W Górach od wschodu do zachodu Słońca
d a n e w y j a z d u
313.00 km
60.00 km teren
20:15 h
Pr.śr.:15.46 km/h
Pr.max:58.60 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:5300 m
Kalorie: kcal
Rower:
https://www.alltrails.com/explore/map/map-12092a7-5?u=m&sh=qek9hh
Od czego by tu zacząć? Tyle wrażeń, przeżyć i emocji, jak to wszystko ubrać w zdania, niczego nie zapomnieć i napisać to tak aby jeszcze komuś innemu poza mną chciało się to czytać? Dla mnie pisanie relacji to nie mniejszy wysiłek niż sama trasa, tyle że intelektualny. Kiepski jestem z polskiego. A takiej przygody nie da się tego opisać w kilku zdaniach i przedstawić w kilku zdjęciach.
A zdjęć jest dużo, nie przedstawiają one żadnej wartości artystycznej i są złej jakości (obiektyw zalany potem od wewnątrz, a aparat chyba się zepsuł a zaraz potem naprawił). Pomimo to jednak wszystkie one muszą tu być bo przypominają mi one o wszystkich pięknych i trudnych chwilach przeżytych tego dnia oraz są jakąś tam dokumentacją.
Zacznę od tego że moim głównym celem na ten sezon było przejechanie 400km (i to mi się
udało pod koniec lipca). Bicia rekordów w pionie nie planowałem ale trochę przypadkiem zaczęły wychodzić mi coraz bardziej górzyste trasy. A było to tak: 3k, 3k, 3,5k, 4k, 4,5k.
Po tej ostatniej zaczęło mi się marzyć 5k, ale raczej w następnym sezonie. Natomiast w ostatni weekend w ramach odpoczynku przejechałem taką trochę
relaksacyjną traskę. Było bardzo fajnie ale jednocześnie czegoś brakowało. I to właśnie w czasie tej wycieczki wpadł mi do głowy pomysł następujący:
- Zdobyć 3 szczyty Korony Gór Polski.
- Zobaczyć wschód i zachód Słońca w górach.
- Nakręcić 5k w pionie.
3 cele, w kolejności od najbardziej do najmniej ważnego. I przez całą wycieczkę ta trasa nie dawała mi spokoju i ciągle o niej myślałem. Po przyjeździe do domu pierwsze co zrobiłem to wyrysowałem na szybko
szkic trasy w GPSies. Wyszło 266km i 5140m podjazdów. Przez następne dni myślałem czy przejechanie czegoś takiego jest w ogóle możliwe przez takiego amatora jak ja. No i nic nie wymyśliłem. Trzeba po prostu spróbować. Codziennie śledziłem też prognozy pogody na weekend. Te były obiecujące: w dzień ma być ~30, w nocy nie powinno spaść poniżej 13. Jednocześnie to może być ostatni taki ciepły weekend w tym roku i być może ostatnia szansa na przejechanie tego w tym sezonie. Bo dni będą coraz krótsze a noce coraz zimniejsze. Czyli teraz albo nigdy (czyt. w przyszłym sezonie).
Ustaliłem sobie takie założenia:
- Wschód Słońca (ok. 5.30) zobaczyć z Mogielicy a zachód z Radziejowej (ok. 19.30).
- Lub: na Mogielicy być najpóźniej o 6, na Turbaczu najpóźniej o 12, a na Radziejowej najpóźniej o 18.
Przed wyjazdem nawet nie próbowałem się przespać bo i tak by mi się to nie udało. Poleżałem tylko 2 godzinki. Start punktualnie o północy z piątku na sobotę. Do Wieliczki lecę pustą o tej porze dwupasmówką. W Wieliczce krótka tylko przerwa na łyk picia i dokumentacyjną fotkę. Potem wojewódzką do Dobczyc. Bardzo lubię tą drogę. Jeśli chodzi o temperaturę to o ile do tej pory nie było źle to po zjeździe w dolinę Raby jest wyraźnie chłodniej. Dobczyc nie omijam obwodnicą tylko jadę przez centrum. Tu jem "śniadanie". Chyba 1,5 kromki z pasztetem bo akurat były na wierzchu w plecaku. I zimny start. Jest coraz chłodniej, martwię się żeby nie przeziębić kolan i powtarzam sobie że na następną wycieczkę długie spodnie obowiązkowo. Zaczynają się też pierwsze nieoświetlone odcinki. Do tego bezchmurne niebo, podziwiam więc gwiazdy. Są ich tysiące. W Wiśniowej ciekawe zjawisko (ale przytrafi mi się ono dzisiaj chyba kilka razy). Wjeżdżam w taką jakby ścianę ciepłego powietrza i temperatura w ciągu kilku minut skacze z 12 do 15'C. W Wiśniowej też mała pauza. Droga zaczyna delikatnie wznosić się do góry - zaczynam podjazd na przeł. Wierzbanowską. Z punktu kawałek za przełęczą widać w dolinie światła Krakowa (i migające na czerwono kominy elektrociepłowni w Łęgu) - odległego stąd o ~35km w linii prostej. Piękny widok. Kolejna niewysoka przełęcz - Wielkie Drogi i zjazd serpentynami do Kasiny. Tu skręcam w lewo na krajówkę. Wspinaczka na kolejną przełęcz - Gruszowiec. Na szczycie fotka przy tablicy z mapą - fajnie że jest bo nie muszę swojej wyciągać z plecaka. I zjazd. To tutaj wykręciłem w 2012 swój aktualny rekord prędkości (75km/h). Ale w takich ciemnościach dziś tego rekordu nie planuję pobijać ;) Leci się pięknie ale trzeba uważać aby nie przegapić zjazdu na Jurków. W końcu jest, skręcam w prawo. Ciemności totalne, w Jurkowie trzeba odbić w lewo więc skręcam. Ale tak jadę i jakoś nie poznaję tych okolic. W końcu wyciągam mapę i oglądam ją w świetle lampki. No tak, skręciłem za wcześnie, na Chyszówki. Nawrotka do Jurkowa. Niby nadłożyłem raptem 2km ale wkurzony jestem nieźle. Dziś harmonogram jest tak napięty że nie można sobie pozwolić na takie pomyłki. Kawałek dalej drogowskaz na Półrzeczki - to tu trzeba było skręcić. W końcu szlaban i asfalt urywa się. Zaczyna się podjazd szutrową drogą. Teoretycznie szutrową bo od mojego ostatniego przejazdu nią (chyba 2012r.) taka jakby bardziej kamienista wydaje mi się. Chcę wrzucić niższy bieg a tu zonk - ten jest najniższy hehe (nie widać manetek). Czyli jest dość stromo. Ciężko bo ciężko ale jednak jedzie się. Upuszczam powietrza z opon a plecak zakładam na plecy. Lampek jeszcze nie demontuję bo ciągle ciemno. Podjazd ciągnie się i ciągnie, zaczyna się przejaśniać (wyłączam lampkę). Po pewnym czasie droga chwilowo opada zamiast wznosić się i traci się cześć zdobytej z trudem wysokości. Przeglądam mapę, analizuję pozycję i dochodzę do wniosku że nie ma szans zdążyć na świt z Mogielicy. Z Polany Stumorgowej też raczej nie. Trudno. Na przeł. Przysłopek docieram już po wschodzie, przed 6. Można tu odpocząć, jest wiata i ławeczki. Tu odbijam w żółty/niebieski szlak na szczyt Mogielicy. Trochę jazdy, trochę pchania, ciężko powiedzieć czego więcej. Po pewnym czasie zauważam że jakoś zgubiłem szlak. Nie chce mi się cofać no i jest strzałka "szczyt Mogielicy". Więc idę/jadę dalej tą drogą. No i faktycznie w końcu las kończy się - docieram na Halę Stumorgową i na szlak. Stumorgi. Jedne z najpiękniejszych dziś chwil - widoki nie do opisania. Wokoło morze gór, spowite we mgłach doliny a ponad nimi ostro świecące Słońce. Tego się nie da opisać, tam po prostu trzeba być. Tylko jakoś straciłem orientację - Babia i Tatry są w innych miejscach niż wg. mnie powinny być O.o Pomimo wczesnej pory spotykam pierwszych dziś turystów. Nie mogę się napatrzeć na to wszystko ale trzeba ruszać dalej. Przez polanę jedzie się fajnie (choć odrobina błota jest) ale koniec tej przyjemności - zaczyna się ciężki wypych na sam szczyt Mogielicy. Stromizna niezła, ze 40% a luźne kamienie nie ułatwiają zadania. Ale poszło dość szybko, jakoś łatwiej niż w 2012r. Ostatnie metry na kołach. Mogielicę zdobywam o 6.55, udało się! Ale mam już prawie godzinę obsuwy względem planu minimum. Nie siedzę więc długo, widoczki, fotki i zbieram się w dół. Chociaż bardzo kusi na wieżę widokową nie wchodzę. Nie że mało czasu czy nie mam siły tylko te schody. Dużo stromych stopni a co jak mi coś strzeli w kolanie na przykład? Wolę nie ryzykować bo porcję dodatkowych widoków mogę przypłacić nie ukończeniem trasy. Ostrożnie zjeżdżam/sprowadzam więc w dół. Szybki zjazd polaną i po śladzie, tą samą drogą z powrotem na przeł. Przysłopek. Pora na zjazd szuterkiem do Szczawy. Leciało się fajnie ale trochę zmarzłem no i wytrzęsło nieźle (bo mój "amorek" w zimnie jakoś nie ma ochoty pracować). Przede mną kolejna dziś przełęcz - szosą wojewódzką na Przysłop Lubomierski. Ale jakoś opadam z sił, to nie wróży za dobrze. Ale już wiem dlaczego - za mało zjadłem. Dłuższy popas na przystanku. Na przełęczy przed 9. Kupuję zapas picia w małym sklepiku-baraku i w Lubomierzu-Rzekach skręcam w dolinę Kamieckiego Potoku. Napoczynając tym samym Gorce. Z przełęczy na Turbacz jakieś 650m w górę. Czyli mniej więcej tyle co z Półrzeczek na Mogielicę. Za polaną Papieżówką asfalt kończy się. A ja muszę zmienić plan wycieczki - bo okazuje się że szlak rowerowy na Jaworzynę Kamienicką zamknięty. Pewnie rozorali go do końca zrywką drewna :/ Wdrażam plan B: rowerowy na przeł. Borek -> żółty na Czoło Turbacza. Może to i lepiej bo na tamtym pewnie utonąłbym w błocie. Poznam też nowy szlak, bo tędy jeszcze nie jechałem. Jest jednak ryzyko - z tego co czytałem to na żółtym rowerem nie wolno i można się tam natknąć na strażników. Na przeł. Borek jedzie się bardzo fajnie - nachylenia rozsądne, kamieni niewiele. Wreszcie robi się ciepło - zdejmuję kurtkę i czapkę. Są małe przeszkody - płytki bród, a potem 2 razy trzeba przeprawić się przez strumyk (można przejść po kamieniach). Na przełęczy krótka przerwa i sięgam po zakazany owoc - żółty szlak ;) Tzn. zakazu dla roweru niby nie ma ale to park narodowy czyli rowerem tylko po rowerowych wolno. Zrobiło się już całkiem gorąco. Z początku trochę za ciężko na jazdę ale potem nie jest źle - sporo da się podjechać. Dużo odcinków wyłożonych balami. Trochę zbyt ambicjonalnie podchodzę do sprawy i staram się podjechać jak najwięcej - aż w końcu przy jednej próbie ruszenia pod górę but zsuwa mi się z pedała a piny trochę rozorały mi łydkę. Po tym już trochę odpuszczam. Aha minąłem też jednego rowerzystę na fullu. W końcu jest wielka polana pod Turbaczem. Pod schroniskiem jestem po 11. Przerwa, coś tam jem, smaruję się wreszcie kremem z filtrem i podziwiam kolarzy zjeżdżających po schodach ze schroniska O.o Ja bym się bał (a i mój rower by się pewnie rozleciał). Fotki (Tatry!) i końcowy atak na szczyt. Od strony schroniska praktycznie całość da się podjechać/zjechać (no dobra 1 korzeń sprowadziłem a ze 3 podprowadziłem ;) ). Turbacz zdobywam o 11.45, udało się! 15 minut wcześniej względem planu, nie jest źle. Widoki super - Babia, Tatry i te sprawy. Krótka przerwa (ktoś zrobił mi fotkę i nie musiałem się męczyć z wyzwalaczem) i zjeżdżam, bo gorąco a cienia brak. Licznik wskazuje tu 2500m przewyższenia czyli połowa już za mną. Pod schroniskiem trochę się zamotałem zanim znalazłem czerwony szlak na przeł. Knurowską. W tą stronę tym szlakiem jeszcze nie jechałem. Przeł. Długa, Kiczora, Polana Zielenica - kolejne miejsce gdzie widoki urywają głowę. W roli głównej Tatry & jez. Czorsztyńskie. Kiedy ostatnio
jechałem pchałem pod górę to ten szlak wydawał mi się bardzo ciężki i raczej mało "zjeżdżalny" (przynajmniej dla mnie). Ale dziś chyba odkryłem w sobie duszę kolarza górskiego i zjeżdżałem tak strome i trudne fragmenty jakie niedawno wydawały by mi się nie do zjechania. Nigdy nie podejrzewałem siebie o takie zapędy (oczywiście najstromszy fragment za Zielenicą jednak z buta). Turbacz -> Knurowska to zdecydowanie najfajniejszy dziś terenowy odcinek, ta prędkość i adrenalina, chętnie bym to kiedyś powtórzył. Na Knurowskiej już prawie nie mam klocków z tyłu ;) Ale takich ekstremalnych zjazdów już dziś nie będzie więc nie martwi mnie to zbytnio. Gdzieś tu też zaczyna boleć mnie tyłek (jak często ostatnio) i będzie bolał aż do końca odbierając sporo przyjemności z jazdy. Pora na dłuuugi zjazd do Tylmanowej. Przez Ochotnicę (najdłuższa wieś w Polsce, 25km!). Na luzie żeby odpocząć. Tak właściwie to delikatnie w dół jest aż do Gołkowic ale nie czuć tego bo jest pod wiatr. W Tylmanowej skręcam w wojewódzką na New Sącz. Gdzieś tu licznik zaczyna wariować a jedyne co można zrobić to poczekać aż przestanie. Przerwę wykorzystuję więc na zjedzenie czegoś i dopompowanie opon. Licznik w końcu naprawia się ale liczy w milach/stopach (próba przestawienia może skończyć się utratą wszystkich danych więc nie ryzykuję). Jest gorąco (a może nawet upalnie). Przez Zabrzeż docieram do Łącka. Fajnie, tyle jeżdżę po tych okolicach a w Łącku rowerem jeszcze nie byłem. Przerwa na ładnym rynku, jedzenie, krem. Przysiada się jakiś dziadek na składaku. I nawiązuje się miła rozmowa, gdzie jadę, skąd, o rowerach itp. Nie powiem mu o całej trasie bo i tak mi nie uwierzy, mówię więc że z Krakowa na Przehybę i że wrócę pociągiem z Sącza. Całkiem miło mi się z nim gadało ale pora się zbierać. Bo tak przeliczam czas i wychodzi mi że na Przehybie będę o 18, na Radziejowej o 19 a do cywilizacji zjadę o 20. I to jak dobrze pójdzie. Jak się potem okazało niewiele się pomyliłem z tymi godzinami. Ułożyłem też plan awaryjny - z Radziejowej z powrotem na Przehybę i zjazd asfaltem. Po drodze przejeżdżam przez Maszkowice, trochę się boję bo podobno dużo tu Cyganów (ale udało się, nie napadli mnie). Na rondzie w Gołkowicach Dolnych skręcam w prawo na most na Dunajcu. Widać stąd już maszt na Przehybie. Potem Gołkowice Górne no a dalszą drogę na Przehybę to już znam na pamięć. Skrudzina, Gaboń, Praczka te nazwy brzmią znajomo. Kupuję jeszcze zapas picia w sklepie i jestem gotowy na podjazd. Najpierw upalnie, potem w cieniu coraz chłodniej. Kolejne tabliczki z km do szczytu, kolejne serpentyny, nachylenie rzadko przekracza 10%. Niby nie jest jakiś ciężki ten podjazd ale jestem już "trochę" zmęczony i "trochę" się śpieszę. Bolący tyłek też nie poprawia sytuacji. Nie bardzo wiem też jak wysoko już jestem (licznik pokazuje w stopach). Na górę jedzie też jakiś chłopak, raz ja go wyprzedzam raz on mnie, ale w końcu to ja wychodzę na prowadzenie. Aha po drodze zepsuł mi się aparat - różowawy ekran i poziome paski na zdjęciach - pewnie te wstrząsy i kąpiele w pocie mu nie służą ;) Na szczęście kilka zdjęć później sam się naprawił. W końcu wyłania się maszt na szczycie góry. Na Przehybie jestem chwilę przed 18, 2 godziny od startu z ronda (tyle ile planowałem). Pomimo późnej pory pod schroniskiem sporo turystów. Chwilka przerwy (upuszczanie powietrza z opon) i pora na atak na ostatni dziś wysoki szczyt - Radziejową. Tabliczka mówi o 1,5 - 2h pieszej wędrówki. A niby tylko ~5km. Z początku szlak zapowiada się nie najlepiej - tak jakby zdewastowany wywózką drewna. Na szczęście potem jest trochę lepiej, generalnie większość to jazda, trochę w dół, trochę do góry. Turystów brak już o tej porze. Kawałek dalej widać już szczyt Radziejowej z wieżą widokową. Od tej strony da się podjechać. Radziejową zdobywam o 18.50, udało się! Ale mam 50 minut obsuwy później względem planu. Na szczycie jestem sam. Na wieżę nie wchodzę z tego samego powodu co na Mogielicy (+ brak czasu). Fotki, ostatni banan i pora na zjazd. A raczej sprowadzanie, bo stromizna podobna jak pod Mogielicą, ale liczyłem się z tym. Jednak widoki z tego zejścia wynagradzają wszystkie trudy, a widać m.in. skąpane w promieniach zachodzącego Słońca Tatry (zdjęcia nie wyszły kompletnie). Po chwili jestem na przeł. Żłobki. No i szczerze mówiąc to trochę się boję, jestem wysoko w górach (~1100m n.p.m.) a do zachodu Słońca kilkanaście minut. Teoretycznie zjazd do cywilizacji niebieskim szlakiem rowerowym powinien być tylko formalnością. Na mapie wygląda on na szutrówkę ale nigdy nim nie jechałem. No i co w razie jakiejś poważniejszej awarii (a coś zaczęło stukać w rowerze, sprawdzę to potem). A no i znów prawie się zgubiłem - już chciałem skręcać ale okazało się że szlak to następna w lewo. Tu spotykam jakąś terenówkę, upewniam się jeszcze czy dobrze jadę po czym ruszam w dół. Na szczęście zjazd był szybki, łatwy i przyjemny (i odrobinkę chłodny). Po drodze łapie mnie zachód Słońca. Do Rytra zleciałem z przełęczy w pół godzinki :) Skręcam w lewo, krajówką na Sącz. Przerwa na przystanku, montuję wreszcie lampki, dorzucam atmosfer do opon i już chciałem liczyć km na mapie, ile do Krakowa. Ale się powstrzymałem, wolę jednak nie wiedzieć :D Robi się coraz ciemniej, na razie kierunek Stary Sącz. Skręcam do centrum. Na rynku przerwa, kupuję ostatni dziś zapas picia, jem czekoladę. Fajnie, nie byłem jeszcze wieczorem w Starym Sączu. Zbieram się w drogę, do Limanowej chcę dotrzeć skrótem przez Przyszową. Ale w tych ciemnościach nie znajdę tej cholernej drogi. Nic z tego, jadę jak leci krajówką na New Sącz. Niby na moście kończy się Stary a od razu zaczyna Nowy ale miasto ciągnie się i ciągnie. To jednak duże miasto. Zajechałbym na rynek i posiedział na ławeczce pod kasztanowcem ale nie bardzo wiem jak trafić. Jadę więc jak leci przelotówkami (są nawet zakazy dla rowerów). Hehe pięknie 10 wieczór a ja w Nowym Sączu :) W końcu most na Dunajcu i wyjeżdżam z miasta. I kawałek dalej zaczyna się ściana płaczu - podjazd, z tego co pamiętam z 300 na 600m. Ciągnie się on w nieskończoność. A ja co chwila staję i oglądam się za plecy - niesamowita panorama rozświetlonego miasta (na fotce coś tam widać). No niczym nie ustępuje ten widok tym co widziałem dziś w górach. Z tego co pamiętam na szczycie podjazdu pod Litaczem jest maszt, wypatruję więc jakichś czerwonych światełek. No i jakieś widzę (ale jak się potem okazało to jakiś maszt na zupełnie innej górze). Ten maszt widocznie nie ma światełek. W każdym razie podjazd wreszcie się kończy i jest bardziej płasko. No a potem kolejny dziś niezapomniany zjazd, do Limanowej :) Jego końcówka to jak lądowanie na pasie startowym, bo pośrodku na podwójnej ciągłej świecą się lampki. No i ląduję w Limanowej, a jest po 11. Całkiem chłodno się zrobiło, ubieram wreszcie kurtkę/czapkę. Przerwa na rynku. Przeliczam te stopy na metry i wychodzi mi jakieś 4100 z groszami. Cholera, mało. Do Krakowa droga niby górzysta ale czy uda się nabić te brakujące 900? Wyjeżdżam z miasta, kawałek krajówką, kawałek wojewódzką i na rondzie skręcam w boczną drogę przez Nowe Rybie, Stare Rybie. Po drodze pomagam komuś tam trafić na Bochnię i rozpoczynam wspinaczkę na ostatni cięższy (jak mi się wtedy wydawało, że ostatni, bo doszła jeszcze Chorągwica) podjazd. Gdyby nie ten tyłek to jechało by się nie najgorzej. Tzn. boli najbardziej jak się siada a po jakimś czasie boli mniej, więc lepiej cały czas siedzieć i nie wstawać ;) Latarni brak tu w ogóle więc jedzie się fajnie (a lampka na słabym trybie, coby oszczędzać aku). W końcu jest kościół w Starym Rybiu, a to oznacza że za chwilę kolejny super zjazd. Ale najpierw widoczki - bo widać stąd już światła Krakowa (w linii prostej ~40km). Chwila kontemplacji i sru w dół do Tarnawy. Zjazd się kończy ale to nie oznacza że nie jest fajnie. Bo jest, kompletne ciemności i rozgwieżdżone niebo. Nie mogę się napatrzeć na te gwiazdy. Jest po prostu magicznie. W takich chwilach jak ta nachodzą mnie różne egzystencjalne pytania. Czy jesteśmy sami we Wszechświecie? Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy ja naprawdę istnieję? Jak silny i inteligenty a zarazem słaby i głupi jest człowiek? Po chwili rozmyślania kończą się bo zaczyna się oświetlona droga. Cholera, przegapiłem skręt i wjechałem do Łapanowa, znowu trochę nadłożę. Ale przynajmniej zobaczę Łapanów nocą (i ten piękny dąb na rynku). Potem wjeżdżam na wojewódzką, podjazd, zjazd, most na Rabie i jest Gdów. Nawet nie odpoczywam tylko dokumentacyjna fotka. To już prawie w domu, nie wierzę że to wszystko się uda. Pozostaje jednak kwestia 5k. Bo licznik wskazuje tutaj 4480. Czyli braknie na pewno. Czy będzie mi się chciało dokręcać? Jeśli tak to gdzie? Po głowie chodzi Chorągwica. A może odpuszczę i będę potem żałował? Tzn. teoretycznie wiem że nawet jak braknie te 100-200m to ok. 5k i tak w rzeczywistości będzie bo licznik nie liczy gdy się niesie/pcha rower 2km/h, a trochę takich fragmentów było. Ale jednak chcę mieć zdjęcie licznika z tą wartością (jeśli nie w metrach to w stopach). Jeszcze się pomyśli. A póki co jadę dalej i sprawnie łykam kolejne hopki Pogórza Wielickiego. I tak jadę sobie jadę, aż tu po lewej dostrzegam wesoło mrugający na czerwono maszt w Chorągwicy :) No to już wiem gdzie skręcę w Wieliczce :) Na rondzie w Wieliczce jest ~4700. Skręcam na Chorągwicę. Pomimo takiej trasy w nogach podjazd robię na średniej tarczy, determinacja jest ogromna. Na szczycie fotka na tle masztu, żeby nie było że mnie nie było ;) Po przeliczeniu licznik wskazuje tu nieco ponad 4850. Szalony zjazd do miasta i w stronę Krakowa. Pomimo że wydaje mi się że jakieś malutkie podjazdy są, to licznik uparcie stoi w miejscu na liczbie 15933 (ft). Cholera może całkiem się zepsuł? W takim momencie?! W końcu jednak coś drgnął i dodał łaskawie kilka stóp. Po drodze przypominam sobie w myślach metr po metrze całą drogę do domu, czy są jakieś górki. I na której z nich będę dokręcał brakujące metry (a raczej stopy). Mały podjazd koło węzła na autostradzie. Obliczam ile ft odpowiada mojemu upragnionemu 5k. Wychodzi 16404. I tą liczbę powtarzam sobie w kółko w pamięci. Podjazd w Bieżanowie. Robię ze 3 razy ale przewyższenia przybywa mało co. Trzeba poszukać czegoś grubszego. Może podjazd na dwupasmówce pomiędzy Jerzmanowskiego a Aleksandry? Ale tu ścieżka rowerowa a po drugiej stronie komisariat policji, nie będę ryzykował. Następny pomysł. Podjazd pod CPN. Podjeżdżam raz ale też mało co przybywa. W końcu mam najlepszy pomysł - podjazd pod szpital dziecięcy na Prokocimiu. I tam też jadę. Nie pamiętam ile razy go zrobiłem, można by wypatrzeć ze śladu. W każdym razie każda runda to +50ft/15m. Podjeżdżam na stojąco na blokadzie (tyłek za bardzo już boli). I zjeżdżam też na stojąco. W końcu ostatni raz. Przekraczam magiczną liczbę 16404 - dokładnie jest 16425ft/5006m :) Udało się!!! Jeszcze tylko do sklepu po zimnego Okocimka, i do domu. W domu o 4 rano w niedzielę, 28 godzin od wyjazdu.
Niesamowita przygoda. Wszystkie 3 cele można uznać za zaliczone:
- Mogielica, Turbacz, Radziejowa zdobyte.
- Co prawda na wschód z Mogielicy się spóźniłem a z Radziejowej zjechałem chwilę przed zachodem ale nie zmienia to faktu że wschód/zachód spotkały mnie wysoko w górach.
- 5k zaliczone i to z okładem. Bo licznik pokazuje nieco ponad 5000 a GPSies trochę ponad 5600. A jest pewnie tak pomiędzy, uśredniając wpisuję więc 5300.
- Tak naprawdę to był jeszcze jeden, czwarty cel o którym nie wspomniałem. O wiele ważniejszy od tamtych trzech razem wziętych. Przeżyć wiele pięknych chwil w górach. I on również jak najbardziej się udał :)
Do niedawna miałem problem z wybraniem wycieczki sezonu ale po tej trasie problem się rozwiązał :) Jest to więc oficjalna Wycieczka Sezonu 2016 bo nie sądzę aby w tym roku udało mi się przejechać coś bardziej epickiego.
Wszystkie trzy będą dziś potrzebne © Pidzej
Pierwszy odpoczynek w Wieliczce © Pidzej
Pauza w Dobczycach © Pidzej
I w Wiśniowej © Pidzej
To miało być zdjęcie z serii: "Standardowy widoczek z przeł. Wielkie Drogi" ale coś nie wyszło ;) © Pidzej
Na przeł. Gruszowiec. Jest mapa © Pidzej
Kościół w Jurkowie © Pidzej
Wreszcie na dobrej drodze: skręt na Półrzeczki © Pidzej
(zdjęcie przedstawia rower) © Pidzej
Zaczyna się przejaśniać © Pidzej
Na szlaku rowerowym © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Rowerek © Pidzej
Na przeł. Przysłopek © Pidzej
Szlak chwilowo zgubiłem ale jestem na dobrej drodze © Pidzej
No i na Hali Stumorgowej © Pidzej
Stumorgi © Pidzej
Śłońce nieźle dawało po oczach © Pidzej
Kopuła szczytowa Mogielicy i wieża na niej © Pidzej
Widoczki z Polany Stumorgowej. Zdjęcie nijak ma się do tego co było widać na żywo © Pidzej
Podejście na Mogielicę © Pidzej
Jest bardzo stromo a kamienie luźne © Pidzej
Mogielica zdobyta! © Pidzej
Widoczki z Mogielicy © Pidzej
I jeszcze raz z Polany © Pidzej
Coś się wkręciło © Pidzej
Zjazd szutrówką do Szczawy © Pidzej
Odpoczynek na przystanku i chwile słabości © Pidzej
Na przeł. Przysłop Lubomierski © Pidzej
Sklepik - barak na przełęczy. Dobrze że jest, nie raz uratował mi życie ;) © Pidzej
Koło parkingu w Lubomierzu - Rzekach © Pidzej
Dolina Kamienicy. Oddziela Beskid Wyspowy od Gorców © Pidzej
Wjazd do GPN © Pidzej
Polana Papieżówka © Pidzej
Papieżówka © Pidzej
Podobno spał tu sam Papież © Pidzej
Niespodzianka - zamknięty szlak © Pidzej
Niebieski pieszy/czerwony rowerowy na przeł. Borek. Bardzo fajny szlak © Pidzej
Mini bród © Pidzej
Mała zapora © Pidzej
Nieco większa przeszkoda © Pidzej
Nieco większa przeszkoda. Mostku brak © Pidzej
Na przełęczy © Pidzej
Na przełęczy. Fajne miejsce na odpoczynek © Pidzej
Żółty na czoło Turbacza. Nie wygląda stromo ale stromo było © Pidzej
Na szlaku © Pidzej
Wreszcie na polanie © Pidzej
Odrobina krwi © Pidzej
Jest i Babia © Pidzej
Ołtarz na czole Turbacza © Pidzej
Odpoczynek pod schroniskiem © Pidzej
Schronisko pod Turbaczem © Pidzej
I widoczki z tarasu :) © Pidzej
Końcowy atak na szczyt © Pidzej
Turbacz! © Pidzej
Turbacz zdobyty! © Pidzej
Turbacz © Pidzej
I widoczki z niego © Pidzej
Widoczki z Turbacza © Pidzej
Widoczki z Hali Długiej © Pidzej
Hala Długa © Pidzej
Na czerwonym szlaku. Okolice Polany Zielenicy © Pidzej
Widoczki z Polany Zielenicy © Pidzej
Widoczki z Zielenicy © Pidzej
Nie wygląda stromo ale to był najcięższy odcinek © Pidzej
A to już prawie na przełęczy © Pidzej
Na przeł. Knurowskiej © Pidzej
Wzdłuż Dunajca © Pidzej
Przymusowa przerwa (aż licznik się naprawi) © Pidzej
Pierwszy raz na rowerze w Łącku © Pidzej
Dunajec © Pidzej
Ledwie widoczny na zdjęciu maszt na Przehybie. Góra nie wygląda wysoko ale jest 850m wyżej! © Pidzej
Nie sposób nie trafić © Pidzej
Odpoczynek pod sklepem © Pidzej
Podjazd na Przehybę © Pidzej
Podjazd na Przehybę © Pidzej
Podjazd na Przehybę. Aparat się zepsuł :/ © Pidzej
Podjazd na Przehybę © Pidzej
Podjazd na Przehybę. Dobrze że sa tabliczki z pozostałymi km (chociaż trochę oszukują) © Pidzej
Podjazd na Przehybę © Pidzej
Koniec asfaltu. Wyłania się RTON Przehyba. Ciekawy efekt na niebie © Pidzej
Schronisko na Przehybie. Aparat się naprawił © Pidzej
Tarasik widokowy na Przehybie © Pidzej
Na Radziejową jeszcze kawałek © Pidzej
Widoczki z czerwonego szlaku © Pidzej
Na szlaku. Początek był trochę ciężki © Pidzej
Wyłania się Radziejowa! © Pidzej
Widoczki ze szlaku © Pidzej
Już niedaleko © Pidzej
Radziejowa zdobyta! Hehe na zdjęciu twarz ma jakieś takie trupie barwy ;) Ale mniej więcej oddaje to stan fizyczny w jakim się wtedy znajdowałem :D © Pidzej
Obelisk na Radziejowej © Pidzej
Strome zejście ze szczytu © Pidzej
I widoczki z niego :) © Pidzej
Widoczki © Pidzej
Na przeł. Żłobki. Ciągle jeszcze wysoko w górach © Pidzej
A zachód Słońca tuż tuż © Pidzej
Niebieski rowerowy do Rytra © Pidzej
Zjazd był bardzo szybki © Pidzej
Pożółkłe liście na drzewie. Czy to już jesień?! Przecież sezon dopiero co się zaczął © Pidzej
Zjazd do Rytra © Pidzej
DK87. Chwilowo chodnikiem bo jeszcze nie założyłem lampek © Pidzej
Odpoczynek na przystanku © Pidzej
Na rynku w Starym Sączu © Pidzej
A to gdzieś w Nowym Sączu © Pidzej
A to miał być fajny widoczek z mostu na Dunajcu © Pidzej
Panorama Nowego Sącza z podjazdu. Była niesamowita © Pidzej
Kiedy myślisz że to już szczyt a tu taki znak © Pidzej
Kościół po drodze. Nie pamiętam w jakiej miejscowości © Pidzej
Na rynku w Limanowej © Pidzej
Pod kościołem w Starym Rybiu © Pidzej
Na rynku w Łapanowie, pod pięknym dębem © Pidzej
A to już Gdów. Do domu rzut beretem © Pidzej
Ale najpierw Chorągwica :) © Pidzej
EDIT: po dłuuugiej walce z licznikiem jednak jest wymarzona fotka :) © Pidzej
NACHY SREDN: 5%
NACHY MAX: 25%
WYSOK MAX: 1310
0.00 - 4.00
7,5l
6 bananów, 5 kanapek z pasztetem, 1,5 czekolady, baton energetyczny
EDIT 2: chyba doszłem do limitu długości wpisu na Bikestats :D Bo chcę coś więcej napisać a ucina wpis hehe. Teraz są 63692 znaki (ze spacjami).
Kategoria ^ UP 5000-5999m, > km 300-349, Korona Gór Polski, Terenowo, ! Wycieczka Sezonu 2016
komentarze
Pokażcie, że potraficie pomóc! :-)
O, jak dawno mnie tu nie było. Ale jak miło wrócić na strony serwisu, który tak uwielbiam! :-)
Dziś piszę trochę jako żebrak (ale ekskluzywny, bo żebrzę w szczytnym celu), no i występuję w roli spamera (by dotrzeć do maks. liczby osób na BS).
Proszę Cię o wsparcie pewnej rowerowej akcji!
Szczegóły na:
100 km rowerem dla serca Ignasia
W ramach zbiórki pieniążków na operację serduszka jeszcze nienarodzonego Ignasia przejeżdżam w niedzielę 4. września traskę ponad 100 km. Udział w tym wydarzeniu zadeklarowali jeszcze JPbike oraz Mors!
Jak możesz pomóc?
1. Proszę odwiedź stronę z wydarzeniem
2. Wesprzyj zbiórkę jakąkolwiek kwotą - każda złotówka ma znaczenie!
3. Podaj temat dalej
4. Zachęć swoich znajomych do wsparcia Ignasia
Zbiórka będzie prowadzona do 11. września (być może nieco zostanie przedłużona).
Już teraz pięknie Ci dziękuję!
Warto jest pomagać!
Do zobaczenia na trasie! :-)
Pozdrawiam!