Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Bydzia

d a n e w y j a z d u 500.48 km 0.00 km teren 28:26 h Pr.śr.:17.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2700 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 8 lipca 2018 | dodano: 10.07.2018





https://photos.app.goo.gl/wvFHWq38VDcqCfjn9

Po dwóch górzystych trasach 400+ pod rząd dwa następne weekendy odpoczywałem, korzystając z chwilowej niedyspozycyjności aury. Ale nadchodzi trzeci weekend i trzeba brać dupę w troki i się gdzieś ruszyć, żeby nie ważyć 100kg. By zaś ruszyć się nieco dalej, wziąłem sobie na poniedziałek wolne. 3-dniowa trasa to rzecz jasna po płaskości. Po górach nie, jeszcze nie ten poziom ;) Wahałem się i początkowo nie chciałem się chwalić gdzie planowałem dotrzeć. (Gdy w galerii nie ma zdjęcia rozpiski to znaczy że nie osiągnąłem celu, dojechałem gdzieś bliżej, i nie daję rozpiski bo wstyd). A tym razem rozpiski właśnie nie wrzuciłem. Rozumie się samo przez się, że wymiękłem. Ale teraz zrobię wyjątek i się pochwalę: chciałem do Gdańska/na Morze :) Tak jak zeszłym roku, jesienią. Tego pięknego lipcowego weekendu się co prawda nie uda, za to uda się pewnego pięknego sierpniowego weekendu ;)

Start w sobotni poranek (bo nie świt, wpół do siódmej) przebiegł sprawnie i bez zakłóceń. Zdjęcie na Rynku robię, bo zawsze robię zdjęcie na Rynku, gdy planuję dojechać nad Morze. Żeby potem zrobić dla kontrastu drugie zdjęcie na tle Morza. To kolejny wyznacznik po którym można poznać gdzie planuję dojechać. Sprawnie wciągam 200m podjazd na drodze wojewódzkiej (de facto jedyny podjazd w trasie) i jestem na pełnym gwaru sobotniego targu, rynku w Skale. Wciągam jakieś ciastka, jakie to już nie pamiętam, ale któreś z tych trzech. Równie gładko idą mi pomniejsze zmarszczki na drodze do Wolbromia. Za miastem wpadam na pomysł, aby robić rzetelnie zdjęcia wszystkich tablic na wjeździe do kolejnych województw. Oczywiście wiem że później rzetelności braknie i wszystkich zdjęć tablic nie będzie. Ale będę się starał. Na rynku w Pilicy bez zmian, wielka lipa jak rosła, tak dalej rośnie. Parę km za tym miastem definitywnie żegnam się z urozmaiconą rzeźbą Jury K-CZ i wjeżdżam w plackowatą rzeźbę terenu, która pokrywa 90% powierzchni naszego kraju. Taką umowną granicą gdzie kończą się pagórki a zaczyna stolnica jest dla mnie zardzewiały wiadukt nad CMK. Aura jest pogodna, gorąca i stabilna, wydawać by się mogło że optymalna na trasę na drugi koniec Polski. Ale jest jeden czynnik, który się wyłamuje spośród pozostałych i optymalny nie jest – wiatr. Przez większą część pierwszego i drugiego dnia wiatr będzie mnie mniej lub bardziej hamował. Całą winę będę potem zwalał na niego, że nie dojechałem. Ale to nie tak, nie dojechałem bo po prostu nie kleiła się ta jazda, szło zbyt powoli, po prostu to nie był czas na jakieś rekordy. W Lelowie odpoczywam w cieniu drzew na skwerku a w Przyrowie oglądam ślady po jakiejś potężnej bitwie. Zapewne ta partia była bardzo długa, a zawodnicy zaciekle walczyli o tytuł Przyrowskiego szachmistrza. W Świętej Annie uwieczniam na zdjęciu to co zwykle, czyli maleńką stacyjkę benzynową, niezrzeszoną chyba w żadnym wielkim koncernie paliwowym. Droga na Radomsko jest jedna, jechałem nią nie raz i wydawać by się mogło że nie da się tu źle skręcić. A jednak mi się udało – w Gidlach nieplanowany skok w bok zrobiłem, nadkładając z 7km. Wskutek czego w Radomsku mam więcej niż zwykle, bo 150km. Tu zasłużona dłuższa pauza. Zdjęcia charakterystycznego kościoła rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Często gdy przejeżdżam przez to miasto zastanawiałem się jak to jest, że Radom i Radomsko odmieniają się tak samo. I skąd są właściwie te „Radomskie” fajki które Stopczyk proponował majorowi? Z Radomia czy Radomska?! Wreszcie zrobiłem risercz w Internetach i już wiem! Prawidłowa odmiana Radomska to „Radomszczańskie” a Stopczyk oferował majorowi szlugi z Radomia :) Obieram stąd zasadniczy, globalny kierunek na Sieradz. A taki lokalny, cząstkowy można by rzec kierunek to Szczerców, oczywiście o Kopalnię też zahaczę :) Byłem już raz w tym sezonie i raz w poprzednim, ale to dziursko robi takie wrażenie że zawsze warto tam zajrzeć. No i zajrzałem, uwieczniając swą niewyjściową gębę na tle Elektrowni :) Kawałek asfaltem w słabym stanie, i zaliczam jeszcze drugi taras widokowy. Podobno jak skończy się tu wungiel mają to wszystko zalać i stworzyć wielki, rekreacyjny zalew. Będzie to najgłębszy zbiornik wodny w Polsce – 205m! Trochę szkoda bo najgłębsza dziura w Polsce wydaje mi się rzeczą fajniejszą niż najgłębsze jezioro w Polsce. Bo w jeziorze nie będzie widać tej głębokości, tylko zwykłą taflę wody. A głębokość dziury widać doskonale. Ale z drugiej strony chciałbym zobaczyć to miejsce w odmienionej postaci. Termin zakończenia prac – 2058 :D Może dożyję :D Gdy przejeżdżam pod huczącymi, stalowymi przęsłami taśmociągów przed Szczercowem Słońce powoli zaczyna kryć się już za horyzontem. Gorący letni dzień dobiega końca i zaczyna się ciepła, letnia noc. Rynek w Szczercowie jednak ominę, byłem tu już podczas kwietniowej trasy do Bełchatowa/Sieradza. W ogóle niemal cały odcinek Krk-Sieradz jadę dziś śladem tamtej wiosennej trasy. W Widawie już całkiem ciemno, ale ja nie o tym chciałem. Na rynku śmieszna sytuacja z dwoma młodzieńcami na rowerach. Coś tam trochę zagadał do mnie ten bardziej trzeźwy mniej nietrzeźwy. Ogólnie że rower fajna sprawa, i że też coś tam jeżdżą po okolicy. Ten w gorszym (lepszym? zależy jak na to patrzeć) stanie tak tylko przytakiwał. A odjeżdżając wyrżnął, ale tak solidnie, BĘC głową w beton zrobił :D Gołą głową, rzecz jasna. Znieczulony alkoholem chyba nawet nie poczuł, wsiadł na rower i pojechał dalej :D W Burzeninie przekraczam Wartę i wychodzę na ostatnią prostą do Polskiej stolicy fryzjerstwa. W Sieradzu chwilę po północy. Zwiedzam coś niecoś centrum, tj. rynek + bonusowo mały park nad Wartą. Następne w tej nocnej tułaczce miasto to… Warta. Nazwa taka sama jak rzeka. Przez chwilę troszkę tu popadało, ale to dosłownie taki tylko incydent pogodowy w tej trasie. Schroniłem się na przystanku i trochę przy okazji zdrzemnąłem. Samo miasto Warta to miejscowość typu: parę domków, sklepów i 4-piętrowych bloków. Niczym, poza nazwą się niewyróżniająca, i co za tym idzie na żadne inne zdjęcie poza fotką tablicy wjazdowej nie zasługująca. Następnych kilkanaście km dalej DK83 idzie brzegiem największego (póki co) jeziora woj. Łódzkiego: Jeziorska. Przed czwartą jeszcze a już zaczyna jaśnieć, masakra jak ta noc szybko minęła :) Zjeżdżam nawet na plażę aby zobaczyć wschód nad Jeziorskiem, ale ten jakiś niemrawy, nic z tego nie będzie, jadę dalej. Jeszcze przed końcem jeziora wjeżdżam do woj. Wielkopolskiego. Nie pamiętam już gdzie kupuję eksperymentalnego energetyka marki „Las Vegas” i przebudzam się z jego pomocą na pauzie na leśnym parkingu. Na Orlenie w Dobrej wciągam, dobre, a jakże dwa hot-dogi :­­) Kolejne, dziewicze miasto na mej trasie to Turek. Właściwie wszystkie miasta od Sieradza do końca będą dla mnie dziewiczymi, nigdy wcześniej w nich nie byłem. Czyli niemal dokładnie cała druga połowa drogi. Zbliżając się do Turka widzę kolejne po Bełchatowie, elektrownie. Właściwie całe te okolice to takie energetyczne zagłębie, tych elektrowni jest tu 4, z czego ta pierwsza którą właśnie widzę, już nieczynna. Z tego też powodu jej nie odwiedzam. A centrum Turka, choć na pewno warte odwiedzenia, nie odwiedzam bo nie mam siły i boli mnie kostka (nie wiadomo z jakiego powodu, nawet lekko spuchła). Dalszy odcinek krajówką też raczej ciężki, wiatr się włączył, kostka i jeszcze spać się chce. W Tuliszkowie taka tylko fotka śmiesznej fontanny. Przekraczam górą A2-kę, i jakoś dociągam do tego Konina, ale kryzys trwa w najlepsze. Przejeżdżając przez zabytkową, mniejszą część miasta robię kilka zdjęć, w tym to najważniejsze – z konio-człowiekiem :) Sił starcza mi jeszcze tylko na przejazd przez dupny most nad Wartą. W nowszej, pełnej blokowisk, części miasta doczłapuję do Żabki. Kupuję 2 hot-dogi, wszystkie drożdżówki i pączki jaki mieli w sklepie, 1,5l picia oraz „herbatę”. Która wskutek błędu (mojego) w obsłudze samoobsługowego ekspresu składa się prawie wyłącznie z wrzątku, a nie herbaty ;) Okazuje się że takie samoobsługowe ekspresy do herbaty nie są przystosowane do obsługiwania przez skrajnie zmęczonych, ledwo kontaktujących rowerzystów ;) Zalegam z całym tym prowiantem na ławeczce przed klatką jednego ze stu chyba, 4-piętrowego bloku. Dwie godziny tam na zmianę, jem, piję, drzemię, siedzę, śpię. Oraz takie połączenie tych trzech ostatnich: niby siedzę, niby wszystko widzę i słyszę ale jako tego nie rejestruję. Bodźce wzrokowo-słuchowe nie docierają do mózgu, gdzieś giną, taki letarg jakby. W końcu otrząsam się z tego dziwnego stanu, i słyszę rozmowę tubylców, z tej klatki zapewne. Że co tam robi ten rowerzysta, od dwóch godzin ławeczkę im okupuje, co on sobie wyobraża, niech spieprza z naszej ławeczki. :D Hehe, musiałem ich nieźle wkurwić. To takie miejscowe może nie pijaczki, ale typowi osiedlowi emeryto-renciści, których hobby jest siedzenie na ławeczce z kolegami przy puszce Kustosza z Biedry, i petem w drugiej dłoni (niestety nie wiem jak nazywają się fajki z Biedry). Wiecie na pewno ocb. Dobra już sobie idę, nie przedłużam ich mąk i cierpień. Tymczasem idę sobie z tej ławeczki w 94,68% procentach zregenerowany! Tylko kostka coś niecoś dokucza, po zmęczeniu czy senności natomiast ani śladu :) Minus taki, że dochodzi południe, południe drugiego dnia jazdy. To to, o czym wspominałem, o „nie klejącej się jeździe”. Po 30 godzinach w trasie mam bowiem na liczniku jakieś 340km. Łatwo policzyć jak żenujący wynik wychodzi gdy drugą liczbę podzielimy przez pierwszą… Już wiem że ten Gdańsk to tak średnio. Ale ok, ile się ujedzie, tyle się ujedzie. W Pątnowie na rondzie kolejny widok, na inną elektrownię. Nie chce mi się za bardzo podjeżdżać bliżej. 10-km odcinek od Pątnowa do Ślesina jest bardzo ciekawy. Za sprawą idącej równolegle armii słupów linii WN. Tych linii jest ich tu aż 5, równolegle idących. Naprawdę fajnie to wygląda. Jak sobotnie popołudnie było gorące, tak niedzielne jest upalne. Z ciekawszych obiektów które mijam w pocie czoła kręcąc kilometry po Wielkopolskiej patelni: w Ślesinie wielki Orlen (zdjęcia zapomniałem) a w tuż przed granicą województwa pomnik. Pomnik ludzkiej głupoty. Bo jak inaczej nazwać takie dzieło budownictwa drogowego? Że inaczej się kurrrrwa nie dało? Nóż się w kieszeni otwiera, brak słów. Na tyle cenzuralnych słów, żebym mógł ich użyć w relacji...

&^%$%&$

Ok, przejdźmy do czegoś przyjemniejszego. Np. do kolejnych hot-dogów czy tam zapiekanek które wciągam na Orlenie. Orlenie zaraz za granicą. Granicą Kuj-Pomu! Znaczy się że daleko już zajechałem :) Szczególnie ten drugi człon nazwy tego województwa dodaje tej „dalekości”: -poMorskie. Czyli coś z Morzem, coś tego, no nie? No i tak, i nie. Bo z wielce zaawansowanych obliczeń wychodzi mi że stąd do takiego, dajmy na to Gdańska jest 260+ km. Na liczniku mam 380. Lekko licząc daje to 640. A na pewno wyszło by więcej, bo zawsze wychodzi więcej. Tak pod 700 trzeba liczyć. Słabo to widzę. Ale jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Przekładam ją na później a na razie skupiam się na nawijaniu płaskich i gorących kilometrów Kuj-Pomu. Młyn widziałem dziś chyba tylko jeden, i to niekompletny. Pierwsze natomiast miasteczko na Kujawskiej Ziemi to Strzelno. Niewiela z niego samego zapamiętałem. Zapamiętałem za to rondo zaraz za miastem. Krzyżówka 3 krajówek. Tu chwila zadumy i przemyśleń, podjęte tu decyzje będą brzemienne w skutkach. Lewo/prosto/prawo, odpowiednio: Poznań i Konin / Toruń i Bydgoszcz / Włocławek. Takie oto kierunki proponuje wielka niczym billboard, zielona tablica. No więc tak, za koleją: W Poznaniu już byłem, w zeszłym roku. W Koninie byłem, kilka godzin temu ;) W Toruniu byłem, w zeszłym roku. W Bydgoszczy nie byłem. We Włocławku byłem, w zeszłym roku. Więc decyzja w zasadzie podjęła się sama, nie musiałem wybierać :) Dodatkowo ten kierunek to jedyny kierunek jeśli by ewentualnie, opcjonalnie, w razie czego, jakby co, rozpatrywać ten Gdańsk/Morze. Przed Inowrocławiem spory kawałek szeroką dwupasmówką, czymś na pograniczu DK a ekspresówki. Niejasna to sytuacja, na mapach jest pokolorowana jak drogi ekspresowe ale oznaczenie nr-owe ma jak droga krajowa. W każdym ja tam na żywo żadnej literki „S” nie widziałem, zakazu dla dwukółkowych pojazdów z dwoma pedałami takoż. Co oczywiście nie przeszkodziło kierowcom ze trzy razy na mnie zatrąbić. Na węźle skręcam do miasta już boczną drogą. Tu faktycznie jakby dalej prosto jechać jest już zakaz dla rowerów, ludzi i innych traktorów. Na wjeździe mijam wielkie zakłady produkcji sody. Na przedmieściach kolejny postój na Orlenie, na kolejne wiadomo co. Inowrocławski rynek – OK, zadbany i odrestaurowany. Z rzeczy niestandardowych – zabytkowy tramwaj, pewnie kiedyś tu jeździły, i pierwszy tej trasy budynek z muru pruskiego, też pewnie zabytkowy. Dłuższą chwilę odpoczywam, przyglądając się jakiejś imprezie i ogólnemu, letnio-niedzielno-popołudniowemu wypoczynkowi Inowrocławian. Właściwie to wieczornemu wypoczynkowi, bo dochodzi już 20ta. Zachód Słońca za miastem dość efektowny, z „promieniami Boga” spływającymi z przerwy w chmurach. Ta łódka to na jakimś tylko przeciętnym stawie przy drodze, żaden tam rekordowy akwen pokroju Jeziorska. Dystans dzielący mnie od Bydgoszczy maleje i maleje, w końcu z przodu ukazuje się jedynka. A ja już definitywnie odpuszczam. W Bydzi będzie 450, więc te 700 co przeliczałam jakiś czas temu bardzo realne. Nawet jakbym jakimś cudem nad to Morze dojechał, to zwyczajnie zabrakło by mi poniedziałku żeby wrócić na wtorek rano do pracy :D Przed samym miastem długi leśny odcinek, a w końcu, po 22giej, upragniona tablica. Więc tak: nad Morze zabrakło by poniedziałku, ale gdy kończę tutaj to na pewno nie zabraknie mi czasu na gruntowne zwiedzanie Bydzi :) 450km mam, więc dokręcę do połowy tysiąca ;) A tak sobie napisałem, bo fajnie brzmi, gdy w grę wchodzą jednostki typu tysiące to już nie przelewki ;) Do miasta wjeżdżam taką dwupasmówką. Te latarnie, całe to zdjęcie żywo przypomina mi scenki z NFS-ów (takie gierki samochodowe, co kiedyś grałem). Zwiedzanie zabytkowego centrum będzie miało bardzo obszerny harmonogram. Najpierw jakieś zabytkowe gmachy, podejrzewam że muzea, teatry i te sprawy. Potem zobaczę dość efektowny dworzec PKP. Przy okazji wybierając sobie pociąg, którym wrócę. Drugi od góry. Odjazd 2 w nocy. Niecałe 4 godziny to optymalny jak myślę czas, żeby zobaczyć dużo ciekawych rzeczy zarazem zdążyć przed atakiem senności. Ok, zwiedzamy dalej. Niezliczonych budynków z muru pruskiego wymieniać chyba nie trzeba, to Bydgoszcz, tu takie rzeczy to standard standardów. Na uwagę zasługuje natomiast kanał, który wespół z właściwym biegiem rzeki Brdy, okala zabytkową Wyspę Młyńską. Na której, jak sama nazwa wskazuje są zabytkowe młyny, oraz spichlerze i inne tego typu obiekty. Największe wrażenie robi jednak nie sama wyspa, a ów kanał. Zwany jest on nawet „Bydgoską Wenecją”. Rząd kamienic, każda inna, niższe i wyższe, których „tylne fronty” wychodzą na brukowany bulwar. Jedne z białego muru pruskiego i czarnych belek, inne z czerwonego muru pruskiego i brązowych belek, jeszcze inne z ze „zwykłego” muru. Jedne pięknie odnowione z kawiarniami na parterze, inne odwrócone „dupą” i odrapane, podniszczone, jeszcze inne z tarasami czy balkonikami. Wszystko to w rozświetlonym na żółto mroku nocy wygląda bardzo magicznie czy też klimatycznie, jak kto woli. Obejrzałem jeszcze niczego sobie kościół i jakieś tam parki, fontanny itp. itd. I z urobkiem 480km zajechałem na dworzec. Ostatnie 20 nakręci się już po Krakowie. Taki mały cheat ;)

Sam powrót pociągiem to odrębna, mała historia, odrębny mini rozdział. Komfortowy TLK, ze starych wagonów (11 pudeł), czyli najlepszy możliwy skład :) No, prawie najlepszy. Lepsze od tego są tylko stare, zmodernizowane wagony z WiFi ;) Wystartował punktualnie czyli 1.59. Na początku szedł zgodnie z planem. Natomiast potem coraz bardziej powoli mu szło ;) Na kolejnych stacjach łapał coraz to większe opóźnienie. Coś jak z jazdą na rowerze. Na początku szybko i sprawnie, potem coraz wolniej i coraz więcej przygód :) Ta największa zdarzyła się w przed południem, w lesie, między Trzebinią a Krzeszowicami. Skraj Puszczy Dulowskiej dokładnie. Stanął. I stał. Coś się zepsuło. I to tak zepsuło zepsuło. Chodzący w te i we wte konduktorzy, maszynista, konsultacje, uspokajanie pasażerów. Nawet wodę i muffinkę gratis rozdawali :D Zestaw pewnie za mniej niż złotówkę, ale liczy się gest ;) Wydaje się niemałe przecież pieniądze na bilet a pociąg stoi zamiast jechać. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nie ma żadnego. Bo teraz ciągle trwa przygoda, a przygoda powinna trwać jak najdłużej. W końcu, po dwóch godzinach ruszył. Ale do tyłu :) Musiał wycofać ze dwa km i pojechał po innym torze. Do Krakowa dotoczył się przed 13tą. Czyli 9h. Szło mu tak sprawnie jak mnie jazda do Bydgoszczy :D Dokręcam po Krakowie trochę na siłę te kilometry do 500ki. Ale niedokręcenie było by głupotą. Choć trochę to oszukane to 480+20, to jednak nie zmienia to faktu że na zdjęciu jest licznik z liczbą 500. W domu po 14tej. Udana trasa, pierwsze 500+ w tym sezonie. A Morze? Musi jeszcze poczekać. Ale tylko troszeczkę ;)

6.25 (7.07) - 14.20 (9.07)
13,056l (w tym 2l energetyka)

nowe gminy: 18

Łódzkie: 1
Warta

Wielkopolskie: 9
Dobra
Kawęczyn
Turek - obszar miejski
Turek - teren wiejski
Tuliszków
Stare Miasto
Konin
Ślesin
Skulsk

Kujawsko - Pomorskie: 8
Jeziora Wielkie
Strzelno
Inowrocław - obszar miejski
Inowrocław - teren wiejski
Złotniki Kujawskie
Nowa Wieś Wielka
Białe Błota
Bydgoszcz


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 500-599, Powrót pociągiem


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa unach
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]