> km 300-349
Dystans całkowity: | 9505.01 km (w terenie 89.00 km; 0.94%) |
Czas w ruchu: | 285:28 |
Średnia prędkość: | 18.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Suma podjazdów: | 61996 m |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 316.83 km i 16h 47m |
Więcej statystyk |
Wawa
d a n e w y j a z d u
303.58 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
PKP do Skarżyska. Rowerem ze Skarżyska do Wawy:
Skarżysko - zadupiami do Białobrzegów - serwisówkami do Grójca - kawałek ekspresówką ;) - DK do Wawy - zwiedzanie Wawy, cała noc i niedziela do popołudnia, ponad 150km :)
Powrót PKP do Krk
https://photos.app.goo.gl/sNMPQktBZkibTFq4A
5.20 (sb) - 22.30 (ndz)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Najwolniejsza wycieczka świata
d a n e w y j a z d u
300.89 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/cUZKNRRmYzo9hYTJ7
https://www.alltrails.com/explore/map/tatra-tour-17-18-06-2022-f15eda3?u=m
Opis nastąpi.
6.45 (pt) - 14.50 (sb)
Kategoria > km 300-349, Rabka 2022
Koszyce
d a n e w y j a z d u
349.51 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/25-26-05-2022-kosice-eaa1da3?u=m
https://photos.app.goo.gl/dQEBqWFGEBK9ubuD8
W zasadzie to plan tego dziewiczego rejsu (rower z nowym
napędem) powstawał na bieżąco. Jedynym kierunkowym był wiejący na wschód wiatr.
Myślałem z początku o jednodniowej przejażdżce WTRką, wzdłuż Wisły i nazad.
Jednak pogoda okazała się o wiele lepsza niż wynikało to z prognoz,
postanowiłem zatem zaatakować góry. Z gór urodziła się Słowacja, a ze Słowacji
Koszyce, i zarazem pierwsza konkretna trasa w tym sezonie :)
W narastającym
zaduchu sprawnie łykam kolejne hopki szosy do Gdowa. Jako że rower jest po
grubszym remoncie wziąłem ponadstandardowy zestaw narzędzi i na pauzach
dokonuję regulacji tego i owego. Przerzutki, kierownica itp. Z tylną przerzutką
szybko doszedłem do ładu ale przód będę poprawiał już po powrocie. W Dobczycach
już nieźle przypieka. Ja tymczasem obieram mocno górzysty skrót do Limanowej,
bokami przez Stare & Nowe Rybie. Końcówka przed
kościołem ma grubo ponad
10%. W nagrodą za trudy podjazdu jest piękna panorama Beskidu Wyspowego, z górą
Kostrzą na czele. Zjazd, rach ciach i jestem w Limanowej. Aby oszczędzić sobie
nieco trudów, zamiast wspinać się pod górę krajówką na New Sącz, ja pojadę
boczną drogą w dolinie: przez Mordarkę, Pisarzową i Klęczany. Do centrum New
Sącza nie wjeżdżam, szkoda czasu. Skręcam na południe, i zaliczam tylko ryneczek
w
Starym Sączu. Stąd już ostatnia prosta na Słowację, DK87 do Piwnicznej. Po
drodze zakupy w Lewiatanie, i te same co wszędzie spostrzeżenia: Niby inflacja,
do tego podatek cukrowy a energetyki nie drożeją. A można zaryzykować
stwierdzenie że tanieją. Black 200ml (trochę mniejsza puszka) po 1,19zł (!). To
dobrze, bo piję ich dużo, żeby nie powiedzieć że jestem uzależniony. Do tego
kupuję chleb +konserwę turystyczną, taka mnie ostatnio jakaś zajawka złapała.
Jedynym problemem z tą konserwą jest trochę za duża puszka, nigdy nie zjadam
całej, a wozić ją otwartą w upale 2 dni raczej odpada. Ale co mi zostanie to kładę
puszkę na wsi gdzieś obok kosza na śmieci i na pewno jakiś zwierzak sobie zje
:) Na przejściu
PL/SK melduję się koło 18tej. Tempo masakryczne, muszę coś
potrenować jeśli chcę bardziej ambitne cele atakować w tym sezonie. A za
przejściem kolejny, najdłuższy dziś podjazd, na przełęcz (Sedlo) Vabec – 766m
n.p.m. I kolejne zamulanie. Na szczęście już trochę chłodniej, do tego więcej
cienia. Na szczycie charakterystyczny, wiecznie w budowie
budynek. Odkąd byłem
tu pierwszy raz w 2017 roku, prace niewiele posunęły się do przodu.
Widoki pierwsza klasa. Po prawej w oddali z całą pewnością można stwierdzić że te
wysokie, tonące w górach zaśnieżone szczyty to wschodnia końcówka Tatr
Wysokich. Przed nimi, też po prawej Magura Spiska. Dość wysokie pasmo po
środku, najbardziej w oddali to Niżne Tatry. Więcej musiałbym już zgadywać lub
szukać w necie. Kanapeczki z konserwą, szybki (i chłodny!) zjazd i jest Stara
Lubovna. Obieram szosę number 68, która zaprowadzi mnie do Preszowa. Powoli
zapada zmrok a ja powoli wciągam podjazd na kolejne wzniesienie. Szczyt którego
wyznacza charakterystyczny, nadgryziony zębem czasu betonowy
obelisk witający
mnie w Kraju Preszowskim. Długi, przyjemny zjazd do Sabinova. Noc jest trochę
chłodna ale co najważniejsze pogodna. U ubrań dorzucę tylko cienką kurtkę i
takąż czapkę. Krótkich spodenek nie będzie potrzeby zmieniać. Chcę się trochę spać ale Koszyc dociągnę bez grama snu. Miliony
gwiazd na niebie. Przypomniały mi się klimaty długich tras. Pierwsze zdobycie
Wiednia, pierwszy raz nad Morze i tak dalej. Mam ochotę na więcej w tym sezonie :) Po północy
docieram do
Preszowa. Od razu wita mniej las charakterystycznych, zardzewiałych
żółtych słupów – Preszowskie wszechobecne trolejbusy. Pod wielkim gmachem pewnie
czegoś w rodzaju Preszowskiego „
Urzędu Wojewódzkiego” wciągam chlebek z
konserwą. Nic się tu nie zmieniło od lat - pomniki ku chwale Sowieckiej Armii, z
sierpem/młotem i czerwonymi gwiazdami dalej obecne :) Po prostu Słowacja. Coś
tam zwiedzam przejazdem i wylatuję z miasta „krajową” 20ką, na Koszyce. Podczas
dłuższego, bo prawie godzinnego zamulania na przystanku zaczyna wstawać
nowy dzień. Tak jak zawsze, 20ką do Koszyc do końca nie jadę, bo kawałek przed
miastem zamienia się ona w ekspresówkę. W Budimirze przymusowo skręcam w boczną
drogę przez Kostolany. Tu, na małym wzniesieniu wita mnie przepiękny widok wschodu Słońca. Acz krótki, bo ledwie co Słońce wyszło zza gór, pokazało się w
niskim „okienku” i znów schowało, za chmurami. Ale zdjęcie zdążyć zrobiłem (tytułowe). Chłodny
zjazd doliną rzeki, zawalony, nieczynny
most, potężna linia wysokiego napięcia,
pamiętam tą drogę. Wpół do szóstej jestem w Koszycach. I pierwsze co to skręcam
dróżką w park nad Hornadem (rzeką). Przypinam dyskretnie rower do ławeczki, co
cenniejsze rzeczy chowam do kieszeni, telefon z budzikiem co kilka minut w dłoń i pora
na drzemkę. Budzi mnie szczekający pies. „Prieprasim ze obudit was, ida do
robotku” – jakoś tak rzecze do mnie właściciel :) I tak pora wstawać, myję się
nieco w źródełku i wałem wzdłuż Hornadu docieram do centrum miasta. Jak zawsze
zwiedzam charakterystyczny, podłużny plac, na którym bazylika, inne zabytki i
park otoczone są z dwóch stron jezdnią i torami tramwajowymi. W pierwszym
napotkanym fast foodzie wciągam połówkę wielkiej pizzy, i kontynuuję
zwiedzanie. Znów te pomniki – sierpy, młoty, czerwone gwiazdy… Ehh… Poza tym,
pomimo że Koszyce to drugie największe słowackie miasto to widać tą
wszechobecną Słowacką biedę. Rozlatujące się chodniki złożone z rozlatujących
się łat asfaltu, klepiska, piachu i chwastów. Zardzewiałe latarnie, pokrzywione
ogrodzenia. A może to nie jest bieda? Albo tylko częściowo bieda. A częściowo
Słowacki-Słowiański-Ułański pierdolnik? Może to po prostu tak ma być? Bo takie
same chodniki, złożone z asfaltowych łat, piachu i chwastów znajdują się przy
pięknie wyremontowanych, gładkich asfaltowych szosach. Zawsze na Słowacji, jak
i na Węgrzech łapią mnie takie rozkminki ;) W każdym razie – pora wracać.
Obieram północny kurs przez miasto, kierując się ku tej samej drodze którą tu
przybyłem. Powrót PKP będzie z Muszyny, jeden pociąg przed 18tą, ostatni po
19tej. Co ciekawe, oprócz tej pizzy+coli, wciąż jadę jeszcze na zapasach z
Polski, ale powoli zaczyna kończyć się woda. Na razie wracam drogą w cieniu
wąwozu Hornadu, ale zaraz trzeba skręcić i wspinać się w pełnym Słońcu na
szczyt, pod tą wielką linię WN. Wskutek pomyłki w Kostolanach kupuję jedną
tylko gałkę loda. Ale może to i lepiej? Bo 2 EURO kosztowała… Jest szczyt,
linia WN, zjazd do Budimira. Chwilowy cień rosnących wzdłuż szosy topoli. Coś
za coś – jest cień topoli ale są też latające białe kudły i łzawiące oczy ;)
Dalsza droga idzie raz lepiej raz gorzej ale ogólnie tak sobie. Dużo odpoczywam
w cieniu na przystankach, trochę drzemię. W Preszowie zakupy – Wielka Kofola
(2,25l, ledwo wchodzi do koszyka) +energetyki i drożdżówki z makiem. Gorąc
sięga apogeum. Wytaczam się miasta tą samą drogą którą tu przybyłem w nocy.
Przystanek w Wlk. Szaryszu tonący w cieniu wielkich lip to prawdziwa oaza na
tej rozpalonej pustyni. Przeliczam czas/km, słabo to idzie ale zdążę. Jeszcze
tylko ten cholerny podjazd pod obelisk na granicy Krajów… Niestety na cholernym
podjeździe zaczyna wiać cholerny wiatr w twarz. W ogóle ze wschodu nadciąga
zapowiadane na popołudnie piątek załamanie pogody. Szaro-grantowe chmurzyska.
Plus taki że momentalnie ochładza się. Minus – że wieje w twarz i pytanie co z
deszczem? W źródełku pod szczytem zmywam krem z twarzy i rąk krem z filtrem,
dziś nie będzie już potrzebny. Wmęczam ten podjazd, jest obelisk, i jest zjazd.
Zjazd pod zimny wiatr. Byle do Lubotina – myślę sobie. Tam jest zawrotka na
zachód, dalej w dół i dolina rzeki, zaraz przejście graniczne i Muszyna, i
pociąg, i jest OK, i już się nie męczę, i już nie wieje. I tak też to wyglądało.
Domęczyłem się do Lubotina, zjazd 70km/h w dolinę Popradu, zrujnowane dawne
przejście w Leluchowie. Boczna, dziurawa, pagórkowata droga do Muszyny. Całkiem
chłodno się zrobiło i zaczęło lekko popadywać. Ale teraz to se już może. Ponad
godzina czasu mi została do ostatniego pociągu. Jakieś tam zakupy, jakiś
cheeseburger i na PRLowskiej stacji „Muszyna” oczekuję na TLK Karpaty. Bilet
40zł więc bez tragedii. Przyjemny, pusty pociąg. Sporo podrzemałem. Aż do
Tarnowa, gdy do wagonu dosłownie WLAŁA SIĘ WRZESZCZĄCA, KRZYCZĄCA MASA. Masa
dzieciarni ;) Kolonia jaka czy co. Na szczęście mam słuchawki z dobrym
wyciszeniem z zewnątrz :) W Krk wpół do 12tej, w domu o pónocy.
Udana wycieczka. Pierwsza tak właściwie konkretna trasa w
tym sezonie. Bo niby te 6kkm zrobiłem ale to była taka nijaka ta jazda.
Kwiecień – zimno, śnieg, syf. Majówka – jakiś covid mnie brał, duszkości,
alergia, nie wiadomo co. Następny weekend – gleba w Andrychowie. Kolejne dwa
weekendy – szosówka w remoncie, trasy zastępcze na MTB. No i teraz wreszcie się
udało. Zupełnie inna jazda na świeżym napędzie: tarcze 34x50 Sora, kaseta 11-32
Sunrace, łańcuch(y) KMC jakieś najtańsze 11rz.
8.40 (czw) - 0.05 (sb)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Wawa 1
d a n e w y j a z d u
314.40 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/1SzeMZ11Hr9YcFWy8
https://www.alltrails.com/explore/map/wawa-1-72f67e7?u=m
7.15 (czw) - 13.30 (pt)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Mater Urbium
d a n e w y j a z d u
334.01 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/28-29-10-2021-praha-86c5167?u=m
https://photos.app.goo.gl/xyTawTsu7xUBTFz47
5.10 (czw) - 22.50 (pt)
Nowe gminy:
Opolskie: 4
Niemodlin
Łambinowice
Otmuchów
Paczków
Dolnośląskie: 5
Złoty Stok
Kłodzko obszar wiejski
Kłodzko teren miejski
Polanica Zdrój
Duszniki Zdrój
Zaliczone szczyty:
Góry Złote:
Przeł. Kłodzka 483
Góry Orlickie:
Przeł. Polskie Wrota 660
Hradczany (Praga, CZ) ?m
Letna (Praga, CZ) 232
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Wrocław
d a n e w y j a z d u
314.06 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/pJosfR2gHaH7nqQu7
https://www.alltrails.com/explore/map/thu-10-dec-2...
Zbliżał się grudzień, a niedawno przypomniało mi się że mam
niezrealizowany pewien cel. Bo ja mam mnóstwo rowerowych celów ;) Mianowicie
grudzień był jedynym miesiącem, w którym nigdy nie zrobiłem trasy 300+. Mój
dotychczasowy grudniowy max to 250 do Radomia, sezon rowerowy AD 2017. Gdy po
niedawnych lekkich mrozach w prognozach pojawiało się piękne okienko pogodowe,
z 10+ stopniami i ciepłym, halnym wiatrem, było oczywistym że należy skwapliwie
je wykorzystać. Wiadomo, jak halny to trzeba jechać na północ. Naturalnie
nasuwającym się celem była Warszawa. Wraz z aktualizacjami jednak prognoz,
wiatr ten z południowego coraz to bardziej skręcał. Był coraz to bardziej
południowo-wschodni. Na niektórych mapkach, wykresach to on nawet bardziej
wschodni niż południowy się wydawał. Zacząłem więc myśleć bardziej o jakimś
WLKP niż o MAZ. Na Poznań to może nie ma co się napalać, taki raczej Kalisz czy
inny Ostrów Wlkp. Koniec końców stanęło na Wrocławiu. Najwyżej się gdzieś
odbije na północ jakby z boku napierał wiatr.
Wyruszam w sb. o godz. 7 minut 30. Wiać jeszcze nie wieje,
ale już jest ciepło. A w szaro-burej kotarze chmur coraz więcej przerw, przez
które zaczyna przebijać się Słońce. Przejeżdżam przez miasto, i obieram kurs na
Górny Śląsk, DK79. Gdzieś w Modlniczce wciągam na śniadanie bułki, zapijam
Tigerem. Pełen sił, energii, i optymizmu rozpoczynam atak na Wrocław. To co
przeszkadza i trochę dziwi, to mokra, wręcz zasyfiona droga, wodno-błotną brają.
I tak będzie przez większość trasy. Nie wiem co to jest, skąd to się wzięło i
kto jest za to odpowiedzialny. Nie padał przecież deszcz a nawet jakby padał to
powinno to w ciągu dnia wyschnąć… Na razie mam tylko zasyfiony rower i ubranie,
ale najgorsze dopiero ma nadejść ;) Krzeszowice omijam tranzytem, szkoda czasu.
Trzebinię takoż. W Chrzanowie szybka tylko fotka, imponującego pomnika. Zawsze
robię zdjęcie tego pomnika gdy jestem w Chrzanowie. Jaworzno. Tu punktem
charakterystycznym, swoistą dominantą jest górująca nad całym miastem kosmicznie
wielka chłodnia kominowa nowego bloku elektrowni. 195m wysokości, druga
najwyższa w PL, zaraz po Kozienicach. Zaczyna coraz bardziej wiać, a km mijają
szybko i przyjemnie. Przyjemność ta kończy się szybko. Niby wiedziałem że te
zasyfione drogi są śliskie. Niby raz wpadłem w poślizg przy hamowaniu. Nawet słyszałem
jak auta buksują kołami przy co szybszych startach spod świateł. A i tak udało
mi się wyglebić :) Szlif na rondzie w Mysłowicach. Chciałem lekko tylko położyć
się na boczek żeby szybciej przelecieć… Siła odśrodkowa była większa od siły
tarcia pomiędzy oponami a jezdnią. Rower uciekł w prawo a ja poleciałem na
jezdnię. Podparłem się równomiernie wieloma członkami ciała ;) Stłuczone oba
kolana, trochę też łokcie, trochę dłonie, no i brzuch też. Na szczęście
jechałem w długich ciuchach, więc otarcia mniejsze. Miałem plastry i spirytus.
Na szczęście mocniej oberwało lewe kolano, a nie prawe, w którym we wrześniu
coś konkretnie naciągnąłem/naderwałem. Ale trasa i tak stanęła pod znakiem
zapytania, bo trochę jednak te kolana bolały, i nie wiedziałem czy to tylko obicia
czy może coś głębiej? O kończeniu w Katowicach nie było mowy, byle chociaż do tego
Opola dociągnąć… Ze strat materialnych uszkodzona owijka, przytarta kierownica
i klamkomanetka. A kiera i owijka prawie nowe, w listopadzie wymieniałem po tej
wrześniowej glebie. &^$#$#%^. No nic, jadę dalej, zobaczymy co to będzie.
Jakieś tam zdjęcia z Kato i innego Zabrza, jak Śląsk wygląda każdy wie.
Przemysłowo-kolejowo-zabytkowo-blokowiskowy kocioł. Opuszczone ruiny zakładów
przemysłowych kontrastują z błyszczącymi biurowcami w centrum Katowic, a 50
letnie tramwaje ze świecącymi nowością autobusami. Opuszczam Górnośląskie
Megalopolis, zaczynają się pola, lasy i otwarte przestrzenie. Prawe kolano w
zasadzie przestało boleć. W lewym natomiast ciągle czuję stłuczoną rzepkę, ale
nic nie puchnie ani nie zmniejszył się zakres ruchu. Grudniowy, krótki dzień szybko
kończy się widowiskowym zachodem Słońca. Wiatr się wzmaga, i jest moim
sprzymierzeńcem w tej niedoli :) Jadę ekonomicznym tempem, nic nie dokręcam. Za
to odpoczywam mało co. Byle do Opola, i jak najszybciej z niego wyjechać, żeby
nie wpadł do głowy głupi pomysł kończenia tam trasy. Jak najszybciej wskoczyć
na tą ostatnią 70km prostą na Wrocław, tam bliskość i wielkość celu doda otuchy
i nie pozwoli się poddać. Pyskowice i Toszek szybko tylko przejeżdżam, nie
zwracam uwagi na ryneczki, choinki itp. Po głowie coraz bardziej chodzi mi
apteka i Voltaren na to lewe kolano. Ciągle nie ma, lub jest ale zamknięta (sb.
wieczór). W Toszku robię za to duże i takie zakupy w Biedronce. Wożę 2,5kg
łańcuch więc nie boję się zostawić roweru na kilka minut. Zauważyłem że
chodzenie idzie mi gorzej od jazdy – kuśtykam na lewe kolano. Apteka pilnie
potrzebna. Taka tylko fotka charakterystycznej wieży ciśnień w Toszku. „Zróbmy coś głupiego” – tako rzecze napis spod nakrętki Tymbarka ;) Traktuję to jako znak,
omen, że trzeba do tego Wrocławia trzeba dociągnąć. Kończy się Górny Śląsk, a
zaczyna Opolszczyzna. W Strzelcach Opolskich znajduję wreszcie otwartą aptekę.
Kupuję Voltaren. Nie wiem po co kupiłem największą tubkę 180ml. Tym to bym cały
mógł się wysmarować od stóp do głów ;) Ale mniejsza o to, grunt że jest. Na
przystanku w Zadupiu aplikuję lek, na oba kolana, nie ma co żałować. Nie tylko
zapach ale i działanie tego specyfiku jest niesamowite. Po chwili ból zamienia
w ledwie pobolewanie. W Opolu melduję się przed 22. Pobolewanie lewego kolana zamienia
się w lekki tylko dyskomfort. Wrocław będzie mój :) Szybki przejazd znanymi
drogami: fotka przy słynnym Wiadukcie, rynek (kebaba tym razem odpuszczam, na
słodkim dojadę do Wro), jeden, drugi, trzeci most i już jestem na wylocie na
Wrocław. Wiatr rozkręca się na maxa i pokazuje co potrafi. Jest bardzo ciepło. 10,7’C o wpół do dwunastej?! Nietaktem byłoby chcieć więcej od grudniowej nocy.
Drogi ciągle wilgotne, nie wiem co z nimi, czemu to nie schnie. Ostatnia
prosta, 70km odcinek Opole-Wrocław był bardzo przyjemny, a nawet trochę
magiczny. No bo tak: Po bólu nie ma śladu. Kręcę lekutko, oszczędzając kolana,
nic się nie męczę. Wiatr duje w plecy, rower jedzie nieomalże sam. I tu taka
ciekawostka, jakby ktoś nie znał tego patentu: Tak lekko kręcąc przy silnym
wietrze można zsynchronizować swoją prędkość z prędkością wiatru. Wtedy w ogóle
nie słychać szumu powietrza uderzającego w małżowiny uszne. Jeśli na dodatek
tego ruch jest zerowy, tak jak teraz, to jedynym odgłosem jest szum opon. Donośniejsze
niż zwykle, niskie, głuche buczenie nabitych na kamień opon toczących się po
gładkim asfalcie. Nie da się ukryć że jest to muzyka dla uszu :) Do tego
niesamowicie ciepła, pogodna, grudniowa noc. Przypominająca co chłodniejszą letnią
noc niż grudniową. To wszystko łączy się, nakłada, przeplata nawzajem i
umacnia. I to jest ta wspomniana magia. Po prostu czysta rowerowa ekstaza. To
jest jedna z takich chwil, w których człowiek sobie przypomina po co się tak
męczyć, po co tyle jeździć, po co tyle bólu i potu, po co to wszystko?? No
właśnie KURWA PO TO. Po to się jeździ :) W Brzegu i Oławie odwiedzę starówki, nie
bywam tu często. W Brzegu charakterystyczne obiekty to zakłady tłuszczowe (+charakterystyczny
zapaszek) i imponująca, i to nie tylko jak na tak małe miasteczko, Świątynia. Jest
też rynek, ale mniej ciekawy od dwóch wspominanych atrakcji. Na 10km odcinku
Brzeg – Oława znajduje się granica Opolskie | Dolnośląskie. Drogi ciągle mokre…
Raz dwa i jest Oława. Tu Rynek bardziej wyróżniający się, a to za sprawą
wielkiego Ratusza. W dodatku ładnie iluminowanego, zmieniającymi się kolorami. O
tym że zbliżam się do stolicy Dolnego Śląska świadczą całe rzędy zielonych
topoli. Tak, ZIELONYCH topoli. Ale rzecz jasna zielonych nie za sprawą liści.
Drzewa są bowiem zaatakowane przez ogromne kolonie jemioły. Na każdym drzewie
dziesiątki wielkich zielonych kęp tego pasożyta. Jest to bardzo
charakterystyczne zjawisko dla Dolnego Śląska. Opanowane przez jemiołę są
głównie topole, inne drzewa w mniejszym stopniu. Łapie mnie lekka senność ale
da radę ogarnąć to za pomocą kapsułki z kofeiną, bez drzemki. Czuję bliskość
Wrocławia. Zza któregoś billboardu wyłaniają się migające na czerwono dwa
obiekty. To kominy elektrociepłowni w Siechnicach. Zawsze gdy docieram do
Wrocławia jest noc. I ta migająca elektrociepłownia jest dla mnie niczym
latarnia morska. Niczym latarnia morska, która sygnalizuje żeglarzowi na
ciemnym morzu bliskość portu przeznaczenia. A zmęczonemu, strudzonemu kolarzowi
daje znak że Wrocław tuż-tuż. Natomiast kawałek dalej na horyzoncie wyłania się łuna jasnego, soczyście żółtego światła. Gdy kilka lat temu po raz pierwszy ją
zobaczyłem, myślałem że to Wrocław tak świeci. Teraz już wiem że nie ;) Są to
ogromne, rozświetlające całą okolicę pełne lamp przemysłowe szklarnie w
Siechnicach. Prawdziwy kombinat produkcji roślin. Wszystko wokół skąpane jest w
tej żółci. Mimo braku latarni jest tak jasno na drodze, że można być jechać bez
lampki. Nawet z przedmieść Wrocławia widać tą żółtą poświatę. Choć wygląda to
niesamowicie, to osobiście nie chciałbym koło czegoś takiego mieszkać ;) Wrocław
zdobywam o godz. 5.30. Ciągle jeszcze ciemno. I ciągle ciepło, jadę w koszulce,
bluzie, kamizelce odblaskowej i naprawdę jest ok. Do tego rękawiczki bez
palców. Małe problemy z sennością załatwiła kapsułka z kofeiną, bez problemów
wytrzymam z drzemką do pociągu. Zwiedzanie rozpoczynam od… spaceru. Spaceru z
rowerem ;) Przypomniała mi się z którejś poprzedniej trasy fajna kładeczka nad
rzeką Oławą, i postanawiam ją zaliczyć. A droga do kładeczki nie dość że z
kocich łbów, to jeszcze jest mokra, zabłocona. Wolę nie ryzykować. Potem
okazuje się że kładka jest w remoncie, przejścia brak. Przedzieram się przez
krzaczory do innej kładeczki, ale ta też zakratowana, zaspawana, zakaz. Jakaś
kładka techniczna zakładów wodociągowych to jest. Wracam więc z buta po śladzie,
do asfaltu. I taki spacerek wyszedł. Używam wreszcie roweru zgodnie z
przeznaczeniem, tj. jadę na nim. Rzekę, ale już Odrę, przekraczam zabytkowym
mostem. Odpoczywam na ławeczce w parku koło ZOO, w międzyczasie wstaje świt.
Nie jest w ogóle zimno. Bulwarem Odry zmierzam w kierunku centrum. W zasadzie
to cele mam trzy: rynek, Sky Tower, i dokręcić do 300ki. Kolana już od dawna
nie bolą. Jeżdżę to tu, to tam, po jezdni, po ścieżkach, generalnie obierając
kurs na widoczny z każdego chyba miejsca w mieście drapacz chmur. Tu moja mała
rozkminka dot. Wrocławia. Wiadomo że fajne miasto, a Sky Tower to klasa sama w
sobie. Wieżowiec o Warszawskiej wręcz wysokości, jakby żywcem ze stolicy
przeniesiony. W żadnym innym mieście wojewódzkim w Polsce nie ma takiego 200m
dryblasa. Ale jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu że Wrocław to nie za bogate
miasto. Widać to choćby po infrastrukturze. W każdym wielkim polskim mieście
sprawa ścieżek rowerowych idzie w raczej dobrym kierunku, są coraz bardziej
proste, i coraz częściej asfaltowe. Wrocław natomiast kostką Dauna stoi. Kostką
Dauna i „zemstą Hitlera”. Cały ulicami, placami, dwupasmówkami, wyłożonymi tymi
koszmarnymi kocimi łbami. Z wyślizganej granitowej(?) kostki, spomiędzy której
dawno powypadały ułożone kilka zmian ustroju temu „fugi”. Nawierzchnia jest zatem
mocno problematyczna szosowca ;) Ale nie tylko te bruki - asfalt też nie jest
tu pierwszej jakości. Skrawek gładkiego asfaltu to we Wrocławiu prawdziwy
rarytas. W parkach i na bulwarach wszędzie alejki z ubitego kurzu i piachu, w
ogóle nie słyszeli tu utwardzonych nawierzchniach z betonu/kamienia/bitumu. Ale
nawet i nie tylko Wrocławskie nawierzchnie to się wyróżniają na minus. Jest
cała masa innych wydawać by się mogło detali, które skumulowane budują ten słaby obraz miasta. Pełno przystanków bez wiat ani ławek, sam słupek ze
znakiem. Odrapane PRLowskie latarnie/sygnalizacje świetlne. Biedatramwaje w
postaci zmodernizowanych przez lokalny Protram 50letnich „akwariów”. Tak jakoś
mi to wszystko układa się w biedny obraz tego wielkiego, wojewódzkiego miasta.
Ale dość narzekań, Sky Tower naprawdę robi wrażenie :) Zawsze muszę go
doglądnąć gdy jestem we Wrocławiu, w Krakowie takich nie ma ;) Zaliczam jeszcze rynek, dokręcam do tych
>300, i zaczynam myśleć o powrocie. Pociąg o 11.36 jest idealny. Zdążam
kupić coś do jedzenia, i ogarnąć nieco rower, bo wpieprzać się z takim syfem do
pociągu to aż nieładnie. Wyczyściłem go z grubsza za pomocą nawilżanych
chusteczek. Kto bogatemu zabroni? Podróż minęła szybko i przyjemnie, w Krakowie
po 16tej, już po zmroku.
Udana trasa:
- zaliczone
300 w grudniu
- nowy
rekord: 236km z rozbitymi kolanami
- gleba okazała
się niegroźna
- wiatr
fajnie pomagał
- nocka w
trasie w grudniu też zaliczona :)
7.30 (sb) - 16.30 (ndz)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Warszawa
d a n e w y j a z d u
343.36 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/Kmif1U7ZaAcjoGpL7
Trasa mniej więcej: https://www.alltrails.com/explore/map/map-6c340f2?...
Nowe gminy: 6
Łódzkie: 2
Biała Rawska
Kowiesy
Mazowieckie: 4
Mszczonów
Radziejowice
Żabia Wola
Nadarzyn
7.45 (ndz) - 12.45 (pon)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
Chillout w Łodzi / 15kkm w sezonie!
d a n e w y j a z d u
313.87 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:17.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
(Ślad odręczny, po Łodzi nakręciłem z 40km).
https://photos.app.goo.gl/DGsWsaxhMxHCEsY7A
8.20 (sb) - 13.25 (ndz)
Cel okazał się zbyt lajtowy.
KOREKTA 24.12.2020:
Nowe gminy: 3
Łódzkie: 3
Nowosolna
Brzeziny obszar miejski
Brzeziny teren wiejski
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 300-349, Powrót pociągiem
Turystyka / 10kkm Tribana
d a n e w y j a z d u
304.35 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Krk - Tar - Rze - Przemyśl. Krajóweczką + małe zwiedzanka, błądzonka itp.
Zdjęcie tytułowe przedstawia placki ziemniaczane z baru pod dworcem PKP, które są dobrą motywacją na dociągnięcie do Przemyśla.
https://photos.app.goo.gl/KWpruLP64mXqKzRj8
8.55 (sb) - 20.30 (ndz)
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 300-349, Powrót pociągiem
Otwarta furtka
d a n e w y j a z d u
333.37 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:70.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4250 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/1tGSvzULvyKfHDTSA
6.40 (29.06) - 21.55 (30.06)
Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 300-349, Powrót pociągiem