Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2020

Dystans całkowity:2003.28 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:250.41 km
Więcej statystyk

Dokrętka

d a n e w y j a z d u 121.74 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 29 maja 2020 | dodano: 30.05.2020



WTR do Uścia Solnego i nazad. Czemu Uście a nie Ujście - IDK. Przy okazji test bębenka po dosmarowaniu. Potem jeszcze po Mieście. Tak się fajnie śmigało w mroku po centrum (zgaszone latarnie, kryzys, korona) że wpół do czwartej wróciłem do domu ;) Jak już zaczynało świtać. Zamiast prognozowanych 5 stopni w nocy było z 15. Wróżbici meteorolodzy... A do czego dokręcałem? Do 2kkm w maju. Nie udało się, ale może jeszcze się uda. Zależy ile wody będzie lecieć z nieba w weekend. A co z bębenkiem? Cyka zauważalnie ciszej. Może uda mi się go zaakceptować.

https://photos.app.goo.gl/uCeoXUbrfuut4cq78

Trasa mniej więcej taka jak tu, z tym że tylko do Uścia, plus jazda po mieście:
https://www.alltrails.com/explore/map/map-fd00d34--13?u=m

17.50 (pt) - 3.35 (sb)


Kategoria > km 100-149

Kraków - Warszawa, za biegiem Wisły

d a n e w y j a z d u 417.32 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 22 maja 2020 | dodano: 01.06.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-d1359f9--16?u=m

https://photos.app.goo.gl/uZNCjLqJs1Lpfsxy8

No i gdzie by tu jechać. Od pewnego czasu kołacze mi się w głowie chytry plan dotarcia nad Morze. Jest jednak pewien problem, z pogodą mianowicie. Nie chce się ona zgrać, tak żeby w okolicach weekendu (pt/sb/ndz/pon) przez min. 2 dni z rzędu było ciepło i słonecznie w całym kraju. Widząc klarującą się mniej więcej prognozę na najbliższe dni - ładnie w pt/sb (nie dotyczy wybrzeża), w ndz deszcz, biorę na piątek wolne i ruszam z jakimś lżejszym tematem. Taka Warszawa dłuższą drogą wydaje się być w sam raz :) Tzn. teraz dopiero zauważyłem że tak ładnie mi się ta trasa ułożyła wzdłuż Wisły, bo przed wyjazdem plan kończył się na Sandomierzu. A potem się zobaczy. :). Zapomniałbym – ta trasa to też test nowych kół. Jest mi bardzo wstyd, ale po 10 zaplecionych własnoręcznie kołach, i ze 100tys. km na nich zrobionych tym razem kupiłem gotowce… Koła do szosówki, słoneczka, 11rz bębenki, wylajtowane obręcze itp. itd. to dla mnie jednak za wysokie progi. Ja specjalizuję się w 32/36 szprychach, 3/4 krzyżach, i topornych kołach do MTB/turystyki. A co kupiłem? Jeden z podstawowych zestawów z Daveo, full DT Swiss, 24/28h, w najpancerniejszej wersji z limitem 100kg. Wczoraj zrobiłem już 2km rundkę po osiedlu. Wszystko gra i bucy. I KURRRRRRWAAA TERRRRRRRKOCZEEE. BĘBENEK. No tak, zapomniałem że wszystkie pro piasty tak mają, i że ludziom się to podobno podoba… A ja lubię cichutkie Shimano. Zobaczymy co to będzie… Czy dam radę z tym żyć…

Startuję porą dość leniwą, bo dopiero przed 9tą. Nie ma pośpiechu - cała (deszczowa) niedziela w zapasie na powrót PKP. Raz dwa przelatuję Bieżanów, Rybitwy, Most Wandy, mijam spalarnię i ląduję na mojej ulubionej Sandomierce :) Duży ruch na szosie przypomina mi że dziś piątek. Ale im dalej za miasto tym robi się luźniej, kończą się też remonty/światła, i jedzie się fajnie. Bardzo lubię te pierwsze kilometry zaraz po opuszczeniu krakowskiej aglomeracji. Szosa wspina się tu wysoko. I jest piękna panorama: na pierwszym planie przedzielone miedzami i zagajnikami pola uprawne (żółciutkiego rzepaczku niestety coraz mniej). Plan drugi to meandrująca nisko, w korycie, pośród zieleni Wisła. A na planie trzecim – niebieskie grzbiety Beskidów. Te niższe, ciemniejsze to zapewne Pogórza: Wiśnickie i Rożnowskie. Jaśniejsze, wyższe to Beskid Wyspowy. Wiele z tych szczytów mam zaliczonych – Mogielica, Łopień, Jaworz, długo by wymieniać… Są w tabelce obok, na blogu :D Ile to tras, ile przygód, wspomnień, wylanego potu, ile gleb ;) Wracając na trasę: mijam skąpane w promieniach Słońca New Brzesko zaraz potem Koszyce, chwila moment, i opuszczam rodzime województwo, a zaczynam Świętokrzyskie. Szybka fotka w Opatowcu, a doglądnięcie budowy mostu w New Korczynie to sprawa obowiązkowa. Zresztą nie ja jeden się tu zatrzymuję żeby popatrzeć. No most fajny, tylko tego promu trochę żal… Przeprawy promowe to są jednak klimaty. To jest piękny, stały element pejzażu tych wszystkich wiejskich zadupi. Pierwsza setka zajmuje mi 5h 45min co jest dla mnie czasem bardzo dobrym. A co z piastą? Tj. bębenkiem? Nie wyrabiam, to terkotanie jest wkurwiające, dołujące, frustrujące. Grr… Jak to kiedyś na jakimś forum rowerowym przeczytałem o tego typu piastach: „czy to się podoba komuś starszemu niż 8-letnie dzieci?!”. Doraźnie, na tą chwilę rozwiązania znalazłem dwa:
1) non stop pedałować.
2) słuchać radia.

Wybieram to drugie, słuchawki niemal bez przerwy w uszach, wyjmuję tylko jak lecą reklamy Media Expert ;) (Ciekawe czy tylko ja tak mam?). A na dłuższą metę, docelowo, wyjścia widzę trzy:
1) Może się wyrobi i będzie ciszej terkotał?
2)Mocniej przesmarować.
3)Wymienić piastę na Shimano.

Pkt 3) to rzecz jasna ostateczność. Liczę na to że połączone pkt. 1) i 2) załatwią sprawę.

Standardowe zakupy w Połańcu wzbogacam niestandardowo o lody. Osiek natomiast tonie. Tonie w różowych kwiatach kasztanowców ;) Pioseneczka ;) Zalew Kałuża w Koprzywnicy bez zmian, wody nie przybyło. Km szybko mijają, mijam sady owocowe Samborca, na horyzoncie majaczy już komin huty szkła w Sandomierzu. Koło 19tej melduję się na miejscu. Oczywistym jest że będąc w Sandomierzu wypada odwiedzić słynną starówkę, z rynkiem na czele, ale już drugi raz pod rząd mi się to nie udało. Dwa tygodnie temu jakoś bardziej zainteresowałem się bulwarami. Tym razem zaś źle skręciłem i wjechałem nie na to wzgórze co trzeba. Zamiast rynku znalazłem za to Biedronkę, w której zrobiłem tanie zakupy. (Nie boję się zakupów w trochę większych sklepach, odkąd wożę ze sobą 2,5kg Oxforda ;) ). Koniec końców z tego pięknego miasteczka wyjeżdżam z dwoma tylko zdjęciami: wzgórza zamkowego, i losowego ronda, z wielkimi donicami pośrodku. Nie chce mi się już zawracać, wskakuję na Route 777. Właściwie to na Sandomierzu kończył mi się plan trasy. 777 poleciałem jakoś tak odruchowo, zawsze jak jadę na Lublin to w nią skręcam. Po paru km zatrzymuję się, i zerkam na GPSa. Właściwie to droga na Warszawę to tak bardziej DK79, przez Ożarów, Lipsko, Zwoleń i Kozienice. Ale jak już tak skręciłem to tak jadę, nie będę zmieniał kursu. Na razie kierunek: Annopol. Prom w Zawichoście pływa tylko do 20tej, zresztą 2 tyg. temu nim płynąłem. Zapada zmrok, a o tym że zbliżam się do długachnego mostu świadczą migające czerwonymi lampami pylony linii WN na Wisłą. To jest taki jeden z uroków jazdy nocą – wypatrywanie wysokich, migających na czerwono obiektów, które są niczym latarnie morskie. Tak jak marynarzom dodają otuchy i świadczą o docieraniu do bezpiecznego portu, tak zagubionym w czeluściach nocy zmęczonym kolarzom mówią że to już, że to już prawie, że cel, że takie albo inne miasto już niedaleko. Przekraczam mostem Wisłę, i zarazem granicę województwa – zaczynamy Lubelskie :) Jeśli mam zamiar dotrzeć do tej Warszawy, to w Annopolu wybór musi być jeden: DW 824. I tak też jadę. W chłodnych mrokach nocy łykam koleje km lubelskich pustkowi. Józefów nad Wisłą – raczej dziura, Opole Lub. – nieco większe, ale tez niewyróżniające się miasto. Słynny Kazimierz Dolny omijam – nie chce mi się nadkładać km. I tak już mało sprawnie idzie ta jazda. Spać się nie chce (nie pozwala tykający bębenek!), ale sporo bezsensownych odpoczynków, zamułek. A że noc krótka, szybko wita mnie świt. Niewielka tych km nocą zrobiłem ;) Jakoś raźniej się teraz jedzie. Wielkie instalacje przy drodze na pierwszy rzut oka przypominają jakieś anteny HAARP ;) Ale to chyba tylko stelaże pod groch/fasolę/inne rośliny pnące. Przejeżdżam przez Janowiec, i kusi trochę drogowskaz na prom. Drżąc o nowiutkie koła tłukę się kilkaset metrów po betonowych płytach z wielkimi szparami i wystającym zbrojeniem. Spośród dziwnie nisko i szybko płynących, lecących wręcz nad doliną mgieł (?!?!) wyłania się ów prom. Ale nie wiem czy to to pływa. Piszą żeby zatrąbić lub błysnąć światłami jeśli się chce zaokrętować. Yyyy, nieważne, zawracam, szkoda czasu, i pieniędzy. Jadę za drogą, na Puławy. Kawałek dalej z przydrożnego rowu wyłania się wielka skała. Która gdy podjeżdżam bliżej okazuję się być w rzeczywistości wielkim pniem zwalonej/ściętej topoli. Ze dwa metry średnicy może mieć. Myślę sobie że fajnie było by wejść na górę, i zrobić zdjęcie. Żeby była jakaś skala, odniesienie, ukazujące ogrom tego drzewa. Nie jest to łatwe, ale udaje mi się wspiąć po spękanej, porośniętej odrostami korze. I jest tytułowe zdjęcie :) Ciekawe co myśleli przejeżdżający ludzie :D Jakbym spadł w stronę łąki to mogło by być nieciekawie, bo tam jest skarpa i łącznie ze 4m do spadania nawet. A zdjęcie to właściwie nie jest zdjęcie, tylko klatka wycięta z filmiku z telefonu przypiętego do kierownicy. Inaczej nie dało rady tego ogarnąć. Kończę z dziwnymi pomysłami i docieram wreszcie do Puław. Miasto wita mnie oryginalnym billboardem. Tyle fotek z miasta. Szkoda czasu na Puławy, Stolica czeka na zwiedzanie :) Aha – w Puławach rozwiązuje się zagadka wspomnianej dziwnej, szybko lecącej „mgły”. Ów mgła to dym wydobywający się z komina zakładów azotowych ;) Z jakiegoś powodu nie lecący wysoko ku górze, tylko opadający, i płożący się doliną rzeki. Albo para wodna, zachowująca się w taki dziwny sposób. Z Puław początkowo planowałem technicznymi wzdłuż S17 przez Ryki, Garwolin. Lub na drugą stronę Wisły, i DK79 przez Kozienice, Magnuszew, Górę Kalwarię. Pierwszy wariant szybko odpadł gdy dokładniej sprawdziłem mapę i okazało się że ta ekspresówka to chyba ciągle w budowie jeszcze. A przy okazji odkryłem jeszcze trzecią, ciekawą opcję: DW801 przez Dęblin, Wilgę, Otwock. Jako że S17 rozkopana, DK79 już jechałem a DW801 jeszcze nie, wybór mógł być tylko jeden. I okazał się strzałem w 10. Droga wiedzie malowniczą doliną Wisły. Sosnowe lasy z suchą, piaszczystą ściółką, i opadające stromo w koryto rzeki skarpy. Trochę jak nad morzem. Nawet tablice są że to „Obszar chronionego krajobrazu doliny Wisły”, nie dziwota, ładnie tu. W przerwach między drzewami panorama na rzekę. Do tego co kawałek różnej maści pomniki, obeliski - pamiątki toczonych na linii Wisły licznych bitew. Przekraczam Wieprz - rzekę o nieuroczej może nazwie, ale kolejnym pięknym krajobrazie rzecznej doliny. Jest Dęblin. Miasteczko kojarzące mi się z wojskowo-lotniczymi sprawami. Jakieś koszary/wojskowe jednostki faktycznie są, do tego zatłoczony targ. I tyle z Dęblina, Wawa czeka. Przed południem wreszcie łapie mnie senność. Odnajduję przystanek w odludnej okolicy, mała drzemka, i znów jestem zdatny do jazdy. W Tyrzynie jakaś impreza/zgromadzenie/święto – czy to na pewno legalne w obecnej sytuacji epidemiologicznej? O tym że jestem na wysokości usytuowanej na przeciwległym brzegu Wisły wielkiej kozienickiej elektrowni świadczą kolejne imponujące, wysokie pylony linii energetycznych przekraczających tu rzekę. Samą elektrownie też coś tam w oddali widać, ale zapomniałem zrobić zdjęcia. Najciekawszy zaś pomnik to właściwie mały parczek nad brzegiem rzeki. Z obeliskiem, i trzema wojennymi eksponatami – działami, haubicami, jak zwał tak zwał. Wszystko to zaniedbane, opuszczone trochę. Przypomina mi to klimaty wschodniej Słowacji. Tam dużo takich wojennych pamiątek jest (tyle że tam na pomnikach zamiast orła jest czerwona gwiazda – ku chwale przyjaciół ze wschodu ;) ). Kolejny kryzys, tym razem odcina mnie, brak picia jak i jedzenia. A jak na złość okolice ciągle odludne. Tzn. była jakiś tam Orlen czy Lotos był ale wiadomo że na stacjach drogo, chcę do sklepu zwykłego dociągnąć. Potem tego żałowałem. Sklep wreszcie jest, w Wildze, kolejnym dziurzastym miasteczku. Dużo ciastek, dużo coli, dużo drożdżówek, dużo wszystkiego. Dużo za dużo, bo mnie brzuch zaczął boleć. Potem znowu senność, znowu przystanek, znowu drzemka. Zbieram wreszcie siły i do tej Warszawy chcę dociągnąć, bo tempo mam iście emeryckie. Zbieraniu sił i szybszej jeździe sprzyja droga. Nie jest już w ogóle widokowa, rzeka znikła gdzieś w oddali, wokół tylko monotonia: pola i zarośla. Czasem dla odmiany zarośla i pola. Podobno przejeżdżam przez Otwock, ale jakoś tego nie zauważam, bo wokół pola i zarośla. Zaczyna się ścieżka rowerowa, na szczęście nawet znośna. Kończą się pola i zarośla, zaczynają zarośla i lasy. O 16.50 jest długo oczekiwana tablica: WARSZAWA :) Gdy po raz pierwszy dotarłem do tablicy z napisałem WARSZAWA, w sierpniu 2014 roku, to to był prawdziwy rowerowy orgazm :) A teraz to cóż. Warszawa to Warszawa. No nawet spoko że jestem, pozwiedzam sobie. A rowerowe orgazmy to ja teraz przeżywam gdy widzę tablice z napisem „WIEN” lub „BERLIN” ;) Pociąg o 20, mam więc 3 godzinki. Akurat żeby dłuższą drogą dojechać na dworzec. Ciągnącą się i ciągnącą dwupasmówką (Wał Miedzeszyński) docieram wreszcie do pierwszego mostu. Czego jak czego, ale Warszawa to mostów ma mało, raptem 8 naliczyłem (drogowych). W 2,5 raza mniejszym Krakowie jest ich 11. (Talk, wiem, w Krk Wisła ma śmieszną szerokość, więc i mosty mogą być śmieszne ;) ). Za to widok z mostu skyline jest po prostu niesamowity. Że jedyny taki w Polsce to wiadome. Ale podobno także jeden z najlepszych skylinów w skali całej Europy! Pozwiedzałem przejazdem jeszcze Mokotów i Śródmieście, ciesząc oczy tymi wszystkimi drapaczami chmur, szerokimi alejami, ogólnym rozmachem tego wielkiego miasta. Chyba jakiś proteścik się szykuje, bo dziesiątki radiowozów migają niebieskimi lampkami. Zajechałem jeszcze pod pomnik Nieznanego Żołnierza (warta honorowa w maseczkach), i zaczęło kropić. W sam raz, pociąg za pół godziny. Wracam TLK z moim ulubionym, wypasionym wagonem rowerowym (przerobionym ze starego wagonu pocztowego). Też jakieś trzy ultrasy ze mną wracały ;) Tylko takie z trochę wyższej ligi. Nie zagadywałem, ale podsłyszałem kilka słów rozmowy, i przewijało się tam ultra, jakaś Francja, Czechy, Bałkany itp. I takie słowa: „średnia 32,4, no nie najgorzej, z 32,5 spadło”. 32,5 średnia z Krk do Wawy, na przejeździe przez miasto Im do 32,4 spadło. Ja tak to rozumiem, bo tym pociągiem tak samo jak ja do Krk wracali. Nie mam pytań :D Z malutkimi podsiodłówkami jechali, nie z wielką sakwą wypchaną bagażem (i bez 2,5kg łańcuchów). Pociąg cały czas jedzie w deszczu, w Krk też mocno pada. Przeciekające, zniszczone ubranie p/deszcz przypomina że czas najwyższy kupić nowe. W domu po północy. Cała niedziela przede mną, można wyspać jak człowiek przed pracą.

Udana wycieczka, Warszawa zawsze spoko. Dopiero po powrocie, jak narysowałem mapkę widzę jak fajnie ułożyła mi się ta trasa – jechałem za biegiem Wisły :) Tylko ten bębenek, grr… Mam na półce oryginalny, Shimanowski smar do bębenków i nie zawaham się go użyć!

8.50 (pt) - 00.35 (ndz)

Nowe gminy: 8

Lubelskie: 2
Dęblin
Stężyca

Mazowieckie: 6
Maciejowice
Wilga
Sobienie-Jeziory
Karczew
Otwock
Józefów


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Przemyśl Plus

d a n e w y j a z d u 403.27 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 16 maja 2020 | dodano: 01.06.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-bf2fe65--12?u=m

https://photos.app.goo.gl/4temsrXra1Hi9ury8

Wstęp do relacji będzie nieco tragiczny. Tylne koło w stanie agonii. Mnóstwo pęknięć wokół za mocno naciągniętych szprych od strony napędu. Najkoszmarniejszy przypadek przedstawiony na obrazku. Tu nypel/kapsel jest po prostu wyrwany z obręczy. Zalałem to miejsce żywicą epoksydową, ale to chyba pudrowanie trupa. Ta szprycha i tak już nie przenosi żadnej siły, to jest koło de facto 31-szprychowe. Oczywiście jest kilku mm bicie boczne, nie do skorygowania bez tej szprychy. To już jest śmierć techniczna. Ale jechać trzeba. Mając w głowie nieciekawe wizje prowadzenia roweru, hamowania w górach samym przednim hamulcem i inne straszne scenariusze trasę zaplanowałem lekko tylko pagórkowatą, i wzdłuż linii kolejowej. Krajową czwóreczką: Tarnów -> Rzeszów -> Przemyśl.

Wyruszam leniwie, o 8-mej rano w sobotę. Sprawnie łykam kolejne hopki pagórkowatej szosy. Cieszę oczy pięknymi okolicznościami przyrody (żółte łany rzepaku). I robię fotki co ciekawszych pojazdów stojących na placach przy drodze. W sumie to z tym kołem nawet nie jest tak źle. Obraca się, jest okrągłe, i w jednej całości. Hamulec coś tam hamuje - wyregulowałem szerzej szczęki, tak że nic nie obciera. W Brzesku nachodzi mnie więc myśl że może dojadę na tym kole górami do Przemyśla? Przez Jasło, Krosno und Sanok? Waham się tylko chwilę, i obieram DK75 na New Sącz :) Słońce przygrzewa coraz bardziej. Na pauzie w Gnojniku aplikuję więc wreszcie pierwszy raz krem z filtrem. Kawałek dalej zaczynają się pierwsze podjazdy i ogólnie górskie klimaty. Urwiste, zabezpieczone siatką i murami oporowymi zbocza gór, do których przylega szosa. Podjazd na Just (375 m n.p.m.), i fajny zjazd serpentynami. No i szerokie panoramy na jeziora: Czchowskie i Rożnowskie. W New Sącz o 14. Kilka szybkich fotek zamku (ruin), fabryki Korala, jakiegoś tam ronda. Z tym N. Sączem to jest ciekawa sprawa tak nawiasem mówiąc. Czytałem jakiś czas temu artykuł o rynku pracy w tejże mieścinie. W skrócie: pracy podobno pod dostatkiem, każdy pracę ma lub może mieć, jeśli tylko chce. Z tym że jest to praca za minimalną krajową lub niewiele wyższą pensję. Jest trzech lokalnych miliarderów: Koralowie (lody, wiadomo), Wiśniowscy (bramy, ogrodzenia) i jeszcze jakaś trzecia wielka firma, nazwy nie pomnę. I pomiędzy nimi zmowa płacowa. Jeśli komuś się nie uda wyrwać z tej dziury do normalnego miasta typu Kraków, to wegetuje tu za śmieszne pieniądze. Podobno też jest jakieś lobby, które blokuje budowę szybkiego połączenia z Krakowem: drogi ekspresowej i łącznika/reaktywacji linii kolejowej. Można by wtedy mieszkać w N. Sączu i dojeżdżać do lepszej pracy w Krk. Nie wiem ile w tym prawdy, tak gdzieś kiedyś czytałem. Wyjeżdżam DK28, do Przemyśla dwie stówy :) Znalazłem fajne miejsce na odpoczynek, nad rzeczką. Z atrakcją w postaci brodu, kilku cm głębokości. Jest też mostek, ale na drugą stronę przejechałem przez wodę. Bo co to za frajda tak po prostu po mostku? Ze dwa cięższe podjazdy, i docieram do Grybowa. Miasteczka z górującym nad rynkiem wielkim kościołem. Następne w kolejności są Gorlice. Takie bardziej przemysłowe klimaty. Na takich właśnie przemysłowych przedmieściach obfotografowuję dokładnie ciekawą, zabytkową maszynę (na zdjęciu tytułowym). Tabliczki znamionowe mówią, iż jest to: „Żuraw przewoźny udarowy do 300 (800?) metrów SMFM-41”. W każdym coś z górnictwem nafty i gazu związane, na Podkarpaciu ten przemysł był (jest?) dobrze rozwinięty. Na rynek w Gorlicach nie zajeżdżam, nie chce mi się. Zamiast tego robię zdjęcie innego żurawia, samochodowego. Trochę nowszego, ale dalej zabytkowego. Chyba w ciągłym użyciu :) Biecz i Jasło mijam tranzytem. W Krośnie już po zachodzie Słońca. W Biedrze robię większe zakupy przed nocną jazdą, z trudem dopinam sakwę. Miejsce Piastowe i Rymanów to jedyne większe miejscowości na ostatnich km dzielących mnie od Sanoka. Zdjęć z nich brak, bo ciemno i nic nie widać. Po drodze miał miejsce mały incydent, drugi taki w tym sezonie. Idąc się wysikać poślizgnąłem się i upadłem na plecy na trawiastej skarpie ;) W Sanoku po północy. Tym razem trochę sobie pozwiedzałem: wjechałem na parkowe wzgórze a potem wprowadziłem/wniosłem rower na kopiec na szczycie. Budzę niemały podziw tubylców (Ale z jakiego powodu? Przecież nie wiedzieli że z Krk jadę). Oraz przy okazji całkiem przemaczam w rosie buty ;) Do tego jeszcze jakaś tam starówka, rynek itp. I wyjeżdżam na odcinek specjalny, tj. nocny przejazd DK28 Sanok – Przemyśl :) 70km odcinek, z którego z 50km to wijąca się serpentynami i wspinająca na przełęcze droga przez odludzia Gór Słonnych i Gór Sanocko-Turczańskich. Góry może nie jakieś wysokie, kilkaset m n.p.m. mają najwyższe przełęcze ale da się tam zmęczyć. Nie muszę chyba dodawać, jak fajnie się tu śmiga nocą. Pustą szosą przez czarne, ciche lasy pod rozgwieżdżonym niebem. Z tym że ta noc to powoli się niestety kończy już. Tak że przed połową tego „OSa" łapie mnie świt. W Birczy natomiast – łapie senność. Na szczęście mega wypasiony przystanek znalazłem, wielkości małego domu! Poranny chłód trochę uprzykrzał drzemkę, ale jakoś dało radę. Obok chyba spał „busiarz” w dostawczaku, w „kurniku” nad kabiną. Skąd wiem? Bo za kierownicą nikt nie siedział. A na chwilę sam załączył się, a potem wyłączył jakiś silniczek – zapewne od Webasto. Za dnia jest tu może trochę mniej klimatycznie, ale plusem są widoki na te całe góry. W uszach jak zazwyczaj RMFik. Normalna muzyka, nie jakieś smęty dla starych dziadków. Co pół godzinki koronawiadomości, do tego ciekawe audycje mają, np. „Sceny zbrodni”. Teraz akurat coś o zamachu terrorystycznym w Oklahoma City idzie, też ciekawe sprawy. Jedyny minus to frustrujące, nachalne reklamy Media Expert ale zawsze można wyjąć słuchawki z uszu na tą chwilę. Jeszcze jedna drzemka, na innym przystanku okazuje się być potrzebna. Z ciekawszych obiektów trafia się platforma widokowa. Jest tablica z panoramką, można sobie rozszyfrować szczyty otaczających gór. Ze wskazań zegara słonecznego nici (zachmurzenie), z mapy gwiazdozbiorów tym bardziej – noc się skończyła. Zjazd w dolinę Sanu, i koło 10-tej jest Przemyśl. Na liczniku 310km. Przede mną cała niedziela. Koło też całe. Oczywistym jest zatem że na Przemyślu się nie skończy. Byłem tu nie raz, zwiedzanie ograniczam tylko do przejazdu bulwarami Sanu. Wzgórze z masztem, i fajnym kilkunasto-% podjazdem dziś wypada z planu. Nowym celem jest Rzeszów, i 400+. Zamiast jechać krajówką przez Jarosław przypomniała mi się ciekawa alternatywa, droga którą nigdy nie jechałem: DW881 przez Pruchnik, Kańczugę. Po kilku km krajówki tam też skręcam. W skrócie: ten ponad 50km odcinek do Łańcuta to tłuczenie się po dziurach przez urokliwe, podkarpackie zadupia. Są wzgórze przykryte łanami żółtego rzepaku. Są instalacje przesyłowe gazu (?). Są obsadzone starymi drzewami aleje. Są też zbierające się coraz ciemniejsze chmury. Do Pruchnika jeszcze dojechałem suchy. Ale między Pruchnikiem a Kańczugą lunęło. W ostatniej chwili dociągnąłem do przystanku, po kilku km jazdy przez otwarte pola. Z 45min czekałem zanim się uspokoi. W międzyczasie doglądnąłem zniszczeń w tylnym kole. Dotknąłem palcem feralnego miejsca i odpadł kawałek felgi :D To co odpadło schowałem do kieszeni na pamiątkę, luźną szprychę owinąłem wokół innej. Odpaliłem neta w tel. i wznowiłem rozważania w temacie kół nad którymi się waham. Gdy sytuacja pogodowa się uspokoiła ruszyłem dalej. Dziurawą niczym ser szwajcarski, pełną kałuż, błyszczącą w blasku Słońca mokrą szosą. Za Kańczugą stan nawierzchni diametralnie się poprawia, asfalt jest gładziutki. Mijam niesamowicie wyglądającą miejscówkę – fermę wiatrową. Jak gdzieś zagranicą normalnie, ilość i wielkość wiatraków robią wrażenie. Zawsze widziałem te turbiny z daleka, gdy jechałem krajówką na Przemyśl. A teraz przejeżdżam przez centrum tej atrakcji. Pozostałe do Rzeszowa km to już walka z czasem. Żeby zdążyć na ostatni pociąg. Przez Łańcut tylko przelatuję, zero zdjęć. Końcówka to orka jak na złość pod wiatr, jak na złość zbliżającej się kolejnej burzy, jak na złość po rozkopanej, remontowanej krajówce. Zdążam z ok. pół godzinnym zapasem. Nie lubię się tak spieszyć. Bo jak np. bym złapał kapcia, to ten zapas mógłby być już tylko 10-min. Powrót do Krk komfortowym, pustym (korona) ICkiem. Z trasy mam pamiątkę – czerwony odblask. Taki co jest montowany na stalowych barierach przy szosie. Nie urywałem ;) Leżał na drodze gdzieś na tych serpentynach między Sanokiem a Przemyślem. A nuż się kiedyś sprzyda?

Udana trasa, koło wytrzymało, pogoda też. No i trening też niezły wyszedł, bo większość z tych 400km to góry lub pagórki jak by nie patrzeć.

7.55 (sb) - 21.55 (ndz)

Nowe gminy: 5

Podkarpackie: 5
Rokietnica
Roźwienica
Próchnik
Kańczuga
Markowa

Zaliczone szczyty:

Beskid Wyspowy:
Przeł. Św. Justa 375

Pogórze Przemyskie:
Tyrawskie 481
Krępak 475
Spława 501
Mordownia 472
Bobowiska 428
Olszańska 381

Góry Sanocko-Turczańskie:
Majkowa Góra 346
Przeł. Przysłup 620
Tyrawskie 481


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Lublin Plus

d a n e w y j a z d u 451.42 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 9 maja 2020 | dodano: 14.05.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-b7d3550-...

https://photos.app.goo.gl/LGWhdszYkdj9eiUs5

Kwarantannę czas kończyć. Wszystko odmrażają, otwierają, odtegowują… Odmrażam się i ja, po dwóch miesiącach krótszych (ale za to b. regularnych) tripów wkoło komina, po Małopolsce. Ostatnia grubsza akcja to 300ka, też do Lublina, 12 marca. Trzeba robić formę żeby nad Morze dojechać :) Wyruszam sobotnim, ciepłym rankiem, w głowie mając ogólny tylko zarys trasy. Na pewno nocka w trasie, na pewno powrót w niedzielę. Może coś mniej więcej śladem mojej pierwszej 500-ki z 2017 roku? Sandomierką na Sandomierz, potem Route 19 na Lublin. A potem się zobaczy. Może pętla z powrotem do Krajowa, może do Rzeszowa/Tarnowa i powrót PKP? Ale czy te pociągi to już bezpieczne? Czy to już można? A może nie powinno się? Fajnie by było żeby to 500+ było. Ale jak nie będzie to też nic się nie stanie.

Pierwsze kilometry krajowej 79ki z małymi, remontowymi utrudnieniami. Po kilku km remontów i industrialnych klimatów kombinatu w Nowej Hucie zaczyna się płynna, przyjemna jazda po gładkiej tafli asfaltu, pośród brązowych, zielonych i żółtych dywanów pól okrywających skąpane w Słońcu pagórki. (żółte to rzepaczek, jasna sprawa). No po prostu bajka :) Wszystkimi zmysłami chłonę frajdę rozpoczynającej się kolejnej trasy, kolejnej rowerowej przygody. Podczas korona zakazów jeździłem dużo nocą WTRką po drugiej stronie Wisły (trasą rowerową po wale rzeki). Z nadzieją patrzyłem wtedy na świecące wysoko, na przeciwległym brzegu sodowe latarnie Sandomierki. Dziś tą Sandomierką znowu jadę :) Natomiast z coraz większym niepokojem przyglądam się stanowi tylnego koła. Nie jest dobrze. Coraz więcej pęknięć wokół nypli od strony napędowej. Zdjęcie przedstawia najtragiczniejsze miejsce, gdzie nypel jest już wyrwany. To żadna kraksa, po prostu tak to koło rok temu zaplotłem, pęknięcia dostrzegłem niedawno. Przeciągnąłem szprychy od strony napędu. 10 kół zaplotłem w mojej karierze mechanika rowerowego, i to pierwsze które mi naprawdę nie wyszło. Bębenek pod 11rz, kosmiczna różnica w kątach szprych, z DS idą prawie pionowo… Co za tym idzie kosmiczne różnice w naciągu… Nie wiedziałem jak mocno naciągnąć DS., żeby nie było za mocno, i żeby jednocześnie NDS nie była za luźno… Temat nowych kół spędza mi ostatnio sen z powiek. Kół, nie koła, bo obydwie obręcze i tak już są mocno wytarte. Tylko kilkanaście kkm te koła wytrzymały. Jeszcze nie wiem czy będę znowu samemu coś psuł, czy może po prostu kupię gotowce. Nie jestem pewien ma to jakiś wpływ na korona – bezpieczeństwo ale na wszelki wypadek nie zatrzymuję się w mijanych miasteczkach. Na pewno ma to natomiast wpływ na sprawność jazdy – mniej odpoczynków, mniej zdjęć, mniej zwiedzania ryneczków, mniej tracenia czasu. Jedyny skok w bok to tylko doglądnięcie budowy mostu w Nowym Korczynie. Ani się obejrzałem a na liczniku 60km i niebieska tablica Woj. Świętokrzyskiego. W Świętokrzyskim rządzi PO, tego typu informacja widnieje na każdym mijanym przystanku ;) Przejeżdżając pod LHSem tym razem na żaden skład ciągnięty przez tandem Gagarów niestety się nie załapuję. Radio w telefonie odbiera tak sobie, zwykle słucham więc najlepiej odbierającej stacji. Tzn. najlepiej zwykle odbiera Radio Maryja… I program 1szy, 2gi (3ci?) Polskiego Radia. Maryja - wiadomo, odpada. Jedynka, dwójka itd. też. To są radiostacje dla starych, smutnych, nudnych ludzi. A ja stary na pewno nie jestem, smutny – w tej chwili też na pewno nie, a czy nudny to nie wiem. Zazwyczaj kończy się na RMFie/Radiu ZET. Ale teraz znalazłem ciekawą alternatywę – Radio, uwaga: „LELIWA”. Regionalna jakaś rozgłośnia, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola. Ch.j wi co to znaczy… Ta cała „Leliwa”. W każdym razie odbiór dobry, muzyka spoko, a nazwa radiostacji śmieszna, podoba mi się. (teraz sprawdziłem: Wikipedia: „Leliwa (Leliwczyk, Leliwita) – polski herb szlachecki, noszący zawołanie Leliwa”. Ok, nie miałem prawa tego wiedzieć, nie znam się na herbach szlacheckich. Bardziej obstawiałem coś z Wisłą :D Po południu mam już dość słodkiego jedzenia. Pora na nie słodkie :) Jak Turystyczna to tylko od Krakusa, nie jakieś podrabiańce. Królewskie to danie pałaszuję z widokiem na zale… yyy… Na kałużę ;) Kałużę w Koprzywnicy. Na razie takie „morze” musi mi wystarczyć, ale to prawdziwe Morze też będzie, kwestia czasu. W Sandomierzu o 19tej. Na starówki, zamki szkoda mi czasu, dla odmiany zrobię tylko małą rundkę po bulwarach. Z widokiem na most i hutę szkła na przeciwległym brzegu. Za długo tu nie zabawiam, spieszę się na prom w Zawichoście. Zamiast przez most w Annopolu. Dla odmiany, no i dla skrótu. Drogą o uroczym numerku 777 cisnę ile wlezie, nie wiem do której przeprawa czynna. Jestem na miejscu ok. 20.15, od tubylców ma przystani dowiaduję się że o 20 kończy kursować... Pan promowy łódką właśnie dobija do brzegu. Zagaduję i za stosowną dopłatą robi extra kurs :) Tym sposobem zaoszczędziłem 16km (lub niecałą godzinę jazdy). No i, co nie bez znaczenia - promem się przepłynąłem. Lubię pływać promami, to są klimaty. W zapadającym zmroku tłukę się płytową drogą, i staram nie rozwalić tylnego koła. Oraz siebie, bo prawie wyglebiłem na jednej szparze zasypanej piachem. Potem skrót drogą o równie podłej jakości, co ciekawe oznaczonej jako wojewódzka. Z ulgą wskakuję z powrotem na gładką krajówkę. Jest już noc. Ciepła, pogodna, bardzo przyjemna noc. Przed Kraśnikiem grubszy (jak na Lubelskie) podjazd, na którym z wytęsknieniem wypatruję czerwonych świateł masztu. Często na podjazdach wypatruję takich masztów, bo one zwiastują koniec wspinaczki, stoją na szczycie. Sam Kraśnik nieco w dole, i tu już sporo chłodniej. Do tego stopnia że przebieram się w długie ubrania. Standardowa fotka pod ceglaną bramą ze słynnym napisem, i w drogę, Lublin czeka. Km zaczynają się dłużyć. LELIWA nadaje coraz słabiej, w końcu przełączam na RMFik, coś o koronie posłuchać. Jest charakterystyczny, iluminowany wiadukt w Wilkołazie. Wreszcie jest i upragniony znak drogi ekspresowej, który wieszczy dotarcie do przedmieść Lublina :) Tzn. ekspresówką jechał oczywiście nie będę (to kosztuje 250zł), tylko boczną, równoległą drogą. Po prostu pamiętam ten znak, i zawsze go wyczekuję. Pomimo że dopiero wpół do czwartej, niebo zaczyna już jaśnieć. Lublin zwiedzam więc we wstającym powoli dniu. Samo zwiedzanie to nie jakieś szeroko zakrojone, ot Ogród Saski, Plac Litewski, Zamek. Chyba tyle. Bo ambitny plan machnięcia pierwszej pięćsetki ciągle aktualny. No, jeszcze Zalew Zemborzycki na południu miasta można zaliczyć jeszcze jako zwiedzanie. Wędkarze już działają, całe mnóstwo ich tutaj. Tu wreszcie łapie mnie senność, i w przyjemnie grzejących promieniach Słońca robię ze 45minut drzemki na ławeczce. Leniwie zbieram się do dalszej drogi. No ale jakiej drogi? Trzeba podjąć jakieś decyzje. Z powrotem do Krk chyba jednak odpada. Wracając drugą stroną Wisły wyszło by z 600km :) Nawet wracając po śladzie, Sandomierką: 550… Jakoś bym pewnie dał radę ale w domu bym był w pon. rano, a do pracy trzeba. Zresztą w planie była jedna nocka, a nie dwie, jeszcze bez takich hardcorów. Do Tarnowa niecałe 500, z tym że nie zdążę na ostatni pociąg, po 22. Zostaje Rzeszów, +-430,440km. Dwa ostatnie Regio do Krk o 17.50 i 20.15. I chyba na tym się skończy, nici z 500+. Może się ew. dokręci po Krakowie. W każdym razie na razie po śladzie do Kraśnika. Niby po śladzie, ale to jednak nie ta sama droga co w nocy. To piękne pejzaże Lubelszczyzny, żółte łany rzepaku, szpalery przydrożnych topoli, zapach koszonych traw, no i cała ta niesamowita świeżość majowej zieleni, to piękno budzącej się życia przyrody. Taka piosenka mi się przypomniała ;) Tylko ciągnąca się równolegle całymi dziesiątkami km budowa S19 mąci nieco tę sielankę, ale przecież niedziela, wszystkie wielkie kopary i wywrotki grzecznie śpią. Z Kraśnika dalej 19ką, droga na Rzeszów jest jedna. Już wiem, że końcówka będzie pod wiatr. W połączeniu z najbardziej pagórkowatym odcinkiem trasy i zmęczeniem sprawi to, że trzeba będzie się sprężać żeby nawet na ten drugi pociąg zdążyć. Z ciekawszych akcentów to nietypowa ozdoba w ogródku, i wiejski przystanek, pełny miłosnych wyznań i innych mądrości. No po prostu cudo :) Drugi atak senności i drugie ~45 minut drzemki na przystanku. I 45 minut w plecy. Jest bardzo ciepło. Z większych miasteczek mijam Janów Lub. i Nisko, ale nawet zdjęcia tam nie zrobię, nie ma czasu. Km dłużą się, czasu coraz mniej. Raz po raz przeliczam w pamięci km i godziny. Wychodzi że zdążę. Ale nie lubię tak, nie lubię tak się śpieszyć. To jest jedna z trzech najbardziej wkurzających dla mnie rzeczy w trasie: deszcz, senność i właśnie pośpiech. Sokołów Młp. Do Rzeszowa tak blisko a tak daleko. Wkurwiający wiatr i hopki na trasie. Jest Jasionka, znaczy się lotnisko pod Rzeszowem. A raczej nad, bo tak na wzgórzu jakby. W końcu tablica z upragnioną nazwą miasta i dwupasmówka do centrum. Jedna, druga trzecia przelotówka, trochę ścieżkami, trochę po buspasach no i jakoś zdążam. 20 minut do odjazdu, bilet kupiony przez telefon. Nie jest to dużo te 20 minut. Jakbym złapał kapcia to mógłbym być np. 2 minuty przed odjazdem. Albo też 2 minuty po… Regio z przesiadką w Tarnowie. Nakręcam tam kilka km, szukam jakiejś budy z ciepłym żarciem ale gdzie tam, koronawirus wszystko pozamykał. W Krakowie 23.30, w domu 00.30.

Udana wycieczka, 500+ co prawda nie ma, ale i 450 nie jest wynikiem słabym. Zwłaszcza jak na maj i dwa miesiące krótkich, 100-200km trasek.

7.55 (sb) - 00.30 pon

Nowe gminy: 3
Podkarpackie: 3
Jeżowe
Kamień
Sokołów Młp.


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Do pracy

d a n e w y j a z d u 120.47 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Poniedziałek, 4 maja 2020 | dodano: 08.05.2020



Do tej dalszej pracy, na bazę.

https://photos.app.goo.gl/VBAspjR4jhdePNLq9

https://www.alltrails.com/explore/map/map-cab070d--13

17.00 - 1.30


Kategoria > km 100-149

Majóweczka

d a n e w y j a z d u 200.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 2 maja 2020 | dodano: 03.05.2020



https://photos.app.goo.gl/Y9NvRS42tQXAeNvw6

https://www.alltrails.com/explore/map/map-d7fd83e--12?u=m

Bo tak to chyba trzeba nazwać. Mała Majówka to po prostu Majóweczka. Taka lekka, niezobowiązująca pętelka mi wyszła. Plan trasy ustalany na bieżąco.

Zaraz po wyjściu planować mi się jeszcze nie chciało, wskoczyłem więc na WTRkę. Dotarłem nią do Uścia Solnego. Tam wreszcie z nadciągających z zachodu chmur zaczęło padać. Chcąc jednocześnie dalej jechać, a w razie większej ulewy mieć możliwość schowania się pod wiatę przystankową, wdziałem ubranie p/deszcz, i zamiast odludnym wałem, pojechałem dalej wojewódzką. Padało przez godzinę / przez 20km. Potem wyszło Słońce i nawet zaczęło trochę przypiekać. Kolejny zwrot akcji w Biskupicach Radł. Zamiast bez namysłu, po raz 189ty lecieć na Tarnów, skręciłem przed mostem na Dunajcu w Velo Dunajec. Wałami, bocznymi drogami itp. od zachodniej flanki minąłem Tarnów. To co zwróciło tu moją uwagę to nie tylko pojedyncze domy, ale całe zakłady przemysłowe (betoniarnie itp.) leżące po WEWNĘTRZNEJ stronie wałów! W terenie zalewowym rzeki. Po małym błądzeniu (Velo Małopolska zahaczyłem) dotarłem do krajówki. Przekroczyłem nią Dunajec. I postanowiłem kontynuować ten ambitny plan, szukania nieznanych dróg i miejscówek w rodzimym województwie. Pojechałem drugim brzegiem Dunajca. Nie chciało mi się co chwilę sprawdzać GPSa, wiec wszystkie VeloSrelo szybko zgubiłem. Po prostu przemieszczałem się dróżkami biegnącymi jak najbliżej koryta rzeki, nie przejmując się specjalnie rodzajem nawierzchni ;) Całe szczęście że miałem opony 25ki. Bo na 23kach to by było przejebane... Dotarłem do fajnej miejscówki nad rzeką. Małego wodospadu, umocnionego po obu stronach morzem głazów. Naprawdę ciekawie to wyglądało. Na jednym z nich sobie usiadłem, i dłuższą chwilę kontemplowałem piękne okoliczności przyrody/pogody. Gdy zaczynały nadciągać kolejne chmury, ruszyłem dalej. Boczne, osuwające się do koryta rzeki dróżki, kawałek napoczętego Velo (z brakującym mostkiem), no i Zakliczyn. Tu zachmurzyło się już konkretnie. Kwestią czasu było kiedy zacznie padać. Bez zbytniego kombinowania obrałem kurs do domu, wojewódzkimi przez Lipnicę, Muchówkę, Łapanów & Gdów. W Melsztynie doglądnąłem Wielkiej Topoli. Dawno tu nie byłem i nie wiedziałem w jakiej jest formie. Wielkie, widoczne z daleka drzewo ukazało mi się... bez liści. Ale dokładne przyjrzenie się upewniło mnie, że nie jest tak źle. Jakieś tam małe zielone zalążki da się dostrzec. Po prostu stare, wiekowe drzewa tak mają - później zielenią się. Oraz wcześniej gubią liście jesienią. O tym jak Wielka jest ta Franca najlepiej świadczy niech to zdjęcie. Pień ma tu średnicę ok. 2,5 metra! Koło Jurkowa/Tymowej rozpadało się na dobre. Z pół godziny posiedziałem pod sklepem, drugie pół już jechałem, w lżejszym opadzie. Potem znów Słońce (+tęcza), i w przyjemnych warunkach pogodowych bez przygód wróciłem do domu.

No i niby fajnie. Ale jak to się ma do majówek z lat ubiegłych?
2019
2018
2017
Coś czuję że długo tak nie wytrzymam. Czas kończyć kwarantannę!

7.55 - 00.10


Kategoria > km 200-249

Zapierdalacz maj 2020 (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 1.96 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 1 maja 2020 | dodano: 28.05.2020

W zasadzie to jeden tylko 2km test nowych kół w szosce, dnia 21.05, porą wieczorną.


Kategoria Zbiorówka :(

Czołg maj 2020 (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 287.10 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 1 maja 2020 | dodano: 08.05.2020



https://photos.app.goo.gl/uq1NFa9mceWoLdDC9


Zbiorczy kilometraż z Czołgu za miesiąc maj.

3.05 45,21km ino miasto
4.05 9,1km ino praca
5.05 9,27km ino praca
6.05 9,18km ino praca
7.05 9,48km ino praca
8.05 9.06km ino praca
11.05 9,8km ino praca
12.05 9,01km ino praca
13.05 9,09km ino praca
14.05 9,16km ino praca (w deszczu)
15.05 8,98km ino praca
18.05 9,13km ino praca
19.05 9,04km ino praca
20.05 9,03km ino praca
21.05 9,11km ino praca
25.05 9,19km ino praca
26.05 9,2km ino praca
27.05 19,34km praca + Auchan
28.05 9,16km ino praca
29.05 9,02km ino praca
30.05 21,57km CH Zakopianka
31.05 35,97km miasto wieczorem, po opadach deszczu. Dokręcone do 2kkm w maju :)


Kategoria Zbiorówka :(