Powrót pociągiem
Dystans całkowity: | 62261.58 km (w terenie 289.50 km; 0.46%) |
Czas w ruchu: | 1232:54 |
Średnia prędkość: | 18.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 406.64 km/h |
Suma podjazdów: | 240690 m |
Liczba aktywności: | 217 |
Średnio na aktywność: | 286.92 km i 14h 00m |
Więcej statystyk |
Rzeszów
d a n e w y j a z d u
171.21 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/19-11-2020-rze-60792d8?u=m
https://photos.app.goo.gl/k7t9PkFWeihJYoe46
Wziąłem urlop na ładne okienko pogodowe przed nadciągającym ochłodzeniem, i przejechałem się wreszcie do Rzeszowa.
Długo mi on chodził po głowie, ale ciągle nie udało mi wstać tak wcześnie żeby zdążyć na ostatni sensowny pociąg, o 20tej. I tak z godzinę za późno wyjechałem. Wskutek czego wszystko po kolei: Bochnia, Brzesko, Wojnicz, Tarnów aż do Pilzna bez żadnego zwiedzania, tylko obwodnicami. Dopiero Dębicę, Ropczyce i Sędziszów przejechałem przez centrum. Z początku ciepła i słoneczna pogoda po godzinie 14tej był już tylko słoneczna. Wzmagający się coraz bardziej, i zmieniający z zachodniego na południowy kierunek wiatr, był coraz bardziej dokuczliwy. Tak że od Dębicy bałem się już puścić jadną ręką kierownice. W Rzeszowie już całkiem zimno. Wciągnąłem więc tylko słynną na całe Podkarpacie dworcową zapiekankę (+frytki), i poczekałem na pociąg. Nie miałem siły na żadną eksplorację miasta. No, tylko na tą fajną okrągłą kładkę w centrum sobie wreszcie wjechałem. I zrobiłem zdjęcie z Wielką C*pą i tym fajnym rondem z flagami państw. Po powrocie do Krakowa chyba zimna i wiatru ani śladu, tylko lekka mżaweczka.
Udana, listopadowa wycieczka. Rzeszów jest to miasto które darzę szczególnym sentymentem. A to za sprawą mojej pierwszy trasy w to miejsce, z lipca 2011 roku:
http://pidzej.bikestats.pl/530880,09072011-Rzeszow.html
Nie była to ani moja pierwsza dwusetka (tylko druga, po BB). Nie była to też moja pierwsza trasa z punktu A do B i powrót PKP (tylko trzecia, po Katowicach z 2010 i Tarnowie z 2011).
To było pierwsze połączenie tych dwóch: pierwsza długa, całodniowa trasa do dużego miasta, ciekawego celu, z powrotem pociągiem. Czyli to co jeżdżę bez przerwy po dziś dzień, tylko że coraz dalej i coraz bardziej ambitnie :)
7.55 - 23.20
Kategoria > km 150-199, Powrót pociągiem
Znowu WTR do Tarnowa
d a n e w y j a z d u
130.02 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/wed-11-nov-2020-08-13-29405e2?u=m
https://photos.app.goo.gl/tqpGg7uKuLyGTarx6
11.40 - 00.25
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
Znowu KATO
d a n e w y j a z d u
126.76 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-08-nov-2020-09-26-4825999?u=m
https://photos.app.goo.gl/B98eRe47rkwMFmDG9
10.50 - 00.00
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
Katowice
d a n e w y j a z d u
131.94 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/ddWKwwrmmDYR2xM79
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2...
Na wycieczkę do Katowic, z lekko bolącym gardłem i lekko podniesioną temp. Tak tylko dla zdrowotności, dla kurażu.
Pozwiedzałem sobie trochę GOP, głównie Kato i Chorzów. Niestety nie tyle ile bym chciał, bo wieczorem zrobiło się bardzo zimno (zwłaszcza w Parku Śląskim).
Zabrało 13km do 2k w październiku. Dobrze wiedziałem że tyle braknie, ale dalsza próba dokręcania w tej zimnicy w Katowicach czy Krakowie zniweczyła by lecznicze wysiłki w tej trasie. Tylko rozchorował bym się bardziej.
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
WTR do Tarnowa
d a n e w y j a z d u
127.19 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/zveAVDZxhpLgYV3c9
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2...
Po wale Wiślanym do Tarnowa, po drodze skok w bok na Strzelce.
9.40 - 23.00
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
I'm back.
d a n e w y j a z d u
407.82 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/tue-27-oct-2...
https://photos.app.goo.gl/WeeVJA4ZHVso5KwJ6
Powrót na długie dystanse po awarii kolana z początku września :)
8.00 (czw) - 6.05 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem
BĘC
d a n e w y j a z d u
157.90 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.:0:00 km/h
Pr.max: km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
To samo co w ub. tyg. miało być - PKP do Radomia, potem zwiedzanie Wawy nocą i gdzieś dalej może.
Noc, ucieczka przed burzą, deszcz, kałuże, nic nie widać, droga świeci blaskiem latarni. Stało się. Szlif na przechodzącym na ukos przez jezdnię torze kolejowym. W żaden sposób nieoznaczonym, to jest dawny, zlikwidowany przejazd kolejowy. Powiesić za jaja tego co taką pułapkę na rowerzystów na drodze zostawił.
https://www.google.com/maps/@51.8961161,20.8976596...
DW między Grójcem a Piasecznem, koło Lesznowoli. Koło wpadło w szynę, ja przeleciałem przez kierownicę w kierunku przednio-prawym. Uderzyłem prawą stroną: barkiem, łokciem, dłonią i kolanem. Pierwsze trzy to niegroźne obicia. Kolano natomiast - niegroźne obicie plus coś konkretnie chyba naciągnięte/naderwane. Przez pierwszą chwilę nawet nie bolało, natomiast w ogóle czucia nie miałem w tej nodze, nie mogłem na niej ustać. Doczołgałem się na ławkę używając roweru jako laski, jako balkonika dla starych dziadków. Czucie wróciło, ale zaczęło boleć i coraz bardziej puchnąć. Dowlokłem się jakoś do Wawy, 40km o jednej nodze, druga tylko bezwładnie leżała na pedale. Najboleśniejsze było ruszanie, bo nie umiem ruszać z lewej nogi, i uczenie się tego teraz chyba nie byłoby dobrym pomysłem. Dlatego też gdy turlałem się przez Wawę po ścieżkach/chodnikach na każdym czerwonym świetle robiłem kółka, ósemki, na chodniku. Byle tylko się nie zatrzymać i nie musieć startować. Na szczęście w Wawie chodniki szerokie jak ulice w Krakowie, więc się tak dało ;) Od razu na Centralny, poszukiwania windy na peron, jakiś Pan pomógł mi wnieść rower do wagonu. Powrót pierwszym pociągiem o świcie. I dylemat - wysiadać w Płaszowie czy na Głównym? Z Płaszowa mam do domu 4,5km. Ale są niskie perony i trzeba zejść po schodach z wagonu. Na Głównym perony wysokie, na równi z wagonem. Ale do domu 9km. Wybrałem drugą opcję ;) Kolano zginało się coraz gorzej. Na prawym pedale stopa podparta już na pięcie musiała być, inaczej ból był zbyt duży. Oczywiście pedałowałem tylko lewą. Jakoś dowlokłem się do domu.
Do lekarza oczywiście nie poszedłem, to nie w moim stylu. Do pracy w pon. jechałem tramwajem. 3km w linii prostej, droga zajęła mi 1h 25min ;) Bo tramwaje jeżdżą na około. Bo czekałem na niskopodłogowe, i czterema jechałem (ostatni i tak był wysokopodłogowy). Bo nie wiedziałem jak się kupuje bilety, skąd mam wiedzieć jak nie korzystam z MPK. Bo niby tramwajem ale ze 2km musiałem kuśtykać i tak, na/z przystanek. Jeden krok na kilka, kilkanaście był bardzo bolesny. Dwupasmówki przechodziłem na dwie raty, jak stare babcie. Najpierw jedna jezdnia, potem wysepka, odpoczynek od bólu, i na kolejnym zielonym druga jezdnia. Do tego wszystko w cholernym deszczu. Nie miałem siły omijać dużych kałuż, szłem przez środek, potem siedziałem w pracy mokrych butach. To była zdecydowanie najcięższa droga do pracy w życiu. Trzeba było jechać taksówką ;)
Przez ten i następny tydzień korzystałem z uprzejmości współpracowników i podwozili mnie samochodem. Pierwszy tydzień po glebie to opuchlizna, jakaś pewnie woda w kolanie. Noga sztywna. Brak pełnego wyprostu, o zgięciu można było tylko pomarzyć. Nawet zaczęła mi łydka i stopa puchnąć. Szedł Voltaren. Dużo Voltarenu. Niesamowity, wręcz uzależniający zapach :) Po tygodniu opuchlizna zeszła, pojawił się za to wielki siniak na pół łydki. Ból powoli ustępował, ale sztywna, odciążana noga się zastała, zaspawała. Zaczęła się reakcja łańcuchowa. Zaczęły mnie łapać skurcze w udzie, łydce a nawet w biodrze! A nawet i potrafiło lewe kolano zaboleć, wszak zastępowałem nim prawe. Np. w czasie wstawania z kibla :D Voltaren poszedł w odstawkę, weszły maści rozgrzewające: końska i, naprawdę polecam: Aloe Heat Lotion. Kosztuje fortunę ale działanie (i zapach!) są niesamowite. Rozgrzewa, rozluźnia, rozciąga, wprawia w ruch zastane mięśnie i stawy.
Na rower wsiadłem po 11 dniach przerwy. W piątek 18.09 wieczorem zrobiłem kilkanaście kulawych km, w opasce na kolano. Potem dzień w dzień po kilkadziesiąt km. Powolutku, na MTB, po płaskim, lekutko naciskając prawą nogą. Powoli wracał zakresu ruchu, coraz rzadziej kłuło. Opaskę po tygodniu wywaliłem bo mnie wkurwiała. Na szoskę wsiadłem 26.09. Pierwszą setkę zrobiłem w następny weekend, 27.09, a pierwsze dwieście w kolejny, 4.10. Wszystko po wale Wiślanym na wschód, po WTRce. Wte i nazad śmigałem: pod most w Ispinie, pod dawny prom w Koszycach, pod pomnik nad Dunajcem. Kiedy to piszę jest 18.10 i jest w miarę OK. Tzn. boję się stanąć na pedałach i coś mocniej przycisnąć, podjazdów też na razie unikam. Kolano chronię przed zimnem. "Idzie ku dobremu", jak to mawia pewien Bikestatsowy wymiatacz ;) Aha nóżka mi schudła, po 3 tyg. od gleby było minus 1-2cm w łydce i minus 2-3cm w udzie. Ale odbudowuję powoli masę mięśniową.
No to se kurwa pojechałem nad Morze we wrześniu... (Edit sty. 2021: no kurwa nie pojechałem)
Pytanie co z 20kkm w tym roku? (Edit sty. 2021: 20kkm jest, a nawet 20,5 :) )
https://photos.app.goo.gl/3Eh48uakXcYfb5ab8
8.00 (sb) - 9.30 (ndz)
Kategoria > km 150-199, Nieudane wypady, Powrót pociągiem
Wawa inaczej 1
d a n e w y j a z d u
237.62 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/dyidkK8Mod3poDsp9
No więc wpadłem na kolejny pomysł na lajtową, krajoznawczą wycieczkę. Warszawa, wielkie miasto, zawsze mnie bardzo ciekawiła, wręcz fascynowała. Często jednak po tych 300+km nie mam już chęci na jakieś większe zwiedzanko. Wpadłem więc na pomysł, że ułatwię sobie nieco i podjadę pociągiem do Radomia, stamtąd lajtowa stówka z hakiem, po południu będę w Wawie i pośmigam sobie po stolicy do białego rana :) Tak też zrobiłem. Sobotnim rankiem leniwie wsiadłem na rowerek, i leniwie potoczyłem się na dworzec. Pociągiem teleportowałem się do Radomia. Żeby nie marnować czasu kremem z flitrem nasmarowuję się w pociągu. Okazuje się że niepotrzebnie, bo przed Radomiem zaczęło padać ;) Potoczyłem się jednak powoli w tym deszczyku na Wawę. Nie wyjechałem kilka km za miasto a konkretnie lunęło :) Przeczekałem na przystanku. Tak w ogóle to z tego Radomia leciałem bokami na Głowaczów, potem głównymi drogami na Warkę, Górę Kalwarię, Konstancin Jeziorną. W Warce już się wypogodziło. Trasa jaka trasa, każdy chyba wie jak wygląda Mazowsze: płasko, pełno sadów owocowych, dobre, gładkie szosy. Tymczasem w radiu dowiedziałem się że w Wawie rura z gównem znowu puściła :D Fajnie, będzie kolejna atrakcja do oblukania! Do Wawy dojeżdżam bez przygód wczesnym wieczorem, w promieniach zachodzącego Słońca. Próbuję się ścigać z kolesiem na e-biku, przez chwilę nawet mi się to udaje ale ostatecznie przegrywam. No i sobie jeżdżę cały wieczór i noc wte i we wte, ze 100km nakręciłem po mieście. Niestety nie mam żadnych GPSów ani innych trackerów więc musicie uwierzyć na słowo. Zwiedziłem chyba większość dzielnic: Wilanów, Włochy, Mokotów, Ursus, Targówek, Tarchomin, Śródmieście, Pragę, Ochotę, Żoliborz, Wawer itp. itd. Przejechałem Wisłę kilka razy z jednej strony na drugą różnymi mostami. Miejsce słynnej awarii widziałem dwa razy: nocą i rankiem. Zjadłem kilka hot dogów na stacjach, pozwiedzałem plątaniny estakad, pojeździłem po ścieżkach, po jezdniach, bulwarami na lewym. i dzikimi zaroślami na prawym brzegu rzeki. Gwarno, wesoło imprezowo. Deszcz przy końcu nocy przerwał niestety zabawę. Przeczekałem pod mostem. Rano przestało, ale zaraz potem znowu lunęło, przeczekałem na stacji. Pogoda coraz mniej pewna, coraz bardziej mokra i deszczowa. Turnee zakończyłem koło południa, i pociągiem teleportowałem się do domu. Było fajnie.
8.10 (sb) - 18.05 (ndz)
Kategoria > km 200-249, Powrót pociągiem
Chillout w Rzeszowie
d a n e w y j a z d u
244.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Upalllna wycieczka do Rzeszowa ciekawymi, bocznymi drogami. Turystyka und rekreacja. Szukanie nowych dróg i ciekawych miejsc. Pierwsza ciekawa rzecz na trasie to czereśnie rosnące na dębie. Które to po bliższym przyjrzeniu się im okazują się być kokonami (?) z których wykluwają się jakieś owady (?). Pierwszy raz takie coś widzę. Przelot Żubrostradą przez Puszczę może ciekawostką nie był bo jechałem nią dziesiątki razy, ale i tak było fajnie. Niebezpieczną, coraz bardziej rozlatującą się kładeczką przeprawiam się na drugi brzeg Raby. W Okulicach chronię przed upałem cienie koło jakiejś groty, grobu Pana Jezusa (?). Przechadzający się z piwkiem w ręku dziadek zgodnie przytakuje - skwar jak sam skurwesyn. I ja kupuję sobie piwko, tyle że bazalkoholowe. Do Tarnowa wjeżdżam przez przemysłowy pierdolnik na północy miasta - też w sumie ciekawe miejsce, chyba tu nie byłem. W mieście wciągam dwa hot dogi, i do Rzeszowa już standardzik - krajóweczką. Ale i tu coś ciekawego się znajdzie - zaraz za miastem po lewej stronie szosy dostrzegam pomnik ofiar II Wojny Światowej. Tyle razy jechałem tą drogą a dopiero dziś go dostrzegłem O.o Dębica, Ropczyce, Sędziszów, ciepło, gwarno, wesoło, imprezowo, po kowidzie śladu nie ma. I dobrze. Obadałem jeszcze tylko jak zawsze wieże wiertniczą i pumpę, no i mój ulubiony Rzeszowik. Jest koło wpół do jedenastej, zatem spóźniłem się na ostatnie pociąg tak ze dwie godz. ;) Ale zrobiłem to specjalnie, żeby pojeździć sobie spokojnie kilka godzin po mieście i wrócić pierwszym pociągiem o świcie. Bulwarami wte i we wte, przez stopień wodny, jednym, drugim, trzecim mostem, gejkładką. Po starówce, po parkach, jak i po blokowiskach na obrzeżu. Obadać wielką inwestycję - 160m wieżowiec Olszynki Park. Mają rozmach skurwysyny. Ciepło, gwarno, wesoło, imprezowo, po kowidzie śladu nie ma. I dobrze. Wraz ze wstającym dniem zaczęło padać. Zajechałem więc na stację, wciągnąłem wypasioną zapiekankę (ahh wspomnienia... pierwszy raz jadłem ją tutaj w 2011 roku). I pierwszym porannym pociągiem teleportowałem się do grodu Kraka. Było lekutko, chillałtowo, bez napinki, po prostu fajnie. Tak żeby odpocząć od Prag czy innych Budapesztów, bo nie tylko tym człowiek żyje. Może kiedyś narysuję mapkę? A może nie. Nie chce mi się. Od rysowania mapek tez trzeba odpocząć.
https://photos.app.goo.gl/WN2UdFMic1nqEaYX9
7.20 (sb) - 9.45 (ndz)
Kategoria > km 200-249, Powrót pociągiem
Bratislava
d a n e w y j a z d u
406.79 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2020-21-02-927e838?u=m
https://photos.app.goo.gl/n4MUEzBSvcskFkkh9
Gwóźdź programu, tj. Budapeszt - zaliczony :) Jednakowoż plan urlopu zakłada
jeszcze drugą atrakcję – Bratysławę :) 3 dni (niecałe) to max jaki udało mi się
wygospodarować na odpoczynek, żeby zmieścić się w urlopie. Bratysławę mam już zaliczoną w ub. roku, więc to będzie mój drugi raz. Plus dwa razy jeszcze się w niej przesiadałem na
stacjach, na powrocie pociągiem z Wiednia i właśnie z Budapesztu. Plan zakłada trasę taką samą jak rok temu, z jedną tylko, małą modyfikacją - o tym później. Jest to bardzo niezwykłe
jak na Słowację, ale trasa będzie… płaska. Tzn. płaska jak na Słowację, ma się rozumieć ;) Podjazd na przeł. Spytkowicką, a potem w
zasadzie płasko/w dół. Nie będzie żadnych hardcorowych przełęczy do wciągnięcia, a profil trasy będzie opadający. (Tak naprawdę to jeden ciężki podjazd będzie, przez wspomnianą modyfikację). No a jak to w ogóle możliwe? Będę bowiem jechał za
biegiem rzek: najpierw doliną Oravy, potem wzdłuż Wagu, a końcówka to
naddunajskie niziny. Tzn. nie żebym był cieniasem, i nie lubił podjazdów. Po prostu dziś celem jest Bratysława, a nie jak największa ilość 1000m przełęczy po drodze. Powrót oczywiście jak zawsze –
stalowym szlakiem tylko do Trzciany, potem dokrętka na rowerze 50km do Rabki.
Wyjeżdżam piątkowym rankiem. Przelatuję przez centrum,
wskakuję na krajową 7kę. I to co widzę lekko mnie nie pokoi – jakaś burza pląta
się po okolicy. Chmurzyska, z przebijającą się z nich tęczą są na wschodzie,
jakby nad Gorcami. I chyba też idą w tę stronę. To dobrze, bo ja jadę bardziej
na zachód. Uprzedzając fakty – burza mnie nie dopadnie, a w każdym razie nie
ta. Jedyne co to miejscami mokre drogi. Wypogadza się, i w przypiekającym coraz
bardziej Słońcu wciągam przeł. Spytkowicką. Widok na Babią to coś pięknego, ale to każdy chyba wie. O godz. 9 minut 59 melduję się na Słowackiej granicy. Pomimo raptem 3 dni od ataku na Budapeszt kilometry idą
gładko, nie ma śladu po tamtej trasie w organizmie. Przynajmniej na razie. W Trzcianie remont mostu trwa nadal, nic się nie zmieniło od 3 dni ;) Mostu dalej brak. Dziś niebieską kładeczką, tą po lewej od mostu. Niebieska ściana toytoyów gdy
dojeżdżam bliżej okazuję się być rzędem garaży dla rowerów O.o To jest dopiero nowoczesność, rozwój,
cywilizacja! W Twardoszynie dopadam Lidla i robię duże, tanie zakupy. Zawsze
wożę 2,5kg łańcuch do przypięcia roweru, ale i tak trochę strach do większych
marketów wchodzić. Więc wchodzę tylko jak nie ma kolejek, i szybko kupuję co
trzeba i wychodzę. Z trudem upycham prowiant do sakwy. Dochodzi południe a
skwar przybiera na sile. W Podzamoku kole 13tej. Selfiaczka na tle
najfajniejszego zamku jaki znam braknąć nie mogło. Kubin zaś szybko tylko
przelatuję, nie ma czasu, Hlavne Mesto Bratislava czeka. W Parnicy zjeżdżam z
drogi number 70 na wspomniany wcześniej objazd. Dlaczego tak a nie inaczej? Bo w pamięci mam
trasę z ub. roku. Wijąca się barrrdzo przełomem rzeki Oravy szosa jest prze-pięk-na! I ten niesamowity zamek na urwisku skały, podparty betonową kolumną... A jednocześnie
jest też niebezpieczna, niekomfortowa, stresująca, nierozsądna. Przynajmniej w tym kierunku jak
jadę. Co z tego że ma 3 pasy i opada w dół. Dwa pasy idą pod górę, jeden w dół.
I ten układ 2+1 oddzielony jest betonowymi separatorami. Asfaltowych poboczy
brak. Choćby cisnąć i dokręcać ile pary w nóżkach wiela ponad 50km/h średniej się tu nie utrzyma. A kierowcy
woleli by tak bardziej 70km/h jechać, podejrzewam. Pomimo tego że to Słowacja i
nikt by pewnie nie zatrąbił na mnie ani razu i cierpliwie jechał 50ką to i tak takie tamowanie ruchu jest dla mnie
niekomfortowe, nie lubię tak. Newralgiczny fragment ominę zatem trzycyfrową drogą,
okrążając grupę Małej Fatry z drugiej strony. Pusta, przyjemna szosa tonie w zieleni i
początkowo też wije się doliną jakiejś rzeczki, rzecz jasna mniejszej od Oravy. Ale za zakrętem w Zazrivem zaczyna się ;) Niczego sobie ścianka na jakąś jednak przełęcz. Znak mówi o 12%
nachylenia i ja mu wierzę, może tyle być, ledwo to wciągam na mojej „jedynce”
(36-34). Wjeżdża się na jakieś 750m n.p.m., nie chce mi się sprawdzać co to za przełęcz. W nagrodę zaś przyjemny zjazd. I emocjonujący a to za sprawą
ciuchci (takiej na gumowych kołach, do wożenia leniwych, grubych turystów) która wymusza
pierwszeństwo zmuszając do hamowania. Tankuję na Slovnafcie w Terchovej. Zjazd
ciągnie się i ciągnie, praktycznie aż do Żyliny. A wokół zaczyna się coraz
bardziej chmurzyć. W Żylinie duże wrażenie robi wielka fabryka Kia (Kii??? - kto to wie jak to się odmienia). Zastawione
tysiącami aut place i załadowane setkami aut pociągi towarowe. Ale to już
kiedyś widziałem, byłem tu. Dziś natomiast przejazdem odkrywam „Wodne Dzieło Żylina”
(Vodne Dielo). Czyli zaporę i elektrownię na rzece Wag. Kręcę się po centrum,
odpoczywam, wciągam gofra i ruszam dalej. Głównymi przelotówkami, estakadami wyjeżdżam na
drogę number 61, która zaprowadzi mnie aż do Bratysławy. Przez następne 200km szosy zmieniał już nie będę, ciągle 61ka. Tak że trasa łatwa nawigacyjnie ;) Będzie
ona się wiła raz jedną, raz drugą stroną stroną idącej równolegle ekspresówki. Która przekracza 61kę
efektownymi estakadami, węzłami, wiaduktami, po prostu z rozmachem jest
poprowadzona przez górzystą, Słowacką krainę. Poprowadzona tak bez pierdolenia się, tak jak w Hameryce ;) Np. już odcinek zaraz za Żyliną
jest dość ciekawy. Krajówka, linia, kolejowa, zalew, mało miejsca - droga
ekspresowa jest tu przyklejona do zbocza na wielkich filarach. Tymczasem po burzy ani śladu,
rozeszła się gdzieś, rozmyła. Zbliża się zmrok. Na OMV-ce w Poważkiej Bystrzycy robę
zakupy, takie żeby wystarczyły mi całą noc, bo na Słowacji krucho z
całodobowymi sklepami/stacjami. Najefektowniejsze wiadukty eskpresówki to są
chyba właśnie tutaj – droga zawieszona jest tak po prostu wysoko ponad domami,
ponad miastem i ładnie podświetlona. Kolejne miasteczka to Belusa, Ilava,
Dubnic na Vahom, ale stąd nic raczej nie zapamiętałem. Godny uwagi jest dopiero
Trenczyn. A to oczywiście za sprawą zamku na skale, i przyklejonej do tej skały
kamienicy. Zdjęcia zabraknąć nie mogło. Jest też tu zdecydowanie więcej nocnego życia,
gwaru, zgiełku. Imprezowo jest po prostu. Jest też bardzo ciepło. 2ga w nocy a termometr w
mieście pokazuje 19 stopni. Uwielbiam takie noce :) Zwiedzam przejazdem starówkę, a potem trochę pobłądziłem w poszukiwaniu mostu. Wskutek czego najpierw
wjechałem na jakąś wyspę na Wagu, pełną boisk i innej sportowej infrastruktury.
A na drugą stronę rzeki przejechałem w końcu kładeczką przyklejoną do kolejowego mostu. Sierpniowa, ciepła noc szybko się kończy, aż trochę szkoda. Dzień
rozkręca się na dobre podczas drzemki na przystanku w Nowym Mieście n. Wagiem. Z tych okolic pierwszy raz dostrzec można chłodnie kominowe Słowackiej atomnej elektrostancji.
Przez miasto przejeżdżam jeszcze w dobrej formie ale ta drzemka na długo nie
wystarcza, pilnie potrzebna jest druga. Lokalizuję wreszcie dwa ustronne
przystanki w polach, na odludziu. Z tym że jeden ma ławeczkę, owszem, lecz jest
zajęty. Na dobre rozgościła się tu przyroda ;) Drugi zaś jest lepszej formie i
jest wolny ale niestety bez ławeczki. Wybieram ten drugi, podłożę coś pod tyłek i
jakoś się zdrzemnę. Chyba godzina mi tu zeszła. Słońce jest coraz wyżej i
zaczyna grzać coraz bardziej. Coraz bliżej są też kominy elektrowni. Chciałbym
kiedyś tam podjechać i ją obejrzeć z bliska, ale ewidentnie nie dziś. Dziś
Bratysława. O bliskości wielkiej elektrowni świadczy też
ponadprzeciętna ilość linii WN przekraczających drogę. Docieram do Ternawy. Tak
to się chyba po polsku pisze. Coś zaczyna brakować mi sił. Dłuższą chwilę
odpoczywam na trawniku, w cieniu Slovnaftu. Przede mną ostatnia prosta – 40km
do Bratysławy. Tak blisko a tak daleko zarazem. Bliskość celu dodaje sił i otuchy, bo
kryzys mnie łapie konkretny. Za często jednak nie odpoczywam, jadę siłą woli,
na chama, żeby najszybciej dotrzeć i cieszyć się zwiedzaniem miasta. Drogę na
ostatnich km przed Bratysławą pamiętam dobrze. Jest charakterystyczna, a to za
sprawą zieleni która wręcz wlewa się tu na jezdnię, i ją sobie częściowo zawłaszcza.
Senec tylko przelatuję, nawet zdjęcia stąd nie ma, w głowie już tylko
Bratysława. No dobra, tak naprawdę to nie tylko bliskość celu daje mi takiego
powera, ale też bliskość nadciągającej burzy ;) Niebo przybiera coraz bardziej niepokojące barwy. No i udało się! Bratysławę zdobywam o godz. 13.24. Drugi raz
w mojej rowerowej karierze, więc nie jest to już taki rowerowy orgazm jak za
pierwszym razem. Ale wiadomo, i tak jest bardzo fajnie :) Na zwiedzanie mam jakieś 3
godziny, więc nie za wiela. Plus ta burza, która jest coraz bliżej. Najsampierw
jednak zwiedzam Slovnaft, kupując niezbędne nawodnienie. A jak chodzi o
właściwie zwiedzanie, to na pierwszy ogień idą „Zlate Piesky”. Złote Piaski
to plaże na przedmieściach miasta, nad
urokliwymi zalewami z niesamowicie czystą, zieloną wodą. Najpierw zajeżdżam nad
mniejszy zalewik, w mniej zatłoczonym miejscu (żeby nie straszyć ludzi moim
cherlawym ciałem) i zanurzam się po szyję w tej niesamowitej zielonej wodzie. Co
za przyjemność! A i śmierdział będę trochę mniej w pociągu ;) Potem zajeżdżam
tak tylko obejrzeć ten drugi, większy, po przeciwnej stronie głównej szosy. Tam
na końcu, daleko w lesie jest plaża nudystów. Ale nie będę podglądał, zresztą i
tak nie ma co podglądać. Większość nudystów to 60 letnie otyłe chłopy i 70
letnie pomarszczone babcie ;) Moja hipoteza nt. tego hobby jest taka, że ludziom się nudzi na starość, szukają czegoś nowego, niezwykłego, ciekawego, no i znajdują :) Gdy temat zalewów mam już zaliczony, jadę do
centrum. Zaczyna się błyskać i coraz bardziej wiać - to jest coraz bliżej.
Zdjęć już za wiela zatem nie robię, zresztą jak już pisałem to już mój drugi raz.
Pozwiedzałem sobie parkingi wielkich centrów handlowych, poturlałem się po
koślawych chodnikach z popękanego asfaltu, możliwe że pamiętającego czasy Czechosłowacji.
Na drugą stronę Dunaju nie przejeżdżałem, generalnie obierałem kurs na Hlavną
Stanicę. Popodziwiałem nowoczesne biurowce i 4-osiowe, przegubowe autobusy.
Bratysława to nie najbogatsza, i nie największa, ale nowoczesna i
rozwijająca się europejska stolica. Gdy zbliżał się odjazd pociągu, a ulewa
była kwestią minut, wdrapałem się dobrze znanym podjazdem pod dworzec kolejowy.
Bilety kupiłem wcześniej na tel. Idę na właściwy peron, i o 16tej wsiadam do
długachneeego pociągu. Ze 20 wagonów jak nic. Pośpieszny, który kursuje przez
cały kraj: Bratysława <-> Koszyce, po drodze zaliczając jeszcze kilka
większych miast. W czasie jazdy faktycznie lunęło, i popadało ale burzy jako
takiej z piorunami nie było. Przesiadka wieczorem w Kralovanach (Królewianach).
Drugi, bardzo klimatyczny etap kolejowej podróży to malutki wagonik motorowy który
nieśpiesznie toczy się do Trzciany, pod polską granicę. W Trzcianie po 21, i
stąd jeszcze 50km do dokręcenia do Rabki. Rozkopany most na rzece objeżdżam znów niebieską kładeczką. (Do pomarańczowej, którą odkryłem jako pierwsza, jest dalej). Na
granicy przed 22gą. Ten 50km odcinek zawsze mi się dłuży, i szczerze mówiąc
niespecjalnie mi się chce go jechać. Bo wszystko co najfajniejsze już było,
wielka przygoda, wielki cel już za mną, chciałbym położyć się do łóżka i iść
spać. A nie kręcić zamulony, zmęczony, zniszczony, 50km po górach w nocy
doskonale znaną drogą. Dziś akurat nie było aż tak źle. Przespałem się w pociągu,
moc jeszcze była, więc póki nie póki nie byłem zamulony atakowałem ile wlezie i
szło szybko. Senność zapijałem energetykami, dużo ponad normę tej kofeiny poszło.
Zdrowsze i skuteczniejsze byłyby drzemki na przystankach ale w dupie mam
drzemki, ja chcę jak najszybciej walnąć się do łóżka a nie kimać na ławce jak żul spod
Biedronki. Po prostu chciałem jak najszybciej zakończyć już tą trasę. I tak też
zrobiłem, na kwaterze w Rabce zameldowałem się o 00.45, czyli 3,5h od Trzciany.
Jak na mnie to jest to dobry wynik, nieraz dłużej męczyłem te 50km. Oczywiście
aktywowałem psiura, i co za tym idzie obudziałem gospodarzy… Ale Oni są bardzo mili i
wyrozumiali na moje rowerowe wygłupy ;)
Udana trasa. Choć drugi raz do Bratysławy to nie jest już
taki kaliber jak kilka dni temu pierwszy raz do Budapesztu, czy w ub. miesiącu
pierwszy atak na Pragę, to i tak było fajnie :) W ogóle w tym sezonie to się
dzieje: 700ka nad Morze, Praga, Budapeszt, Bratysława…. No grubo jest :)
7.20 (pt) - 00.45 (ndz)
Zaliczone szczyty:
Beskid Żywiecki:
Przeł. Bory Orawskie (Spytkowicka) 709 x2
Mała Fatra (SK):
Rovna Hora 750 (Daję pogrubione, jako nowy szczyt. A może to już miałem kiedyś zaliczone, tylko nie zanotowane? kto to wie...)
Inne:
Wzgórze Zamkowe (Bratysława)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2020