Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Trnava

d a n e w y j a z d u 377.29 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 21 lipca 2023 | dodano: 23.07.2023



https://photos.app.goo.gl/P8TUjRMmaaPmfdsf6

https://www.alltrails.com/explore/map/trnava-21-22-07-2023-b93f118?u=m&sh=qek9hh
(Na rowerze: Rabka - Bahoń
Pociąg: Bahoń - Trnava
Rower: zwiedzanie Trnavy
Pociąg: Trnava-Kralovany-Trstena
Rower: Trstena-Rabka (45km)
Dlatego ślad ma 320km, a we wpisie jest prawie 380.)

Budapeszt zajął mi niedzielę-poniedziałek-wtorek, tak więc plan jest taki że środę i czwartek przeznaczę na regenerację, i zostaje mi piątek-sobota na jeszcze jeden dłuższy trip. Założenie jest takie, że ma to być trasa z jedną nocką, i powrót w sobotę wieczorem. W niedzielę muszę wracać do Krakowa. Stanęło na Bratysławie, powinienem zdążyć (yhy). Upały się (gwałtownie) skończyły, a prognozy pogody zapowiadają spore zachmurzenie i możliwe burze oraz przelotne opady deszczu. Natomiast im dalej na południe tym prezentuje się to lepiej. Czyli muszę po prostu jak najszybciej napierać na południe :)

Ambitny plan startu o 6 kończy się jak zwykle, tj. startem o wpół do ósmej. Trochę czasu zajęło mi przygotowanie eksperymentalnych bułek z twarogiem, kalarepą i ogórkiem surowym/kiszonym (po prostu z tym co mi zostało w lodówce). Poranek zgodnie z prognozami jest pochmurny, z małymi przejaśnieniami, ale ciepły. Zlatuję do Rabki, wciągam śniadanie w postaci ww. bułek, po czym wspinam się do ronda na starej Zakopianki, i obieram kurs DK7 na Chyżne. Zachmurzenie ciągle duże. Wygląda na to że obejdzie się bez klajstrowania się kremem z filtrem :) Przynajmniej w piątek. Wspinam się na przeł. Spytkowicką, gdzie jak to zwykle bywa Krokodylki w swym ciemnozielonym busiku prowadzą polowanie na ciężarówki. Rzut oka na Babią Górę, potem na Tatry. Nad Tatrami nieciekawie, ciężkie i ciemne chmury, nie chciałbym być teraz na Tatrzańskim szlaku. Na Słowackiej granicy melduję się po 10tej. W Twardoszynie przerwa na burgera/frytki, w cieniu ogrooomnych topoli. Przed Oravskim Podzamokiem staje się to co stać się musi, czyli dopada mnie spory, ale przelotny deszcz. Przeczekuję na przystanku. Obowiązkowa fotka mojego ulubionego zamku. Potem pada raz jeszcze, oczywiście przestaje w momencie przyodziania się w ubranie p/deszcz ;) W Dolnym Kubinie, żeby nie przejechać tylko tranzytem, w ramach zwiedzania przejeżdżam przez charakterystyczną, drewnianą kładeczkę nad rzeką Oravą. We Vrutkach oględziny pomnika-armaty, pamiątki po tutejszym powstaniu. Podobnie jak ostatnio rezygnuję z górzystego objazdu trzycyfrówką przez Terchovą, i ryzykuję jazdę nieciekawym kiedyś odcinkiem krajówki Strecno-Terchova. I to był dobry wybór. Okazuje się że remont już zakończony, nowy gładki asfalt, i ktoś poszedł wreszcie po rozum do głowy. Zamiast drogi 1+2, z kierunkami ruchu rozdzielonymi separatorami i bez poboczy, zrobili szosę 1+1 z szerokimi, asfaltowymi poboczami :) Wreszcie rower przestaje tu być zawalidrogą na dystansie kilku km i można go wyprzedzić. A rowerzysta, w tym przypadku ja, może jechać bezstresowo. Wreszcie można spokojnie podziwiać piękno „kanionu” rzeki Wag. Rzeka meandruje tu w głębokiej kotlinie, po obu stronach strome zbocza gór, porośnięte soczyście zielonym lasem. Droga i linia kolejowa przyklejone są do z trudem wyszarpanego przyrodzie skrawka zbocza, po lewej stronie rzeki. Przyroda upomina się o swoje i jest miejsce, w którym nowo wyremontowana droga osunęła się do rzeki. Wreszcie też dostrzegam, że na wzgórzach obok jest nie jeden, a dwa (może nawet 3? nie pamiętam) zamki/ruiny zamków. Na fotce zdjęcie tego najciekawszego, stojącego na skale, która wsparta jest betonowym wzmocnieniem. Na wjeździe do Żyliny dostrzegam ciekawy pojazd – wiertnicę na 6-osiowym podwoziu Tatry, niestety nie ma jak podjechać żeby obadać z bliska. W ramach zwiedzania przejażdżka przez centrum Żyliny. Zjeść coś ciepłego niestety zapomniałem. Za miastem wskakuję na „ostatnią prostą”, tj. 61 na Bratysławę. „Ostatnia prosta”, bo choć to równe 200 kilosów, to jednak do samej stolicy prowadzić mnie będzie jedna droga, number 61. Bez patrzenia na drogowskazy, tylko na tablice kilometrowe. Pod wieczór rozpogadza się wreszcie, a Słońce na dobre wychodzi zza chmur. Za chwilę oczywiście schowa się za górami. Cisnę ile wlezie i zdążam 10 minut przed zamknięciem Kauflanda w Povazskiej Bystrzycy. Udaje mi się zrobić niedrogie mniej drogie zakupy na noc. W tym przypadku ledwo zdążyć a prawie zdążyć robi wielką różnicę. To prawie jak być albo nie być. Przetrwać noc na Słowackich zadupiach albo skonać z głodu. Ew. zbankrutować na zakupach na nielicznych całodobowych stacjach benzynowych. W miasteczku załapuję się też na jakiś koncert, festyn. Bardziej jednak niż grane utwory interesują mnie obiekty gastronomiczne ;) Wciągam kubełek frytek. Obładowany zakupami i najedzony mogę ruszać w kolejne km nocnej podróży. Ta odbywa się bez przygód. W Trenczynie tylko dopada mnie mocny, ale przelotny deszcz, ostatni już w tej trasie. Poza tym noc jest nadspodziewanie ciepła, można jechać z gołą klatą. Oraz krótka, zaraz wita mnie nowy dzień. Wraz z porankiem zaczyna się senność i lekkie zamulenie, spowolnienie. Na szczęście przystanków od groma. Aż że nie zawsze kompletne? Dach mi teraz nie potrzebny, wystarczy ławeczka. Krajobraz się zmienia, góry zostawiam daleko za plecami. Zaczyna się płaska naddunajska nizina, a po horyzont pola uprawne. W tym całe łany słoneczników, prawie jak na Węgrzech. W ogóle zawsze gdy jadę daleko na południe, na Węgry, czy do Bratysławy, widać że wjeżdża się tutaj w trochę inny już, cieplejszy klimat. Widać to po roślinności: kończą się lasy iglaste a coraz więcej jest akacji, pojawiają się też inne, rzadko spotykane w Polsce gatunki. Nawet rosnące przy szosie chwasty są trochę inne niż w Polsce. Nie zrobiłem fotki, ale droga z obu stron obrośnięta jest chaszczami pełnymi ogromnych, wysokich na ponad 2m ostami. Coraz większa ilość linii WN świadczy o bliskości wielkiej elektrowni. Widzę ją zawsze na horyzoncie po prawej, gdy jadę do Bratysławy. Jedna z dwóch słowackich atomnych elektrostancji. Trzeba by ją kiedyś obadać z bliska, ale ewidentnie NIE DZISIAJ. Dziś założeniem jest:
trasa z jedną nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
Nie ma szlajania się na rowerze dwie noce pod rząd, nie tym razem. A idzie coraz wolniej, i wolniej. Drzemki, głód i narastający upał. Trzeba włączyć wreszcie krem z filtrem. Co kawałek przeliczam czas do odjazdu pociągu i wygląda to coraz gorzej. Tym bardziej że chciałbym wykąpać się w Złotych Piaskach (zalew na przedmieściach Bratysławy). Pierwotnym planem był pociąg o 13.27, wtedy w Rabce koło 22giej. Jestem w stanie zaakceptować ten o 15.27, wtedy w Rabce o północy. Kolejny, 17.27, to już za późno. Dowlekam się do Trnavy. Czas czasem, ale zjeść coś muszę. Wciągam niedużego i takiego sobie kebaba. Więcej surówek niż mięsa. Zwiedzanie rzecz jasna tylko przejazdem. Za miastem przez jakieś 2km jadę dosłownie po setkach rozciapkanych na asfalcie na płasko trupach myszy, czy innych małych gryzoni! Pocieszam się że ja to w sumie nie mam tak źle w porównaniu do nich, ja jestem tylko zmęczony. Docieram do kraju (w sensie województwa) Bratyslavskiego. Samospravnego. Jeszcze 20km. Pora wreszcie zainteresować się kwestią biletu. Już wiem że celuję w pociąg o 15.27. Wchodzę na stronę ZSSK, i… brak wolnych miejsc na rowery. Nie ma ani w pociągu o 15.27, ani o 17.27. Są tylko w tym o 13.27, na który na pewno nie zdążę. I co ja mam teraz zrobić? Mam dość. Kupuję bilet na ten najwcześniejszy, i zawracam do Trnavy. Ale nie chce mi się jechać wstecz te kilkanaście km. Akurat zaraz jest stacja BAHOŃ. Pośpieszne tu nie stają, tylko regionalne. Wrócę do Trnavy regio, zaraz ma być. Opoźniony, ciągle nie nadjeżdża. Z hukiem za to dosłownie prze-la-tu-ją dwa ekspresy, pewnie ze 140 na godzinę :O Aż wiatą zatelepało, a uszy przytkało, taka zmiana ciśnienia. W końcu jest regio. Ciekawy, piętrowy skład. Przeciskam się przez połowę pociągu żeby kupić bilet za 0,80 Euro. Rower za free. Chyba bez potrzeby, bo to raptem jeden przystanek, 10 minut jazdy, nikt tego biletu nie sprawdzi. Trnava Hlavna Stanica, prezentuje się dość okazale. Są 4 perony i nawet „wieża kontroli lotów" niczym na lotnisku :) W Trnavie mam ponad godzinę czasu do odjazdu. Zwiedzam jakiś park, myję się mokrymi chustkami w krzakach, żeby śmierdzieć trochę mniej. Wolał bym kąpiel w Złotych Piaskach. Wciągam hot-doga z pieczoną kiełbasą, i daję jakieś drobne nachalnej cygance, żeby się odpierdoliła. Wchodzę na peron, nadjeżdża mój ekspress Bratislava-Kosice. A ja uświadamiam sobie że jestem głupi. Na każdym wagonie rysuneczek rowerka, i symbol 3+, 4+, itp. No tak. Tyle lat jeżdżę pociągami i zapomniałem. Zapomniałem, że na Słowacji są dwa rodzaje miejsc na rower. Są bilety z miejscem na rower w zamykanej „komórce”, pod opieką konduktora. I te faktycznie były wszystkie wyprzedane. Oprócz nich są też zwykłe miejsca na rower, stojaki, pod opieką pasażera. I ilość tych jest chyba nie ograniczona, jeśli tylko rower fizycznie się zmieści. 3+, 4+, czyli co najmniej 3, co najmniej 4 miejsca na rowery na wagon. Podobnie z rezerwacją miejscówki. Nie jest ona obowiązkowa, tylko trzeba ustąpić siedzenia gdy zgłosi się ktoś z rezerwacją. Czyli byłem 20km od Bratysławy i nie dojechałem tam przez własną głupotę. Ale w sumie to mam to w dupie. Bo to ma być:
trasa z jedną nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
I będzie. W Bratysławie byłem nie raz, i jeszcze nie raz będę. To czy bym tam dojechał wiele nie zmienia, i tak popędziłbym prosto na dworzec. Pociąg coraz bardziej napchany ale udało się znaleźć miejsce siedzące, i trochę przespać. SPAĆ PRZEZ POŁOWĘ DROGI. W Kralovanach przesiadka na bardzo klimatyczny regio do Trsteny. Skład ze starych, czechosłowackich zapewne, spalinowych wagonów motorowych. 100km huku diesla pod podłogą, przerywanego tylko na sekundę, przy zmianie przełożenia. 100km szarpania na zakrętach po nierównym torze. Po prostu 100km klimatycznej podróży :) (bez klimatyzacji). W Trzcianie po 18tej. Trzeba jeszcze wymęczyć 45km do Rabki. Tu nie chodzi nawet o zmęczenie, tylko że po prostu nigdy nie chce mi się jechać tego odcinka. Przygoda się już zakończyła, i marzę tylko o tym żeby wskoczyć pod prysznic, i do łóżka. Albo do łóżka, bez prysznica. A nie męczyć 45km krajówką. W Chyżnem kupuję w foodtrucku "zboczka" (hamburger tak się nazywa). Męczę podjazd na przeł. Spytkowicką. Na zjeździe z przełęczy dokręcam do 60-70km/h. W Rabce wczołguję się zakosami na podjazd pod kwaterę. W łóżku o 23ciej :)

Pomimo że nie dotarłem do Bratysławy, to wycieczkę oceniam jako udaną. Najważniejsze założenie -
trasa z jedną nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
- zostało spełnione. Poza tym udało mi się też wziąć prysznic przez walnięciem się w wyro, z czego również jestem dumny :)

7.25 (pt) - 22.20 (sb)


Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem, Rabka 2023


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa atego
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]