Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

> km 400-499

Dystans całkowity:16809.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:178:35
Średnia prędkość:18.86 km/h
Maksymalna prędkość:406.64 km/h
Suma podjazdów:40659 m
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:431.00 km i 22h 19m
Więcej statystyk

Toruń

d a n e w y j a z d u 472.16 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:30.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 26 czerwca 2020 | dodano: 24.07.2020



https://photos.app.goo.gl/7THbJWPWd8CfWFNg7

https://www.alltrails.com/explore/map/26-28-06-202...

7.35 (pt) - 11.45 (ndz)


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Konin

d a n e w y j a z d u 406.51 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 6 czerwca 2020 | dodano: 11.06.2020



Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. (wróbel = Konin, gołąb = Poznań). Potem napiszę kilka zdań.

EDIT: Albo i nie napiszę. Bo jest grudzień i dalej nic tu nie ma :D

https://www.alltrails.com/explore/map/map-f8417d0--20?u=md

https://photos.app.goo.gl/eSHHccrKo8uMUHQ86

8.35 (sb) - 00.35 (pon)

Nowe gminy: 7

Wielkopolskie: 7
Grabów nad Prosną
Sieroszowice
Nowe Skalmierzyce
Żerków
Czermin
Zagórków
Rzgów


Kategoria Powrót pociągiem, > km 400-499

Kraków - Warszawa, za biegiem Wisły

d a n e w y j a z d u 417.32 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 22 maja 2020 | dodano: 01.06.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-d1359f9--16?u=m

https://photos.app.goo.gl/uZNCjLqJs1Lpfsxy8

No i gdzie by tu jechać. Od pewnego czasu kołacze mi się w głowie chytry plan dotarcia nad Morze. Jest jednak pewien problem, z pogodą mianowicie. Nie chce się ona zgrać, tak żeby w okolicach weekendu (pt/sb/ndz/pon) przez min. 2 dni z rzędu było ciepło i słonecznie w całym kraju. Widząc klarującą się mniej więcej prognozę na najbliższe dni - ładnie w pt/sb (nie dotyczy wybrzeża), w ndz deszcz, biorę na piątek wolne i ruszam z jakimś lżejszym tematem. Taka Warszawa dłuższą drogą wydaje się być w sam raz :) Tzn. teraz dopiero zauważyłem że tak ładnie mi się ta trasa ułożyła wzdłuż Wisły, bo przed wyjazdem plan kończył się na Sandomierzu. A potem się zobaczy. :). Zapomniałbym – ta trasa to też test nowych kół. Jest mi bardzo wstyd, ale po 10 zaplecionych własnoręcznie kołach, i ze 100tys. km na nich zrobionych tym razem kupiłem gotowce… Koła do szosówki, słoneczka, 11rz bębenki, wylajtowane obręcze itp. itd. to dla mnie jednak za wysokie progi. Ja specjalizuję się w 32/36 szprychach, 3/4 krzyżach, i topornych kołach do MTB/turystyki. A co kupiłem? Jeden z podstawowych zestawów z Daveo, full DT Swiss, 24/28h, w najpancerniejszej wersji z limitem 100kg. Wczoraj zrobiłem już 2km rundkę po osiedlu. Wszystko gra i bucy. I KURRRRRRWAAA TERRRRRRRKOCZEEE. BĘBENEK. No tak, zapomniałem że wszystkie pro piasty tak mają, i że ludziom się to podobno podoba… A ja lubię cichutkie Shimano. Zobaczymy co to będzie… Czy dam radę z tym żyć…

Startuję porą dość leniwą, bo dopiero przed 9tą. Nie ma pośpiechu - cała (deszczowa) niedziela w zapasie na powrót PKP. Raz dwa przelatuję Bieżanów, Rybitwy, Most Wandy, mijam spalarnię i ląduję na mojej ulubionej Sandomierce :) Duży ruch na szosie przypomina mi że dziś piątek. Ale im dalej za miasto tym robi się luźniej, kończą się też remonty/światła, i jedzie się fajnie. Bardzo lubię te pierwsze kilometry zaraz po opuszczeniu krakowskiej aglomeracji. Szosa wspina się tu wysoko. I jest piękna panorama: na pierwszym planie przedzielone miedzami i zagajnikami pola uprawne (żółciutkiego rzepaczku niestety coraz mniej). Plan drugi to meandrująca nisko, w korycie, pośród zieleni Wisła. A na planie trzecim – niebieskie grzbiety Beskidów. Te niższe, ciemniejsze to zapewne Pogórza: Wiśnickie i Rożnowskie. Jaśniejsze, wyższe to Beskid Wyspowy. Wiele z tych szczytów mam zaliczonych – Mogielica, Łopień, Jaworz, długo by wymieniać… Są w tabelce obok, na blogu :D Ile to tras, ile przygód, wspomnień, wylanego potu, ile gleb ;) Wracając na trasę: mijam skąpane w promieniach Słońca New Brzesko zaraz potem Koszyce, chwila moment, i opuszczam rodzime województwo, a zaczynam Świętokrzyskie. Szybka fotka w Opatowcu, a doglądnięcie budowy mostu w New Korczynie to sprawa obowiązkowa. Zresztą nie ja jeden się tu zatrzymuję żeby popatrzeć. No most fajny, tylko tego promu trochę żal… Przeprawy promowe to są jednak klimaty. To jest piękny, stały element pejzażu tych wszystkich wiejskich zadupi. Pierwsza setka zajmuje mi 5h 45min co jest dla mnie czasem bardzo dobrym. A co z piastą? Tj. bębenkiem? Nie wyrabiam, to terkotanie jest wkurwiające, dołujące, frustrujące. Grr… Jak to kiedyś na jakimś forum rowerowym przeczytałem o tego typu piastach: „czy to się podoba komuś starszemu niż 8-letnie dzieci?!”. Doraźnie, na tą chwilę rozwiązania znalazłem dwa:
1) non stop pedałować.
2) słuchać radia.

Wybieram to drugie, słuchawki niemal bez przerwy w uszach, wyjmuję tylko jak lecą reklamy Media Expert ;) (Ciekawe czy tylko ja tak mam?). A na dłuższą metę, docelowo, wyjścia widzę trzy:
1) Może się wyrobi i będzie ciszej terkotał?
2)Mocniej przesmarować.
3)Wymienić piastę na Shimano.

Pkt 3) to rzecz jasna ostateczność. Liczę na to że połączone pkt. 1) i 2) załatwią sprawę.

Standardowe zakupy w Połańcu wzbogacam niestandardowo o lody. Osiek natomiast tonie. Tonie w różowych kwiatach kasztanowców ;) Pioseneczka ;) Zalew Kałuża w Koprzywnicy bez zmian, wody nie przybyło. Km szybko mijają, mijam sady owocowe Samborca, na horyzoncie majaczy już komin huty szkła w Sandomierzu. Koło 19tej melduję się na miejscu. Oczywistym jest że będąc w Sandomierzu wypada odwiedzić słynną starówkę, z rynkiem na czele, ale już drugi raz pod rząd mi się to nie udało. Dwa tygodnie temu jakoś bardziej zainteresowałem się bulwarami. Tym razem zaś źle skręciłem i wjechałem nie na to wzgórze co trzeba. Zamiast rynku znalazłem za to Biedronkę, w której zrobiłem tanie zakupy. (Nie boję się zakupów w trochę większych sklepach, odkąd wożę ze sobą 2,5kg Oxforda ;) ). Koniec końców z tego pięknego miasteczka wyjeżdżam z dwoma tylko zdjęciami: wzgórza zamkowego, i losowego ronda, z wielkimi donicami pośrodku. Nie chce mi się już zawracać, wskakuję na Route 777. Właściwie to na Sandomierzu kończył mi się plan trasy. 777 poleciałem jakoś tak odruchowo, zawsze jak jadę na Lublin to w nią skręcam. Po paru km zatrzymuję się, i zerkam na GPSa. Właściwie to droga na Warszawę to tak bardziej DK79, przez Ożarów, Lipsko, Zwoleń i Kozienice. Ale jak już tak skręciłem to tak jadę, nie będę zmieniał kursu. Na razie kierunek: Annopol. Prom w Zawichoście pływa tylko do 20tej, zresztą 2 tyg. temu nim płynąłem. Zapada zmrok, a o tym że zbliżam się do długachnego mostu świadczą migające czerwonymi lampami pylony linii WN na Wisłą. To jest taki jeden z uroków jazdy nocą – wypatrywanie wysokich, migających na czerwono obiektów, które są niczym latarnie morskie. Tak jak marynarzom dodają otuchy i świadczą o docieraniu do bezpiecznego portu, tak zagubionym w czeluściach nocy zmęczonym kolarzom mówią że to już, że to już prawie, że cel, że takie albo inne miasto już niedaleko. Przekraczam mostem Wisłę, i zarazem granicę województwa – zaczynamy Lubelskie :) Jeśli mam zamiar dotrzeć do tej Warszawy, to w Annopolu wybór musi być jeden: DW 824. I tak też jadę. W chłodnych mrokach nocy łykam koleje km lubelskich pustkowi. Józefów nad Wisłą – raczej dziura, Opole Lub. – nieco większe, ale tez niewyróżniające się miasto. Słynny Kazimierz Dolny omijam – nie chce mi się nadkładać km. I tak już mało sprawnie idzie ta jazda. Spać się nie chce (nie pozwala tykający bębenek!), ale sporo bezsensownych odpoczynków, zamułek. A że noc krótka, szybko wita mnie świt. Niewielka tych km nocą zrobiłem ;) Jakoś raźniej się teraz jedzie. Wielkie instalacje przy drodze na pierwszy rzut oka przypominają jakieś anteny HAARP ;) Ale to chyba tylko stelaże pod groch/fasolę/inne rośliny pnące. Przejeżdżam przez Janowiec, i kusi trochę drogowskaz na prom. Drżąc o nowiutkie koła tłukę się kilkaset metrów po betonowych płytach z wielkimi szparami i wystającym zbrojeniem. Spośród dziwnie nisko i szybko płynących, lecących wręcz nad doliną mgieł (?!?!) wyłania się ów prom. Ale nie wiem czy to to pływa. Piszą żeby zatrąbić lub błysnąć światłami jeśli się chce zaokrętować. Yyyy, nieważne, zawracam, szkoda czasu, i pieniędzy. Jadę za drogą, na Puławy. Kawałek dalej z przydrożnego rowu wyłania się wielka skała. Która gdy podjeżdżam bliżej okazuję się być w rzeczywistości wielkim pniem zwalonej/ściętej topoli. Ze dwa metry średnicy może mieć. Myślę sobie że fajnie było by wejść na górę, i zrobić zdjęcie. Żeby była jakaś skala, odniesienie, ukazujące ogrom tego drzewa. Nie jest to łatwe, ale udaje mi się wspiąć po spękanej, porośniętej odrostami korze. I jest tytułowe zdjęcie :) Ciekawe co myśleli przejeżdżający ludzie :D Jakbym spadł w stronę łąki to mogło by być nieciekawie, bo tam jest skarpa i łącznie ze 4m do spadania nawet. A zdjęcie to właściwie nie jest zdjęcie, tylko klatka wycięta z filmiku z telefonu przypiętego do kierownicy. Inaczej nie dało rady tego ogarnąć. Kończę z dziwnymi pomysłami i docieram wreszcie do Puław. Miasto wita mnie oryginalnym billboardem. Tyle fotek z miasta. Szkoda czasu na Puławy, Stolica czeka na zwiedzanie :) Aha – w Puławach rozwiązuje się zagadka wspomnianej dziwnej, szybko lecącej „mgły”. Ów mgła to dym wydobywający się z komina zakładów azotowych ;) Z jakiegoś powodu nie lecący wysoko ku górze, tylko opadający, i płożący się doliną rzeki. Albo para wodna, zachowująca się w taki dziwny sposób. Z Puław początkowo planowałem technicznymi wzdłuż S17 przez Ryki, Garwolin. Lub na drugą stronę Wisły, i DK79 przez Kozienice, Magnuszew, Górę Kalwarię. Pierwszy wariant szybko odpadł gdy dokładniej sprawdziłem mapę i okazało się że ta ekspresówka to chyba ciągle w budowie jeszcze. A przy okazji odkryłem jeszcze trzecią, ciekawą opcję: DW801 przez Dęblin, Wilgę, Otwock. Jako że S17 rozkopana, DK79 już jechałem a DW801 jeszcze nie, wybór mógł być tylko jeden. I okazał się strzałem w 10. Droga wiedzie malowniczą doliną Wisły. Sosnowe lasy z suchą, piaszczystą ściółką, i opadające stromo w koryto rzeki skarpy. Trochę jak nad morzem. Nawet tablice są że to „Obszar chronionego krajobrazu doliny Wisły”, nie dziwota, ładnie tu. W przerwach między drzewami panorama na rzekę. Do tego co kawałek różnej maści pomniki, obeliski - pamiątki toczonych na linii Wisły licznych bitew. Przekraczam Wieprz - rzekę o nieuroczej może nazwie, ale kolejnym pięknym krajobrazie rzecznej doliny. Jest Dęblin. Miasteczko kojarzące mi się z wojskowo-lotniczymi sprawami. Jakieś koszary/wojskowe jednostki faktycznie są, do tego zatłoczony targ. I tyle z Dęblina, Wawa czeka. Przed południem wreszcie łapie mnie senność. Odnajduję przystanek w odludnej okolicy, mała drzemka, i znów jestem zdatny do jazdy. W Tyrzynie jakaś impreza/zgromadzenie/święto – czy to na pewno legalne w obecnej sytuacji epidemiologicznej? O tym że jestem na wysokości usytuowanej na przeciwległym brzegu Wisły wielkiej kozienickiej elektrowni świadczą kolejne imponujące, wysokie pylony linii energetycznych przekraczających tu rzekę. Samą elektrownie też coś tam w oddali widać, ale zapomniałem zrobić zdjęcia. Najciekawszy zaś pomnik to właściwie mały parczek nad brzegiem rzeki. Z obeliskiem, i trzema wojennymi eksponatami – działami, haubicami, jak zwał tak zwał. Wszystko to zaniedbane, opuszczone trochę. Przypomina mi to klimaty wschodniej Słowacji. Tam dużo takich wojennych pamiątek jest (tyle że tam na pomnikach zamiast orła jest czerwona gwiazda – ku chwale przyjaciół ze wschodu ;) ). Kolejny kryzys, tym razem odcina mnie, brak picia jak i jedzenia. A jak na złość okolice ciągle odludne. Tzn. była jakiś tam Orlen czy Lotos był ale wiadomo że na stacjach drogo, chcę do sklepu zwykłego dociągnąć. Potem tego żałowałem. Sklep wreszcie jest, w Wildze, kolejnym dziurzastym miasteczku. Dużo ciastek, dużo coli, dużo drożdżówek, dużo wszystkiego. Dużo za dużo, bo mnie brzuch zaczął boleć. Potem znowu senność, znowu przystanek, znowu drzemka. Zbieram wreszcie siły i do tej Warszawy chcę dociągnąć, bo tempo mam iście emeryckie. Zbieraniu sił i szybszej jeździe sprzyja droga. Nie jest już w ogóle widokowa, rzeka znikła gdzieś w oddali, wokół tylko monotonia: pola i zarośla. Czasem dla odmiany zarośla i pola. Podobno przejeżdżam przez Otwock, ale jakoś tego nie zauważam, bo wokół pola i zarośla. Zaczyna się ścieżka rowerowa, na szczęście nawet znośna. Kończą się pola i zarośla, zaczynają zarośla i lasy. O 16.50 jest długo oczekiwana tablica: WARSZAWA :) Gdy po raz pierwszy dotarłem do tablicy z napisałem WARSZAWA, w sierpniu 2014 roku, to to był prawdziwy rowerowy orgazm :) A teraz to cóż. Warszawa to Warszawa. No nawet spoko że jestem, pozwiedzam sobie. A rowerowe orgazmy to ja teraz przeżywam gdy widzę tablice z napisem „WIEN” lub „BERLIN” ;) Pociąg o 20, mam więc 3 godzinki. Akurat żeby dłuższą drogą dojechać na dworzec. Ciągnącą się i ciągnącą dwupasmówką (Wał Miedzeszyński) docieram wreszcie do pierwszego mostu. Czego jak czego, ale Warszawa to mostów ma mało, raptem 8 naliczyłem (drogowych). W 2,5 raza mniejszym Krakowie jest ich 11. (Talk, wiem, w Krk Wisła ma śmieszną szerokość, więc i mosty mogą być śmieszne ;) ). Za to widok z mostu skyline jest po prostu niesamowity. Że jedyny taki w Polsce to wiadome. Ale podobno także jeden z najlepszych skylinów w skali całej Europy! Pozwiedzałem przejazdem jeszcze Mokotów i Śródmieście, ciesząc oczy tymi wszystkimi drapaczami chmur, szerokimi alejami, ogólnym rozmachem tego wielkiego miasta. Chyba jakiś proteścik się szykuje, bo dziesiątki radiowozów migają niebieskimi lampkami. Zajechałem jeszcze pod pomnik Nieznanego Żołnierza (warta honorowa w maseczkach), i zaczęło kropić. W sam raz, pociąg za pół godziny. Wracam TLK z moim ulubionym, wypasionym wagonem rowerowym (przerobionym ze starego wagonu pocztowego). Też jakieś trzy ultrasy ze mną wracały ;) Tylko takie z trochę wyższej ligi. Nie zagadywałem, ale podsłyszałem kilka słów rozmowy, i przewijało się tam ultra, jakaś Francja, Czechy, Bałkany itp. I takie słowa: „średnia 32,4, no nie najgorzej, z 32,5 spadło”. 32,5 średnia z Krk do Wawy, na przejeździe przez miasto Im do 32,4 spadło. Ja tak to rozumiem, bo tym pociągiem tak samo jak ja do Krk wracali. Nie mam pytań :D Z malutkimi podsiodłówkami jechali, nie z wielką sakwą wypchaną bagażem (i bez 2,5kg łańcuchów). Pociąg cały czas jedzie w deszczu, w Krk też mocno pada. Przeciekające, zniszczone ubranie p/deszcz przypomina że czas najwyższy kupić nowe. W domu po północy. Cała niedziela przede mną, można wyspać jak człowiek przed pracą.

Udana wycieczka, Warszawa zawsze spoko. Dopiero po powrocie, jak narysowałem mapkę widzę jak fajnie ułożyła mi się ta trasa – jechałem za biegiem Wisły :) Tylko ten bębenek, grr… Mam na półce oryginalny, Shimanowski smar do bębenków i nie zawaham się go użyć!

8.50 (pt) - 00.35 (ndz)

Nowe gminy: 8

Lubelskie: 2
Dęblin
Stężyca

Mazowieckie: 6
Maciejowice
Wilga
Sobienie-Jeziory
Karczew
Otwock
Józefów


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Przemyśl Plus

d a n e w y j a z d u 403.27 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 16 maja 2020 | dodano: 01.06.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-bf2fe65--12?u=m

https://photos.app.goo.gl/4temsrXra1Hi9ury8

Wstęp do relacji będzie nieco tragiczny. Tylne koło w stanie agonii. Mnóstwo pęknięć wokół za mocno naciągniętych szprych od strony napędu. Najkoszmarniejszy przypadek przedstawiony na obrazku. Tu nypel/kapsel jest po prostu wyrwany z obręczy. Zalałem to miejsce żywicą epoksydową, ale to chyba pudrowanie trupa. Ta szprycha i tak już nie przenosi żadnej siły, to jest koło de facto 31-szprychowe. Oczywiście jest kilku mm bicie boczne, nie do skorygowania bez tej szprychy. To już jest śmierć techniczna. Ale jechać trzeba. Mając w głowie nieciekawe wizje prowadzenia roweru, hamowania w górach samym przednim hamulcem i inne straszne scenariusze trasę zaplanowałem lekko tylko pagórkowatą, i wzdłuż linii kolejowej. Krajową czwóreczką: Tarnów -> Rzeszów -> Przemyśl.

Wyruszam leniwie, o 8-mej rano w sobotę. Sprawnie łykam kolejne hopki pagórkowatej szosy. Cieszę oczy pięknymi okolicznościami przyrody (żółte łany rzepaku). I robię fotki co ciekawszych pojazdów stojących na placach przy drodze. W sumie to z tym kołem nawet nie jest tak źle. Obraca się, jest okrągłe, i w jednej całości. Hamulec coś tam hamuje - wyregulowałem szerzej szczęki, tak że nic nie obciera. W Brzesku nachodzi mnie więc myśl że może dojadę na tym kole górami do Przemyśla? Przez Jasło, Krosno und Sanok? Waham się tylko chwilę, i obieram DK75 na New Sącz :) Słońce przygrzewa coraz bardziej. Na pauzie w Gnojniku aplikuję więc wreszcie pierwszy raz krem z filtrem. Kawałek dalej zaczynają się pierwsze podjazdy i ogólnie górskie klimaty. Urwiste, zabezpieczone siatką i murami oporowymi zbocza gór, do których przylega szosa. Podjazd na Just (375 m n.p.m.), i fajny zjazd serpentynami. No i szerokie panoramy na jeziora: Czchowskie i Rożnowskie. W New Sącz o 14. Kilka szybkich fotek zamku (ruin), fabryki Korala, jakiegoś tam ronda. Z tym N. Sączem to jest ciekawa sprawa tak nawiasem mówiąc. Czytałem jakiś czas temu artykuł o rynku pracy w tejże mieścinie. W skrócie: pracy podobno pod dostatkiem, każdy pracę ma lub może mieć, jeśli tylko chce. Z tym że jest to praca za minimalną krajową lub niewiele wyższą pensję. Jest trzech lokalnych miliarderów: Koralowie (lody, wiadomo), Wiśniowscy (bramy, ogrodzenia) i jeszcze jakaś trzecia wielka firma, nazwy nie pomnę. I pomiędzy nimi zmowa płacowa. Jeśli komuś się nie uda wyrwać z tej dziury do normalnego miasta typu Kraków, to wegetuje tu za śmieszne pieniądze. Podobno też jest jakieś lobby, które blokuje budowę szybkiego połączenia z Krakowem: drogi ekspresowej i łącznika/reaktywacji linii kolejowej. Można by wtedy mieszkać w N. Sączu i dojeżdżać do lepszej pracy w Krk. Nie wiem ile w tym prawdy, tak gdzieś kiedyś czytałem. Wyjeżdżam DK28, do Przemyśla dwie stówy :) Znalazłem fajne miejsce na odpoczynek, nad rzeczką. Z atrakcją w postaci brodu, kilku cm głębokości. Jest też mostek, ale na drugą stronę przejechałem przez wodę. Bo co to za frajda tak po prostu po mostku? Ze dwa cięższe podjazdy, i docieram do Grybowa. Miasteczka z górującym nad rynkiem wielkim kościołem. Następne w kolejności są Gorlice. Takie bardziej przemysłowe klimaty. Na takich właśnie przemysłowych przedmieściach obfotografowuję dokładnie ciekawą, zabytkową maszynę (na zdjęciu tytułowym). Tabliczki znamionowe mówią, iż jest to: „Żuraw przewoźny udarowy do 300 (800?) metrów SMFM-41”. W każdym coś z górnictwem nafty i gazu związane, na Podkarpaciu ten przemysł był (jest?) dobrze rozwinięty. Na rynek w Gorlicach nie zajeżdżam, nie chce mi się. Zamiast tego robię zdjęcie innego żurawia, samochodowego. Trochę nowszego, ale dalej zabytkowego. Chyba w ciągłym użyciu :) Biecz i Jasło mijam tranzytem. W Krośnie już po zachodzie Słońca. W Biedrze robię większe zakupy przed nocną jazdą, z trudem dopinam sakwę. Miejsce Piastowe i Rymanów to jedyne większe miejscowości na ostatnich km dzielących mnie od Sanoka. Zdjęć z nich brak, bo ciemno i nic nie widać. Po drodze miał miejsce mały incydent, drugi taki w tym sezonie. Idąc się wysikać poślizgnąłem się i upadłem na plecy na trawiastej skarpie ;) W Sanoku po północy. Tym razem trochę sobie pozwiedzałem: wjechałem na parkowe wzgórze a potem wprowadziłem/wniosłem rower na kopiec na szczycie. Budzę niemały podziw tubylców (Ale z jakiego powodu? Przecież nie wiedzieli że z Krk jadę). Oraz przy okazji całkiem przemaczam w rosie buty ;) Do tego jeszcze jakaś tam starówka, rynek itp. I wyjeżdżam na odcinek specjalny, tj. nocny przejazd DK28 Sanok – Przemyśl :) 70km odcinek, z którego z 50km to wijąca się serpentynami i wspinająca na przełęcze droga przez odludzia Gór Słonnych i Gór Sanocko-Turczańskich. Góry może nie jakieś wysokie, kilkaset m n.p.m. mają najwyższe przełęcze ale da się tam zmęczyć. Nie muszę chyba dodawać, jak fajnie się tu śmiga nocą. Pustą szosą przez czarne, ciche lasy pod rozgwieżdżonym niebem. Z tym że ta noc to powoli się niestety kończy już. Tak że przed połową tego „OSa" łapie mnie świt. W Birczy natomiast – łapie senność. Na szczęście mega wypasiony przystanek znalazłem, wielkości małego domu! Poranny chłód trochę uprzykrzał drzemkę, ale jakoś dało radę. Obok chyba spał „busiarz” w dostawczaku, w „kurniku” nad kabiną. Skąd wiem? Bo za kierownicą nikt nie siedział. A na chwilę sam załączył się, a potem wyłączył jakiś silniczek – zapewne od Webasto. Za dnia jest tu może trochę mniej klimatycznie, ale plusem są widoki na te całe góry. W uszach jak zazwyczaj RMFik. Normalna muzyka, nie jakieś smęty dla starych dziadków. Co pół godzinki koronawiadomości, do tego ciekawe audycje mają, np. „Sceny zbrodni”. Teraz akurat coś o zamachu terrorystycznym w Oklahoma City idzie, też ciekawe sprawy. Jedyny minus to frustrujące, nachalne reklamy Media Expert ale zawsze można wyjąć słuchawki z uszu na tą chwilę. Jeszcze jedna drzemka, na innym przystanku okazuje się być potrzebna. Z ciekawszych obiektów trafia się platforma widokowa. Jest tablica z panoramką, można sobie rozszyfrować szczyty otaczających gór. Ze wskazań zegara słonecznego nici (zachmurzenie), z mapy gwiazdozbiorów tym bardziej – noc się skończyła. Zjazd w dolinę Sanu, i koło 10-tej jest Przemyśl. Na liczniku 310km. Przede mną cała niedziela. Koło też całe. Oczywistym jest zatem że na Przemyślu się nie skończy. Byłem tu nie raz, zwiedzanie ograniczam tylko do przejazdu bulwarami Sanu. Wzgórze z masztem, i fajnym kilkunasto-% podjazdem dziś wypada z planu. Nowym celem jest Rzeszów, i 400+. Zamiast jechać krajówką przez Jarosław przypomniała mi się ciekawa alternatywa, droga którą nigdy nie jechałem: DW881 przez Pruchnik, Kańczugę. Po kilku km krajówki tam też skręcam. W skrócie: ten ponad 50km odcinek do Łańcuta to tłuczenie się po dziurach przez urokliwe, podkarpackie zadupia. Są wzgórze przykryte łanami żółtego rzepaku. Są instalacje przesyłowe gazu (?). Są obsadzone starymi drzewami aleje. Są też zbierające się coraz ciemniejsze chmury. Do Pruchnika jeszcze dojechałem suchy. Ale między Pruchnikiem a Kańczugą lunęło. W ostatniej chwili dociągnąłem do przystanku, po kilku km jazdy przez otwarte pola. Z 45min czekałem zanim się uspokoi. W międzyczasie doglądnąłem zniszczeń w tylnym kole. Dotknąłem palcem feralnego miejsca i odpadł kawałek felgi :D To co odpadło schowałem do kieszeni na pamiątkę, luźną szprychę owinąłem wokół innej. Odpaliłem neta w tel. i wznowiłem rozważania w temacie kół nad którymi się waham. Gdy sytuacja pogodowa się uspokoiła ruszyłem dalej. Dziurawą niczym ser szwajcarski, pełną kałuż, błyszczącą w blasku Słońca mokrą szosą. Za Kańczugą stan nawierzchni diametralnie się poprawia, asfalt jest gładziutki. Mijam niesamowicie wyglądającą miejscówkę – fermę wiatrową. Jak gdzieś zagranicą normalnie, ilość i wielkość wiatraków robią wrażenie. Zawsze widziałem te turbiny z daleka, gdy jechałem krajówką na Przemyśl. A teraz przejeżdżam przez centrum tej atrakcji. Pozostałe do Rzeszowa km to już walka z czasem. Żeby zdążyć na ostatni pociąg. Przez Łańcut tylko przelatuję, zero zdjęć. Końcówka to orka jak na złość pod wiatr, jak na złość zbliżającej się kolejnej burzy, jak na złość po rozkopanej, remontowanej krajówce. Zdążam z ok. pół godzinnym zapasem. Nie lubię się tak spieszyć. Bo jak np. bym złapał kapcia, to ten zapas mógłby być już tylko 10-min. Powrót do Krk komfortowym, pustym (korona) ICkiem. Z trasy mam pamiątkę – czerwony odblask. Taki co jest montowany na stalowych barierach przy szosie. Nie urywałem ;) Leżał na drodze gdzieś na tych serpentynach między Sanokiem a Przemyślem. A nuż się kiedyś sprzyda?

Udana trasa, koło wytrzymało, pogoda też. No i trening też niezły wyszedł, bo większość z tych 400km to góry lub pagórki jak by nie patrzeć.

7.55 (sb) - 21.55 (ndz)

Nowe gminy: 5

Podkarpackie: 5
Rokietnica
Roźwienica
Próchnik
Kańczuga
Markowa

Zaliczone szczyty:

Beskid Wyspowy:
Przeł. Św. Justa 375

Pogórze Przemyskie:
Tyrawskie 481
Krępak 475
Spława 501
Mordownia 472
Bobowiska 428
Olszańska 381

Góry Sanocko-Turczańskie:
Majkowa Góra 346
Przeł. Przysłup 620
Tyrawskie 481


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Lublin Plus

d a n e w y j a z d u 451.42 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 9 maja 2020 | dodano: 14.05.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/map-b7d3550-...

https://photos.app.goo.gl/LGWhdszYkdj9eiUs5

Kwarantannę czas kończyć. Wszystko odmrażają, otwierają, odtegowują… Odmrażam się i ja, po dwóch miesiącach krótszych (ale za to b. regularnych) tripów wkoło komina, po Małopolsce. Ostatnia grubsza akcja to 300ka, też do Lublina, 12 marca. Trzeba robić formę żeby nad Morze dojechać :) Wyruszam sobotnim, ciepłym rankiem, w głowie mając ogólny tylko zarys trasy. Na pewno nocka w trasie, na pewno powrót w niedzielę. Może coś mniej więcej śladem mojej pierwszej 500-ki z 2017 roku? Sandomierką na Sandomierz, potem Route 19 na Lublin. A potem się zobaczy. Może pętla z powrotem do Krajowa, może do Rzeszowa/Tarnowa i powrót PKP? Ale czy te pociągi to już bezpieczne? Czy to już można? A może nie powinno się? Fajnie by było żeby to 500+ było. Ale jak nie będzie to też nic się nie stanie.

Pierwsze kilometry krajowej 79ki z małymi, remontowymi utrudnieniami. Po kilku km remontów i industrialnych klimatów kombinatu w Nowej Hucie zaczyna się płynna, przyjemna jazda po gładkiej tafli asfaltu, pośród brązowych, zielonych i żółtych dywanów pól okrywających skąpane w Słońcu pagórki. (żółte to rzepaczek, jasna sprawa). No po prostu bajka :) Wszystkimi zmysłami chłonę frajdę rozpoczynającej się kolejnej trasy, kolejnej rowerowej przygody. Podczas korona zakazów jeździłem dużo nocą WTRką po drugiej stronie Wisły (trasą rowerową po wale rzeki). Z nadzieją patrzyłem wtedy na świecące wysoko, na przeciwległym brzegu sodowe latarnie Sandomierki. Dziś tą Sandomierką znowu jadę :) Natomiast z coraz większym niepokojem przyglądam się stanowi tylnego koła. Nie jest dobrze. Coraz więcej pęknięć wokół nypli od strony napędowej. Zdjęcie przedstawia najtragiczniejsze miejsce, gdzie nypel jest już wyrwany. To żadna kraksa, po prostu tak to koło rok temu zaplotłem, pęknięcia dostrzegłem niedawno. Przeciągnąłem szprychy od strony napędu. 10 kół zaplotłem w mojej karierze mechanika rowerowego, i to pierwsze które mi naprawdę nie wyszło. Bębenek pod 11rz, kosmiczna różnica w kątach szprych, z DS idą prawie pionowo… Co za tym idzie kosmiczne różnice w naciągu… Nie wiedziałem jak mocno naciągnąć DS., żeby nie było za mocno, i żeby jednocześnie NDS nie była za luźno… Temat nowych kół spędza mi ostatnio sen z powiek. Kół, nie koła, bo obydwie obręcze i tak już są mocno wytarte. Tylko kilkanaście kkm te koła wytrzymały. Jeszcze nie wiem czy będę znowu samemu coś psuł, czy może po prostu kupię gotowce. Nie jestem pewien ma to jakiś wpływ na korona – bezpieczeństwo ale na wszelki wypadek nie zatrzymuję się w mijanych miasteczkach. Na pewno ma to natomiast wpływ na sprawność jazdy – mniej odpoczynków, mniej zdjęć, mniej zwiedzania ryneczków, mniej tracenia czasu. Jedyny skok w bok to tylko doglądnięcie budowy mostu w Nowym Korczynie. Ani się obejrzałem a na liczniku 60km i niebieska tablica Woj. Świętokrzyskiego. W Świętokrzyskim rządzi PO, tego typu informacja widnieje na każdym mijanym przystanku ;) Przejeżdżając pod LHSem tym razem na żaden skład ciągnięty przez tandem Gagarów niestety się nie załapuję. Radio w telefonie odbiera tak sobie, zwykle słucham więc najlepiej odbierającej stacji. Tzn. najlepiej zwykle odbiera Radio Maryja… I program 1szy, 2gi (3ci?) Polskiego Radia. Maryja - wiadomo, odpada. Jedynka, dwójka itd. też. To są radiostacje dla starych, smutnych, nudnych ludzi. A ja stary na pewno nie jestem, smutny – w tej chwili też na pewno nie, a czy nudny to nie wiem. Zazwyczaj kończy się na RMFie/Radiu ZET. Ale teraz znalazłem ciekawą alternatywę – Radio, uwaga: „LELIWA”. Regionalna jakaś rozgłośnia, Tarnobrzeg, Mielec, Stalowa Wola. Ch.j wi co to znaczy… Ta cała „Leliwa”. W każdym razie odbiór dobry, muzyka spoko, a nazwa radiostacji śmieszna, podoba mi się. (teraz sprawdziłem: Wikipedia: „Leliwa (Leliwczyk, Leliwita) – polski herb szlachecki, noszący zawołanie Leliwa”. Ok, nie miałem prawa tego wiedzieć, nie znam się na herbach szlacheckich. Bardziej obstawiałem coś z Wisłą :D Po południu mam już dość słodkiego jedzenia. Pora na nie słodkie :) Jak Turystyczna to tylko od Krakusa, nie jakieś podrabiańce. Królewskie to danie pałaszuję z widokiem na zale… yyy… Na kałużę ;) Kałużę w Koprzywnicy. Na razie takie „morze” musi mi wystarczyć, ale to prawdziwe Morze też będzie, kwestia czasu. W Sandomierzu o 19tej. Na starówki, zamki szkoda mi czasu, dla odmiany zrobię tylko małą rundkę po bulwarach. Z widokiem na most i hutę szkła na przeciwległym brzegu. Za długo tu nie zabawiam, spieszę się na prom w Zawichoście. Zamiast przez most w Annopolu. Dla odmiany, no i dla skrótu. Drogą o uroczym numerku 777 cisnę ile wlezie, nie wiem do której przeprawa czynna. Jestem na miejscu ok. 20.15, od tubylców ma przystani dowiaduję się że o 20 kończy kursować... Pan promowy łódką właśnie dobija do brzegu. Zagaduję i za stosowną dopłatą robi extra kurs :) Tym sposobem zaoszczędziłem 16km (lub niecałą godzinę jazdy). No i, co nie bez znaczenia - promem się przepłynąłem. Lubię pływać promami, to są klimaty. W zapadającym zmroku tłukę się płytową drogą, i staram nie rozwalić tylnego koła. Oraz siebie, bo prawie wyglebiłem na jednej szparze zasypanej piachem. Potem skrót drogą o równie podłej jakości, co ciekawe oznaczonej jako wojewódzka. Z ulgą wskakuję z powrotem na gładką krajówkę. Jest już noc. Ciepła, pogodna, bardzo przyjemna noc. Przed Kraśnikiem grubszy (jak na Lubelskie) podjazd, na którym z wytęsknieniem wypatruję czerwonych świateł masztu. Często na podjazdach wypatruję takich masztów, bo one zwiastują koniec wspinaczki, stoją na szczycie. Sam Kraśnik nieco w dole, i tu już sporo chłodniej. Do tego stopnia że przebieram się w długie ubrania. Standardowa fotka pod ceglaną bramą ze słynnym napisem, i w drogę, Lublin czeka. Km zaczynają się dłużyć. LELIWA nadaje coraz słabiej, w końcu przełączam na RMFik, coś o koronie posłuchać. Jest charakterystyczny, iluminowany wiadukt w Wilkołazie. Wreszcie jest i upragniony znak drogi ekspresowej, który wieszczy dotarcie do przedmieść Lublina :) Tzn. ekspresówką jechał oczywiście nie będę (to kosztuje 250zł), tylko boczną, równoległą drogą. Po prostu pamiętam ten znak, i zawsze go wyczekuję. Pomimo że dopiero wpół do czwartej, niebo zaczyna już jaśnieć. Lublin zwiedzam więc we wstającym powoli dniu. Samo zwiedzanie to nie jakieś szeroko zakrojone, ot Ogród Saski, Plac Litewski, Zamek. Chyba tyle. Bo ambitny plan machnięcia pierwszej pięćsetki ciągle aktualny. No, jeszcze Zalew Zemborzycki na południu miasta można zaliczyć jeszcze jako zwiedzanie. Wędkarze już działają, całe mnóstwo ich tutaj. Tu wreszcie łapie mnie senność, i w przyjemnie grzejących promieniach Słońca robię ze 45minut drzemki na ławeczce. Leniwie zbieram się do dalszej drogi. No ale jakiej drogi? Trzeba podjąć jakieś decyzje. Z powrotem do Krk chyba jednak odpada. Wracając drugą stroną Wisły wyszło by z 600km :) Nawet wracając po śladzie, Sandomierką: 550… Jakoś bym pewnie dał radę ale w domu bym był w pon. rano, a do pracy trzeba. Zresztą w planie była jedna nocka, a nie dwie, jeszcze bez takich hardcorów. Do Tarnowa niecałe 500, z tym że nie zdążę na ostatni pociąg, po 22. Zostaje Rzeszów, +-430,440km. Dwa ostatnie Regio do Krk o 17.50 i 20.15. I chyba na tym się skończy, nici z 500+. Może się ew. dokręci po Krakowie. W każdym razie na razie po śladzie do Kraśnika. Niby po śladzie, ale to jednak nie ta sama droga co w nocy. To piękne pejzaże Lubelszczyzny, żółte łany rzepaku, szpalery przydrożnych topoli, zapach koszonych traw, no i cała ta niesamowita świeżość majowej zieleni, to piękno budzącej się życia przyrody. Taka piosenka mi się przypomniała ;) Tylko ciągnąca się równolegle całymi dziesiątkami km budowa S19 mąci nieco tę sielankę, ale przecież niedziela, wszystkie wielkie kopary i wywrotki grzecznie śpią. Z Kraśnika dalej 19ką, droga na Rzeszów jest jedna. Już wiem, że końcówka będzie pod wiatr. W połączeniu z najbardziej pagórkowatym odcinkiem trasy i zmęczeniem sprawi to, że trzeba będzie się sprężać żeby nawet na ten drugi pociąg zdążyć. Z ciekawszych akcentów to nietypowa ozdoba w ogródku, i wiejski przystanek, pełny miłosnych wyznań i innych mądrości. No po prostu cudo :) Drugi atak senności i drugie ~45 minut drzemki na przystanku. I 45 minut w plecy. Jest bardzo ciepło. Z większych miasteczek mijam Janów Lub. i Nisko, ale nawet zdjęcia tam nie zrobię, nie ma czasu. Km dłużą się, czasu coraz mniej. Raz po raz przeliczam w pamięci km i godziny. Wychodzi że zdążę. Ale nie lubię tak, nie lubię tak się śpieszyć. To jest jedna z trzech najbardziej wkurzających dla mnie rzeczy w trasie: deszcz, senność i właśnie pośpiech. Sokołów Młp. Do Rzeszowa tak blisko a tak daleko. Wkurwiający wiatr i hopki na trasie. Jest Jasionka, znaczy się lotnisko pod Rzeszowem. A raczej nad, bo tak na wzgórzu jakby. W końcu tablica z upragnioną nazwą miasta i dwupasmówka do centrum. Jedna, druga trzecia przelotówka, trochę ścieżkami, trochę po buspasach no i jakoś zdążam. 20 minut do odjazdu, bilet kupiony przez telefon. Nie jest to dużo te 20 minut. Jakbym złapał kapcia to mógłbym być np. 2 minuty przed odjazdem. Albo też 2 minuty po… Regio z przesiadką w Tarnowie. Nakręcam tam kilka km, szukam jakiejś budy z ciepłym żarciem ale gdzie tam, koronawirus wszystko pozamykał. W Krakowie 23.30, w domu 00.30.

Udana wycieczka, 500+ co prawda nie ma, ale i 450 nie jest wynikiem słabym. Zwłaszcza jak na maj i dwa miesiące krótkich, 100-200km trasek.

7.55 (sb) - 00.30 pon

Nowe gminy: 3
Podkarpackie: 3
Jeżowe
Kamień
Sokołów Młp.


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem

Wawa 3

d a n e w y j a z d u 402.82 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:3500 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 14 września 2019 | dodano: 17.09.2019





Pojechałem obejrzeć ten bajpas którym tłoczą gówno przez Wisłę ;)

https://photos.app.goo.gl/dEvY99jEPcC3fbBN7

Dopisane 0,75km (licznik się wypiął). Ślad od Radomia jest dosztukowany na szybkości odręcznie. Brak oczywiście błądzenia po drodze, zwiedzania Radomia, Wawy, dokręcania po Krk. Ekspresówką też rzecz nie jechałem tylko serwisowymi. Tzn. zrobiłem ekspresówką pojedyncze km, w dwóch miejscach - most na Nidzie i jakiejś innej rzece, za Skarżyskiem. To są punkty gdzie nie ma żadnej alternatywy, nie da się przekroczyć w tych miejscach legalnie rzek pojazdem innym niż samochodowy.

8.40 (sb) - 00.40 (pon)


Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Wawa 2

d a n e w y j a z d u 404.85 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:3000 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 10 sierpnia 2019 | dodano: 16.08.2019





https://photos.app.goo.gl/bC8M8RPaM4sizMF5A

8.10 (sb) - 1.55 (pon)
18,4 AVS

Nowe gminy: 5

Mazowieckie: 5
Przysucha
Borkowice
Wieniawa
Jastrzębia
Grabów nad Pilicą


Kategoria ^ UP 3000-3499m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Bratysława :)

d a n e w y j a z d u 428.49 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:3750 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Wtorek, 30 lipca 2019 | dodano: 05.08.2019

(Ślad jest miejscami pocięty, brakuje też zwiedzania Bratysławy i 40+km z Trzciany do Rabki)




https://photos.app.goo.gl/vje1LhRAgnoeP4rg9

Nieco wymuszony urlop (remont mieszkania) poskutkował tygodniowym wyjazdem tam gdzie zwykle, czyli do Rabki. Nie ukrywam trochę mi on pokrzyżował plany na resztę sezonu, tyle celów jeszcze do zaliczenia. Ale skoro już jestem w Rabce to wypada coś dłuższego przejechać. Wymyśliłem że poprawię Bratysławę :) Poprawię, bo raptem kilka km zrobiłem tam w czasie przesiadki, gdy wracałem pociągiem z Wiednia. Z Rabki ~350km. Powrót pociągiem wyglądałby tak: Bratysława → Kralovany, Kralovany → Trzciana. Trzciana jest pod granicą, koło Chyżnego i stąd jeszcze 40km na gumowych kołach do Rabki. To może wydawać się niewiarygodne ale okazuje się że przez Słowację da się zaplanować trasę, która będzie względnie płaska! 2500M UP (potem jednak wyszło więcej, ale i tak nie jakoś dużo) na 350km jak na Słowację to jest płasko ;) Jak? Trzeba jechać wzdłuż rzek, które będą wpadać do kolejnych rzek. Za koleją: po kilkudziesięciu km pagórków zaraz za granicą PL/SK wskakuję w dolinę rzeki Oravicy, potem Oravy, następnie bardzo długa jazda doliną Wagu a końcówka to nizina Naddunajska, raptem 100m n.p.m. Nie żebym nie lubił jazdy po górach, po prostu tym razem celem jest stolica Słowacji, a nie 1000m przełęcze w Niżnych Tatrach. W pt. po południu raptem 70km dojazd na kwaterę w Rabce przypomniał mi że nogi jeszcze zmęczone po Wiedniu. Trzeba trochę odczekać, wyruszę w połowie next tygodnia. Uważnie śledzę prognozy pogody i wychodzi że codziennie ma być gorąco i burzowo. Padło na wt./śr., wtedy miało być najmniej burzowo. Oczywiście w pon. wieczorem prognoza na wt. się zmieniła – pogorszyła, na bardziej deszczowo-burzową. Ale co zrobić, w miarę pewna prognoza na next dzień jest poprzedniego dnia wieczór. Nie przewidzisz, taki mamy klimat.

Wygramalam się o 6.25. Drogi mokre, niebo całkiem zasnute chmurami. Nie wygląda to dobrze. Nie zjechałem nawet do centrum Rabki i lunęło. Schowałem się pod dachem starego domu, więc nie zmokłem w ogóle. Ale jeśli tak ma wyglądać dzisiejsza pogoda to waham się czy przełożyć tego na jutro. Po 20min. przestaje padać. Toczę się powoli dalej, co chwila jednak staję i wertuję prognozy pogody na telefonie. Zużyłem kilkanaście ?terii i nic nie wymyśliłem. Jadę dalej, najwyżej się zawróci. Swoją drogą nie wiem czemu klimat w którym żyjemy nazywa się umiarkowanym? Jest on totalnie nieprzewidywalny, i ta nazwa jest nieadekwatna. Nie ma on umiarkowania pogodowych niespodziankach i anomaliach. W Lewiatanie kupuję picie, w międzyczasie rozpogadza się coraz bardziej. To dodaje wiary w powodzenie ambitnego bądź co bądź, przedsięwzięcia. Straciłem natomiast na starcie co najmniej 45 minut. W coraz bardziej przygrzewającym Słońcu krajową 7eczką kieruję się ku Słowackiej ziemi. Choć oczywiście niepewność co do pogody dalej jest – ciągle obserwuję kształty i kolory chmur kotłujących się na horyzoncie. Na przystanku po drodze śniadanie, w postaci chleba z pasztetem + energetyka. Najwyższy chyba podjazd na trasie, na przeł. Spytkowicką, zjazd i przed godz. 10 melduję się na granicy. Doskonale znany odcinek przez Trzcianę, Twardoszyn do D. Kubina mija przyjemnie, pod znakiem radości z rozpoczynającej się kolejnej rowerowej przygody :) To tu, to tam odpoczywam, jem, piję. Oraz podziwiam uroki Słowackiej górsko – małomiasteczkowej, nieco biednej i zaniedbanej, ale mimo to pięknej krainy. Te wyrastające spośród pól stare fabryczki z jednym kominem, pociesznie wyglądające, malutkie, 2-osiowe wagony motorowe, podniszczone ale ciągle czynne pawilony handlowe z poprzedniego ustroju, i to wszystko zatopione w pięknych zielonych dolinach czystych rzek i otoczone pasmami dzikich gór. Wszystko to cholerrrnie mi się podoba :) I nie pozwala się nudzić w trasie. Podziwiając to wszystko docieram do pierwszej naprawdę konkretnej atrakcji – Zamku Orawskiego. Ekstraklasa jeśli chodzi o zamki – przyklejony nie wiem jakim cudem do skały, wznosi się ponad 100m ponad lustro rzeki Orawy. Zawsze robi na mnie wielkie wrażenie. Po prostu mój nr 1, spośród zamków jakie widziałem (na żywo). W Polsce takich nie ma :) Zdjęcia zabraknąć nie mogło. A że ciężarówka się wepchała? Trudno. Czy każde zdjęcie musi być idealne? Wg mnie nie, zwłaszcza jeśli jest to fotka z czegoś tak improwizowanego, szalonego, robionego na wariata jak tego typu tripy rowerowe. Przed Kubinem niewielki podjazd, po nim szybki zjazd efektownymi estakadami do centrum miasta. Wszystko z pięknym widokiem na Wielki Chocz. W Kubinie skwapliwie korzystam z kraniku z wodą, zmywając z siebie część brudu przed nałożeniem kolejnej warstwy kremu z filtrem. Oraz wciągam szynkowo-syrową bagietę (wiadomo ocb) oraz zmarzlinę (trochę trudniejsze, ale też można się domyślić – lody). Przejeżdżam ciekawą, drewnianą kładką nad Oravą. Ciekawą, bo zadaszoną i pełną gablot/wystaw z jakimiś tam reklamami sklepów czy nawet jakichś muzealnych eksponatów (?). Nie przyglądałem się tym razem, ale wiem że coś takiego tam jest. Jeszcze ciekawostka w postaci takich oto skorupek- żółwików na auta ;) I obieram dalszy kurs, drogą nr 70 na Kralovany. Sytuacja pogodowa znowu się pogarsza. Z tyłu nadciągają ciemne chmury, z przodu też. Na szczęście te z tyłu są ciemniejsze. Tak sobie przynajmniej wmawiam ;) W Kralovanach na rozstaju krajówek skręcam w prawo, na Żylinę. I jest już coraz gorzej, chmury są de facto nade mną. Po chwili zaczyna kropić, dociągam do jakiegoś zajazdu i zastanawiam się co dalej. Przestaje, szkoda marnować czasu. Deszcz dopada mnie kawałek dalej, z pół godziny siedzę pod wiaduktem. Jak szybko przyszło, tak szybko poszło, pogoda w górach jest dynamiczna. Niebo błękitnieje a ja ciągnę dalej. Fajne ciężarówki Tatry, proste, betonowe pomniki, zapewne radzieckie zabytkowe działo. Cała Słowacja. Dalszy odcinek drogi jest nietypowy. Krajówka idzie doliną Wagu, z jednej strony przyklejona do rzeki, z drugiej do skalnej ściany. I zamiast jak zwykle być szeroka, jest wąska. Tzn. są trzy pasy. Na zmianę dwa w jedną, jeden w drugą stronę, potem na odwrót. Nie było by w tym nic złego gdyby nie to że przeciwne kierunki oddzielone są niskim, żółtym betonowym separatorem… Co powoduje że jazda na odcinku jednopasmowym jest wkurwiająca/stresująca/ niebezpieczna (asfaltowych poboczy brak). Niby większość jest w dół i nie jadę wolno, ale oczywiście auta jadą szybciej. Jedna ciężarówka wyprzedza mnie na 10cm… Rejestracje polskie. No kto by pomyślał, nie do wiary… Na szczęście jakoś przeżyłem ten fragment, czego dowodem jest ta relacja. Niesamowity widok ruin zamku przyklejonych do skały pozwala zapomnieć o nieprzyjemnej drodze. Sama skała jest wzmocniona betonowymi „przyporami”, ciekawie to wygląda. Przed Żyliną kolejne chmurzyska, tym razem nad górami, na zachodzie. W tym sporym jak na Słowację mieście zaliczam rynek i Shella na wyjeździe, i nie czekając aż pogoda się pogorszy, jadę dalej. Kawałek za miastem moment kluczowy – obieram drogę nr 61. Której to będę się trzymał do końca, zaprowadzi mnie ona do samej Bratysławy. Drogowskazy mówią o ~200km do stolicy. I pomimo że to krajówka prowadząca do stolicy kraju to jest przyjemna, mało ruchliwa. Tuż obok idzie bowiem ekspresówka (autostrada?). Raz równolegle, raz przeplata się, to górą, to dołem, to na jedną, to na drugą stronę, raz bliżej a raz dalej krajówki. Poprowadzona dość efektownie – mnóstwo długich i wysokich wiaduktów. Na razie idzie wiaduktem przyklejonym do zbocza doliny Wagu. Stan nieba teraz wygląda najpoważniej z całej trasy, i najpoważniej się też zakończy. Cisnę ile sił w nogach uciekając przed próbującą mnie dogonić i przykryć granatowo-szaro-burą, skłębioną kotarą kotłujących się chmur. W IDEALNYM momencie dociągam do najbliższego miasta - Povazskiej Bystrzycy. Povazskiej, bo pod Wagiem, nad Wagiem, przy rzece Wag. Burza dogania mnie ale ja jestem już bezpieczny pod dachem pawilonu handlowego. Leje, błyska się i grzmi. Chmury wyglądają bardzo groźnie, wrażenia dopełnia UPIORNIE wyglądający biurowiec. Gdy po ponad godzinie deszcz wreszcie wygasa jest już ciemno. Upewniając się że woda tam na górze już się skończyła i cała wylała, robię jeszcze małą rundkę po Bystrzycy. Młodzież hałasuje, Lidl jeszcze otwarty, fontanna świeci, miasteczko żyje. Wspomniana ekspresówka poprowadzona jest bez pierdolenia się, tzn. bardzo efektownie ;) Idzie kilkanaście metrów centralnie ponad miastem, ponad domami, efektownie iluminowaną estakadą :) Cała Słowacja :) Ja tymczasem dalej 61ką, przez kolejne śpiące już raczej miasteczka, wioski i wioseczki doliny Wagu. Koło północy mam na liczniku 200 z hakiem km, i jestem w miasteczku Ilava. Prawie jak Iława, na Dln. Śląsku. Główną (jedyną?) atrakcją jest tu zamek, robiący jednocześnie za więzienie O.o Potem jest jeszcze Dubnica (nic szczególnego, jakieś świecące zakłady przemysłowe). No i Trenczyn, miasto zdecydowanie warte kilku zdań. O tym że jest tu jakiś zamek słyszałem, ale nie wiedziałem że tak efektownie wkomponowany w miejski krajobraz. Otóż: w centrum miasta wyrasta sobie skała. A na tej skale wyrasta zamek :) Szczegóły na zdjęciach. Cała Słowacja :) Jest też oczywiście jakiś rynek, ciekawe budynki itp. No i pułapka na rowerzystów. Tzn. ja nie wyglebiłem ale wg mnie jak najbardziej da się na tym wyglebić, jest to jak najbardziej możliwe. Wag przekraczam nie tym mostem co chciałem – nie starym, a nowym gdzieś na obrzeżach, tak mi się pojechało jakoś. Noc powoli dobiega końca, końca dobiega również mój czas czuwania. Dzieje się to dokładnie w Piestanach. O brzasku zasiadam na przystanku a wstaję z niego o świcie. Jest trochę lepiej, ale nie idealnie. Dosypiał będę jeszcze kilka razy, na innych ławeczkach. Same Piestany – przełokrutna dziura, nawet jak na Słowackie standardy :) Taka Rosja, Ukraina bardziej. Zdemolowany asfalt, betonowe pobazgrane mury, chodniki z przewagą trawy niż betonu. Ale to nic, bo pisałem że lubię takie klimaty :) Wstaje nowy, pogodny, póki co dzień, a do Bratysławy coraz bliżej :) Jakaś stówa, tako rzecze tablica. Jest ranek, pociąg wieczorem, pozwalam sobie więc na mały objazd Piestan. Jakiegoś rynku, centrum nie znalazłem, jest za to zalew, na Wagu, za miastem. Przejeżdżam całą jego długość ścieżką rolkowo-rowerową, przyglądając się niespiesznemu, małomiasteczkowemu życiu Słowaków. Tu jakiś wędkarz, tam rolkarz który wyszedł przejechać się tam i z powrotem wzdłuż zalewu. Zjechałem też nad wodę, ale ta jakaś nie za czysta, nie ryzykuję mycia się. Opuszczam Piestany. Wag został gdzieś z boku. Góry zostały daleko z tyłu. Tzn. jakieś pagórki tylko są, po mojej prawej. Wjechałem na równiny południowo-zachodniej Słowacji, w dolinę Dunaju. Dokoła królują pola uprawne, już po żniwach, ino słoneczniki się ostały i jeszcze rosną. Trnava nie chce nadejść, kilometrów przybywa bardzo powoli, Celcjuszów za to bardzo szybko. Kryzys. Zażegnuję go dwoma długimi pauzami przed miastem. Siedzę w cieniu przydrożnych drzew i przyglądam się buchającym parą wodną, chłodniom elektrowni na horyzoncie. Elektrowni atomowej :) Tak, tak, Słowacja, kraj wielkości dwóch Polskich województw ma atomówkę :) Nawet dwie, z czego stara nieczynna a nowa uruchamiana, rozbudowywana. Bliskość elektrowni to również mnogość linii WN. W którą stronę by nie spojrzeć tam wysokie kratownicowe słupy. Wreszcie Trnawa. Typowe Słowackie miasto, nie wiem co tu więcej napisać. Nieco zapuszczone peryferia i odpicowana starówka. Dalej jestem zmęczony i głodny ale czuję bliskość Bratysławy i szkoda mi czasu na odpoczynek i jedzenie. Wciągam tylko energetyka i jakieś wafelki, żeby nie odcięło. Coś normalnego kupię w Bratysławie. Wjeżdżam do Bratyslavskego Samosprawnego Kraju ( :D ). A asfalt jak był zniszczony tak dalej jest, nie widać tu żadnej stołecznej reprezentacyjności. Ciekawie wygląda też utrzymanie pasa drogowego. Zdjęcia zapomniałem zrobić ale wyglądało to tak: asfaltowe pobocza niby są ale jakby ich nie było. Bo z obu stron drogi wdziera się w skrajnię bujna przydrożna roślinność – drzewa i krzewy. Nawet rowerem nie da się jechać po poboczu, bo można dostać gałęzią w łeb. Ostatnie miasto przed celem podróży to Senec. Nic nie zwiedzam, tylko z przejazdu dwa zdjęcia. Jeszcze 25km. Uwagę zwracają jeziora, stawy przy drodze. Woda o zielonym zabarwieniu, pewnie bardzo czysta. Aż kusi się umyć ale zauważyłem na GPSie że na obrzeżach Bratysławy też jest zalew, tam dokonam ablucji. Druga ciekawostka to budowa obwodnicy, drogi itp. Ciekawostka bo widać że ostro budują – po kilka wywrotek naraz wjeżdża/wyjeżdża w tumanach kurzu na/z placu budowy. Ja trochę poczekałem aż kurz opadnie żeby przejechać ;) Bratysławę zdobywam o 13.30 :) Od czego by tu zacząć? Zaczynam od Slovnaftu, i dwóch zimnych izo. Węzłem zjeżdżam z wielopasmowej drogi w stronę lasku, i zalewu który wypatrzyłem. Złote Piaski się on nazywa (Zlate Piesky). Jest część zagospodarowana turystycznie, jest i część dzika. Mnie rzecz jasna interesuje ta druga. Druga to las z wyjeżdżonymi szerokimi drogami, zastawionymi przez masę aut i dzikie plaże. Zapomniałem że mam rower szosowy i wyjebałem na błocie ;) Na szczęście przy małej prędkości, strat na ciele brak, w rowerze tylko dziabnięta owijka i skrzywiony koszyk na bidon. Ale do rzeczy: druga część zalewu, ta dzika dzieli się na kolejne dwie części. Druga, ta głębiej to plaża nudystów/naturystów :D Oczywiście nie wiedziałem o tym, przez przypadek zajechałem. Zawracam zanim ktoś mnie stamtąd przegoni. Zresztą widoki i tak nieciekawe, same stare chłopy i jeszcze starsze baby, 50, 60, 70+ ;) Bliżej położona cześć jest jak sądzę przeznaczona dla normalnych ludzi. I tu właśnie sprowadziłem rower nad brzeg i się nieco umyłem i przebrałem, żeby śmierdzieć trochę mniej. Ok, a więc dochodzi 15ta. Sporo czasu tu straciłem. Interesujący mnie pociąg odjeżdża po 18tej. Znowu mało czasu na zwiedzanie :/ 3h. Nie lubię tak. Tzn. jest kolejny przed 23, ale wtedy w Kralovanach czekałbym w nocy 1,5h na przesiadkę, w Trzcianie byłbym o 5.30 rano, a w Rabce o 8mej. Tym razem nie mam chyba siły na dwie noce pod rząd włóczenia się. Odpada. Wracam wcześniejszym i muszę te 3h spożytkować jak najlepiej, jak najwięcej zobaczyć. Słynny most już widziałem, więc takim celem must see na dziś jest Zamek. Ale tak z bliska chcę go zobaczyć. Kieruję się więc w kierunku centrum. Bratysława to duże (jak na Słowację) miasto, 400tys. z hakiem. Coś jak Gdańsk albo Szczecin. Więc długo będę jechał do tego centrum. Blokowiska, centra handlowe, biurowce. Co zwróciło moją uwagę najbardziej. Wydaje mi się że już wiem. Już wszystko wiem. Owszem na Słowacji jest bieda, jest takie trochę zacofanie, taka wciąż postkomunistyczna rzeczywistość. Myślałem że to jest wszędzie w tych małych miasteczkach, ale że Stolica jest odpicowana. O tym że w Bratysławie jest to samo dowiedziałem się tydzień temu, wracając z Wiednia. Ale to chyba jednak nie jest bieda. To jest taka nasza Słowiańska bylejakość, Słowiańskie „jakośtobędzie”, tutaj w wydaniu ekstremalnym, bo w wykonaniu Słowackich Słowian. Dlaczego tak sądzę? Bo tramwaje nowe, autobusy nowe (4-osiowe!), biurowce wysokie, estakady, mosty z rozmachem jak w Ameryce, auta też niczego sobie. Ale te chodniki… To jest zlepek połatanych, poklejonych, połaci, łat, plam, placków różnego rodzaju i koloru asfaltu i betonu. Z łączeń których wyrasta sobie trawa i chwasty. Jak gdzieś brakło asfaltu to wsadzili kilka kostek Dauna. I tak jest wszędzie, w każdym mieście, tak jest też w Bratysławie. Dla porównania w Wiedniu miałem wrażenie że robotnik przed położeniem każdej płyteczki, każdej kosteczki kilka minut myślał jak ją położyć żeby wyszło to jak najlepiej. Może po prostu tu się nie zwraca uwagi jak to wygląda, ważne że działa. Że jest utwardzona nawierzchnia i że da się po tym chodzić. Tak to widzę. Dobra, koniec wymądrzania się. Zbliża się burza, docieram w okolice wzgórza zamkowego. Wzgórze jest wielkie, znajduję się na nim nie tylko zamek a cała dzielnica miasta. Ulica pnie się naprawdę stromo do góry, w końcu jest zamek. Na dziedziniec wjechać rowerem nie można ale znajduję fajną miejscówkę na zdjęcie. OK, zamek zaliczony, do pociągu 2h, burza chyba się rozmyśliła i nie chce przyjść. Czasu w sam raz żeby wrócić na dworzec dłuższą drogą, potem coś zjeść i kupić bilety. Jadę wyżej, poszukać szczytu tego wzgórza, bo zamek nie jest bynajmniej w najwyższym jego miejscu. Ulica, z siecią trolejbusową pnie się wyżej. Po obu stronach domy, lub raczej wille. Trudno się dziwić, reprezentacyjna dzielnica. W końcu jest – droga osiąga maksymalny punkt, wyżej się nie da. Szukam jakiegoś punktu widokowego na miasto ale nic nie ma, wszystko ogrodzone i zabudowane domami. Kawałek dalej, na zjeździe, znajduję. W prześwicie między domami można zobaczyć piękną panoramę niżej położonych dzielnic, z górującymi kilkoma wysokościowcami. Kontynuuję stromy zjazd, i jadę na Hlavną Stanicę. Taki sam nieład i bałagan jak wszędzie. Coś tam jem, kupuję listoki (bilety), odganiam się od Cyganów (kilkuletnia dziewczynka prosi o papierosa…) i pakuję do właściwego pociągu. Coś jak InterCity, z Bratysławy do Koszyc, ja wysiądę w Kralovanach. Podróż mija miło i przyjemnie, lubię jeździć pociągami, a Słowackimi pociągami to już w ogóle, taka egzotyka trochę, nowość dla mnie. W Kralovanach ciemno, pociąg do Trzciany już czeka. Taki spalinowy szynobus właściwie, jakich pełno na SK/CZ. Tyle że nie taki śmieszny, malutki, dwuosiowy a trochę większy, przegubowy. Frekwencja niska, wstawiam rower na tył i również jedzie się fajnie. Coś tam próbowałem się zdrzemnąć ale w ogóle nie chce mi się spać. Wpół do dwunastej jestem w Trzcianie. Znajomy rynek, ładnie iluminowany Hotel Rohac. Do Rabki 40+km, krajową 7ką, przez Jabłonkę. Ależ mi się nie chciało tego jechać. Nie żebym był zmęczony, po prostu mi się nie chciało. Powroty do domu na kołach są po prostu nudne, dołujące, demotywujące, dlatego nie jeżdżę pętli tylko z pkt A do B i wracam pociągiem. Chcąc mieć to jak najszybciej z głowy mocno tu przycisnąłem, zapuściłem jakiś energetyczny bit i jakoś szły te km. Na zachodzie coś tam się błyska, burza mnie nie dopada, ale deszcz tak. Przeczekuję go na przystanku. Ten odcinek zawsze mi się strasznie dłużył. Na szosówce dłuży się nieco mniej. W końcu jest Rabka i standardowy kryzys na ostatnim podjeździe. Kilka km i 200m UP pod kwaterę, to jest najbardziej niszczący fragment, ta końcówka. W łóżku koło 3.30. Oczywiście włączył się pies i obudził gospodarzy…

Udana trasa, Bratysława poprawiona. Pogoda jakoś dała radę. Deszcz przeczekałem 3 razy, burzę 1 raz, nie zmokłem w ogóle. Samego zwiedzania stolicy trochę mało, ale jeszcze tu przecież wrócę. Ten urlop pozwolił mi zregenerować się. Pomijając więcej czasu na spanie to fajnie się rozłożyły przerwy na reperację pomiędzy trasami. Zamiast dwóch tras w dwa kolejne weekendy była jedna trasa, pośrodku tygodnia. Dzięki temu zamiast 4-5 dni na regerancję pomiędzy kolejnymi trasami (mało…) mam 7-9 dni.

Wiedeń – V
Bratysława – V
Budapeszt – X
Praga – X
Berlin – X
Tak to na dzisiejszy dzień wygląda :)

6.25 (wt) - 3.30 (czw)
AVS 18,2


Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2019

Lublin

d a n e w y j a z d u 422.11 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2750 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 8 czerwca 2019 | dodano: 11.06.2019





https://photos.app.goo.gl/zMKi2jfaGLwsgpTcA

7.00 (8.06) - 00.30 (10.06)
AVS 18,9

Nowe gminy: 3

Lubelskie: 2
Jastków
Nałęczów

Mazowieckie: 1
Przyłęk


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem

Nysa

d a n e w y j a z d u 400.06 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2500 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 25 maja 2019 | dodano: 11.06.2019





https://photos.app.goo.gl/zkYFD1f8BTdbyS2HA

9.20 (25.05) - 1.30 (27.05)
AVS 18,1

Nowe gminy: 9

Opolskie: 8
Baborów
Lubrza
Prudnik
Głuchołazy
Nysa
Pakosławice
Skoryszyce
Grodków

Dolnośląskie: 1
Wiązów


Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem