Sierpień, 2017
Dystans całkowity: | 1499.04 km (w terenie 20.00 km; 1.33%) |
Czas w ruchu: | 71:07 |
Średnia prędkość: | 18.17 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.00 km/h |
Suma podjazdów: | 14914 m |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 99.94 km i 5h 28m |
Więcej statystyk |
Z buta
d a n e w y j a z d u
200.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Buty
Dojścia do pracy za miesiąc Sierpień.
Kategoria Z buta
Działka
d a n e w y j a z d u
13.23 km
0.00 km teren
00:36 h
Pr.śr.:22.05 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:104 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
18.00 - 19.50
Kategoria > km 010-049, Działka
Tatra Tour Classic
d a n e w y j a z d u
385.62 km
0.00 km teren
20:05 h
Pr.śr.:19.20 km/h
Pr.max:68.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4530 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(Opis 2 miesiące po trasie, więc taki mniej więcej tylko)
Ostatnio było tak, a tym razem pora na wspomniany w tamtym opisie klasyk klasyków, tj. pętlę tylko wokół Tatr Wysokich. Z tym że start/meta w Krakowie, żeby nie było za łatwo ;)
Dziś udało mi się przespać nieco wcześniej, tak że obudziłem się koło 21. Uznawszy dalsze próby uśnięcia za niecelowe wystartowałem o 21.40. Kawałek za miastem zaczynają się mokre drogi, zaczyna się też błyskać/grzmieć, w różnych miejscach dookoła. W Wieliczce coś tam jem, w zamian za to Dobczyce omijam obwodnicą. W czasie robienia tej fotki, na Przełęczy Wierzbanowskiej zatrzymuje się radiowóz i panowie pytają czy wszystko w porządku i co ja tu w ogóle robię. Rozumiem że widok oświetlonego, niepijanego rowerzysty w środku nocy na wsi to niemała egzotyka. Uspokajam że wszystko OK i że na wycieczkę jadę. Ci na to że w Wiśniowej 2 km stąd jakaś wielka burza... Niemożliwe ;) Kolejny mały postój w Mszanie. W Rabce drogi już suche a i grzmieć / błyskać przestało. Jako że nie chce mi się męczyć podejmuję decyzję o wciągnięciu Piątkowej serpentynami Zakopianki (można też wciągać 20% ścianką w Rdzawce). Tym razem zamiast kościółka pamiątkowe zdjęcie pod Statoilem. Noc ciepła i bardzo przyjemna, kilkanaście stopni, można jechać w krótkich spodenkach i cienkiej kurtce. Zjazd do New Targu również przyjemny. Szukam jakiegoś sklepu nocnego, nawet kogoś spytałem ale ostatecznie nic nie znalazłem. Na wylocie z miasta 49ką mgły, które tak jak nagle się zaczęły tak też się skończyły. Na Orlenie przed Jurgowem udaje się wreszcie kupić paliwo, tj. 2 duże Red Bulle. Zaczyna się przejaśniać, na granicy jestem chwilę przed wschodem Słońca. Dobrze znany podjazd na ponad 1000m przełęcz bez nazwy (tu po po raz ukazuje się Słońce), dobrze znany zjazd. Nieco chłodny i spać też się nieco chciało, ale jakoś przeszło. W Tatranskiej Kotlinie zmieniam drogę z 91ki na 537kę, coś w rodzaju "Tatrzańskiej obwodnicy" przyklejonej do ich masywu na wys. +-1000m. O widokach pisać chyba nie trzeba, robiłem to już nie raz w tym sezonie, zresztą zdjęcia więcej powiedzą niż moje opisy. W Tatrzańskiej Łomnicy i Vysokich Tatrach coś tam pozwiedziałem i zrobiłem bardzo fajną, tytułową fotkę :) Bardzo malownicza droga powoli acz zauważalnie pnie się góry, zbliżam się bowiem do najwyższego punktu trasy - Szczyrbskiego Plesa. Wraz z drogą wije się przyklejana do niej linia "Tatrzańskiej elektriczki" a wszystko to tonie w różu - zdjęcia nie za bardzo wyszły ale naprawdę wszystko było skąpane w różowych kwiatuszkach nieznanego mi gatunku. W tych pięknych okolicznościach przyrody jedzie się jednak raczej słabo - boli brzuch i mało co jem. Dociągam jakoś do Szczyrbskiego, gdzie urządzam chwilę przerwy na ławeczce przy jakimś parkingu. Właściwie to cała ta miejscowość przypomina jeden wielki parking... 13,5h a ja przejechałem raptem 160km. Szukając głównej atrakcji - jeziora dociągam jakąś drogą do najwyższego punktu trasy - ponad 1350m n.p.m., to wyżej niż Turbacz! W końcu mam i krystalicznie czyste, błękitne jezioro, a wraz z nim pamiątkową fotkę. Potem jeszcze jedno, mniejsze. Pora na zjazd, Liptowski Hradok jakieś 700m niżej :) W okolicach Podbańskiego, w małej przerwie między łańcuchem gór dostrzegam prolog tego co mnie dziś czeka - nieciekawie wyglądające, kłębiące się chmury. Kolejny postój, nad rzeką, w połączeniu z opadającym w dół profilem trasy i brzuchem który przestał boleć (i wreszcie mogłem coś jeść) postawiły mnie na nogi i do końca trasy nie będzie już źle. W Pryblinie żegnam się z widokami na najwyższe Tatrzańskie szczyty. Widoki dalej będą, ale na nieco niższe górki. W Hradoku na Slovnafcie kupuję zapas różnego rodzaju płynów, z których połowę wypijam w czasie postoju na rynku. To nie za dobrze, bo zostało mi raptem 79 Eurocentów. Tzn. mam niby kartę ale nigdy nie płaciłem nią za granicą i nie wiem czy zadziała. Nad górami coraz więcej coraz bardziej nieciekawie wyglądających chmur ale pocieszam się że to gdzieś tam z tyłu, za plecami. Krótki płaski jak stół odcinek i docieram do Mikułaszu. Wobec niezbyt pewnej pogody nie tracę tam zbyt wiele czasu, chcę jak najszybciej przebić się przez mocno zadupiasty, 30km górski odcinek. Nie chciałbym żeby ew. burza spotkała mnie właśnie tam. Póki co jednak spokojnie (cisza przed burzą?), ciepło, może nawet gorąco. Kawałek za miastem mija mnie taki tabun sakwiarzy/turystów/kolarzy że nie nadążam z wymienianiem pozdrowień :) Zbieram siły pod jakąś obskurną wiatą bez ławki i rozpoczynam wspinaczkę na przeł. Kwaczańską. Ścigam się podczas niej z przygodnie napotkanym bikerem, też na MTB. Jest wręcz upalnie, dyszę jak lokomotywa, kończy się picie ale idzie mi całkiem nieźle. Jadę spory kawałek przed nim i mam sporo czasu na krótkie odpoczynki, np. na robienie zdjęć różnym ładnym kwiatuszkom. (Byłem niemal pewien że to jest oset ale dopiero szybki reserach w Internecie mnie upewnił. Zwiodły mnie te ogromne, 6 cm średnicy kwiatostany). Sesję foto tego pięknego okazu zakłócił grom z jasnego nieba (tzn. chmury burzowe były, ale schowane za górami). I w tym momencie przestałem robić zdjęcia kwiatuszków i czym prędzej ruszyłem do góry ;) Tuż przed szczytem puszczam rywala przodem bo muszę zatrzymać się na foto. Tam w głębi Słowacji to dopiero się kotłuje! Cykam kilka zdjęć i to prawdopodobnie tym selfie z burzą przypłaciłem lekkim zmoknięciem ;) Bo zahaczyłem o chmurę burzową, krople były naprawdę wielkie. Nieźle się przestraszyłem a że było już w dół to dokręcałem ile wlezie żeby uciec, ponad 60 mogło być. A że droga mokra, a opony śliskie (winylowe) to wpadłem w poślizg na zakręcie. Udało się jakoś wyratować ale przestrzeliłem zakręt i wyhamowałem przed barierką po drugiej stronie drogi... Na szczęście nic nie jechało... Człowiek to czasem nie myśli. Udało mi się ewakuować spod tej chmury i do Zuberca zjechałem szybko, ale już bez poślizgów ;) Drogi mokruteńkie, musiała tu przed chwilą niezła ulewa przejść. W ustach natomiast sucho. Dopiero tu sobie uświadomiłem że te 79 Eurocentów to przecież nie 79 groszy a grubo ponad 3zł! Za 60 kupiłem najtańszą, największą, 2l mineralną i jeszcze 19 zostało :) Padać nie pada ale chmur przybywa, to z przodu, to z tyłu, w ogóle wszędzie. Jadę więc bardzo szybko a dopinguje mnie w tym grupka 3 szoszonów (jeden z nich to chyba dziecko? w każdym razie niewielkiej postury zawodnik) za którą urządzam pościg. Dokręcam ile wlezie, składam się jak mogę ale nic z tego, nie ma szans i po kilku km ostatecznie tracę ich z horyzontu. W Podbieli w prawo, na Chyżne ostatnia prosta przed granicą. Z niebem jednak dzieją się takie rzeczy, że w Twardoszynie chowam się pod wiatą koło Tesco, i czekam na rozwój wydarzeń. I... nic się nie wydarzyło, znowu przeszło bokiem. Odczekałem jeszcze chwilę i podziwiając coraz to wymyślniejsze kształty/kolory chmur potoczyłem się ku Trzcianie. U góry ciągle nie za wesoło, poczekałem więc chwilę na rynku. Ciągle nie chciało zacząć padać, uznałem więc sytuację za stabilną i pojechałem dalej. Do Krakowa stówa, jak rzecze przydrożny znak. Zachód Słońca podziwiam kawałek przed granicą a w Chyżnem jestem po kwadrans po 20. Do Rabki 35. I przez cały ten odcinek po prawej towarzyszyły mi będą piękne zjawiska. Po prostu jechałem sobie a burze jechały razem ze mną, oczywiście w bezpiecznej odległości. W Jabłonce tankowanie (energetyki i inne słodkie syfy + 7days'y, czyli to co niezbędne w tego typu trasach). Koło Rabki wreszcie się uspokaja. Jestem tam koło 23ciej. Chwilka przerwy i zanim najdzie mnie ochota na pociąg czym prędzej ruszam. Powrót standardowo: Mszana, Kasina, Wiśniowa, Dobczyce. Na podjeździe na przeł. Wielkie Drogi trochę mgieł, potem powrócą one jeszcze w Wieliczce. A ja byłem taki jakiś taki ni to zmęczony, ni śpiący, raczej znużony, zamulony i miałem już dość. W domu po 3 w nocy.
Udana trasa, taka klasyczna pętla dookoła Tatr chodziła po głowie od dawna. Ale nie przypuszczałem że uda mi się ją zrobić z Krakowa. Myślałem raczej o starcie/mecie w Zakopanem, i nie o 400 a o 200km. Kondycja dopisuje a i przed wszystkimi burzami udało się uciec, dosłownie kilka minut mnie popadało (ale to z mojej winy - jak idzie burza to się nie robi z nią selfie tylko ucieka ;) ). To był dobry, rowerowy dzień :)
Reszta zdjęć: https://goo.gl/photos/txcYUxNCrojgcw786
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502 x2
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarskie Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950
Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549
WYSOK MAX: 1368
21.40 - 4.15
7,276l
6 bananów, 6 bułek z pasztetem, 5 x 7days, 3 x delicje, 1,5 czekolady
Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399
Działka + L.w.o.M.
d a n e w y j a z d u
26.82 km
0.00 km teren
01:24 h
Pr.śr.:19.16 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:125 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Szkielet szkieletora:
15.25 - 19.40
Serwis: mycie roweru, smarowanie łańcucha, pompowanie opon
Kategoria > km 010-049, Działka, Serwis
B.l.w.o.M.
d a n e w y j a z d u
40.95 km
0.00 km teren
02:41 h
Pr.śr.:15.26 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:136 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Z Bratem. Ostatnie 5km w ulewie.
Czarny Gagar:
I nowy most na obwodnicy.
11.25 - 16.45
Kategoria > km 010-049
Rabka - Kraków
d a n e w y j a z d u
71.09 km
0.00 km teren
03:25 h
Pr.śr.:20.81 km/h
Pr.max:69.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Powrót z długiego weekendu. Rekordowo długi (ponad 5h!). Po wczorajszej trasie czuć było nóżki ;) Do tego lody w Rabce/Mszanie, no i w ogóle mi się spieszyło. Tzn. "rozjazd" :)
https://photos.app.goo.gl/R8C1JlOgukvUW7i63
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562
WYSOK MAX: 600
11.25 - 16.45
2l
2 czekolady, 2 x lody
Kategoria > km 050-099, Rabka 2017
Tatra Tour
d a n e w y j a z d u
362.18 km
0.00 km teren
19:10 h
Pr.śr.:18.90 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4400 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
"Jedyne co prawdziwe to jest tu i teraz. Jest pięknie, nie narzekaj. Doceniaj to co masz, zapomnij czego nie ma. I nie martw się na zapas."
Trasa dookoła Tatr (Wysokich) to taki kolarski klasyk. Tzn. jeśli ktoś jeździ coś tam więcej na rowerze to na pewno chce coś takiego przejechać, przejechał lub jeszcze o tym nie wie ale kiedyś będzie chciał przejechać. Mnie też ona od dawna chodziła po głowie. Można by ją zacząć z Zakopanego, Rabki czy nawet Krakowa. W tym sezonie ta ostatnia opcja wydaje mi się całkiem realna. Natomiast korzystając z wypadu do Rabki na długi weekend postanowiłem ją nieco zmodyfikować i zapuścić się głębiej w Słowackie zadupia: objechać Tatry Wysokie od wschodu, przeciąć dwa razy Niżne Tatry: z północy na południe, z południa na północ i na koniec objechać Wysokie od Zachodu. A pomysł stąd, że bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie Niżne w trakcie Bożocielnej trasy na Kralovą. Wg planów ~330km miało wyjść.
Ze względu na niepewną pogodę przełożyłem trasę z niedzieli na poniedziałek. Obudziwszy się jednak koło 20 stwierdziłem że szkoda tracić czas i czekać na północ, i tak bym już nie usnął. Poza tym perspektywa nocnej jazdy po ciemnych Słowackich odludziach była tak kusząca że nie potrafiłem się jej oprzeć :) Wystartowałem więc wraz z ostatnim zauważalnym tchnieniem Słońca, o godz. 20 minut 55. Będzie się działo :) Zjechawszy spod kwatery na drogę już po 100 metrach chłód bijący od płynącego równolegle strumienia dał jasno do zrozumienia że jazda całkiem na krótko tej nocy nie przejdzie. Przywdziewam więc cienką kurtkę i czapkę. Może kilometr ujechałem i do użycia włączam cały dostępny arsenał ubrań tj. dodatkowo drugą kurtkę - przeciwdeszczową, takież spodnie oraz cienkie rękawiczki. Będzie musiało wystarczyć (i wystarczy). Zleciałem raz dwa do centrum, zrobiłem dokumentacyjną fotkę przy pięknie iluminowanej fontannie i w Chabówce wskoczyłem na Zakopiankę. Nocą ta droga jest na rower całkiem OK. Podjazd serpentynami na Piątkową wszedł gładko jak nigdy. Na dokumentacyjną fotkę tym razem nie załapał się zabytkowy kościółek a Statoil w Rdzawce. Tak dla odmiany. Pora na dostarczający pierwszych dziś emocji zjazd do New Targu. Nie mogłem sobie odmówić przerwy na pierwsze śniadanie na rynku - co będę po jakichś przystankach się szlajał. Zakończywszy tę sjestę (jakieś ciastka + Tiger) na rondzie skręcam w 49kę na Jurgów. Niewielkie mgły tak szybko jak się pojawiły tak też zniknęły. Blask Księżyca (może nie w pełni ale w jakiejś pełniejszej fazie) oświetla drogę tak jasno że można by jechać bez lampek (czego oczywiście nie robię, świecą sobie obie ale przednia na słabym, pozycyjnym trybie). Ze zjawisk niecodziennych to spadające gwiazdy - pierwszej nocy widziałem ich kilka. Więcej niż 5 a mniej niż 10. Podobno trzeba jakieś życzenie pomyśleć, tylko skąd ja ich tyle wytrzasnę :D Z większych wioch to Białka (drugi Tiger + drugie pierniczki) i Jurgów. Od jakiegoś czasu już widoczne a teraz coraz większe i większe, czarne sylwetki Tatrzańskich szczytów ledwo odgraniczają się na niewiele mniej czarnym niebie. Szkoda, to ale to czego nie widać można nadrabiać wyobraźnią :) Na granicy melduję się ok. godz. 0.55. Pamiątkowa fotka przy tablicy i dalej, ku przygodzie! Od jakiegoś czasu jest pod górę ale po Słowackiej stronie robi się jeszcze bardziej pod górę. Wspinam się bowiem na znaną mi już przełęcz (ok. 1070m n.p.m.). Tzn. żadnej nazwy ona nie ma ale ukształtowanie terenu ewidentnie wskazuje że przełęczą jest. Słowacja to kraj tak górzysty, że być może tyle ich mają że nie chce im się wymyślać nazw ;) Szybki zjazd w ciemnościach, przelot przez zapadłą dziurę imieniem Zdżar (kilka latarni na krzyż) i zamiast skręcać jak ostatnio w 537kę lecę prosto 67ką. Lecę to bardzo adekwatne określenie bo cały czas jest delikatnie w dół. Pomimo że to niby taki zwykły nocny odcinek główną drogą to bardzo zapadł mi on pamięci. Ta prędkość, przestrzeń, morze gór dokoła, gdzieś w dole światła jakiegoś miasta, chłód pędu powietrza na twarzy... To właśnie po to jeździ się na rowerze :) Całą tą sielankę przerywa tylko jakiś zwierz (sarna?) który przebiega kilkanaście metrów przede mną. Mało zawału nie dostałem :D Odpoczynek w jakiejś wiacie, pierwsza większa miejscowość - Spiska Bela. Fotka na rynku, jednej a potem drugiej wieży. Ze Spiskiej na Kieżmarok, fotka przy wielkim napisie z nazwą miasta tylko. Z Kieżmaroka na Poprad, dalej za główną, jak mi się wydaje, drogą. Tyle że nie jestem pewien czy to na pewno ta - przeleciałem jakiś drogowskaz i nie chciało mi się zawracać. W końcu docieram do miejscowości Huncovce, która to odnaleziona na mapie upewnia mnie że dobrze jadę. Parę km dalej droga przeradza się w szeroką dwupasmówkę którą wjeżdżam do Popradu. Za plecami od jakiegoś czasu pierwsze oznaki brzasku, świt natomiast zastaje mnie na rynku w mieście. Szybko ta noc minęła, aż trochę szkoda. Natomiast idealnie wycelowałem z tym świtem żeby zrobić zdjęcie Tatr z podjazdu za miastem (mam na myśli to powyżej tej smutnej ściany tekstu ;) ). Sam podjazd prowadzi na przełęcz, a jakże, bez nazwy. Coś koło 750m ma. Szczyty w tym paśmie powyżej 900 natomiast. Zjazd, odrobina płaskości i wreszcie jakiś konkretny podjazd: ze 450 w pionie, na przełęcz (przełęcz o nazwie Przełęcz) w Niżnych Tatrach. Jest chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. W Popradzie 8 stopni było, nie mam termometru w nowym liczniku ale ze 4 mogło być. Na szczęście ten poranny chłód wypadł mi podjeździe a nie na zjeździe. Chwila zjazdu, Puste Pole - rozstaj krajówek. W prawo w 66kę, pora na "Route Sixty Six" - jak rzeczą tablice krajoznawcze ;) Tu też wyłania się po raz pierwszy Kralova. Szczyt góry tonie w chmurach, niezwykły widok. Aż kusi żeby jeszcze raz tam wjechać ale plany na dziś są inne. Kolejna przełęcz - tym razem zlitowali się i dali nazwę (Sedlo Besnik), potem długi zjazd do Telgartu. Po drodze efektowny wiadukt kolejowy, ale ostatnio robiłem zdjęcia więc tym razem szkoda mi się zatrzymywać. Przez Telgart & Szumiacz też tylko przelatuję a większy popas / krem UV / zakupy dopiero w Valkovni (Wałkowni? :D). Jak to zwykle za granicą bywa testuję lokalne specjały, tym razem na tapetę idzie: 2 x Adrenalin XXL Power Drink 0,5l, produkcji Węgierskiej. Zawartość kofeiny: oszukana. 15mg / 100ml :O (standard to 32). Dobrze że dwie puszki wziąłem. Ciekawy smak, coś jak BePower (produkcja dla Biedronki) z delikatną nutą LevelUp (marka własna Lewiatana). Tylko dla koneserów. Dobra, wystarczy tych rozkoszy dla podniebienia, wracamy na trasę bo teraz coś dla oczu: objeżdżam bowiem od południa pasmo Niżnych Tatr. Ciekawe to góry: sylwetką bardziej przypominają moje ulubione Beskidy (tyle że w wersji XXL) niż Tatry, nawet te Zachodnie. Właściwie jedyne po czym można poznać że to coś wyższego to dodatkowe piętro: piętro łąk górskich, występujące na pojedynczych tutaj "dwutysięcznikach". Coraz cieplej, wieje w plecy i jest delikatnie w dół (teraz zauważyłem na wykresie trasy że opada on coraz niżej przez jakieś 60km :O). Droga mija mi więc bardzo szybko i przyjemnie na kontemplowaniu widoków i robieniu coraz to fajniejszych zdjęć całego tego piękna które mnie otacza. Po drodze rozgrzebany most ale objazd liczył raptem 100m. Ani się obejrzałem a już dojeżdżam do Brezna a właściwie to do jego ciągnących się przez kilka km przedmieść. W końcu jest i ścisłe centrum a w nim ładny rynek. Prawie godzinę tu zabawiłem. Myślałem żeby kupić coś ciepłego do jedzenia ale niewiele mówiące mi dziwne nazwy potraw na banerach barów trochę odstraszają. Chyba wolę jednak suchy prowiant: jak pokażę palcem w sklepie na ciastka to dostanę ciastka a jak rogalika to rogalika :) Z Brezna wyjeżdżam koło wpół do pierwszej. Jest bardzo ciepło, może nawet gorąco. W Podbrezovej skręcam w prawo, pora na gwóźdź programu: przeł. Czertowicę. Najwyższa szosowa przełęcz Słowacji, droga (krajówka!) nr 72 wspina się tu na 1238m n.p.m.! Takie cuda to tylko na Słowacji :) Upał ustępuje miejsca przyjemnemu chłodu bijącemu od równolegle płynącego strumienia. Podjazd nie jest jakiś ciężki (bo i nie może być - droga krajowa) lecz ciągnie się on w nieskończoność. Liczby mówią same za siebie: ten 25km odcinek zajął mi 2,5 godz :D Cóż, jakby nie patrzeć na liczniku już ponad 200km. Niewielkie to dla mnie usprawiedliwienie ale lepsze takie niż żadne. Co jakiś czas czuć było swąd przypalanych klocków od zjeżdżających samochodów ;) W każdym razie ileś tam metrów wyżej i nawrotów dalej jest wreszcie upragniony szczyt. Coś w rodzaju motelu, restauracji itp. Robię kilka pamiątkowych zdjęć, wciągam kilka rogalików, przeliczam na mapie niedoszacowane początkowo kilometry (np. w Popradzie wyszło mi 15 więcej: 105 zamiast 90, kawałek dalej 20 więcej a potem już się pogubiłem). I jestem gotów do zjazdu. Chyba nie muszę mówić co się na nim działo ;) Z miejscowości które utkwiły mi w głowie to Wysna / Nizna Boca (Bocza?) i Maluzina (to mi się kojarzy z Meluzyną, piosenką taką jakby ktoś nie wiedział). Trochę niepokoi pogoda: błękit nieba na wschodzie kontrastuje z przechodzącymi powoli z bieli w szarość chmurami na zachodzie. A ja jadę właśnie na zachód. Skręt na Liptowski Hradok & Mikułasz. Bardzo jestem już zmęczony ale półgodzinny odpoczynek nad rzeką (Wagiem) postawił mnie na nogi. Przez Hradok tylko przejeżdżam a do Mikułasza wręcz wlatuję ściągając się z jakąś kolumną sakwiarzy. Nie wiem na czym to polega ale zawsze gdy wjeżdżam do jakiego dużego miasta jakiś taki przypływ sił mam. Dochodzi 18ta, więc na zakupy w jakichś "potravinach" już raczej nie liczę. Picie + jakieś rogaliki na stacji benzynowej. Miła Pani ekspedientka z uśmiechem i wyrozumiałością czekała aż wygrzebię z portfela Euro wymieszane z Koronami. Jakaś tam mała pauza na rynku i pora się zbierać, bo chmury są już wszędzie a tu trzeba się przebić przez Góry Choczańskie, kolejny wybitnie zadupiasty odcinek. Po drodze ładny widoczek na jezioro zaporowe na Wagu. W końcu wioski kończą się i zaczyna kręta górska droga z barierami, betonowymi umocnieniami itp. Bardzo widokowy odcinek: Liptowska Mara (wspomniane jezioro), za nim ściana Niżnych Tatr a wszystko to przykryte kotarą coraz to efektowniej podświetlanych zachodzącym Słońcem gór. Za plecami z kolei niewiadomo w jaki sposób rozświetlony na czerwono las (na zdjęciu). Pomimo że zbliża się zmrok to nigdzie mi się spieszy - chcę jak najdłużej tam być, jak najdłużej to wszystko chłonąć. Na przełęczy Kwaczańskiej już ciemno. Szukam czapki bo zjazd może być chłodny. Przegrzebuję całą sakwę, potem drugi i trzeci raz... Nie ma. Ostatni raz widziałem ją rano. Czyli gdzieś tam sobie pewnie leży, np. w Telgarcie. A taka fajna czapka była, służyła mi na rowerze od lat :/ Szybki i emocjonujący zjazd. Zuberec. Jest i Podbiel a mnie jest coraz zimniej w głowę. Ale mam plan: w Twardoszynie zakładam pod kask worek na śmieci (zawsze wożę ze sobą worek na śmieci, dużo różnych zastosowań). Pozwala mi to w miarę komfortowo wrócić do domu. W miarę bo odcinek od Twardoszyna/Trzciany do końca dłużył mi się strasznie. Jakieś takie ogólne znużenie a nie zmęczenie czy senność. Na granicy koło północy. Coraz bardziej byłem zamulony. Chciało mi się pić ale nie chciało mi się zatrzymać. Byłem głodny ale nie chciało mi się sakwy otwierać. Byłem zmęczony ale nie chciało mi się zsiadać z roweru. Chciałem jak najszybciej być w domu. Do Jabłonki jakoś poszło ale potem to byłem w jakimś odmiennym stanie świadomości. Gdy były latarnie to zajmowałem się głównie przełączaniem licznika km <-> prędkość. Jak było ciemno to przełączałem lampkę pomiędzy 2, 4 a 8 trybem. 2-4-8. 2-4-8. I tak w kółko, powtarzałem sobie te cyfry w myśli a przełączanie tej lampki było jedynym celem mojego istnienia. Podwilk. Spytkowice. Raba Wyżna. W końcu jest! Rabka. Ale zanim podjechałem do Słonego to musiałem kilka odpocząć się na podjeździe o śmiesznym przecież nachyleniu. Typowe odcięcie, jadłem nie pamiętam kiedy tam już. Dowlokłem się 5 min. po 3 w nocy, czyli trasa zahaczyła o ndz., pon. i wt. :)
Udana wycieczka wyszła, na Słowacji nie ma miejsca na nudę :) Bo i nie może być, tam jest tyle gór że człowiek chyba za całe życie tego wszystkiego nie zjeździ. Końcówka trochę mnie wymęczyła ale przecież nie raz bywało gorzej ;) Nie mam tylko pojęcia jak to możliwe że 330km wyliczyłem a wyszło ponad 360.
To był dobry, rowerowy weekend :)
Zdjęcia:
https://goo.gl/photos/NFzo3Z81aAzCJaCe6
Zaliczone szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarske Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Sedlo Besnik 994
Sedlo Certovica 1238
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950
Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549
WYSOK MAX: 1238
20.55 - 3.05
5,9l
8 rogalików różnych marek i smaków, 6 bananów, 2 kanapki, 2 paczki pierniczków, 2 paczki wafelków, 1 czekolada
Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399, Rabka 2017
Po piwo i bułki
d a n e w y j a z d u
10.59 km
0.00 km teren
00:38 h
Pr.śr.:16.72 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Pogoda ciągle nie do jazdy. Trasa przełożona na jutro.
WYSOK MAX: 600
14.45 - 15.55
Kategoria > km 010-049, Rabka 2017
Po bułki i piwo
d a n e w y j a z d u
13.16 km
0.00 km teren
00:51 h
Pr.śr.:15.48 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:17.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Rabka wczoraj i dziś:
WYSOK MAX: 600
12.45 - 14.20
Kategoria > km 010-049, Rabka 2017
Kraków - Rabka
d a n e w y j a z d u
67.90 km
0.00 km teren
03:39 h
Pr.śr.:18.60 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wypad na długi weekend. Z początku upalnie, za Dobczycami już coraz chłodniej. Po drodze jakiś wypadek a w okolicy przeł. Wierzbanowskiej/Wielkie Drogi już ciemno. Chyba było pod wiatr.
Centrum dowodzenia, tj. planowania wycieczek rowerowych ;)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
WYSOK MAX: 600
17.55 - 22.20
2,5l
banan
Kategoria > km 050-099, Rabka 2017, ^ UP 1000-1499m