Sierpień, 2023
Dystans całkowity: | 1757.63 km (w terenie 24.00 km; 1.37%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 219.70 km |
Więcej statystyk |
Zakopane
d a n e w y j a z d u
113.76 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:17.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/DeHGQ1yJ4EuohxxHA
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/31-08-2023-zakopane-8047414?u=m&sh=qek9hh
Nadeszło spore ochłodzonko, na termometrze 1ka z przodu, a ja czuję wypalenie po ostatniej Bratysławie. Tak więc pora na coś lżejszego. Zakopane będzie w sam raz :) Najprzyjemniejsza droga to wojewódzka przez Przeł. Pieniążkowicką i Czarny Dunajec. Tam też przerwa na wypasionego burgera. Drewniane chaty w Chochołowie zawsze robią wrażenie. Z ciekawostek mini-skocznie o rozmiarze: K30 i K16. Oraz zaklinowany na moście autobus, który całkiem zatamował ruch w obie strony. Jak Zakopane to spacer po Krupówkach. Droga powrotna bocznymi drogami wzdłuż Zakopianki. Obadałem jeszcze mega głęboki odwiert geotermalny w Szaflarach (docelowo 7km!). Końcówka przez przeł. Sieniawską - ostatnie widoki na Tatry.
11.05 - 21.35
Zaliczone szczyty:
przeł. Sieniawska 711
przeł. Pieniążkowicka 709
Kategoria > km 100-149, Rabka 2023
Po piwo i piwo
d a n e w y j a z d u
10.78 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
j.w.
Kategoria > km 010-049, Rabka 2023
Przesilenie
d a n e w y j a z d u
369.32 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Rabka - Pieszczany - [ZSSK] - Bratysława - [ZSSK] - Trzciana - Rabka
https://photos.app.goo.gl/NQRNzDVjN8bcNqj46
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/przesilenie-851ddf5?u=m&sh=qek9hh
Do Rabki przyjechałem w piątek wieczór. Trzeba startować
zaraz w sobotę, żeby zdążyć przed załamaniem pogody, które zapowiadane jest na
początek przyszłego tygodnia. Nie miałem za bardzo pomysłu na wycieczkę. Stanęło
zatem znowu na Bratysławie.
Przygotowuję kanapki z nadprogramowymi parówkami które mi
się ugotowały oraz dżemikiem i ruszam. Żar z nieba leje się coraz większy. Pytanie o
burzę brzmi nie „czy” a „kiedy i gdzie” mnie złapie. Wspinaczka na przeł.
Spytkowicką, Jabłkonka. Próbuję uspokajać się że najbardziej nieciekawe chmury
są za moimi plecami oraz nad Babią Górą, ale to jest myślenie życzeniowe.
Chmury są wszędzie wokół mnie. W końcu w Trzcianie robi się ciemno jakby był wieczór. Radar burzowy nie pozostawia złudzeń – z zachodu idzie front rozciągający
się od Krakowa po B. Bystrzycę. Więc nawet nie próbuję jechać dalej, tylko
pozostały do kataklizmu czas przeznaczam na poszukiwanie najoptymalniejszego
schronienia. Zabunkrowałem się w Lidlu i czekam. I czekam. I? I z dużej chmury
mały deszcz. Popadało tylko trochę. Wg radaru akurat w Trzcianie była mała luka
we froncie. Tak że można ruszać dalej. Z plusów to ochłodziło się znaczenie, z
33 do 23 stopni i jedzie się fajnie. Dobijam do rzeki Oravy i za jej biegiem
docieram do mojego ulubionego zamku w Oravskim Podzamoku. W Dolnym Kubinie
przejazd moją ulubioną, zadaszoną kładeczką. Z tyłu znowu kłębią się wysokie
chmurowe grzyby… Malowniczą drogą wijącą się doliną Wagu docieram do
Martina. Skręcam w lewo do centrum, które niedawno odkryłem. Centrum miasta
oraz centrum handlowego. Zakupy w Billi. Hamburger w Macu. Przypomniałem sobie
dlaczego nie chodzę do Maca. Co z tego że są fajne dotykowe ekrany,
klimatyzacja w lokalu i zabawki dla dzieci. To jedzenie nic sobą nie
reprezentuje. Mam na myśli cena/ilość jedzenia. Dno, w przysłowiowej budce „u
Pani Zosi” można kupić dosłownie 3x większego burgera za takie same pieniądze.
Ja wiem że są większe burgery w Macu, ale to już cena idzie w dziesiątki zł…
Słońce powoli zachodzi a ja powoli zajeżdżam do Żyliny. Jakieś tam zwiedzanko
przejazdem. I dalej, Cestą 61 na Bratysławę, jeszcze 200km. W trakcie drzemki
na przystanku budzi mnie ruszające się „coś” w krzakach. Okazuje się że to owieczki tam siedzą. Wygląda na to że znowu jestem na linii frontu burzowego.
Ten wg radaru sięga od Krakowa po Bratysławę :) Jechać, nie jechać? Jeśli
jechać to jak długo? Oto jest pytanie. Marsova-Rasov. Tutaj kończę bieg i
szukam schronu. Jest. Miejscówka pod mostem. Miejsce stojące, z widokiem na
cmentarz. Nooo od biedy mogło by być, ale szukam czegoś lepszego. I znajduję :) Wielka altana restauracji. Pełno stołów, ławek, z dwóch stron osłonięta murem, z
jednej grubą folią. Światło i gniazdko 230V. Super, nawet tel. podładuję :)
Czekam bezpiecznie na nadejście żywiołu. Tym razem z dużej chmury był duży
deszcz. Prawie 2 godz. straciłem zanim się całkiem uspokoiło. Totalnie
rozwalają mi trasę takie przerwy. Do tego senność, drzemki po przystankach.
Idzie to bardzo niesprawnie. Przynajmniej wita mnie efektowny wschód Słońca nad cementownią, którą zawsze mijam w nocy. O skali opóźnienia świadczy, że w Trenczynie zamiast być w nocy, jestem 9ta rano… Plus taki, że można hamburgera
wciągnąć, bo gastro otwarte. Temperatura szybko wzrasta, znowu zaczyna się
upał. Oraz wiatr w twarz. A ja mam ździebełko dość tego wszystkiego. Fajną DDR-ką wzdłuż Wagu docieram do Piestanów. Jest 14ta. Bez komentarza. Do
Bratysławy 80km. A moim marzeniem na tą chwilę jest zanurzyć się w ciepłej
wodzie zalewu (Złote Piaski i/lub Vajnory). Jak będę dalej jechał tym tempem to
zanurzę się, ale w zimniej wodzie, w nocy. Tak więc wstyd straszny, ale
podejmuję decyzję o zakończeniu tutaj jazdy. Resztę podjadę ZSSK. Wciągam
pizzę. Przy okazji dostrzegam że Pieszczany to bardzo ładne, turystyczne miasteczko.
Miałem inny jego obraz. Zawsze bowiem przejeżdżałem przez nie tranzytem,
krajową cestą. Wokół mnie były tylko zardzewiałe blaszane ogrodzenia oraz
magazyny. Jadę na Stanicę, wsiadam w pociąg (pośpieszny) i teleportuję się do
stolicy Słowacji. Dokładnie to na stację Bratislava-Vinohrady. Zwiedzę sobie
stację, oraz dzielnicę o takiej nazwie. Poza tym z tej stacji najbliżej na
Vajnory. Ale syf :) Polepione z asfaltowych łat chodniki, z dziurami i
chwastami. Zardzewiałe latarnie, czy słowacki hit, 20cm krawężniki przy przejściach dla pieszych
(!!!). Opuszczone ruiny zakładów chemicznych. Dlatego tak mi się tu podoba, w
Polsce nie ma takich klimatów. (no chyba że w Łodzi ;) ). Zanim zatopię się w
ciepłej wodzie zalewu, wciągam kebaba. I jestem gotowy na wodowanie :) Siedzę w
wodzie po szyję przez godzinę. To był główny mój cel, gwóźdź programu tej
wycieczki. Wyłażę gdy zbliża się wieczór. Pociąg mam wybrany o północy. Czyli
kilka ładnych godzin na zwiedzanie. Kusi mnie ta wieża TV na wzgórzu. Nigdy tam
nie byłem. Trzeba jechać. Pod górę, jak do Hlavnej Stanicy. Stamtąd do
dzielnicy Koliba. Droga wspina się na wzgórze, po bokach domy, wille, pomiędzy
którymi prześwituje w dole co jakiś czas rozświetlone centrum miasta. Szosą
wspinają się również trolejbusy. Noc jest bardzo ciepła, i jak zwykle w nocy w Bratysławie towarzyszy
mi koncert świerszczy. Mijam pętlę trolejbusów „Koliba” a węższa droga wjeżdża
w las. Parking, serpentyna, i jest! Televizna veza na Kamziku. Wzgórze 439m
n.p.m., a wieża dodatkowe 200m. Robi wrażenie. Jej kształt to jakby dwa
połączone ze sobą podstawami ścięte ostrosłupy. Jakieś tam fotki, i trzeba
wracać. Skręcam w jakąś ścieżkę do wieży widokowej, ale niestety zgubiłem drogę
i na wieżę nie trafiłem. Zjechałem za bardzo w dół i nie chce mi się wracać.
Ledwo mi starcza hamulców na ten zjazd, na dole już siły hamującej mało. Zwykłe szosowe hamulczyki mam, na jednym pivocie, a ważę prawie stówę. Jakaś
tam rundka przez centrum, pałac prezydencki, zakupy, i na dworzec. W pociągu
zajmuję się głównie spaniem. Mam dość. Przesiadka w nocy w Kralovanach. Jak
zwykle 1,5h czasu na nocne zwiedzanie wioski, w której nie ma za bardzo co
zwiedzać. Najciekawsze są chyba automaty z napojami/jedzeniem na stacji. Nadjeżdża
rozklekotany spalinowy wagon motorowy. Będzie rok 2050 a na Słowacji/w Czechach
dalej będą jeździły te pojazdy z socjalistycznego ustroju ;) Za to wieszaki na
rowery mają porządne, marki PRO!! Ryk diesla w żaden sposób nie przeszkadza mi
spaniu. Budzę się gdy zaczyna świtać, w zupełnie innej rzeczywistości. Zamiast
upałów dżdży deszcz. W Trstenie, pod polską granicą, po 6tej rano. Na szczęście
mżaweczka taka, że nawet nie ma potrzeby zakładać p/deszczowego nieprzepuszczalnego
ubrania p/deszcz. na siebie. W Polsce deszcz ustaje, tak że toczę się do Rabki
w zupełnie przyjemnej pogodzie. Ale mi się nie chce. Wynagradzam sobie tą
męczarnię cheeseburgerem w Rabce. 18zł, kładzie na łopatki syf z McDonalda. Na
kwaterze koło południa.
Przesilenie. Tak można nazwać tą trasę. Przedobrzone, na
siłę, nie chciało mi się, miałem dość. Spowalniały mnie burze, wiatr w twarz i
upał. Ale z drugiej strony coś tam pojeżdżone, 370km wpadło. Coś tam nowego
zobaczyłem: wieżę na Kamziku, centrum Pieszczan, dzielnice Koliba i Vinohrady w
Bratysławie. Wykąpałem się porządnie w Złotych Piaskach! Kilka hamburgerów
zjadłem ;) Tak że ogólnie było fajnie. A nie czuję specjalnie potrzeby żeby
cokolwiek komukolwiek, czy sobie, udowadniać. Przejechałem mnóstwo ciężkich
tras, i mnóstwo ciężkich tras jeszcze przejadę.
Zaliczone szczyty:
przeł. Spytkowicka 709 (x2)
Kamzik 439 (Małe Karpaty)
9.00 (sb) - 11.45 (pn)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem, Rabka 2023
Krk - PKP - Rabka
d a n e w y j a z d u
17.72 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Zapowiadane na początek przyszłego tygodnia załamanie pogody oznaczało konieczność startu w długą trasę zaraz w sobotę. Tak więc żeby nie być zmęczonym, w piątek podjechałem do Rabki pociągiem. Oczywiście nie obeszło się bez 0,5h opóźnionka ;) Frekfencja rowerowa w pociągu duża. Krk - Krk Główny - [PKP] - Chabówka - Rabka.
https://photos.app.goo.gl/csYgzDxWGbyKGk7V6
Kategoria > km 010-049, Rabka 2023
WaWa 3
d a n e w y j a z d u
162.99 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Kategoria > km 150-199, Powrót pociągiem
Bratysława
d a n e w y j a z d u
387.77 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/12-14-08-2023-bratislava-45645a2?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/FqycCMrCfzhwsCHKA
Nieuchronnie zbliżający się długi weekend oznaczał
nieuchronnie zbliżający się długi trip. Problemy jednak były dwa: po pierwsze
jakaś infekcja, zatkany kinol, osłabienie, ogólnie organizm chodził mi na 3
cylindry, brakowało mocy. Może to sprawka Eris? Najnowszy waria(n)t Kovida,
gdyby ktoś nie był na bieżąco z wariantami wirusów. Drugi to to, że 15
sierpnia chciałem pojechać na defiladę do Warszawy. Ostatecznie wyszło tak, że
słaby organizm nie stał się wymówką dla długiej trasy, a na defiladę niestety
zabrakło miejsca w grafiku. A zaatakować postanowiłem Bratysławę, jako że
ostatnio nie udało mi się tam dotrzeć. Mając na uwadze ww. infekcję
postanowiłem skrócić nieco trasę - podjechać PKP i wystartować z New Targu. Tak
naprawdę miałem jeszcze plan B, polegający na tym, że zaoszczędzone 60km na
starcie pozwoli wydłużyć nieco trasę. I że z Bratysławy polecę na Wiedeń. Lub
przed Bratysławą zaliczę jeszcze Gyor (HU) - jeszcze nie byłem. Yhy. Polecę.
Zaliczę. Nom. Ledwo doczołgałem się do Bratysławy :D Tzn. nie czołgałem się
przez 390km. Przez pierwszych 300 jakoś to szło, była przyjemność z jazdy.
Potem odcięło mi moc, tak że tylko ostatnich 90km było wymęczone, siłą woli.
A wycieczkę zacząłem dość wcześnie jak na mnie, budzik
obudził mnie o 6.00. Tak żeby wyruszyć o 6.20, pociąg o 6.50. Na szczęście
zorientowałem się że pociągi Krk-Zakopane zatrzymują się na bliższej mi,
niedawno wybudowanej stacji Kraków-Podgórze. Bo już chciałem wstawać 5.00 i
dymać na Krk Główny na pociąg o 6.30 :D Gdy nadjechał pociąg, przypomniałem
sobie że jazda pociągiem do Zakopanego w początek długiego weekendu nie jest mądrym
pomysłem. Opóźniony i nabity na full. Udało się wepchać po sprawdzeniu 3 czy 4
drzwi. No nie da się ukryć że tłok generowali w dużej mierze rowerzyści, a
dokładnie to ich rowery ;) W okolicach jednego tylko wejścia Pani Konduktor
naliczyła ich 26 sztuk! W całym pociągu mogło być ze 3 razy tyle. Co jednak
najważniejsze ludziom nie brakowało dobrego humoru, i z uśmiechem na twarzach podawali górą rower, ponad morzem rowerowego złomu, gdy ktoś potrzebował wysiąść :D Gdy
jednak ktoś chciał iść to toalety to już tak różowo nie było. Trzeba by
przenosić ludzi ponad tym rowerowym złomem :D A może to nazwa pociągu tak
poprawiała humor całemu towarzystwu? „Luxtorpeda” tak zwie się ów połączenie.
Ani to lux, ani torpeda :D Syryjscy imigranci w takich warunkach podróżują żeby
się dostać do Francji. W New Targu pół godziny opóźnienia, tak że 100km z
hakiem trasa zajęła Luxtorpedzie 3 godziny :) Ogólnie to założenie jest też dziś
takie, żeby pojechać do tej Bratysławy trochę innymi drogami. Bo zawsze jeżdżę tam jedną i tą samą trasą,
Chyżne – D. Kubin – Żylina – Trenczyn – Trnava. Tak więc na początku w New
Targu muszę odnaleźć początek słynnej trasy rowerowej do Trzciany. Wstyd
przyznać, ale jeszcze nią nie jechałem, i zawsze cisnę krajową 7ką na Chyżne.
Początek trasy zlokalizowałem, widzę go za zamkniętą bramą. Jakiś wieśniak pewnie
zagrodził, żeby ludzie mu nie jeździli prywatną drogą, w jego prywatnym
mieście, w jego prywatnym świecie. Tak więc ze 3km musiałem nadłożyć naokoło. Sama
ścieżka rowerowa to naprawdę extraklasa, jak w Austrii jakiejś. Idealnie gładka
asfaltowa alejka, płynnie i zwinnie poprowdzona przez pola, lasy, wzgórza Nowotarsko
– Orawskiej krainy. Jest pewien haczyk – dlatego jest tak pięknie, równo i gładko bo idzie ona
śladem zlikwidowanej linii kolejowej… No to już nie jest fajne. Brakuje tego
połączenia kolejowego N. Targu z Trzcianą. Po prostu idzie po dawnych nasypach
i wiaduktach kolejowych. W jednej z dawnych stacyjek urządzone jest natomiast bistro dla rowerzystów. Dużo różnej klasy bikerów, w tym również tych
niedzielnych oraz rodzin z dziećmi, których zapewne cieszy brak ostrych podjazdów. Widoki piękne,
pogoda takoż, ale jakoś niemrawo mi ta jazda idzie. Po chwili uświadamiam sobie
dlaczego. Dzięki temu łagodnemu wyprofilowaniu można nie dostrzec że do granicy
PL/SK cały czas delikatnie wspinamy się do góry. Po przekroczeniu granicy, gdy
leci się bez wysiłku 40ką, wszystko się wyjaśnia. W każdym razie polecam ten
odcinek, muszę więcej pojeździć trasami VeloCośTam. Na pewno jest to ciekawa
odmiana od moich „ścieżek rowerowych”, o dwu- lub trzycyfrowych numerach (drogi
krajowe/wojewódzkie po prostu). Od Trzciany póki co jadę starym szlakiem,
ścieżką rowerową nr 59 ;) Również bardzo fajna, meandruje ona pomiędzy górami doliną
rzeki Oravicy, a potem rzeki Oravy. Fotka mojego ulubionego zamku w Oravskim
Podzamczu, dwa niewielkie podjazdy i już Dolny Kubin. Pora zrobić tanie mniej
drogie zakupy, bo skończyły mi się kanapki i picie. Oraz zaaplikować drugi raz
krem z filtrem, bardzo ważne żeby o tym pamiętać. Mijam Kralovany - dobrze
znane mi miejsce, za sprawą częstych tutaj przesiadek na stacji kolejowej. Tutaj
też rzeka Orava wpada do Wagu. A ja zwykle jadę za biegiem Wagu, do Bratysławy.
Tym razem jednak zrobię inaczej. Skręcę na Martin i polecę pojadę przez
Prievidzę, Topolczany. Chyba jeszcze nie jechałem przez te miasta, a ilość km
podobna jak przez Żylinę i Trenczyn. W międzyczasie się zobaczy czy prosto do
Bratysławy czy jakiś skok w bok, np. na ten Gyor. W Martinie udaje mi się nie
zapomnieć o zakupach przed nocą. Oraz wciągam wreszcie ciepły posiłek - zasłużonego
kebaba. Na scenie na rynku jakaś impreza. Rozbawianiem ludzi zajmują się
głównie trzej żule, tańczący w rytm muzyki :) Powoli zbliża się noc. Nie
zapowiada się ona tak ciepło, jak w czasie lipcowych upałów. Jazda z gołą klatą
raczej odpada. Zastanawia mnie co ubiorę na głowę bo zapomniałem czapki pod
kask. Do wyboru mam: koszulki, majtki, materiałową siatkę, foliowe worki i kąpielówki. Stanęło na tych ostatnich. Czapka to to nie jest, ale zapewnia
jakąś ochronę głowy i uszu przed pędem zimnego powietrza. Krajobraz płynnie,
ale zmienia się. Docieram wszak na południe Słowacji. Tak że najwyższe szczyty
górskie zostawiam za plecami. Mniejsze (pa)górki towarzyszyć mi będą prawie do
końca, ale głównie tylko jako widoki na horyzoncie, droga będzie coraz to bardziej płaska. W
okolicach Prievidzy jedna z ostatnich, niewysoka górka, przełęcz. Po drodze
ciekawostka. Na zupełnym odludziu, w niczym niewyróżniającej się wiosce
wyremontowany przystanek autobusowy (to jeszcze można zrozumieć), oraz zasilaną
energią słoneczną „automat”. Z gniazdkami do ładowania wszy-stkie-go. Jest USB
5V 1/2A, jest zapalniczka 12V i gniazdo 230V niczym w domu. I to wszystko razy
dwa, i akumulatory też chyba dwa. I elektryczna pompka, i jakieś turystyczne komunikaty głosowe (nieaktywne). Najciekawsze jest natomiast z tyłu automatu.
Automatyczny defibrylator! Na pewno uratuje niejedno życie, gdy ktoś dostanie
zawału akurat na tym przystanku, akurat w tej wiosce. Ja z defibrylatora jednak
nie korzystam, jeszcze jako tako jadę. Korzystam natomiast z USB, i w czasie odpoczynku
dobijam telefon o 10%, obniżając napięcie w aku automatu z 13,1 na 12,8V.
Prievidza, Partizanskie, Novaky. Takie mijam miasta, ale mało co z nich
zapamiętałem. Ogólnie dość przemysłowe okolice, sporo kominów i buchających
parą wodną chłodni kominowych. Z jednego takiego obłoku kropił nawet mały deszczyk. Utkwiła mi tylko w pamięci, oraz również na
zdjęciu jakaś płaskorzeźba/pomnik, zapewne z poprzedniego ustroju. Chyba
w Prievidzy. Gwieździsta sierpniowa noc oznacza spadające gwiazdy. Jedną
widziałem, i pomyślałem sobie pewne życzenie (tajemnica jakie). Przed świtem
chłód taki, że zakładam na wierzch drugi kurtalon. Do Topolcanów dojeżdżam o
poranku, tak że niewysokie tempo spada coraz bardziej. Coraz więcej odpoczynków i drzemek na
przystankach. Temperatura szybko wzrasta, dzień zapowiada się upalny. Za to
pogoda 100% stabilna, prognozy zgodnie mówią o 0% szans na burzę. Gyor jak i
inne plany wydłużenia trasy dawno odchodzą w niepamięć. Celem jest dowlec się
do Bratysławy i nie skonać po drodze. W
Topolczanach szukam jakiegoś gastro, ale dziura straszna, w niedzielę wszystko
pozamykane. Zbieram siły leżąc pół godziny nad rzeką w cieniu, a jakże, topoli, ale niewiela to daje. Ewidentnie trzeba zjeść coś ciepłego. Mija doba od wyjazdu, a na liczniku raptem 250km… Katastrofa, moja norma to 300+
w ciągu pierwszej doby. Ale j/w, jakaś infekcja mnie męczy, śpiki i ropa z
zatok. Zamiast Węgier odbijam w prawo, na Hlohovec. Można było tam pojechać
krótszą drogą, trzycyfrówką, ale nie byłem zdecydowany co do dalszej trasy, i
teraz muszę trochę nadłożyć. Przed Hlohovcem trzeba wciągnąć mały podjazd, na
tej cholernej, rozgrzanej patelni bez drzew. Hlohovec to również przemysłowe
okolice. Wielkie zakłady chemiczne, a niedaleko widać chłodnie kominowe
elektrowni, jeśli się nie mylę – atomowej. W końcu jest jakieś otwarte bistro. Wciągam dużego burgera i równie dużego Monstera. Pani przygotowuje mi posiłek, po czym zamyka lokal, i odjeżdża swoim starym BMW. A teoretycznie ciągle otwarte, do wieczora. Tak że szczęście mi dopisało. Hamburger stawia mnie na nogi na parę kilometrów, ale ogólnie to nie jest to TdF. Za Hlohovcem dobijam do znanej mi
ścieżki rowerowej szosy nr 61, którą zwykle jeżdżę na Bratysławę. Zaraz jest
też znana mi skądinąd Trnava ;) Odpoczynek w cieniu drzew. Wychodzę na ostatnią
prostą, ~30km, ostatnie miasteczko Senec, i Bratysława. Trochu przyspieszam,
ale już nie siłą mięśni a raczej siłą woli. Chcę po prostu jak najszybciej
zanurzyć w ciepłej wodzie Złotych Piasków (zalewy na przedmieściach miasta).
Jak będę się tak wlókł to mnie noc zastanie, i woda będzie zimna. Tylko ta woda
mi w głowie. Zrzucić przemoczone od dwudniowego potu szmaty i wskoczyć do wody.
Tylko to mnie teraz napędza. Ostatnia drzemka na poboczu drogi, Senec, wyblakła
od Słońca tablica „Bratyslavski samospravny kraj”. Reanimacja na stacji OMV za
pomocą energetyka i lodów, tylko to jestem w stanie teraz przełknąć. Bratys…. A
nie. Ku*wa nie. Jak człowiek ma trochę sił jeszcze to drogowcy postanowili
remont tera robić i jest parę km zradełkowanej nawierzchni. Bratys…. tak, Bratysława :) Dochodzi 18ta. 330km w 32h. Średnia ok. 11km/h
brutto. Czem prędzej w prawo, na Vajnory. Tak się nazywa tak naprawdę zalew po
prawej, ten bardziej dziki. Złote Piaski to ten po lewej, bardziej urządzony
pod turystów. Znajduję wolne zejście, bez ludzi nad wodą. Zanurzam się ciepł…
chłodnej już jednak wodzie. Chyba zdążyłem w ostatniej chwili z tą kąpielą.
Trzeba wchodzić powoli, żeby nie dostać szoku jakiegoś. Co za ulga. Znowu
podgląda mnie ciekawska, zboczona kaczka. Zawsze gdy się tu kąpie podglądają
mnie kaczki. Nie wiem dlaczego. Tyle dobrze, że nie kaczory. Przebieram się w
czyste ciuchy, czas ustalić plan zwiedzania/plan powrotu pociągiem. Ale nie,
jednak nie. Nie mogę sobie odpuścić. Jeszcze druga kąpiel, w drugim zalewie, we
właściwych Złotych Piaskach :) Tam jest też plaża nudystów. Czyli starych
grubych 60-letnich dziadów i pomarszczonych 70-letnich bab, którym odbija i nie
mają co ze sobą zrobić, i łażą na golasa. Umyłem też łeb robiąc fryzurę „na podróżnika rowerowego”. Gdy zażyłem po raz drugi ochłody, czas ruszać do
centrum. W sumie na razie to kierunek dworzec, hlavna stanica. Bo przez neta
nie da się kupić biletu na rower. Jest niedziela wieczór, powrót raczej jutro o
świcie. Pewną opcją powrotu jest pociąg o północy do Kralovan, potem kolejny, i
o świcie w Trzcianie. Z Trzciany do New Targu 40km znowu tą fajną ścieżką
rowerową, i ostatni pociąg New Targ-Krk. Ale odpuszczam, nie mam siły na te
40km. Chcę też sobie na spokojnie pozwiedzać Bratysławę. Zwiedzam na razie przejazdem,
blokowiska, osiedla domków, wielkie parkingi centrów handlowych. W zasadzie
jadę na pamięć na ten dworzec, GPS nie potrzebny. W końcu jest
charakterystyczny podjazd pod stanicę. Na górze równie charakterystyczny budynek dworca (z poprzedniego ustroju), a przed nim wielka pętla autobusowa/trolejbusowa/tramwajowa.
Cała zastawiona czerwonym taborem komunikacji miejskiej. Zanim kupię bilety
ewidentnie muszę kupić coś do jedzenia. Niedziela wieczór nie daje wielkiego
wyboru. Ulubiona buda z burgerami na dole, przed podjazdem pod dworzec
zamknięta. Zadowalam się taką sobie bagetą z szynką, tak sobie podgrzaną w
mikrofalówce. Kupuję bilety, o 6.20 pociąg do Żyliny, i potem drugi do Bogumina
(Czechy, zaraz koło polskiej granicy). Ostatni bilet, z Bogumina (lub Chałupek,
po drugiej stronie CZ/PL granicy) zostawiam sobie na potem. I to był dobry
wybór. Byłbym ponad 100zł w plecy, a tak będę „tylko” kilkadziesiąt zł w plecy.
Dlaczego – o tym potem. Na razie zajmijmy się zwiedzaniem. Na pierwszy ogień,
póki jeszcze trzymam się na nogach – wzgórze zamkowe. Trochę jest do
podjechania. Jakieś tam fotki zamku i wielkiej flagi Słowacji, ale nie mało co
z nich wyszło… Jak się oszczędza i kupuje telefon za 650zł to potem zdjęcia są
jakie są. Ze wzgórza, pełnego bogatych willi i posiadłości pięknie widać też
panoramę miasta, pełną coraz większej ilości wieżowców. Na zdjęciu widać mało co. Strooomy zjazd w dół. Fotka na tle słynnego mostu SNP, drugiego obok zamku
symbolu Bratysławy. Przejeżdżam tymże na drugą stronę Dunaju. Poza centrum
gdzie jest niewielki zgiełk (noc ndz/pon) to Bratysława jest cicha i spokojna,
rozbrzmiewa tylko koncert chrząszczy. To z czym kojarzy mi się nocna Bratysława i
Wiedeń to właśnie te grające chrząszcze. Widocznie taki klimat że tyle ich tu
jest. Zawsze też ciekawią mnie też rosnące tu drzewa z liśćmi na długich pędach. Jest to gatunek niespotykany w Polsce, lub spotykany bardzo rzadko.
Park, drzemka. Powrót z powrotem na północny brzeg starym mostem, tym
chyba jadę pierwszy raz. Znowu na drugą stronę Pristavnym Mostem. Ten właśnie
most, a nie SNP, robi na mnie największe wrażenie. Bo jest po prostu ogromny.
Na górnym poziomie jezdnia 2x3 pasy, na dolnym 2 tory kolejowe i z boku kładka
dla pieszych/rowerzystów. Pomiędzy dwoma poziomami ogromna kratownica, wysoka
na chyba z 8 metrów. Cały most chyba z 25 metrów ponad rzeką/zaroślami na
brzegach. Tak że konstrukcja sięga koron
drzew. A z obu stron prowadzą na niego plątaniny gigantycznych, betonowych estakad wspartych na wielkich filarach. Do tego wyrastające z zarośli 30m słupy z bill-boardami, tak żeby było je widać z jezdni mostu. A pomiędzy belkami
kratwonicy widok na żurawie portu na Dunaju, i wieżowce centrum miasta. Lubię
jeździć tym mostem. Pozwiedzałem jeszcze centrum z wspomnianymi nowiutkimi
wieżowcami, podrzemałem na ławeczkach. Km za wiela nie zrobiłem, może ze 40 w
ramach zwiedzania miasta. Bo już autentycznie opadałem z sił. Tak że ostatnich
kilka km po prostu zrobiłem spacerkiem. Wsparty o kierownicę roweru, niczym
100-letni dziad o swój balkonik :D Doczłapuję na dworzec, ciepła noc dobiega
końca, wstaje nowy dzień. Robię ostatnie fotki, resztką sił wnoszę rower po schodach.
Wrzucam rower do pociągu, konduktorka zamyka go w „komórce” na rowery i bagaże,
zwalam się na fotel i idę spać. W Żylinie wytaczam się na dworzec. Pół godziny
do odjazdu. I numer ten co kilka lat temu, gdy wracałem z ataku na Wiedeń.
Spier&)#$^ mi pociąg. Jak? Nie wiem. Był na tablicy że odjeżdża z
nastupiste (peronu) pierwszego o 8.34. Minęła 8.34, pociąg nie nadjechał.
Zniknął za to z wszystkich tablic, tych wewnątrz dworca też. Jakby był opóźniony
to by wisiał dalej na tablicach z godz. 8.34 i podanymi minutami opóźnienia.
Być może była zmiana peronu, o czym powiadomili przez głośniki po słowacku, a
ja nie słuchałem uważnie… Zresztą cały dworzec jest w remoncie i jakieś komunikaty
o zmianach w peronach i odjazdach. W ten sposób przepadło mi kilkanaście Euro.
Następny jest Leo-Express. Odjazd 9.02, +55minut opóźnienia, czyli o 10tej. Kupuję
bilet przez neta. Tym razem pociąg mi nie uciekł, słuchałem uważnie
komunikatów. Przynajmniej pierwszy raz przejechałem się Leo-Expressem. Prywatny
czeski przewoźnik który obsługuje trasy charakterystycznymi, czarnymi składami.
No to jest to poziom wyżej, niż polska LuxTorpeda :) Szerokie fotele, mnóstwo
miejsca, konduktor jest też „kelnerem” i roznosi gorące napoje i różne
przekąski. Jest też „security”, czyli ochroniarz który zajmuje się głównie
sprzątaniem i noszeniem wielkich worów ze śmieciami. Jakby nie patrzeć - ochrania pociąg przed brudem. Do Bogumina docieram o 11.25. Mam na celowniku pociąg do Krakowa o
11.34. Zdążam z zapasem, bo ten też opóźniony, o 25 minut. Kupuję bilet w
pociągu – to właśnie tutaj NIE STRACIŁEM drugi raz 50zł. Nie kupując biletu na
wcześniejszy, inny pociąg, na który bym nie zdążył. Jadę zaś expresem Porta Morawica
z Grazu (A) do Przemyśla. Załapuję się na miejsce siedzące w wagonie I klasy.
Tj. miejsce siedzące na podłodze, w przedsionku wagonu I klasy ;) W sumie nawet
komfortowe – austriacki luksusowy wagon z panoramicznymi oknami zachodzącymi na
dach, więc nawet w przedsionku jest miękka wykładzina na podłodze. Większy
komfort niż w klasie II na fotelu. Bo tam nie działa klima. A tu wystarczy leniwie
ruszyć nogą i fotokomórka automatycznie otwiera drzwi od luksusowego przedziału
I klasy, i wpada trochę chłodnego powietrza :D Komunikat o pożarze na stacji w
Rybniku czy gdzieś tam, nie wiadomo kiedy pojedziemy dalej… Na szczęście tylko
+15minut opóźnienia. Do Krk EKSPRES dowlókł się koło 15tej…
Udana wycieczka. Pomimo słabości udało się osiągnąć cel
minimum, tj. Bratysławę. Zaliczyć nowe drogi, nowe miasta, coś tam pozwiedzać,
wykąpać się, nie zasłabnąć, nie usnąć na rowerze, przejechać się LeoExpressem.
Jak na ironię objawy ustąpiły dzień po trasie, we wtorek. Bratysława zawsze
spoko.
6.20 (sb) - 15.35 (pon)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
109.56 km
24.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/8ks4xDxSZJQ5R1m16
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/4-08-2023-turbacz-2-71f6278?u=m&sh=9unefr
Biorę wolne na piątek aby zdążyć z tym Turbaczem przed
zapowiadanym weekendowym potopem. Myślałem czy by tak jak zwykle nie podjechać
Regio do New Targu i stamtąd wystartować, ale nie chce mi się wstawać o wpół do
siódmej rano. Tym razem wjadę od strony Koninek. Wyruszam grupo po ósmej.
Zachmurzenie pełne, pogoda niestabilna, możliwe przelotne opady deszczu i
burze. Gdy za Dobczycami z 45minut siedzę na przystanku żeby przeczekać deszcz
zastanawiam się czy to w ogóle był dobry pomysł. Może trzeba było założyć
wielką zieloną torbę i pojeździć po McDonaldach? Gdy przestaje padać ruszam
dalej. Powoli to idzie, może wprowadzić plan B, i za Wiśniową w prawo, na
Lubomira? Nie, jednak nie. Turbacz. W Wiśniowej zakupy w Biedrze. Gdy docieram
do Mszany pięknie się rozpogadza, i wychodzi Słońce. Wciągam solidnego i
niedrogiego (14zł) hamburgera. Skręcam na Niedźwiedź, Porębę i Koniki. Już wiem skąd
nazwa Poręba Wielka. Wysoko piętrzące się składy desek, sterty bali i zapach
świeżego drewna z wszechobecnych tartaków mi to wyjaśnia. Zanim zdążę dotrzeć do Koninek,
znowu zachmurzyło się, i to całkowicie. Tak że na szlak wjeżdżam pełen obaw.
Godzina jest 15ta, tak że bez komentarza… Na Turbaczu będę pewnie o 17tej
(yhy…) Szlak rowerowy (narciarski?) to bardzo przyjemna, równa, twarda leśna
droga z wbitymi w ziemię drobnymi kamieniami. O sensownych nachyleniach, tak że
wysokość nabiera się całkiem sprawnie. Ileś zakrętów i metrów przewyższenia
dalej, docieram do wyciągów krzesełkowych na Tobołów. Do tej pory szlak
bezludny, na Tobołowie wreszcie spotykam pierwszego turystę, a może lokalsa?
Czarnego kota ;) Tutaj obieram szlak zielony. Niebo znów staje się błękitne (na
chwilę). Zaliczam Tobołczyk/Tobołów, polna droga bez błota. Chciałem obejrzeć obserwatorium na Suchorze, ale jakoś je ominąłem, pewnie zarosło lasem i nawet go nie zauważyłem. Aby ominąć ekstremalnie stromy odcinek zielonego szlaku,
jadę objazdem „kopaną drogą”. Pierwsze duże dawki błota :) Do czerwonego
dobijam między Starymi Wierchami a Obidowcem. Znowu zachmurzenie pełne. Atakuję
Turbacz, odpędzam od siebie myśli o jakimś skróceniu trasy. Kto jechał ten wie
jak piękny jest GSB na tym szczytowym odcinku Gorców. Miejscami szlak cały
tonie w różu kwiatów. Zaczynam myśleć o drodze powrotnej. Gdybym chciał zjechać do
Rabki, i potem męczyć asfalt do Krakowa, to pewnie wróciłbym między 1 a 2 w
nocy. Jeśli zjechałbym po śladzie do Poręby i Mszany to pewnie nie wiele
wcześniej. Średnio mi się to widzi, dzisiejsza trasa ma mieć charakter
wycieczki lekkiej, przejażdżki. Sprawdzam temat pociągów. Jest TLK z New Targu
o 20.29. I chyba w ten pociąg będę celował. Na razie jedynymi utrudnieniami na
ubitym szlaku są "wieczne kałuże", dziś większe niż zwykle. Kawałek dalej
zaczyna się natomiast stroma, pełna luźnych kamieni rynna i zaczyna się prowadzenie. Ale to
świadczy też że zbliżam się do szczytu. Na trasie nieliczni turyści. Docieram
do rozległych polan i szałasowego ołtarza, czyli tuż tuż. Sam szczyt Turbacza na
razie (jeśli nie w ogóle) pominę. Priorytetem są na tą chwilę piwko i naleśniki
w schronisku. Dlatego z czerwonego skręcam w idący nieco niżej niebieski/zielony/żółty. Szlak znów staje się przejezdny. Mym oczom ukazują się pierwsze
zabudowania, a zaraz potem ogromny budynek schroniska. Ruch jest, sporo
bikerów, ponad połowa na e-bikach… Ale z drugiej strony lepsze grube dziadki na e-bikach niż
terroryści na motórach krosowych. Znowu się rozpogadza. Kupuję bilet na pociąg (35zł)
oraz realizuję główny cel wycieczki, tj. piwko & naleśniczki (15+25zł) :) Na
szczyt i fotkę pod obeliskiem zabraknie dziś czasu. Jest po 18tej, mam dwie
godziny do odjazdu. Obieram żółty szlak, sprawnie wjeżdżam się nim do góry to w dół
powinno być jeszcze sprawniej. Tabliczki mówią o 2,5h pieszej wędrówki. No i
idzie szybko. Szybko też zaliczam wodowanie – tzn. prawy but ląduję w
wiecznej kałuży :D Potem odcinek tak błotnisty, mazisty i kleisty że nie
ryzykuję i kawałek sprowadzam. Głupio bym potem wyglądał w pociągu po takiej glebie w to błoto
;) Potem odbijam z żółtego w prawo, czerwony rowerowy. Szeroka leśna droga,
tutaj to już się po prostu pędzi. Nawet VW Polo dał radę się tu wdrapać. Do asfaltu docieram po 45 minutach od schroniska. Tak że zdążyłem jeszcze umyć
trochę koła w potoku, zjeść kebaba i kupić wodę. W pociągu szybko uświadamiam
sobie że jestem geniuszem. Pomysł powrotu pociągiem był zaiste genialny. Jakiś
ledwo żywy jestem i śpiący. Jak sobie wyobrażę że zamiast drzemać wygodnie oparty o plecak nawijał bym teraz
na 2,2” oponach podjazdy między Rabką a Krakowem to……… Sam pociąg za szybko nie
jedzie (choć w dalszym ciągu szybciej od roweru). 118km wg biletu w 2h 38min to nie jest rekord świata :D 45km/h
średnia brutto. W Krk po 23ciej. Zajeżdżam na myjkę DELIKATNIE opłukać oponki i
ramę, omijając łożyska. W domu po północy. Udana wycieczka, Turbacz zawsze spoko. Pogoda wytrzymała, piwko/naleśniczki weszły pięknie. Aż kusi żeby jakiś grubszy trip po górach zrobić, jak za starych dobrych czasów. Sezony 2012, 2013, 2015, 2016 - wtedy ostro katowałem się na Beskidzkich szlakach. Potem kupiłem szosówkę :D
8.20 - 00.20
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem, Terenowo
Czołg sierpień (zbiorówka)
d a n e w y j a z d u
585.73 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Praca kuriera.
https://photos.app.goo.gl/JT65jPbc34gHoxat5
1.08 19,76km praca +Philip Bergen przed pracą
2.08 55,45km praca +kurierka
3.08 54,42km praca +kurierka
5.08 40,58km Mycie roweru z błota z Gorców. tj. powrót w ulewie ze skróconej kurierki ;)
6.08 0,0km (serwis obu maszyn)
7.08 30,41km praca +kurierka
8.08 35,13km j.w.
9.08 65,36km j.w.
10.08 47,72km j.w.
11.08 4,14km ino praca
15.08 33,53km ino 2,5h na Glovo, wiozłem kebaby za 177zł.
16.08 31,51km praca +kurierka. Gleba (obsługiwanie telefonu bez rąk na kierownicy) oraz darmowe Indyjskie żarcie
17.08 39,72km praca +kurierka Glovo/Uber
18.08 4,15km ino praca
21.08 57,28km praca +kurier. upalnie i burzowo
22.08 28,55km j.w.
23.08 30.13km j.w.
24.08 3,89km ino praca
25.08 4km ino praca
Kategoria Zbiorówka :(