Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

O rowerzyście, który jeździł koleją

d a n e w y j a z d u 427.23 km 0.00 km teren 22:51 h Pr.śr.:18.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 21 lipca 2018 | dodano: 12.08.2018





https://photos.app.goo.gl/eknoGdAgyxGzrULD7

Tytuł taki a nie inny bo powrót pociągiem z okolic Warszawy zajął mi ponad 12 godzin ;) Ale nie uprzedzajmy faktów, po kolei: plan był taki jak na rozpisce, czyli nieco inny. Miała to być po prostu Warszawa dłuższą drogą, z odbiciem na wschód, ~400km. Jak widać plan powrotny zakładał że w niedzielę o północy będę w domu i zdążę się wyspać przed pracą. Oj jak bardzo się myliłem ;)

Wyjazd sobota, godz. 6.40. Kraków opuszczam bocznymi drogami przez Bieżanów & New Hutę, przy okazji robiąc fotkę nowego mostu na wschodniej obwodnicy miasta. Dzień zapowiada się pięknie i pogodnie. Zaś widok ciężarówki w barwach mojego ulubionego paliwa bojowo nastawia do jazdy :) Choć akurat w tym momencie budżetowy BiPałerek chlupocze w butelce. Sandomierz to mój częściowy cel na razie. 142km, jak rzecze przydrożna tablica. Pierwszy etap trasy to coraz cieplejsze, pagórkowate kilometry pośród bezkresu pól uprawnych północno-wschodnich rubieży Krakowa. New Brzesko, Koszyce, Opatowiec. Wydaje mi się że wszystkie te miejscowości wzdłuż Sandomierki (DK79) znam na pamięć. Ale tylko tak mi się wydaje, bo zawsze coś ciekawego można znaleźć. Np. zabytkową pompę przy OSP w Opatowcu. Opatowiec to już Świętokrzyskie. W New Korczynie natomiast odkrywam rynek, na którym nigdy chyba nie byłem. Poza tym przyglądam się żniwom (jak ten czas leci), odpoczywam na leśnych parkingach, focę pociągi na przejazdach, i ogólnie cieszę się z rozpoczynającej się kolejnej przygody. Uwieczniam nawet ciężki skład jadący po LHS. Dość charakterystycznym obiektem w mijanych miejscowościach jest pomnik w Osieku, on zawsze załapuje się na zdjęcie. W Koprzywnicy zaglądam nad zalew. Plaża, woda, miniaturka Morza, nad które tak bardzo chcę dotrzeć. Jeszcze nie dziś, ale dotrę. Na pewno :) Droga przed Sandomierzem tonie w sadach owocowych, królują rzecz jasna jabłka. Do samego Sandomierza zaś docieram późnym popołudniem. I załapuję się kolejną atrakcję – falę wezbraniową na Wiśle. Utworzyła się po ostatnich ulewnych deszczach na południu kraju i właśnie teraz równo ze mną sobie idzie na północ. Zajeżdżam nad wodę aby zobaczyć z bliska, i na stary most – aby zobaczyć w całej okazałości. Wisła w Sandomierzu nawet przy normalnym stanie wody jest wielka, a co dopiero teraz. Ładnych kilkaset metrów szerokości. Powodzią na szczęście nie zagraża, tak tylko sobie podtapia łąki i lasy w terenie zalewowym pomiędzy wałami, urozmaicając krajobraz. Zajeżdżam rzecz jasna na starówkę i rynek. Ten, choć bardzo urodziwy, tonie już nieco w kiczu meleksów stylizowanych na stare automobile. Masakra. Czy ludzie nie widzą że to jest brzydkie, i że nikt się na to nie nabierze, że to nie jest zabytkowy pojazd? Choć lepsze to od męczenia koni jak w Krakowie. Z Sandomierza uderzam na Annopol. Tym razem bez promu w Zawichoście, szkoda mi piątala, dla promowego który zbiera na flachę ;) Most w Annopolu 0zł. A piątala mogę dorzucić do flachy dla mnie :) Sobotni dzień powoli dobiega końca. Zanim jednak się skończy czekają mnie jeszcze takie atrakcje jak zachód Słońca czy drugi przejazd nad szeroko rozlaną Wisłą. Właśnie na wspomnianym moście w Annopolu. Robię zdjęcia na obie strony, bo naprawdę fajnie to wygląda. W samym mieście zaś mą uwagę zwraca jakby złomowisko, pełne niecodziennych sprzętów. Najciekawszy wydaje mi się taki 3-kołowy samochodzik. Czerwony, z kogutem na dachu. Może strażacki? Niedużych gabarytów strażak z niewielką gaśnicą by się do środka chyba wcisnął. Chyba znalazłem co to za model w Internetach. Poza tym w Annopolu robię zdjęcia dwóch pomników, kupuję picie, i przygotowuję się do nocnej jazdy. Lampki, kamizelka, ubrania na wierzch w sakwie itp. itd. A nocną jazdę zaczynam od nawijania kilometrów mało ruchliwej DW nr 824. Idzie ona centralnie na północ, za korytem Wisły, i ze swymi ~100km długości kończy się za Puławami. Przejechanie jej całej zajmie mi niemal dokładnie całą noc. Pierwsza większa miejscowość po 20km: Józefów nad Wisłą. Zacząłem szukać słynnego bulwaru. Bo mi się coś popierdoliło, pomyliłem ten Józefów z Kazimierzem Dolnym, który nie leży na mojej dzisiejszej trasie. Pewnie ten drugi człon nazwy „nad Wisłą” tak mi się skojarzył… Niby się zgadza, ta miejscowość faktycznie leży niedaleko rzeki, ale żadnej plaży, bulwaru czy nawet zejścia nad wodę tu nie ma! Takie tylko zdjęcie jakiegoś urzędu stąd mam. O tym ocb zorientuję się później, na razie zdezorientowany i wkurzony jadę dalej. Kilkanaście ciemnych i odludnych kilometrów dalej jest Opole Lubelskie, sporo większe miasteczko. Niczym niesamowitym jednak się niewyróżniające, więc taka tylko szybka fotka kościoła na zakręcie. Z Opola do Puław ładnych 35km. Z których to zdjęcie mam tylko jedno, i tylko takie se, tablicy jakiejś. Tak tylko żeby była jako taka ciągłość fotorelacji. Jakieś tam ciekawe rzeczy pewnie były, tylko że nie było ich widać w mrokach nieoświetlonej drogi przez pola i lasy. 2ga w nocy. Puławy! To już całkiem spore miasto, na pewno nie przelecę przez nie tranzytem tylko coś tam obejrzę. Już sam wjazd robi wrażenie – dwie tablice zamiast jednej, na bogatości :) Ślad na mapce jest tam przerwany, ale zwiedziłem tak: na pierwszy ogień idzie park, z fontanną i pitnikiem, w którym zmywam z siebie część brudu (po upalnym dniu nie udało mi się do tej pory umyć). Podjeżdżam pod Pałac Czartoryskich, ale brama jest zamknięta. Znajduję w zamian coś ciekawszego: stary, kratownicowy most na Wiśle. Przejeżdżam nim drugą stronę rzeki. Myślałem żeby wrócić do centrum innym mostem, kawałek na północ. Ale on jest na ekspresówce i nie wiem jak wygląda tam sprawa chodników (czy są). Wolę nie ryzykować i nie nadkładać km, wracam po śladzie skąd przyjechałem. Na koniec jeszcze jakiś kościół/kaplica. Puławy opuszczam dalszym ciągiem DW 824. Długi odcinek przez las, na którym widać coraz to dobitniejsze oznaki wstającego dnia. Ze wzgórza za węzłem z S12-ką rozpościera się fajny widok na wielkie zakłady azotowe na północy miasta. Na kolejnym węźle DW 824, która towarzyszy mi od wieczora, kończy się. A mnie kończy się czas czuwania. Noc była bez sennych problemów, ale teraz muszę się chwile zdrzemnąć na przystanku. Gdy jako tako wracam do stanu używalności zastanawiam się nad dalszą trasą. Bo wg planu miałem tu skręcić w DK17 i przez Ryki, Garwolin dotrzeć do Warszawy. Ale ta DK taka jakby w remoncie trochę, na ekspresówkę przerabiają. Nie wiadomo na jakim odcinku ta przebudowa. Ale wiadomo że jazda po tym rowerem nie będzie przyjemna. Zmiana planów. Radzyń/Miedzyrzec Podl., Siedlce. Takie cele mi chodzą po głowie. Może się jeszcze dojedzie do tej Warszawy, a może nie, zobaczy się. Bocznymi, wiejskimi drogami docieram do bocznej wioski, do Baranowa. Jednak tamta drzemka okazała się niestarczająca. Poprawiam więc tutaj, na ławeczce w centrum. Jednocześnie ogrzewając się po chłodnym poranku w ostrych promieniach coraz wyżej wznoszącego się Słońca. Odcinek za Baranowem bardzo malowniczy. Boczna droga przekracza tu dolinę Pradolinę Wieprza (tak, taki mądry jestem bo w Internetach teraz przeczytałem ;) ). Mokradła, rozlewiska, starorzecza, wszystko otoczone łęgowymi lasami i pokryte rzęsą. Po chwili docieram do krajówki i już tak urokliwie nie jest, co nie znaczy że jest brzydko. To północna Lubelszczyzna, więc tereny trochę dzikie, przyjemne, mało zniszczone przez człowieka. Dłuższą chwilę dalej docieram do Kocka. Miasta chyba każdemu znanego z lekcji historii, za sprawą ważnej bitwy z II Wojny Światowej. Rzecz jasna nie mogło tu zabraknąć okazałego pomnika, upamiętniającego Polskiego dowódcę tej batalii. Poza tym w Kocku jest też okazały rynek, z typową jednak wadą – większość ławeczek w Słońcu, a te w cieniu wiecznie okupowane. Z Kocka inną, przyjemną, Lubelską krajówką, na Radzyń Podlaski. Dużo leśnych odcinków ułatwia walkę z narastającym upałem. Zbliża się bowiem południe. Zanim wjadę do centrum Radzynia, na Orlenie wciągam to co zwykle czyli 2 hot-dogi + herbatę. W samym mieście czegoś w kształcie stricte rynku nie ma. Jest za to wydłużony „zabytkowy”, można zaryzykować stwierdzenie, reprezentacyjny kwartał. Na początku jak i na końcu zakończony placem, i pomnikiem na każdym z nich. Na tym drugim placu jest rzecz najbardziej mnie w tej chwili interesująca – kurtyna woda :) Namaczam się w niej kompletnie, a po chwili i tak jestem suchy. Tu też chyba najbardziej zapadająca w pamięć historia z trasy. Mianowicie. Siadam sobie chwilę na ławeczce. I siedzę. Po chwili przysiada się Pan. Pan koło 50ki, miejscowy, dość porządnie ubrany. Rolnik, widać po dłoniach. Ale doskonale się trzymający, średniego wzrostu i mocnej budowy ciała. Też na rowerze, jakimś tam starym trekkingu czy MTB. Tak siada, i pyta czy nie przeszkadza, i czy może pogadać. Pewnie, czemu nie. No i zaczyna się. Z początku niewinnie, o rowerach, że też jeździ, ale tak po okolicy, że mają jakąś grupę rowerową i że tak sobie zwiedzają, zgłębiając przy okazji historię tych ziem. Potem pyta gdzie jadę ja, pokazuję mu zdjęcia, to co zwykle - zdziwienie, podziw itp. itd. Do tej pory jest OK. Ale za chwilę zaczyna być NIE OK. Przechodzi na temat Unii, dotacji, remontów dróg, innych inwestycji, marnowania pieniędzy itp. Po czym sprytnie przemyka do swojego chytrego planu - chce mnie zagadać na śmierć, smutną historią swojego życia. Że miał żonę, ale Go zostawiła, coś tam o studiach swoich (jakieś studia dla „mundurowych”), o tym i o tamtym. Mówi że kiedyś na jakąś tam „wycieczkę” pojechał refundowaną, do Finlandii jeśli dobrze pamiętam. Wycieczkę w sensie prezentację jakichś tam traktorów, maszyn rolniczych zagranicznego producenta. No a oprócz tej prezentacji było jakieś tam zwiedzanie, jedzenie w restauracji itp. I że generalnie jego koledzy rolnicy wiochę odpierdalali i on próbował ich jakoś ogarnąć. A to jeden zajebał butelkę wina do plecaka, a to drugi kelnerkę od smoków, potworów, wyzywał (po polsku). I że przypał był, bo okazało się kelnerka znała Polski… „-naprawdę jestem taka brzydka?”. I że on musiał nadrabiać swą postawą żeby resztki honoru jakoś ratować. „no thx, no smoke, no drink”. I inne tego typu akcje, że taki a nie inny obraz Polski tam jego kompani zostawili. I że Finlandia to kraj w którym nikt złamanego kija nie ukradnie, ludzie uczciwi, porządni. Mówił że wstydzi się być Polakiem.
No i ok. Tzn. nie ok. Bo gość trochę racji ma. Ale z drugiej strony trochę pierdoli od rzeczy, nie każdy Polak to taki tępy wsiur jak jego „kumple”. A jak się wstydzi to nikt go tu nie trzyma, droga wolna, granice (zachodnie) otwarte.
Ja na przykład nie wstydzę się być Polakiem.
Po prawie godzinie udało mi się wyrwać. Tzn. mogłem niby wcześniej sobie pójść. Ale mój brak asertywności i zarazem nachalność rozmówcy mi nie pozwolił, musiałem mu przytakiwać w tym jego monologu. Z drugiej strony chciałem też trochę posłuchać co ma do powiedzenia, żeby wyrobić sobie jakąś opinię na Jego temat, nie chciałem wyjść w połowie zdania. A wyrwałem mu się bo dochodzi 14ta. Czyli według planów za 10 godzin mam iść spać w domu, przed pracą. Jak ten plan zrealizować? Do Warszawy 140km. Pociąg po 20. 140km w 6h? Nie-re-al-ne. Na szybko obmyślam plan B. Siedlce. Ale dalszą drogą, przez Miedzyrzec, czy bliższą, przez Łuków? Bliższą. Bo powrót pociągiem z Siedlec to jedna wielka niewiadoma. Może być różnie ;) Do Siedlec 50km. Łuków w połowie drogi. Staram się żeby ostatnia prosta była prosta, tj. żeby najszybciej do tych Siedlec dotrzeć, np. nie wdawać się w rozmowy z dziwnymi ludźmi ;) No i jechałem na tyle sprawnie, na ile mogłem. Bo na termometrze ponad 30’C, w nogach ponad 300km, a w głowie ponad 30h jazdy. Łuków tylko przejazdem, szybkie fotki z rynku. Za Łukowem, a przed Siedlcami granica woj. Mazowieckiego. Do Siedlec dociągam o 18. Taka ciekawostka z centrum, może poprzestanę na zdjęciu i nie będę komentował żeby nie używać w relacji już więcej brzydkich słów. Pociąg o 19.42, więc znajduje się czas na zakupy i małe zwiedzanie (ratusz?). Sam pociąg to niedrogi podmiejski Kolei Mazowieckich, do Wawy Śródmieście. Dwa dłuuugie EZT a frekwencja ogromna. Fajnie że ludzie jednak jeżdżą pociągami. Rower jest jeden, mój. Po chwili jest już ich cały przedział :D Tzn. tyle jest moim polu widzenia, bo w całym, długim pociągu na pewno więcej. To jeszcze fajniej, że ludzie jeżdżą na wycieczki rowerowo-kolejowe. Ale najfajniej że przewóz roweru jest darmowy (!). Początkowo łudzę się że w Warszawie zdążę się przesiąść na ten pociąg o 20.25 do Krakowa. Kminię jakieś przesiadki na Warszawie Wschodniej nawet żeby zdążyć. Ale pociąg łapie opóźnienie, nie, to się nie uda. Nie wiem kiedy wrócę do domu, ale na pewno nie o północy. Na Warszawie Śródmieściu koło 21szej. Gorączkowo obmyślam dalszy plan powrotu. Kolejny bezpośredni pociąg do Krakowa o 22.35. Ale on nie wozi rowerów… Następny który wozi rowery to ekspres o świcie… No to grubo :) Dłuższy risercz Internetów i już wiem że opcje są dwie:

1. Poranny ekspres. W domu o 9, w pracy o 10.

2. Rozwiązanie karkołomne:
a) IC Wawa Centralna -> Łódź Widzew
- prawie 2h czekania
b) IC Łódź Widzew -> Katowice
- 9min na przesiadkę
c) Regio Katowice -> Krk Główny
W domu o 8, w pracy o 9.

(dużo myślenia)

Pierwsza wydaję się lepsza - pozwiedzał bym sobie Warszawę nocą a potem wsiadł do pociągu i wysiadł w Krakowie. Wybieram jednak opcję drugą. Bo zawsze lepiej spóźnić się do pracy godzinę niż spóźnić się do pracy dwie godziny. Czas jaki mi pozostał spędzam kręcąc się wokoło PKiNu, dziś podświetlonemu gejowskimi barwami. Pierwszy IC to komfortowy, wagonowy skład. Odjazd 23.29. Zawozi mnie on do Łodzi Widzew przed 1 w nocy. Niecałe 2h pożytkuję na zwiedzanie Łódzkich osiedli, parków, przejść podziemnych i innych fajnych ciemnych zaułków. Zdjęcie stadionu Widzewa za bardzo nie wyszło. Zgodnie z planem po 2giej zaokrętowany już jestem na kolejnym IC, do Katowic. Ten już mniej komfortowy, nowy EZT. W Katowicach niemal planowo, o 5.20, bez problemu zdążam na pierwszy Regio do Krakowa. Na głównym o w wpół do ósmej, w domu 8.05. Myję się, przebieram, wsiadam na drugi rower, 4,5km, i 9 jestem w pracy :D Po dwóch nieprzespanych nocach, nie licząc drzemania na przystankach i w pociągach. Ale kupiłem energetyka, wyszedłem wcześniej i jakoś dało radę. Ale nad każdą rzeczą w pracy 3 razy się zastanowiłem, zanim zrobiłem coś źle.

Trochę na wariata, ale udana trasa. Z przygodami :) A powrót 4 pociągami z 3 przesiadkami to jak na razie mój rekord :)

6.40 - 8.05
14,17l (w tym 1,9l energetyka)

nowe gminy: 17

Lubelskie: 14
Puławy - obszar miejski
Puławy - teren wiejski
Końskowola
Żyrzyn
Baranów
Ułęż
Jeziorzany
Kock
Borki
Radzyń Podlaski - obszar miejski
Radzyń Podlaski - teren wiejski
Ulan-Majorat
Łuków - obszar miejski
Łuków - teren wiejski

Mazowieckie: 3
Wiśniew
Siedlce - obszar miejski
Siedlce - teren wiejski


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa salos
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]