> km 150-199
Dystans całkowity: | 13279.41 km (w terenie 406.00 km; 3.06%) |
Czas w ruchu: | 268:27 |
Średnia prędkość: | 16.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.30 km/h |
Suma podjazdów: | 59000 m |
Liczba aktywności: | 78 |
Średnio na aktywność: | 170.25 km i 10h 19m |
Więcej statystyk |
Wykorzystać go
d a n e w y j a z d u
160.59 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:71.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1600 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wykorzystać wiatr. 68 ma płaskim i 71 z górki ;) 40x11 na więcej nie pozwoliło.
https://photos.app.goo.gl/5EBkBdshqriwrADr7
5.55 - 21.35
AVS 19
2,65l (w tym 0,9l energetyka)
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Przeziębić się
d a n e w y j a z d u
173.41 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:7.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Misja wykonana.
https://photos.app.goo.gl/JtwuudF5Tyh96Yc58
AVS 18,9
6.20 - 23.55
3,05l (w tym 0,8l energetyka)
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Częstochowa
d a n e w y j a z d u
183.62 km
0.00 km teren
09:56 h
Pr.śr.:18.49 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1281 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/gDD3HeA2H1K4PgfZ6
Celem na drugi w tym roku, nienajgorzej zapowiadający się
pogodowo weekend było Opole. Opole, ponieważ nienajgorzej pogodowo zapowiadała
się południowa część Polski. Na wschodzie byłem tydzień temu, więc teraz
wypadało by na zachód. A na zachodzie, w odległości akuratnej na jednodniową
traskę (200km) jest Opole. Jak widać po tytule wyszło inaczej, a stało się to
tak:
Wyjazd chwila przed 7. Sobotni poranek jest lekko mroźny, co
widać po przybielonych szronem drzewach i trawie. A czuć po szczypaniu w
palcach rąk i stóp. Przejeżdżam szybko przez miasto, a śniadanie w postaci buły
z wędliną wciągam na przystanku zaraz za węzłem w Modlniczce. Im dalej za
miasto tym więcej oznak zimy. Nieciągła śnieżna skorupa pokrywa pola, głównie
północne stoki wzgórz. A ciągła pokrywa śnieżna wypełnia szczelnie każdy
większy lasek. O, na przykład taki, przed Trzebinią. Na rynku w Trzebini
pauza, kolejna na placu w Chrzanowie. Wahałem się czy jechać przez plac czy
przez rynek, na szczęście podjąłem dobrą decyzję. Udekorowany biało-czerwoną
flagą postument jednego z moich ulubionych pomników nie jest codziennym
widokiem. Jednego z moich ulubionych, bo w moim prywatnym rankingu imponujących
pomników ten jest ścisłej czołówce. Pomimo że nie ma on jakichś gartantuicznych
rozmiarów i jest prosty w formie. To jednak jest w nim jakaś taka wielka duma i
moc, a jego otoczenie – blokowiska – potęgują ten efekt. Następne miasto na
trasie to Jaworzno. Pełne nie do końca potrzebnych i przemyślanych, ale jednak
trzymających jako-taki poziom ścieżek rowerowych. Tzn. da się nie zabić jeżdżąc
po tym. Od niedawna stałym elementem panoramy miasta jest wielka, niemal 200-m chłodnia kominowa elektrowni. Druga największa w Polsce!Robi wrażenie. Teraz zawsze zamiast wyjeżdżać
główną szosą, z Jaworzna wyjeżdżam boczniejszą drogą przez las, aby obejrzeć ją
z bliska. Kawałek na nielegalu (zakaz na DK) i są Mysłowice. Właściwy początek
górnośląskiej konurbacji, to tu dopiero to wszystko się zaczyna. Wszystko czyli
cały ten klimacik, zniszczone pojedyncze torowiska, po których leniwie toczą
się jedno wagonowe tramwajki. Co i rusz takiej czy innej konstrukcji szyb
kopalniany, niestety większość nieczynna. Charakterystyczne budownictwo:
pokryte czarnym wieloletnim brudem mini ceglane bloczki, familoki po
ichniejszemu. Plątanina torowisk kolejowych i pobazgranych grafitti wiaduktów.
Cały ten bałagan i nieład GOPu, który tak bardzo mi się podoba :) Na takich
właśnie rozkminkach o bliskim (80km od Krk) a jakże odmiennym świecie mijają mi
kilometry. Jedną rzecz za to mamy wspólną – smog ;) Bo dzisiaj tak trochę
ekhem, mgliście jakoś ;) Gryzę więc dokładnie i przeżuwam powietrze, tak
smakuje o wiele lepiej. W Katowicach jestem koło południa. Katowice to
wyróżniające spośród tego śląskiego bytu miasto – wszystko bardziej zadbane,
sporo wysokich budynków, nowych inwestycji, ogólnie taka jakby wyspa nowoczesności i rozmachu, w tym morzu śląskiego, zniszczonego, przemysłowego
świata. W odrestaurowanym centrum Kato wciągam drugą i zarazem ostatniąbułę. Zostanie mi już sam słodki prowiant. Po
drodze komiczny widok: koleś sportowo ubrany, na niezłym MTB w spdach, ogólnie
pros lub raczej kreujący się na prosa. Z tym że jest jedno ale: to jest e-MTB
:D Chyba wiem czemu w kominiarce jechał: żeby nikt go nie poznał. Ma chłop
rację, też bym się wstydził ;) W międzyczasie ociepliło się rzecz jasna, jest
te kilka stopni na plusie. Ale też włączył się południowy wiatr, który
przypieczętował decyzję o zmianie trasy. Niesprzyjający, niezgodny z kierunkiem
mojej trasy kierunek ruchu mas powietrza to jedno. Drugie to niezgrany z moją
niewielką prędkością przemieszczania się odjazd pociągu z Opola. Przed 20. Albo
nie zdążę albo wpadnę do pociągu z jęzorem na wierzchu. Ja tak nie lubię. W
Bytomiu podejmuję ostateczną decyzję: Cz-wa. Cztery razy na tak:
- wiatr w plecy
- 20km bliżej
- pociąg godzinę później
- dawno nie byłem pod Jasną Górą.
Z Bytomia uderzam więc zamiast Pyskowic, na Tarnowskie Góry.
Faktycznie coś jest w tej nazwie, było tu troszkę pod górkę. Zanim opuszczę GOP
zwrócę tylko uwagę na inną charakterystyczną rzecz dziś: czy na Śląsku istnieje
coś takiego jakoś zimowe utrzymanie chodników? Czy tylko jezdnie tam
odśnieżają? Takich widoczków widziałem dziś mnóstwo. Do centrum T. Gór nie
zajeżdżam, innym razem. Miasto okalam obwodnicą i obieram DW908, która prosto
jak po sznurku zaprowadzi mnie do Częstochowy. Wiatr pokazuje co potrafi,
większość km będę jechał na wspomaganiu. Po drodze dużo leśnych odcinków. W
Miasteczku Śląskim fotka centrum i jakiejś fabryki (huta cynku – teraz widzę na mapie).
Samo zdrowie sąsiedztwo takiego zakładu ;) Ale nie to jest w Miasteczku Śląskim
najgorsze. Najgorsze jest TO. Wierzcie lub nie ale kawałek wcześniej ów
rozmiękły, bagnisty twór z odciśniętymi oponami traktora oznaczony był znakiem
„Droga dla rowerów”. Ok, przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych. Na przykład do
pauzy na zaśnieżonym, leśnym parkingu. Jest on jednocześnie takim „punktem
widokowym” na pięknie meandrujący między drzewami leśny strumień. Wedle instrukcji
na etykiecie schładzam tutaj napój ;). Przyglądam się też śladom jakiejś
zwierzyny. Jeden trop był naprawdę dziwny. Zobaczcie zresztą sami. Powoli
zapada zmrok, z parkingu wyruszam z włączonymi lampkami. Kawałek dalej leśne
odcinki kończą się a zaczynają otwarte, pagórkowate przestrzenie Jury. Śmigła
wiatraków wirowały tak szybko, że aparatowi w telefonie rozdwajały, roztrajały
się końcówki łopat. W Cz-wie o 18.30. Tzn. o tej godzinie osiągam tablicę z
nazwą miasta, bo do centrum z 10km. Tu też nie tylko zasyfione chodniki i
ścieżki rowerowe, ale również główna, reprezentacyjna aleja… Mniejsza o to,
widocznie tak musi być. Powoli turlam się omijając slalomem śliskie placki
zlodowaciałego śniegu ku imponująco podświetlonej wieży Jasnej Góry. Na biało
czerwono podświetlonej. Naprawdę pięknie to wygląda. Robię pamiątkową fotkę.
Temat modlitwy, wiary itp. to moja prywatna sprawa więc nie powiem czy, a jeśli
tak, to o co się pomodliłem ;). Do odjazdu ponad godzina. Wydaje się dużo, pozwalam
sobie więc na małą pętelkę. Gdy przypomniałem sobie że jestem głodny i
wciągnąłbym coś ciepłego, jest już tylko 30-40 minut. I właśnie zauważam kapcia
na tylnym kole. Tzn. powietrze jest, ale mało. Ok, mam dość. Ostatnie kilkaset
metrów do stacji z buta. Nie chce mi się z tym teraz bawić. Na dworcu bar już
zamknięty. Automaty są, ale tylko z napojami. Gorącymi napojami. Dobre i co,
wciągam barszczyk, herbatkę, plus ciastka które mi zostały i usadawiam się w
pociągu. Komfortowy, pustawy, wagonowy IC, z wi-fi i przedziałem rowerowym. Do
Krakowa raptem 1,5h jazdy. Szkoda, takim to mógłbym całą noc jechać :) W
Krakowie przed 23. Jednokrotne dorzucenie atmosfer do tylnego koła wystarczyło
aby doturlikać się do domu.
Udana wycieczka, Częstochowa to sam raz cel na lutową jednodniówkę.
6.55 - 23.20
2,55l (w tym 0,5l energetyka)
Kategoria Zimowo, Powrót pociągiem, > km 150-199, ^ UP 1000-1499m
Chillout w Katowicach
d a n e w y j a z d u
152.51 km
0.00 km teren
08:29 h
Pr.śr.:17.98 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1250 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/ZKqUZSnz3Uiq8SfJ6
8.20 - ?
2l (w tym 1l energetyka)
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Bęc
d a n e w y j a z d u
180.51 km
0.00 km teren
08:59 h
Pr.śr.:20.09 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1600 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(Śladu niet, po prostu Krk - Tar - Rze starą czwóreczką)
https://photos.app.goo.gl/pXSCb6yzMskE4e7B6
Lajtowy, niezobowiązujący trip do Rzeszowa. Tzn. taki miał
być. A był trochę inny ;)
Jako że miało być lajtowo i niezobowiązująco pora wyjazdu również
była adekwatna i leniwa – 7.30. Jak Rzeszów to standardowo, Wieliczka i
krajówką na Bochnię. Minął maj, czerwiec, lipiec, mamy sierpień. Przeminęły
żółte łany rzepaku, przeminęły usiane czerwonymi makami łąki. Zaczęło kwitnąć
inne, żółte, sierpniowe
dziadostwo (nazwy nie znam). Szybko robi się gorąco, dzień
będzie upalny. W Bochni dwie fotki, rynku i szybu
Sutoris. Między Bochnią a
Brzeskiem jak zwykle przyglądam się „parku maszynowemu” – tam zawsze stoi coś
ciekawego. Dziś najbardziej spodobał mi się zielony
dźwig. W Brzesku pierwszy
raz w życiu wjechałem na kładkę nad szosą i wreszcie zobaczyłem
rondo
wjazdowe z nieco innej perspektywy. Sielanka leniwej trasy trwa w najlepsze. Przyglądam się żniwom
i urzędującym jeszcze w kraju bocianom. Burzowe
chmury zbytnio nie niepokoją –
są daleko na północy, a ja tam nie jadę. Testuję dziś nowe rękawiczki. Shimano
Airway. Bardzo fajne, jakość wykonania taka że powinny dłużej wytrzymać niż te
Decathlonowe (puduszeczki antyuciskowe stały się w nich totalnie płaskie). Naliczyłem
w nich 10 różnych materiałów (!): 3 siateczkowane, jedno śliskie coś, cienki
gumowany, antypoślizgowy spód, frotka do potu, tasiemka wykończeniowa,
rozciągliwa gumka, guma w sensie guma (z logo Shimano), i taki niby zamsz, z
którego zrobione są poduszeczki. A wewnątrz poduszeczek pewnie jest jedenasty
materiał! Naprawdę nie mogę się nadziwić kunsztowi projektu tych ochronników
dłoni. Oglądam, podziwiam, poprawiam, jestem zachwycony…
J E B
Przytuliłem się do krawężnika. Na zjeździe do Wojnicza. Największe
straty na prawym
kolanie. Poza tym drobne uszkodzenia powłoki na prawym udzie,
lewym kolanie, prawym łokciu i lewym nadgarstku. Rękawiczki uratowały dłonie i
o dziwo same mało co ucierpiały. Drobne przetarcie na tasiemce lewej
rękawiczki. Szczęście w nieszczęściu. Poza tym cały jestem uwalony piochem.
Rower chyba OK. Kończę szacowanie strat, ból nieco mija, sprzydała by się jakaś
woda, żeby zmyć piach. Spirytus do odkażania mam, ostatnio zawsze wożę – to mój
ulubiony kosmetyk, obok Sudocremu. Jednak w Wojniczu ogólnodostępnego
kranu/studni/pitnika brak. Jest za to 100 ławeczek, wszystkie obowiązkowo w
Słońcu, bo po co w cieniu. Brudny i wkurwiony tylko odkażam otarcia, póki ma to
jeszcze sens i nie zaschną. W Tarnowie coś na pewno będzie! Taa. Jest. 200
ławeczek, wszystkie w Słońcu a pitnika brak. Sprawdziłem Rynek i kilka placów/skwerków
w centrum. &*^%$$*^. W końcu kupuję najtańszą wodę źródlaną i chusteczki.
Na jakimś
osiedlu znajduję kawałek ławeczki w cieniu i trochę bardziej się
ogarniam. Może być, już chyba tak nie straszę swoim wyglądem. I myślę co dalej.
Rzeszów chyba ciągle aktualny, coś tam trochę boli ale to przecież to tylko
Rzeszów, a nie Gdańsk. Wciągam więc nieśpiesznym tempem kolejne upalne i
pagórkowate kilometry krajowej 94. W Pilźnie odbijam do centrum. Nie zawsze mi
się chce, bo rynek jest trochę na uboczu i trzeba kawałek drogi nadłożyć. Dziś
jednak się zdecydowałem i to był bardzo dobry wybór. Z dwóch, a nawet trzech
powodów:
1A) Jest kran!
1B) W kranie jest woda!!!
2 ) Poza tym jest jakaś impreza motoryzacyjna i trochę
ciekawych fur.
(Potem się okaże że to jakaś prezentacja maszyn przed Rajdem
Rzeszowskim). Kranu używam w wiadomym celu, natomiast spośród aut najbardziej
wpadły mi w oko:
- „B grupowe”
Audi (replika, ale wygląda fajnie)
-
125p
- jakaś tam Skoda. Tzn. podoba mi się malowanie z
zielonymi
akcentami, nie samo auto.
Trochę się poprzyglądałem, trochę się umyłem, odpocząłem, i
poleciałem dalej. Chmurzyć zaczęło się już nie tylko na północy, ale także na
południu i zachodzie. Czyli wszędzie z wyjątkiem tam gdzie jadę. Miejscami
wygląda to naprawdę
groźnie. Trzeba przyspieszyć tempa. Żeby się nie okazało że
niepotrzebnie tego kranu szukałem, bo zaraz wody będę miał pod dostatkiem :D Ropczyce
i Sędziszów więc ominę. Cały czas jak leci za główną szosą. Na ostatniej
prostej kosmiczny wiatr się w plecy włącza. Do tego jakiś chłopaczek siadł mi
na ambicję i musiałem pokazać kto tu rządzi. Na MTB co prawda jechał ale po pro
ubiorze, sylwetce i parze w nogach widać było że to jakiś młody adept
kolarstwa. Ogień szedł konkretny. Pod górę 30-40 (wiatr), po płaskim 40-50, w
dół 50-60. O kolanie kompletnie zapomniałem, nie bolało w ogóle. Raz ja go
wyprzedzam, raz on mnie. Do granic Rzeszowa docieram na prowadzeniu. Ale trzeba
przecież zrobić zdjęcie
tablicy i trochę ochłonąć żeby w pociągu śmierdzieć
trochę mniej. Robię zdjęcia a on leci w dal, już go nie dogonię. Pojedynek
uważam za wyrównany, nierozstrzygnięty. Nie wiadomo gdzie był start, gdzie
meta, zawodnicy z różnych kategorii wiekowych, sprzęt inny itp. itd. Remis, no
contest, ex aequo itp. itd. Mam dość, jadę na pociąg. W kroplach deszczu
przejazdem zwiedzam miasto, kupuję
wypasioną zapiekankę na jednym z
niezliczonych pod dworcem zapiekanko-pointów a w markecie Społem nieco mniej
wypasione
biszkopty. Kupuję bilety i kończę tę pechową trasę.
Pechową bo z tym kolanem rzecz jasna nie do końca OK. Ten
wyścig w końcówce to był debilizm. Kolano zacznie boleć następnego dnia rano. Przez
kilka dni będę kulawy a kolano spuchnie, raz zaczęło nawet boleć samo z siebie,
bez zginania go. To postawi pod znakiem zapytania główny cel w tym sezonie –
Morze…
7.30 - 23.20
6,1l (w tym 1l energetyka)
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Do sklepu
d a n e w y j a z d u
163.30 km
0.00 km teren
07:53 h
Pr.śr.:20.71 km/h
Pr.max:44.50 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:459 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(Chyba muszę zmienić hosting zdjęć bo photo.bikestats.eu coś w nich gmera i zwyczajnie je psuje... Po prostu przepala je a wyglądały normalnie :/ )
W wielkim skrócie, bo nie mam głowy do opisywania zaległych tras sprzed miesiąca: połączyć przyjemne z pożytecznym. A raczej przyjemne z przyjemnym ;) Bo zakupy były rowerowe - widelec, kaseta i pedały, remont generalny zbliża się wielkimi krokami. Prognozy na dziś niepewne. Jak na złość na niedzielę zapowiadali piękną pogodę (i taka była) ale co zrobić, sklep otwarty w sobotę. Kurierem tego na pewno nie wyśle bo ci bandyci wszystko zniszczą, zdewastują, rozjebią. Nie ich, to co ich to, można rąbać o beton, bo się nie chce schylić albo podejść.
Wyjechałem koło świtu, tak by w sklepie być koło południa. Od początku bardzo mgliście i tak będzie aż do końca dnia. Temp. stabilna: 12-13'C i tak będzie aż przez cały dzień. Przy przejeździe przez Puszczę zaczyna mżyć. I mży aż do Dąbrowy Tarnowskiej, gdzie zaczyna padać. Pada aż do lasku koło Małca, gdzie zaczyna bardzo padać. Największy deszcz przeczekuję na przystanku. Gdy pada jakby mniej ruszam dalej. W sklepie jestem chwilę przed południem, chwilowo przestaje padać. Kupuję co mam kupić, przytraczam nietypowy bagaż (pudło jest naprawdę ogromne!) i obieram kurs na Tarnów. Sytuacja wraca do normy, tj. zaczyna mżyć a od Lisiej Góry padać. Podejmuję decyzję o powrocie z Tarnowa pociągiem. Przebijam się przez miasto, w trosce o zdrowie psychiczne (i stan ładunku) ignorując słynne na cały wszechświat tarnowskie ścieżki rowerowe. Pociąg mam nie pamiętam o której, natomiast w Płaszowie jestem koło wpół do 6, a w domu o godzinie 17tej minut 45.
Udana wycieczka, tj. udało się dowieźć nietypowy ładunek do domu :)
W Niepołomicach. Na razie tylko mglisto © Pidzej
Za Niepołomicami © Pidzej
W Puszczy już mży © Pidzej
Typowy widoczek z dzisiejszej wycieczki © Pidzej
Typowy widoczek z dzisiejszej wycieczki © Pidzej
Typowy widoczek z dzisiejszej wycieczki © Pidzej
Zamglona Raba © Pidzej
Oldschoolowa stacyjka w Ujściu Solnym © Pidzej
Jakieśtam krówki © Pidzej
I inne ciężarówki © Pidzej
Kościół w Szczurowej © Pidzej
Siakiś lasek © Pidzej
Standardowa łąka © Pidzej
Dunajec © Pidzej
Rzepaczek i linia WN © Pidzej
Linia WN i rzepaczek © Pidzej
Niebywałej urody galeria ;) © Pidzej
Rynek w Żabnie © Pidzej
Oryginalna reklama © Pidzej
Dąbrowa Tarnowska. Zaczyna padać © Pidzej
Gdzieś po drodze © Pidzej
Pada coraz mocniej © Pidzej
Tak że musiałem się na chwilę schronić © Pidzej
Jeszcze jedna linia WN. Podobają mi się takie linie © Pidzej
U celu © Pidzej
Nietypowy bagaż © Pidzej
I nietypowy statek :D © Pidzej
Radomyśl Wielki © Pidzej
Odpoczynek na przystanku © Pidzej
Rzepaczek po raz któryś tam © Pidzej
Kierunek: Tarnów © Pidzej
Tarnów. Miasto chujowych ścieżek rowerowych © Pidzej
Randomowa estakada © Pidzej
I ścieżka rowerowa. Ta akurat jeszcze znośna © Pidzej
Deszczowy Tarnów © Pidzej
Rzeźba © Pidzej
Ratusz © Pidzej
I powrót pociągiem © Pidzej
NACHY SREDN: 1%
NACHY MAX: 8%
WYSOK MAX: 226
5.00 - 17.45
1l
4 banany, 2 czekolady
Kategoria > km 150-199, Powrót pociągiem
Tarnów, Rzeszów
d a n e w y j a z d u
173.58 km
0.00 km teren
08:56 h
Pr.śr.:19.43 km/h
Pr.max:43.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1115 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Jakkolwiek sezon na długie, tj. całodniowe wycieczki kończy się dla mnie we wrześniu/październiku tak na poniedziałek zapowiadali 15'C i nie mogłem się oprzeć by gdzieś dalej pojechać. Taki (prawdopodobnie) ostatni mocny akcent w tym roku. Plany generalnie obejmowały coś na wschód, marzył mi się nawet Przemyśl (240km) ale prognozy wiatru (silny południowo-wschodni) jak i odjazdy pociągu (2 w nocy) skutecznie ostudziły ten zapał. Myślałem nawet czy by nie pojechać na zachód, np. do Opola ale tam z kolei droższe pociągi (Regio nie jeździ). Stanęło więc na Rzeszowie, najprostszą drogą, czyli krajówką. Dodatkowo po drodze odwiedzić wszystkie miasta.
Wyjazd o świcie, tj. 7.05. Myślałem czy by nie wyjechać przed świtem ale najeździłem się już w tym sezonie po nocach więc wyruszyłem o bardziej ludzkiej godzinie. Wiatr wzmaga się po wyjeździe z Wieliczki i trochę spowalnia, ale myślałem że będzie gorzej. Fajnie znowu wyruszyć w trasę, te pierwsze poranne łyki energetyka przy wschodzie Słońca, po prostu chce się żyć :) Pogoda iście wiosenna, tylko po kolorach można poznać że to jesień - jest bardziej brązowo niż zielono. Droga mija szybko i przyjemnie, pierwszy postój w Bochni. Na rynku są już dekoracje Bożonarodzeniowe, jak ten czas leci. Zegar wybija 9-tą godzinę a temperatura sięga 11 stopni. Coś tam jem - chyba banana i ruszam dalej. W Brzesku z kolei, koło 10-tej jest stopni 16 i z tego co pamiętam więcej już dziś nie będzie. Przerwa, chyba na kanapkę i obieram kurs na Wojnicz. Tutaj chyba najbrzydszy dziś rynek, a de facto parking (jest na zdjęciu). Wciągam czekoladę i kieruję się Tarnów. O tym że zbliżam się do miasta informuje mnie trąbiący kierowca :) Tylko dlatego że jadę główną drogą (zgodnie z przepisami, bo ścieżki tu jeszcze nie ma). Ale trudno mu się dziwić, tarnowscy kierowcy tak przyzwyczaili się do rowerzystów tłukących się po koślawych ścieżkach / chodnikach że widok rowerzysty na jezdni wywołuje u nich szok i nie wiedzą jak się zachować ;) Hehe zawsze jak przejeżdżam przez Tarnów to tylko o tych ścieżkach piszę - ale muszę bo zmuszanie rowerzystów do jazdy po nich to przemoc fizyczna i psychiczna. Pozapadana kostka bauma, latarnie i znaki na środku, wysokie krawężniki, ogólnie nie spełniają żadnych wymagań i zaleceń dot. infrastruktury rowerowej. A szkoda bo Tarnów to całkiem ładne miasto i chciałoby się je zapamiętać z lepszej strony. Ale dość tych narzekań, pocieszam się tym że tu nie mieszkam a w Krakowie rowerzyści nie są tak terroryzowani. Przerwa pod ratuszem, chyba na jabłko. Jest koło południa. Na wyjeździe z tej mieściny znowu można cieszyć się gładkim asfaltem :) Wiatr choć wyraźnie odczuwalny nie jest taki straszny. Bywa co prawda że w podmuchach zwalnia do 15km/h ale bywa też że gdy wieje słabiej można jechać 25. W Pilznie też zajeżdżam na rynek i cały cykl powtarza się - pora na banana :D Powoli ochładza się i z tych 15-16 robi się 12-13'C. Dębica. Ostatnie krople energetyka, ostatni posiłek i w ogóle ostatnia dłuższa przerwa. Bo wychodzi że trzeba się spieszyć żeby zdążyć na Regio po 18-tej. Jest co prawda kolejny pociąg o 20-tej ale wtedy do domu wróciłbym przed północą. Zbliża się zachód Słońca i robi się coraz chłodniej. Choć czas nagli to nie mogę sobie odpuścić obejrzenia (pracującej) pompy ropy naftowej i jakiegoś potwora na gąsienicach (na zdjęciach). W Ropczycach już po zachodzie Słońca. Fotka na rynku i dalej w drogę. Kilka km i Sędziszów Młp., tu już prawie całkiem ciemno. Pięknie iluminowany ratusz. Odpocząłem chwilkę stojąc w korku na wyjeździe z miasta. Ostatnie kilometry do Rzeszowa ciągną się w nieskończoność. Temperatura spada w końcu do 4'C, a wiatr, podjazdy, głód i ogólne zmęczenie nie ułatwiają zadania. A ja co chwila przeliczam czas i kilometry. W końcu są dwa ronda i upragniona tablica "Rzeszów"! Sił jakby przybywa i po nie najgorszych (Tarnów patrzy i się uczy) ścieżkach rowerowych lecę w stronę centrum. Dopytuję się gdzie dworzec i zajeżdżam na niego z małym zapasem, 20min. przed odjazdem pociągu. Kupuję bilety a podróż powrotna minęła szybko i przyjemnie - zająłem się głównie zjadaniem pozostałych zapasów. Najpierw jakimś nowym EZT a w Tarnowie przesiadka do starego ale równie (jeśli nie bardziej) wygodnego, starego "kibla". Lubię wracać pociągami. W Krakowie (tutaj ciepło, 9'C!) po 21 a w domu przed 22.
Udana wycieczka. Okazuje się że przy odpowiedniej pogodzie nawet późną jesienią można robić długie trasy. Szkoda tylko że Rzeszowie nic nie pozwiedzałem ale nie chciało mi się jeździć w tym zimnie. No i dobrze że wybiłem sobie z głowy ten Przemyśl, przy takim wietrze i zimnicy chyba nie dałbym rady. DK94 na rower bardzo przyjemna, prawie cały czas asfaltowe pobocze a poza Tarnowem upierdliwych ścieżek rowerowych niewiele.
Wschód Słońca na wylocie z Krakowa © Pidzej
DK94. Rzut oka za plecy © Pidzej
I do przodu © Pidzej
Widoczek z trasy © Pidzej
Jesień © Pidzej
Jesienna Raba © Pidzej
Na rynku w Bochni © Pidzej
Rondo w Brzesku © Pidzej
Na rynku w Brzesku © Pidzej
Takie tam © PidzejRynek parking w Wojniczu © Pidzej
Takiej jeszcze nie jadłem. Bardzo dobra © Pidzej
Rowerek © Pidzej
Nad pięknym modrym Dunajem Dunajcem ;) © Pidzej
Jest i Tarnów © Pidzej
Tarnów to nie miasto, to stan umysłu © Pidzej
Kościół w Tarnowie © Pidzej
Ratusz w Tarnowie © Pidzej
Jak dobrze znowu na asfalcie :) © Pidzej
Temperatura w drugiej połowie listopada © Pidzej
Rynek w Pilznie © Pidzej
Rynek w Dębicy © Pidzej
Klasyczny sklep w Dębicy © Pidzej
Dawno nie było selfiaczka to i jest :) © Pidzej
Pomnik ludzkiej głupoty. No to jadę pasem i blokuję auta, nie moja wina © Pidzej
Na podjeździe © Pidzej
Pompa ropy naftowej © Pidzej
I jakaś maszyna © Pidzej
I jakaś maszyna © Pidzej
Porównanie maszyn. Obie terenowe © Pidzej
Pompa ropy naftowej © Pidzej
DK94 ma swój urok © Pidzej
Ropczyce. Zdjęcie wyszło jasne, ale było już po zachodzie Słońca © Pidzej
Sędziszów Małopolski. Tu też było dużo ciemniej © Pidzej
Ostatnie, zimne i ciemne kilometry przed Rzeszowem © Pidzej
U celu © Pidzej
Wjazd do centrum © Pidzej
Słynna wielka cipa ;) © Pidzej
Powrót pociągiem 1 © Pidzej
Powrót pociągiem 2 © Pidzej
W jakimś dziwnym przedziale © Pidzej
W jakimś dziwnym przedziale © Pidzej
Powrót pociągiem 2 © Pidzej
NACHY SREDN: 2%
NACHY MAX: 8%
WYSOK MAX: 266
7.05 - 21.45
1,4l
3 banany, 3 kanapki z serem, 3 czekolady, 3 jabłka
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Luboń Wielki & Stare Wierchy
d a n e w y j a z d u
175.50 km
27.00 km teren
10:34 h
Pr.śr.:16.61 km/h
Pr.max:55.50 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2670 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Po chwilowym ochłodzeniu przyszło coś w rodzaju babiego lata. Postanowiłem wykorzystać te na 99% ostatnie tak ciepłe dni w tym roku na kolejną górską wycieczkę. Stanęło na Luboniu Wielkim (który miał być celem poprzedniej wycieczki) + coś jeszcze na dokładkę (po głowie chodziły mi Stare Wierchy lub chociaż Maciejowa).
Wyjazd tuż po świcie, za piętnaście 7. Fajnie gdy można wyspać się a nie trzeba wyjeżdżać w środku nocy (choć oczywiście wyjazdy nocą też mają swój urok). Trochę obawiałem czy jechać w krótkich spodenkach ale poranek jak na ostatni dzień Września jest po prostu ciepły, kilkanaście stopni (min. spadło do 14). Na razie jadę standardowo - Wieliczka, Dobczyce (omijam obwodnicą), Wiśniowa. Choć oznaki jesieni są widoczne już od jakiegoś czasu to dopiero dziś urzekło piękno zieleni powoli mieszającej się z żółcią. No prawie tak pięknie jak delikatna jasna zieleń drzew na wiosnę :) Nie zatrzymuję się na jakieś dłuższe odpoczynki tylko jadę jednym ciągiem. Odkrywam też przyczynę wysokiej temperatury - wieje z południa, coś w rodzaju halnego. Aby trochę urozmaicić sobie drogę za Wiśniową skręcam na przeł. Jaworzyce. Już od dawna jest koło 20 stopni na podjeździe zdejmuję więc wreszcie kurtkę. Na przełęczy mała przerwa na ławeczkach i zjeżdżam w dół. Skręcam na Kasinkę Małą - tą drogą chyba jeszcze nie jechałem. Kawałek wojewódzką i w Mszanie wjeżdżam na krajówkę. Wyłania się cel mojej wycieczki - Luboń. Znowu wieje tak jakby w twarz. Nie chce mi się wyciągać mapy więc ciągle wypatruję zielonego szlaku. W końcu jest. Skręcam. Mała przerwa (ogarnięcie roweru, śniadanie, krem z filtrem, analiza mapy) i koło 10.30 startuję. Całkiem gorąco się zrobiło. Wychodzi mi że do szczytu jakieś 4,5km i 550m w pionie. Z picia mam litr wody, powinno wystarczyć. Początek zielonego szlaku to polna droga. Centralnie z przodu masyw Lubonia Wielkiego. Tylko coś mi tu nie pasuje. Jakaś niska ta góra mi się wydaje - można policzyć ile drzew w pionie dzieli mnie od szczytu. No i nie widać wieży telewizyjnej na wierzchołku. Ale zielony szlak to zielony szlak, jadę więc dalej. Po chwili droga wjeżdża w las, nachylenie wzrasta i jest trochę błota ale prawie wszystko do podjechania. Na jakiejś polanie nie wiem gdzie skręcić. Skręcam więc tam gdzie droga idzie bardziej do góry, wydaje mi się to logiczne. Ileś metrów dalej/wyżej okazuje się że jednak zgubiłem szlak. Nie chce mi się jednak zawracać. Wychodzę z założenia że jeśli droga pnie się do góry to prędzej czy później dobiję do niebieskiego szlaku idącego grzbietem. Kawałek dalej robi się tak stromo że zaczyna się pchanie. A jeszcze kawałek dalej droga kończy się :D I zaczyna się wspinaczka zboczem przez las. Na zdjęciu nie wygląda to jakoś extremalnie ale było naprawdę ciężko, miejscami nachylenie spokojnie mogło mieć 45'. Jakbym chciał nieść rower to pewnie nie raz bym się przewrócił. Stosowałem więc sprawdzoną technikę: wypchnięcie roweru w przód za pomocą rąk a potem krok do przodu. I tak na zmianę. Do tego przenoszenie roweru przez zwalone drzewa, to chyba kosztowało najwięcej sił. Cały czas obserwuję też wskazania altimetru jak wysoko jestem. Po jakimś czasie docieram do czegoś co przypomina drogę. Skręcam nią w prawo ale jest tak zatarasowana gałęziami zwalonego drzewa (widać na zdjęciu) że nie ma szans przebić się przez to. Więc dalej zboczem do góry, przez jeżyny i zwalone drzewa. Trochę martwi mnie coraz mniejsza ilość wody ale najwyżej w schronisku się coś kupi. W górze widać jakby koniec lasu, to dodaje otuchy, bo wydaje się że to już może być grzbiet i niebieski szlak. Albo Surówki (taka polana). Albo cokolwiek innego co pozwoli mi zorientować się gdzie jestem. No i docieram do jakiejś drogi. Jadę nią kawałek (tak chyba dało się wreszcie coś podjechać) i docieram do miejsca dziwnego. Bo wydaje się jakbym był na grzbiecie Lubonia ale nie ma tu nic: żadnego szlaku ani żadnej drogi która by szła wyżej. Wszystkie drogi (chyba 3) idą w dół! No nieźle się zdziwiłem O.o Odpocząłem chwilę, zrobiłem zdjęcia, bo widoczki fajne i w końcu ruszyłem jedną z nich. Trochę się martwiłem że nici z tego Lubonia ale zjechałem kawałek i zauważyłem ścieżkę która idzie do góry. Chyba nawet trochę dało się nią podjechać ale potem była zawalona 3 sporymi drzewami (na zdjęciu). Jakoś się przez nie przeprawiłem. Kawałek dalej między drzewami, prześwituje wieża na Luboniu O.o Ciekawe. Jeszcze kawałek dalej docieram do czerwonego szlaku. Jeszcze bardziej ciekawe. Czerwony łączy się z żółtym i jestem na szczycie. Jest koło wpół do pierwszej, więc 2 godziny zajęła mi ta wspinaczka. Na szczycie sporo turystów. Myślałem czy by nie dokupić picia w schronisku ale jeszcze trochę mi zostało. Odpocząłem z pół godzinki, porobiłem zdjęcia i ruszam w dół. Do Zakopianki zjadę niebieskim szlakiem. A ten jest na rower bardzo fajny, nie za trudny. Zresztą to też szlak narciarski więc nie może być za trudny. Większość to ubita leśna droga ale są też bardziej kamieniste odcinki, "wieczne kałuże" a nawet odrobina piachu. Sprowadzić musiałem 2 krótkie kawałki: jedną stromiznę pod szczytem a potem niżej - wielkie pochyłe na bok kamienie (próbowałem zjechać ale rower po prostu ześlizgiwał się i prawie wyrżnąłem). Zjeżdżam do Zakopianki i już wiem że po tej przeprawie mam ochotę na coś lżejszego. Stare Wierchy niebieskim z Obidowej wydają się OK. Ale żeby było jeszcze lżej to zamiast stromym asfaltem przez Ponice pojadę jak leci Zakopianką. Niby nie jest to zbyt przyjemna droga na rower ale dziś nie było źle. Bo do Chabówki raczej w dół (po drodze kupuję wreszcie zapas picia) no a potem podjazd dwupasmówką z asfaltowym poboczem. Jest jednak dość gorąco więc na Piątkowej dłuższa przerwa na przystanku. Potem dwupasmówka kończy się i na dalszej części podjazdu zaczyna się mega korek, ale na rowerze zbytnio on nie przeszkadza, bez problemu można jechać krawędzią asfaltu lub poboczem (w końcu rower górski mam). Na Obidowej wjeżdżam na niebieski szlak. A tym pod górę jedzie się tak samo fajnie i lekko, jak w dół. 200m przewyższenia na 5,4km to niewiele jak na górski szlak. Praktycznie całość do podjechania. Z wyjątkiem kilku "wiecznych kałuż" które lepiej obejść i jednego progu z kamieni. Na Starych Wierchach jestem po 16. Dłuższa przerwa, nigdzie mi się spieszy bo zjazd do Rabki to tylko formalność. Tak oglądam sobie mapy i dopiero teraz zauważam co tak właściwie odwaliłem z tym Luboniem. Zamiast jechać zielonym z Rabki Zaryte skręciłem wcześniej w inny zielony, z Raby Niżnej na przeł. Glisne :D A gdy go zgubiłem wspinałem się po wschodnim zboczu góry, chyba najstromszym, sądząc po układzie poziomic :D Niezłe jaja. Posiedziałem trochę, nacieszyłem się tą chwilą "bycia w górach" i ruszyłem w dół. Trochę chłodno się zrobiło. Czerwony szlak też super. Trochę trudniejszy - miejscami kamienie, korzenie i błoto - ale rozsądnego kalibru i w rozsądnych ilościach. Na Maciejowej przerwa pod schroniskiem. Chyba jakaś impreza trwa sądząc po wrzaskach i przekleństwach. Ludzie to wszędzie zrobią burdel, w górach też :/ Nie bardzo mi to pasowało więc po chwili zbieram się do zjazdu. Kawałek za Maciejową szlak przeradza się w łatwą polną drogę więc można lecieć naprawdę SZYBKO. Tak szybko że ledwo udało mi się wyhamować przed małym rowkiem w poprzek ;) W Rabce przejechałem się jeszcze po parku i nad rzeką, kupiłem picie na drogę powrotną. Posiedziałem pod zabytkowym kościołem (dopompowałem koła, założyłem lampki i ubrałem się) i jak zbierałem się do drogi to było już po 18, tuż przed zachodem Słońca. Droga powrotna bez przygód, Mszana, Kasina, Wiśniowa, Dobczyce. Za plecami ładny zachód Słońca (na zdjęciu), w Kasinie przerwa na ostatnią czekoladę. W Dziekanowicach załapuję na "hejnał" grany co godzinę z kościoła (przejeżdżam o 21). A i wieczorem było chłodniej niż o świcie: 13' vs 14'. Nieczęsto się tak zdarza. W domu po 22.
Udana wycieczka, nie żałuję nawet tego wypychu na Luboń. Taka mała nauczka że nawet na takiej pojedynczej, samotnej górze można się zgubić. No i fajnie się tak czasem przejść po górach a nie tylko jeździć ;) Jak tak patrzę na mapkę to ta wspinaczka to było jakieś 300m przewyższenia na 1,5km! Nieźle ;) No i jeszcze jedną rzecz zauważyłem: choć mapy Compassu bardzo dokładne (chyba najlepsze mapy Polskich gór) to na mapie B. Wyspowego nie ma ANI JEDNEJ drogi/ścieżki którą mijałem wspinając się do góry tym wschodnim stokiem! Tylko zieleń lasu i gęsto upakowane poziomice.
Zaliczone szczyty:
Przeł. Jaworzyce 576
Luboń Wielki 1022
Luboń Mały 869
Piątkowa 715
Obidowa 865
Kulakowy Wierch 840
Obiadowa ?
Jaworzyna 943
Przeł. Pośrednie 918
Jaworzyna Ponicka 995
Bardo 948
Wierchowa 940
Maciejowa 815
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Widoczek z Raciborska. No fatalnie że ten dom tu wybudowali :/ © Pidzej
Nad Krzyworzeką. Już tak trochę jesiennie © Pidzej
Jesiennie © Pidzej
Na przeł. Jaworzyce © Pidzej
Drogą w prawo chyba jeszcze nie jechałem © Pidzej
Wydawało mi się że to Luboń Wielki ale to raczej Szczebel © Pidzej
Zielony szlak - jak się potem okazało - nie ten zielony! © Pidzej
Odpoczynek przed uphillem na Luboń Wielki © Pidzej
Zielony szlak. Na wprost główny cel na dziś © Pidzej
Jesienny lasek © Pidzej
A tu już zgubiłem szlak ale jeszcze da się jechać © Pidzej
Tutaj już wypych © Pidzej
Widoczki po drodze: Mogielica © Pidzej
Ostatnie metry drogi © Pidzej
Wspinaczka zboczem. Nie wygląda stromo ale rower zsuwał się w dół ;) © Pidzej
Jest jakaś niby droga ale przeszkoda była za duża © Pidzej
Ileś metrów zboczem wyżej trafiłem na taką drogę © Pidzej
I to "dziwne miejsce" o którym wspominałem © Pidzej
Widoczki z "dziwnego miejsca": to chyba Gorce © Pidzej
Ze 3 drzewa do pokonania © Pidzej
Czerwony szlak O.o Coś tu nie gra O.o © Pidzej
Widok prześwitującej przez drzewa wieży BARDZO mnie ucieszył :) © Pidzej
Schronisko na Luboniu Wielkim © Pidzej
Schronisko na Luboniu Wielkim © Pidzej
Luboń Wielki zdobyty! © Pidzej
Luboń Wielki zdobyty! © Pidzej
Widoczki na północ: Szczebel & Lubogoszcz © Pidzej
Schronisko na Luboniu. Jedyne w swoim rodzaju © Pidzej
RTON Luboń Wielki © Pidzej
Schronisko na Luboniu. Jedyne w swoim rodzaju © Pidzej
Bardzo fajny niebieski szlak © Pidzej
"Wieczne kałuże" © Pidzej
Krzyż w miejscu katastrofy śmigłowca 1985r © Pidzej
Polana Surówki © Pidzej
Niebieski szlak. Odcinek łatwiejszy © Pidzej
Niebieski szlak. Odcinek trudniejszy ale dało się jechać © Pidzej
Tu też dało się jechać, ale kawałek dalej prawie wyglebiłem ;) © Pidzej
Było nawet trochę piachu © Pidzej
Skansen lokomotyw w Chabówce © Pidzej
Babia © Pidzej
I widoczek na Luboń, przed chwilą na nim byłem a wspinałem się po jego prawym zboczu :) © Pidzej
Zabytkowy kościółek na Piątkowej © Pidzej
Odpoczynek na przystanku © Pidzej
Tatry © Pidzej
Obidowa. Babia, Zakopianka i Statoil © Pidzej
Na niebieskim szlaku © Pidzej
Bardzo przyjemny szlak © Pidzej
Widoczki z niebieskiego szlaku. Tamtym grzbietem biegnie czarny szlak, wciąż nieprzejechany © Pidzej
Pauza tuż przed Starymi Wierchami. Nie śpieszy mi się nigdzie © Pidzej
Stare Wierchy © Pidzej
Czerwony szlak. Łatwy fragment © Pidzej
Kapliczka po drodze © Pidzej
Odrobina błota to fajne urozmaicenie © Pidzej
Pod schroniskiem na Maciejowej © Pidzej
Luboń Wielki raz jeszcze. Tutaj to jego prawe zbocze wygląda jeszcze stromiej ;) © Pidzej
Zjazd do Rabki. Leciało się tak pięknie że zrobiłem tylko 1 fotkę :) © Pidzej
Ciekawe drzewko © Pidzej
Oldshoolowa mapka © Pidzej
Odpoczynek pod kościołem © Pidzej
Powroty krajówkami też mają swój urok © Pidzej
Przerwa na czekoladę w Kasinie © Pidzej
No i Dobczyce © Pidzej
NACHY SREDN: 4%
NACHY MAX: 25%
WYSOK MAX: 986
6.45 - 22.10
3,83l
5 bananów, 3 kanapki z pasztetem, 2 czekolady
Serwis: pompowanie opon
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 150-199, Serwis, Terenowo
Trochę niższe górki
d a n e w y j a z d u
164.00 km
34.00 km teren
10:51 h
Pr.śr.:15.12 km/h
Pr.max:57.50 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2820 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
No to już niemal na pewno ostatni powiew lata w tym sezonie, od weekendu znaczne pogorszenie pogody. Postanowiłem go więc wykorzystać na kolejną górską wycieczkę, choć raczej jakąś lżejszą. W zasadzie to miałem jechać na Luboń Wielki (już byłem, ale dawno, w 2012). Ale im dłużej przeglądałem mapy, tym bardziej kusiły mnie nowe, niezdobyte szczyty. Ostatecznie zaplanowałem trasę jakimiś niepozornymi (na mapie) grzbietami z Kasiny do Mszany, z Mszany do Rabki + kilka gór w okolicy Rabki. Była to też taka wycieczka sentymentalna, bo wśród nich była Szumiąca i Maciejowa. Jako dziecko wiele razy chodziłem po tych górach na wakacjach. Aparat zepsuty ale wygrzebałem z szuflady 12 letniego Olympusa CAMEDIA C-310 ZOOM (3,2 Mpix :D). No i jak na taki stary aparat to robi całkiem fajne zdjęcia. Żeby nie powiedzieć że lepsze (podoba mi się zwłaszcza zielony kolor - jest bardzo zielony). Tylko coś szwankuje kontrolka baterii i nie za wiele zdjęć można wykonać na jednym komplecie aku.
Wyjazd koło świtu, czyli dopiero po 6. Jest już tak jasno że nawet nie muszę włączać lampek. W Wieliczce mała przerwa i jadę na Dobczyce. Z Raciborska widok piękny ale i trochę niepokojący. Bo wygląda na to że dolina Raby tonie we mgłach, a za chwilę trzeba będzie do niej zjechać. Nie było jednak tak źle, mgły były tylko przez kawałek. Ale zimno oczywiście było - 9'C. Mam niby cienką kurtkę, czapkę pod kask i rękawiczki, ale spodenki krótkie - no to nie był dobry pomysł ;) Dobczyce omijam mostem na obwodnicy. Śniadanie w Wiśniowej, tu ociepla się nieco. Jest tu tablica z przebiegiem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Tabliczki z nazwą tego szlaku widziałem wiele razy na różnych szczytach ale mapę pierwszy raz. Nic dziwnego bo wyznaczony został niedawno, w 2014. Przeł. Wierzbanowska, przeł. Wielkie Drogi (obowiązkowe fotki), w Kasinie kawałek krajówką w lewo. Tu odbijam w boczną drogę i robię przerwę przed wjazdem na szlak (nie ma gdzie usiąść). Już ciepło, można się rozebrać. Do żółtego szlaku planuję podjechać jakimś szlakiem rowerowym. Co ciekawe na mapie z 2013 ten szlak jest a na nowszej z 2016 już nie ma. No i chyba wiem dlaczego. Bo pomimo że jakoś da się jechać to jest on taki jakby mocno trawiasty. Od rosy buty przemoczone kompletnie, smaru z łańcucha też chyba trochę zmyło. Dobijam do żółtego szlaku. Z początku jazda jest mało płynna bo co chwilę trzeba omijać wielkie bajora, ale czym dalej tym fajniej :) Pierwszy nowy szczyt zdobyty - Czarny Dział. Jedzie się fajnie, odbijam kawałek ze szlaku i zaliczam kolejną, nieco niższą górkę - Wsołową (malutki wypych). Zabieram się za zjazd do Mszany (też po trawie) i tak się rozpędziłem że coś ominąłem. Cofam się kawałek, trochę na przełaj polami i zdobywam Grunwald. Ciekawy z niego widok, krzyż na tle Mszany. Zjeżdżam do Mszany, przejeżdżam na drugą stronę rzeki i odpoczywam w niby parku (niby bo drzew w nim nie za wiele). Dalej ruszam czarnym. Asfalt kończy się i tu można powiedzieć że pierwszy dziś raz jest ciężko. Bo temperatura zbliża się do 30'C a polna droga taka trochę nieciągła się robi i stroma. Trochę trzeba było podepchać. Jest kolejny szczyt - Adamczykowa. Po zjeździe z niej kawałek asfaltu - jakieś przysiółki Podobina. Widać już stąd stalowy krzyż na Potaczkowej - wydaje się być na wyciągnięcie ręki! Jednak to tylko złudzienie - podjazd (a raczej podejście) solidnie mnie zmęczył. Na szczycie dłuższa przerwa. Pełno tu takiej górskiej "infrastruktury": wspomniany krzyż, zadaszony ołtarz, tablica z mapą, tabliczka z nazwą szczytu, wieża triangulacyjna, stoliki, ławeczki (niestety w Słońcu, ale udało mi się jedną przestawić pod wiatę - ale ciężka była strasznie :D ). Widoki też super, na północ Wyspowy, na południe Gorce. Dłuższy, zasłużony odpoczynek. Potem odbijam kawałek aby zaliczyć Chabówkę (szczyt nieoznaczony w żaden sposób) i zielonym/czarnym zjeżdżam do Olszówki. We wsi szukam jakiegoś sklepu bo nie wiem czy picia starczy ale nic nie ma, trudno. Skręcam w (asfaltowy) szlak rowerowy w kierunku Rabki. Do miasta jednak na razie nie zjadę bo mam tu 4 górki do zaliczenia: Groń, Polczakówka, Bania, Grzebień. No i nie wiem za bardzo co napisać o tych szczytach. Drogi różne: asfalt, betonowe płyty, drogi polne, leśne, kamieniste i gładkie, ścieżki albo na przełaj przez pola. Generalnie więcej na Słońcu niż w lesie i więcej poza szlakami niż po szlakach. Groń wypada gdzie na końcu asfaltowej drogi do jakiegoś gospodarstwa. Na Polczakówce wieża widokowa (ale jakoś nie chce mi się wchodzić, zresztą zaczyna tu migać aku w aparacie więc będę musiał się ograniczać ze zdjęciami). Szczyt Bani wypada na jakiejś małej polance w lesie a wierzchołek Grzebienia gdzieś na polu. Trochę mi zeszło to wszystko objechać i zaczyna kończyć się woda. Wjeżdżam na czerwony rowerowy/zielony narciarski. Trochę błotnista, leśna droga. Wyjeżdżam nim na znajome z dzieciństwa pola. Tu kończy mi się picie, nie za dobrze :/ A kawałek dalej jakiś pasący się byk zaczyna iść w moją stronę, pewnie zainteresowała go moja czerwona koszulka ;) Nie powiem, trochę się bałem. Odbijam ze szlaku za wyrysowaną na GPSie linią, która ma mnie zaprowadzić na Szumiącą. No właśnie - zaprowadzić :D Bo zaczyna się taszczenie roweru jakąś stromą kamienistą rynną, chyba jednak inaczej na tą górę się chodziło. W końcu docieram do znajomo wyglądającej drogi i da się jechać. Na Szumiącej jestem o 16.05. Picia nie ma, zjadam za to 2 banany - coś wody w nich pewnie jest. I zjeżdżam na taką niby przełęcz, znajome miejsce. Wracają wspomnienia z dzieciństwa. Wciągam ostatniego banana i ruszam zielonym pieszym/niebieskim rowerowym na Maciejową. Po chwili ciężki wypych - ale jakoś znacznie krótszy mi się on dziś wydaje. Potem dosłownie kilometr (trochę błotnistą) drogą, w tym przejazd przez strumyk i już zjeżdżam czerwonym na Maciejową - jestem tu o 16.45. Choć widoczność niespecjalna (Tatr dziś nie widać) to i tak jest pięknie. Chciałoby się posiedzieć, jak dawniej, pod wielkim modrzewiem ale pić się chce. Zjeżdżam więc do Rabki. Czerwonym, potem czarnym (stromy, nie wszystko zjechałem) do asfaltu. Asfaltu jednak brak, bo nowy kładą. Ale jadę po tych kamieniach, przynajmniej trochę więcej terenu będzie można wpisać ;) Jakaś (tańsza od mineralnej!) orenżada w znajomym drewnianym sklepiku i zjeżdżam do centrum, odpocząć pod kawiarnią zdrojową. W zasadzie to planowałem zaliczyć dziś jeszcze jedną górę (Krzywoń) ale odpuszczam, czasem trzeba powiedzieć dość i posiedzieć sobie na ławeczce. O 18 zbieram się w drogę powrotną. Zachód Słońca łapie mnie koło Mszany. W Kasinie planowałem zobaczyć po drodze jedną rzecz - wg. mapy jest tu "pomnik z wieży czołgu Vickers 1939r.". Błądzę trochę po polach aby go odnaleźć, ale odpuszczam, bo już prawie całkiem ciemno. Powrót do domu bez przygód. Trochę chłodno (ale nie aż tak jak rano), kurtka i czapka ponownie wchodzą do użycia. W Dobczycach przerwa na czekoladę, do zjeździe do Wieliczki jak zawsze dokręcam ile się da. W domu po 22.
Udana wycieczka, kolejne szczyty do kolekcji, choć niewysokie to jednak trochę wysiłku kosztowały. No i przypomniały mi się piękne chwile z dzieciństwa - wycieczki na Szumiącą i Maciejową z rodzicami.
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502 x2
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Czarny Dział 673
Wsołowa 624
Grunwald 513
Adamczykowa 611
Potaczkowa 746
Chabówka 705
Groń 619
Polczakówka 588
Bania 609
Grzebień 679
Szumiąca 841
Maciejowa 815
W Wieliczce. Już jasno © Pidzej
Mgły w dolinie Raby. Powoli zabudowują mi widoczek z Raciborska :/ © Pidzej
Mgły w dolinie Raby. Trzeba będzie w nie zjechać © Pidzej
Dziekanowice. Zjazd w mgły © Pidzej
W Wiśniowej © Pidzej
Szlak ma dość pokrętny przebieg © Pidzej
Wiele z nich mam już zaliczone, w tym wszystkie >1000. Mogli by się trochę postarać, Modyń powtarza się 2x :/ © Pidzej
Widoczek z przeł. Wielkie Drogi. Pola już zaorane © Pidzej
Widoczek z przeł. Wielkie Drogi. No ładną zieleń robi ten aparat :) © Pidzej
Widoczek z przeł. Wielkie Drogi © Pidzej
Odpoczynek przed wjazdem na szlak. Nie ma gdzie usiaść © Pidzej
Początek mocno trawiasty i mokry © Pidzej
A na żółtym nie lepiej © Pidzej
Nowy szczyt zdobyty! Nie mam statywu © Pidzej
Czarny Dział © Pidzej
Wieża triangulacyjna © Pidzej
Żółty szlak. Potem było już tylko lepiej :) © Pidzej
Żółty szlak © Pidzej
Żółty szlak. No naprawdę fajny © Pidzej
Kolejna górka © Pidzej
A to chyba głóg © Pidzej
Wsołowa © Pidzej
Widoczek na Mszanę. Po lewej Szczebel, po prawej Lubogoszcz © Pidzej
Odbijam na Grunwald. W tle chyba Luboń © Pidzej
Gdzieś tu wypada szczyt Grunwaldu © Pidzej
Na 1. planie krzyż na Grunwaldzie, na 2. Mszana a na 3. Szczebel © Pidzej
Odpoczynek w Mszanie © Pidzej
Kolejne pasmo, kolejny, czarny szlak © Pidzej
Kolejne łupy do kolekcji :) © Pidzej
Wyłania się krzyż na Potaczkowej. Niby blisko a jednak daleko © Pidzej
Wreszcie jest © Pidzej
Potaczkowa © Pidzej
Na szczycie sporo "infrastruktury" © Pidzej
Widoczki ze szczytu. Gorce © Pidzej
Krzyż raz jeszcze © Pidzej
Gdzieś tu wypada szczyt Chabówki. Oznaczeń brak © Pidzej
Szlak rowerowy. Niby asfalt ale 20% tu jest © Pidzej
Groń. Gorpodarstwo na szczycie © Pidzej
Polna droga © Pidzej
Polczakówka. Na wieżę nie wchodzę, nie chce mi się i oszczędzam aku © Pidzej
Na tej polance wypada szczyt Bani © Pidzej
Jakaś tam fajna droga © Pidzej
A tu jest wierzchołek Grzebienia © Pidzej
Widoczek na Gorce. Jedna z tych gór to na pewno Szumiąca ale nie wiem która © Pidzej
Inna droga © Pidzej
Czerwony rowerowy/zielony narciarski © Pidzej
Polanka. Często tu odpoczywaliśmy © Pidzej
Nie wygląda stromo ale to mozolny wypych na Szumiącą © Pidzej
Szumiąca zdobyta! © Pidzej
Kolejne miejsce, kolejne wspomnienia. Niby przełęcz pod Szumiącą © Pidzej
Strumyk na szlaku. To źródła Słonki © Pidzej
Zjazd na Maciejową © Pidzej
Widoczność była słaba a na zdjęciu to już w ogóle nic nie wyszło © Pidzej
Pod tym modrzewiem często siedzieliśmy © Pidzej
Remont drogi w Rabce. Jechało się ciężko ale wpadnie trochę więcej terenu ;) © Pidzej
Odpoczynek pod kawiarnią zdrojową © Pidzej
Barwy w parku zdrojowym już takie jakby jesienne © Pidzej
Księżyc nad Ćwilinem © Pidzej
Takie tam w Dobczycach. Zdjęcia w trybie nocnym wychodzą temu Olympusowi nienajgorzej © Pidzej
NACHY SREDN: 5%
NACHY MAX: 29%
WYSOK MAX: 863
6.05 - 22.05
4l
6 bananów, 4 bułki z pasztetem, 2 czekolady
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 150-199, Terenowo
Modyń & Gorc / 10KKM W SEZONIE!
d a n e w y j a z d u
192.00 km
39.00 km teren
13:09 h
Pr.śr.:14.60 km/h
Pr.max:61.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3800 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(GPS zwariował przy początku śladu)
Główne cele na dziś to zdobycie ostatniego szczytu >1000 w B. Wyspowym i ostatniego >1200 w Gorcach. A są to odpowiednio: Modyń i Gorc.
Wyjazd punkt 4. Coś tam udało się przespać ale nie za wiele. W Wieliczce przerwa na łyk picia. Tak, żeby się napić muszę się zatrzymać, nie używam bidonów ;) (nie chce mi się ich ciągle myć). I obieram kurs na Gdów: pagórkowatą DW966 w poprzek Pogórza Wielickiego. Wschód niby dopiero koło 6 ale można zauważyć już zbliżający się brzask. W Gdowie śniadanie, powoli zaczyna się przejaśniać. Kawałek za miastem wjeżdżam w taką jakby strefę mgieł i robi się naprawdę chłodno (11'C) i wilgotno. Ze strefy mgieł wyjeżdżam na podjeździe za Tarnawą. Ładny widok, takie morze mgieł w dolinach (widać na zdjęciach). Zjazd do Limanowej, przerwa na rynku. I zimny start na przeł. Ostrą. Na podjeździe ociepla się na tyle, że można zdjąć kurtkę. Na zjeździe z przełęczy nie rozpędzam się zanadto aby nie przegapić skrętu na Młyńczyska. Skręcam, droga dalej prowadzi w dół. W Młyńczyskach odbijam w boczną (ale wciąż asfaltową) dróżkę. Zrobiło się już naprawdę ciepło. Droga stroma, najpierw ~20% do góry, potem tyle samo w dół. W końcu dojeżdżam do żółtego szlaku. Przed wjazdem w teren dłuższa przerwa, na przygotowanie roweru i różne inne rzeczy. Nie ma za bardzo gdzie usiąść ale jest jakiś duży kamień. Startuję o 9.30. Z początku próbuję coś tam jechać ale w końcu stwierdzam że to nie ma sensu. Za stromo i za dużo luźnych kamieni. Większość wysokości nabieram więc z buta, nieśpiesznie wpychając rower trochę po szlaku, trochę lasem (bo żółty kiepsko oznaczony). W końcu jednak wypłaszcza się i grzbietem góry jedzie się całkiem fajnie. Po drodze mijam Małą Modyń (ale gdzie dokładnie to nie wiem, nie ma żadnej tabliczki ani słupka). Potem dołącza się niebieski szlak. Na Modyni (tak, r. żeński!) jestem o 10.35. No ten szczyt oznaczony jest bardzo dobrze, są 3 tabliczki i chyba jakiś słupek. "Zjazd" niebieskim też nie był za fajny. Najpierw wąska zarośnięta ścieżka a potem znowu stromo i kamieniście, większość więc sprowadzałem. A jak już spróbowałem kawałek zjechać to prawie urwałem przerzutkę ;) Z ulgą docieram do polnej drogi a potem asfaltem zlatuję do Kamienicy. Pół godzinki przerwy aby coś zjeść i posmarować się wreszcie kremem. Trochę mi zeszło zanim znalazłem jakiś otwarty sklepik by kupić wodę. Punktualnie w południe rozpoczynam wspinaczkę na Gorc. Szczyt prawie 800m wyżej. Pomimo że początek asfaltowy, niezbyt stromy (kilka, max kilkanaście %) i nie jest jakoś strasznie gorąco (~25'C) to idzie bardzo ciężko. Odpoczywam co kilkadziesiąt metrów (w pionie). To nie jest mój dzień, cały podjazd z Kamienicy na Gorc to jeden wielki kryzys. W końcu docieram do jakieś wiaty, miałem nadzieję że to już przeł. Młynne ale okazuje się że do tej jeszcze kawałek. Skręcam w jeszcze boczniejszą asfaltową drogę i tu po raz pierwszy wyłania się szczyt Gorca, a dokładniej to wieża widokowa na nim. Wydaje się być na wyciągnięcie ręki ale do szczytu droga jeszcze daleka. Zjeżdżam z asfaltu w leśną drogę przez Zdżar. Pomimo że niezbyt kamienista to wszystkiego podjechać/zjechać sie nie udało, bo bywało i 30%. Wreszcie jest przeł. Wierch Młynne. Przerwa. Ciągle przeliczam czy starczy mi czasu aby zjechać ze szlaku przed zmrokiem, ale za wiele mi z tych obliczeń nie wychodzi. Dalej też ciężko. Nawierzchnia generalnie dobra na rower ale znowu bywają 30% fragmenty. Walczę jednak by ujechać ile tylko się da, choćbym miał odpoczywać co kilka metrów. Po drodze jedno kamieniste podejście a kawałek przed szczytem wypych po łące bo zgubiłem drogę. Tuż przed szczytem łapię oddech i resztkami sił wtaczam się na wierzchołek, coby zrobić dobre wrażenie na turystach ;) A tych jest tu mnóstwo, rowerzystów też kilku (w tym jeden na wypasionym zielonym fullu Cannondale z Leftym). Szczyt zdobywam o 14.55. Na pachnącą nowością wieżę (zbudowana w zeszłym roku) nie wchodzę, nie mam siły. Siadam tylko na jej betonowym fundamencie i wciągam nieśpiesznie energybara, z nadzieją że jakoś postawi mnie na nogi. Po dłuższej przerwie ruszam zielonym w stronę Turbacza. Na mapie wygląda on w miarę płasko, w końcu jedzie się tu grzbietem. Z początku jednak sprowadzanie stromą ścieżką trochę niepokoi. Potem jednak jest fajnie, zdecydowana większość to jazda. Szlak bardzo urozmaicony. Są łatwe gładkie fragmenty, są bardziej kamieniste, są "wieczne kałuże", są i trudne sekcje korzenne (ale większość na podjazdach więc za dużo na nich nie zaszalałem). Są też wkurzające schody i kładki z bali. Turystów/rowerzystów po drodze spotkałem niewielu. Kawałek przed Jaworzyną niesamowite wrażenie robi wymarły las (jest na zdjęciach). Trochę się ochłodziło, jest jakieś 17'C. W końcu jest Jaworzyna Kamienicka, ze słynną kapliczką Bulandy. I widoczkami. Chciało by się na niej posiedzieć dłużej ale czas goni. Na odcinku Jaworzyna -> Kiczora to już trochę przegięli z tymi balami (szlak rowerowy!). No jedzie się po tym jak po drabinie. Na Turbacz już rzut beretem. Pod schronisko docieram o 17.20. Dalsze plany były takie aby wjechać na sam wierzchołek i zjechać czarnym szlakiem do Klikuszowej. Ale już od jakiegoś czasu wiem że nic z tego nie będzie. Trzeba szukać jak najkrótszej (a właściwie jak najszybszej) drogi aby zjechać do cywilizacji. Przeglądam mapę i wychodzi mi że zjadę tak: czerwony -> "Kopana Droga" -> zielony -> czerwony rowerowy do Poręby. Waham się czy nie kupić jakiegoś picia w schronisku bo zostało mi raptem 0,3l ale drogo tam raczej mają, musi wystarczyć. Gdy ruszam do zachodu Słońca jest niecałe 1,5h. Czerwonym (GSB) leci się pięknie, ze zmęczenia nie pozostał żaden ślad. Tak pięknie że prawie zaliczyłem OTB na jednym kamienisto-błotnistym fragmencie ;) Więc kawałek sprowadziłem. Pomimo późnej pory na czerwonym sporo turystów. Kopaną Drogą zjeżdżam na przeł. Pod Obidowcem. Tutaj już żywej duszy. Już wiem że zdążę przed zmrokiem więc pozwalam sobie na chwilę relaksu. Dalej łatwym zielonym przez Tobołów/Tobołczyk (wyciągi narciarskie/krzesełkowe). Przez drzewa prześwituje pomarańczowa tarcza zachodzącego Słońca, a naprzeciw na niebie widać już księżyc. Pora na szybki zjazd szlakiem rowerowym. Naprawdę SZYBKI, 40km/h nie całkiem równą szutrówką to jest dużo. Hehe tak ostatnio narzekałem że szlaki rowerowe nudne i łatwe, ale jednak czasem się przydają :) Wycelowałem idealnie z czasem, o zachodzie Słońca dojeżdżam do szlabanu (granica parku narodowego). Wjeżdżam na asfalt. Nie oznacza to jednak końca zjazdu, bo Mszana jakieś 250m niżej. Po drodze na przystanku zakładam lampki, a kawałek dalej w otwartym sklepie kupuję wodę na drogę powrotną. W Mszanie przerwa w parku, wciągam 2 banany (tak się spieszyłem że jeszcze mi zostały). Dalsza droga bez przygód. Na przystanku w Kasinie dopompowuję wreszcie opony. Dwie przełęcze i w dół do Dobczyc. Aha napiszę jeszcze raz - BARDZO lubię tą drogę :) W Dobczycach przerwa na czekoladę, kilka hopek Pogórza Wielickiego, szalony zjazd do Wieliczki i do domu. W domu koło wpół do 12.
Udana wycieczka, oba główne cele zaliczone. O ile Modyń na rowerze to taka trochę sztuka dla sztuki, o tyle Gorc na rower jest OK. Trochę szkoda tego zjazdu czarnym szlakiem, zostanie na inny raz. No i całkowicie zepsuł mi się już aparat - tyle dobrze że w domu a nie w trakcie wycieczki. W trakcie tego wyjazdu, gdzieś kawałek przed Dobczycami stuknęło 10kkm w sezonie :)
Zaliczone szczyty:
Przeł. Ostra-Chichoń 812
Mała Modyń 988
Modyń 1028,5
Zdżar 866
Przeł. Wierch Młynne 750
Wierch Lelonek 955
Gorc 1228
Przysłop 1187
Jaworzyna Kamienicka 1288
Przeł. Długa 1009
Rozdziele 1198
Obidowiec 1106
Przeł. Pod Obidowcem ?
Suhora 1000
Tobołów 994
Tobołczyk 966
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
W Wieliczce © Pidzej
W Gdowie o brzasku © Pidzej
Nad Rabą © Pidzej
Mgły o poranku © Pidzej
Wschód Słońca © Pidzej
Ponad mgłami © Pidzej
Widoczek na Beskid Wyspowy. Być może jest tu też Modyń © Pidzej
W Limanowej © Pidzej
Podjazd na przeł. Ostrą © Pidzej
Przeł. Ostra © Pidzej
Boczna droga w Młyńczyskach. Na wprost Modyń - wydaje się niewysoka, ale pozory mylą © Pidzej
Droga Krzyżowa pod Modynią, tu jednak nie jedziemy © Pidzej
Mgły w dolinach. To już Gorce a po lewej pewnie Sądecki © Pidzej
Odpoczynek przed wjazdem na szlak © Pidzej
Odpoczynek przed wjazdem na szlak © Pidzej
Żółty szlak. Coś tam próbowałem podjechać © Pidzej
Ale potem dałem sobie spokój © Pidzej
Wyżej dało się już jechać © Pidzej
Wyżej dało się już jechać © Pidzej
Modyń zdobyta! © Pidzej
Druga tabliczka © Pidzej
3 tabliczki to i 3 fotki :) © Pidzej
Przeszkoda na szlaku © Pidzej
Są porosty - znaczy się jest czyste powietrze! © Pidzej
Zjechać też za wiele nie zjechałem © Pidzej
Mało brakowało © Pidzej
Widoczek po drodze © Pidzej
W Kamienicy © Pidzej
Podjazd na Gorc. Z początku asfalt © Pidzej
Wiata po drodze © Pidzej
Wyłania się wieża na Gorcu © Pidzej
Koniec asfaltu. Droga przez Zdżar © Pidzej
Droga przez Zdżar © Pidzej
Droga przez Zdżar © Pidzej
Droga przez Zdżar © Pidzej
Niby niedaleko. Ale w góry rządzą się swoimi prawami i te 3,6km to był kawał drogi © Pidzej
Przeł. Wierch Młynne © Pidzej
Górska dwupasmówka ;) © Pidzej
Kamieni niewiele ale stromo © Pidzej
Wieża na Gorcu. Wydaje się że już blisko ale jeszcze jakieś 250m w górę! © Pidzej
Końcówka podjazdu © Pidzej
Wreszcie jest. Zdjęcie jakieś takie mało kolorowe wyszło © Pidzej
Odpoczynek u stóp wieży © Pidzej
Nawet bez wchodzenia na wieżę coś tam było widać (aparat oczywiście nie widzi prawie nic) © Pidzej
Gorc zdobyty! © Pidzej
Wieża raz jeszcze © Pidzej
Na zielonym szlaku. Korzonki © Pidzej
Strome zejście © Pidzej
Bardziej wilgotne miejsce © Pidzej
Gdzieś koło Przysłopu © Pidzej
Polana Bieniowe © Pidzej
Bieniowe © Pidzej
Mało przyjemny fragment © Pidzej
Zielony szlak © Pidzej
Korzonki. Szkoda że do góry a nie w dół © Pidzej
Korzonki © Pidzej
Wymarły las © Pidzej
Pod tymi kładeczkami pewnie jest dość mokro © Pidzej
Wymarły las © Pidzej
Odpoczynek na Jaworzynie Kamienickiej © Pidzej
Kapliczka Bulandy © Pidzej
Jaworzyna Kamienicka © Pidzej
Widoczek z Jaworzyny © Pidzej
Niby szlak rowerowy ale jedzie się jak po drabinie © Pidzej
Przeł. Długa. To już prawie Turbacz © Pidzej
Odpoczynek pod schroniskiem © Pidzej
Czerwony szlak © Pidzej
Tu skręcam w Kopaną Drogę © Pidzej
Kopana Droga © Pidzej
Takie tam © Pidzej
Na przeł. pod Obidowcem © Pidzej
Tamtymi górami przed chwilą jechałem © Pidzej
Wyciągi na Tobołowie/Tobołczyku © Pidzej
Słońce powoli zachodzi © Pidzej
W Gorcach zasięg jest niemal wszędzie! © Pidzej
Wyciągi na Tobołowie/Tobołczyku © Pidzej
Słońce powoli zachodzi © Pidzej
Zjazd rowerowym © Pidzej
Prawie w Porębie © Pidzej
Odpoczynek na przystanku © Pidzej
Ostatnie zakupy © Pidzej
W Mszanie © Pidzej
Pompowanie opon w Kasinie © Pidzej
W lewo na Dobczyce © Pidzej
Skład drewna koło przeł. Wierzbanowskiej. Ach te zapachy © Pidzej
W Dobczycach © Pidzej
NACHY SREDN: 6%
NACHY MAX: 27%
WYSOK MAX: 1239
4.00 - 23.25
5l
6 bananów, 3 kanapki z pasztetem, czekolada, baton energetyczny, kilka cukierków
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 150-199, Terenowo