docieram późnym popołudniem. I załapuję się kolejną atrakcję – falę wezbraniową na Wiśle. Utworzyła się po ostatnich ulewnych deszczach na południu kraju i właśnie teraz równo ze mną sobie idzie na północ. Zajeżdżam nad wodę aby zobaczyć z bliska, i na stary most – aby zobaczyć w całej okazałości. Wisła w Sandomierzu nawet przy normalnym stanie wody jest wielka, a co dopiero teraz. Ładnych kilkaset metrów szerokości. Powodzią na szczęście nie zagraża, tak tylko sobie podtapia łąki i lasy w terenie zalewowym pomiędzy wałami, urozmaicając krajobraz. Zajeżdżam rzecz jasna na starówkę i rynek. Ten, choć bardzo urodziwy, tonie już nieco w kiczu meleksów stylizowanych na stare automobile. Masakra. Czy ludzie nie widzą że to jest brzydkie, i że nikt się na to nie nabierze, że to nie jest zabytkowy pojazd? Choć lepsze to od męczenia koni jak w Krakowie. Z Sandomierza uderzam na Annopol. Tym razem bez promu w Zawichoście, szkoda mi piątala, dla promowego który zbiera na flachę ;) Most w Annopolu 0zł. A piątala mogę dorzucić do flachy dla mnie :) Sobotni dzień powoli dobiega końca. Zanim jednak się skończy czekają mnie jeszcze takie atrakcje jak zachód Słońca czy drugi przejazd nad szeroko rozlaną Wisłą. Właśnie na wspomnianym moście w Annopolu. Robię zdjęcia na obie strony, bo naprawdę fajnie to wygląda. W samym mieście zaś mą uwagę zwraca jakby złomowisko, pełne niecodziennych sprzętów. Najciekawszy wydaje mi się taki 3-kołowy samochodzik. Czerwony, z kogutem na dachu. Może strażacki? Niedużych gabarytów strażak z niewielką gaśnicą by się do środka chyba wcisnął. Chyba znalazłem co to za model w Internetach. Poza tym w Annopolu robię zdjęcia dwóch pomników, kupuję picie, i przygotowuję się do nocnej jazdy. Lampki, kamizelka, ubrania na wierzch w sakwie itp. itd. A nocną jazdę zaczynam od nawijania kilometrów mało ruchliwej DW nr 824. Idzie ona centralnie na północ, za korytem Wisły, i ze swymi ~100km długości kończy się za Puławami. Przejechanie jej całej zajmie mi niemal dokładnie całą noc. Pierwsza większa miejscowość po 20km: Józefów nad Wisłą. Zacząłem szukać słynnego bulwaru. Bo mi się coś popierdoliło, pomyliłem ten Józefów z Kazimierzem Dolnym, który nie leży na mojej dzisiejszej trasie. Pewnie ten drugi człon nazwy „nad Wisłą” tak mi się skojarzył… Niby się zgadza, ta miejscowość faktycznie leży niedaleko rzeki, ale żadnej plaży, bulwaru czy nawet zejścia nad wodę tu nie ma! Takie tylko zdjęcie jakiegoś urzędu stąd mam. O tym ocb zorientuję się później, na razie zdezorientowany i wkurzony jadę dalej. Kilkanaście ciemnych i odludnych kilometrów dalej jest Opole Lubelskie, sporo większe miasteczko. Niczym niesamowitym jednak się niewyróżniające, więc taka tylko szybka fotka kościoła na zakręcie. Z Opola do Puław ładnych 35km. Z których to zdjęcie mam tylko jedno, i tylko takie se, tablicy jakiejś. Tak tylko żeby była jako taka ciągłość fotorelacji. Jakieś tam ciekawe rzeczy pewnie były, tylko że nie było ich widać w mrokach nieoświetlonej drogi przez pola i lasy. 2ga w nocy. Puławy! To już całkiem spore miasto, na pewno nie przelecę przez nie tranzytem tylko coś tam obejrzę. Już sam wjazd robi wrażenie – dwie tablice zamiast jednej, na bogatości :) Ślad na mapce jest tam przerwany, ale zwiedziłem tak: na pierwszy ogień idzie park, z fontanną i pitnikiem, w którym zmywam z siebie część brudu (po upalnym dniu nie udało mi się do tej pory umyć). Podjeżdżam pod Pałac Czartoryskich, ale brama jest zamknięta. Znajduję w zamian coś ciekawszego: stary, kratownicowy most na Wiśle. Przejeżdżam nim drugą stronę rzeki. Myślałem żeby wrócić do centrum innym mostem, kawałek na północ. Ale on jest na ekspresówce i nie wiem jak wygląda tam sprawa chodników (czy są). Wolę nie ryzykować i nie nadkładać km, wracam po śladzie skąd przyjechałem. Na koniec jeszcze jakiś kościół/kaplica. Puławy opuszczam dalszym ciągiem DW 824. Długi odcinek przez las, na którym widać coraz to dobitniejsze oznaki wstającego dnia. Ze wzgórza za węzłem z S12-ką rozpościera się fajny widok na wielkie zakłady azotowe na północy miasta. Na kolejnym węźle DW 824, która towarzyszy mi od wieczora, kończy się. A mnie kończy się czas czuwania. Noc była bez sennych problemów, ale teraz muszę się chwile zdrzemnąć na przystanku. Gdy jako tako wracam do stanu używalności zastanawiam się nad dalszą trasą. Bo wg planu miałem tu skręcić w DK17 i przez Ryki, Garwolin dotrzeć do Warszawy. Ale ta DK taka jakby w remoncie trochę, na ekspresówkę przerabiają. Nie wiadomo na jakim odcinku ta przebudowa. Ale wiadomo że jazda po tym rowerem nie będzie przyjemna. Zmiana planów. Radzyń/Miedzyrzec Podl., Siedlce. Takie cele mi chodzą po głowie. Może się jeszcze dojedzie do tej Warszawy, a może nie, zobaczy się. Bocznymi, wiejskimi drogami docieram do bocznej wioski, do Baranowa. Jednak tamta drzemka okazała się niestarczająca. Poprawiam więc tutaj, na ławeczce w centrum. Jednocześnie ogrzewając się po chłodnym poranku w ostrych promieniach coraz wyżej wznoszącego się Słońca. Odcinek za Baranowem bardzo malowniczy. Boczna droga przekracza tu dolinę Pradolinę Wieprza (tak, taki mądry jestem bo w Internetach teraz przeczytałem ;) ). Mokradła, rozlewiska, starorzecza, wszystko otoczone łęgowymi lasami i pokryte rzęsą. Po chwili docieram do krajówki i już tak urokliwie nie jest, co nie znaczy że jest brzydko. To północna Lubelszczyzna, więc tereny trochę dzikie, przyjemne, mało zniszczone przez człowieka. Dłuższą chwilę dalej docieram do Kocka. Miasta chyba każdemu znanego z lekcji historii, za sprawą ważnej bitwy z II Wojny Światowej. Rzecz jasna nie mogło tu zabraknąć okazałego pomnika, upamiętniającego Polskiego dowódcę tej batalii. Poza tym w Kocku jest też okazały rynek, z typową jednak wadą – większość ławeczek w Słońcu, a te w cieniu wiecznie okupowane. Z Kocka inną, przyjemną, Lubelską krajówką, na Radzyń Podlaski. Dużo leśnych odcinków ułatwia walkę z narastającym upałem. Zbliża się bowiem południe. Zanim wjadę do centrum Radzynia, na Orlenie wciągam to co zwykle czyli 2 hot-dogi + herbatę. W samym mieście czegoś w kształcie stricte rynku nie ma. Jest za to wydłużony „zabytkowy”, można zaryzykować stwierdzenie, reprezentacyjny kwartał. Na początku jak i na końcu zakończony placem, i pomnikiem na każdym z nich. Na tym drugim placu jest rzecz najbardziej mnie w tej chwili interesująca – kurtyna woda :) Namaczam się w niej kompletnie, a po chwili i tak jestem suchy. Tu też chyba najbardziej zapadająca w pamięć historia z trasy. Mianowicie. Siadam sobie chwilę na ławeczce. I siedzę. Po chwili przysiada się Pan. Pan koło 50ki, miejscowy, dość porządnie ubrany. Rolnik, widać po dłoniach. Ale doskonale się trzymający, średniego wzrostu i mocnej budowy ciała. Też na rowerze, jakimś tam starym trekkingu czy MTB. Tak siada, i pyta czy nie przeszkadza, i czy może pogadać. Pewnie, czemu nie. No i zaczyna się. Z początku niewinnie, o rowerach, że też jeździ, ale tak po okolicy, że mają jakąś grupę rowerową i że tak sobie zwiedzają, zgłębiając przy okazji historię tych ziem. Potem pyta gdzie jadę ja, pokazuję mu zdjęcia, to co zwykle - zdziwienie, podziw itp. itd. Do tej pory jest OK. Ale za chwilę zaczyna być NIE OK. Przechodzi na temat Unii, dotacji, remontów dróg, innych inwestycji, marnowania pieniędzy itp. Po czym sprytnie przemyka do swojego chytrego planu - chce mnie zagadać na śmierć, smutną historią swojego życia. Że miał żonę, ale Go zostawiła, coś tam o studiach swoich (jakieś studia dla „mundurowych”), o tym i o tamtym. Mówi że kiedyś na jakąś tam „wycieczkę” pojechał refundowaną, do Finlandii jeśli dobrze pamiętam. Wycieczkę w sensie prezentację jakichś tam traktorów, maszyn rolniczych zagranicznego producenta. No a oprócz tej prezentacji było jakieś tam zwiedzanie, jedzenie w restauracji itp. I że generalnie jego koledzy rolnicy wiochę odpierdalali i on próbował ich jakoś ogarnąć. A to jeden zajebał butelkę wina do plecaka, a to drugi kelnerkę od smoków, potworów, wyzywał (po polsku). I że przypał był, bo okazało się kelnerka znała Polski… „-naprawdę jestem taka brzydka?”. I że on musiał nadrabiać swą postawą żeby resztki honoru jakoś ratować. „no thx, no smoke, no drink”. I inne tego typu akcje, że taki a nie inny obraz Polski tam jego kompani zostawili. I że Finlandia to kraj w którym nikt złamanego kija nie ukradnie, ludzie uczciwi, porządni. Mówił że wstydzi się być Polakiem.
No i ok. Tzn. nie ok. Bo gość trochę racji ma. Ale z drugiej strony trochę pierdoli od rzeczy, nie każdy Polak to taki tępy wsiur jak jego „kumple”. A jak się wstydzi to nikt go tu nie trzyma, droga wolna, granice (zachodnie) otwarte.
Ja na przykład nie wstydzę się być Polakiem.
Po prawie godzinie udało mi się wyrwać. Tzn. mogłem niby wcześniej sobie pójść. Ale mój brak asertywności i zarazem nachalność rozmówcy mi nie pozwolił, musiałem mu przytakiwać w tym jego monologu. Z drugiej strony chciałem też trochę posłuchać co ma do powiedzenia, żeby wyrobić sobie jakąś opinię na Jego temat, nie chciałem wyjść w połowie zdania. A wyrwałem mu się bo dochodzi 14ta. Czyli według planów za 10 godzin mam iść spać w domu, przed pracą. Jak ten plan zrealizować? Do Warszawy 140km. Pociąg po 20. 140km w 6h? Nie-re-al-ne. Na szybko obmyślam plan B. Siedlce. Ale dalszą drogą, przez Miedzyrzec, czy bliższą, przez Łuków? Bliższą. Bo powrót pociągiem z Siedlec to jedna wielka niewiadoma. Może być różnie ;) Do Siedlec 50km. Łuków w połowie drogi. Staram się żeby ostatnia prosta była prosta, tj. żeby najszybciej do tych Siedlec dotrzeć, np. nie wdawać się w rozmowy z dziwnymi ludźmi ;) No i jechałem na tyle sprawnie, na ile mogłem. Bo na termometrze ponad 30’C, w nogach ponad 300km, a w głowie ponad 30h jazdy. Łuków tylko przejazdem, szybkie fotki z rynku. Za Łukowem, a przed Siedlcami granica woj. Mazowieckiego. Do Siedlec dociągam o 18. Taka ciekawostka z centrum, może poprzestanę na zdjęciu i nie będę komentował żeby nie używać w relacji już więcej brzydkich słów. Pociąg o 19.42, więc znajduje się czas na zakupy i małe zwiedzanie (ratusz?). Sam pociąg to niedrogi podmiejski Kolei Mazowieckich, do Wawy Śródmieście. Dwa dłuuugie EZT a frekwencja ogromna. Fajnie że ludzie jednak jeżdżą pociągami. Rower jest jeden, mój. Po chwili jest już ich cały przedział :D Tzn. tyle jest moim polu widzenia, bo w całym, długim pociągu na pewno więcej. To jeszcze fajniej, że ludzie jeżdżą na wycieczki rowerowo-kolejowe. Ale najfajniej że przewóz roweru jest darmowy (!). Początkowo łudzę się że w Warszawie zdążę się przesiąść na ten pociąg o 20.25 do Krakowa. Kminię jakieś przesiadki na Warszawie Wschodniej nawet żeby zdążyć. Ale pociąg łapie opóźnienie, nie, to się nie uda. Nie wiem kiedy wrócę do domu, ale na pewno nie o północy. Na Warszawie Śródmieściu koło 21szej. Gorączkowo obmyślam dalszy plan powrotu. Kolejny bezpośredni pociąg do Krakowa o 22.35. Ale on nie wozi rowerów… Następny który wozi rowery to ekspres o świcie… No to grubo :) Dłuższy risercz Internetów i już wiem że opcje są dwie:

1. Poranny ekspres. W domu o 9, w pracy o 10.

2. Rozwiązanie karkołomne:
a) IC Wawa Centralna -> Łódź Widzew
- prawie 2h czekania
b) IC Łódź Widzew -> Katowice
- 9min na przesiadkę
c) Regio Katowice -> Krk Główny
W domu o 8, w pracy o 9.

(dużo myślenia)

Pierwsza wydaję się lepsza - pozwiedzał bym sobie Warszawę nocą a potem wsiadł do pociągu i wysiadł w Krakowie. Wybieram jednak opcję drugą. Bo zawsze lepiej spóźnić się do pracy godzinę niż spóźnić się do pracy dwie godziny. Czas jaki mi pozostał spędzam kręcąc się wokoło PKiNu, dziś podświetlonemu gejowskimi barwami. Pierwszy IC to komfortowy, wagonowy skład. Odjazd 23.29. Zawozi mnie on do Łodzi Widzew przed 1 w nocy. Niecałe 2h pożytkuję na zwiedzanie Łódzkich osiedli, parków, przejść podziemnych i innych fajnych ciemnych zaułków. Zdjęcie stadionu Widzewa za bardzo nie wyszło. Zgodnie z planem po 2giej zaokrętowany już jestem na kolejnym IC, do Katowic. Ten już mniej komfortowy, nowy EZT. W Katowicach niemal planowo, o 5.20, bez problemu zdążam na pierwszy Regio do Krakowa. Na głównym o w wpół do ósmej, w domu 8.05. Myję się, przebieram, wsiadam na drugi rower, 4,5km, i 9 jestem w pracy :D Po dwóch nieprzespanych nocach, nie licząc drzemania na przystankach i w pociągach. Ale kupiłem energetyka, wyszedłem wcześniej i jakoś dało radę. Ale nad każdą rzeczą w pracy 3 razy się zastanowiłem, zanim zrobiłem coś źle.

Trochę na wariata, ale udana trasa. Z przygodami :) A powrót 4 pociągami z 3 przesiadkami to jak na razie mój rekord :)

6.40 - 8.05
14,17l (w tym 1,9l energetyka)

nowe gminy: 17

Lubelskie: 14
Puławy - obszar miejski
Puławy - teren wiejski
Końskowola
Żyrzyn
Baranów
Ułęż
Jeziorzany
Kock
Borki
Radzyń Podlaski - obszar miejski
Radzyń Podlaski - teren wiejski
Ulan-Majorat
Łuków - obszar miejski
Łuków - teren wiejski

Mazowieckie: 3
Wiśniew
Siedlce - obszar miejski
Siedlce - teren wiejski


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Bez planu

d a n e w y j a z d u 203.89 km 0.00 km teren 10:37 h Pr.śr.:19.20 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1300 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 15 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018





https://photos.app.goo.gl/yNZwTgmVuebwxiydA

Planem na dziś jest brak planu. Ot leniwa niedzielna przejażdżka. Coś jak tamto Opole. I gdy wyjeżdżałem też obrałem mniej więcej tamten kierunek, bo nawet jak nie planu to jakiś kierunek obrać trzeba. Tzn. na razie GOP, a Opole to się jeszcze zobaczy.

Wyjeżdżam wczesnym rankiem, o wpół do szóstej. Na Śląsk polecę standardowo, krajową 79. Z niestandardowych akcentów: odwiedzę rynek w Krzeszowicach, obejrzę nie pamiętam już gdzie jakąś starą stację trafo, a w Trzebinii uwiecznię na zdjęciu bardzo mądre hasło, takie, jak powyżej :D Tyle razy obok tego przejeżdżałem i nie zauważyłem. Pewnie dlatego że zawsze wyjeżdżałem wcześnie w nocy, i przez te okolice ciągle po ciemku jechałem. To kolejna zaleta wyjazdów o poranku: bardzo blisko Krakowa można odkrywać kolejne ciekawostki. W Chrzanowie przez rynek tylko przejazdem, bo to najkrótsza droga. Dwa razy przekraczam A4kę i jest Jaworzno, wraz ze swymi górującymi nad okolicą chłodniami elektrowni. Je też rzadko widywałem, tu też zawsze miałem noc.Postanawiam obejrzeć je z bliska, dziś jest czas na takie rzeczy, bo jak mówiłem, dziś nie ma planu. Dziś nie trzeba dojechać do Bydgoszczy, Warszawy czy innego Poznania. Dziś trzeba się po prostu przejechać na rowerze. Skręcam w boczną leśną drogę i po chwili jestem przy elektrowni. Tych chłodni jest tu 4, z czego 3 karłowate i jedna wielka :O Podaję z Internetów jej wymiary: wys. 181,5m, średnica u podstawy 144,5m. Druga największa w Polsce, po Kozienickiej, 185-metrowej. Czyli jest wysokości zbliżonej do najwyższych Warszawskich wieżowców, które mają +-200m. No i dobrze, jest to jakiś tam rekord, coś czym Jaworzno może się pochwalić. Dojeżdżam z powrotem do DK79, już miałem nią lecieć na Mysłowice, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłem. Postanawiam obadać asfaltową ścieżkę rowerową, która odbija w las wraz z boczną drogą. Docieram nią do miejscowości Brzezinka, i jakichś hal magazynowych. Ale to ślepa uliczka, trzeba zawrócić. Nie patrząc na GPSa gdzie skręcam i jadąc na czuja zawracam w stronę Krakowa ;) Znowu A4ka. Trzeba to jakoś skorygować. Uj z Opolem, dziś po prostu pokręcę się po Górnym Śląsku. Koryguję odbijając na południe, do Imielina. I tu wpadam na idealny w swej prostocie plan: Jez. Goczałkowickie! Nie raz chciałem obejrzeć tamę, ale zawsze jakoś mi się nie udawało. Po prostu jadąc gdzieś dalej, nie było czasu na takie rzeczy. Dziś czas jest :) Więc jadę najpierw wojewódzką, a potem bokami, w stronę zalewu. Rzeczą o której zapomniałem wspomnieć jest, że wziąłem kremu z filtrem :/ Do tej pory to nie było źle, bo poranne Słońce raz chowało się a raz wychodziło zza chmur. Ale to kwestia czasu jak zacznie być źle: jest już wczesne popołudnie, temperatura zbliża się do 30 stopni i za chwilę moja skóra zacznie się palić. Filtr pilnie potrzebny. Tylko że jest niedziela niehandlowa, i w takich wioskach znalezienie sklepu z tym towarem nie jest łatwe. Koło Woli odkrywam kolejną ciekawostkę – kopiec. Nie za duży, do Krakowskich Kopców nie ma startu, ale to żadna ujma przegrać z nimi. Wchodzić na szczyt za bardzo mi się nie chce, bardziej o tym Jeziorze myślę. Tuż obok kolejne odkrycie – kopalnia „Piast II”. Wieża szybowa bliźniaczo podobna do „Piasta I”, pod Bieruniem, którego widziałem wiele razy. Jeziora jeszcze nie widać, za to na południowym horyzoncie widać masyw Beskidu Śląskiego. Z górniczych atrakcji jeszcze szyb wydechowy (czynny, huczący, z zakazem fotografowania ;) ). Krem p/słoneczny kupuję wreszcie w Goczałkowicach. W ostatniej chyba chwili, godzina 14, jestem już lekko przysmażony. Niezwłocznie aplikuję, w dużej ilości. I spokojny o zdrowie mojej skóry mogę jechać nad Jezioro. Ostatnia prosta to oblężony przez tłumy ludzi i samochodów ulico-deptak. Prawie jestem na tamie. Ale najpierw muszę chwilę odpocząć w cieniu. A do cienia prowadzi boczna dróżka w lewo. Płytowa, leśną droga idzie taką jakby groblą, po jednej jak i drugiej stronie woda. W końcu przysiadam na betonowym umocnieniu brzegu, w cieniu, ciszy i spokoju, z dala od zgiełku. Dłuższą chwilę tu odpoczywam, z nogami zwieszonymi nad wodami Wisły, a przy okazji gubię słuchawki. (O tym dowiem się dopiero w pociągu, ale to najtańsze Philipsy za 9,99, więc strata niewielka). Nieco schłodzony zawracam na tamę. Całkiem spora, tzn. długa, ze 2km. Wysokość nie jest może jakaś imponująca, ale to oczywiste, bo to nie góry. Sporo spacerujących turystów. Przejeżdżam na drugi brzeg. Na wschodzie się kotłuje. Zwiedzam jeszcze trochę las po drugiej stronie, znalazłem fajne zejście nad wodę. Po 16tej zbieram się. Knuję co prawda jakieś ambitne plany aby objechać jezioro dookoła. Ale przypominam sobie jednak że dziś nie ma być ambitnie. Ostatecznie wracam po tamie na północną stronę, i obieram kurs na Katowice (PKP). Pszczynę objeżdżam bokiem (byłem nie raz), zwiedzam za Czarków. Miejscowość ma jeden najbardziej zakręconych herbów jakie widziałem – Pana siedzącego w wannie O.o Za Czarkowem asfalt kończy się, ale to dobrze. Odrobina lekkiego MTB („MTB”) nie zaszkodzi. Kilku-km szutrowo-żwirową, przyjemną, leśną drogą docieram do Kobióru. Atrakcją na skraju tego lasu jest kładeczka nad rzeczką, i jednocześnie pod zabytkowym mostkiem kolejowym. Kolejnych kilka km pośród lasów, teraz już asfaltem. Okolice takie że można zapomnieć że to Śląsk. Wyjeżdżając z lasu wszystko wraca jednak do normy – tak, to Śląsk :) A dokładniej to w Tychach jestem. Nie żeby mi się tu nie podobało, czy coś. Bo bardzo kręcą mnie te klimaty, ten cały przemysł, kopalnie, zabytkowe familoki. Nic już dziś nie zwiedzam, spieszę się ostatni tani regio z Katowic. Potem to już tylko drogie dalekobieżne. Takie tylko, na szybko: Tyskie przedmieścia. Ostatnie 20km główną szosą, DK 86. Moc niesamowita mi się włącza, średnia z tego odcinka mogła być zbliżona do 30km/h. Tak że w Kato mam jeszcze trochę czasu aby kupić coś do jedzenia i przebrać w czyste ubrania, żeby w pociągu śmierdzieć trochę mniej. Odjazd po 20, w Krk przed 23. Jeszcze tylko taka śmieszna fotka z pociągu: dredo-walizko-pies. Chodzi mi o tą uprząż. Normalnie właściciel chwycił go za tą rączkę na grzbiecie i wyniósł z pociągu niczym walizkę :D

Udana, niezobowiązująca traska. Pomimo że na początku nie miałem żadnego celu, to szybko ten cel znalazłem. I zwiedziłem miejsce, bliskie przecież od Krakowa, którego nigdy jeszcze nie widziałem.

5.30-23.20
4l (w tym 1l energetyka)

nowe gminy: 1

Śląskie: 1
Kobiór


Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 200-249, Powrót pociągiem

Bydzia

d a n e w y j a z d u 500.48 km 0.00 km teren 28:26 h Pr.śr.:17.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2700 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 8 lipca 2018 | dodano: 10.07.2018





https://photos.app.goo.gl/wvFHWq38VDcqCfjn9

Po dwóch górzystych trasach 400+ pod rząd dwa następne weekendy odpoczywałem, korzystając z chwilowej niedyspozycyjności aury. Ale nadchodzi trzeci weekend i trzeba brać dupę w troki i się gdzieś ruszyć, żeby nie ważyć 100kg. By zaś ruszyć się nieco dalej, wziąłem sobie na poniedziałek wolne. 3-dniowa trasa to rzecz jasna po płaskości. Po górach nie, jeszcze nie ten poziom ;) Wahałem się i początkowo nie chciałem się chwalić gdzie planowałem dotrzeć. (Gdy w galerii nie ma zdjęcia rozpiski to znaczy że nie osiągnąłem celu, dojechałem gdzieś bliżej, i nie daję rozpiski bo wstyd). A tym razem rozpiski właśnie nie wrzuciłem. Rozumie się samo przez się, że wymiękłem. Ale teraz zrobię wyjątek i się pochwalę: chciałem do Gdańska/na Morze :) Tak jak zeszłym roku, jesienią. Tego pięknego lipcowego weekendu się co prawda nie uda, za to uda się pewnego pięknego sierpniowego weekendu ;)

Start w sobotni poranek (bo nie świt, wpół do siódmej) przebiegł sprawnie i bez zakłóceń. Zdjęcie na Rynku robię, bo zawsze robię zdjęcie na Rynku, gdy planuję dojechać nad Morze. Żeby potem zrobić dla kontrastu drugie zdjęcie na tle Morza. To kolejny wyznacznik po którym można poznać gdzie planuję dojechać. Sprawnie wciągam 200m podjazd na drodze wojewódzkiej (de facto jedyny podjazd w trasie) i jestem na pełnym gwaru sobotniego targu, rynku w Skale. Wciągam jakieś ciastka, jakie to już nie pamiętam, ale któreś z tych trzech. Równie gładko idą mi pomniejsze zmarszczki na drodze do Wolbromia. Za miastem wpadam na pomysł, aby robić rzetelnie zdjęcia wszystkich tablic na wjeździe do kolejnych województw. Oczywiście wiem że później rzetelności braknie i wszystkich zdjęć tablic nie będzie. Ale będę się starał. Na rynku w Pilicy bez zmian, wielka lipa jak rosła, tak dalej rośnie. Parę km za tym miastem definitywnie żegnam się z urozmaiconą rzeźbą Jury K-CZ i wjeżdżam w plackowatą rzeźbę terenu, która pokrywa 90% powierzchni naszego kraju. Taką umowną granicą gdzie kończą się pagórki a zaczyna stolnica jest dla mnie zardzewiały wiadukt nad CMK. Aura jest pogodna, gorąca i stabilna, wydawać by się mogło że optymalna na trasę na drugi koniec Polski. Ale jest jeden czynnik, który się wyłamuje spośród pozostałych i optymalny nie jest – wiatr. Przez większą część pierwszego i drugiego dnia wiatr będzie mnie mniej lub bardziej hamował. Całą winę będę potem zwalał na niego, że nie dojechałem. Ale to nie tak, nie dojechałem bo po prostu nie kleiła się ta jazda, szło zbyt powoli, po prostu to nie był czas na jakieś rekordy. W Lelowie odpoczywam w cieniu drzew na skwerku a w Przyrowie oglądam ślady po jakiejś potężnej bitwie. Zapewne ta partia była bardzo długa, a zawodnicy zaciekle walczyli o tytuł Przyrowskiego szachmistrza. W Świętej Annie uwieczniam na zdjęciu to co zwykle, czyli maleńką stacyjkę benzynową, niezrzeszoną chyba w żadnym wielkim koncernie paliwowym. Droga na Radomsko jest jedna, jechałem nią nie raz i wydawać by się mogło że nie da się tu źle skręcić. A jednak mi się udało – w Gidlach nieplanowany skok w bok zrobiłem, nadkładając z 7km. Wskutek czego w Radomsku mam więcej niż zwykle, bo 150km. Tu zasłużona dłuższa pauza. Zdjęcia charakterystycznego kościoła rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Często gdy przejeżdżam przez to miasto zastanawiałem się jak to jest, że Radom i Radomsko odmieniają się tak samo. I skąd są właściwie te „Radomskie” fajki które Stopczyk proponował majorowi? Z Radomia czy Radomska?! Wreszcie zrobiłem risercz w Internetach i już wiem! Prawidłowa odmiana Radomska to „Radomszczańskie” a Stopczyk oferował majorowi szlugi z Radomia :) Obieram stąd zasadniczy, globalny kierunek na Sieradz. A taki lokalny, cząstkowy można by rzec kierunek to Szczerców, oczywiście o Kopalnię też zahaczę :) Byłem już raz w tym sezonie i raz w poprzednim, ale to dziursko robi takie wrażenie że zawsze warto tam zajrzeć. No i zajrzałem, uwieczniając swą niewyjściową gębę na tle Elektrowni :) Kawałek asfaltem w słabym stanie, i zaliczam jeszcze drugi taras widokowy. Podobno jak skończy się tu wungiel mają to wszystko zalać i stworzyć wielki, rekreacyjny zalew. Będzie to najgłębszy zbiornik wodny w Polsce – 205m! Trochę szkoda bo najgłębsza dziura w Polsce wydaje mi się rzeczą fajniejszą niż najgłębsze jezioro w Polsce. Bo w jeziorze nie będzie widać tej głębokości, tylko zwykłą taflę wody. A głębokość dziury widać doskonale. Ale z drugiej strony chciałbym zobaczyć to miejsce w odmienionej postaci. Termin zakończenia prac – 2058 :D Może dożyję :D Gdy przejeżdżam pod huczącymi, stalowymi przęsłami taśmociągów przed Szczercowem Słońce powoli zaczyna kryć się już za horyzontem. Gorący letni dzień dobiega końca i zaczyna się ciepła, letnia noc. Rynek w Szczercowie jednak ominę, byłem tu już podczas kwietniowej trasy do Bełchatowa/Sieradza. W ogóle niemal cały odcinek Krk-Sieradz jadę dziś śladem tamtej wiosennej trasy. W Widawie już całkiem ciemno, ale ja nie o tym chciałem. Na rynku śmieszna sytuacja z dwoma młodzieńcami na rowerach. Coś tam trochę zagadał do mnie ten bardziej trzeźwy mniej nietrzeźwy. Ogólnie że rower fajna sprawa, i że też coś tam jeżdżą po okolicy. Ten w gorszym (lepszym? zależy jak na to patrzeć) stanie tak tylko przytakiwał. A odjeżdżając wyrżnął, ale tak solidnie, BĘC głową w beton zrobił :D Gołą głową, rzecz jasna. Znieczulony alkoholem chyba nawet nie poczuł, wsiadł na rower i pojechał dalej :D W Burzeninie przekraczam Wartę i wychodzę na ostatnią prostą do Polskiej stolicy fryzjerstwa. W Sieradzu chwilę po północy. Zwiedzam coś niecoś centrum, tj. rynek + bonusowo mały park nad Wartą. Następne w tej nocnej tułaczce miasto to… Warta. Nazwa taka sama jak rzeka. Przez chwilę troszkę tu popadało, ale to dosłownie taki tylko incydent pogodowy w tej trasie. Schroniłem się na przystanku i trochę przy okazji zdrzemnąłem. Samo miasto Warta to miejscowość typu: parę domków, sklepów i 4-piętrowych bloków. Niczym, poza nazwą się niewyróżniająca, i co za tym idzie na żadne inne zdjęcie poza fotką tablicy wjazdowej nie zasługująca. Następnych kilkanaście km dalej DK83 idzie brzegiem największego (póki co) jeziora woj. Łódzkiego: Jeziorska. Przed czwartą jeszcze a już zaczyna jaśnieć, masakra jak ta noc szybko minęła :) Zjeżdżam nawet na plażę aby zobaczyć wschód nad Jeziorskiem, ale ten jakiś niemrawy, nic z tego nie będzie, jadę dalej. Jeszcze przed końcem jeziora wjeżdżam do woj. Wielkopolskiego. Nie pamiętam już gdzie kupuję eksperymentalnego energetyka marki „Las Vegas” i przebudzam się z jego pomocą na pauzie na leśnym parkingu. Na Orlenie w Dobrej wciągam, dobre, a jakże dwa hot-dogi :­­) Kolejne, dziewicze miasto na mej trasie to Turek. Właściwie wszystkie miasta od Sieradza do końca będą dla mnie dziewiczymi, nigdy wcześniej w nich nie byłem. Czyli niemal dokładnie cała druga połowa drogi. Zbliżając się do Turka widzę kolejne po Bełchatowie, elektrownie. Właściwie całe te okolice to takie energetyczne zagłębie, tych elektrowni jest tu 4, z czego ta pierwsza którą właśnie widzę, już nieczynna. Z tego też powodu jej nie odwiedzam. A centrum Turka, choć na pewno warte odwiedzenia, nie odwiedzam bo nie mam siły i boli mnie kostka (nie wiadomo z jakiego powodu, nawet lekko spuchła). Dalszy odcinek krajówką też raczej ciężki, wiatr się włączył, kostka i jeszcze spać się chce. W Tuliszkowie taka tylko fotka śmiesznej fontanny. Przekraczam górą A2-kę, i jakoś dociągam do tego Konina, ale kryzys trwa w najlepsze. Przejeżdżając przez zabytkową, mniejszą część miasta robię kilka zdjęć, w tym to najważniejsze – z konio-człowiekiem :) Sił starcza mi jeszcze tylko na przejazd przez dupny most nad Wartą. W nowszej, pełnej blokowisk, części miasta doczłapuję do Żabki. Kupuję 2 hot-dogi, wszystkie drożdżówki i pączki jaki mieli w sklepie, 1,5l picia oraz „herbatę”. Która wskutek błędu (mojego) w obsłudze samoobsługowego ekspresu składa się prawie wyłącznie z wrzątku, a nie herbaty ;) Okazuje się że takie samoobsługowe ekspresy do herbaty nie są przystosowane do obsługiwania przez skrajnie zmęczonych, ledwo kontaktujących rowerzystów ;) Zalegam z całym tym prowiantem na ławeczce przed klatką jednego ze stu chyba, 4-piętrowego bloku. Dwie godziny tam na zmianę, jem, piję, drzemię, siedzę, śpię. Oraz takie połączenie tych trzech ostatnich: niby siedzę, niby wszystko widzę i słyszę ale jako tego nie rejestruję. Bodźce wzrokowo-słuchowe nie docierają do mózgu, gdzieś giną, taki letarg jakby. W końcu otrząsam się z tego dziwnego stanu, i słyszę rozmowę tubylców, z tej klatki zapewne. Że co tam robi ten rowerzysta, od dwóch godzin ławeczkę im okupuje, co on sobie wyobraża, niech spieprza z naszej ławeczki. :D Hehe, musiałem ich nieźle wkurwić. To takie miejscowe może nie pijaczki, ale typowi osiedlowi emeryto-renciści, których hobby jest siedzenie na ławeczce z kolegami przy puszce Kustosza z Biedry, i petem w drugiej dłoni (niestety nie wiem jak nazywają się fajki z Biedry). Wiecie na pewno ocb. Dobra już sobie idę, nie przedłużam ich mąk i cierpień. Tymczasem idę sobie z tej ławeczki w 94,68% procentach zregenerowany! Tylko kostka coś niecoś dokucza, po zmęczeniu czy senności natomiast ani śladu :) Minus taki, że dochodzi południe, południe drugiego dnia jazdy. To to, o czym wspominałem, o „nie klejącej się jeździe”. Po 30 godzinach w trasie mam bowiem na liczniku jakieś 340km. Łatwo policzyć jak żenujący wynik wychodzi gdy drugą liczbę podzielimy przez pierwszą… Już wiem że ten Gdańsk to tak średnio. Ale ok, ile się ujedzie, tyle się ujedzie. W Pątnowie na rondzie kolejny widok, na inną elektrownię. Nie chce mi się za bardzo podjeżdżać bliżej. 10-km odcinek od Pątnowa do Ślesina jest bardzo ciekawy. Za sprawą idącej równolegle armii słupów linii WN. Tych linii jest ich tu aż 5, równolegle idących. Naprawdę fajnie to wygląda. Jak sobotnie popołudnie było gorące, tak niedzielne jest upalne. Z ciekawszych obiektów które mijam w pocie czoła kręcąc kilometry po Wielkopolskiej patelni: w Ślesinie wielki Orlen (zdjęcia zapomniałem) a w tuż przed granicą województwa pomnik. Pomnik ludzkiej głupoty. Bo jak inaczej nazwać takie dzieło budownictwa drogowego? Że inaczej się kurrrrwa nie dało? Nóż się w kieszeni otwiera, brak słów. Na tyle cenzuralnych słów, żebym mógł ich użyć w relacji...

&^%$%&$

Ok, przejdźmy do czegoś przyjemniejszego. Np. do kolejnych hot-dogów czy tam zapiekanek które wciągam na Orlenie. Orlenie zaraz za granicą. Granicą Kuj-Pomu! Znaczy się że daleko już zajechałem :) Szczególnie ten drugi człon nazwy tego województwa dodaje tej „dalekości”: -poMorskie. Czyli coś z Morzem, coś tego, no nie? No i tak, i nie. Bo z wielce zaawansowanych obliczeń wychodzi mi że stąd do takiego, dajmy na to Gdańska jest 260+ km. Na liczniku mam 380. Lekko licząc daje to 640. A na pewno wyszło by więcej, bo zawsze wychodzi więcej. Tak pod 700 trzeba liczyć. Słabo to widzę. Ale jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Przekładam ją na później a na razie skupiam się na nawijaniu płaskich i gorących kilometrów Kuj-Pomu. Młyn widziałem dziś chyba tylko jeden, i to niekompletny. Pierwsze natomiast miasteczko na Kujawskiej Ziemi to Strzelno. Niewiela z niego samego zapamiętałem. Zapamiętałem za to rondo zaraz za miastem. Krzyżówka 3 krajówek. Tu chwila zadumy i przemyśleń, podjęte tu decyzje będą brzemienne w skutkach. Lewo/prosto/prawo, odpowiednio: Poznań i Konin / Toruń i Bydgoszcz / Włocławek. Takie oto kierunki proponuje wielka niczym billboard, zielona tablica. No więc tak, za koleją: W Poznaniu już byłem, w zeszłym roku. W Koninie byłem, kilka godzin temu ;) W Toruniu byłem, w zeszłym roku. W Bydgoszczy nie byłem. We Włocławku byłem, w zeszłym roku. Więc decyzja w zasadzie podjęła się sama, nie musiałem wybierać :) Dodatkowo ten kierunek to jedyny kierunek jeśli by ewentualnie, opcjonalnie, w razie czego, jakby co, rozpatrywać ten Gdańsk/Morze. Przed Inowrocławiem spory kawałek szeroką dwupasmówką, czymś na pograniczu DK a ekspresówki. Niejasna to sytuacja, na mapach jest pokolorowana jak drogi ekspresowe ale oznaczenie nr-owe ma jak droga krajowa. W każdym ja tam na żywo żadnej literki „S” nie widziałem, zakazu dla dwukółkowych pojazdów z dwoma pedałami takoż. Co oczywiście nie przeszkodziło kierowcom ze trzy razy na mnie zatrąbić. Na węźle skręcam do miasta już boczną drogą. Tu faktycznie jakby dalej prosto jechać jest już zakaz dla rowerów, ludzi i innych traktorów. Na wjeździe mijam wielkie zakłady produkcji sody. Na przedmieściach kolejny postój na Orlenie, na kolejne wiadomo co. Inowrocławski rynek – OK, zadbany i odrestaurowany. Z rzeczy niestandardowych – zabytkowy tramwaj, pewnie kiedyś tu jeździły, i pierwszy tej trasy budynek z muru pruskiego, też pewnie zabytkowy. Dłuższą chwilę odpoczywam, przyglądając się jakiejś imprezie i ogólnemu, letnio-niedzielno-popołudniowemu wypoczynkowi Inowrocławian. Właściwie to wieczornemu wypoczynkowi, bo dochodzi już 20ta. Zachód Słońca za miastem dość efektowny, z „promieniami Boga” spływającymi z przerwy w chmurach. Ta łódka to na jakimś tylko przeciętnym stawie przy drodze, żaden tam rekordowy akwen pokroju Jeziorska. Dystans dzielący mnie od Bydgoszczy maleje i maleje, w końcu z przodu ukazuje się jedynka. A ja już definitywnie odpuszczam. W Bydzi będzie 450, więc te 700 co przeliczałam jakiś czas temu bardzo realne. Nawet jakbym jakimś cudem nad to Morze dojechał, to zwyczajnie zabrakło by mi poniedziałku żeby wrócić na wtorek rano do pracy :D Przed samym miastem długi leśny odcinek, a w końcu, po 22giej, upragniona tablica. Więc tak: nad Morze zabrakło by poniedziałku, ale gdy kończę tutaj to na pewno nie zabraknie mi czasu na gruntowne zwiedzanie Bydzi :) 450km mam, więc dokręcę do połowy tysiąca ;) A tak sobie napisałem, bo fajnie brzmi, gdy w grę wchodzą jednostki typu tysiące to już nie przelewki ;) Do miasta wjeżdżam taką dwupasmówką. Te latarnie, całe to zdjęcie żywo przypomina mi scenki z NFS-ów (takie gierki samochodowe, co kiedyś grałem). Zwiedzanie zabytkowego centrum będzie miało bardzo obszerny harmonogram. Najpierw jakieś zabytkowe gmachy, podejrzewam że muzea, teatry i te sprawy. Potem zobaczę dość efektowny dworzec PKP. Przy okazji wybierając sobie pociąg, którym wrócę. Drugi od góry. Odjazd 2 w nocy. Niecałe 4 godziny to optymalny jak myślę czas, żeby zobaczyć dużo ciekawych rzeczy zarazem zdążyć przed atakiem senności. Ok, zwiedzamy dalej. Niezliczonych budynków z muru pruskiego wymieniać chyba nie trzeba, to Bydgoszcz, tu takie rzeczy to standard standardów. Na uwagę zasługuje natomiast kanał, który wespół z właściwym biegiem rzeki Brdy, okala zabytkową Wyspę Młyńską. Na której, jak sama nazwa wskazuje są zabytkowe młyny, oraz spichlerze i inne tego typu obiekty. Największe wrażenie robi jednak nie sama wyspa, a ów kanał. Zwany jest on nawet „Bydgoską Wenecją”. Rząd kamienic, każda inna, niższe i wyższe, których „tylne fronty” wychodzą na brukowany bulwar. Jedne z białego muru pruskiego i czarnych belek, inne z czerwonego muru pruskiego i brązowych belek, jeszcze inne z ze „zwykłego” muru. Jedne pięknie odnowione z kawiarniami na parterze, inne odwrócone „dupą” i odrapane, podniszczone, jeszcze inne z tarasami czy balkonikami. Wszystko to w rozświetlonym na żółto mroku nocy wygląda bardzo magicznie czy też klimatycznie, jak kto woli. Obejrzałem jeszcze niczego sobie kościół i jakieś tam parki, fontanny itp. itd. I z urobkiem 480km zajechałem na dworzec. Ostatnie 20 nakręci się już po Krakowie. Taki mały cheat ;)

Sam powrót pociągiem to odrębna, mała historia, odrębny mini rozdział. Komfortowy TLK, ze starych wagonów (11 pudeł), czyli najlepszy możliwy skład :) No, prawie najlepszy. Lepsze od tego są tylko stare, zmodernizowane wagony z WiFi ;) Wystartował punktualnie czyli 1.59. Na początku szedł zgodnie z planem. Natomiast potem coraz bardziej powoli mu szło ;) Na kolejnych stacjach łapał coraz to większe opóźnienie. Coś jak z jazdą na rowerze. Na początku szybko i sprawnie, potem coraz wolniej i coraz więcej przygód :) Ta największa zdarzyła się w przed południem, w lesie, między Trzebinią a Krzeszowicami. Skraj Puszczy Dulowskiej dokładnie. Stanął. I stał. Coś się zepsuło. I to tak zepsuło zepsuło. Chodzący w te i we wte konduktorzy, maszynista, konsultacje, uspokajanie pasażerów. Nawet wodę i muffinkę gratis rozdawali :D Zestaw pewnie za mniej niż złotówkę, ale liczy się gest ;) Wydaje się niemałe przecież pieniądze na bilet a pociąg stoi zamiast jechać. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nie ma żadnego. Bo teraz ciągle trwa przygoda, a przygoda powinna trwać jak najdłużej. W końcu, po dwóch godzinach ruszył. Ale do tyłu :) Musiał wycofać ze dwa km i pojechał po innym torze. Do Krakowa dotoczył się przed 13tą. Czyli 9h. Szło mu tak sprawnie jak mnie jazda do Bydgoszczy :D Dokręcam po Krakowie trochę na siłę te kilometry do 500ki. Ale niedokręcenie było by głupotą. Choć trochę to oszukane to 480+20, to jednak nie zmienia to faktu że na zdjęciu jest licznik z liczbą 500. W domu po 14tej. Udana trasa, pierwsze 500+ w tym sezonie. A Morze? Musi jeszcze poczekać. Ale tylko troszeczkę ;)

6.25 (7.07) - 14.20 (9.07)
13,056l (w tym 2l energetyka)

nowe gminy: 18

Łódzkie: 1
Warta

Wielkopolskie: 9
Dobra
Kawęczyn
Turek - obszar miejski
Turek - teren wiejski
Tuliszków
Stare Miasto
Konin
Ślesin
Skulsk

Kujawsko - Pomorskie: 8
Jeziora Wielkie
Strzelno
Inowrocław - obszar miejski
Inowrocław - teren wiejski
Złotniki Kujawskie
Nowa Wieś Wielka
Białe Błota
Bydgoszcz


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 500-599, Powrót pociągiem

SiR lipiec 2018 (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 301.07 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
Niedziela, 1 lipca 2018 | dodano: 26.08.2018

Km z Tańczącego, od 1.07 do 31.07. Dojazdy do pracy, na jedną działkę, na drugą działkę, do Tesco, do Auchana, wieczorne objazdy miasta itp. itd.


Kategoria Zbiorówka :(