Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Posprzątać ;)

d a n e w y j a z d u 251.92 km 0.00 km teren 14:00 h Pr.śr.:17.99 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2000 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wtorek, 12 grudnia 2017 | dodano: 13.12.2017





Wszystkie znaki na niebie i Ziemi mówiły że wtorek będzie najcieplejszym dniem grudnia (w całym kraju 2-cyfrowe temperatury). Wziąłem więc wolne z zamiarem przejechania jeszcze jednej dłuższej traski. Silny (lecz ciepły – halny) południowo-zachodni wiatr zadecydował o kierunku a długość (lub raczej krótkość ;) ) dnia o dystansie. Radom. Miasto seksu i biznesu (nie wiem o co chodzi w tych internetowych mądrościach, pozostaje wierzyć na słowo). ~200km najkrótszą drogą. Byłem tylko raz, przejazdem, 3 lata temu, w czasie spontanicznej wycieczki do Warszawy. Dodatkowo powinno udać się wywalić tą zbiorówkę z głównej (to stąd taki tytuł wpisu).

Próbowałem się przespać, niestety nie udało się zmrużyć oka. Ale nie martwi mnie to zbytnio, od czego są energetyczki? ;) Wyjazd o standardowej i wg. mnie idealnej na długie trasy godzinie, czyli o północy. Na termometrze za oknem 13 stopni O.o Już po skręcie w Bieżanowską (za zachód) jedzie się bardzo lekko. Ale za przejazdami kolejowymi, gdy droga skręca na północ rower nie jedzie w ogóle. On po prostu leci! Tak wieje w plecy. Do tego bardzo ciepło, musiałem zdjąć nieco ubrań. Przejeżdżam przez Wisłę, przelatuję przez puste, nowohuckie ulice (tu ciekawostka – korek z tramwajów zjeżdżających do zajezdni) i wojewódzką 776-teczką wyjeżdżam z miasta. Dawno nie opuszczałem Krakowa tym bardzo przyjemnym przecież wariantem. Jedno, drugie, trzecie rondo, jakiś podjazd i są Proszowice. W bardzo ładnej świątecznej dekoracji. Coś tam zjadłem, wciągnąłem nieco energetyczka (żeby wyprzedzić senność), na rynku fotka z samym Papieżem ;) i dalej, na Skalbmierz. Za miastem kończą się latarnie ale najfajniejsze, ciemne zadupia zaczynają się po skręcie z wojewódzkiej w boczną drogę (skrót taki). Skalbmierz również rozświetlony ładną choinką a także bańką, w której zrobiłem sobie zdjęcie. Ciągle mocno wieje, wiatr wygina i przechyla blaszaną wielką tablicę reklamową jak chce. Jest natomiast coraz zimniej. Ze Skalbmierza kawałeczek wojewódzką a na rozstaju prosto, znów bokami. Tu już ubieram prawie wszystko co mam. Po drodze typowa na wsiach atrakcja czyli ucieczka przez chcącymi mnie zjeść kundlami. Wg mnie psy to bardzo głupie stworzenia. Po co one tych rowerzystów gonią? Przecież setki ich widziały, a żaden nie próbował wtargnąć na posesję czy coś ukraść. A ten dziad i tak biegnie i szczeka w jakimś wściekłym amoku. Ale to i tak nic. Gdy chciałem zrobić zdjęcie tablicy z pierwszym drogowskazem na Pińczów (bo akurat nie było niczego innego godnego uwagi) włączyłem flesza. A flesz włączył wszystkie psy w okolicy :D Tzn. samym błyskiem aktywowałem jednego psa ale to jest taka reakcja łańcuchowa: po kolei dołączają się kolejne i kolejne, aż w końcu szczeka cała wieś :D Gdy wyjeżdżam na otwarty teren (długa prosta przez pola) wiatr pokazuje co potrafi, 50km/h po płaskim to był tam standard. Potem bardzo fajny (acz zimny) zjazd drogą przez las (ponad 100m się tu wytraca, z 320 na 200m n.p.m.). Następnie kolejny, nie mniej fajny (i nie mniej zimny) leśny odcinek - długa prosta Doliną Nidy. Na wiosnę jest tu naprawdę pięknie (foto z 2012r.). Kawałek przed miastem dobijam do wojewódzkiej i ciekawym mostem ze ścieżką (za dnia wygląda tak) wjeżdżam do Pińczowa. Nie licząc nocnego Radomia (wiadomo, inna liga) to Pińczów był wg mnie najładniej przystrojonym dziś miasteczkiem. Kończy mi się paliwo ale na szczęście tuż po pierwszym ziewnięciu na horyzoncie majaczą czerwone światła stacji benzynowej, gdzie kupuję 1l wiadomego płynu. Powoli zaczyna się przejaśniać aż gdzieś pomiędzy Pińczowem a Morawicą wita mnie nowy dzień. Zapowiada się on pogodnie (jednak tylko zapowiada), Słońce wygląda bowiem coraz śmielej zza chmur (potem znowu się schowa). Z ciekawszych rzeczy jakaś ładowareczka oraz przystanek autobusowy. Niby zwykła, pobazgrana wiata ale doskonale zapamiętałem z majówkowej, upalnej wycieczki w Góry Świętokrzyskie z 2012 roku (to z niej te wszystkie zielone zdjęcia). W Morawicy (choineczka) wskakuję na krajówkę, która zaprowadzi mnie do Kielc. W mieście melduję się o 9 rano. Co ja będę robił cały dzień, jak o 9 rano mam 120km, a do celu raptem 80, myślę sobie. Miasto zwiedzam przejazdem oglądając takie obiekty jak stadion Kolporter Arena, Park S. Staszica, jakieś galeria czy inne, nie mniej urocze blokowiska. Po wyjeździe z miasta asfalty stają się mokre a i sam stan nieba nie przedstawia się najlepiej. Padać może zacząć w każdej chwili. Za Kielcami zaczyna się ekspresowa siódemka - zakaz, nie wolno. Na szczęście pozostawiono stary przebieg krajówki. Zdegradowana do drogi ruchu lokalnego, kluczy ona zakrętami i raz lewą, raz prawą stroną biegnie przyklejona do swej następczyni. Miejscami jest naprawdę ładnie. W końcu, w okolicach Suchedniowa zaczyna padać. Nie jakoś mocno, ale słabo też nie. Zatrzymuję się nawet na przystanku celem przebrania w ciuchy przeciwdeszczowe ale chwilę później przestaje kapać. W trakcie tej właśnie pauzy bardzo rzadkie zjawisko – odwiedzają mnie tu dwa pieski (drugi), które nie tylko nie chcą mnie zjeść ale merdają ogonkami i są bardzo przyjaźnie nastawione. Aż dał bym im jakieś jedzenie ale mam same banany, wafelki i czekolady. One chyba tego nie jedzą. W każdym razie takie merdające ogonkami pieski są OK. Kawałek dalej nieco abstrakcyjny widok. Obok drogi, na wsi, wyrasta nagle ogromna bryła kopalnianej wywrotki kolebowej, radzieckiej marki Biełaz. Robię sobie z nią małą sesje foto, rozmiar maszyny robi wrażenie. Z innych ciekawszych obiektów pomnik i docieram do Skarżyska-Kamiennej. Nadkładam tam nieco drogi (i syfię rower) omijając remont. Patrząc na mapę w telefonie nie odnajduję rynku w tej mieścinie. W zamian za to takie oto dwa piękne kadry (to jest ukryte piękno, trzeba umieć je dostrzec ;) ). Znów wpakowuję się w jakiś „skrót”, który nie tylko nie był skrótem ale po prostu ślepą dróżką. Na horyzoncie, na północy, natomiast ciekawe zjawisko – taki jakby wał z chmur, kończący strefę zachmurzenia, za którym można dostrzec czyste, rozświetlone niebo. No i faktycznie. Kawałek drogami technicznymi i w Szydłowcu już całkiem ładnie. Tu rynek jest. Ciekawy ratusz także. W tym bardzo ładnym miasteczku urządzam więc dłuższą pauzę. Młoda godzina (14ta) a do celu raptem 20km. Przed 15tą ruszam dalej, starą siódemką, tu jeszcze z oznaczeniami. Słońce rozświetlające przerzedzone, rozbiegające się chmury tworzy niezwykły widok, na zdjęciu niewiele co widać. Droga okazuje się ślepa, tzn. można na ekspresówkę tylko wjechać. Próbuję przebić się jakimiś błotami, polami lub przez plac budowy. W międzyczasie ściemnia się. Ostatecznie zawracam i nadkładam parę km, innymi błotami i leśnymi drogami. Jestem trochę wkurwiony, asfaltowa wycieczka miała być a nie pchanie roweru po ciemku przez pola i lasy. W końcu jest jednak (też rozkopana) wojewódzka a potem i krajówka, którą wjeżdżam do Radomia. Jest 17ta. Pociąg za 3,5h, sporo czasu na zwiedzanie. Zanim jednak zacząłem zwiedzać ładny kawałek przeleciałem 50km/h za ciężaróweczką ;) Nie pamiętam już gdzie kupuję bardzo dobrego energetyka, takiego jeszcze nie piłem. Smaku też nie pamiętam, poza tym że był bardzo dobry. Muszę częściej kupować :) Co do zwiedzania to najpierw na dworzec, po bilety. Potem wypadałoby na rynek. Jednak w telefonowym GPSie nie odnajduję niczego co byłoby wprost opisane jako „Rynek”. Czyli Radom ma pewnie jakiś swój główny plac, który pełni rolę rynku. Znalazłem tylko Plac Konstytucji 3 Maja, nie wiem czy to ten. Mniejsza jednak o to bo zwiedziłem inne ciekawe miejsca: ścieżki biegowo – rowerowe nad rzeką, ze 3 parki (zdjęć brak bo nie wyszły), trochę uliczek w centrum, trochę przelotówek, blokowiska itp. itd. Miasto można uznać za dobrze zwiedzone. Gdy zajechałem na dworzec na liczniku miałem ponad 240km (wobec teoretycznych 200tu, które planowałem). Jakieś tam zakupy – chipsy, paluszki, Nestea (tym razem bez energetyków, jak usnę w pociągu nic się nie stanie). Powrót TLK minął szybko i przyjemnie. Przedziału rowerowego co prawda nie było ale miejsca dużo. W Krakowie po 23 a w domu przed północą.

Udana wycieczka, 250 w grudniu. Jeszcze kilka lat temu takie coś nie przyszło by mi do głowy – ostatnie 200 robiłem we wrześniu a pierwsze w maju. Okazuje się że wystarczy trafić w okienko pogodowe i taka trasa może być całkiem przyjemna. Poza tym bardzo spodobał mi się taki styl wycieczek: niezbyt napięty harmonogram, gdy dojadę do celu nie muszę od razu wskakiwać w pociąg a te 3-4 godzinki turlam się po mieście i sobie zwiedzam. Muszę częściej coś takiego jeździć. To był dobry, rowerowy dzień :)

Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/WvqIqbCWN0gETiNs2

0.05 - 23.55
2,5l energetyczka + 1l IceTea
3 bułki z szynką (różne), 3 banany, (duży) 7days, duże wafelki, małe delicje, czekolada, chipsy, słone ciasteczka i takież paluszki


Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299, Powrót pociągiem


komentarze
Pidzej
| 23:47 środa, 27 grudnia 2017 | linkuj Wiadomo że najlepiej byłoby startować po 10h snu. Ale ja jeżdżę bardzo wolno i żeby coś pozwiedzać, zdążyć na pociąg, przespać się i następnego zdążyć na 8 rano do pracy to inaczej się nie da. Oczywiście gdy jadę np. w sobotę to można by rankiem wyruszyć. Ale przyzwyczaiłem się do tej północy bo ma to różne inne zalety:
- mam ogromny zapas czasu na wypadek jakiejś awarii lub problemów z powrotem (z Torunia wracałem ostatnio PKP 10h :D)
- najbliższe, nudne okolice przelatuję szybko nocą a wschód Słońca oglądam w górach. Albo w innym województwie, innym mieście, ciągle gdzie indziej.
- 2 wschody Słońca w trasie to coś pięknego :) Tak by był tylko jeden.

Wiadomo że energetyki niezdrowe ale one po prostu działają. Kofeina, cukier, przyjemny (dla mnie) smak. Zresztą nazwa napój _energetyczny_ nie wzięła się znikąd.

Co do trasy to ja zaliczać różne miasta po drodze, te duże też. Posiedzieć kilka minut na rynku, przejechać przez jakiś park, zrobić zdjęcia blokowisk. Wcześnie wyjeżdżam, mam dużo czasu i mogę sobie na to pozwolić. Święty Krzyż mam zaliczony (Łysicę też ;) ).
wilk
| 12:52 środa, 27 grudnia 2017 | linkuj Trudno się zgodzić z tym, że 12 w nocy to idealna pora wyjazdu na długą trasę;). Przecież wtedy jedziesz po całym dniu na nogach, o godzinie w której normalnie organizm jest przyzwyczajony do odpoczynku, więc już na starcie masz nockę w plecy, dlatego większość wyścigów ultra startuje rano, tak by ruszać na trasę wyspanym. I pewnie stąd tyle energetyków, by łatwiej znieść niewyspanie, ale szkoda zdrowia, ja nawet na wyścigach staram się to świństwo do minimum ograniczyć. Pamiętam jak kiedyś na trasie do Pragi kupiłem litrowego energetyka co później zaowocowało dużymi problemami z żołądkiem; po tym ograniczam się do pojedynczych puszek.

A co do trasy - to z Krakowa do Radomia sporo przyjemniej jedzie się przez Szydłów i Nową Słupię, omijając główny masyw Gór Świętokrzyskich od wschodu. Znacznie mniej głównych dróg, brak dużych miast jak Kielce, do tego lepsze widoki na Święty Krzyż (można się też pokusić o wjazd na szczyt).
MARECKY
| 19:38 czwartek, 21 grudnia 2017 | linkuj To bardzo zdrowa i dobra koncepcja.
Pidzej
| 23:11 środa, 20 grudnia 2017 | linkuj Jest to jeden z celów na kolejny sezon.
Pidzej
| 23:08 środa, 20 grudnia 2017 | linkuj Z 10 to przesadziłem (może raz osiągnąłem taki wynik) ale 5 to norma a bywa sporo więcej. Ale mam bardzo dobry plan jak z tego wyjść i do końca roku wdrożę go w życie.
MARECKY
| 21:47 środa, 20 grudnia 2017 | linkuj 10 litrów tygodniowo??? Konsultowałeś to z lekarzem lub farmaceutą?
Pidzej
| 21:36 poniedziałek, 18 grudnia 2017 | linkuj Spokojnie, piję tego 5-10l tygodniowo, taka dawka nie robi na mnie wrażenia ;)
(Uzależniłem się w tym roku gdy zacząłem chodzić na rano do pracy).

Testowałem i drżenie kończyn u mnie pojawia się po wypiciu 2l ale w krótkim czasie (ok. 2h) i bez wysiłku fizycznego (w domu).
Z kolei przy dużym wysiłku (w trasie) po przekroczeniu 1g/dobę i 2 nieprzespanych nocach pod rząd pojawiają się halucynacje - fajna sprawa.

Także spoko, panuję nad sytuacją :)
Gość | 13:15 poniedziałek, 18 grudnia 2017 | linkuj śmiertelna dawka kofeiny to 10g, a tu raptem ok. 800 mg i to przez długi okres czasu, aczkolwiek nogi pewnie w nocy telepało;p
Monarch | 10:02 piątek, 15 grudnia 2017 | linkuj Był bajzel, ale się zwinął.
mors
| 23:40 środa, 13 grudnia 2017 | linkuj PS. takie przedswiateczne porzadki to ja rozumiem. ;)
mors
| 23:39 środa, 13 grudnia 2017 | linkuj Zabojcza ilosc energetyka - niemal doslownie zabojcza. ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa luwal
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]