Powrót pociągiem
Dystans całkowity: | 60331.98 km (w terenie 289.50 km; 0.48%) |
Czas w ruchu: | 1232:54 |
Średnia prędkość: | 18.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 406.64 km/h |
Suma podjazdów: | 240690 m |
Liczba aktywności: | 212 |
Średnio na aktywność: | 284.58 km i 14h 00m |
Więcej statystyk |
Uratować luty!
d a n e w y j a z d u
420.85 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/25-26-02-2021-poznan-42ba513?u=m
https://photos.app.goo.gl/SLhxAsfTNGj63oCB6
Przed czym uratować? Przed żenującym przebiegiem. Od 1 do 23
lutego nabiłem bowiem raptem 115km, niemal wyłącznie na kilku-km dojazdach do
pracy. Warunki były tak fatalne że na 4 dni wymiękłem w ogóle i do pracy
chodziłem z buta… Jest mi z tego powodu bardzo wstyd. W związku z tym
zapowiadany potężny atak wiosny chciałem wykorzystać na 100%. Zrobić 400km. Na
dwa najcieplejsze wg prognoz dni, środę i czwartek biorę wolne. Potem domawiam
jeszcze piątek. Przygotowuję rower, skuwam z niego piaskowo-solną skorupę.
Formy nie przygotowuję, liczę na to że jakoś to będzie, że 20kkm z ub. sezonu zostało
w nogach. Przez ostatnie dwa miesiące trenowałem bowiem głównie picie piwa i
jedzenie tostów. Patrząc na mapy pogodynek samonasuwającym się celem jest
Wrocław, 18-19’C. Ale we Wrocławiu byłem w ub. roku 2 razy, w dodatku tam jest
300km. Można by dalej, do Zielonej Góry, ale to już z 450 - deko za dużo. W
Poznaniu ostatni raz zaś byłem w 2019 roku, jest 400km, i temperaturowo ten
kierunek również wygląda ok, Łodzkie/Wlkp. 16-17’C. No i po prostu miałem
ochotę na Poznań :)
Startuję 20 minut po siódmej, na termometrze 5’C, ale zanim
przejadę przez miasto robi się już ciepło. Wylatuję standardowo, wojewódzką na
Skałę. W Zielonkach również standardowo wciągam dwie mini pizze z piekarenki,
oszczędzając
niesłodki
prowiant w sakwie na potem. Na kolejnych i kolejnych podjazdach Jury robi się
już gorąco w kurtce i długich spodniach, ale jeszcze poczekam ze zdejmowaniem
tego, bo na zjazdach i w lasach ciągle chłodno. Na rynku w Skale szybka tylko
fotka, i lecę na Wolbrom. Najpiękniejszym widokiem dla moich oczu jest tej
trasy… asfalt ;) Suchy i czysty asfalt, jakże stęskniłem się za takim jego
stanem. Tzn. mokre i zasyfione odcinki też się zdarzają, ale nie ma tego dużo.
Miejscami tylko w lasach, lub w innych zacienionych miejscach. Ze śniegiem
podobnie – resztki w lasach i na niekorzystnie ukształtowanych do Słońca polach
uprawnych. Za Pilicą opuszczam wojewódzką szosę na rzecz bocznych dróg. Koło
południa przebieram się wreszcie w krótkie ciuchy – ale fajnie :) Odczuwalna w
Słońcu na pewno ponad 20. Po kilkunastu km tłuczenia się po dziurach bocznych
dróg wskakuję na wojewódzką 792, która zaprowadzi mnie do Żarek. Po drodze
standardowy postój pod
kościółkiem Św. Stanisława i punktem widokowym na Kuestę
Jurajską – wielką skarpę, urwisko na Jurze, z której rozpościerają się szerokie
widoki na niższe tereny, z kominami Górnego Śląska na horyzoncie. Z Żarek znowu
bokami przez lasy na Olsztyn. Piękne odpicowany Olsztyn, z górującymi nad rynkiem
ruinami zamku to chyba najbogatsze miasteczko na Jurze. Ostatnią prostą Olsztyn
– Częstochowa zazwyczaj jadę zupełnie spoko ścieżką rowerowo-pieszo-rolkową –
szeroką aleją przez las (przy DK zakaz dla rowerów). Ta jednak dziś okazuję się
być ciągle pokryta śnieżno – lodową
skorupą… Nawet nie próbuję jechać po tym.
Już miałem wskakiwać na krajówkę ale wpadłem na inny plan – objadę Częstochowę zupełnie
bokiem. Nadłożę pewnie kilka km ale możliwe że zaoszczędzę czas, bo nie będę
tłukł się przez centrum dużego miasta. Tak też robię – bocznymi asfaltami
objeżdżam Cz-Wę, lekko tylko zahaczając o jej północno-wschodnie rubieża. Przy
okazji robię zakupy w wiejskim sklepiku. Krótki lutowy dzień dobiega końca i
robi się chłodno. 3,5 godz. jechałem całkiem na krótko, w końcu trzeba się
ubrać. Obieram kurs na Działoszyn. Póki co lekki chłód nie przeszkadza,
rozgwieżdżone niebo, księżyc w pełni, radyjko w uszach, radość z pierwszej
długiej trasy w sezonie sprawiają że jedzie się pięknie :) Trochę tylko wkurza
przekręcona w lewo kierownica – w szosówce nigdy nie udaje mi się jej idealnie
wycentrować po serwisie. Zauważyłem to zaraz po wyjeździe z domu, ale tak
odkładałem i odkładałem jej skorygowanie że dodaję z taką krzywą aż do Poznania
;) Wjeżdżam do Łódzkiego – lubię robić zdjęcia przy tablicach z nazwą
województw ale często też mi się chce. W
Działoszynie po 20tej. Miasteczko to
kojarzy mi się tylko z jednym – ogromnym rynkiem. Trzeba zrobić zakupy przed
nocną jazdą, ostatecznie robię je tam gdzie zazwyczaj gdy jadę tą drogą – w
Dino na zakręcie kawałem za Działoszynem. Do Wielunia jeszcze jedzie się spoko,
tj. nie jest zimno. Wieluń to nawiasem mówiąc półmetek – 200km. Jakaś tam fotka
rynku, ratusza, itp., standardowe sprawy. Za miastem dopiero się zacznie –
lutowa noc po prostu nie może nie być zimna ;) Zjeżdżam z krajowej szosy, do
Kalisza dotrę dobrze znanym mi skrótem bocznymi drogami. 60km dziurawych,
mokrych asfaltów. 60km lasów, mgieł, wilgoci i zimna. Lututów, Klonowa,
Głuszyna, Brzeziny, Aleksandria – znam tą kolejność na pamięć, zawsze jadę tędy
na Kalisz. Z wyróżniających się obiektów kościół w Lututowie – jest po prostu
ogromny, i to nie tylko jak na tak małą miejscowość. Zimno, coraz zimniej.
Ubieram prawie wszystko co mam, tj. koszulkę, bluzę, dwie kurtki i kamizelkę a
i tak ledwo wyrabiam. Na szczęście senność ciągle daje się zagłuszyć kofeiną,
nie ma konieczności drzemki bo ta była bardzo nieprzyjemna… Pomocną w walce z
zimnem staje się też maseczka – oddycha się cieplejszym powietrzem, naprawdę
dużo to daje, polecam. Gdzieś w tych zadupiach wjeżdżam do Wlkp., tablicy
niestety brak. Przed piątą doczołguję się do Kalisza. Ciągle jeszcze ciemno.
Liczę że „miejska wyspa ciepła” coś da, w mieście zawsze cieplej. No i coś tam,
niewiele, ale daje. Zamiast bardzo zimno jest tylko zimno ;) Jakaś tam fotka
opery, czy też teatru, ratusza na rynku, byłem nie raz, widziałem, znam,
kojarzę. Odpoczynek nie wchodzi w grę, bo zmarznę jeszcze bardziej, trzeba
jechać. Kalisz powoli budzi się do życia, moją uwagę zwraca spora ilość
rowerzystów zmierzających zapewne do pracy. Mijam jeszcze charakterystyczny,
okrągły gmach kaliskiego szpitala i wyjeżdżam z miasta krajową 12ką. Słońce
wreszcie wschodzi ponad miastem. „Poznań 115km” – tako rzecze przydrożna
tablica. Ujeżdżam jeszcze parę km i chcąc nie chcąc muszę się zdrzemnąć. Chyba
z godzinę spędzam na przydrożnym
przystanku, udało mi się zresetować czas
czuwania i przy tym nie zamarznąć. Teraz wstaje już nowy dzień i może być tylko
lepiej :) Tzn. lepiej jak chodzi o temperaturę, pogodę. Bo jak chodzi o drogę
to nie, lepiej już było. Odcinek Kalisz – Środa Wlkp. będzie średnio przyjemny.
Ruchliwa krajówka, mnóstwo tirów, bez asfaltowego pobocza, co chwila zakazy dla
rowerów i ścieżki z kostki Dauna. Radzę sobie z nimi różnie – to lecę na
zakazie, to po ścieżce, to alternatywami bocznymi drogami które idą mniej
więcej za biegiem krajówki. No a cóż – te km po kostce traktuję jako dobry
trening dla tyłka, dłoni i nadgarstków ;) Krajobraz jaki mnie otacza to typowa
Wielkopolska patelnia – jak okiem sięgnąć pola uprawne, wszechobecne silosy i
inne rolnicze instalacje, ciężko o kawałek lasu a podjazdy to tylko na
wiaduktach ;) Docieram do
Pleszewa, robię zakupy. Mijam Kotlin – miejscowość
słynną z przetworów owocowo-warzywnych. Na jakieś zwiedzania mijanych
miasteczek generalnie nie ma szans – czas nagli. Idzie coraz wolniej a dwa
interesujące mnie pociągi z Poznania odjeżdżają 17.00 i 17.40, następne dopiero
w nocy. W
Jarocinie więc tylko sobie ronda pozwiedzałem, w dodatku pobłądziłem
i trochę nadłożyłem. Z pozytywów to Słońce wreszcie przyjemnie przypieka, jeszcze
bardziej jak wczoraj :) Rozważam nawet użycie kremu z filtrem (wziąłem!), ale
nie chce mi się z tym babrać, bez przesady, to jest lutowe Słońce. Dziś na
krótko pojadę 5-6 godzin, od ok. południa aż do Poznania. Dociągam wreszcie do
Środy, koniec z ruchliwą krajówką. Tu zaczyna się ekspresówka, więc dalej
pojadę bocznymi drogami przez różne Podpoznańskie wioski. Szybkie tylko foto
jakiejś tam zabytkowej
wieży w Środzie i czem prędzej na Poznań. Czuć bliskość
celu, power w nogach więc włącza się potężny. Obsadzoną wielkimi topolami ulicą
Topolską przez Topolę (miejscowość), wiaduktem nad autostradą, i nad inną ekspresówką.
Komorniki, Tulce, krajobraz zmienia się z wiejskiego na typowo
przemysłowo-magazynowy. Linie wysokiego napięcia, hale DPD, FEDexa, i inne
wielkie magazyny, i place pełne ciężarówek. Z ciekawostek mijam budynek ze
znajomym mi logo.
Eurobike. Hmm… Skąd ja znam tą firmę? No tak, taki napis jest
na każdym pudle z kupowanym w Polsce amorem Suntoura – Eurobike to oficjalny
dystrybutor tej marki w Polsce. Miałem kilka Suntorów, zanim przesiadłem się
szosówkę. Tablicę z napisem Poznań osiągam o godz. 16 :) Udało się. Niestety za
wiela sobie nie pozwiedzam… Przejazdem tylko, generalnie kieruję na dworzec
główny. Charakterystyczne zielono-żółte tramwaje/autobusy, most na
Warcie,
jakieś tam nie wysokie może ale i tak okazałe szklane biurowce. Wielka betonowa
estakada ze ścieżkami rowerowymi pod spodem. Wreszcie jest i słynny poznański
„
chlebak”. Tj. dworzec główny. Podobno coś jest z nim trochę nie tak, i chyba
już wiem co ;) Zanim trafiłem do hali dworca przeszedłem jeden i drugi poziom
galerii handlowej. Spytałem ochroniarza o drogę. Wjechałem widną, w pięknej i
lśniącej hali były perony 1-3, ale mój pociąg rusza z peronu 4a. Zjechałem
schodami ruchomymi. Wyszedłem z nowego budynku, przeszedłem obok starego budynku
dworca. Spytałem o drogę konduktora, długachnym starym peronem nr 6 (?) obok
zrujnowanych kolejowych budynków dotarłem do znajdującego się na szarym końcu
peronu
4a :D Nawet fajnie było, zaliczam ten spacerek na poczet zwiedzania
Poznania ;) TLK już czekał na peronie. Podróż szybka i przyjemna, pociąg
generalnie wiózł powietrze, mnie i mój rower. W Krk koło 23ciej, w domu przed
północą.
Udana trasa, poprawiłem swój poprzedni lutowy rekord (343km
w ub. roku do Warszawy) na 421km :) W ub. roku udało mi się zrealizować projekt
pt. „300+ w każdym miesiącu”. To może teraz pora na 400+? Brakuje mi 400ki w
grudniu i styczniu. Szkoda tylko że Poznania coś więcej nie pozwiedzałem.
Kondycji wystarczyło, udało mi się też nie przeziębić. Z dolegliwości to lekkie
pobolewania tyłka, dłoni, ramion, karku, pleców, generalnie wszystkiego po
odrobince, po prostu odzwyczaiłem się od pozycji na szosówce. Poszło sporo
Sudecremu ;) Nie zawalił się też pode mną rower, a po wspomnianej
piwno-tostowej ultrakolarskiej diecie ważę prawie 100kg ;)
7.20 (śr) - 23.40 (czw)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem
Rzeszowik na dobry początek sezonu :)
d a n e w y j a z d u
168.55 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/mv5ZMMuDAdzQnXQ39
https://www.alltrails.com/explore/map/22-01-2021-r...
Styczniowa przejażdżka do Rzeszowa. Jak to zwykle ze styczniowymi przejażdżkami do Rzeszowa bywa z początku dość ciepło, potem coraz zimniej. I coraz bardziej nasilający się południowy wiatr. Droga zasyfiona czarną zimową mazią na 90% długości, z małymi tylko przerwami. Powrót zaś z dworca w Krakowie z duszą na ramieniu - po czarnym lodzie. Udało się nie przeziębić jak i nie wyglebić :)
8.15 - 23.20
Kategoria > km 150-199, Powrót pociągiem
Cz-wa
d a n e w y j a z d u
160.71 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/DzGUuQJcYBh1sSt57
https://www.alltrails.com/explore/map/thu-31-dec-2...
Do Polskiej stolicy kultu religijnego nie zawiodła mnie bynajmniej nie jakaś niesamowita pobożność, nabożność czy też inne poczucie katolickiego obowiązku. Powód był o wiele bardziej przyziemny, prozaiczny - ot, po prostu zagonił mnie tam wiatr, wiejący dokładnie w tamtym kierunku ;)
Poranny przejazd przez Kraków z duszą na ramieniu - drogi, ścieżki, mokre, zaszronione, miejscami zalodzone. A w pamięci gleba na rondzie w Mysłowicach ;) W Bronowicach w budce/piekarni kupuję brakujący składnik bułek z szynką i serem, mianowicie - bułki. Za miastem, w polach, odludziach wiatr pięknie pomagał, ale bez szaleństw i jakichś dokręcań na zjazdach bo j.w. - drogi mokre. Po drodze starałem się uwiecznić jak najwięcej choinek w mijanych miasteczkach. Nie wiem jak to zrobiłem, ale zgubiłem dobrze znaną mi drogę na Olsztyn, i dołożyłem km przez jakieś wioski, w których byłem zapewne pierwszy raz w życiu. Może to i dobrze. Mokrus, Siemoszyce, Kroczyce, takie nowości. W Żarkach wracam już na właściwy kurs. Pauzy pod ruinami kościółka Św. Stanisława nad kuestą Jurajską rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Olsztyn to bez dwóch zdań najbardziej bogato przystrojone świątecznie miasteczko, pewnie hajsu najwięcej tu na Jurze mają. Ostatnich kilka km przed Cz-wą to nienajgorsza ścieżka rowerowa, de facto szosa tylko dla rowerów/biegaczy wzdłuż DK46.
W samej Cz-wie zaś zamiast dotrzeć pod Jasną Górę to zrobiłem chyba ze 20km kręcąc kółka po przemysłowym pierdolniku na obrzeżach miasta... Wjechałem w te rubieża i nie mogłem trafić z powrotem do centrum... Pomimo ogromnej ilości drogowskazów "CENTER ->", której prowadziły nie do CENTER, tylko na manowce. (W telefonie z kolei przeziębił mi się wyświetlacz i nie reagował prawidłowo na mazianie paluchem, więc GPSa de facto nie miałem). Jakoś wróciłem do CENTER, i znalazłem stację kolejową. Pociąg szybko mknie, 1,5 godzinki mu zajmuje teleport do Grodu Kraka.
W domu przed północą. Udana wycieczka. Taka w sam raz na jesień/zimę, nie za krótka, nie długa.
8.20 - 23.35
Kategoria Powrót pociągiem, > km 150-199
Wrocław
d a n e w y j a z d u
314.06 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/pJosfR2gHaH7nqQu7
https://www.alltrails.com/explore/map/thu-10-dec-2...
Zbliżał się grudzień, a niedawno przypomniało mi się że mam
niezrealizowany pewien cel. Bo ja mam mnóstwo rowerowych celów ;) Mianowicie
grudzień był jedynym miesiącem, w którym nigdy nie zrobiłem trasy 300+. Mój
dotychczasowy grudniowy max to 250 do Radomia, sezon rowerowy AD 2017. Gdy po
niedawnych lekkich mrozach w prognozach pojawiało się piękne okienko pogodowe,
z 10+ stopniami i ciepłym, halnym wiatrem, było oczywistym że należy skwapliwie
je wykorzystać. Wiadomo, jak halny to trzeba jechać na północ. Naturalnie
nasuwającym się celem była Warszawa. Wraz z aktualizacjami jednak prognoz,
wiatr ten z południowego coraz to bardziej skręcał. Był coraz to bardziej
południowo-wschodni. Na niektórych mapkach, wykresach to on nawet bardziej
wschodni niż południowy się wydawał. Zacząłem więc myśleć bardziej o jakimś
WLKP niż o MAZ. Na Poznań to może nie ma co się napalać, taki raczej Kalisz czy
inny Ostrów Wlkp. Koniec końców stanęło na Wrocławiu. Najwyżej się gdzieś
odbije na północ jakby z boku napierał wiatr.
Wyruszam w sb. o godz. 7 minut 30. Wiać jeszcze nie wieje,
ale już jest ciepło. A w szaro-burej kotarze chmur coraz więcej przerw, przez
które zaczyna przebijać się Słońce. Przejeżdżam przez miasto, i obieram kurs na
Górny Śląsk, DK79. Gdzieś w Modlniczce wciągam na śniadanie bułki, zapijam
Tigerem. Pełen sił, energii, i optymizmu rozpoczynam atak na Wrocław. To co
przeszkadza i trochę dziwi, to mokra, wręcz zasyfiona droga, wodno-błotną brają.
I tak będzie przez większość trasy. Nie wiem co to jest, skąd to się wzięło i
kto jest za to odpowiedzialny. Nie padał przecież deszcz a nawet jakby padał to
powinno to w ciągu dnia wyschnąć… Na razie mam tylko zasyfiony rower i ubranie,
ale najgorsze dopiero ma nadejść ;) Krzeszowice omijam tranzytem, szkoda czasu.
Trzebinię takoż. W Chrzanowie szybka tylko fotka, imponującego pomnika. Zawsze
robię zdjęcie tego pomnika gdy jestem w Chrzanowie. Jaworzno. Tu punktem
charakterystycznym, swoistą dominantą jest górująca nad całym miastem kosmicznie
wielka chłodnia kominowa nowego bloku elektrowni. 195m wysokości, druga
najwyższa w PL, zaraz po Kozienicach. Zaczyna coraz bardziej wiać, a km mijają
szybko i przyjemnie. Przyjemność ta kończy się szybko. Niby wiedziałem że te
zasyfione drogi są śliskie. Niby raz wpadłem w poślizg przy hamowaniu. Nawet słyszałem
jak auta buksują kołami przy co szybszych startach spod świateł. A i tak udało
mi się wyglebić :) Szlif na rondzie w Mysłowicach. Chciałem lekko tylko położyć
się na boczek żeby szybciej przelecieć… Siła odśrodkowa była większa od siły
tarcia pomiędzy oponami a jezdnią. Rower uciekł w prawo a ja poleciałem na
jezdnię. Podparłem się równomiernie wieloma członkami ciała ;) Stłuczone oba
kolana, trochę też łokcie, trochę dłonie, no i brzuch też. Na szczęście
jechałem w długich ciuchach, więc otarcia mniejsze. Miałem plastry i spirytus.
Na szczęście mocniej oberwało lewe kolano, a nie prawe, w którym we wrześniu
coś konkretnie naciągnąłem/naderwałem. Ale trasa i tak stanęła pod znakiem
zapytania, bo trochę jednak te kolana bolały, i nie wiedziałem czy to tylko obicia
czy może coś głębiej? O kończeniu w Katowicach nie było mowy, byle chociaż do tego
Opola dociągnąć… Ze strat materialnych uszkodzona owijka, przytarta kierownica
i klamkomanetka. A kiera i owijka prawie nowe, w listopadzie wymieniałem po tej
wrześniowej glebie. &^$#$#%^. No nic, jadę dalej, zobaczymy co to będzie.
Jakieś tam zdjęcia z Kato i innego Zabrza, jak Śląsk wygląda każdy wie.
Przemysłowo-kolejowo-zabytkowo-blokowiskowy kocioł. Opuszczone ruiny zakładów
przemysłowych kontrastują z błyszczącymi biurowcami w centrum Katowic, a 50
letnie tramwaje ze świecącymi nowością autobusami. Opuszczam Górnośląskie
Megalopolis, zaczynają się pola, lasy i otwarte przestrzenie. Prawe kolano w
zasadzie przestało boleć. W lewym natomiast ciągle czuję stłuczoną rzepkę, ale
nic nie puchnie ani nie zmniejszył się zakres ruchu. Grudniowy, krótki dzień szybko
kończy się widowiskowym zachodem Słońca. Wiatr się wzmaga, i jest moim
sprzymierzeńcem w tej niedoli :) Jadę ekonomicznym tempem, nic nie dokręcam. Za
to odpoczywam mało co. Byle do Opola, i jak najszybciej z niego wyjechać, żeby
nie wpadł do głowy głupi pomysł kończenia tam trasy. Jak najszybciej wskoczyć
na tą ostatnią 70km prostą na Wrocław, tam bliskość i wielkość celu doda otuchy
i nie pozwoli się poddać. Pyskowice i Toszek szybko tylko przejeżdżam, nie
zwracam uwagi na ryneczki, choinki itp. Po głowie coraz bardziej chodzi mi
apteka i Voltaren na to lewe kolano. Ciągle nie ma, lub jest ale zamknięta (sb.
wieczór). W Toszku robię za to duże i takie zakupy w Biedronce. Wożę 2,5kg
łańcuch więc nie boję się zostawić roweru na kilka minut. Zauważyłem że
chodzenie idzie mi gorzej od jazdy – kuśtykam na lewe kolano. Apteka pilnie
potrzebna. Taka tylko fotka charakterystycznej wieży ciśnień w Toszku. „Zróbmy coś głupiego” – tako rzecze napis spod nakrętki Tymbarka ;) Traktuję to jako znak,
omen, że trzeba do tego Wrocławia trzeba dociągnąć. Kończy się Górny Śląsk, a
zaczyna Opolszczyzna. W Strzelcach Opolskich znajduję wreszcie otwartą aptekę.
Kupuję Voltaren. Nie wiem po co kupiłem największą tubkę 180ml. Tym to bym cały
mógł się wysmarować od stóp do głów ;) Ale mniejsza o to, grunt że jest. Na
przystanku w Zadupiu aplikuję lek, na oba kolana, nie ma co żałować. Nie tylko
zapach ale i działanie tego specyfiku jest niesamowite. Po chwili ból zamienia
w ledwie pobolewanie. W Opolu melduję się przed 22. Pobolewanie lewego kolana zamienia
się w lekki tylko dyskomfort. Wrocław będzie mój :) Szybki przejazd znanymi
drogami: fotka przy słynnym Wiadukcie, rynek (kebaba tym razem odpuszczam, na
słodkim dojadę do Wro), jeden, drugi, trzeci most i już jestem na wylocie na
Wrocław. Wiatr rozkręca się na maxa i pokazuje co potrafi. Jest bardzo ciepło. 10,7’C o wpół do dwunastej?! Nietaktem byłoby chcieć więcej od grudniowej nocy.
Drogi ciągle wilgotne, nie wiem co z nimi, czemu to nie schnie. Ostatnia
prosta, 70km odcinek Opole-Wrocław był bardzo przyjemny, a nawet trochę
magiczny. No bo tak: Po bólu nie ma śladu. Kręcę lekutko, oszczędzając kolana,
nic się nie męczę. Wiatr duje w plecy, rower jedzie nieomalże sam. I tu taka
ciekawostka, jakby ktoś nie znał tego patentu: Tak lekko kręcąc przy silnym
wietrze można zsynchronizować swoją prędkość z prędkością wiatru. Wtedy w ogóle
nie słychać szumu powietrza uderzającego w małżowiny uszne. Jeśli na dodatek
tego ruch jest zerowy, tak jak teraz, to jedynym odgłosem jest szum opon. Donośniejsze
niż zwykle, niskie, głuche buczenie nabitych na kamień opon toczących się po
gładkim asfalcie. Nie da się ukryć że jest to muzyka dla uszu :) Do tego
niesamowicie ciepła, pogodna, grudniowa noc. Przypominająca co chłodniejszą letnią
noc niż grudniową. To wszystko łączy się, nakłada, przeplata nawzajem i
umacnia. I to jest ta wspomniana magia. Po prostu czysta rowerowa ekstaza. To
jest jedna z takich chwil, w których człowiek sobie przypomina po co się tak
męczyć, po co tyle jeździć, po co tyle bólu i potu, po co to wszystko?? No
właśnie KURWA PO TO. Po to się jeździ :) W Brzegu i Oławie odwiedzę starówki, nie
bywam tu często. W Brzegu charakterystyczne obiekty to zakłady tłuszczowe (+charakterystyczny
zapaszek) i imponująca, i to nie tylko jak na tak małe miasteczko, Świątynia. Jest
też rynek, ale mniej ciekawy od dwóch wspominanych atrakcji. Na 10km odcinku
Brzeg – Oława znajduje się granica Opolskie | Dolnośląskie. Drogi ciągle mokre…
Raz dwa i jest Oława. Tu Rynek bardziej wyróżniający się, a to za sprawą
wielkiego Ratusza. W dodatku ładnie iluminowanego, zmieniającymi się kolorami. O
tym że zbliżam się do stolicy Dolnego Śląska świadczą całe rzędy zielonych
topoli. Tak, ZIELONYCH topoli. Ale rzecz jasna zielonych nie za sprawą liści.
Drzewa są bowiem zaatakowane przez ogromne kolonie jemioły. Na każdym drzewie
dziesiątki wielkich zielonych kęp tego pasożyta. Jest to bardzo
charakterystyczne zjawisko dla Dolnego Śląska. Opanowane przez jemiołę są
głównie topole, inne drzewa w mniejszym stopniu. Łapie mnie lekka senność ale
da radę ogarnąć to za pomocą kapsułki z kofeiną, bez drzemki. Czuję bliskość
Wrocławia. Zza któregoś billboardu wyłaniają się migające na czerwono dwa
obiekty. To kominy elektrociepłowni w Siechnicach. Zawsze gdy docieram do
Wrocławia jest noc. I ta migająca elektrociepłownia jest dla mnie niczym
latarnia morska. Niczym latarnia morska, która sygnalizuje żeglarzowi na
ciemnym morzu bliskość portu przeznaczenia. A zmęczonemu, strudzonemu kolarzowi
daje znak że Wrocław tuż-tuż. Natomiast kawałek dalej na horyzoncie wyłania się łuna jasnego, soczyście żółtego światła. Gdy kilka lat temu po raz pierwszy ją
zobaczyłem, myślałem że to Wrocław tak świeci. Teraz już wiem że nie ;) Są to
ogromne, rozświetlające całą okolicę pełne lamp przemysłowe szklarnie w
Siechnicach. Prawdziwy kombinat produkcji roślin. Wszystko wokół skąpane jest w
tej żółci. Mimo braku latarni jest tak jasno na drodze, że można być jechać bez
lampki. Nawet z przedmieść Wrocławia widać tą żółtą poświatę. Choć wygląda to
niesamowicie, to osobiście nie chciałbym koło czegoś takiego mieszkać ;) Wrocław
zdobywam o godz. 5.30. Ciągle jeszcze ciemno. I ciągle ciepło, jadę w koszulce,
bluzie, kamizelce odblaskowej i naprawdę jest ok. Do tego rękawiczki bez
palców. Małe problemy z sennością załatwiła kapsułka z kofeiną, bez problemów
wytrzymam z drzemką do pociągu. Zwiedzanie rozpoczynam od… spaceru. Spaceru z
rowerem ;) Przypomniała mi się z którejś poprzedniej trasy fajna kładeczka nad
rzeką Oławą, i postanawiam ją zaliczyć. A droga do kładeczki nie dość że z
kocich łbów, to jeszcze jest mokra, zabłocona. Wolę nie ryzykować. Potem
okazuje się że kładka jest w remoncie, przejścia brak. Przedzieram się przez
krzaczory do innej kładeczki, ale ta też zakratowana, zaspawana, zakaz. Jakaś
kładka techniczna zakładów wodociągowych to jest. Wracam więc z buta po śladzie,
do asfaltu. I taki spacerek wyszedł. Używam wreszcie roweru zgodnie z
przeznaczeniem, tj. jadę na nim. Rzekę, ale już Odrę, przekraczam zabytkowym
mostem. Odpoczywam na ławeczce w parku koło ZOO, w międzyczasie wstaje świt.
Nie jest w ogóle zimno. Bulwarem Odry zmierzam w kierunku centrum. W zasadzie
to cele mam trzy: rynek, Sky Tower, i dokręcić do 300ki. Kolana już od dawna
nie bolą. Jeżdżę to tu, to tam, po jezdni, po ścieżkach, generalnie obierając
kurs na widoczny z każdego chyba miejsca w mieście drapacz chmur. Tu moja mała
rozkminka dot. Wrocławia. Wiadomo że fajne miasto, a Sky Tower to klasa sama w
sobie. Wieżowiec o Warszawskiej wręcz wysokości, jakby żywcem ze stolicy
przeniesiony. W żadnym innym mieście wojewódzkim w Polsce nie ma takiego 200m
dryblasa. Ale jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu że Wrocław to nie za bogate
miasto. Widać to choćby po infrastrukturze. W każdym wielkim polskim mieście
sprawa ścieżek rowerowych idzie w raczej dobrym kierunku, są coraz bardziej
proste, i coraz częściej asfaltowe. Wrocław natomiast kostką Dauna stoi. Kostką
Dauna i „zemstą Hitlera”. Cały ulicami, placami, dwupasmówkami, wyłożonymi tymi
koszmarnymi kocimi łbami. Z wyślizganej granitowej(?) kostki, spomiędzy której
dawno powypadały ułożone kilka zmian ustroju temu „fugi”. Nawierzchnia jest zatem
mocno problematyczna szosowca ;) Ale nie tylko te bruki - asfalt też nie jest
tu pierwszej jakości. Skrawek gładkiego asfaltu to we Wrocławiu prawdziwy
rarytas. W parkach i na bulwarach wszędzie alejki z ubitego kurzu i piachu, w
ogóle nie słyszeli tu utwardzonych nawierzchniach z betonu/kamienia/bitumu. Ale
nawet i nie tylko Wrocławskie nawierzchnie to się wyróżniają na minus. Jest
cała masa innych wydawać by się mogło detali, które skumulowane budują ten słaby obraz miasta. Pełno przystanków bez wiat ani ławek, sam słupek ze
znakiem. Odrapane PRLowskie latarnie/sygnalizacje świetlne. Biedatramwaje w
postaci zmodernizowanych przez lokalny Protram 50letnich „akwariów”. Tak jakoś
mi to wszystko układa się w biedny obraz tego wielkiego, wojewódzkiego miasta.
Ale dość narzekań, Sky Tower naprawdę robi wrażenie :) Zawsze muszę go
doglądnąć gdy jestem we Wrocławiu, w Krakowie takich nie ma ;) Zaliczam jeszcze rynek, dokręcam do tych
>300, i zaczynam myśleć o powrocie. Pociąg o 11.36 jest idealny. Zdążam
kupić coś do jedzenia, i ogarnąć nieco rower, bo wpieprzać się z takim syfem do
pociągu to aż nieładnie. Wyczyściłem go z grubsza za pomocą nawilżanych
chusteczek. Kto bogatemu zabroni? Podróż minęła szybko i przyjemnie, w Krakowie
po 16tej, już po zmroku.
Udana trasa:
- zaliczone
300 w grudniu
- nowy
rekord: 236km z rozbitymi kolanami
- gleba okazała
się niegroźna
- wiatr
fajnie pomagał
- nocka w
trasie w grudniu też zaliczona :)
7.30 (sb) - 16.30 (ndz)
Kategoria > km 300-349, Powrót pociągiem
No i znowu
d a n e w y j a z d u
117.45 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/wX4Y2fPHLGAi9SDJ9
https://www.alltrails.com/explore/map/mon-23-nov-2020-23-40-1819932?u=m
No i znowu tak się ułożyło że dotarłem do Tarnowa. Plan zakładał wałem pod most Ispinie i nazad, ale tak duło w plecy że nie chciało mi się toczyć nierównej walki z siłami natury. I poleciałem dalej na wschód. Późno wyjechałem więc żeby zdążyć w Ispinie zjechałem z wału, i dalej wojewódzką. Zaoszczędziłem przez to kilkanaście km. A raczej zaoszczędziłbym. Bo dla odmiany zamiast przekroczyć Dunajec mostem w Biskupicach, wybrałem drogę przez Ostrów. Zapominając że most w Ostrowie jest w remoncie. Koniec końców dojechałem aż do Wojnicza i do Tarnowa wjechałem krajówką. Na ostatni pociąg zdążyłem z dużym zapasem.
13.35 - 00.25
Kategoria Powrót pociągiem, > km 100-149
Rzeszów
d a n e w y j a z d u
171.21 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/19-11-2020-rze-60792d8?u=m
https://photos.app.goo.gl/k7t9PkFWeihJYoe46
Wziąłem urlop na ładne okienko pogodowe przed nadciągającym ochłodzeniem, i przejechałem się wreszcie do Rzeszowa.
Długo mi on chodził po głowie, ale ciągle nie udało mi wstać tak wcześnie żeby zdążyć na ostatni sensowny pociąg, o 20tej. I tak z godzinę za późno wyjechałem. Wskutek czego wszystko po kolei: Bochnia, Brzesko, Wojnicz, Tarnów aż do Pilzna bez żadnego zwiedzania, tylko obwodnicami. Dopiero Dębicę, Ropczyce i Sędziszów przejechałem przez centrum. Z początku ciepła i słoneczna pogoda po godzinie 14tej był już tylko słoneczna. Wzmagający się coraz bardziej, i zmieniający z zachodniego na południowy kierunek wiatr, był coraz bardziej dokuczliwy. Tak że od Dębicy bałem się już puścić jadną ręką kierownice. W Rzeszowie już całkiem zimno. Wciągnąłem więc tylko słynną na całe Podkarpacie dworcową zapiekankę (+frytki), i poczekałem na pociąg. Nie miałem siły na żadną eksplorację miasta. No, tylko na tą fajną okrągłą kładkę w centrum sobie wreszcie wjechałem. I zrobiłem zdjęcie z Wielką C*pą i tym fajnym rondem z flagami państw. Po powrocie do Krakowa chyba zimna i wiatru ani śladu, tylko lekka mżaweczka.
Udana, listopadowa wycieczka. Rzeszów jest to miasto które darzę szczególnym sentymentem. A to za sprawą mojej pierwszy trasy w to miejsce, z lipca 2011 roku:
http://pidzej.bikestats.pl/530880,09072011-Rzeszow.html
Nie była to ani moja pierwsza dwusetka (tylko druga, po BB). Nie była to też moja pierwsza trasa z punktu A do B i powrót PKP (tylko trzecia, po Katowicach z 2010 i Tarnowie z 2011).
To było pierwsze połączenie tych dwóch: pierwsza długa, całodniowa trasa do dużego miasta, ciekawego celu, z powrotem pociągiem. Czyli to co jeżdżę bez przerwy po dziś dzień, tylko że coraz dalej i coraz bardziej ambitnie :)
7.55 - 23.20
Kategoria > km 150-199, Powrót pociągiem
Znowu WTR do Tarnowa
d a n e w y j a z d u
130.02 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/wed-11-nov-2020-08-13-29405e2?u=m
https://photos.app.goo.gl/tqpGg7uKuLyGTarx6
11.40 - 00.25
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
Znowu KATO
d a n e w y j a z d u
126.76 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-08-nov-2020-09-26-4825999?u=m
https://photos.app.goo.gl/B98eRe47rkwMFmDG9
10.50 - 00.00
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
Katowice
d a n e w y j a z d u
131.94 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/ddWKwwrmmDYR2xM79
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2...
Na wycieczkę do Katowic, z lekko bolącym gardłem i lekko podniesioną temp. Tak tylko dla zdrowotności, dla kurażu.
Pozwiedzałem sobie trochę GOP, głównie Kato i Chorzów. Niestety nie tyle ile bym chciał, bo wieczorem zrobiło się bardzo zimno (zwłaszcza w Parku Śląskim).
Zabrało 13km do 2k w październiku. Dobrze wiedziałem że tyle braknie, ale dalsza próba dokręcania w tej zimnicy w Katowicach czy Krakowie zniweczyła by lecznicze wysiłki w tej trasie. Tylko rozchorował bym się bardziej.
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem
WTR do Tarnowa
d a n e w y j a z d u
127.19 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/zveAVDZxhpLgYV3c9
https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2...
Po wale Wiślanym do Tarnowa, po drodze skok w bok na Strzelce.
9.40 - 23.00
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem