^ UP 2000-2499m
Dystans całkowity: | 8877.45 km (w terenie 176.00 km; 1.98%) |
Czas w ruchu: | 437:38 |
Średnia prędkość: | 17.73 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.50 km/h |
Suma podjazdów: | 78527 m |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 246.60 km i 13h 40m |
Więcej statystyk |
Posprzątać ;)
d a n e w y j a z d u
251.92 km
0.00 km teren
14:00 h
Pr.śr.:17.99 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wszystkie znaki na niebie i Ziemi mówiły że wtorek będzie
najcieplejszym dniem grudnia (w całym kraju 2-cyfrowe temperatury). Wziąłem więc
wolne z zamiarem przejechania jeszcze jednej dłuższej traski. Silny (lecz
ciepły – halny) południowo-zachodni wiatr zadecydował o kierunku a długość (lub
raczej krótkość ;) ) dnia o dystansie. Radom. Miasto seksu i biznesu (nie wiem
o co chodzi w tych internetowych mądrościach, pozostaje wierzyć na słowo).
~200km najkrótszą drogą. Byłem tylko raz, przejazdem, 3 lata
temu, w czasie spontanicznej wycieczki do Warszawy. Dodatkowo powinno udać się wywalić tą zbiorówkę z głównej (to stąd taki tytuł wpisu).
Próbowałem się przespać, niestety nie udało się zmrużyć oka.
Ale nie martwi mnie to zbytnio, od czego są energetyczki? ;) Wyjazd o
standardowej i wg. mnie idealnej na długie trasy godzinie, czyli o północy. Na
termometrze za oknem 13 stopni O.o Już po skręcie w Bieżanowską (za zachód)
jedzie się bardzo lekko. Ale za przejazdami kolejowymi, gdy droga skręca na północ
rower nie jedzie w ogóle. On po prostu leci! Tak wieje w plecy. Do tego bardzo
ciepło, musiałem zdjąć nieco ubrań. Przejeżdżam przez Wisłę, przelatuję przez
puste, nowohuckie ulice (tu ciekawostka – korek z tramwajów zjeżdżających do
zajezdni) i wojewódzką 776-teczką wyjeżdżam z miasta. Dawno nie opuszczałem
Krakowa tym bardzo przyjemnym przecież wariantem. Jedno, drugie, trzecie rondo,
jakiś podjazd i są Proszowice. W bardzo ładnej świątecznej dekoracji. Coś tam
zjadłem, wciągnąłem nieco energetyczka (żeby wyprzedzić senność), na rynku
fotka z samym Papieżem ;) i dalej, na Skalbmierz. Za miastem kończą się
latarnie ale najfajniejsze, ciemne zadupia zaczynają się po skręcie z
wojewódzkiej w boczną drogę (skrót taki). Skalbmierz również rozświetlony ładną choinką a także bańką, w której zrobiłem sobie zdjęcie. Ciągle mocno wieje,
wiatr wygina i przechyla blaszaną wielką tablicę reklamową jak chce. Jest
natomiast coraz zimniej. Ze Skalbmierza kawałeczek wojewódzką a na rozstaju
prosto, znów bokami. Tu już ubieram prawie wszystko co mam. Po drodze typowa na
wsiach atrakcja czyli ucieczka przez chcącymi mnie zjeść kundlami. Wg mnie psy
to bardzo głupie stworzenia. Po co one tych rowerzystów gonią? Przecież setki ich
widziały, a żaden nie próbował wtargnąć na posesję czy coś ukraść. A ten dziad
i tak biegnie i szczeka w jakimś wściekłym amoku. Ale to i tak nic. Gdy
chciałem zrobić zdjęcie tablicy z pierwszym drogowskazem na Pińczów (bo akurat
nie było niczego innego godnego uwagi) włączyłem flesza. A flesz włączył
wszystkie psy w okolicy :D Tzn. samym błyskiem aktywowałem jednego psa ale to
jest taka reakcja łańcuchowa: po kolei dołączają się kolejne i kolejne, aż w
końcu szczeka cała wieś :D Gdy wyjeżdżam na otwarty teren (długa prosta przez
pola) wiatr pokazuje co potrafi, 50km/h po płaskim to był tam standard. Potem
bardzo fajny (acz zimny) zjazd drogą przez las (ponad 100m się tu wytraca, z
320 na 200m n.p.m.). Następnie kolejny, nie mniej fajny (i nie mniej zimny) leśny
odcinek - długa prosta Doliną Nidy. Na wiosnę jest tu naprawdę pięknie (foto z
2012r.). Kawałek przed miastem dobijam do wojewódzkiej i ciekawym mostem ze
ścieżką (za dnia wygląda tak) wjeżdżam do Pińczowa. Nie licząc nocnego Radomia
(wiadomo, inna liga) to Pińczów był wg mnie najładniej przystrojonym dziś
miasteczkiem. Kończy mi się paliwo ale na szczęście tuż po pierwszym ziewnięciu
na horyzoncie majaczą czerwone światła stacji benzynowej, gdzie kupuję 1l
wiadomego płynu. Powoli zaczyna się przejaśniać aż gdzieś pomiędzy Pińczowem a
Morawicą wita mnie nowy dzień. Zapowiada się on pogodnie (jednak tylko
zapowiada), Słońce wygląda bowiem coraz śmielej zza chmur (potem znowu się
schowa). Z ciekawszych rzeczy jakaś ładowareczka oraz przystanek autobusowy.
Niby zwykła, pobazgrana wiata ale doskonale zapamiętałem ją z majówkowej,
upalnej wycieczki w Góry Świętokrzyskie z 2012 roku (to z niej te wszystkie zielone zdjęcia). W Morawicy (choineczka)
wskakuję na krajówkę, która zaprowadzi mnie do Kielc. W mieście melduję się o 9
rano. Co ja będę robił cały dzień, jak o 9 rano mam 120km, a do celu raptem 80,
myślę sobie. Miasto zwiedzam przejazdem oglądając takie obiekty jak stadion
Kolporter Arena, Park S. Staszica, jakieś galeria czy inne, nie mniej urocze blokowiska. Po wyjeździe z miasta asfalty stają się mokre a i sam stan
nieba nie przedstawia się najlepiej. Padać może zacząć w każdej chwili. Za
Kielcami zaczyna się ekspresowa siódemka - zakaz, nie wolno. Na szczęście pozostawiono stary przebieg krajówki.
Zdegradowana do drogi ruchu lokalnego, kluczy ona zakrętami i raz lewą, raz
prawą stroną biegnie przyklejona do swej następczyni. Miejscami jest naprawdę ładnie. W końcu, w okolicach Suchedniowa zaczyna padać. Nie jakoś mocno, ale
słabo też nie. Zatrzymuję się nawet na przystanku celem przebrania w ciuchy
przeciwdeszczowe ale chwilę później przestaje kapać. W trakcie tej właśnie pauzy bardzo rzadkie
zjawisko – odwiedzają mnie tu dwa pieski (drugi), które nie tylko nie chcą mnie zjeść ale
merdają ogonkami i są bardzo przyjaźnie nastawione. Aż dał bym im jakieś
jedzenie ale mam same banany, wafelki i czekolady. One chyba tego nie jedzą. W
każdym razie takie merdające ogonkami pieski są OK. Kawałek dalej nieco abstrakcyjny widok. Obok drogi, na wsi, wyrasta nagle ogromna bryła
kopalnianej wywrotki kolebowej, radzieckiej marki Biełaz. Robię sobie z nią małą
sesje foto, rozmiar maszyny robi wrażenie. Z innych ciekawszych obiektów pomnik i
docieram do Skarżyska-Kamiennej. Nadkładam tam nieco drogi (i syfię rower)
omijając remont. Patrząc na mapę w telefonie nie odnajduję rynku w tej
mieścinie. W zamian za to takie oto dwa piękne kadry (to jest ukryte piękno,
trzeba umieć je dostrzec ;) ). Znów wpakowuję się w jakiś „skrót”, który nie
tylko nie był skrótem ale po prostu ślepą dróżką. Na horyzoncie, na północy,
natomiast ciekawe zjawisko – taki jakby wał z chmur, kończący strefę
zachmurzenia, za którym można dostrzec czyste, rozświetlone niebo. No i
faktycznie. Kawałek drogami technicznymi i w Szydłowcu już całkiem ładnie. Tu
rynek jest. Ciekawy ratusz także. W tym bardzo ładnym miasteczku urządzam więc
dłuższą pauzę. Młoda godzina (14ta) a do celu raptem 20km. Przed 15tą ruszam
dalej, starą siódemką, tu jeszcze z oznaczeniami. Słońce rozświetlające
przerzedzone, rozbiegające się chmury tworzy niezwykły widok, na zdjęciu
niewiele co widać. Droga okazuje się ślepa, tzn. można na ekspresówkę tylko
wjechać. Próbuję przebić się jakimiś błotami, polami lub przez plac budowy. W
międzyczasie ściemnia się. Ostatecznie zawracam i nadkładam parę km, innymi
błotami i leśnymi drogami. Jestem trochę wkurwiony, asfaltowa wycieczka miała
być a nie pchanie roweru po ciemku przez pola i lasy. W końcu jest jednak (też
rozkopana) wojewódzka a potem i krajówka, którą wjeżdżam do Radomia. Jest 17ta.
Pociąg za 3,5h, sporo czasu na zwiedzanie. Zanim jednak zacząłem zwiedzać ładny
kawałek przeleciałem 50km/h za ciężaróweczką ;) Nie pamiętam już gdzie kupuję
bardzo dobrego energetyka, takiego jeszcze nie piłem. Smaku też nie pamiętam, poza
tym że był bardzo dobry. Muszę częściej kupować :) Co do zwiedzania to najpierw
na dworzec, po bilety. Potem wypadałoby na rynek. Jednak w telefonowym GPSie
nie odnajduję niczego co byłoby wprost opisane jako „Rynek”. Czyli Radom ma
pewnie jakiś swój główny plac, który pełni rolę rynku. Znalazłem tylko Plac Konstytucji 3 Maja, nie wiem czy to ten. Mniejsza jednak o to bo zwiedziłem
inne ciekawe miejsca: ścieżki biegowo – rowerowe nad rzeką, ze 3 parki (zdjęć
brak bo nie wyszły), trochę uliczek w centrum, trochę przelotówek, blokowiska
itp. itd. Miasto można uznać za dobrze zwiedzone. Gdy zajechałem na dworzec na
liczniku miałem ponad 240km (wobec teoretycznych 200tu, które planowałem).
Jakieś tam zakupy – chipsy, paluszki, Nestea (tym razem bez energetyków, jak
usnę w pociągu nic się nie stanie). Powrót TLK minął szybko i przyjemnie. Przedziału
rowerowego co prawda nie było ale miejsca dużo. W Krakowie po 23 a w domu przed
północą.
Udana wycieczka, 250 w grudniu. Jeszcze kilka lat temu takie
coś nie przyszło by mi do głowy – ostatnie 200 robiłem we wrześniu a pierwsze w
maju. Okazuje się że wystarczy trafić w okienko pogodowe i taka trasa może być
całkiem przyjemna. Poza tym bardzo spodobał mi się taki styl wycieczek: niezbyt
napięty harmonogram, gdy dojadę do celu nie muszę od razu wskakiwać w pociąg a
te 3-4 godzinki turlam się po mieście i sobie zwiedzam. Muszę częściej coś
takiego jeździć. To był dobry, rowerowy dzień :)
Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/WvqIqbCWN0gETiNs2
0.05 - 23.55
2,5l energetyczka + 1l IceTea
3 bułki z szynką (różne), 3 banany, (duży) 7days, duże wafelki, małe delicje, czekolada, chipsy, słone ciasteczka i takież paluszki
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299, Powrót pociągiem
I jeszcze jeden, i jeszcze raz!
d a n e w y j a z d u
328.03 km
0.00 km teren
17:16 h
Pr.śr.:19.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Pierwszy weekend listopada zapowiadał się pogodnie a to mogło oznaczać tylko jedno - kolejną długą traskę. W tym sezonie nie ma śladu po jesiennym "wypaleniu", typowym dla ubiegłym lat, głód jazdy wciąż jest ogromny. Na dzień zapowiadają >10 stopni, w nocy plus kilka. Nietaktem byłoby chcieć więcej w listopadzie. Tym razem za cel obrałem Ostrów Wlkp., miasto wielkości podobnej do Kalisza, niedaleko zresztą od niego leżące.
Wyjazd standardowo, koło północy a dokładniej 15 po. Dziś z Krakowa planuję wylecieć krajową 94eczką, dawno nie jechałem tą całkiem przyjemną przecież drogą. Potem przez Śląsk, w GOPie podobnie, ostatni raz byłem w ubiegłym roku. Przelatuję szybko przez miasto niekoniecznie przejmując się ścieżkami rowerowymi i innymi utrudniaczami jazdy. Na tablicach informacyjnych 10 stopni O_o. Drobne roszady z ubraniami, to za zimno, to znowu za ciepło, w końcu udało się ubrać optymalnie i koło 1szej w nocy jestem już koło galerii Bronowice a więc na wylocie z miasta. Kawałek dalej, gdy kończą się latarnie dostrzegam zjawisko o którym przypadkiem wyczytałem wczoraj w internetach: "pełnia bobra" (:D). Faktycznie księżyc jest dzisiaj bardzo jasny! Do tego stopnia że jakby się uprzeć całą pierwszą noc można by przejechać bez lampki. Oczywiście miałem ją włączoną na pozycyjnym trybie, tak tylko kilka razy sprawdziłem: jazda w lekkiej mgle, po leśnym odcinku byłaby bezproblemowa bez oświetlenia! Za miastem z wspomnianych 10 stopni niewiele już jednak zostało - na jednej tablicy 5, na innej ledwie 2 stopnie. Jedzie się jednak zupełnie dobrze, za wyjątkiem zagłębień terenu, gdzie gromadzą się mgły i zimne powietrze. Przed Olkuszem zaczyna się dwupasmówka która przelatuję przez miasto (na rynek nie zajeżdżam, byłem nie raz). Za miastem natomiast napotykam pierwszą kopalnię, i ciekawy, głośno pracujący taśmociąg nad jezdnią. Jedzie się bardzo sprawnie i koło 5tej jestem już praktycznie na Górnym Śląsku, a dokładniej w Dąbrowie Górniczej. Pierwszy dłuższy postój planowałem urządzić na jakimś rynku, jestem jednak już tak głodny że zadowalam się pierwszym napotkanym przystankiem. Coś tam jem, piję, odpoczywam, oglądam plakat, marznę. Bo dopiero tu zrobiło się naprawdę zimno, start po tym postoju nie był przyjemny. Z godnych uwagi rzeczy mijam zamek w Będzinie, słynną Będzińską "nerkę" (skrzyżowanie) oraz oryginalny dyskont alkoholowy :D Mają nawet zatoczkę parkingową jakby komuś bardzo się spieszyło z zakupami. Nieśmiało wstaje nowy dzień, tzn. z robi się szaro a potem biało. Czeladź mijam tranzytem, docieram do Bytomia. Tu w czasie sesji foto na obskurnym placu zatrzymuje mnie Policja celem rutynowej kontroli trzeźwości, kontrolują wszystko co jeździ. Jako że wynik może być tylko jeden, zapalają się zielone diody a ja mogę jechać dalej. Nawiasem mówiąc to co wyczyniają Panowie Policjanci jeżdżąc w kółko po tym placu, przejeżdżając ciągle linie, skręcając w prawo z pasa do skrętu w lewo itp itd kwalifikuje się do stwarzania zagrożenia w ruchu lądowym. Błądzę chwilę po mieście, przy okazji podziwiając piękno typowego, śląskiego miasta. (To piękno jest ukryte, na pierwszy rzut oka go nie widać. Czasami po prostu coś jest tak brzydnie że aż ładne.) Na prostokątnym, bytomskim rynku wybija równe 100km a ja dłuższą chwilę odpoczywam ciesząc oczy pierwszymi przebijającymi się przez mgły promieniami listopadowego Słońca. Równie pięknymi jak latem ale zdecydowanie słabiej ogrzewającymi. Z nowymi siłami ruszam dalej, tym razem krajową 11teczką. Na drodze do Tarnowskich Gór ścigam się przez parę ładnych km z Elką. Wynik uznać trzeba jednak za nierozstrzygnięty, w końcu każdy musiał skręcić w swoją stronę. W Tarn. Górach również, a jakże, zajeżdżam na rynek gdzie urządzam małą sesję foto (zdjęcie jest klatką z filmu, o wiele łatwiejszy sposób od walki z samowyzwalaczem). Po wyjeździe z miasta mijam dużo fajnych rzeczy: pierwsze drogowskazy na Ostrów, znany zakład przemysłowy z długą historią, ładny widoczek na leśnym parkingu, równie ładny jesienny lasek, groźnie brzmiący znak (?!)... Itp. itd. Niby taka zwykła krajówka gdzieś na Śląsku a tyle ciekawych rzeczy. Po 10tej docieram do Lublińca. Z wszechobecnych ścieżek rowerowych najchujowszego sortu w trosce o zdrowie psychofizyczne korzystać nawet nie próbuję. Jest już przyjemnie ciepło (jak na listopad) . Na niedużym, lecz ładnym - za sprawą dwóch starych drzew rynku kolejna pauza. Jakieś tam banany czy inne delicje, i w drogę. Choć jestem gdzieś na granicy woj. Śląskiego i Opolskiego zaczyna się typowa, wielkopolska stolnica. Jednak jak już kiedyś pisałem dla rowerzysty z małopolski (gdzie ciągle jest pod górkę lub z górki) jest ona fajną egzotyką. I pozwala np. uchwycić w całości długi pociąg, którego koniec nie niknie gdzieś za zakrętem czy pagórkiem. To zdjęcie pozostawię bez komentarza. Może dodam tylko że dziś chyba z kilkadziesiąt km przejechałem na zakazie. Ciężko jest być rowerzystą w naszym pięknym kraju. Jakaś wieża ciśnień, kwitnące na żółto (w listopadzie?!) kwiatuszki, przedświąteczna hodowla jemioły ;), i jest i Olesno. A w nim rynek, dwie kolumny z figurami świętych, nietypowy ratusz i inne tego typu zabytki. Dopiero tutaj pierwsze zakupy - list picia wystarczył mi na jakieś 180km! Zaleta jazdy jesienią, mniejsze spalanie ;) A kupuję kilka rogalików (słodkie ale bardzo lekkie, dobrze wchodzą) plus izotonik (cz. porzeczka, bardzo dobry) dla wojowników, czyli w sam raz dla mnie :) Między Olesnem a Kluczborkiem mijam grupkę rowerzystów ale taką ciekawą, tzn. byli w niej również dzieciaki koło 10lat, na szosówkach, w pro strojach, z jakimś "trenerem". A ja w jeansach i mtb na sliskach, aż mi głupio się zrobiło taką ekipę odstawiać w tyle ;) Ale nie ma co się śmiać, gdy ja miałem 10lat montowałem 3 funkcyjną Sigmę 3000 do wiśniowego, stalowego górala marki "Active" i kręciłem pętelki po parku na osiedlu ;) Nadkładam nieco drogi jedną i drugą krajówką, by zahaczyć o centrum Kluczborka. To wita mnie ciekawą wieżą, bramą i drzewem nieznanego mi gatunku z pączkami liści (?!). Kolejna dziś ciekawostka przyrodnicza na trasie. Spać się nieco zachciało ale chwila siedzenia z zamkniętymi oczami wystarczyła by znów stać się zdatnym do jazdy. Za miastem jakiś pan z Seata Ibizy zatrzymuje się i szturcha nogą leżącego w rowie ogromnego dzika (?). A może on sobie tylko śpi? Ale ja bym się bał szturchać butem ogromnego śpiącego dzika. Dzień kończy się bardzo szybko i koło 16tej Słońce chyli się już ku zachodowi, na tle którego focę kolejny dziś pociąg. W Byczynie już prawie całkiem ciemno. Jest kolejna, podobna do tej z Kluczborka wieża a także pijak leżący na środku drogi. Druga noc w trasie również funduje mi podobną co poprzednia atrakcję. A mianowicie wschodzący Księżyc. Który wprost płonął! W Kępnie nieprzyjemny, sfrezowany fragment który był pretekstem do zastosowania się do znaku B-2 i przejechania kawałek po chodniku. Rynek w mieście niestety przegapiłem, nie chce mi się wracać. Robię małe zakupy (rogaliki rządzą), przyglądam się (z bezpiecznej odległości) nocnej bójce pijaczków i ruszam dalej. Na przystanku za miastem (w zastępstwie rynku) dokonuję konsumpcji tego i owego, i w drogę. Już niedaleko, zdaje się mówić przydrożny znak. Po drodze niespotykane zjawisko, no zupełna wręcz ciekawostka. Znaki "stromy podjazd" / "niebezpieczny zjazd". W Wielkopolsce?! Cóż za dziwo. Aż się zatrzymałem zrobić zdjęcie, żeby nie było że ściemniam. Okazuje się, że stromy, niebezpieczny i w ogóle extremalny podjazd ma może ze 3% nachylenia :D Tak mnie rozbawiła ta sytuacja że w ogóle nie przejąłem się trąbiącym na mnie debilem w ciężarówce. Kolejna mieścina na trasie to Ostrzeszów. Tu rynek omijam bo po prostu mi się nie chce nic zwiedzać. Z tego miasta więc tylko fotka zabytkowej zapewne wieży ciśnień. Mijam jeszcze drzewa (lipy konkretnie) którym chyba pomyliły się pory roku i zapomniały czegoś zrzucić. Wspominałem coś o ciekawostkach przyrodniczych? Mijam rozstaj krajówek i docieram do skrzyżowania, na którym muszę skręcić w lewo aby nie wpakować się na ekspresówkę. Oznakowanie jest jednak mylące a darmowa mapa w GPSie wręcz błędna, wskutek czego na ekspresówkę wjechałem. Trochę kusi by pocisnąć dalej, droga przecież pusta a do zjazdu może z 10km. Potencjalny mandat jednak odstrasza, i ujechawszy może 300m zatrzymuję się i prowadząc rower po zewnętrznej stronie barierki wracam na skrzyżowanie, i skręcam we właściwą drogę. Do Ostrowa wjeżdżam koło godz. 22giej. Ładną chwilę zajęło zrobienie w miarę czytelnej, dokumentacyjnej fotki z tablicą z nazwą miasta (i z czymś przypominającym mnie). W Ostrowie pierwsze co robię to zaliczam rynek. Na wszelki wypadek jakbym np. zajechał na stację i skusił mnie ciepły, czekający na peronie, odjeżdżający za kilka minut pociąg. No i udało się, pociąg odjechał chwilę po 23ciej, spóźniłem się 10min :) Hehe mam więc 4 godziny na zwiedzanie miasta, następny dopiero 3.13 :) Pierwszą jednak godzinę spędzam ogrzewając się w hali dworca, ładując telefon, wypijając dwie gorące herbatki a także rozmawiając z sympatycznym ochraniarzem. Dwóch ich jest a poza rozmową z nielicznymi pasażerami zajmują się głównie siedzeniem przy stolikach i spaniem. Ale lepsi tacy niż strażnik Texasu z dworca w Tarnowie, który straszył mnie akcją antyterrorystów za 80tys. zł tylko dlatego że zostawiłem rower oparty o ścianę 5m ode mnie i poszedłem kupić bilety. Bo to jest bagaż pozostawiony bez opieki i ja tam bombę mogę mieć. "Bombę to on ma w majtkach" - tak skomentował opowiedzianą mu sytuację ochroniarz z Ostrowa. Gdy było mi już ciepło a telefon w połowie naładowany udałem się na małą eksplorację miasta. A właściwie to całkiem sporą bo niemal 20km nakręciłem zwiedzając różne ciemne zaułki Ostrowa. Oprócz miejsc tak oczywistych jak rynek i uliczki starówki zaliczyłem także: różne parki, skwery, blokowiska, osiedla domków jednorodzinnych, tereny przemysłowe a także mały zalew na północnym krańcu miasta. Fajna taka nocna eksploracja ale trochę już zmarzłem więc zahaczając o sklep (paluszki & krakersy) zajechałem powoli na dworzec. Jeszcze małe zakupy w automatach (tu także szukałem NIEsłodkich rzeczy) i wskakuję do pociągu. Skład ze starych ale przedziałowych (więc wygodnych) wagonów. Podróż minęła przyjemnie i bez przygód. No może poza płatnością kartą która nie poszła i musiałem zapłacić drugi raz gotówką. Tzn. ściągnęło pieniądze z konta i trzeba czekać tydzień aż wrócą. Takie rzeczy w 2017 roku? Trochę niedopracowany ten system. W Krakowie koło 9.30, w domu zaś o 10tej.
Kolejna udana, długa trasa, jak (niemal) wszystkie zresztą w tym rekordowym sezonie. Ciągle ma być ta ostatnia, potem ostatnią okazuję się następna, i następna. Kto wiec, może uda się więc jeszcze coś fajnego (tzn. długiego) w tym roku przejechać?
Wszystkie zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/4zdVIRfYCCTYRhgB3
0.15 - 10.35
1l energetyka, 0,75l izo, 0,5l coli, 0,6l herbatki, 0,5l IceTea i 0,3l soczku
5 rogalików (w tym 3 duże), 4 banany, 3 (małe) paczki chipsów, 2 (duże) bułki nie pamiętam z czym, 1 (duże) delicje), 1 czekolada, 2/3 paczki paluszków, 1/2 paczki wafelków, 1/3 paczki krakersów
Nowe gminy:
Śląskie:
Tworóg
Lubliniec
Kochanowice
Ciasna
Opolskie:
Olesno
Lasowice Wielkie
Kluczbork
Byczyna
Wielkopolskie:
Łęka Opatowska
Baranów
Kępno
Ostrzeszów
Przygodzice
Ostrów Wielkopolski - obszar wiejski
Ostrów Wielkopolski - teren miejski
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 300-349, Powrót pociągiem
Toruń
d a n e w y j a z d u
417.59 km
0.00 km teren
23:35 h
Pr.śr.:17.71 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2350 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(Ładna piosenka, polecam: https://www.youtube.com/watch?v=zdCzuQseaOE )
Wpadłem kiedyś na pomysł kolejnej rzeczy którą można by kolekcjonować jeżdżąc na rowerze - fajnie byłoby zaliczyć wszystkie miasta wojewódzkie w Polsce. Oczywiście startując z Krakowa, bez noclegów po drodze. Po ostatniej trasie do Gdańska wydaje mi się to całkiem wykonalne, tylko Szczecin jest (troszkę) dalej. Przypomniawszy sobie o tym fajnym celu dziś na tapetę wziąłem Toruń, + ew., jak się uda - Bydgoszcz (nie udało się). Pogoda jak na drugą połowę października zapowiadała się całkiem znośna - kilkanaście stopni, w nocy kilka. Druga noc ma być mglista. Ale dawno nie jeździłem w mgłach więc może być fajnie.
Start jak zwykłe o północy, a dokładniej to pięć po. Przelatuję przez miasto niekoniecznie przejmując się ścieżkami rowerowymi / sygnalizacją świetlną i wylatuję wojewódzką 794-eczką. Znowu ta sama droga ale co zrobić, tędy najbliżej. Przed Skałą jedyny de facto podjazd na trasie i początek mgieł. Ale jako że jest ciepło (~10 stopni) to są one jedynie fajnym urozmaiceniem. W Skale śniadanie, i dalej na Wolbrom. Pierwsze fajne, nieoświetlone odcinki. W Wolbromiu zamiast zdjęcia rynku dla odmiany zdjęcie zegara na Urzędzie Miasta. Koło Pilicy mgły ustępują (jeśli są to one zawsze się tu kończą). W Pilicy pauza pod powoli opadającą z liści wielką lipą. Jak ten czas leci, nie tak dawno, podczas majówkowej trasy do Poznania miała młode zielone listki... Zanim zacznie mi być smutno ruszam dalej, na Pradła & Lelów. Po drodze na przystanku autobusowym ciekawe znalezisko (na takich przystankach w wioskach często można znaleźć różne ciekawe rzeczy) - kobiecy stanik. Rozmiaru niewielkiego. Ciekaw jestem w jakich okolicznościach ktoś go tu powiesił ;) W Lelowie dokupuję picia - dziś poszedłem bowiem po rozum do głowy i nie z targałem z domu jak zwykle 2,5l, tylko 1l. Tu też powoli zaczyna się przejaśniać. Zamotawszy się nieco na wyjeździe z miasta (pętelkę zrobiłem) wskakuję z powrotem na 794kę. Którą opuszczam kilka km za miastem, wreszcie jakieś nowe okolice poznam. Obsadzone ładnymi drzewami boczne drogi, zaorane pola i jesienny zapach lasów. Takie oto przyjemne okoliczności przyrody będą mi towarzyszyły przez całą drogę do Radomska. Po drodze z godnych odnotowania mieścin: Przyrów, Gidle i Pławno. W każdej coś w rodzaju rynków/głównych placów (w Gidlach niestety robi on za parking). Aha, po drodze zaczęło kropić, ale dosłownie po kilku km przestało. Do Radomska wjeżdżam krajową 91ką a jest koło 10.30. Rozpogodziło się ale z temperaturą szału nie ma. Coś tam odpoczywam, jem, dzielę się wafelkami z dwoma miłymi wróbelkami i dalej, na Kamieńsk, kilkanaście km krajówką. W Kamieńsku koło południa. Jest tu pomnik T. Kościuszki, jest też w miarę ciepło. Odcinek do Bełchatowa zapamiętałem głównie z tego że było pod wiatr. W okolicach tej kopalni chyba zawsze tak wieje. Kopalnię oglądnąłem sobie w marcu, więc tym razem zadowalam się fotką ledwie widocznych kominów elektrowni. Po drodze remonty i ruch wahadłowy. Mnóstwo czasu tam straciłem ale jednocześnie sporo odpocząłem czekając na zielone światła. W końcu docieram do Bełchatowa. Bardzo nieprzyjazne rowerzystom miasto, taki Tarnów w miniaturze. Wszędzie koślawe ścieżki z różowej kostki Dauna i kierowcy trąbiący gdy ktoś ośmieli się jechać po jezdni (a ścieżka jest po lewej stronie drogi). Bełchatów to nie miasto, to stan umysłu. Zrobiłem więc sobie tylko selfie z lokalnymi bikerami i czym prędzej uciekłem z tego ZOO. Na wolności bardzo przyjemnie - gładka, mało ruchliwa wojewódzka :) Niepokoi natomiast to że raptem 200 na liczniku a ja jestem już zauważalnie zmęczony. W końcu docieram do Pabianic. Szeroka brukowana aleja, tramwaje i obskurne PRLowskie budynki. Całość nieco zaniedbana ale może to dlatego miasteczko to mnie tak zainteresowało. Do Konstantynowa & Aleksandrowa Łódzkiego przyjemną, mało ruchliwą DK71. W Konstantynowie kwiatki rodem z Bełchatowa ale na szczęście nie ma tego dużo. Zjadłbym przed nocą coś ciepłego. Zmrok łapie mnie koło Aleksandrowa Ł. Ostatecznie stanęło na 2 zapiekankach z Orlenu, nie ma co szukać nie wiadomo czego, całkiem dobre przecież. Pora na trudny nawigacyjnie odcinek bocznymi dróżkami, bez nawigacji w telefonie się nie obeszło. Dziwne nazwy miejscowości - Jedlicze A, Jedlicze B, wiadukt nad A2ką. Kawałek dalej nieco się zamotałem, przez drugi bliźniaczo podobny wiadukt nad autostradą. Mijam z 5 tablic "Ozorków" ale do centrum nie udało mi się zajechać. Jest za to coś o wiele bardziej dla mnie w tym momencie istotnego a mianowicie pierwszy drogowskaz na Włocławek. O tak, gładka, pusta, prosta krajówka to to na co czekałem :) Bardzo sprawnie łyka się nocą takimi drogami kilometry. Docieram do Łęczycy. Miasta znanego głównie za sprawą zamku. Niestety nie było za bardzo jak ująć go w kadrze i ostatecznie zadowalam się zdjęciem rynku i więzienia. Za miastem ciekawostka - mija mnie kolumna wojskowa. Ze 20-30 pojazdów mogło być, w tym ok. 10 czołgów na naczepach. Zaczyna się chcieć spać (jakby co kupuję energetyka na stacji) ale do Krośniewic docieram jeszcze w dobrej formie. Jest koło północy a na liczniku 300km. Słabo. Wypijam dużego Red Bulla, wciągam cztery 7days'y, ubieram prawie wszystko co mam (zimno!), siedzę chwilę z zamkniętymi oczami (taka prawie drzemka). Jestem gotów do dalszej drogi ale coś mi się to nie widzi. Dosłownie. Gęste mgły, zimnica, ogromna wilgoć w powietrzu. I tak będzie niemal do Torunia. Nie chce mi się szukać normalnego wyjazdu z miasta więc przenoszę rower przez barierki w poprzek dwupasmówki. Przecież nikt nie widział ;) Niestety przy pokonywaniu rowu wlazłem w wodę i zamoczyłem prawego buta (w tą stopę będzie mi teraz zimno). O wjeździe do Kuj-Pom informuje mnie przydrożny billboard. Z miast mijam tylko położony nad jeziorem Lubień Kujawski. Na węźle z A1ką pierwszy drogowskaz na Toruń! O tak, takie rzeczy mocno podnoszą na duchu. Kowal (miasto) ominąłem obwodnicą, jakoś przeoczyłem zjazd. Jest bardzo zimno. Szukam jakiejś stacji, ze wskazaniem na Orlen. Jedną znajduję ale zamknięta. Chcę się czym prędzej znaleźć we Włocławku, tam musi jakaś być. Najpierw jednak długa, demotywująca, zimna, ciemna i mglista prosta przez las. Tam to już miałem dość wszystkiego. A na domiar złego jakiś batman mi się wyłonił z ciemności. Cały na czarno, żadnego odblasku, bo po co. Prawie wpadłem na dziada. Wreszcie jest Włocławek. A w nim oaza ciepła na tej bezkresnej zimnej pustyni - Orlen! Zapiekanek w nocy nie serwują ale są hot-dogi. W tym momencie nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, ważne że ciepłe. W połączeniu z ciepłem wewnątrz budynku i gorącą herbatą stawiają mnie one na nogi. Ubieram jeszcze ostatnią warstwę jaka została mi do ubrania, tj. drugie spodnie na wierzch i jestem gotów do dalszej walki. Przez miasto przelatuję niestety główną drogą, zahaczając tylko o jakiś podrzędny placyk. Rynku nie chce mi się szukać. Do Torunia jakieś 50km. Droga jest jedna. Prosta jak drut dwupasmowa krajówka. Z początku z upierdliwymi ścieżkami i zakazami dla rowerów, które na szczęście kończą się za miastem. Po drodze efektownie rozświetlone zakłady (widok podobny do rafinerii w Gdańsku). Dłużył się ten odcinek strasznie a kilometrów nie ubywało. Spać się chciało, ze 3 razy zatrzymałem się na standardowe 5min drzemki na przystankach ale skończyły się one siedzeniem z zamkniętymi oczami. Gdy z mgieł wyłania się świecący na czerwono Orlen postanawiam rozprawić się z sennością w drugi ze znanych mi sposobów - za pomocą energetyka. 2x0,33l. Pomogło :) Gdzieś tu do krajówki dołącza się autostrada i będą tak sobie szły równolegle przez następne 20km. Powoli zaczyna świtać, tj. czerń wymieszana z szarością i bielą zamienia się w biel wymieszaną z szarością. A potem w biel wymieszaną z bielą. Po drodze oglądam takie cudo i dłuższą chwilę zastanawiam się co autor miał na myśli. Nic nie wymyśliłem, jadę dalej, zastanowię się nad tym później. W czasie ostatnich km przed miastem po prawej towarzyszy mi ładny lasek. Szkoda że nie wiedziałem że kilkaset metrów za nim jest Wisła, może jakiś ładny widoczek by był. Tablicę "Toruń" osiągam o godz. 8.20, udało się! O Bydgoszczy rzecz jasna nie ma mowy, nie tym razem. Szukam więc najpierw stacji kolejowej. Bez problemów odnajduję niezbyt imponujący zabytkowy, otoczony torowiskami budynek, z parowozem - pomnikiem na placu. Kilka razy windami w te i w wte, kupuję bilety i mam niecałe 2 godziny na zwiedzanie miasta, odjazd 10.46. Z ciekawych rzeczy, kolejno: most. Bardzo długi, 6 przęseł, wg. Wikipedii 898m długości! (dla porównania te krakowskie mają raptem sto kilkadziesiąt metrów). Wisły za bardzo nie widać, wszystko tonie w mgłach. Pomnik z wielką kotwicą. Z rzeczy standardowych: rynek i ratusz. Na koniec rzecz najważniejsza: pomnik M. Kopernika. Wystarczy, chciałbym coś jeszcze zjeść na dworcu. Wracam po śladzie, na dworcu zapiekanka & herbatka, jakieś tam zakupy i odjazd. Podróż pierwszym TLK minęła bez przygód, zdrzemnąłem się, posłuchałem muzyki itp. Przesiadka na Wa-wie Zachodniej, planowo godzina czekania. Tymczasem pojawiały się kolejne komunikaty - opóźniony: 80, 90, 115, 120, 125, ostatecznie stanęło na 130 min :D Jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało bo gdzie mi się spieszy? Do pracy dopiero w pon. na 8. Jeździć po Warszawie już mi się nie chciało więc pospacerowałem sobie z rowerem po okolicach dworca. Pozwiedzałem warszawskie przejścia podziemne, tam to naprawdę można zabłądzić ;) Zjadłem zapiekankę (która to już? 4ta? i jeszcze 2 hot-dogi były) w ukraińskim barze prowadzonym przez miłą Ukrainkę, przy fajnej ukraińskiej muzyce. Ogólnie popatrzyłem sobie trochę na życie wielkiego miasta i sam tym tym życiem trochę pożyłem. Odjazd 17.15 (planowo 15.05 :D). W pociągu spora frekwencja i za bardzo podkręcone ogrzewanie. Podróż spędziłem więc na podłodze, w przedziale rowerowym, za to w towarzystwie miłych (i ładnych) turystek :) Na Głównym po 20tej a w domu koło 21szej.
Udana wycieczka, kolejne duże miasto zdobyte. Takie jesienne jazdy też mają swój urok. Pierwsze 300 jechało się dobrze, dopiero ostatnia setka mnie zniszczyła (fizycznie i psychicznie). Ale przecież dzięki temu satysfakcja ze zdobycia celu jest jeszcze większa :) Nawet ten opóźniony pociąg w sumie na plus, jedyne co na minus to Bydgoszcz odpuściłem. Ale ona nie mi nie ucieknie ;)
Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/xXMJDQXJRf1pWSPW2
0.05 (21.10) - ok. 21.00 (22.10)
2,133l energetyka, 1,5l wody smakowej, 0,75l izotonika, >1l herbatki
4 banany, 2 (duże) bułki z pasztetem, duże wafelki, duże delicje, małe pierniczki, 4 7days'y, 4 zapiekanki, 2 hot dogi, chipsy & herbatniczki
Nowe gminy:
Łódzkie:
Lutomiersk
Konstantynów Łódzki
Aleksandrów Łódzki
Zgierz - obszar wiejski
Zgierz - teren miejski
Parzęczew
Ozorków - obszar wiejski
Ozorków - teren miejski
Łęczyca - obszar wiejski
Łęczyca - teren miejski
Daszyna
Krośniewice
Nowe Ostrowy
Kujawsko - Pomorskie:
Lubień Kujawski
Kowal - obszar wiejski
Kowal - teren miejski
Włocławek - obszar wiejski
Włocławek - teren miejski
Lubanie
Waganiec
Raciążek
Aleksandrów Kujawski - obszar wiejski
Aleksandrów Kujawski - teren miejski
Wielka Nieszawka
Toruń
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 400-499, Powrót pociągiem
Poznań
d a n e w y j a z d u
420.60 km
0.00 km teren
19:57 h
Pr.śr.:21.08 km/h
Pr.max:63.50 km/h
Temperatura:17.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2059 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(w Nw. Mieście n. Wartą GPS zwariował)
Poznań chodził mi po głowie od dawna, był jednym z celów na ubiegły sezon. Miała to też być moja pierwsza 400ka. Ostatecznie 400 zrobiłem na pętli do Stalowej Woli a stolica Wielkopolski musiała trochę poczekać. Do wczoraj. Po kilku +-300km zrobionych w tym sezonie trasach stwierdziłem że jestem gotowy na dorzucenie czwartej setki. Długi weekend i dość silny, wschodni wiatr (w Polsce niezbyt częsty) ostatecznie zadecydowały o kierunku trasy. Przygotowania nie zajęły mi długo, dawno wykreślony ślad tylko czekał na wgranie do GPSa. Natomiast wynikł pewien dość istotny problem. W trakcie niedzielnej przejażdżki po mieście jakaś rowerzystka poprosiła mnie o użyczenie pompki. Okazało się że ta nie pompuje zaworu Schredera, co mnie nie zdziwiło, bo już kiedyś miałem taki problem. Natomiast w domu okazało się że nie pompuje też Presty... Głowica zupełnie się zepsuła. 10ta wieczór w niedzielę, nowej nigdzie nie kupię. Nie pojadę też przecież bez pompki. Nie pozostało nic innego jak zabranie pompki serwisowej. Hehe dwa razy już tak z nią jechałem, w 2013 i 2014 roku ;) Żeby zrównoważyć jej ciężar nie wziąłem jak zwykle biorę 1,5l butelki wody ;)
Przespać się nie udało, trudno. Startuję 5 minut po północy. Przelatuję przez przygotowujące się do 3-majowych uroczystości miasto i wskakuję na DW794. Na Częstochowę droga jest praktycznie jedna, więc pierwsze 1/3 trasy wiedzie przez dobrze znane mi okolice. Przed Skałą jedyny dziś cięższy (z 200 na ponad 400m n.p.m.) podjazd. Jest dość chłodno, w Skale spadło na chwilę do 2'C. Śniadanie. Zjadam to co, co je się szybko, czyli banana i jakiegoś wafelka. Szkoda tracić czasu na jakieś ucztowanie. Fajny, w większości nieoświetlony odcinek (lubię takie ciemności) i jest Wolbrom. Tu też mała przerwa ale raczej tak dla zasady (żeby posiedzieć chwilę na ryneczku) niż z rzeczywistej potrzeby. Bo jedzie się bardzo sprawnie: kilometry mijają szybko, podjazdy wchodzą gładko. Właściwie to już tu, po kilkudziesięciu km wiedziałem że dotrę do Poznania. Przed Pilicą jak zwykle w tych okolicach bywa, zaczynają się mgły. O tym że mijam zamek w Smoleniu informuje mnie tylko tabliczka, bo nie jest on iluminowany. W Pilicy też mała pauza. Nie byłem chyba jeszcze w tym miasteczku nocą. Odtąd do Częstochowy głównie bocznymi drogami. W okolicach Żerkowic zaczyna się przejaśniać. Wschód Słońca ciężki jednak do zidentyfikowania bo zachmurzenie jest pełne. Włodowice, charakterystyczny wiadukt nad CMK, Kotowice. Kawałek dalej bardzo ciekawe miejsce, przejeżdżając obok zobaczyć trzeba obowiązkowo. Punkt widokowy na Kueście Jurajskiej. Takiej jakby wielkiej skarpie, urwisku z ładną panoramką okolic. Do tego ruiny jakiegoś kościoła. Oprócz tego, tak ogólnie, w oczy rzucają się jeszcze trzy rzeczy: Po pierwsze później budząca się do życia przyroda na Jurze. Drzewa w większości bezlistne. Po drugie mnóstwo tych drzew jest połamanych jak po jakiejś wichurze, głównie sosen. Po trzecie co kawałek jakaś ruina domku, często z tabliczką "Na sprzedaż". Zjazd do Żarek (lub Żarków, kto wie jak to się odmienia?). Odcinek wśród ładnych sosnowo - brzozowych lasków, ostatni podjazd. I ostatni, szalony zjazd, do Olsztyna. To tu wykręciłem dzisiejszego maxa. Odtąd do Poznania będzie zatrważąjąco płasko ;) Zresztą liczby mówią same za siebie: pierwsze 1000m przewyższenia przypadło (niemal idealnie) na pierwsze 100km, pozostały tysiąc na kolejne trzysta. W Olsztynie miła pogawędka z innym rowerzystą, panem koło 50ki. Nie zdradzam celu podróży, głupie uczucie czymś się komuś pochwalić gdy ten myśli że się z niego idiotę robi... Przyzwyczaiłem się ;) Kawałek krajówką i docieram do Częstochowy, a jest koło 8mej. Przebijam się przez miasto, w trosce o zdrowie psychiczne nie korzystam z tutejszych ścieżek rowerowych. Mimo najszczerszych chęci po prostu nie dam rady. Dłuższa przerwa na ławeczce przy reprezentacyjnej alei. W międzyczasie ociepla się. Do ponad 10 a mniej niż 15 stopni. Koło 9tej zbieram się w drogę. Ale zanim opuszczę miasto zajeżdżam pod Jasną Górę, nie mogło się obyć bez fotki z tego niezwykłego miejsca. Drogami wojewódzkimi kieruję się na Wieluń. Zaczynają się typowe dla centralnej Polski krajobrazy: ciągnący się po horyzont bezkres pól uprawnych. Urozmaicony niekiedy majaczącym w oddali lasem, czasem przecięty idealnie równym szeregiem dumnie prężących się słupów linii energetycznej. Wszystko to natomiast przykryte niebem, na którym błękit sprawiedliwie dzieli powierzchnię z dywanem chmur... Chmur układających się w powtarzalną kompozycję która również wydaje się nie mieć końca... Po prostu czuć tą przestrzeń, ten otaczający mnie ogrom świata. Z takich bardziej praktycznych rzeczy czuć natomiast wiatr. Który w zależności od kierunku drogi bardzo pomaga, pomaga lub trochę przeszkadza. Całą tą rowerową ekstazę przerwał niestety jakiś paproch, który wpadł mi do oka tuż przed Działoszynem. I długo nie chciał wypaść, na płakanie jednym okiem poświęciłem chyba z pół godziny (odtąd jechałem już w okularach). Aby nie tracić czasu coś też zjadłem i dopompowałem przednie koło, z którego wolno schodziło ciśnienie. Pompowanie sprzętem który dźwigałem w sakwie to czysta przyjemność, pół minuty i kilka bar w oponce :) Aż szkoda było łatać, wolałem zatrzymać się dziś kilka razy po drodze i kilkoma, kilkunastoma ruchami tłoka dorzucać atmosfer :) W Działoszynie przejeżdżam przez wezbraną Wartę, na rynku tylko fotka. Odcinek do Wielunia był jednym z najbardziej skierowanych na zachód. Co tam się działo! Jak dobrze przycisnąć to można było do 50ki na płaskim się rozpędzić :) A 30-40 to tak bez większego wysiłku. W Wieluniu odpoczywam w parku, przebieram się wreszcie krótkie ciuchy (z 17 stopni już było) i podziwiam imponujący, kilkunastometrowy fragment murów obronnych ;) Ale nie ma co żartować, w Krakowie niewiele więcej się zachowało. Kawałek krajówką, potem bokami aż do Kalisza. Przez Brzezinami długa prosta przez las. Która wydawała się nie mieć końca. Jednostajny widok, szum wiatru, gwizd terenowych opon, do tego senność. A ja wpadłem w jakiś taki trans... Może nawet małe halucynacje? Bo wydawało mi się że widziałem w oddali światła samochodów. Które jednak potem mnie nie mijały. Ale może mi się tylko wydawało. W każdym razie musiałem się na chwilę zatrzymać, żeby się z tego otrząsnąć. Z godnych odnotowania miejscowości Brzeziny, i wreszcie Kalisz. Jest koło 18tej. Do tej pory miasto kojarzyło mi się tylko z pewnym politykiem, wiedziałem też że jest tam budynek szpitala o ciekawym kształcie. Kalisz okazał się być bardzo ładną mieściną. Rynek, ratusz, jest nawet wyspa utworzona między rzeką a kanałem. Odpoczynek do 19tej. Pora się zbierać, do Poznania jeszcze ponad 100. Jak zwykle do kolejnych miejscowości z rozpiski muszę dodawać te +10km, zawsze jakoś więcej wychodzi. Do Środy Wlkp. pojadę jak leci krajówką, nie ma tu innej sensownie prowadzącej drogi. Od Środy bokami, bo zaczyna się ekspresówka. Ochładza się, przed zmrokiem znowu w długie ciuchy. Za jasności jeszcze Gołuchów. Jest tu duży park i zamek Czartoryskich. Którego nie chce mi się jednak szukać, myślami to ja jestem już pod Poznańskim ratuszem ;) Generalnie jechało by się bardzo fajnie tą krajówką, gdyby nie zakazy dla rowerów i ścieżki z kostki. Tak na zmianę jechałem. Jak zmęczyłem się jazdą po ścieżce to na asfalt, jak odpocząłem na asfalcie to na ścieżkę. Pleszew. Już prawie całkiem ciemno. Pauza. Godzinka jazdy, Jarocin. Rynek/ratusz podobny jak w Pleszewie. Generalnie trochę obawiałem się tej czwartej setki ale nie tylko nie było źle, było nawet bardzo dobrze. Docieram do kolejnej, zdecydowanie mniejszej od dwóch poprzednich mieściny - Nw. Miasta nad Wartą. Tutaj pustki, wszyscy śpią. Tylko jakiś samotny rowerzysta się przypałętał. Kto to widział na rowerze tak po nocy się szwędać. No jak to tak. Jakby nie można było na rowerku się po południu, po obiadku przejechać. I wrócić na kolacyjkę, zanim się ciemno i zimno zrobi. ( ;) )
Trzeci dziś raz przecinam Wartę. Z wiatru który wspomagał niewiele już zostało. Jest za to rozgwieżdżone niebo, którego brakowało pierwszej nocy. W Środzie Wielkopolskiej uwagę przykuwa potężna wieża ciśnień. Interesująca i niebędąca standardowym elementem każdego miasteczka. Pauza na standardowym już rynku i wychodzą na ostatnią prostą. Która taka prosta nie była ;) Zaraz po wyjeździe z miasta sfrezowany asfalt z jakimiś dziurami i łatami przez ładnych parę km (więcej niż 5 a mniej niż 10). Dłonie mi już urywało z bólu na tym. Wiadukt nad A2, potem nad S5. Generalnie totalne zadupia i ciemności. W oddali natomiast żółta łuna światła nad węzłem autostradowym i migający na czerwono rząd świateł (prawdopodobnie linia WN, jedna z ważniejszych w Polsce, 2x400kV). Komorniki, Tulce, takie miejscowości zapadły mi pamięci. Myślałem że już tuż tuż, a tu drogowskaz: Poznań 11km. Aż usiadłem na krawężniku i RedBulla musiałem wypić ;) W końcu, kilka minut przed 3cią, niemal 27 godzin od wyjazdu jest upragniony znak! Poznań! Coś tam mówiłem do siebie, może nawet krzyknąłem, nie pamiętam już. W każdym razie bardzo byłem szczęśliwy :) Długo zabawiłem pod tym znakiem starając się zrobić selfiaczka, ale nie bardzo wyszedł. Mniejsza o to. Wjeżdżamy do miasta. Jakieś osiedla domków jednorodzinnych, rondo na którym się zakręciłem, wiadukt nad torami. Potem jak leci jakąś dwupasmówką bo ruch był praktycznie zerowy. Kolejne rondo, most nad Wartą. Zaraz zacznie świtać. I na rynek, zrobić fotkę pod ratuszem. O tak, długo czekałem na tą chwilę :) No imponujący ten ratusz, taki monumentalny nawet bym powiedział. Efekt potęgowały powiewające w arkadach flagi Polski. Równe 10 flag Polski. Kapliczki na rynku też niczego sobie. Ta chwila mogła by trwać wieczność ale pora się zbierać. Z zabytków zwiedziłem jeszcze przejazdem Plac Wolności, i na dworzec. W wyremontowanym centrum dobrze pomyślane nie ścieżki, a pasy rowerowe. Tak to powinno wyglądać. Dworzec. Ludzie mówią że niezbyt urodziwy bo w kształcie chlebaka. Mnie tam się podoba, w każdym razie lepszy od krakowskiego który... nie ma budynku, bo jest ukryty w podziemiach (!). Kupiłem bilety, coś tam na drogę, pociąg już stał. Odjazd 5.57. Podróż trochę się dłużyła, jechał na około, przez Wrocław, Opole, Częstochowę. W Krakowie koło południa, w domu o 12.35, czyli 36,5 godz. od wyjazdu :)
Poszło gładko, kondycja jak i senność (dwie nieprzespane noce) nie były problemem. Z jakichś bóli to tylko dłonie i prawa kość kulszowa odzywała się od czasu do czasu. Poza tym (już po powrocie do Krakowa) kłuły Achillesy i odrobinę kolana. No i jeszcze ten paproch w oku.
Ale wszystkiemu temu można zapobiec:
- Co do dłoni to pewnie wystarczyłyby rękawiczki z żelowymi wstawkami. Bo jeżdżę bez, do tego na twardych gumowych chwytach/metalowych rogach. Nie lubię nadmiaru szmat tam gdzie nie są one niezbędne.
- Na ból tyłka to wystarczy po prostu więcej jeździć :)
- Achillesy kłuły prawdopodobnie bo nie chciało mi się porządnie butów zasznurować i pięty nie miały właściwego podparcia.
- Jeśli chodzi o kolana to pewnie dlatego że czasem lubię jakiś podjazd z blatu wciągnąć, tak żeby poczuć uda ;)
- W okularach zawsze warto jeździć.
No i ten fart z pompką, że się dowiedziałem że nie działa, bo była
potrzebna. A może to nie fart tylko ktoś na górze mi pomógł dojechać do
tego Poznania?
Udana wycieczka. Tak naprawdę to przygoda a nie wycieczka bym powiedział. 2 noce, 2 wschody Słońca, 4 województwa, 3 wielkie miasta, 420km, i 1,5 doby przygody :) Warto przeżyć coś takiego.
Jeśli liczyć razem z 9km powrotem z dworca to jest to moja nowa życiówka. Jeśli liczyć bez, to nie. Ale czy to ważne?
To był dobry, rowerowy dzień 1,5 doby ;)
Z innych cyferek to jeszcze:
- 100km o 6.05, AVS 20,9
- 200km o 13.00, AVS 21,8
- 300km o 20.15, AVS 21,8
- 356km o 0.05 (równa doba od startu), AVS 21,6
- 400km o 3.30, AVS 21,3
Ściąga ;) © Pidzej
Na wylocie z Krakowa © Pidzej
W Skale © Pidzej
Wolbrom © Pidzej
Na rynku w Pilicy © Pidzej
Pauza w Skarżycach (aparat kłamie, było ciemniej) © Pidzej
O poranku © Pidzej
Odpoczynek we Włodowicach © Pidzej
Charakterystyczny wiadukt nad CMK © Pidzej
Wreszcie jest :) © Pidzej
Na sprzedaż © Pidzej
Nad Kuestą Jurajską © Pidzej
Kuesta Jurajska © Pidzej
Ruiny kościoła Św. Stanisława © Pidzej
Żarki © Pidzej
To też © Pidzej
Wiejski szalet ;) © Pidzej
Oj jest :) © Pidzej
Rynek i zamek w Olsztynie © Pidzej
Złapany na przejeździe © Pidzej
Aleja Najświętszej Maryi Panny © Pidzej
Budynek czegośtam, w każdym razie ładny © Pidzej
Jasna Góra © Pidzej
Jakiś nowy standard oznaczeń ;) (Kamyk) © Pidzej
Przyjemna droga © Pidzej
Miedźno © Pidzej
Stał przy drodze © Pidzej
Rzepaczek :) © Pidzej
Jakiś kamieniołom © Pidzej
Kilogram więcej w sakwie, kilka kurw mniej przy pompowaniu :) © Pidzej
Wezbrana Warta © Pidzej
Rynek w Działoszynie © Pidzej
To ten dywan z chmur o którym pisałem © Pidzej
Kaplica w Kraszkowicach © Pidzej
Park w Wieluniu © Pidzej
I rynek tamże © Pidzej
Mury miejskie Wielunia ;) © Pidzej
Mijałem wiele po drodze © Pidzej
Wierny druh :) © Pidzej
Randomowy kościół © Pidzej
Przypadkowe złomowisko © Pidzej
Wiatr fajnie grał (gwizdał) na tych drutach © Pidzej
Pauza w lasku © Pidzej
Są porosty, jest czyste powietrze © Pidzej
Wspomniana prosta przez las © Pidzej
Brzeziny. Drugie pompowanie © Pidzej
Brzeziny © Pidzej
Jakieśtam zakupy © Pidzej
Kalisz. 2/3 trasy. Pierwszy drogowskaz na Poznań © Pidzej
Teatr w Kaliszu © Pidzej
Kanał © Pidzej
Jakaś willa © Pidzej
Rynek © Pidzej
Trzecie pompowanie © Pidzej
Kaliski szpital © Pidzej
Jeszcze kawałek © Pidzej
Przebierka w długie ciuchy © Pidzej
Na krajówce © Pidzej
Na krajówce © Pidzej
Pleszew, druga noc na trasie. Fajna sprawa :) © Pidzej
Rynek w Jarocinie. Drzewo wepchało się w kadr © Pidzej
Nowe Miasto nad Wartą. Wszystko śpi © Pidzej
Na rozstaju © Pidzej
Wieża ciśnień w Środzie Wlkp © Pidzej
I tamtejszy rynek © Pidzej
Czwarte pompowanie ;) © Pidzej
Bolało © Pidzej
Pow. Poznański © Pidzej
Jeszcze tyla?! © Pidzej
Najprzyjemniejsza chwila wycieczki :) © Pidzej
Drugi wschód Słońca w trasie. Fajna sprawa :) © Pidzej
Odwach w Poznaniu © Pidzej
Słynny ratusz. Nie mieścił się w kadrze. Część górna © Pidzej
I dolna. Druga najprzyjmniejsza chwila tej trasy :) © Pidzej
Kamieniczki © Pidzej
Plac Wolności © Pidzej
I chlebaczek © Pidzej
Wpieprzyłem rower do przedsionka a okazało się że na drugim końcu wagonu jest ogromny przedział rowerowy ;) Ale nie było piktogramu na wagonie więc skąd mogłem wiedzieć © Pidzej
IC 7300 Siemiradzki © Pidzej
Już na właściwym miejscu © Pidzej
Jeszcze bilety © Pidzej
Nowa życiówka. Albo i nie. Bo w pociągu się ze 3 razy na chwilę zdrzemnąłem. Jakby się nie liczyło to "na czysto" jest 411,59km :) © Pidzej
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 9%
WYSOK MAX: 449
0.05 - 12.35
4,8l
5 bułek z pasztetem, 5 bananów, 3 czekolady, baton energetyczny, jakiś wafelek, ciastka HIT, 2 paczki paluszków
Nowe gminy:
Śląskie:
Kłobuck
Miedźno
Popów
Łódzkie:
Działoszyn
Wierzchlas
Wieluń
Czarnożyły
Lututów
Klonowa
Wielkopolskie:
Czajków
Kraszewice
Brzeziny
Godziesze Wielkie
Kalisz
Gołuchów
Pleszew
Kotlin
Jarocin
Nowe Miasto nad Wartą
Krzykosy
Środa Wielkopolska
Kleszczewo
Poznań
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 400-499, Powrót pociągiem
Pogórzami do Rzeszowa
d a n e w y j a z d u
273.34 km
0.00 km teren
13:35 h
Pr.śr.:20.12 km/h
Pr.max:56.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2205 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Zaległa wycieczka do opisania. Więc opisuję póki coś tam jeszcze pamiętam:
Celem na dziś było dotarcie do Przemyśla. Przez Jasło, Krosno, Sanok - na tym mieście też mi zależało, jeszcze nie byłem, a podobno bardzo ładne. Ok. 280km, droga raczej górzysta. Wyszło trochę inaczej:
Wyjazd z niewielkim poślizgiem, 10 min. po północy ;) W Wieliczce przerwa tylko na łyk picia i dokumentacyjną fotkę i dalej pagórkami, wojewódzką na Gdów. Nie jest ciepło ale jakoś bardzo zimno też nie, 1-2 stopnie, w Gdowie 0. Nic nie zwiastuje tego co za chwilę się zacznie ;) A zaczęło się za Gdowem a przed Łapanowem. A mianowicie gęste jak mleko mgły, ogromna wilgoć i lekki mróz, -1 do -3'C. No trochę nieprzyjemnie. Widoczność na jakieś kilkanaście metrów. Z kolei kawałek dalej miałem wrażenie że widzę na jakieś kilka metrów i tracę orientację w przestrzeni :o Jadąc kilkanaście na godzinę (szybciej się bałem) wypatrywałem tylko krawędzi jezdni, jako jedyna dawała mi ona jakiś punkt odniesienia. Przez to nie byłem pewien czy dalej jestem na wojewódzkiej czy gdzieś odbiłem (jak się potem okazało, obawy były słuszne). Zastawiałem się na ile bezpieczna (niebezpieczna?) jest jazda rowerem w takich warunkach. Aż się zatrzymałem się żeby sprawdzić tylną lampkę. Ale ta (Walle I) na świeżych bateriach nieźle daje po oczach, to mnie trochę uspokoiło. Zresztą ruch praktycznie zerowy, poza jednym idiotą na rowerze (w mojej osobie :D) ciężko było uświadczyć jakiś inny pojazd. Poza tym cholernie zimno no i ta wilgoć: woda skrapla się na ubraniu, rowerze, na rzęsach, wszędzie. Z drugiej strony ma jednak jakiś urok, magię taka jazda, no nie jest nudno :) Kawałek dalej natomiast (w Trzcianie) okazuje się, że będę miał większy problem od warunków atmosferycznych. Mianowicie coś zaczyna dzwonić / trzeć w przednim kole. No tylko awarii mi do szczęścia brakowało... Zatrzymuję się i w świetle latarni (dobrze że w jakiejś wiosce byłem a nie w szczerym polu) rozpoczynam oględziny. Zdejmuję koło, konusy kręcą się gładko, uff... Szczęście w nieszczęściu że to nie piasta, z nią nic bym w trasie nie zrobił. A do Bochni (PKP) z buta 25km :D Czyli hamulec. Po chwili już wiem ocb. Sprężynka rozpierająca klocki wywinęła się i ociera o tarczę. A czytałem niedawno że ktoś miał podobną awarię i żeby wozić tą zapasową blaszkę... Uznałem to za herezję, przecież BB7 nie da się zepsuć ;) Pewnie dało by się ją naprostować ale nie bardzo wiem jak wyjąć klocki, nigdy ich nie wyjmowałem. Bo i nie było potrzeby, ciągle mam oryginalne metaliki, wytrzymały 16kkm i niejeden zjazd w Beskidach, gdzie osiągały temperatury takie, że ciepła była cała lewa goleń widelca ;) W każdym razie wtedy nie było mi do śmiechu. Jedyne co pozostało to odkręcić cały zacisk. Myślałem że chuj mnie tam strzeli - środek nocy a na na jakimś zadupiu zgrabiałymi z zimna i ujebanymi smarem miedziowym dłońmi zbieram małe podkładeczki które rozsypały mi się po chodniku... Ponad pół godziny się naszarpałem z tym hamulcem i sakwą, którą trzeba było zdjąć. W końcu mogę jechać, tyle że z jednym hamulcem. Kawałek za Trzcianą mgły słabną a ja na skrzyżowaniu z DW 965 odkrywam że zboczyłem z kursu. Na szczęście nic nie nadłożyłem, droga podobna. W Muchówce przelatuję przez dwa znane mi już ronda, a następny postój w Lipnicy Murowanej. Koło Tymowej pierwsze oznaki brzasku. Kawałek krajówką, minął mnie nawet pług sypiący solą. Nie zauważyłem żeby było ślisko, ale mają rację, lepiej dmuchać na zimne :) O tym że docieram do Melsztyna informuje mnie wyłaniająca się z mgieł ogromna sylwetka pomnikowej topoli. Zaczyna świtać, a ja po 5 godzinach jazdy mam na liczniku raptem 70km... Mocny niedoczas. Światło dzienne ujawnia jak ciężkie były warunki ;) Rower, jak i rowerzysta miejscami zalodzony (zdjęcia) :D Przez Zakliczyn tylko przelatuję, nie ma czasu na jakiś odpoczynek na ryneczku. W Gromniku przez mgły wreszcie zaczyna prześwitywać Słońce. W Rzepienniku Biskupim, na ok. 100km zasłużony dłuższy odpoczynek. W międzyczasie zaczyna przygrzewać, rower (i rowerzysta :D ) zaczyna powoli odtajać i wreszcie robi się przyjemnie. Przez Biecz też tylko tranzytem, a szkoda, ciekawa wieża jest tam na rynku. Jasło, 140km. Połowa drogi do Przemyśla. Prawie godzinna pauza. Startuję po 10. Powoli zaczynam oswajać się z myślą że dziś z Przemyśla nici. Tzn. dojechałbym bez problemu, ale pewnie po 20tej. Tymczasem pociąg po 18 a następny przed 2 w nocy... Póki co jadę jednak zgodnie z planem, bokami przez Jedlicze. Pogoda już piękna, kilkanaście stopni. W Krośnie koło południa, tu z kolei pół godzin przerwy, w trakcie której obmyślam plan B: Miejsce Piastowe, Rymanów, Brzozów, Dynów, Tyczyn, Rzeszów. Pociąg przed 20, na 110km mam 6,5h. Teoretycznie do zrobienia, po odpoczynkach w Jaśle/Krośnie jestem zregenerowany i postawiam podjąć to wyzwanie :) Jednak zapomniałem się i pojechałem po śladzie z GPSa, czyli pominę M. Piastowe i Rymanów :/ Mniejsza o to, skręcam na Brzozów. Chcąc skrócić sobie drogę, na mapie wypatrzyłem skrót między jedną a drugą wojewódzką. I jak mi się wydawało, w niego skręciłem. Kawałek dalej jednak dziwnie brzmiące nazwy miejscowości informują mnie że to droga na Sanok... Nawrotka, pod górę i pod wiatr, nieźle się wkurwiłem. Odechciało mi się skrótów, jadę prosto na Brzozów. Jednak długo tak nie pociągnę, odpuszczam, muszę odpocząć. To nie ma sensu. Do Rzeszowa jednak najkrótszą drogą, przez Domaradz i dalej krajówką. W międzyczasie całkiem chłodno się zrobiło. Na wyjeździe, na obwodnicy zakaz dla rowerów. W zamian chujowa ścieżka rowerowa, która prowadzi mnie z powrotem do miasta. Standard. Ostatnie 60km dłużyło się strasznie, ogólne zmęczenie, do tego czasem przeszkadzał wiatr z zachodu. W Domaradzu wbijam na krajówkę, na szczęście z asfaltowym poboczem, więc nie było źle. Po drodze łapie mnie zmrok, tablicę z nazwą miasta mijam o 18.40, pociąg odjeżdża za godzinę. Na szczęście zawsze przy przejeździe przez duże miasta jakoś przybywa mi sił i cisnę na dworzec. Kilka razy dopytując się o drogę (i dostając sprzeczne wskazówki) docieram na dworzec 24 min przed odjazdem. Na peronie zagaduje jakiś chłopak, nie może się nadziwić że mam rowerze tak mały blat (40z) :D Wspomina że on ma 48 i że chciałby szosowy, 53... Mówię mu tylko że to nie przejdzie, bo szosowe są na 5 śrub a nie na 4. Nie było czasu wytłumaczyć mu że zarzyna sobie kolana bo właśnie nadjechał pociąg. W Krakowie 2 godzinki później, całkiem szybko idzie ten pociąg po wyremontowanych torach.
Szkoda że tak musiałem się spieszyć ale w sumie udana wycieczka. 273km nie można nazwać nieudaną wycieczką ;)
Zaliczone szczyty:
Kamieniec 338
Już wiem czego zapomniałem - mini statytu. Więc nocne zdjęcia takie tylko dokumentacyjne będą, "żeby nie było że mnie nie było" ;) © Pidzej
W Gdowie © Pidzej
W Łapanowie już mgliście © Pidzej
A im dalej w las... taki warun :D © Pidzej
Awaria w Trzcianie © Pidzej
Awaria w Trzcianie © Pidzej
W końcu na dobrej drodze © Pidzej
W Lipnicy Murowanej © Pidzej
Na zakręcie © Pidzej
Randomowy kościół © Pidzej
Jest Melsztyn, jest i topola (photo.bikestats.eu coś gmera przy zdjęciach, ono tak nie wyglądało!) © Pidzej
Charakterystyczny dla tych okolic przystanek (to zdjęcie też mi zepsuł...) © Pidzej
Światło dzienne ujawnia jak ciężkie były warunki ;) © Pidzej
Rower / rowerzysta miejscami zalodzony / zaszroniony :D © Pidzej
Najfajniej wyglądały okolice kokpitu © Pidzej
Znalazł się i mini sopel! © Pidzej
Zalodzone stery © Pidzej
I zaszronione buty © Pidzej
Ale będzie już tylko lepiej :) © Pidzej
Mgły o świcie © Pidzej
Mgły o świcie © Pidzej
Ostatnie zdjęcie, zanim zacznie odtajać © Pidzej
Odpoczynek w Rzepienniku Biskupim © Pidzej
Odpoczynek w Rzepienniku Biskupim © Pidzej
Kościół w Binarowej © Pidzej
Poranna kąpiel © Pidzej
W planach ciągle jest Przemyśl © Pidzej
Nad Ropą © Pidzej
Jest i Jasło © Pidzej
Rafineria tamże © Pidzej
Przedmieścia Jasła © Pidzej
Pauza na rynku © Pidzej
Takie tam © Pidzej
Leśny odcinek © Pidzej
Leśny odcinek © Pidzej
W Jedliczach © Pidzej
Kolejne większe miasto na trasie © Pidzej
Huta szkła w Krośnie © Pidzej
Przemysłowe tereny na przedmieściach © Pidzej
Coś wjechało w kadr © Pidzej
Wyjazd z Krosna © Pidzej
Elektrownie wiatrowe po drodze © Pidzej
Elektrownie wiatrowe po drodze © Pidzej
Elektrownie wiatrowe po drodze © Pidzej
Randomowy kościół © Pidzej
Dębowa aleja we Wzdowie © Pidzej
Wyłania się Brzozów © Pidzej
Brzozów © Pidzej
Odpoczynek pod kościołem © Pidzej
Wyjazd z miasta © Pidzej
Gdzieś po drodze © Pidzej
Krajówką do Rzeszowa. Tak wyszło © Pidzej
To nie jest znak jakiego bym oczekiwał gdy spieszę się na pociąg © Pidzej
Już po ciemku © Pidzej
Wjazd do Rzeszowa © Pidzej
Na peronie © Pidzej
Powrót pociągiem © Pidzej
Myślałem że będę chory... Ale jakoś rozeszło się po kościach © Pidzej
Powrót pociągiem © Pidzej
Sprężynka. Sprawczyni całego zamieszania © Pidzej
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 16%
WYSOK MAX: 409
0.10 - 22.40
2,5l
5 bułek z pasztetem, 5 bananów, 2 czekolady, pierniki
Nowe gminy:
Podkarpackie:
Skołyszyn
Krościenko Wyżne
Miejsce Piastowe
Rymanów
Haczów
Zarszyn
Brzozów
Jasienica Rosielna
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299, Powrót pociągiem, Zimowo
Niby lajtowa wycieczka po górkach
d a n e w y j a z d u
155.00 km
25.50 km teren
09:29 h
Pr.śr.:16.34 km/h
Pr.max:61.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2450 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
"Niby lajtowa" bo w założeniach miała być lajtowa a w rzeczywistości aż tak lekko nie było. Ale po kolei.
Dziś na tapetę wziąłem 2 niewysokie pasma górskie: Pasmo Łopusza i Kobyły (Beskid Wyspowy) oraz Pasmo Szpilówki (Pogórze Wiśnickie). Jako że wycieczka miała być prosta, łatwa i przyjemna wyjechałem dopiero koło świtu, a dokładniej o wpół do szóstej. Heh pierwszy raz od kilku miesięcy wyspałem się przed wyjazdem (jakieś 3 godzinki). Trochę dziwnie tak wyjeżdżać, zwykle o tej porze to mam na liczniku już 100km ;) Wschód Słońca oglądam na węźle drogowym w Bieżanowie. Trochę chłodno, temp. min. to dziś 14'C. Droga do Gdowa mija szybko, tu jem śniadanie. Przejeżdżam przez Rabę i w Łapanowie kolejna przerwa, pod pięknym rozłożystym dębem. Dziś nie śpieszy mi się nigdzie. Zdejmuję kurtkę i czapkę bo już ciepło. Za Łapanowem odbijam w boczną drogę przez Trzcianę. Jest jakiś remont ale rowerem da się przejechać. Potem kawałek wojewódzką i jestem w Żegocinie, koło 9tej. Asfaltowa dojazdówka to dziś raptem ~50km. Przerwa w jakiejś altance, krem z filtrem, nieśpieszne przeglądanie mapy i przygotowawanie roweru do górskiej wędrówki (ciśnienie w dół, lampki do plecaka a plecak na plecy). Po czym szukam zielonego szlaku. W końcu jest. Stromo wspinająca się do góry betonowa droga po chwili kończy się i zaczyna się mozolna wspinaczka na Łopusze Zachodnie (jakieś 300m wyżej niż Żegocina). Trochę jazdy, trochę pchania szlak oznaczony fatalnie. Po drodze spotykam grzybiarza, też z Krakowa, rozmawiamy chwilę. Zmieniam szlak na niebieski i po chwili jest szczyt. Grzbietem pasma jedzie się super. Jest nawet dość długi asfaltowy fragment. Wg. mapy za Łopuszem Wschodnim szlak kończy się ale okazało się że jest nowy, żółty szlak. Fajnie, nie zgubię się. Końcówka pasma (2 szczyty: Kobyła i Kopiec) mija szybko i przyjemnie i zjeżdżam do asfaltu. Przejazd pasmem Łopusza i Kobyły zajął mi ok. 2 godz. Odpoczynek w jakiejś altance, podziwianie widoczków itp. Jest super. Potem szalony zjazd asfaltem i w lewo na Rajbrot (trochę do góry). Całkiem gorąco się zrobiło. W Rajbrocie jestem koło południa, odpoczynek pod kościołem. I w górę zielonym szlakiem. Najpierw asfaltem, potem polna droga ale chyba zgubiłem szlak bo w końcu jadę na przełaj polem. Odnajduję jakąś leśną drogę ale oznaczeń szlaku nie ma. W dodatku zbocze opada na lewo a nie na prawo. Nie jet jednak tak źle bo z mapy wynika że objadę Dominiczną Górę z północy zamiast z południa i potem można dołączyć do szlaku. I rzeczywiście tak jest po przedarciu się przez jakieś pole (to prawdopodobnie tu złapałem kleszcza, na szczeście w porę usunięty) dobijam do zielonego szlaku. Potem kawałek czernym (szeroka droga) i z tego co pamiętam to tu chyba był najcięższy dziś wypych (nie ma na zdjęciach). Na Piekarskiej Górze jakaś altanka i krzyż - tu zjadam ostatnie 1,5 banana (bo pół mi spadło). Po odpoczynku ruszam dalej. Bardzo przyjemna jazda grzbietem pasma (Szpilówka & Bukowiec) i stromy zjazd na jakąś przełęcz bez nazwy (pasmo przecina tu asfaltowa droga). I tu najbardziej się dziś zgubiłem (widać na śladzie). Nie wiem ile ale bardzo długo błądziłem jakimiś błotnistymi drogami w poszukiwaniu szlaku. Nieźle byłem wkurwiony. W końcu cofnąłem się na przełęcz i udało mi się złapać szlak. Końcówka pasma to już formalność ale na samym końcu odbijam ze szlaku aby zaliczyć Machulec (jakiś maszt & widoczki). Przez jakieś sady owocowe dojeżdżam do asfaltu i zjazd do Czchowa. Przejazd pasmem Szpilówki zajął mi niecałe 4 godz. W Czchowie godzinny odpoczynek na rynku (też pod ładnym dębęm), fajnie, nie byłem jeszcze na rynku w Czchowie. O 17 ruszam w drogę powrotną, do domu jakieś 60km. Ta minęła już bez przygód, poza tym że znowu bolała mnie dupa, nie wiem dlaczego. Tymowa potem Lipnica Murowana (tu wreszcie kupuję picie bo skończyło mi się w Czchowie). I skrótem (tu przez chwilę odrobinę kropiło) na Nowy Wiśnicz. Potem bocznymi drogami (remont mostu ale była kładka obok) do krajówki. Zbliża się zmrok, zakładam lampki. Pagórkowatą i z asfaltowym poboczem DK94 bardzo fajnie się wraca. Wieliczka, potem po zimne piwko na osiedlu i do domu. W domu po 9tej. Udana wycieczka, właśnie czegoś takiego potrzebowałem, takiej chwili wytchnienia od rekordowych tras.
Zaliczone szczyty:
Łopusze Zachodnie 658,1
Łopusze Wschodnie 600
Kobyła 605,3
Kopiec 585
Dominiczna Góra 468
Piekarska Góra 515
Szpilówka 516
Bukowiec 494
Machulec 483
Lipczonka 355
Wschód Słońca nad węzłem drogowym © Pidzej
Śniadanie w Gdowie © Pidzej
Odpoczynek pod pięknym dębęm w Łapanowie © Pidzej
Dąb w Łapanowie © Pidzej
Dąb w Łapanowie © Pidzej
Rowerek © Pidzej
Odpoczynek w Żegocinie © Pidzej
Żegocina © Pidzej
Początek zielonego szlaku © Pidzej
Extremalnie szeroka leśna droga ale szlak nią nie prowadzi © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Pierwszy dziś szczyt zdobyty! © Pidzej
Widoczki ze szlaku. Pasmo Łososińskie, przejechałem nim w zeszłym roku © Pidzej
Na szlaku. Chwilowo asfalt © Pidzej
Jest nowy, żołty szlak © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Widoczki ze szlaku. Pasmo Łososińskie raz jeszcze © Pidzej
A to chyba Kobyła © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Altanka po zjeździe z pasma © Pidzej
I widoczki z niej © Pidzej
Odpoczynek w Rajbrocie © Pidzej
Do Czchowa pieszo 6,5 h. Ja przejechałem w niecałe 4 ale sporo błądziłem © Pidzej
A to już nie wiem czy jeszcze na szlaku czy już nie © Pidzej
Jakaś niby droga przez las © Pidzej
Jakaś niby droga przez las © Pidzej
Rowerek © Pidzej
Kawałek przez pole (droga się skończyła) © Pidzej
Z powrotem na zielonym szlaku © Pidzej
Był nawet mały bród (na czarnym szlaku) © Pidzej
Na szlaku. Jedna z wiecznych kałuż © Pidzej
Na Piekarskiej Górze © Pidzej
Na Piekarskiej Górze © Pidzej
Toalety na szlaku ;) © Pidzej
Po dłuuugim błądzeniu z powrotem na szlaku. No szlak generalnie był idealny na rower :) © Pidzej
Na szlaku. Tu wypada jakiś szczyt (betonowy słupek) © Pidzej
Maszt na szczycie Machulca © Pidzej
Przez sady owocowe © Pidzej
Asfaltem do Czchowa © Pidzej
Na rynku w Czchowie © Pidzej
Do Wieliczki jeszcze kawałek © Pidzej
W Lipnicy Murowanej © Pidzej
W Nowym Wiśniczu © Pidzej
Był nawet kawałek tęczy © Pidzej
Ostatnie widoczki na górki © Pidzej
Słońce chyli się ku zachodowi © Pidzej
Zachód Słońca nad nieczynną kopalnią soli Siedlec-Moszczenica © Pidzej
Powrót krajówką © Pidzej
NACHY SREDN: 4%
NACHY MAX: 24%
WYSOK MAX: 627
5.30 - 21.20
4l
3 kanapki z pasztetem, 2,5 banana, 2 czekolady
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 150-199, Terenowo
Upalna 200ka w górach
d a n e w y j a z d u
200.18 km
0.00 km teren
09:34 h
Pr.śr.:20.92 km/h
Pr.max:61.00 km/h
Temperatura:37.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2295 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Dzisiaj odkryłem nowe znaczenie słowa "zmęczenie" :D
W pt długo szukałem jakiegoś pomysłu na wycieczkę ale zbliżała się północ a ja nic nie wymyśliłem. Ostatecznie stanęło na Krowiarkach (dawno nie byłem, ostatnio w 2014). Najkrótszym wariantem to jakieś ~170km, i mam nadzieję że to wystarczająco mało aby przeżyć ;) Bo ma być upał, zapowiadają chyba 34'C. Oczywiście nie udało mi się usnąć, poleżałem tylko trochę i wyjazd punkt 2.00. Pojechałem całkiem "na krótko", nie spakowałem żadnych ubrań, poza cienką kurteczką, której i tak nie użyłem. Zabrałem za to 3l picia, o 0,5l więcej niż zwykle zabieram. W Wieliczce śniadanie i kieruję się na Myślenice, doskonale znaną ale lubianą pagórkowatą drogą w poprzek Pogórza Wielickiego. Pomimo że do upału jeszcze daleko a jest ~20'C to już jest jakby trochę duszno. Mimo tak wczesnej pory na niebie można zaobserwować już pierwsze oznaki brzasku. Może mi się wydawało a może nie ale widziałem jak gdzieś przede mną raz błysnęło się (jak się potem okazało było to całkiem możliwe). Na zjeździe do Myślenic wyciągam ponad 60km/h (byłoby więcej ale nie wchodzi mi najcięższe przełożenie). Na rynku w Myślenicach krótka przerwa. Właśnie gdzieś tutaj wita mnie świt. Wskakuję na drogę serwisową wzdłuż ekspresowej na tym odcinku Zakopianki i kieruję się południe. Trochę wieje w twarz, ale tu chyba zawsze tak wieje. W Pcimiu skręcam na Jordanów. Gdzieś tu temp. spada dziś najniżej, do 16'C. I tu pogoda zaczyna mnie trochę niepokoić, bo tam gdzie jadę jest tak jakby mgliście i pochmurno (za plecami piękne Słońce). I faktycznie w Łętowni z południowego-zachodu zagrzmiało z nieciekawie wyglądających chmur. Wygląda na to że z Krowiarek dziś nici. W Jordanowie myślę co tu robić. Na zachodzie burze, na południu wygląda na to że też. Jadę więc na wschód. Kierunek na razie Rabka (przez Skawę). W Rabce krótka przerwa koło dworca gdzie do użycia wchodzi krem z filtrem (kompleksowanie smarowanie zastosuję dziś kilka razy). Dalej krajówką na Mszanę. Tu odpoczynek w czymś przypominającym park. Potem wojewódzką na przeł. Przysłop Lubomierski. Bardzo ciepło jest już od jakiegoś czasu ale to gdzieś tu na podjeździe można powiedzieć że zaczyna się upał, bo przed 9.00 temp. osiąga 30'C. Na przełęcz wjeżdżam z odpoczynkami ale jeszcze w dość dobrej formie. Na szczycie zakupy w małym sklepiku i czas na przyjemny zjazd w cieniu. W Szczawie odpoczynek na ławce koło potoku. Zjeżdżam dalej do Kamienicy i tu postanawiam że jadę do Limanowej. Przez przeł. Ostrą albo Słopnicką, jeszcze nie wiem. No tu to już masakra, na liczniku jakieś 37'C. Pot zalewa oczy a nie ma za bardzo czym wytrzeć czoła. Po lewej mijam skręt na przeł. Słopnicką. Stoi przy niej znak "Stromy podjazd 15%" :D No to jednak jedziemy przez Ostrą, tu z tego co pamiętam nachylenia są rozsądniejsze. Do podjechania jakieś 350m w pionie ale nie odważyłem się wziąć na raz więcej niż 100m bo chyba bym zasłabł. W pewnym momencie nawet usiadłem wykończony na asfalcie w cieniu. W końcu jest jednak jest mała wiata zwiastująca szczyt. No to w dół, Limanowa jakieś 450m niżej. Na zjeździe (znów ok. 60km/h) próbuję chłodzić się pędem gorącego powietrza. W Limanowej przerwa na rynku, zjadam tu ostatnie 3 banany (które wskutek wstrząsów i temperatury trochę zmieniły stan skupienia ;) ). Kupiwszy kolejny zapas wody (2x1,5l) startuję na Gdów. Drogą przez Stare Rybie, Nowe Rybie jechałem nie raz ale zawsze w odwrotna stronę.Trzeba tu się wdrapać na jakieś 500m n.p.m.. Na liczniku rekordowe dziś 39'C a ja chyba byłem bliski udaru słonecznego. Wydawało by się że wystarczy dużo pić ale miałem wrażenie że ta woda wypełnia mi już cały żołądek i przełyk więc bałem się pić jej za dużo. Potem kolejny zjazd który zapada na dłużej w pamięci, ok. 250m w dół. Potem trochę w dół i góry, a ja zastawiam się ile tak jeszcze pociągnę. W końcu, w jakimś fajnym lesie między Lubomierzem a Zagórzanami mówię dość. Siedzę w tym lesie chyba z godzinę i powoli dochodzę do siebie. Zjadłem wypiłem tu też 2 czekolady bo już tylko one mi zostały z jedzenia. Ruszam dalej z nowymi siłami i okazuje się przez ten czas że temp. spadła o kilka stopni (do 31-32) a Słońce schowało się trochę za chmurami. Dłuższa przerwa w Gdowie i ruszam na ostatnią prostą, pagórkowatą drogę przez Pogórze Wielickie. Z wcześniejszego zmęczenia nie zostało śladu a energia wprost mnie rozpiera. Podnoszę nawet średnią do prawie 21km/h. Potem Wieliczka, i do domu, prawie idealnie wycelowałem w 200km, dokręcać musiałem niewiele. W domu przed 19.
Ale się rozpisałem, jak nigdy ;) Ale ta wycieczka, pomimo że nie jakaś bardzo daleka i pomimo że po dobrze znanych mi terenach za sprawą pogody (w takim upale jeszcze nie jechałem) dostarczyła mi mnóstwo wrażeń i emocji, i na długo zostanie mi w pamięci. W dodatku średnia 21 to bardzo dobry jak na mnie wynik, w zeszłym sezonie pewnie bym miał 15km/h, jakbym nie umarł po drodze ;) Z innych liczb: pierwsza setka zajęła mi 7 godzin, kolejna - 10 godzin.
Zaliczone szczyty:
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Ostra-Cichoń 812
Jeszcze ciemno w Myślenicach
Drogą serwisową na południe, wzdłuż Zakopianki i Raby (coś się rozmyło)
I rzut oka za plecy
Na środku Szczebel
Szczebel raz jeszcze
Z początku pogoda nie zapowiadała się najlepiej
Centrum Tokarni
O nie. Tam nie jedziemy ;)
W Jordanowie
Burze zostawiam z tyłu
Standardowe zdjęcie z Rabki. Zegar/termometr już niestety zepsuty.
Rowerek
Nieczynna linia kolejowa Rabka - Nowy Sącz
Niby park w Mszanie
Gdzieś w Lubomierzu, zbieranie sił przed przeł. Przysłop
Przeł. Przysłop (Lubomierski)
Odpoczynek w Szczawie
Centrum Kamienicy
Odpoczynek w czasie podjazdu na przeł. Ostrą
Wspomniana wiata pod szczytem przeł. Ostrej
Stamtąd przyjechałem
Przeł. Ostra (ale zdjęcie nieostre)
Rynek w Limanowej
Nad wodą jakby chłodniej
Jakaś górka
Ostatnia chwila żeby uchwycić jakiś widoczek, zanim wyjadę z gór. Beskid Wyspowy.
Stare Rybie
Czekolada w stanie ciekłym
Dochodzenie do siebie w lasku
Miejsce biwaku
Ostatnia pauza w Gdowie
Taka miałem z przodu oponkę ;) Waży ok. kilogram. Nie kupiłem jeszcze zamiennika po ostatniej awarii.
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 16%
WYSOK MAX: 789
2.00 - 18.55
6l
5 bułek z pasztetem, 5 bananów, 2 czekolady
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 200-249
Kielce
d a n e w y j a z d u
286.60 km
0.00 km teren
16:26 h
Pr.śr.:17.44 km/h
Pr.max:48.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2088 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wycieczka do Kielc. Wyjazd punkt 3. Po wyjeździe z Krakowa brzask a wschód przed Proszowicami. Niebo prawie bezchmurne, pogoda szykuje się piękna, choć na razie chłodno (min. 7'C). W Proszowicach śniadanie. Potem trochę wojewódzkimi, trochę bocznymi drogami i jest Skalbmierz, potem i Pińczów. Coraz cieplej pora przebrać się w krótkie ciuchy. Jedzie się fajnie choć tak jakby pod wiatr. W Morawicy zmieniam drogę na niezbyt przyjemną krajówkę, bo bez pobocza (tzn. pobocze jest ale tylko po drugiej stronie). W Kielcach (wjeżdżam koło 11) zaczyna się nienajgorsza ścieżka rowerowa, która ciągnie się i ciągnie, Kielce to całkiem duże miasto. W końcu jest centrum, zajeżdżam na rynek, półgodzinna przerwa i po 12 zbieram się w drogę powrotną. Chmur trochę przybyło ale nie wyglądają na takie z których mogło by padać. Piekoszów a potem kurs na Małogoszcz (duża cementownia). Gdzieś tu zaczyna się kryzys który trwa przez jakieś kilkadziesiąt km. W Piekoszowie próbuję ratować się dwiema czekoladami ale strasznie się nimi zasłodziłem. Chyba nie wystarczy mi jedzenia dokupuję więc tu 4 banany (łącznie dziś zjem ich 8). Docieram do Jędrzejowa i od tej pory będę jechał fajnymi bocznymi drogami wzdłuż linii kolejowej. Sędziszów, w końcu jest i Miechów. Aha przed Miechowem najwyższy punkt dzisiejszej trasy - ponad 400m n.p.m. Coraz bliżej domu więc sił jakby przybywa. Za Miechowem zachód Słońca i robi się coraz chłodniej, z powrotem ubieram więc kurtkę. Po drodze wpakowałem się w jakąś dziurawą polną drogę, nieźle mnie wytrzęsło, na szczęście tylko kawałek. W Słomnikach już ciemnawo więc zamiast bokami do domu wrócę krajówką, żeby się gdzieś nie zgubić. Choć ruch spory jedzie się nienajgorzej bo jest asfaltowe pobocze. Podjazd w Michałowicach wysysa resztki sił. W końcu Kraków. W domu po 23. Udana wycieczka, spodobało mi się jeżdżenie bocznymi drogami.
Kościół w Proszowicach
Wschód Słońca
Przyjemna droga
Widoczek z trasy
Widoczek z trasy
Widoczek z trasy
Kościół w Skalbmierzu
Rynek w Skalbmierzu
Dolina Nidy
Dziwny most w Pińczowie
Rynek w Pińczowie
Jakaś wieża w Pińczowie
DW766
Sady owocowe
Rynek w Morawicy
U celu
Wjazd do Kielc
Kościół w Kielcach
Rynek w Kielcach
Deptak w Kielcach
Dworzec w Kielcach
Kościół w Piekoszowie
Cementownia w Małogoszczu
Rynek w Małogoszczu
DW728
Rynek w Jędrzejowie
Rzepaczek
"Coś" w Sędziszowie
Sędziszów
Boczna droga na Miechów
Widoczek z trasy
Rynek w Miechowie
Zachód Słońca
W taką drogę się wpakowałem
Kościół w Słomnikach
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 10%
WYSOK MAX: 410
3.00 - 23.15
7-32'C
1,75l
4 bułki z szynką, 8 bananów, 2 czekolady
Zaliczone gminy: 6
Świętokrzyskie: 4
Piekoszów
Łopuszno
Małogoszcz
Sędziszów
Małopolskie: 2
Kozłów
Charsznica
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299
Częstochowa
d a n e w y j a z d u
278.25 km
0.00 km teren
15:26 h
Pr.śr.:18.03 km/h
Pr.max:51.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2094 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(koło Zaborza GPS zwariował)
Wycieczka do Częstochowy bo dawno nie byłem (ostatnio w 2014r.). Trochę zaspałem i wyjechałem dopiero o wpół do czwartej. Przynajmniej się wyspałem. Przejeżdżam przez miasto i wskakuję na DW794. Przed Skałą najcięższy dziś podjazd z 200 na ponad 400m n.p.m., (zachmurzony) wschód Słońca i niemiła niespodzianka - zaczyna padać :/ Poczekałem chwilę na rynku ale nie chciało przestać. Ruszyłem więc dalej bo na północy widziałem czyste niebo, i faktycznie kawałek dalej przestało padać. Dość zimno, zanotowane dziś min. to 5'C. Mijam Wolbrom, Pilicę (w każdym mijanym miasteczku krótki odpoczynek) i odbijam w boczne drogi na Żarki. Temperatura wreszcie powoli się podnosi. Fajnymi bocznymi drogami przez sosnowe lasy docieram do Olszyna (zamek). Kawałek krajówką a potem bokami przez jakieś przemysłowe/kolejowe tereny wjeżdżam do Częstochowy, koło południa. Odnajduję główną aleję gdzie urządzam dłuższą, półgodzinną przerwę. Pogoda piękna się zrobiła, w Słońcu grubo ponad 20'C. Punkt 13 zbieram się w drogę powrotną. Trochę kombinacji aby ominąć krajową 1 i dalej wojewódzkimi. Gdzieś tu zaczyna się kryzys który trwa aż do Olkusza, po prostu nie mam siły jechać. Coraz więcej coraz dłuższych odpoczynków. Poraj (ładny zalew), Myszków, Zawiercie, Ogrodzieniec, Klucze i wreszcie Olkusz (zachód Słońca) gdzie jakoś odżywam i od tej pory aż do domu jedzie mi się nienajgorzej. Za Olkuszem ostatni cięższy podjazd i zamiast jechać na Trzebinię testuję fajny skrót do Krzeszowic (tu już całkiem ciemno). Potem już tylko ~20 km krajówką i jest Kraków. W domu po wpół do 12. Udana wycieczka, Jura jest piękna tylko chyba trochę za ambitna ta trasa jak na koniec kwietnia bo wymęczyłem się strasznie.
Rynek w Skale
Widoczek z trasy
Rynek w Wolbromiu
Zamek w Smoleniu
Przyjemna droga
Rynek w Pilicy
Boczna droga za Pilicą
Widoczek z trasy
"Rynek" we Włodowicach
Kościół św. Stanisława
Kościół św. Stanisława
Kościół św. Stanisława
Kuesta Jurajska
Widoczek z Kuesty
Pomnik w Żarkach
Rynek w Żarkach
Krajobrazy Jury
Jest moc? Tak średnio.
Boczna droga na Olsztyn
Krajobrazy Jury
Rynek i zamek w Olsztynie
U celu
Przemysłowe "coś" w Częstochowie
Stadion żużlowy Włókniarza Częstochowa
Aleja Najświętszej Maryi Panny
Jasna Góra
Jasna Góra
Dziwna droga w Poczesnej
"Rynek" w Poraju
Zalew Porajski
"Rynek" w Myszkowie
Pomnik w Myszkowie
'Rynek" w Zawierciu
Zachód Słońca nad Górnym Śląskiem
Rynek w Olkuszu
Niewiele widać ale to rynek w Krzeszowicach
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 9%
WYSOK MAX: 459
3.30 - 23.35
5-27'C
1,9l
4 bułki z szynką, 4 banany, 4 czekolady
Zaliczone gminy: 2
Śląskie: 2
Włodowice
Żarki
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299
Żar, Przegibek, B-B
d a n e w y j a z d u
233.70 km
0.00 km teren
14:07 h
Pr.śr.:16.55 km/h
Pr.max:45.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2347 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(na szczycie Żaru GPS stracił sygnał i zwariował)
Na górze Żar byłem dość dawno bo w 2012 roku. Postanowiłem więc ją odwiedzić.
Trochę zaspałem i wyjechałem dopiero przed 3. W Skawinie śniadanie. W góry zaprowadzi mnie dziś krajowa 52ka. Trochę się jej obawiałem ale niepotrzebnie, przed świtem ruch nie jest taki duży a TIRów niewiele. Droga fajnie pagórkowata więc nie jest nudno. Zimno! Zanotowane dziś min. to 5'C. Wschód Słońca wita mnie gdzieś w Wadowicach. W Andrychowie odbijam w DW781. Pojechałbym też na Kocierz ale droga jest w remoncie. Zamiast tego pojadę przez słynną Wielką Puszczę. Myślałem że będzie tam w miarę płasko a tymczasem wita mnie mega ścianka - max 21%! Na zjeździe z niej (kilkanaście %) szlag trafia tylni hamulec - traci siłę i strasznie jęczy. To stawia pod znakiem zapytania dzisiejszą górzystą trasę ale coś tam hamuje więc jakoś to będzie. Sama Wielka Puszcza nie zrobiła na mnie wrażenia - ani ona Wielka, ani Puszcza - ot przyjemna droga przez las. Docieram nad jez. Międzybrodzkie i wyłania się cel dzisiejszej wycieczki - góra Żar (761m n.p.m.). Szczyt wydaje się być na wyciągnięcie ręki a tymczasem podjazd serpentynami ciągnie się w nieskończoność. Wciąż pochmurno i chłodno (kilkanaście stopni). Koło wpół do 11 jestem na szczycie, licznik pokazuje tu niemal równo 100km. Na szczycie spodziewałem się tłumów jak w 2012 a tymczasem totalne pustki. Widoki też nie najlepsze więc zbieram się w dół. Zjazd z duszą na ramieniu (hamulec), nie przekraczam 30ki. Kolejny cel na dziś to przeł. Przegibek (663 m n.p.m.). W międzyczasie przyglądam się temu hamulcowi i wydaje mi się że to po prostu okładziny się zdarły. Dziwne bo stało się to tak nagle no i przodu jeszcze trochę ich zostało. Podjazd fajny, ruch niewielki i nowy asfalt. Na szczycie dłuższa pogawędka ze starszym panem i w dół, do B-B. Tym razem hamuję tylko przodem żeby nie zniszczyć tylniej tarczy i też nie przekraczam 30ki. Wreszcie robi się ciepło. Odpoczywam chwilę na rynku i obieram kurs na Oświęcim. Niby bocznymi ale ruchliwymi drogami. Pogoda piękna. Potem Libiąż i DW780, kierunek: Kraków. Zachód Słońca gdzieś w okolicach Alwerni (zajechałem na rynek, bo zawsze jakoś mijałem go bokiem). Kilometry szybko mijają i jestem w Krakowie. W domu przed 21. Udana wycieczka, niby Beskid _Mały_ a _Dużo_ wrażeń i emocji.
Zaliczone szczyty:
Żar 761
Przeł. Przegibek 663
Przeł. Targanicka 556
Skawina © Pidzej
Kalwaria Zebrzydowska © Pidzej
Prawie Wadowice © Pidzej
Wadowice © Pidzej
Wadowice © Pidzej
Andrychów © Pidzej
Andrychów © Pidzej
Wielka Puszcza © Pidzej
Wielka Puszcza © Pidzej
Most w Porąbce © Pidzej
Zapora w Porąbce © Pidzej
Góra Żar © Pidzej
Jez. Międzybrodzkie i Góra Żar © Pidzej
Zbiornik na szczycie © Pidzej
Widoczki ze szczytu © Pidzej
Widoczki ze szczytu © Pidzej
Widoczki ze szczytu © Pidzej
Na szczycie © Pidzej
Na szczycie © Pidzej'
Przeł. Przegibek © Pidzej
Przeł. Przegibek © Pidzej
Bielsko - Biała © Pidzej
Przyjemna droga © Pidzej
Brzeszcze © Pidzej
Brzeszcze © Pidzej
Oświęcim © Pidzej
Widoczek z trasy © Pidzej
Widoczek z trasy © Pidzej
Alwernia © Pidzej
RPM: ?
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 18%
WYSOK MAX: 744
2.45 - 20.50
5-32'C
2,7l
3 x 7 days, 3 x półbagietka z pasztetem i ogórkiem, 1,5 czekolady
Kategoria > km 200-249, ^ UP 2000-2499m