Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Tatra Tour Classic

d a n e w y j a z d u 385.62 km 0.00 km teren 20:05 h Pr.śr.:19.20 km/h Pr.max:68.50 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:4530 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Sobota, 26 sierpnia 2017 | dodano: 27.08.2017





(Opis 2 miesiące po trasie, więc taki mniej więcej tylko)

Ostatnio było tak, a tym razem pora na wspomniany w tamtym opisie klasyk klasyków, tj. pętlę tylko wokół Tatr Wysokich. Z tym że start/meta w Krakowie, żeby nie było za łatwo ;)

Dziś udało mi się przespać nieco wcześniej, tak że obudziłem się koło 21. Uznawszy dalsze próby uśnięcia za niecelowe wystartowałem o 21.40. Kawałek za miastem zaczynają się mokre drogi, zaczyna się też błyskać/grzmieć, w różnych miejscach dookoła. W Wieliczce coś tam jem, w zamian za to Dobczyce omijam obwodnicą. W czasie robienia tej fotki, na Przełęczy Wierzbanowskiej zatrzymuje się radiowóz i panowie pytają czy wszystko w porządku i co ja tu w ogóle robię. Rozumiem że widok oświetlonego, niepijanego rowerzysty w środku nocy na wsi to niemała egzotyka. Uspokajam że wszystko OK i że na wycieczkę jadę. Ci na to że w Wiśniowej 2 km stąd jakaś wielka burza... Niemożliwe ;) Kolejny mały postój w Mszanie. W Rabce drogi już suche a i grzmieć / błyskać przestało. Jako że nie chce mi się męczyć podejmuję decyzję o wciągnięciu Piątkowej serpentynami Zakopianki (można też wciągać 20% ścianką w Rdzawce). Tym razem zamiast kościółka pamiątkowe zdjęcie pod Statoilem. Noc ciepła i bardzo przyjemna, kilkanaście stopni, można jechać w krótkich spodenkach i cienkiej kurtce. Zjazd do New Targu również przyjemny. Szukam jakiegoś sklepu nocnego, nawet kogoś spytałem ale ostatecznie nic nie znalazłem. Na wylocie z miasta 49ką mgły, które tak jak nagle się zaczęły tak też się skończyły. Na Orlenie przed Jurgowem udaje się wreszcie kupić paliwo, tj. 2 duże Red Bulle. Zaczyna się przejaśniać, na granicy jestem chwilę przed wschodem Słońca. Dobrze znany podjazd na ponad 1000m przełęcz bez nazwy (tu po po raz ukazuje się Słońce), dobrze znany zjazd. Nieco chłodny i spać też się nieco chciało, ale jakoś przeszło. W Tatranskiej Kotlinie zmieniam drogę z 91ki na 537kę, coś w rodzaju "Tatrzańskiej obwodnicy" przyklejonej do ich masywu na wys. +-1000m. O widokach pisać chyba nie trzeba, robiłem to już nie raz w tym sezonie, zresztą zdjęcia więcej powiedzą niż moje opisy. W Tatrzańskiej Łomnicy i Vysokich Tatrach coś tam pozwiedziałem i zrobiłem bardzo fajną, tytułową fotkę :) Bardzo malownicza droga powoli acz zauważalnie pnie się góry, zbliżam się bowiem do najwyższego punktu trasy - Szczyrbskiego Plesa. Wraz z drogą wije się przyklejana do niej linia "Tatrzańskiej elektriczki" a wszystko to tonie w różu - zdjęcia nie za bardzo wyszły ale naprawdę wszystko było skąpane w różowych kwiatuszkach nieznanego mi gatunku. W tych pięknych okolicznościach przyrody jedzie się jednak raczej słabo - boli brzuch i mało co jem. Dociągam jakoś do Szczyrbskiego, gdzie urządzam chwilę przerwy na ławeczce przy jakimś parkingu. Właściwie to cała ta miejscowość przypomina jeden wielki parking... 13,5h a ja przejechałem raptem 160km. Szukając głównej atrakcji - jeziora dociągam jakąś drogą do najwyższego punktu trasy - ponad 1350m n.p.m., to wyżej niż Turbacz! W końcu mam i krystalicznie czyste, błękitne jezioro, a wraz z nim pamiątkową fotkę. Potem jeszcze jedno, mniejsze. Pora na zjazd, Liptowski Hradok jakieś 700m niżej :) W okolicach Podbańskiego, w małej przerwie między łańcuchem gór dostrzegam prolog tego co mnie dziś czeka - nieciekawie wyglądające, kłębiące się chmury. Kolejny postój, nad rzeką, w połączeniu z opadającym w dół profilem trasy i brzuchem który przestał boleć (i wreszcie mogłem coś jeść) postawiły mnie na nogi i do końca trasy nie będzie już źle. W Pryblinie żegnam się z widokami na najwyższe Tatrzańskie szczyty. Widoki dalej będą, ale na nieco niższe górki. W Hradoku na Slovnafcie kupuję zapas różnego rodzaju płynów, z których połowę wypijam w czasie postoju na rynku. To nie za dobrze, bo zostało mi raptem 79 Eurocentów. Tzn. mam niby kartę ale nigdy nie płaciłem nią za granicą i nie wiem czy zadziała. Nad górami coraz więcej coraz bardziej nieciekawie wyglądających chmur ale pocieszam się że to gdzieś tam z tyłu, za plecami. Krótki płaski jak stół odcinek i docieram do Mikułaszu. Wobec niezbyt pewnej pogody nie tracę tam zbyt wiele czasu, chcę jak najszybciej przebić się przez mocno zadupiasty, 30km górski odcinek. Nie chciałbym żeby ew. burza spotkała mnie właśnie tam. Póki co jednak spokojnie (cisza przed burzą?), ciepło, może nawet gorąco. Kawałek za miastem mija mnie taki tabun sakwiarzy/turystów/kolarzy że nie nadążam z wymienianiem pozdrowień :) Zbieram siły pod jakąś obskurną wiatą bez ławki i rozpoczynam wspinaczkę na przeł. Kwaczańską. Ścigam się podczas niej z przygodnie napotkanym bikerem, też na MTB. Jest wręcz upalnie, dyszę jak lokomotywa, kończy się picie ale idzie mi całkiem nieźle. Jadę spory kawałek przed nim i mam sporo czasu na krótkie odpoczynki, np. na robienie zdjęć różnym ładnym kwiatuszkom. (Byłem niemal pewien że to jest oset ale dopiero szybki reserach w Internecie mnie upewnił. Zwiodły mnie te ogromne, 6 cm średnicy kwiatostany). Sesję foto tego pięknego okazu zakłócił grom z jasnego nieba (tzn. chmury burzowe były, ale schowane za górami). I w tym momencie przestałem robić zdjęcia kwiatuszków i czym prędzej ruszyłem do góry ;) Tuż przed szczytem puszczam rywala przodem bo muszę zatrzymać się na foto. Tam w głębi Słowacji to dopiero się kotłuje! Cykam kilka zdjęć i to prawdopodobnie tym selfie z burzą przypłaciłem lekkim zmoknięciem ;) Bo zahaczyłem o chmurę burzową, krople były naprawdę wielkie. Nieźle się przestraszyłem a że było już w dół to dokręcałem ile wlezie żeby uciec, ponad 60 mogło być. A że droga mokra, a opony śliskie (winylowe) to wpadłem w poślizg na zakręcie. Udało się jakoś wyratować ale przestrzeliłem zakręt i wyhamowałem przed barierką po drugiej stronie drogi... Na szczęście nic nie jechało... Człowiek to czasem nie myśli. Udało mi się ewakuować spod tej chmury i do Zuberca zjechałem szybko, ale już bez poślizgów ;) Drogi mokruteńkie, musiała tu przed chwilą niezła ulewa przejść. W ustach natomiast sucho. Dopiero tu sobie uświadomiłem że te 79 Eurocentów to przecież nie 79 groszy a grubo ponad 3zł! Za 60 kupiłem najtańszą, największą, 2l mineralną i jeszcze 19 zostało :) Padać nie pada ale chmur przybywa, to z przodu, to z tyłu, w ogóle wszędzie. Jadę więc bardzo szybko a dopinguje mnie w tym grupka 3 szoszonów (jeden z nich to chyba dziecko? w każdym razie niewielkiej postury zawodnik) za którą urządzam pościg. Dokręcam ile wlezie, składam się jak mogę ale nic z tego, nie ma szans i po kilku km ostatecznie tracę ich z horyzontu. W Podbieli w prawo, na Chyżne ostatnia prosta przed granicą. Z niebem jednak dzieją się takie rzeczy, że w Twardoszynie chowam się pod wiatą koło Tesco, i czekam na rozwój wydarzeń. I... nic się nie wydarzyło, znowu przeszło bokiem. Odczekałem jeszcze chwilę i podziwiając coraz to wymyślniejsze kształty/kolory chmur potoczyłem się ku Trzcianie. U góry ciągle nie za wesoło, poczekałem więc chwilę na rynku. Ciągle nie chciało zacząć padać, uznałem więc sytuację za stabilną i pojechałem dalej. Do Krakowa stówa, jak rzecze przydrożny znak. Zachód Słońca podziwiam kawałek przed granicą a w Chyżnem jestem po kwadrans po 20. Do Rabki 35. I przez cały ten odcinek po prawej towarzyszyły mi będą piękne zjawiska. Po prostu jechałem sobie a burze jechały razem ze mną, oczywiście w bezpiecznej odległości. W Jabłonce tankowanie (energetyki i inne słodkie syfy + 7days'y, czyli to co niezbędne w tego typu trasach). Koło Rabki wreszcie się uspokaja. Jestem tam koło 23ciej. Chwilka przerwy i zanim najdzie mnie ochota na pociąg czym prędzej ruszam. Powrót standardowo: Mszana, Kasina, Wiśniowa, Dobczyce. Na podjeździe na przeł. Wielkie Drogi trochę mgieł, potem powrócą one jeszcze w Wieliczce. A ja byłem taki jakiś taki ni to zmęczony, ni śpiący, raczej znużony, zamulony i miałem już dość. W domu po 3 w nocy.

Udana trasa, taka klasyczna pętla dookoła Tatr chodziła po głowie od dawna. Ale nie przypuszczałem że uda mi się ją zrobić z Krakowa. Myślałem raczej o starcie/mecie w Zakopanem, i nie o 400 a o 200km. Kondycja dopisuje a i przed wszystkimi burzami udało się uciec, dosłownie kilka minut mnie popadało (ale to z mojej winy - jak idzie burza to się nie robi z nią selfie tylko ucieka ;) ). To był dobry, rowerowy dzień :)

Reszta zdjęć: https://goo.gl/photos/txcYUxNCrojgcw786

Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502 x2
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarskie Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950
Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549

WYSOK MAX: 1368
21.40 - 4.15
7,276l
6 bananów, 6 bułek z pasztetem, 5 x 7days, 3 x delicje, 1,5 czekolady


Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399


komentarze
Gość | 11:38 niedziela, 27 sierpnia 2017 | linkuj As far as my math serves me right, 5 x 7days = 35 days.
Pidzej
| 10:36 niedziela, 27 sierpnia 2017 | linkuj what?!
Gość | 10:32 niedziela, 27 sierpnia 2017 | linkuj Ten wyjazd trwal 35 dni?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa kaweg
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]