Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Tatra Tour

d a n e w y j a z d u 362.18 km 0.00 km teren 19:10 h Pr.śr.:18.90 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:4400 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017




"Jedyne co prawdziwe to jest tu i teraz. Jest pięknie, nie narzekaj. Doceniaj to co masz, zapomnij czego nie ma. I nie martw się na zapas."

Trasa dookoła Tatr (Wysokich) to taki kolarski klasyk. Tzn. jeśli ktoś jeździ coś tam więcej na rowerze to na pewno chce coś takiego przejechać, przejechał lub jeszcze o tym nie wie ale kiedyś będzie chciał przejechać. Mnie też ona od dawna chodziła po głowie. Można by ją zacząć z Zakopanego, Rabki czy nawet Krakowa. W tym sezonie ta ostatnia opcja wydaje mi się całkiem realna. Natomiast korzystając z wypadu do Rabki na długi weekend postanowiłem ją nieco zmodyfikować i zapuścić się głębiej w Słowackie zadupia: objechać Tatry Wysokie od wschodu, przeciąć dwa razy Niżne Tatry: z północy na południe, z południa na północ i na koniec objechać Wysokie od Zachodu. A pomysł stąd, że bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie Niżne w trakcie Bożocielnej trasy na Kralovą. Wg planów ~330km miało wyjść.

Ze względu na niepewną pogodę przełożyłem trasę z niedzieli na poniedziałek. Obudziwszy się jednak koło 20 stwierdziłem że szkoda tracić czas i czekać na północ, i tak bym już nie usnął. Poza tym perspektywa nocnej jazdy po ciemnych Słowackich odludziach była tak kusząca że nie potrafiłem się jej oprzeć :) Wystartowałem więc wraz z ostatnim zauważalnym tchnieniem Słońca, o godz. 20 minut 55. Będzie się działo :) Zjechawszy spod kwatery na drogę już po 100 metrach chłód bijący od płynącego równolegle strumienia dał jasno do zrozumienia że jazda całkiem na krótko tej nocy nie przejdzie. Przywdziewam więc cienką kurtkę i czapkę. Może kilometr ujechałem i do użycia włączam cały dostępny arsenał ubrań tj. dodatkowo drugą kurtkę - przeciwdeszczową, takież spodnie oraz cienkie rękawiczki. Będzie musiało wystarczyć (i wystarczy). Zleciałem raz dwa do centrum, zrobiłem dokumentacyjną fotkę przy pięknie iluminowanej fontannie i w Chabówce wskoczyłem na Zakopiankę. Nocą ta droga jest na rower całkiem OK. Podjazd serpentynami na Piątkową wszedł gładko jak nigdy. Na dokumentacyjną fotkę tym razem nie załapał się zabytkowy kościółek a Statoil w Rdzawce. Tak dla odmiany. Pora na dostarczający pierwszych dziś emocji zjazd do New Targu. Nie mogłem sobie odmówić przerwy na pierwsze śniadanie na rynku - co będę po jakichś przystankach się szlajał. Zakończywszy tę sjestę (jakieś ciastka + Tiger) na rondzie skręcam w 49kę na Jurgów. Niewielkie mgły tak szybko jak się pojawiły tak też zniknęły. Blask Księżyca (może nie w pełni ale w jakiejś pełniejszej fazie) oświetla drogę tak jasno że można by jechać bez lampek (czego oczywiście nie robię, świecą sobie obie ale przednia na słabym, pozycyjnym trybie). Ze zjawisk niecodziennych to spadające gwiazdy - pierwszej nocy widziałem ich kilka. Więcej niż 5 a mniej niż 10. Podobno trzeba jakieś życzenie pomyśleć, tylko skąd ja ich tyle wytrzasnę :D Z większych wioch to Białka (drugi Tiger + drugie pierniczki) i Jurgów. Od jakiegoś czasu już widoczne a teraz coraz większe i większe, czarne sylwetki Tatrzańskich szczytów ledwo odgraniczają się na niewiele mniej czarnym niebie. Szkoda, to ale to czego nie widać można nadrabiać wyobraźnią :) Na granicy melduję się ok. godz. 0.55. Pamiątkowa fotka przy tablicy i dalej, ku przygodzie! Od jakiegoś czasu jest pod górę ale po Słowackiej stronie robi się jeszcze bardziej pod górę. Wspinam się bowiem na znaną mi już przełęcz (ok. 1070m n.p.m.). Tzn. żadnej nazwy ona nie ma ale ukształtowanie terenu ewidentnie wskazuje że przełęczą jest. Słowacja to kraj tak górzysty, że być może tyle ich mają że nie chce im się wymyślać nazw ;) Szybki zjazd w ciemnościach, przelot przez zapadłą dziurę imieniem Zdżar (kilka latarni na krzyż) i zamiast skręcać jak ostatnio w 537kę lecę prosto 67ką. Lecę to bardzo adekwatne określenie bo cały czas jest delikatnie w dół. Pomimo że to niby taki zwykły nocny odcinek główną drogą to bardzo zapadł mi on pamięci. Ta prędkość, przestrzeń, morze gór dokoła, gdzieś w dole światła jakiegoś miasta, chłód pędu powietrza na twarzy... To właśnie po to jeździ się na rowerze :) Całą tą sielankę przerywa tylko jakiś zwierz (sarna?) który przebiega kilkanaście metrów przede mną. Mało zawału nie dostałem :D Odpoczynek w jakiejś wiacie, pierwsza większa miejscowość - Spiska Bela. Fotka na rynku, jednej a potem drugiej wieży. Ze Spiskiej na Kieżmarok, fotka przy wielkim napisie z nazwą miasta tylko. Z Kieżmaroka na Poprad, dalej za główną, jak mi się wydaje, drogą. Tyle że nie jestem pewien czy to na pewno ta - przeleciałem jakiś drogowskaz i nie chciało mi się zawracać. W końcu docieram do miejscowości Huncovce, która to odnaleziona na mapie upewnia mnie że dobrze jadę. Parę km dalej droga przeradza się w szeroką dwupasmówkę którą wjeżdżam do Popradu. Za plecami od jakiegoś czasu pierwsze oznaki brzasku, świt natomiast zastaje mnie na rynku w mieście. Szybko ta noc minęła, aż trochę szkoda. Natomiast idealnie wycelowałem z tym świtem żeby zrobić zdjęcie Tatr z podjazdu za miastem (mam na myśli to powyżej tej smutnej ściany tekstu ;) ). Sam podjazd prowadzi na przełęcz, a jakże, bez nazwy. Coś koło 750m ma. Szczyty w tym paśmie powyżej 900 natomiast. Zjazd, odrobina płaskości i wreszcie jakiś konkretny podjazd: ze 450 w pionie, na przełęcz (przełęcz o nazwie Przełęcz) w Niżnych Tatrach. Jest chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. W Popradzie 8 stopni było, nie mam termometru w nowym liczniku ale ze 4 mogło być. Na szczęście ten poranny chłód wypadł mi podjeździe a nie na zjeździe. Chwila zjazdu, Puste Pole - rozstaj krajówek. W prawo w 66kę, pora na "Route Sixty Six" - jak rzeczą tablice krajoznawcze ;) Tu też wyłania się po raz pierwszy Kralova. Szczyt góry tonie w chmurach, niezwykły widok. Aż kusi żeby jeszcze raz tam wjechać ale plany na dziś są inne. Kolejna przełęcz - tym razem zlitowali się i dali nazwę (Sedlo Besnik), potem długi zjazd do Telgartu. Po drodze efektowny wiadukt kolejowy, ale ostatnio robiłem zdjęcia więc tym razem szkoda mi się zatrzymywać. Przez Telgart & Szumiacz też tylko przelatuję a większy popas / krem UV / zakupy dopiero w Valkovni (Wałkowni? :D). Jak to zwykle za granicą bywa testuję lokalne specjały, tym razem na tapetę idzie: 2 x Adrenalin XXL Power Drink 0,5l, produkcji Węgierskiej. Zawartość kofeiny: oszukana. 15mg / 100ml :O (standard to 32). Dobrze że dwie puszki wziąłem. Ciekawy smak, coś jak BePower (produkcja dla Biedronki) z delikatną nutą LevelUp (marka własna Lewiatana). Tylko dla koneserów. Dobra, wystarczy tych rozkoszy dla podniebienia, wracamy na trasę bo teraz coś dla oczu: objeżdżam bowiem od południa pasmo Niżnych Tatr. Ciekawe to góry: sylwetką bardziej przypominają moje ulubione Beskidy (tyle że w wersji XXL) niż Tatry, nawet te Zachodnie. Właściwie jedyne po czym można poznać że to coś wyższego to dodatkowe piętro: piętro łąk górskich, występujące na pojedynczych tutaj "dwutysięcznikach". Coraz cieplej, wieje w plecy i jest delikatnie w dół (teraz zauważyłem na wykresie trasy że opada on coraz niżej przez jakieś 60km :O). Droga mija mi więc bardzo szybko i przyjemnie na kontemplowaniu widoków i robieniu coraz to fajniejszych zdjęć całego tego piękna które mnie otacza. Po drodze rozgrzebany most ale objazd liczył raptem 100m. Ani się obejrzałem a już dojeżdżam do Brezna a właściwie to do jego ciągnących się przez kilka km przedmieść. W końcu jest i ścisłe centrum a w nim ładny rynek. Prawie godzinę tu zabawiłem. Myślałem żeby kupić coś ciepłego do jedzenia ale niewiele mówiące mi dziwne nazwy potraw na banerach barów trochę odstraszają. Chyba wolę jednak suchy prowiant: jak pokażę palcem w sklepie na ciastka to dostanę ciastka a jak rogalika to rogalika :) Z Brezna wyjeżdżam koło wpół do pierwszej. Jest bardzo ciepło, może nawet gorąco. W Podbrezovej skręcam w prawo, pora na gwóźdź programu: przeł. Czertowicę. Najwyższa szosowa przełęcz Słowacji, droga (krajówka!) nr 72 wspina się tu na 1238m n.p.m.! Takie cuda to tylko na Słowacji :) Upał ustępuje miejsca przyjemnemu chłodu bijącemu od równolegle płynącego strumienia. Podjazd nie jest jakiś ciężki (bo i nie może być - droga krajowa) lecz ciągnie się on w nieskończoność. Liczby mówią same za siebie: ten 25km odcinek zajął mi 2,5 godz :D Cóż, jakby nie patrzeć na liczniku już ponad 200km. Niewielkie to dla mnie usprawiedliwienie ale lepsze takie niż żadne. Co jakiś czas czuć było swąd przypalanych klocków od zjeżdżających samochodów ;) W każdym razie ileś tam metrów wyżej i nawrotów dalej jest wreszcie upragniony szczyt. Coś w rodzaju motelu, restauracji itp. Robię kilka pamiątkowych zdjęć, wciągam kilka rogalików, przeliczam na mapie niedoszacowane początkowo kilometry (np. w Popradzie wyszło mi 15 więcej: 105 zamiast 90, kawałek dalej 20 więcej a potem już się pogubiłem). I jestem gotów do zjazdu. Chyba nie muszę mówić co się na nim działo ;) Z miejscowości które utkwiły mi w głowie to Wysna / Nizna Boca (Bocza?) i Maluzina (to mi się kojarzy z Meluzyną, piosenką taką jakby ktoś nie wiedział). Trochę niepokoi pogoda: błękit nieba na wschodzie kontrastuje z przechodzącymi powoli z bieli w szarość chmurami na zachodzie. A ja jadę właśnie na zachód. Skręt na Liptowski Hradok & Mikułasz. Bardzo jestem już zmęczony ale półgodzinny odpoczynek nad rzeką (Wagiem) postawił mnie na nogi. Przez Hradok tylko przejeżdżam a do Mikułasza wręcz wlatuję ściągając się z jakąś kolumną sakwiarzy. Nie wiem na czym to polega ale zawsze gdy wjeżdżam do jakiego dużego miasta jakiś taki przypływ sił mam. Dochodzi 18ta, więc na zakupy w jakichś "potravinach" już raczej nie liczę. Picie + jakieś rogaliki na stacji benzynowej. Miła Pani ekspedientka z uśmiechem i wyrozumiałością czekała aż wygrzebię z portfela Euro wymieszane z Koronami. Jakaś tam mała pauza na rynku i pora się zbierać, bo chmury są już wszędzie a tu trzeba się przebić przez Góry Choczańskie, kolejny wybitnie zadupiasty odcinek. Po drodze ładny widoczek na jezioro zaporowe na Wagu. W końcu wioski kończą się i zaczyna kręta górska droga z barierami, betonowymi umocnieniami itp. Bardzo widokowy odcinek: Liptowska Mara (wspomniane jezioro), za nim ściana Niżnych Tatr a wszystko to przykryte kotarą coraz to efektowniej podświetlanych zachodzącym Słońcem gór. Za plecami z kolei niewiadomo w jaki sposób rozświetlony na czerwono las (na zdjęciu). Pomimo że zbliża się zmrok to nigdzie mi się spieszy - chcę jak najdłużej tam być, jak najdłużej to wszystko chłonąć. Na przełęczy Kwaczańskiej już ciemno. Szukam czapki bo zjazd może być chłodny. Przegrzebuję całą sakwę, potem drugi i trzeci raz... Nie ma. Ostatni raz widziałem ją rano. Czyli gdzieś tam sobie pewnie leży, np. w Telgarcie. A taka fajna czapka była, służyła mi na rowerze od lat :/ Szybki i emocjonujący zjazd. Zuberec. Jest i Podbiel a mnie jest coraz zimniej w głowę. Ale mam plan: w Twardoszynie zakładam pod kask worek na śmieci (zawsze wożę ze sobą worek na śmieci, dużo różnych zastosowań). Pozwala mi to w miarę komfortowo wrócić do domu. W miarę bo odcinek od Twardoszyna/Trzciany do końca dłużył mi się strasznie. Jakieś takie ogólne znużenie a nie zmęczenie czy senność. Na granicy koło północy. Coraz bardziej byłem zamulony. Chciało mi się pić ale nie chciało mi się zatrzymać. Byłem głodny ale nie chciało mi się sakwy otwierać. Byłem zmęczony ale nie chciało mi się zsiadać z roweru. Chciałem jak najszybciej być w domu. Do Jabłonki jakoś poszło ale potem to byłem w jakimś odmiennym stanie świadomości. Gdy były latarnie to zajmowałem się głównie przełączaniem licznika km <-> prędkość. Jak było ciemno to przełączałem lampkę pomiędzy 2, 4 a 8 trybem. 2-4-8. 2-4-8. I tak w kółko, powtarzałem sobie te cyfry w myśli a przełączanie tej lampki było jedynym celem mojego istnienia. Podwilk. Spytkowice. Raba Wyżna. W końcu jest! Rabka. Ale zanim podjechałem do Słonego to musiałem kilka odpocząć się na podjeździe o śmiesznym przecież nachyleniu. Typowe odcięcie, jadłem nie pamiętam kiedy tam już. Dowlokłem się 5 min. po 3 w nocy, czyli trasa zahaczyła o ndz., pon. i wt. :)

Udana wycieczka wyszła, na Słowacji nie ma miejsca na nudę :) Bo i nie może być, tam jest tyle gór że człowiek chyba za całe życie tego wszystkiego nie zjeździ. Końcówka trochę mnie wymęczyła ale przecież nie raz bywało gorzej ;) Nie mam tylko pojęcia jak to możliwe że 330km wyliczyłem a wyszło ponad 360.

To był dobry, rowerowy weekend :)

Zdjęcia: https://goo.gl/photos/NFzo3Z81aAzCJaCe6

Zaliczone szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarske Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Sedlo Besnik 994
Sedlo Certovica 1238
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950

Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549

WYSOK MAX: 1238
20.55 - 3.05
5,9l
8 rogalików różnych marek i smaków, 6 bananów, 2 kanapki, 2 paczki pierniczków, 2 paczki wafelków, 1 czekolada


Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399, Rabka 2017


komentarze
Pidzej
| 06:35 środa, 16 sierpnia 2017 | linkuj Dobrze wnioskujesz, śladu nie ma :) Tzn. ślad pozostał ale w głowie, ta gleba długo będzie mi się przypominać zanim zrobię coś głupiego ;)
SimplyR
| 19:05 wtorek, 15 sierpnia 2017 | linkuj Fota na tle panoramy Tatr i miasta Poprad wymiata . Wnioskuję po
dystansie i pięknych fotografiach ,że rany tarto-szarpane już się wygoiły :D .
Pozdro z pomorza
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa gowdu
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]