> km 350-399
Dystans całkowity: | 7034.59 km (w terenie 2.50 km; 0.04%) |
Czas w ruchu: | 155:42 |
Średnia prędkość: | 18.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.00 km/h |
Suma podjazdów: | 36507 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 370.24 km i 19h 27m |
Więcej statystyk |
Przesilenie
d a n e w y j a z d u
369.32 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Rabka - Pieszczany - [ZSSK] - Bratysława - [ZSSK] - Trzciana - Rabka
https://photos.app.goo.gl/NQRNzDVjN8bcNqj46
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/przesilenie-851ddf5?u=m&sh=qek9hh
Do Rabki przyjechałem w piątek wieczór. Trzeba startować
zaraz w sobotę, żeby zdążyć przed załamaniem pogody, które zapowiadane jest na
początek przyszłego tygodnia. Nie miałem za bardzo pomysłu na wycieczkę. Stanęło
zatem znowu na Bratysławie.
Przygotowuję kanapki z nadprogramowymi parówkami które mi
się ugotowały oraz dżemikiem i ruszam. Żar z nieba leje się coraz większy. Pytanie o
burzę brzmi nie „czy” a „kiedy i gdzie” mnie złapie. Wspinaczka na przeł.
Spytkowicką, Jabłkonka. Próbuję uspokajać się że najbardziej nieciekawe chmury
są za moimi plecami oraz nad Babią Górą, ale to jest myślenie życzeniowe.
Chmury są wszędzie wokół mnie. W końcu w Trzcianie robi się ciemno jakby był wieczór. Radar burzowy nie pozostawia złudzeń – z zachodu idzie front rozciągający
się od Krakowa po B. Bystrzycę. Więc nawet nie próbuję jechać dalej, tylko
pozostały do kataklizmu czas przeznaczam na poszukiwanie najoptymalniejszego
schronienia. Zabunkrowałem się w Lidlu i czekam. I czekam. I? I z dużej chmury
mały deszcz. Popadało tylko trochę. Wg radaru akurat w Trzcianie była mała luka
we froncie. Tak że można ruszać dalej. Z plusów to ochłodziło się znaczenie, z
33 do 23 stopni i jedzie się fajnie. Dobijam do rzeki Oravy i za jej biegiem
docieram do mojego ulubionego zamku w Oravskim Podzamoku. W Dolnym Kubinie
przejazd moją ulubioną, zadaszoną kładeczką. Z tyłu znowu kłębią się wysokie
chmurowe grzyby… Malowniczą drogą wijącą się doliną Wagu docieram do
Martina. Skręcam w lewo do centrum, które niedawno odkryłem. Centrum miasta
oraz centrum handlowego. Zakupy w Billi. Hamburger w Macu. Przypomniałem sobie
dlaczego nie chodzę do Maca. Co z tego że są fajne dotykowe ekrany,
klimatyzacja w lokalu i zabawki dla dzieci. To jedzenie nic sobą nie
reprezentuje. Mam na myśli cena/ilość jedzenia. Dno, w przysłowiowej budce „u
Pani Zosi” można kupić dosłownie 3x większego burgera za takie same pieniądze.
Ja wiem że są większe burgery w Macu, ale to już cena idzie w dziesiątki zł…
Słońce powoli zachodzi a ja powoli zajeżdżam do Żyliny. Jakieś tam zwiedzanko
przejazdem. I dalej, Cestą 61 na Bratysławę, jeszcze 200km. W trakcie drzemki
na przystanku budzi mnie ruszające się „coś” w krzakach. Okazuje się że to owieczki tam siedzą. Wygląda na to że znowu jestem na linii frontu burzowego.
Ten wg radaru sięga od Krakowa po Bratysławę :) Jechać, nie jechać? Jeśli
jechać to jak długo? Oto jest pytanie. Marsova-Rasov. Tutaj kończę bieg i
szukam schronu. Jest. Miejscówka pod mostem. Miejsce stojące, z widokiem na
cmentarz. Nooo od biedy mogło by być, ale szukam czegoś lepszego. I znajduję :) Wielka altana restauracji. Pełno stołów, ławek, z dwóch stron osłonięta murem, z
jednej grubą folią. Światło i gniazdko 230V. Super, nawet tel. podładuję :)
Czekam bezpiecznie na nadejście żywiołu. Tym razem z dużej chmury był duży
deszcz. Prawie 2 godz. straciłem zanim się całkiem uspokoiło. Totalnie
rozwalają mi trasę takie przerwy. Do tego senność, drzemki po przystankach.
Idzie to bardzo niesprawnie. Przynajmniej wita mnie efektowny wschód Słońca nad cementownią, którą zawsze mijam w nocy. O skali opóźnienia świadczy, że w Trenczynie zamiast być w nocy, jestem 9ta rano… Plus taki, że można hamburgera
wciągnąć, bo gastro otwarte. Temperatura szybko wzrasta, znowu zaczyna się
upał. Oraz wiatr w twarz. A ja mam ździebełko dość tego wszystkiego. Fajną DDR-ką wzdłuż Wagu docieram do Piestanów. Jest 14ta. Bez komentarza. Do
Bratysławy 80km. A moim marzeniem na tą chwilę jest zanurzyć się w ciepłej
wodzie zalewu (Złote Piaski i/lub Vajnory). Jak będę dalej jechał tym tempem to
zanurzę się, ale w zimniej wodzie, w nocy. Tak więc wstyd straszny, ale
podejmuję decyzję o zakończeniu tutaj jazdy. Resztę podjadę ZSSK. Wciągam
pizzę. Przy okazji dostrzegam że Pieszczany to bardzo ładne, turystyczne miasteczko.
Miałem inny jego obraz. Zawsze bowiem przejeżdżałem przez nie tranzytem,
krajową cestą. Wokół mnie były tylko zardzewiałe blaszane ogrodzenia oraz
magazyny. Jadę na Stanicę, wsiadam w pociąg (pośpieszny) i teleportuję się do
stolicy Słowacji. Dokładnie to na stację Bratislava-Vinohrady. Zwiedzę sobie
stację, oraz dzielnicę o takiej nazwie. Poza tym z tej stacji najbliżej na
Vajnory. Ale syf :) Polepione z asfaltowych łat chodniki, z dziurami i
chwastami. Zardzewiałe latarnie, czy słowacki hit, 20cm krawężniki przy przejściach dla pieszych
(!!!). Opuszczone ruiny zakładów chemicznych. Dlatego tak mi się tu podoba, w
Polsce nie ma takich klimatów. (no chyba że w Łodzi ;) ). Zanim zatopię się w
ciepłej wodzie zalewu, wciągam kebaba. I jestem gotowy na wodowanie :) Siedzę w
wodzie po szyję przez godzinę. To był główny mój cel, gwóźdź programu tej
wycieczki. Wyłażę gdy zbliża się wieczór. Pociąg mam wybrany o północy. Czyli
kilka ładnych godzin na zwiedzanie. Kusi mnie ta wieża TV na wzgórzu. Nigdy tam
nie byłem. Trzeba jechać. Pod górę, jak do Hlavnej Stanicy. Stamtąd do
dzielnicy Koliba. Droga wspina się na wzgórze, po bokach domy, wille, pomiędzy
którymi prześwituje w dole co jakiś czas rozświetlone centrum miasta. Szosą
wspinają się również trolejbusy. Noc jest bardzo ciepła, i jak zwykle w nocy w Bratysławie towarzyszy
mi koncert świerszczy. Mijam pętlę trolejbusów „Koliba” a węższa droga wjeżdża
w las. Parking, serpentyna, i jest! Televizna veza na Kamziku. Wzgórze 439m
n.p.m., a wieża dodatkowe 200m. Robi wrażenie. Jej kształt to jakby dwa
połączone ze sobą podstawami ścięte ostrosłupy. Jakieś tam fotki, i trzeba
wracać. Skręcam w jakąś ścieżkę do wieży widokowej, ale niestety zgubiłem drogę
i na wieżę nie trafiłem. Zjechałem za bardzo w dół i nie chce mi się wracać.
Ledwo mi starcza hamulców na ten zjazd, na dole już siły hamującej mało. Zwykłe szosowe hamulczyki mam, na jednym pivocie, a ważę prawie stówę. Jakaś
tam rundka przez centrum, pałac prezydencki, zakupy, i na dworzec. W pociągu
zajmuję się głównie spaniem. Mam dość. Przesiadka w nocy w Kralovanach. Jak
zwykle 1,5h czasu na nocne zwiedzanie wioski, w której nie ma za bardzo co
zwiedzać. Najciekawsze są chyba automaty z napojami/jedzeniem na stacji. Nadjeżdża
rozklekotany spalinowy wagon motorowy. Będzie rok 2050 a na Słowacji/w Czechach
dalej będą jeździły te pojazdy z socjalistycznego ustroju ;) Za to wieszaki na
rowery mają porządne, marki PRO!! Ryk diesla w żaden sposób nie przeszkadza mi
spaniu. Budzę się gdy zaczyna świtać, w zupełnie innej rzeczywistości. Zamiast
upałów dżdży deszcz. W Trstenie, pod polską granicą, po 6tej rano. Na szczęście
mżaweczka taka, że nawet nie ma potrzeby zakładać p/deszczowego nieprzepuszczalnego
ubrania p/deszcz. na siebie. W Polsce deszcz ustaje, tak że toczę się do Rabki
w zupełnie przyjemnej pogodzie. Ale mi się nie chce. Wynagradzam sobie tą
męczarnię cheeseburgerem w Rabce. 18zł, kładzie na łopatki syf z McDonalda. Na
kwaterze koło południa.
Przesilenie. Tak można nazwać tą trasę. Przedobrzone, na
siłę, nie chciało mi się, miałem dość. Spowalniały mnie burze, wiatr w twarz i
upał. Ale z drugiej strony coś tam pojeżdżone, 370km wpadło. Coś tam nowego
zobaczyłem: wieżę na Kamziku, centrum Pieszczan, dzielnice Koliba i Vinohrady w
Bratysławie. Wykąpałem się porządnie w Złotych Piaskach! Kilka hamburgerów
zjadłem ;) Tak że ogólnie było fajnie. A nie czuję specjalnie potrzeby żeby
cokolwiek komukolwiek, czy sobie, udowadniać. Przejechałem mnóstwo ciężkich
tras, i mnóstwo ciężkich tras jeszcze przejadę.
Zaliczone szczyty:
przeł. Spytkowicka 709 (x2)
Kamzik 439 (Małe Karpaty)
9.00 (sb) - 11.45 (pn)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem, Rabka 2023
Bratysława
d a n e w y j a z d u
387.77 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/12-14-08-2023-bratislava-45645a2?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/FqycCMrCfzhwsCHKA
Nieuchronnie zbliżający się długi weekend oznaczał
nieuchronnie zbliżający się długi trip. Problemy jednak były dwa: po pierwsze
jakaś infekcja, zatkany kinol, osłabienie, ogólnie organizm chodził mi na 3
cylindry, brakowało mocy. Może to sprawka Eris? Najnowszy waria(n)t Kovida,
gdyby ktoś nie był na bieżąco z wariantami wirusów. Drugi to to, że 15
sierpnia chciałem pojechać na defiladę do Warszawy. Ostatecznie wyszło tak, że
słaby organizm nie stał się wymówką dla długiej trasy, a na defiladę niestety
zabrakło miejsca w grafiku. A zaatakować postanowiłem Bratysławę, jako że
ostatnio nie udało mi się tam dotrzeć. Mając na uwadze ww. infekcję
postanowiłem skrócić nieco trasę - podjechać PKP i wystartować z New Targu. Tak
naprawdę miałem jeszcze plan B, polegający na tym, że zaoszczędzone 60km na
starcie pozwoli wydłużyć nieco trasę. I że z Bratysławy polecę na Wiedeń. Lub
przed Bratysławą zaliczę jeszcze Gyor (HU) - jeszcze nie byłem. Yhy. Polecę.
Zaliczę. Nom. Ledwo doczołgałem się do Bratysławy :D Tzn. nie czołgałem się
przez 390km. Przez pierwszych 300 jakoś to szło, była przyjemność z jazdy.
Potem odcięło mi moc, tak że tylko ostatnich 90km było wymęczone, siłą woli.
A wycieczkę zacząłem dość wcześnie jak na mnie, budzik
obudził mnie o 6.00. Tak żeby wyruszyć o 6.20, pociąg o 6.50. Na szczęście
zorientowałem się że pociągi Krk-Zakopane zatrzymują się na bliższej mi,
niedawno wybudowanej stacji Kraków-Podgórze. Bo już chciałem wstawać 5.00 i
dymać na Krk Główny na pociąg o 6.30 :D Gdy nadjechał pociąg, przypomniałem
sobie że jazda pociągiem do Zakopanego w początek długiego weekendu nie jest mądrym
pomysłem. Opóźniony i nabity na full. Udało się wepchać po sprawdzeniu 3 czy 4
drzwi. No nie da się ukryć że tłok generowali w dużej mierze rowerzyści, a
dokładnie to ich rowery ;) W okolicach jednego tylko wejścia Pani Konduktor
naliczyła ich 26 sztuk! W całym pociągu mogło być ze 3 razy tyle. Co jednak
najważniejsze ludziom nie brakowało dobrego humoru, i z uśmiechem na twarzach podawali górą rower, ponad morzem rowerowego złomu, gdy ktoś potrzebował wysiąść :D Gdy
jednak ktoś chciał iść to toalety to już tak różowo nie było. Trzeba by
przenosić ludzi ponad tym rowerowym złomem :D A może to nazwa pociągu tak
poprawiała humor całemu towarzystwu? „Luxtorpeda” tak zwie się ów połączenie.
Ani to lux, ani torpeda :D Syryjscy imigranci w takich warunkach podróżują żeby
się dostać do Francji. W New Targu pół godziny opóźnienia, tak że 100km z
hakiem trasa zajęła Luxtorpedzie 3 godziny :) Ogólnie to założenie jest też dziś
takie, żeby pojechać do tej Bratysławy trochę innymi drogami. Bo zawsze jeżdżę tam jedną i tą samą trasą,
Chyżne – D. Kubin – Żylina – Trenczyn – Trnava. Tak więc na początku w New
Targu muszę odnaleźć początek słynnej trasy rowerowej do Trzciany. Wstyd
przyznać, ale jeszcze nią nie jechałem, i zawsze cisnę krajową 7ką na Chyżne.
Początek trasy zlokalizowałem, widzę go za zamkniętą bramą. Jakiś wieśniak pewnie
zagrodził, żeby ludzie mu nie jeździli prywatną drogą, w jego prywatnym
mieście, w jego prywatnym świecie. Tak więc ze 3km musiałem nadłożyć naokoło. Sama
ścieżka rowerowa to naprawdę extraklasa, jak w Austrii jakiejś. Idealnie gładka
asfaltowa alejka, płynnie i zwinnie poprowdzona przez pola, lasy, wzgórza Nowotarsko
– Orawskiej krainy. Jest pewien haczyk – dlatego jest tak pięknie, równo i gładko bo idzie ona
śladem zlikwidowanej linii kolejowej… No to już nie jest fajne. Brakuje tego
połączenia kolejowego N. Targu z Trzcianą. Po prostu idzie po dawnych nasypach
i wiaduktach kolejowych. W jednej z dawnych stacyjek urządzone jest natomiast bistro dla rowerzystów. Dużo różnej klasy bikerów, w tym również tych
niedzielnych oraz rodzin z dziećmi, których zapewne cieszy brak ostrych podjazdów. Widoki piękne,
pogoda takoż, ale jakoś niemrawo mi ta jazda idzie. Po chwili uświadamiam sobie
dlaczego. Dzięki temu łagodnemu wyprofilowaniu można nie dostrzec że do granicy
PL/SK cały czas delikatnie wspinamy się do góry. Po przekroczeniu granicy, gdy
leci się bez wysiłku 40ką, wszystko się wyjaśnia. W każdym razie polecam ten
odcinek, muszę więcej pojeździć trasami VeloCośTam. Na pewno jest to ciekawa
odmiana od moich „ścieżek rowerowych”, o dwu- lub trzycyfrowych numerach (drogi
krajowe/wojewódzkie po prostu). Od Trzciany póki co jadę starym szlakiem,
ścieżką rowerową nr 59 ;) Również bardzo fajna, meandruje ona pomiędzy górami doliną
rzeki Oravicy, a potem rzeki Oravy. Fotka mojego ulubionego zamku w Oravskim
Podzamczu, dwa niewielkie podjazdy i już Dolny Kubin. Pora zrobić tanie mniej
drogie zakupy, bo skończyły mi się kanapki i picie. Oraz zaaplikować drugi raz
krem z filtrem, bardzo ważne żeby o tym pamiętać. Mijam Kralovany - dobrze
znane mi miejsce, za sprawą częstych tutaj przesiadek na stacji kolejowej. Tutaj
też rzeka Orava wpada do Wagu. A ja zwykle jadę za biegiem Wagu, do Bratysławy.
Tym razem jednak zrobię inaczej. Skręcę na Martin i polecę pojadę przez
Prievidzę, Topolczany. Chyba jeszcze nie jechałem przez te miasta, a ilość km
podobna jak przez Żylinę i Trenczyn. W międzyczasie się zobaczy czy prosto do
Bratysławy czy jakiś skok w bok, np. na ten Gyor. W Martinie udaje mi się nie
zapomnieć o zakupach przed nocą. Oraz wciągam wreszcie ciepły posiłek - zasłużonego
kebaba. Na scenie na rynku jakaś impreza. Rozbawianiem ludzi zajmują się
głównie trzej żule, tańczący w rytm muzyki :) Powoli zbliża się noc. Nie
zapowiada się ona tak ciepło, jak w czasie lipcowych upałów. Jazda z gołą klatą
raczej odpada. Zastanawia mnie co ubiorę na głowę bo zapomniałem czapki pod
kask. Do wyboru mam: koszulki, majtki, materiałową siatkę, foliowe worki i kąpielówki. Stanęło na tych ostatnich. Czapka to to nie jest, ale zapewnia
jakąś ochronę głowy i uszu przed pędem zimnego powietrza. Krajobraz płynnie,
ale zmienia się. Docieram wszak na południe Słowacji. Tak że najwyższe szczyty
górskie zostawiam za plecami. Mniejsze (pa)górki towarzyszyć mi będą prawie do
końca, ale głównie tylko jako widoki na horyzoncie, droga będzie coraz to bardziej płaska. W
okolicach Prievidzy jedna z ostatnich, niewysoka górka, przełęcz. Po drodze
ciekawostka. Na zupełnym odludziu, w niczym niewyróżniającej się wiosce
wyremontowany przystanek autobusowy (to jeszcze można zrozumieć), oraz zasilaną
energią słoneczną „automat”. Z gniazdkami do ładowania wszy-stkie-go. Jest USB
5V 1/2A, jest zapalniczka 12V i gniazdo 230V niczym w domu. I to wszystko razy
dwa, i akumulatory też chyba dwa. I elektryczna pompka, i jakieś turystyczne komunikaty głosowe (nieaktywne). Najciekawsze jest natomiast z tyłu automatu.
Automatyczny defibrylator! Na pewno uratuje niejedno życie, gdy ktoś dostanie
zawału akurat na tym przystanku, akurat w tej wiosce. Ja z defibrylatora jednak
nie korzystam, jeszcze jako tako jadę. Korzystam natomiast z USB, i w czasie odpoczynku
dobijam telefon o 10%, obniżając napięcie w aku automatu z 13,1 na 12,8V.
Prievidza, Partizanskie, Novaky. Takie mijam miasta, ale mało co z nich
zapamiętałem. Ogólnie dość przemysłowe okolice, sporo kominów i buchających
parą wodną chłodni kominowych. Z jednego takiego obłoku kropił nawet mały deszczyk. Utkwiła mi tylko w pamięci, oraz również na
zdjęciu jakaś płaskorzeźba/pomnik, zapewne z poprzedniego ustroju. Chyba
w Prievidzy. Gwieździsta sierpniowa noc oznacza spadające gwiazdy. Jedną
widziałem, i pomyślałem sobie pewne życzenie (tajemnica jakie). Przed świtem
chłód taki, że zakładam na wierzch drugi kurtalon. Do Topolcanów dojeżdżam o
poranku, tak że niewysokie tempo spada coraz bardziej. Coraz więcej odpoczynków i drzemek na
przystankach. Temperatura szybko wzrasta, dzień zapowiada się upalny. Za to
pogoda 100% stabilna, prognozy zgodnie mówią o 0% szans na burzę. Gyor jak i
inne plany wydłużenia trasy dawno odchodzą w niepamięć. Celem jest dowlec się
do Bratysławy i nie skonać po drodze. W
Topolczanach szukam jakiegoś gastro, ale dziura straszna, w niedzielę wszystko
pozamykane. Zbieram siły leżąc pół godziny nad rzeką w cieniu, a jakże, topoli, ale niewiela to daje. Ewidentnie trzeba zjeść coś ciepłego. Mija doba od wyjazdu, a na liczniku raptem 250km… Katastrofa, moja norma to 300+
w ciągu pierwszej doby. Ale j/w, jakaś infekcja mnie męczy, śpiki i ropa z
zatok. Zamiast Węgier odbijam w prawo, na Hlohovec. Można było tam pojechać
krótszą drogą, trzycyfrówką, ale nie byłem zdecydowany co do dalszej trasy, i
teraz muszę trochę nadłożyć. Przed Hlohovcem trzeba wciągnąć mały podjazd, na
tej cholernej, rozgrzanej patelni bez drzew. Hlohovec to również przemysłowe
okolice. Wielkie zakłady chemiczne, a niedaleko widać chłodnie kominowe
elektrowni, jeśli się nie mylę – atomowej. W końcu jest jakieś otwarte bistro. Wciągam dużego burgera i równie dużego Monstera. Pani przygotowuje mi posiłek, po czym zamyka lokal, i odjeżdża swoim starym BMW. A teoretycznie ciągle otwarte, do wieczora. Tak że szczęście mi dopisało. Hamburger stawia mnie na nogi na parę kilometrów, ale ogólnie to nie jest to TdF. Za Hlohovcem dobijam do znanej mi
ścieżki rowerowej szosy nr 61, którą zwykle jeżdżę na Bratysławę. Zaraz jest
też znana mi skądinąd Trnava ;) Odpoczynek w cieniu drzew. Wychodzę na ostatnią
prostą, ~30km, ostatnie miasteczko Senec, i Bratysława. Trochu przyspieszam,
ale już nie siłą mięśni a raczej siłą woli. Chcę po prostu jak najszybciej
zanurzyć w ciepłej wodzie Złotych Piasków (zalewy na przedmieściach miasta).
Jak będę się tak wlókł to mnie noc zastanie, i woda będzie zimna. Tylko ta woda
mi w głowie. Zrzucić przemoczone od dwudniowego potu szmaty i wskoczyć do wody.
Tylko to mnie teraz napędza. Ostatnia drzemka na poboczu drogi, Senec, wyblakła
od Słońca tablica „Bratyslavski samospravny kraj”. Reanimacja na stacji OMV za
pomocą energetyka i lodów, tylko to jestem w stanie teraz przełknąć. Bratys…. A
nie. Ku*wa nie. Jak człowiek ma trochę sił jeszcze to drogowcy postanowili
remont tera robić i jest parę km zradełkowanej nawierzchni. Bratys…. tak, Bratysława :) Dochodzi 18ta. 330km w 32h. Średnia ok. 11km/h
brutto. Czem prędzej w prawo, na Vajnory. Tak się nazywa tak naprawdę zalew po
prawej, ten bardziej dziki. Złote Piaski to ten po lewej, bardziej urządzony
pod turystów. Znajduję wolne zejście, bez ludzi nad wodą. Zanurzam się ciepł…
chłodnej już jednak wodzie. Chyba zdążyłem w ostatniej chwili z tą kąpielą.
Trzeba wchodzić powoli, żeby nie dostać szoku jakiegoś. Co za ulga. Znowu
podgląda mnie ciekawska, zboczona kaczka. Zawsze gdy się tu kąpie podglądają
mnie kaczki. Nie wiem dlaczego. Tyle dobrze, że nie kaczory. Przebieram się w
czyste ciuchy, czas ustalić plan zwiedzania/plan powrotu pociągiem. Ale nie,
jednak nie. Nie mogę sobie odpuścić. Jeszcze druga kąpiel, w drugim zalewie, we
właściwych Złotych Piaskach :) Tam jest też plaża nudystów. Czyli starych
grubych 60-letnich dziadów i pomarszczonych 70-letnich bab, którym odbija i nie
mają co ze sobą zrobić, i łażą na golasa. Umyłem też łeb robiąc fryzurę „na podróżnika rowerowego”. Gdy zażyłem po raz drugi ochłody, czas ruszać do
centrum. W sumie na razie to kierunek dworzec, hlavna stanica. Bo przez neta
nie da się kupić biletu na rower. Jest niedziela wieczór, powrót raczej jutro o
świcie. Pewną opcją powrotu jest pociąg o północy do Kralovan, potem kolejny, i
o świcie w Trzcianie. Z Trzciany do New Targu 40km znowu tą fajną ścieżką
rowerową, i ostatni pociąg New Targ-Krk. Ale odpuszczam, nie mam siły na te
40km. Chcę też sobie na spokojnie pozwiedzać Bratysławę. Zwiedzam na razie przejazdem,
blokowiska, osiedla domków, wielkie parkingi centrów handlowych. W zasadzie
jadę na pamięć na ten dworzec, GPS nie potrzebny. W końcu jest
charakterystyczny podjazd pod stanicę. Na górze równie charakterystyczny budynek dworca (z poprzedniego ustroju), a przed nim wielka pętla autobusowa/trolejbusowa/tramwajowa.
Cała zastawiona czerwonym taborem komunikacji miejskiej. Zanim kupię bilety
ewidentnie muszę kupić coś do jedzenia. Niedziela wieczór nie daje wielkiego
wyboru. Ulubiona buda z burgerami na dole, przed podjazdem pod dworzec
zamknięta. Zadowalam się taką sobie bagetą z szynką, tak sobie podgrzaną w
mikrofalówce. Kupuję bilety, o 6.20 pociąg do Żyliny, i potem drugi do Bogumina
(Czechy, zaraz koło polskiej granicy). Ostatni bilet, z Bogumina (lub Chałupek,
po drugiej stronie CZ/PL granicy) zostawiam sobie na potem. I to był dobry
wybór. Byłbym ponad 100zł w plecy, a tak będę „tylko” kilkadziesiąt zł w plecy.
Dlaczego – o tym potem. Na razie zajmijmy się zwiedzaniem. Na pierwszy ogień,
póki jeszcze trzymam się na nogach – wzgórze zamkowe. Trochę jest do
podjechania. Jakieś tam fotki zamku i wielkiej flagi Słowacji, ale nie mało co
z nich wyszło… Jak się oszczędza i kupuje telefon za 650zł to potem zdjęcia są
jakie są. Ze wzgórza, pełnego bogatych willi i posiadłości pięknie widać też
panoramę miasta, pełną coraz większej ilości wieżowców. Na zdjęciu widać mało co. Strooomy zjazd w dół. Fotka na tle słynnego mostu SNP, drugiego obok zamku
symbolu Bratysławy. Przejeżdżam tymże na drugą stronę Dunaju. Poza centrum
gdzie jest niewielki zgiełk (noc ndz/pon) to Bratysława jest cicha i spokojna,
rozbrzmiewa tylko koncert chrząszczy. To z czym kojarzy mi się nocna Bratysława i
Wiedeń to właśnie te grające chrząszcze. Widocznie taki klimat że tyle ich tu
jest. Zawsze też ciekawią mnie też rosnące tu drzewa z liśćmi na długich pędach. Jest to gatunek niespotykany w Polsce, lub spotykany bardzo rzadko.
Park, drzemka. Powrót z powrotem na północny brzeg starym mostem, tym
chyba jadę pierwszy raz. Znowu na drugą stronę Pristavnym Mostem. Ten właśnie
most, a nie SNP, robi na mnie największe wrażenie. Bo jest po prostu ogromny.
Na górnym poziomie jezdnia 2x3 pasy, na dolnym 2 tory kolejowe i z boku kładka
dla pieszych/rowerzystów. Pomiędzy dwoma poziomami ogromna kratownica, wysoka
na chyba z 8 metrów. Cały most chyba z 25 metrów ponad rzeką/zaroślami na
brzegach. Tak że konstrukcja sięga koron
drzew. A z obu stron prowadzą na niego plątaniny gigantycznych, betonowych estakad wspartych na wielkich filarach. Do tego wyrastające z zarośli 30m słupy z bill-boardami, tak żeby było je widać z jezdni mostu. A pomiędzy belkami
kratwonicy widok na żurawie portu na Dunaju, i wieżowce centrum miasta. Lubię
jeździć tym mostem. Pozwiedzałem jeszcze centrum z wspomnianymi nowiutkimi
wieżowcami, podrzemałem na ławeczkach. Km za wiela nie zrobiłem, może ze 40 w
ramach zwiedzania miasta. Bo już autentycznie opadałem z sił. Tak że ostatnich
kilka km po prostu zrobiłem spacerkiem. Wsparty o kierownicę roweru, niczym
100-letni dziad o swój balkonik :D Doczłapuję na dworzec, ciepła noc dobiega
końca, wstaje nowy dzień. Robię ostatnie fotki, resztką sił wnoszę rower po schodach.
Wrzucam rower do pociągu, konduktorka zamyka go w „komórce” na rowery i bagaże,
zwalam się na fotel i idę spać. W Żylinie wytaczam się na dworzec. Pół godziny
do odjazdu. I numer ten co kilka lat temu, gdy wracałem z ataku na Wiedeń.
Spier&)#$^ mi pociąg. Jak? Nie wiem. Był na tablicy że odjeżdża z
nastupiste (peronu) pierwszego o 8.34. Minęła 8.34, pociąg nie nadjechał.
Zniknął za to z wszystkich tablic, tych wewnątrz dworca też. Jakby był opóźniony
to by wisiał dalej na tablicach z godz. 8.34 i podanymi minutami opóźnienia.
Być może była zmiana peronu, o czym powiadomili przez głośniki po słowacku, a
ja nie słuchałem uważnie… Zresztą cały dworzec jest w remoncie i jakieś komunikaty
o zmianach w peronach i odjazdach. W ten sposób przepadło mi kilkanaście Euro.
Następny jest Leo-Express. Odjazd 9.02, +55minut opóźnienia, czyli o 10tej. Kupuję
bilet przez neta. Tym razem pociąg mi nie uciekł, słuchałem uważnie
komunikatów. Przynajmniej pierwszy raz przejechałem się Leo-Expressem. Prywatny
czeski przewoźnik który obsługuje trasy charakterystycznymi, czarnymi składami.
No to jest to poziom wyżej, niż polska LuxTorpeda :) Szerokie fotele, mnóstwo
miejsca, konduktor jest też „kelnerem” i roznosi gorące napoje i różne
przekąski. Jest też „security”, czyli ochroniarz który zajmuje się głównie
sprzątaniem i noszeniem wielkich worów ze śmieciami. Jakby nie patrzeć - ochrania pociąg przed brudem. Do Bogumina docieram o 11.25. Mam na celowniku pociąg do Krakowa o
11.34. Zdążam z zapasem, bo ten też opóźniony, o 25 minut. Kupuję bilet w
pociągu – to właśnie tutaj NIE STRACIŁEM drugi raz 50zł. Nie kupując biletu na
wcześniejszy, inny pociąg, na który bym nie zdążył. Jadę zaś expresem Porta Morawica
z Grazu (A) do Przemyśla. Załapuję się na miejsce siedzące w wagonie I klasy.
Tj. miejsce siedzące na podłodze, w przedsionku wagonu I klasy ;) W sumie nawet
komfortowe – austriacki luksusowy wagon z panoramicznymi oknami zachodzącymi na
dach, więc nawet w przedsionku jest miękka wykładzina na podłodze. Większy
komfort niż w klasie II na fotelu. Bo tam nie działa klima. A tu wystarczy leniwie
ruszyć nogą i fotokomórka automatycznie otwiera drzwi od luksusowego przedziału
I klasy, i wpada trochę chłodnego powietrza :D Komunikat o pożarze na stacji w
Rybniku czy gdzieś tam, nie wiadomo kiedy pojedziemy dalej… Na szczęście tylko
+15minut opóźnienia. Do Krk EKSPRES dowlókł się koło 15tej…
Udana wycieczka. Pomimo słabości udało się osiągnąć cel
minimum, tj. Bratysławę. Zaliczyć nowe drogi, nowe miasta, coś tam pozwiedzać,
wykąpać się, nie zasłabnąć, nie usnąć na rowerze, przejechać się LeoExpressem.
Jak na ironię objawy ustąpiły dzień po trasie, we wtorek. Bratysława zawsze
spoko.
6.20 (sb) - 15.35 (pon)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Trnava
d a n e w y j a z d u
377.29 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/P8TUjRMmaaPmfdsf6
https://www.alltrails.com/explore/map/trnava-21-22-07-2023-b93f118?u=m&sh=qek9hh
(Na rowerze: Rabka - Bahoń
Pociąg: Bahoń - Trnava
Rower: zwiedzanie Trnavy
Pociąg: Trnava-Kralovany-Trstena
Rower: Trstena-Rabka (45km)
Dlatego ślad ma 320km, a we wpisie jest prawie 380.)
Budapeszt zajął mi niedzielę-poniedziałek-wtorek, tak więc
plan jest taki że środę i czwartek przeznaczę na regenerację, i zostaje mi
piątek-sobota na jeszcze jeden dłuższy trip. Założenie jest takie, że ma to być
trasa z jedną nocką, i powrót w
sobotę wieczorem. W niedzielę muszę wracać do Krakowa. Stanęło na
Bratysławie, powinienem zdążyć (yhy). Upały się (gwałtownie) skończyły, a
prognozy pogody zapowiadają spore zachmurzenie i możliwe burze oraz przelotne
opady deszczu. Natomiast im dalej na południe tym prezentuje się to lepiej.
Czyli muszę po prostu jak najszybciej napierać na południe :)
Ambitny plan startu o 6 kończy się jak zwykle, tj. startem o
wpół do ósmej. Trochę czasu zajęło mi przygotowanie eksperymentalnych bułek z
twarogiem, kalarepą i ogórkiem surowym/kiszonym (po prostu z tym co mi zostało
w lodówce). Poranek zgodnie z prognozami jest pochmurny, z małymi
przejaśnieniami, ale ciepły. Zlatuję do Rabki, wciągam śniadanie w postaci ww.
bułek, po czym wspinam się do ronda na starej Zakopianki, i obieram kurs DK7 na
Chyżne. Zachmurzenie ciągle duże. Wygląda na to że obejdzie się bez klajstrowania się
kremem z filtrem :) Przynajmniej w piątek. Wspinam się na przeł. Spytkowicką,
gdzie jak to zwykle bywa Krokodylki w swym ciemnozielonym busiku prowadzą
polowanie na ciężarówki. Rzut oka na Babią Górę, potem na Tatry. Nad Tatrami nieciekawie, ciężkie i ciemne chmury, nie chciałbym być teraz na Tatrzańskim
szlaku. Na Słowackiej granicy melduję się po 10tej. W Twardoszynie przerwa na
burgera/frytki, w cieniu ogrooomnych topoli. Przed Oravskim Podzamokiem staje
się to co stać się musi, czyli dopada mnie spory, ale przelotny deszcz.
Przeczekuję na przystanku. Obowiązkowa fotka mojego ulubionego zamku. Potem
pada raz jeszcze, oczywiście przestaje w momencie przyodziania się w ubranie
p/deszcz ;) W Dolnym Kubinie, żeby nie przejechać tylko tranzytem, w ramach
zwiedzania przejeżdżam przez charakterystyczną, drewnianą kładeczkę nad rzeką
Oravą. We Vrutkach oględziny pomnika-armaty, pamiątki po tutejszym powstaniu. Podobnie
jak ostatnio rezygnuję z górzystego objazdu trzycyfrówką przez Terchovą, i
ryzykuję jazdę nieciekawym kiedyś odcinkiem krajówki Strecno-Terchova. I to był
dobry wybór. Okazuje się że remont już zakończony, nowy gładki asfalt, i ktoś
poszedł wreszcie po rozum do głowy. Zamiast drogi 1+2, z kierunkami ruchu
rozdzielonymi separatorami i bez poboczy, zrobili szosę 1+1 z szerokimi,
asfaltowymi poboczami :) Wreszcie rower przestaje tu być zawalidrogą na
dystansie kilku km i można go wyprzedzić. A rowerzysta, w tym przypadku ja,
może jechać bezstresowo. Wreszcie można spokojnie podziwiać piękno „kanionu”
rzeki Wag. Rzeka meandruje tu w głębokiej kotlinie, po obu stronach strome
zbocza gór, porośnięte soczyście zielonym lasem. Droga i linia kolejowa
przyklejone są do z trudem wyszarpanego przyrodzie skrawka zbocza, po lewej
stronie rzeki. Przyroda upomina się o swoje i jest miejsce, w którym nowo
wyremontowana droga osunęła się do rzeki. Wreszcie też dostrzegam, że na
wzgórzach obok jest nie jeden, a dwa (może nawet 3? nie pamiętam) zamki/ruiny
zamków. Na fotce zdjęcie tego najciekawszego, stojącego na skale, która
wsparta jest betonowym wzmocnieniem. Na wjeździe do Żyliny dostrzegam ciekawy pojazd
– wiertnicę na 6-osiowym podwoziu Tatry, niestety nie ma jak podjechać żeby
obadać z bliska. W ramach zwiedzania przejażdżka przez centrum Żyliny. Zjeść
coś ciepłego niestety zapomniałem. Za miastem wskakuję na „ostatnią prostą”,
tj. 61 na Bratysławę. „Ostatnia prosta”, bo choć to równe 200 kilosów, to
jednak do samej stolicy prowadzić mnie będzie jedna droga, number 61. Bez
patrzenia na drogowskazy, tylko na tablice kilometrowe. Pod wieczór rozpogadza
się wreszcie, a Słońce na dobre wychodzi zza chmur. Za chwilę oczywiście schowa
się za górami. Cisnę ile wlezie i zdążam 10 minut przed zamknięciem Kauflanda w
Povazskiej Bystrzycy. Udaje mi się zrobić niedrogie mniej drogie zakupy na noc.
W tym przypadku ledwo zdążyć a prawie zdążyć robi wielką różnicę. To prawie jak
być albo nie być. Przetrwać noc na Słowackich zadupiach albo skonać z głodu.
Ew. zbankrutować na zakupach na nielicznych całodobowych stacjach benzynowych. W
miasteczku załapuję się też na jakiś koncert, festyn. Bardziej jednak niż grane
utwory interesują mnie obiekty gastronomiczne ;) Wciągam kubełek frytek.
Obładowany zakupami i najedzony mogę ruszać w kolejne km nocnej podróży. Ta
odbywa się bez przygód. W Trenczynie tylko dopada mnie mocny, ale przelotny
deszcz, ostatni już w tej trasie. Poza tym noc jest nadspodziewanie ciepła,
można jechać z gołą klatą. Oraz krótka, zaraz wita mnie nowy dzień. Wraz z porankiem
zaczyna się senność i lekkie zamulenie, spowolnienie. Na szczęście przystanków
od groma. Aż że nie zawsze kompletne? Dach mi teraz nie potrzebny, wystarczy
ławeczka. Krajobraz się zmienia, góry zostawiam daleko za plecami. Zaczyna się
płaska naddunajska nizina, a po horyzont pola uprawne. W tym całe łany
słoneczników, prawie jak na Węgrzech. W ogóle zawsze gdy jadę daleko na południe,
na Węgry, czy do Bratysławy, widać że wjeżdża się tutaj w trochę inny już,
cieplejszy klimat. Widać to po roślinności: kończą się lasy iglaste a
coraz więcej jest akacji, pojawiają się też inne, rzadko spotykane w Polsce gatunki. Nawet rosnące przy szosie
chwasty są trochę inne niż w Polsce. Nie zrobiłem fotki, ale droga z obu stron
obrośnięta jest chaszczami pełnymi ogromnych, wysokich na ponad 2m ostami. Coraz większa ilość
linii WN świadczy o bliskości wielkiej elektrowni. Widzę ją zawsze na
horyzoncie po prawej, gdy jadę do Bratysławy. Jedna z dwóch słowackich atomnych elektrostancji. Trzeba by ją kiedyś obadać z bliska, ale ewidentnie NIE
DZISIAJ. Dziś założeniem jest:
„trasa z jedną
nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
Nie ma szlajania się na rowerze dwie noce pod rząd, nie tym
razem. A idzie coraz wolniej, i wolniej. Drzemki, głód i narastający upał.
Trzeba włączyć wreszcie krem z filtrem. Co kawałek przeliczam czas do odjazdu
pociągu i wygląda to coraz gorzej. Tym bardziej że chciałbym wykąpać się w
Złotych Piaskach (zalew na przedmieściach Bratysławy). Pierwotnym planem był
pociąg o 13.27, wtedy w Rabce koło 22giej. Jestem w stanie zaakceptować ten o
15.27, wtedy w Rabce o północy. Kolejny, 17.27, to już za późno. Dowlekam się
do Trnavy. Czas czasem, ale zjeść coś muszę. Wciągam niedużego i takiego sobie
kebaba. Więcej surówek niż mięsa. Zwiedzanie rzecz jasna tylko przejazdem. Za miastem przez jakieś 2km jadę dosłownie po setkach rozciapkanych na asfalcie na płasko
trupach myszy, czy innych małych gryzoni! Pocieszam się że ja to w sumie nie
mam tak źle w porównaniu do nich, ja jestem tylko zmęczony. Docieram do kraju
(w sensie województwa) Bratyslavskiego. Samospravnego. Jeszcze 20km. Pora
wreszcie zainteresować się kwestią biletu. Już wiem że celuję w pociąg o 15.27.
Wchodzę na stronę ZSSK, i… brak wolnych miejsc na rowery. Nie ma ani w pociągu
o 15.27, ani o 17.27. Są tylko w tym o 13.27, na który na pewno nie zdążę. I co
ja mam teraz zrobić? Mam dość. Kupuję bilet na ten najwcześniejszy, i zawracam
do Trnavy. Ale nie chce mi się jechać wstecz te kilkanaście km. Akurat zaraz
jest stacja BAHOŃ. Pośpieszne tu nie stają, tylko regionalne. Wrócę do Trnavy
regio, zaraz ma być. Opoźniony, ciągle nie nadjeżdża. Z hukiem za to dosłownie
prze-la-tu-ją dwa ekspresy, pewnie ze 140 na godzinę :O Aż wiatą zatelepało, a uszy przytkało, taka zmiana ciśnienia. W
końcu jest regio. Ciekawy, piętrowy skład. Przeciskam się przez połowę pociągu
żeby kupić bilet za 0,80 Euro. Rower za free. Chyba bez potrzeby, bo to raptem
jeden przystanek, 10 minut jazdy, nikt tego biletu nie sprawdzi. Trnava Hlavna
Stanica, prezentuje się dość okazale. Są 4 perony i nawet „wieża kontroli lotów" niczym na lotnisku :) W Trnavie mam
ponad godzinę czasu do odjazdu. Zwiedzam jakiś park, myję się mokrymi chustkami
w krzakach, żeby śmierdzieć trochę mniej. Wolał bym kąpiel w Złotych Piaskach.
Wciągam hot-doga z pieczoną kiełbasą, i daję jakieś drobne nachalnej cygance, żeby się
odpierdoliła. Wchodzę na peron, nadjeżdża mój ekspress Bratislava-Kosice. A ja
uświadamiam sobie że jestem głupi. Na każdym wagonie rysuneczek rowerka, i
symbol 3+, 4+, itp. No tak. Tyle lat jeżdżę pociągami i zapomniałem.
Zapomniałem, że na Słowacji są dwa rodzaje miejsc na rower. Są bilety z
miejscem na rower w zamykanej „komórce”, pod opieką konduktora. I te faktycznie
były wszystkie wyprzedane. Oprócz nich są też zwykłe miejsca na rower, stojaki, pod opieką pasażera. I
ilość tych jest chyba nie ograniczona, jeśli tylko rower fizycznie się zmieści. 3+, 4+, czyli co najmniej 3, co najmniej 4 miejsca na rowery na wagon. Podobnie z rezerwacją
miejscówki. Nie jest ona obowiązkowa, tylko trzeba ustąpić siedzenia gdy zgłosi
się ktoś z rezerwacją. Czyli byłem 20km od Bratysławy i nie dojechałem tam przez własną głupotę. Ale w sumie to mam to w dupie. Bo to ma być:
„trasa z jedną
nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
I będzie. W Bratysławie byłem nie raz, i jeszcze nie raz
będę. To czy bym tam dojechał wiele nie zmienia, i tak popędziłbym prosto na
dworzec. Pociąg coraz bardziej napchany ale udało się znaleźć miejsce siedzące,
i trochę przespać. SPAĆ PRZEZ POŁOWĘ DROGI. W Kralovanach przesiadka na bardzo
klimatyczny regio do Trsteny. Skład ze starych, czechosłowackich zapewne,
spalinowych wagonów motorowych. 100km huku diesla pod podłogą, przerywanego
tylko na sekundę, przy zmianie przełożenia. 100km szarpania na zakrętach po
nierównym torze. Po prostu 100km klimatycznej podróży :) (bez klimatyzacji). W
Trzcianie po 18tej. Trzeba jeszcze wymęczyć 45km do Rabki. Tu nie chodzi nawet o
zmęczenie, tylko że po prostu nigdy nie chce mi się jechać tego odcinka.
Przygoda się już zakończyła, i marzę tylko o tym żeby wskoczyć pod prysznic, i
do łóżka. Albo do łóżka, bez prysznica. A nie męczyć 45km krajówką. W Chyżnem
kupuję w foodtrucku "zboczka" (hamburger tak się nazywa). Męczę podjazd na przeł. Spytkowicką.
Na zjeździe z przełęczy dokręcam do 60-70km/h. W Rabce wczołguję się zakosami
na podjazd pod kwaterę. W łóżku o 23ciej :)
Pomimo że nie dotarłem do Bratysławy, to wycieczkę oceniam jako udaną. Najważniejsze założenie -
„trasa z jedną nocką, i powrót w sobotę wieczorem”
- zostało spełnione. Poza tym udało mi się też wziąć prysznic przez walnięciem się w wyro, z czego również jestem dumny :)
7.25 (pt) - 22.20 (sb)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem, Rabka 2023
Praha 2
d a n e w y j a z d u
354.19 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/16-18-10-2022-praha-80b0c85?u=m
https://photos.app.goo.gl/pjZBerQG8zh1zv8k7
5.40 (ndz) - 14.10 (wt)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Deutschland
d a n e w y j a z d u
370.36 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
W piątek po robocie do Berlina, odwiedzić Olafa oraz Juzusa w Świebodzinie.
Brama nie świeci, zabrakło prądu. To zdjęcie jest niczym pewien symbol, pewien znak... Początek końca Niemieckiej potęgi.
https://www.alltrails.com/explore/map/8-9-10-2022-berlin-0c836be?u=m
https://photos.app.goo.gl/vJtkWT3EobE8RYfh8
Od po pracy w piątek
do godz. 00.50 w pon.
A do pracy też w pon., na 9.00 :)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Gwóźdź programu - Budapeszt
d a n e w y j a z d u
386.02 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/GkaARr7sTy2QXrHM8
https://www.alltrails.com/explore/map/21-23-08-2021-budapest-d1588e6?u=m
9.00 (sb) - 4.15 (pon)
Zaliczone szczyty:
Beskid Żywiecki:
Przeł. Bory Orawskie (Spytkowicka) 709 x2
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem, Rabka 2021
Brno
d a n e w y j a z d u
350.81 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/3-4-07-2021-brno-a279094?u=m
https://photos.app.goo.gl/Wta9vhWRnSWYX8FL7
8.05 (sb) - 00.30 (pon)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Turystyka w Opolu i Wrocławiu
d a n e w y j a z d u
371.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/TLgwRQ9LRJQ5JMS26
Wpis uzupełniany po łebkach w grudniu, chyba nie ma sensu rysować nowej mapki, ino zapodam tą z grudniowej trasy na Wrocław. W przybliżeniu to samo. Z tym że w lipcu było mnóstwo zwiedzania Opola i Wrocławia po drodze. I była rozerwana opona i kapeć na powrocie w dworca w Krakowie do komu, i kilka km z buta ;) No i było rzecz jasna cieplej :)
https://www.alltrails.com/explore/map/thu-10-dec-2020-18-16-414a749?u=m
8.25 (pt) - 1.40 (pon)
Kategoria > km 350-399, Powrót pociągiem
Pielgrzymka
d a n e w y j a z d u
355.30 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2500 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Dlaczego "pielgrzymka"? To wiedzą tylko wtajemniczeni.
Coś mapki z gpsies się nie wklejają... W każdym razie: Krk - Sandomierz - Annopol - Kraśnik - Krasnystaw - Chełm. DK79 - DW777 - DK74 - DK19 - DW842 - DW812.
Powrót 4 pociągami z dwoma przygodami (pozytywnymi). Wg planu:
Regio Chełm-Rejowiec odj. 17.13
Regio Rejowiec-Lublin
TLK Lublin-Przeworsk
TLK Przeworsk-Kraków przyj. 00.23
Najpierw może druga: druga przygoda to przytrzymanie TLK36102 w Przeworsku, aby kilku pasażerów (w tym i ja) z opóźnionego 70min TLK13106 nie utraciło skomunikowania. Super, ale takie rzeczy się zdarzają jak się ma szczęście.
Natomiast pierwsza przygoda to historia nie do uwierzenia, takie coś nie miało prawa się wydarzyć ale się wydarzyło. W Rejowcu było 5min na przesiadkę z jednego Regio do drugiego. Nie zdążyłem znaleźć przejścia pod peronami, pociąg uciekł.
Już zacząłem opracowywać plan B, czyli 60km na gumowych kołach do Lublina, nocka w Lublinie, powrót do Krk pierwszym porannym pociągiem, a w pon. urlop na żądanie.
Był z 200-300m za peronem. Zauważył to Pan, nazwijmy Go pracownik techniczny, taki co spina wagony, sprawdza młotkiem koła itp. itd. Zadzwonił do konduktora w odjeżdżającym w siną dal pociągu. Maszynista zatrzymał pociąg, przeszedł na tył, do drugiej kabiny i wycofał na koniec peronu. Dobiegłem z rowerem i nie zostałem w nocy w Rejowcu, dziurze na wschodzie, 30km od ZSRR. Uwierzy ktoś?! Świat jest pełen nie tylko złych, ale również i dobrych ludzi.
Dzień dziecka normalnie :) Dotarcie na pon. rano do pracy dwa razy wisiało na włosku ;)
https://photos.app.goo.gl/yJgX9rCnahr2yc619
8.20 (sb) - 1.40 (pon)
Nowe gminy: 10
Lubelskie: 10
Bychawa
Zakrzew
Wysokie
Żółkiewka
Gorzków
Krasnystaw - obszar miejski
Krasnystaw - teren wiejski
Rejowiec
Chełm - obszar miejski
Chełm - teren wiejski
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem
10 klocków :)
d a n e w y j a z d u
380.42 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2500 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
(ślad mocno niekompletny)
https://photos.app.goo.gl/LwiERendiPBu7Z13A
7.55 (sb) - 23.40 (ndz)
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem