Terenowo
Dystans całkowity: | 16894.79 km (w terenie 1306.55 km; 7.73%) |
Czas w ruchu: | 832:38 |
Średnia prędkość: | 16.91 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.30 km/h |
Suma podjazdów: | 159774 m |
Liczba aktywności: | 173 |
Średnio na aktywność: | 97.66 km i 5h 30m |
Więcej statystyk |
Turbacz 3
d a n e w y j a z d u
175.00 km
29.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
(na fot. Stare Wierchy, nie Turbacz)
https://photos.app.goo.gl/ZPjS3MASubCs3Zqu7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19594693477
Przypadkowo w piątek przy dopisywaniu tripów do BSa wyszło
mi, że realne jest dokręcenie do 3000km w czerwcu! Byłby to mój miesięczny
rekord życiowy. Jak pomyślałem tak też zrobiłem, i na 30 czerwca zostało mi do
dokręcenia 175km. Stanęło znowu na wycieczce na Turbacz. Gdyż wpadłem na pomysł
dłuższego wariantu trasy, tak aby dobić brakujące 175km.
Startuję dość wcześnie, o 7 rano i uderzam jedyną słuszną
drogą na Dobczyce, Wiśniową, Kasinę, Mszanę. Pogoda szykuje się piękna,
słoneczna a ryzyko burz/opadów – zerowe. Przez przeł. Wierzbanowską/Wielkie Drogi sprawnie dociągam do Mszany, i tu odbijam w szosę wojewódzką. Kolejny
podjazd – szosa wspina się na przeł. Przysłop. (750m n.p.m.). Kiedyś na
szczycie był sklepik ale chyba już go nie ma. Tak więc wjeżdżał będę na szlak
tylko z litrem wody – musi wystarczy do schroniska. Początek szlaku to piękna asfaltowa alejka doliną rzeki Kamienicy. Są odcinki pośród morza łopianów, oraz
bardziej leśne, pomiędzy ogromnymi świerkami. Po kilku km asfalt kończy się a
zaczyna terenowy szlak. Terenowy to może za dużo powiedziane. Po prostu dobrze
ubita, wysypana żwirem gruntowa droga. Wysokości nabiera się nią elegancko.
Większą cześć podjazdu ciągnę bez większego wysiłku na „dwójce”. Pustki
zupełne, pewnie dlatego że poniedziałek. Ostatniego turystę widziałem gdzieś
pod koniec asfaltu, a następni będą dopiero kawałek przed schroniskiem. W tym
samym czasie nieopodal, koło Limanowej trwa obława na podwójnego mordercę który
ukrywa się gdzieś w górskich lasach. Wkręcam sobie że on schronił się gdzieś w
Gorcach, wyłoni się gdzieś zza drzewa i mnie odstrzeli… Poważnie, miałem takie
dziwne myśli. Od obszaru poszukiwań do miejsca gdzie jestem jest raptem
kilkanaście km w linii prostej. Tak więc dziś napędza mnie nie tylko wizja
piwka w schronisku, ale także strach przed seryjnym mordercą. Droga łagodnie
pnie się do góry. W końcu docieram do miejsca gdzie las się przerzedza, a
spośród wszechobecnych borowin wystają martwe kikuty uschłych świerków. Jest
stąd dobry widok na sąsiedni szczyt – Gorc, i wieże widokową na nim. Wreszcie
docieram do charakterystycznego, znanego mi miejsca. Droga gruntowa nagle urywa
się, jakby była to ślepa uliczka. Ale to tylko złudzenie – w lewo odchodzi
stroma dróżka, która pnie się stromo po łące. Jestem na polanie Jaworzynie,
czyli już w szczytowych partiach Gorców. Do 1300m n.p.m. wiele tutaj nie
brakuje. Widoki na Gorce/Beskid Wyspowy są stąd wspaniałe. Jest też
charakterystyczna Kapliczka Bulandy - nazwana na cześć słynnego Gorczańskiego
bacy. Zanim obiorę kurs na piwko schronisko, zahaczam jeszcze o Kiczorę. To
raptem parę minut drogi. Warto było, dla widoków na wschodnią część Tatr oraz
leżące przed nimi jez. Czorsztyńskie. Z Kiczory już tylko rzut beretem na Długą
Halę. A na drugim jej końcu, na wzniesieniu widać już okazały budynek
schroniska. Standardowo wciągam piwko, naleśniki i kupuję przedrożoną wodę. I
standardowo ta woda niepotrzebna. Piwo na Turbaczu i drugie na Starych
Wierchach napoją mnie wystarczająco a butelkę wody otworzę dopiero w Rabce :D
Standardowo również zahaczam o szczyt Turbacza, żeby była fotka pod obeliskiem.
Zjazd do Rabki to już tylko formalność. Bardzo przyjemna formalność :) Pogoda
stabilna, szlaki suche jak pieprz, turystów prawie zero, leci się szybko i
bezpiecznie. Stromą rynnę przed Obidowcem jak zawsze sprowadzam, nie ma co
kusić losu. Na Starych Wierchach (foto tytułowe) drugie piwko, żeby uzupełnić brakujące
witaminy i mikroelementy. Wciągam je ze smakiem. Gorzej mają trzej panowie stolik
obok (robotnicy?). (Są na zdjęciu tytułowym po prawej) Z podsłuchanych rozmów wnioskuję, że piją już trzeci dzień, a teraz klinują. Faktycznie chłopy słabo wyglądają, a czują się zapewne jeszcze gorzej niż
wyglądają. W końcu których z nich rzuca „co za dużo to niezdrowo, jak to
mawiają”. Nie dopijają piw, nie dają rady, zwijają się. Ciężki los. Obczajam
jeszcze zaparkowanego pod schroniskiem ogromnego Unimoga, i ruszam w dół, na
Maciejową. Od Starych Wierchów aż do Rabki zjechane/podjechane praktycznie
wszystko (no 99% szlaku). Do schroniska na Maciejowej po trzecie piwko jednakowoż
nie zajeżdżam. „Co za dużo, to niezdrowo”. Zgodnie za poradą Pana robotnika ;) W
Rabce po 19tej, zjazd zajął mi zatem ok. 2 godziny. Wciągam zapiekanę w moim
ulubionym bistro pod dworcem, jakieś tam zakupy, dopompowanie oponek. Powrót do
Krk dobrym tempem, nie było też dużych inwersji, tj. zimnicy w dolinie Raby.
Jednak brakło mi prawie 10km do wymaganych 175ciu na dziś. Dokręcam po
osiedlach i parkach, strasznie się nie chciało ale jak mus to mus. Nie wiem
kiedy następnym razem będzie okazja na 3 klocki w miesiącu. W domu koło 2giej w
nocy. 3000km w miesiącu zaliczone :)
7.05 - 2.10
Kategoria > km 150-199, Korona Gór Polski, Terenowo
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
162.30 km
24.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
https://photos.app.goo.gl/aVQewyhvfD46E5Pj6
https://connect.garmin.com/modern/activity/19516011195
Tak więc naszła mnie ochota na górki, tj. na MTB :) Ostatni
raz byłem w górach kwietniu, a potem wiadomo, nadszedł najzimniejszy maj od 30
lat, a po nim urlop w Rabce. Szykuję zatem maszynę, tj. wzuwam terenowe
laczki, i robię sobie jeden dzień odpoczynku. Stanęło na Turbaczu. Postanawiam
nie ułatwiać sobie sprawy, i nie podwozić się pociągiem do New Targu, a
pociągnąć w Gorce na własnych kołach.
Nawijam z mozołem asfalt na koła,
i ciągnę w kierunku Gorców. Wieliczka,
Dobczyce, Kasina, Mszana. Droga w góry jest jedna. Po drodze mijam kilka
ciekawych zabytkowych furek Rajdu Koguta. Cała masa tych aut jest w Krakowie, i
w okolicach. Postawiam iż Turbacz wciągał będę od Koniny. Najpierw czerwonym
rowerowym/narciarskim na przeł. Borek, a potem żółtym na Turbacz. Tak chyba
jeszcze nie wjeżdżałem (zjeżdżałem chyba tak). Z Mszany uderzam zatem na
Niedźwiedź, a potem Koninę. Asfaltowa szosa ciągnie się wgłąb Gorców ładny
kawałek. To chyba dobrze, w sensie małe ułatwienie – sporo wysokości nabiera
się asfaltem. Upał narasta, ale pogoda wg prognoz ma być stabilna. 0,00000%
szans na burze :) To bardzo ważne. Posilam się jeszcze domowej produkcji
lodami, i po 13tej docieram wreszcie do bram Gorczańskiego Parku Narodowego, a
zaraz potem – rowerowego szlaku. Szutrowym duktem lekko z początku nabiera się
wysokości. Do czasu :) No tak. Teraz sobie przypomniałem. Ten akurat szlak to
jest ten jeden, jedyny spośród wszystkich tych tras z Koninek/Koniny/Poręby
wybrukowany otoczakami (kamulcami)… Raz w życiu nim jechałem, w dół. Pewnie
dało by się coś podjechać, ale szkoda sił i nerwów. Prowadzę. Pod koniec tego
odcinka spotykam gadatliwego dziadka na elektryku z silnikiem BOSCH. Spotkanie
z tym dziadkiem znacząco wydłużyło mi czas podjazdu ;) Ale w końcu udało mi się
wyrwać z tej dyskusji o cudach, zachwytach nad E-bikami i mogę spokojnie wlec się dalej
pod górę. Bez żadnych je*anych silników. Cholerne kamulce kończą się, i można dalej jechać
po szutrze/żwirze. Ani się obejrzałem, a jest przełęcz Borek. Stąd już tylko
ostatnia prosta na Turbacz :) Ze 3km i 300m w pionie. Wydawało mi się że będzie
więcej prowadzenia, a tymczasem większość podjechałem. Co prawda z tętnem
160-170 ale podjechałem ;) Napędza mnie wizja piwka w schronisku. Zauważyłem że
do żółtych pasków szlaku domalowali żółte rowerki. To miło z Ich strony
(zarządu GPN). Zlany potem docieram na wielką polanę, z którem dostrzegam już
budynek schroniska na Turbaczu. To Czoło Turbacza. Jeszcze tylko przez tą
polanę, kawałeczek czerwonym i jest schronisko. Tłumy nawet nieduże. Oczywiście
jak zawsze reprezentacja elektryków to dobre 80% ogółu rowerzystów :D
Byłem świadkiem potencjalnie niebezpiecznego zdarzenia (zderzenia). Pan na rowerku postanowił sobie hopsnąć z małej pochylni koło budynku. Tymczasem prosto przed koła wbiegła mu mała dziewczynka. Zahamował tak że prawie jajami w kierę przywalił. "Pod schroniskiem się nie skacze" - tak skomentował to inny rowerzysta, i wg mnie ma rację. Hopsający Pan był rzecz jasna na e-bike. Przypadek? Nie sądzę. Jakby porzędnie hopnsął w dziewczynkę, to ta pewnie by zjechała tym czerwonym Land Roverem GOPRu co stoi za schroniskiem, żółtym szlakiem do Kowańca (szpital w N. Targu).
W schronisku standardowo
wciągam piwko oraz naleśniczki. Wypada zaliczyć szczyt, wjechać pod obelisk.
Wjechać/zjechać udało mi się tutaj całość. Nie wiem tylko co się stało z tą
ścieżką na szczyt. Wygląda jakby jakieś tornado przeszło, albo jakby czołgiem
ktoś tu wjeżdżał na Turbacz. Tak rozorane, tyle ziemi i kamieni. W kwietniu b.r. pierwszy raz
to widziałem. Może jakieś drzewa wywozili? Ale to przecież park narodowy. Młoda
godzina, dzień długi, pogoda stabilna, podejmuję więc decyzję że zjadę
czerwonym aż do Rabki. Dawno nim nie jechałem. Jedzie się super, bo szlaki
suche jak pieprz!!! Nigdy nie widziałem tej kamienistej rynny przed Obidowcem w
takiej wersji, całkowicie bez błota!!! Jedyne ślady wody na szlaku to „wieczne kałuże” – zielone bagienka pełne różnej drobnej fauny oraz flory ;) Szybko
docieram do Starych Wierchów, a jako że dobrze stoję z czasem, wciągam tu
drugie piwko. Schronisko sporo mniejsze jak na Turbaczu. Stąd na Maciejową może
z 15 minut drogi rowerkiem :) Na Maciejowej kilka fotek. Dawno tu nie byłem.
Zjazd to Rabki to już formalność, leci się pięknie. Ogólnie odcinek Stare
Wierchy – Rabka bardzo przyjemny i przystępny na rower. Wciągam coś na ciepło w
Żabce, dobijam atmosfer do oponek i przede mną jeszcze 60km asfaltu do Krk.
Nawet sprawnie to idzie. Z tym że zwiedzając krzaki koło rzeki w Mszanie,
wjeżdżam w MEGA OGROMNE GÓWNO. No rower po prostu tonie w psim (?) stolcu. Muszę szybko
pedałować żeby nie czuć tego smrodu, żeby pęd powietrza go wywiewał do tyłu. Na Slovnafcie w Kasinie dopadam myjkę i kosztem 4 polskich złotych zmywam cuchnący
ładunek. Jedna, druga przełęcz i dłuuugi i szybki zjazd do Dobczyc.
Oponki
pięknie buczą na asfalcie. Na szczęście nie ma dużych inwersji (nie ma zimnicy
w dolinach). W domu po 1 w nocy.
7.00 - 1.10
Kategoria > km 150-199, Terenowo
Turbacz :)
d a n e w y j a z d u
94.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
Pan Zajączek źle zniósł trudy podróży na najwyższy szczyt Gorców ;) Ale i tak uśmiechnięty :)
https://photos.app.goo.gl/QJjD1d9c1DngeNtr9
No w kwietniu na Turbaczu to jeszcze nie byłem :) W sensie tak wcześnie. Do tego w Poniedziałek Wielkanocny. Ale prognozy pogody były tak optymistyczne, do tego susza (czyli nie powinno być za dużo błota),a ja czułem pilną potrzebę dotarcia Peakiem na Szczyt, że nie mogłem się oprzeć takiej ekspedycji :)
Tak więc szykuję Peaka (przyodziewam Go w terenowe laczki), i zrywam się wcześnie rano, aby zdążyć na 7.22 - na pociąg do N. Targu. W trakcie podróży pociągiem obmyślam plan trasy. Udało mi się znaleźć wariant, którym jeszcze nie jechałem :) Niebieskim z Kowańca, potem czarny, żółty i dalej wiadomo.
6.30 - 23.50
Kategoria > km 050-099, Terenowo
Lubomir
d a n e w y j a z d u
95.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
https://photos.app.goo.gl/i4P2yLYBwfFvLHm4A
12.00 - 22.45
Kategoria > km 050-099, Terenowo
3ci Turbaczyk & Gorc :)
d a n e w y j a z d u
129.60 km
27.50 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
https://photos.app.goo.gl/5V8NX8hVuFdxRHqD6
https://www.alltrails.com/explore/map/7-08-2024-turbaczyk-3-1d94108?u=m&sh=qek9hh
Chrzest bojowy Wędrowca ;) Do tej pory jeździłem na nim
tylko po mieście, na kurierce. Ale trzeba sprawdzić co to warte w swoim
naturalnym środowisku, tj. w terenie :)
Padło na Turbaczyk. Wahałem się nad innemi górkami, ale
wizja piwka i naleśniczków ze schroniska była zbyt silna. Chciałem podjechać do
New Targu pociągiem o 5.30, tym co ostatnio gdy startowałem na Budapeszt. Ale
nie ma, zlikwidowany. Pewnie nowy rozkład od września wszedł. Najwcześniejszy
pociąg o wpół do ósmej. Na ten też się udaję. W pociągu frekwencja duża, ale to
stary EZT, więc rowerów wejdzie tu każda ilość. Po drodze obmyślam plan ataku
na szczyt. Wynalazłem na mapie drogę którą jeszcze nie jechałem: czarny rowerowy z
Ostrowska, do Bukowiny Waks. I końcówka potem już jest jedna,
czarny/niebieski/żółty/zielony pod schronisko. W N. Targu przed 11tą. W mieście
wciągam kebaba, kupuję jakieś picie, i wyjeżdżam z miasta Velo Dunajec. W Ostrowsku bez problemu odnajduję oznaczenia czarnego
rowerowego. Asfaltowa ścianka kończy się, i wjeżdżam w teren. Ale jaki teren!
No czegoś takiego się nie spodziewałem. Szlak jest de facto rynną wysypaną piachem. W górach też susza. Przy normalnej pogodzie tą rynną pewnie płynie
błoto. Ale da się jechać, to nie jest kopny piach, tylko takie wyschnięte na
wiór, zbite błoto raczej. Na drzewach pierwsze żółte liście. Albo susza, albo już jesień. Albo jedno i drugie. Mała regulacja przerzutek, zmniejszanie ciśnienia w
oponkach itp. Jakieś tam fotki, walka z samowyzwalaczem na 10 sek… Niemal
całość do podjechania, super. Tylko gdy mija mnie jakaś terenówka to tumany
kurzu długo unoszą się potem w powietrzu. Pot leje się strumieniami, taki
ukrop. Znajduję oznaczenia, strzałki do jakiegoś „Pomnika Ogniowców”. Odbijam
ze szlaku aby obadać ten temat, ale zawracam, szkoda czasu. Docieram do Bukowiny Waks. i dalej już znana droga. Mijam wycieczkę klubu rowerowego "Bez Kasku". Kasków nie mają za to silniki w fullach - owszem. Co za idioci :D Tymczasem pod górę nachylenia rozsądne, mało kamieni, prawie całość
do podjechania. Podjazd zajął mi od asfaltu na spokojnie 1,5 godzinki, z
odpoczynkami. Pod schroniskiem przed 15tą tak że młoda godzina. Naleśniczki, 2 piwka, zwiedzanie schroniska, fotki itp… Uwielbiam to miejsce. Potem atakuję
jeszcze sam szczyt góry, z obeliskiem – fajna ścieżka po korzonkach. Plan
powrotu obmyśliłem zaś ciekawy – wrócę przez Gorc :) Raz tylko byłem na tej
górze, parę lat temu. Tak więc przez Długą Halę, Kiczorę jadę na Jaworzynę Kam. Trochu się
zasiedziałem przy Kapliczce Bulandy. Ale to miejsce sprzyja takiej zadumie,
przemyśleniu pewnych spraw. Czasu było niby tak dużo a już zrobiło się po
17tej. Do zachodu Słońca niecałe 2 godzinki, trza się spieszyć. Zielonym szlakiem
kieruję się na Gorc. Trochu nielegal, bo to Park Narodowy, i przekreślone małe
rowerki na słupkach, ale co zrobić. I tak uważam że szkody dla przyrody czynię
tysiąc razy mniejsze niż jeden motór krosowy jadący pierwszą lepszą leśną
drogą. Zresztą te przekreślone rowerki na tych słupkach są takie malutkie…
Tabliczki może 10x10cm… Jak takie malutkie to mozie jednak wooolnoo tym
lowelllkiemmmm…??? Szlak stanowi wąska ścieżka, zagubiona w gąszczu
gorczańskiej roślinności. Może to dlatego zakaz, z piechurem się nie wyminie.
Ale o tej godzinie pustki na szlaku. Ścieżka łagodnie opada w dół, no super się
śmiga po tych korzonkach :) Dookoła na wpół uschły świerkowy
las. Naprawdę magiczne miejsce. Potem szlak się poszerza, do rozmiaru zwykłej leśnej drogi. Robi się całkiem chłodno,
po upale nie ma śladu. Mijam polanę z ławeczkami – Przysłop. Jeszcze kawałek
leśną drogą. Potem szlak odbija z tej drogi w lewo. w wąską, i stromą zarośniętą ścieżkę. Ale nie
taką jak na początku zielonego szlaku. Po prostu ciężki wypych, wspinaczka, tarmoszenie
roweru na ramieniu pod górę… Do tego
obleciało mnie stado much. No trochu mam dość.. Za to za plecami super widoki, morze gór! W międzyczasie gdzieś
znikły zielone oznaczenia szlaku, nie wiem czy dobrze idę… Tak, dobrze :)
Wyłania się na końcu tej ścieżki wielka sylwetka wieży widokowej na Gorcu! Uff…
Nie chciałbym zabłądzić w górach, bo jest 18.30. Triumfalny wjazd, ostatnie
metry na rowerze, nie z rowerem ;) Kawał wieży. 27m drewniana konstrukcja robi
wrażenie, przecież to jest wysokość 8-piętrowego budynku. Oprócz tego różne
ławeczki, tablice, kamienie pamiątkowe, itp. Jest nawet apteczka dla turystów
na słupku. Wbiegam na szczyt, bo czasu mało! Rozglądam się szybko dookoła, rzut
oka na panoramę, kilka zdjęć, nie ma czasu na dłuższą kontemplację. Dwóch
piechurów chyba szykuje się tu do noclegu. Szczyt wieży jest bowiem zadaszony,
a pięterko poniżej ma pełne drewniane ściany, i może służyć jako schronienie
przed burzą/deszczem. Zbiegam na dół, i trzeba lecieć. Zachód Słońca za jakieś
10 minut :) Pierwotny plan zakładał zjazd nowym (w sensie nie jechanym przeze
mnie), niebieskim szlakiem na przeł. Przysłop. Tak skróciłbym sobie ZNACZNIE
drogę, i nie musiałbym okrążać szosą No. 968 Wielkiego Wierchu, no i wspinać
się na tą przełęcz Przysłop asfaltem. Ale jak patrzę na mapę ten niebieski to jest ładnych 6km
stromego szlaku. Trochu strach o zachodzie Słońca się w takie coś pakować.
Wybieram bezpieczniejsza opcję. Zjazd purpurowym (bo to jest chyba taki kolor)
szlakiem rowerowym na przeł. Wierch Młynne, i tam już asfalt. Idzie raz dwa, w
miarę gładka leśna droga. Stromizny też czasem są, pewnie odcinki sprowadzam, szkoda ryzykować gleby w tym półmroku, szkoda hamulców. Zjazd
na Młynne zajął mi pół godzinki. Niebieskim szlakiem na pewno zeszło by mi
dłużej. Już całkiem ciemnawo. Jak zwykle przyrżnąłem łbem w za niską wiatę nad
stołem, zawsze w nią przywalam. Dlatego nigdy nie zdejmuję na Młynnem kasku ;) Dorzucam
trochu wiatru w oponki, wzuwam kurtalon, zakładam lampecki i zbieram się du
dom. Jest wpół do ósmej, przede mną jakieś 90km asfaltu, pewnie wrócę koło
2-giej w nocy (nie myliłem się). Zjazd do Zasadnego jest BARDZO stromy, tu są
maxy pod 20%! W Szczawie już ciemno. Reszta drogi bez przygód. Noga podaje,
gładko wciągam kolejne podjazdy, Przełęcze: Przysłop, Wielkie Drogi,
Wierzbanowską no i na koniec hopki Pogórza Wielickiego. Czuć inwersje, w
dolinach chłodek, na górze ciepło.
Udany trip, Turbaczyk zaliczony, do tego Gorc. Szkoda tylko
że na wieży dłużej nie posiedziałem i widoków się nie naoglądałem.
Dobry (jak
na mnie) współczynnik „MTB w MTB”: 27,5km / 129,6km = 21,2. Dokładnie 21,2 % MTB w MTB.
(zdarzają mi się wyniki kilkuprocentowe)
Wędrowiec sprawdził się bardzo dobrze, wytrzymał trudy
rąbania po Beskidzkich kamolach i korzeniach. Tzn. tyle koło złapało mały
luzik, ale już go skasowałem.
7.10 - 2.15
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Złote Wierchy i Okrągła
d a n e w y j a z d u
118.40 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:62.00 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/iY8oGuK7scmdDivaA
https://www.alltrails.com/explore/map/16-08-2024-zlote-wierchy-i-okragla-97250eb?u=m&sh=qek9hh
Plan był zupełnie inny: Turbaczyk. A wyszło tak że dziś dokończyłem niedokończone sprawy z wczoraj, tj. zaliczyłem dwa tytułowe szczyty których nie chciało mi się zaliczać wczoraj.
Wyjazd po 10tej. No trochu późno ale może się uda zaliczyć
ten Turbacz? Plan jest niby taki żeby atakować grań Gorców drogami stokowymi z
Koninek. A jak się nie uda to może chociaż Stare Wierchy, tak żeby liznąć
Gorców? Wszak w schronisku na Starych Wierchach też pewnie mają naleśniczki i piwko. Jest porno i dusno. Idzie powoli żeby nie powiedzieć bardzo powoli. Do
tego zmęczony jestem nieźle po wczorajszem. Piję tylko energetyka za
energetykiem i wlokę się jak emeryt. W Mszanie jestem po 15tej i nie, to nie ma
sensu. Zanim zjem kebaba będzie 16ta. W Koninkach gdy wjadę na szlak 17ta. Na
Turbaczu 19ta. Gdy zjem naleśniki, wypiję piwo i odpocznę – 20ta. I zachód
Słońca. Zjazd w ciemnościach, w cywilizacji 21sza, w domu o 1szej w nocy……. I te
wszystko założenia, to pod warunkiem że nie będzie burzy (a może być, są
podejrzane chmury na horyzoncie). Nie, bez sensu. O 7-8 trzeba było wyjechać to
by to miało sens. Tak więc wciągam nieśpiesznie tego kebaba, i obmyślam plan B.
Uwielbiam tego kababa w Mszanie. Mały w cenie dużego :) Plan B jaki mi
przychodzi na myśl to te dwie tytułowe górki. Nie jest to może plan wielce
ambitny, raptem ze 2km terenu, ale nie zawsze musi być ambitnie. Obieram więc
czerwony szlak. Na dobry początek zaliczam ławkę Ambrożego, 420m n.p.m. :) No
szczyt to to nie jest, ale dobra i ławka :) Potem łagodny podjazd leśną drogą,
i wreszcie kawałek cienia, lasu. To był świetny wybór bo na Turbacz to brakło
by mi nie tylko czasu (dnia), ale i sił. Złote Wierchy, zdobyte! Całe 536m n.p.m!!! Drzemka na łące. Potem zawijas w prawo, i zjazd. W dół przez las,
potem przez pola. Przede mną wyłania się drugi cel. Okrągła, 625m n.p.m. Na nią
żaden znakowany szlak nie prowadzi. Kawałek przed asfaltem dostrzegam strrrromą ścieżkę w górę, w prawo. Zaatakuję nią Okrągłą, choć pierwotnie chciałem inną
drogą. No wypych konkretny. Ale w sumie to samo miałem wczoraj, tylko że w
dawce x10, i z burzą na plecach ;) Więc się nie przejmuję. Fajny taki
bikeclimbing. Jak za starych dobrych czasów, gdy się zaliczało te szczyty
nałogowo ;) Techniki różne. Gdy zwykłe pchanie nie wchodzi w grę, moja
sprawdzona metoda to: zacisnąć hamulce - krok do przodu – wypych roweru siłą
rąk, do wyprostu – hamulec – krok – wypych rękami i tak na zmianę. Można też
rower ciągnąć a nie pchać. Prawą ręką łapię wtedy za sztycę. Największe
stromizny – rower bokiem, o korzeń, o drzewo zahaczyć, byle tylko nie spadł. I
stopy też zahaczać o kamienie, korzenie. Super zabawa :) Pod warunkiem, że nie
ma burzy na plecach. Docieram tą stromizną do niedużej łąki. Chwilka
odpoczynku, i kolejną stromą ścieżką bystro pod górę. Za kawałek wreszcie
wypłaszcza się, i uroczyście podjeżdżam może ze 100 metrów, przed samym
szczytem :) Myślałem że będę musiał się zadowolić fotką roweru przy betonowym
słupku, który wyznacza szczyt. Lub wręcz odnaleźć najwyżej rosnące drzewo, i
zrobić zdjęcie opartego o nie roweru. Tak przecież bywa na mało znanych,
pomniejszych szczytach. A tu oprócz betonowego słupka, i kilku potężnych
drzew jest też ładna drewniana tabliczką „Okrągła 625m n.p.m.” a nawet dwie
miniławeczki! Zjazd drogą którą planowałem pierwotnie wjechać. Która jest zaznaczona na
mapie Compassu jako droga. I faktycznie DROGĄ JEST. Łagodnie nachylona,
zjeżdżalna i częściowo podjeżdżalna na rowerze… Ale i tak podobała mi się ta
wspinaczka zboczem ;) Kiedyś tak na Luboń Wielki się wspinałem ;) Zjazd tak
samo jak wczoraj, asfaltem stromo w dół do Mszany. Zakupy w Biedrze. Do domu
powrót dla odmiany przez Kasinkę Małą, Pcim, Myślenice, i przez Pogórze
Wielickie w poprzek do Krk.
Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562
Złote Wierchy 536
Okrągła 625
10.05 - 00.0
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Szczebel (niedokończone sprawy)
d a n e w y j a z d u
115.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/aB5cMCuhz7uy9Ltk6
https://www.alltrails.com/explore/map/15-08-2024-szczebel-e1cd50f?u=m&sh=qek9hh
No więc zachciało mi się górek. Albo raczej „górek”. W
sensie orki na MTB po beskidzkich szlakach. No i mam czego chciałem :) Padło na
Szczebel!! Czemu tak!? A nie klasycznie na Turbaczyk?! Bo miałem tutaj
niedokończone sprawy: Szczebel jest to jeden z ostatnich (jeśli nie ostatni)
wysoki, tj. ~1000m niezaliczony szczyt w Beskidzie Wyspowym. Swoją drogą
wypadało by uzupełnić tabelkę z górskimi zdobyczami po prawej stronie bloga,
gdyż jest ździebełko nieaktualna ;)
Wyruszyłem wydawało mi się wystarczająco wcześnie (jak się
potem okazało – niewystarczająco), godz. 8.35. Szczebel atakować zamierzam
szlakiem z Lubnia. A jak Lubień, to kurs na Myślony. Wieliczka, Koźmice
Wielkie, Gorzków, Borzęta, Myślenice. Ile ja razy jak orałem tą drogę gdy
budowałem formę, gdy byłem jeszcze niedzielnym rowerzystą. Upał narasta, a i
chmurek coraz więcej. Jest ryzyko burz, ale jak wczoraj patrzyłem na prognozy
to tak bardziej późnym popołudniem. Powinienem zatem zdążyć zjechać do
cywilizacji (yhym). Posilając się niezliczoną ilością energetyków docieram w
tym ukropie do Myślenic, no i potem ostatnia prosta: serwisówką wzdłuż
Zakopianki do Lubnia. W okolicach Pcimia na wprost przede mną wyłania się Cel mojej podróży :) Potężny masyw Szczebla zawsze robił na mnie wrażenie. Stromizna
jego zboczy również. Na zdjęciu nie widać w całej okazałości nachylenia
najstromszego, północnego stoku ;) Gdyż nie patrzy się na ten stok całkiem z
profilu, tylko tak trochę z przodu. Ja „wjeżdżał” będę po zboczu wschodnim, tj.
tym po lewej na zdjęciu. O średniej, ale i tak znaczącej stromiźnie. Zjeżdżał
zaś po stoku południowym, najmniej stromym i z najmniejszą wys. względną –
opada ono bowiem w stronę ponad 600m przełęczy, a nie aż w dolinę Raby. W
Lubniu skręcam w ulicę Tęczową (FUJ!!), wiadukcikiem przekraczam Zakopiankę, i
chwilę po godz. 12tej wjeżdżam na czarny szlak. Początkowo trochę błota,
stromizny umiarkowane, no nawet daje się jechać :) Ale to tylko miłe złego
początki ;) Coś tam podjeżdżam jeszcze do zakrętu w prawo, tj. wiaty
myśliwskiej i kapliczki. I jeszcze kawałek za. Potem, zgodnie z gęstniejącymi
na mapie poziomicami jazda przestaje być możliwa. Zaczyna się mozolny wypych kamienistą rynną. Zdjęcia oczywiście W OGÓLE nie oddają tej stromizny. Do tego pomimo lasu zaduch straszny, pot leje się wiadrami. A
ja wziąłem tylko litr wody, bo po co więcej na taką górkę ;) Mijam kilku turystów,
im wspinaczka idzie równie powolnie co mnie. Z tym że ja taszczę 17kg złomu ze
sobą ;) Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze nadchodzi, od tyłu, zza pleców…
Grzmi… No nieźle się wkurwiłem. Przecież raptem godzinkę temu, gdy wjeżdżałem
na szlak pogoda była jeszcze stabilna… Patrzę na radar burz, no i faktycznie
idzie jakieś cholerstwo… Może przejdzie bokiem? No nie powiem. Raz że jestem
zły, dwa że się boję, do tego gorąc, końcówka picia, coraz bardziej chore
nachylenie, ja tarabanię się z tym złomem coraz wolniej, i zaraz z wysiłku
dostanę migotania przedsionków. Ale chciałem to mam swoje „górki” :) Piechurzy
którzy nie muszą taszczyć ze sobą rowerowego złomu już mnie wyprzedzili. No boję się burzy w górach. Oczywiście to jest dziki szlak, tu nie ma
kawałka wiaty, to nie jest Lasek Wolski czy Puszcza Niepołomicka. A ja nie mam
ubrania p/deszczowego. Bo po co brać skoro niby miałem zdążyć przed ew. burzą? Mam
tylko folię NRC. Gdy zaczyna padać zakładam ją na siebie w roli peleryny. No
nie pozostaje nic innego tylko przeć jak najszybciej w górę. Może na Małym Szczeblu będzie jakaś wiata? Nie, nie ma. Tylko tabliczki z nazwą szczytu. 776m
n.p.m. Czyli jeszcze 200m wspinaczki pod górę. W ogóle to po drodze miała być
niby jakaś jaskinia – Zimna Dziura. Miałem myśl żeby w niej się schronić. Ale
minąłem miejsce na szlaku gdzie wg mapy jest ta jaskinia i jej nie znalazłem. No to cisnę
dalej z tym stalowym złomem na granicy zawału, spocony, spragniony, z
szeleszczącym cholerstwem na sobie. I zaparowanymi okularami które muszę zdjąć i
iść na wpół ślepy ;) Kawałek przed szczytem już wiem że jednak burza przeszła
bokiem. Chyba poszła doliną Raby na Myślenice. Na szczycie pogoda stabilizuje się,
przestaje padać i nawet wychodzi niebieskie niebo gdzieniegdzie spomiędzy
chmur. Wtarabanienie się z Lubnia na Szczebel zajęło mi dokładnie tyle ile
pisze na mapie: 2,5h :) No widoki urywają łeb. Widoki na północ, tam gdzie
najstromsze zbocze (foto tytułowe). Jest też wielka biała płachta, stąd chyba
startują paralotniarze, też na północ. Na szczycie są też ławeczki, stoliki, maszt z
flagą Polski, tablice pamiątkowe, kosze na śmieci, mapy, no jest urwa wszystko… Wszystko poza kawałkiem cholernej wiaty, skrawkiem dachu nad głową. Ja rozumiem że góry mają być dzikie, i w ogóle. Ale
naprawdę nie zaszkodziło by gdyby na każdym ważniejszym turystycznie szczycie
postawić małą drewnianą wiatę, jako awaryjny schron dla turystów… Jako że wg
radarów pogoda dalej nie jest całkiem stabilna, a ja zaraz skonam z pragnienia,
szybko zbieram się na dół. Zielonym szlakiem, na przęł. Glisne. (Bo jest też
czarny do Mszany ale tam to jest jeszcze większy hardcore patrząc na km / przewyższenie). No i
ten zielony całkiem spoko. Nachylenie rozsądne, rozmiary kamoli takoż. Sporo
zjechałem, a gdyby nie było mokro i ślisko, to zjechałbym więcej. Trzeba było w
obie strony zielonym. Po drodze zaliczam jeszcze Małą Górę 883m n.p.m. Po
wyjeździe z lasu wyłania się widok na wielki masyw Lubonia Wielkiego. I
nadajnik na szczycie. Zjazd zajął mi coś koło pół godzinki. Z Glisnego siup w
dół asfaltem do Mszany. Nachylenia po 12,13,14%! Przynajmniej tak mówią znaki.
W zasadzie miałem tu zboczyć znowu w czerwony szlak, i zaliczyć dwie mniejsze
górki, ale mam dość na dziś. I nie ma picia, ani sklepu z piciem. Sklep jest dopiero w Mszanie Dolnej. Innym razem zaliczę te górki (okazuje
się, że zaliczę je nazajutrz). W Mszanie wlewam w siebie litr życiodajnych
kolorowych płynów na raz :) Powrót standardowo i bez przygód: Kasina, Wiśniówa,
Dobczyce, Wieliczka. W Dobczycach super kebab. W domu przed 22gą.
No skatowałem się nieźle, ale w sumie jestem zadowolony.
Kolejny szczyt do kolekcji, a właściwie to kilka szczytów (lista). Z wniosków:
- Szczebel nie nadaje się na rower
- Rower nie nadaje się wjazd na Szczebel
- Nie ma sensu jechać rowerem na Szczebel
- Turbacz nadaje się na rower, i trzeba jechać rowerem na
Turbacz :)))
- pogoda w górach zmienia się bardzo szybko
Zaliczone szczyty (pogrubione
– nowości):
Mały Szczebel 776
Szczebel 976
Mała Góra 883
Przeł. Glisne 634
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562
8.35 - 21.35
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Lubomir !!!
d a n e w y j a z d u
99.00 km
6.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Dlaczego 3 wykrzykniki w tytule? O tym za chwilę. Przeca niewysoka górka na której
byłem wiele razy.
W piątek udało mi się wyrwać z pracy o 15tej i uznałem to za
dobrą okazję żeby zaatakować Lubomira. Raz w roku odwiedzić wypada. A w ub.
roku nie byłem, ostatni raz w 2022. Upał póki co piekielny (ale to ulegnie
zmianie). W Wieliczce wciągam kebaba, a potem wciągam słynną ściankę Kopernika.
Tzn. stromy podjazd z centrum Wieliczki do Sierczy, z kocich łbów, maxy pod
20%. Trzeba trochę pojeździć na młynku. Nie po to bowiem płaciłem za korbę z 3
tarczami żeby używać tylko dwóch ;) Dojazdówka asfaltem przez Dobczyce,
Wiśniową. Szybkie tankowanie (energetyka) w Biedrze. Pogoda ulega zmianie,
zachmurza się całkowicie, ale prognozy deszczu nie przewidują. Za Wiśniówą
skręcam w prawo, na Kobielnik. Póki co nabieram wysokości asfaltem. Kilka
zakrętów i wiadro potu dalej, jestem na przeł. Jaworzyce. 576m n.p.m. Znam już
na pamięć te wysokości, tyle razy te góry zjeździłem. Godz. 18.40, czyli czas
dobry, do zmroku daleko. W prawo dalej stromo asfaltową dróżką przez
przysiółki. Wszędzie nasrane tablic „droga prywatna”, „zakaz wjazdu”. Ale to są
jakieś spory, wojenki mieszkańców. Prawdopodobnie zazdroszczą oni właścicielom
funkcjonującego na końcu asfaltu pensjonatu „Gościniec pod Lubomirem”, i stąd
te złośliwości. Za tym hotelikiem asfalt się kończy i zaczyna właściwa część
wycieczki, tj. przejazd szlakiem. Upuszczam powietrza z oponek, znowu zrzucam
na młynek. I mniej lub bardziej zgrabnie wspinam się szutrową, wijącą się
serpentynami drogą. Za szlabanem szlak przybiera formę typowej już beskidzkiej
leśnej drogi, pełnej kamieni, korzeni i kolein. Jak zawsze co chwila
odpoczywam. I tu właśnie, na ostatnich kilkuset metrach już nie jest tak jak zawsze
:) Bo zawsze ostatnie najstromsze 300-400-500m podprowadzałem, i nie widziałem
perspektyw na podjechanie tego. A dziś? No odpoczynków co nie miara, ale
WSZYSTKO WCIĄGNIĘTE, co do metra!!! Pierwszy raz w życiu. Ale jak mi się to
udało? Nie wiem. Nachylenie przecież się nie zmniejszyło, a Lubomir się nie
zapadł. Mam pewne hipotezy:
- większa masa kierowcy, >100kg, i większy nacisk na tyle
koło, lepsza trakcja
- szersze opony, 2,25”
- zablokowany w obniżonej pozycji widelec
- kamienie którymi kiedyś wysypano tą drogę częściowo
wsiąkły w ziemię
A pewnie jest to połączenie wszystkich 4 czynników. W
każdym razie jestem mega zadowolony :) Na szczycie krótka pauza pod obserwatorium. Temp. ledwie 13’C! Ale wysiłek taki, że jest to przyjemna
temperatura. Ogólnie na szlaku pustki, ze 4 osoby widziałem na odcinku do
Lubomira, a potem to już zero. Rozpoczynam nieśpieszny zjazd, przez Łysicę do
schroniska na Kudłaczach. Na zjeździe poszło mi już trochę gorzej. Nie wszystko
zjechane, zabrakło odwagi. A zdarzało się zjechać całość. No ale nie można mieć
wszystkiego, raz idzie lepiej pod górę, a raz w dół. Po drodze pauza na
ławeczce w punkcie widokowym. No tutaj to widoki są iście nieziemskie – foto
tytułowe. Końcówka zjazdu na Kudłacze już w półmroku. Szybki zlot asfaltem serpentynami
do Pcimia. Tankowanie w Biedrze, dorzucanie atmosfer do oponek. I potem raz jedną, raz drugą stroną Raby do
Myślenic. Przejeżdżam jeszcze tylko przez rozimprezowane Zarabie, no i trzeba
dociągnąć jeszcze 30+km w poprzek przez hopki Pogórza Wielickiego. Borzęta, Gorzków, Koźmice Wielkie. Przyjemna,
ciepła noc i rozgwieżdżone niebo. W domu przed pierwszą. Udana wycieczka, mała
górka a cieszy. Ilość MTB w MTB: 6km / 99 km = 0,06. Czyli 6% MTB w MTB. Taki mój standard D:
https://photos.app.goo.gl/sxkxcHCQrFrY1qMP6
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/5-07-2024-lubomir-d3d9446?u=m&sh=qek9hh
Kategoria > km 050-099, Terenowo
Turbaczyk 2
d a n e w y j a z d u
106.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Mniam!
Mam trochę dość kręcenia się po mieście z wielką torbą z
kebabami. Ostatni dzień wydłużonego o piątek weekendu postanawiam przeznaczyć
na strzał na Turbaczyk. Piątek oraz sobota miały wg prognoz miały być upalne
oraz burzowe, a niedziela bardzo upalna i nie burzowa. Oczywiście prognoza się
nie sprawdziła, i burza odwiedziła MŁP właśnie w niedzielę :) Kupuję bilet na
fajny pociąg: KRK 9.30 – N. Targ 11.30, 40zł cena biletu.
Wzuwam terenowe oponki, toczę się nieśpiesznie na dworzec.
Zdążam na spokojności wciągnąć kababa i sadowię się w pociągu. Minutę przed
odjazdem wpada jakaś rodzinka z dziećmi. Ale to są nie ogary. Z rozmowy słyszę
że nie mogli znaleźć wagonu nr 4. Że same DWÓJKI były namalowane na wszystkich
wagonach :DDD No ludzie chyba pierwszy raz widzą pociąg na oczy, i nie słyszeli
o klasie 1szej i 2giej. A numery wagonów były tam gdzie miały być, czyli na
drzwiach. Tak czy inaczej podróż mija szybko i bez przygód. Niepokoi mnie tylko
dziwna pogoda. Jest upalnie, to się zgadza. Ale miało być całkiem bezchmurnie a
tymczasem jest zachmurzenie całkowite… W Nowym Targu szybka fotka na tle Tatr i
wspinam się asfaltem na Kowaniec. Ale skwar. A w ramach poznawania nowych
szlaków Turbacz zaatakować postanawiam szlakiem zielonym. Na mapie prezentuje
się zachęcająco: poziomice tylko na początku układają się gęsto, potem są w
sporych odstępach. I tak też jest w rzeczywistości. Najpierw mozolny wypych. Do
wyboru: rower pchać można kamienistą rynną albo ścieżką pośród borowin i
młodych iglaków :) Ja wybieram opcję nr 2. Gdy nabierze się wysokości szlak
wypłaszcza się i jest w miarę płynna jazda. Odpoczynki co chwila, ten upał mnie wykańcza. Napędza mnie głównie wizja piwka w schronisku i tylko dzięki temu
trwam i wspinam się do góry. Widoki na Tatry też są, ale takie dziwne, przez
ten płaszcz z chmur. Z plusów nie trzeba klajstrować się kremem z filtrem. Coraz
bardziej zurbanizowane te Gorce. Coraz więcej domków letniskowych wysoko na
szlaku. Jest nawet bistro na jednej z polan. SRALÓWKI. Tak się nazywa polana z
bistro :D Doping od turystów oczywiście jest, dziś każdy kto jedzie na Turbacz
na nie elektryku uważany jest za prawdziwego herosa, takie czasy. Idzie
mozolnie ale wreszcie docieram do znajomego zwornika szlaków - Bukowiny
Waksmundzkiej. No stąd to już tylko formalność, już czuję zapach piwka na
Turbaczu. W międzyczasie pogoda normalnieje i wreszcie wychodzi Słońce. Za
znajomym zakrętem w lewo wyłania się wielka bryła schroniska. Oczywiście
reprezentacja e-bików to jakieś 80% zaparkowanej tu floty. Kupuję to co zawsze,
tj. piwo + naleśniki z dżemem. To jednak nie wystarcza, jedno piwo to za mało
żeby się zregenerować po takim wysiłku. Musi wejść drugie. Zwiedzam schronisko
i ogólnie cieszę się przebywaniem w tym pięknym miejscu ale trzeba powoli się
zbierać. Zaliczam jeszcze sam szczyt z obeliskiem. Ścieżka prowadząca do niego
w całości podjechana / zjechana. Póki co zjeżdżam czerwonym a potem się
zobaczy. Tzn. na Rozdziele tak bardziej sprowadzam niż zjeżdżam. Głupio by było
wyebać. Znowu jakoś nie mam sił i chyba czasu zjeżdżać do Rabki. Skręcam w
Kopaną Drogę przez Tobołów zjadę do Koninek. Zalegam jeszcze na dobre 40 minut
na ławeczce pod wyciągami. Zjazd leśną ubitą drogą to już formalność, leci się
szybko. Raz dwa jestem pod ośrodkiem wypoczynkowym w Koninkach. Dopadam
wreszcie jakiś sklep, dobrze że mam trochę grosza bo kartą się nie da. Od
Turbacza jechałem bowiem bez żadnego picia, tylko o tych piwkach się trzymałem.
Na przystanku dobijam brakujące atmosfery do oponek. Szybki zlot asfaltem do
Mszany. Wciągam jeszcze kebaba w moim ulubionym miejscu. Mały kebab jest tu
wielkości dużego. Duży jest wielkości nie wiem czego i nie chcę wiedzieć. Chyba
duży jest dla 2 osób. Albo dla Pudziana. Mozolny podjazd do Kasiny. A pogoda
coraz bardziej niepewna się robi, te chmury… Patrzę na radary burzowe i
faktycznie idzie coś dużego z zachodu, od Czech. Póki co jest daleko. Ale i
tak wiem że trzeba cisnąć a nie zamulać. Nie mam żadnego ubrania p/deszcz,
nawet kurtki. A głupio byłoby utknąć np. o 23ciej w Dobczycach i kiblować tam
do północy. Jeden podjazd, i sru w dół. Drugi podjazd na przeł. Wielkie Drogi i
sruuuuu aż do Dobczyc. Terenowe opony buczą strasznie, a na kierownicy czuć
drgania. Tuż przed Dobczycami wzmaga się wiatr i pierwszy raz w oddali widzę
błyski. Tak więc przyspieszam tempa, po zmęczeniu nie ma śladu, burza to dobry
motywator dla rowerzystów ;) W drodze do Wieliczki błyska się coraz bardziej
ale grzmotów nie słychać ciągle, więc jest daleko. Zdążę. I zdążąm. W domu o
22.55. Burza dotarła do Krk koło północy :)
Udana wycieczka. Turbacz zawsze spoko, nowy szlak poznany.
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-july-1-2024-c5f7756?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/TmTngizmHxgsKabW6
x - 22.55
Kategoria > km 100-149, Terenowo
TTT!!!
d a n e w y j a z d u
112.69 km
28.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-may-14-2024-d07e70e?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/28qX24brP2Ga23de7
Tak mnie kusiło żeby w
majówkę zaatakować jeszcze jakieś górki, mam na myśli górki na MTB. Wzułem
zatem Dziadkowi Cube'owi terenowe laczki 2,2”. Właściwie myślałem bardziej o
Lubomirze, niż o Turbaczu. Bo po pierwsze na początku maja wysoko w górach jeszcze
może być błoto (śnieg?). A po drugie to Turbacz to raczej pociągiem bym wolał
podjechać. A w majówkę nawet nie ma sensu patrzeć na pociągi bo wszystko nabite
po dach pewnie.
Ale wstałem w sobotę rano, wszedłem tak z głupa na rozkład PKP,
i... I…! 10.20 expres (Wawa-) Krk - N. Targ (-Zakopane), zapełniony może w 20%!
Bilet 55zł, ujdzie. Kupuję przez net bilet, wciągam parówy i jadę na dworzec!!!
Krk Główny rzecz jasna, bo to express. Pociąg faktycznie puściutki. Lokuję się
w wagonie wraz z kilkoma innymi bikerkami/bikerami. Jedna Pani nieźle zakręcona
;) Jak pociąg ruszył zorientowała się zamiast do Krzeszowic czy tam innych
Katowic jedzie do Nowego Targu :D Inne rowerzystki ją pocieszały że tam też
jest gdzie pojeździć, tylko górek więcej ;) Temp. na zewnątrz 27'C, tako rzecze
wyświetlacz w pociągu. W New Targu planowo, o 12.20. Zanim zaatakuję Króla
Gorców, atakuję Decathlon. Gdyż nie mam rezerwy (dętki), ino łatki, a trochu
strach tak jechać. Plan podjazdu ułożyłem w pociągu: zamiast jak zwykle żółtym
pieszym lub czerwonym rowerowym z N. Targu, znalazłem opcję którą jeszcze nie
jechałem. Czarny rowerowy z Waksmundu (pierwsza wieś na wschód od miasta).
Opisany również jako Turbacz Time Trial. Wyścig taki, uphill jest tam ponoć organizowany.
Obieram zatem ścieżkę Velo Dunajec, i raz dwa jestem w Waksmundzie. Przejeżdżam
most na Dunajcu, i asfaltową ścianką wdrapuję się na jeden z Gorczańskich
grzbietów. Za plecami fe-no-me-nal-ne widoki na Tatry, jez. Czorsztyńkie, oraz
panorama New Targu. Asfalt kończy się, na postoju spuszczam zatem nieco
atmosfer z 29” kiszek, i zaczynam terenowy podjazd. Leśna ubita droga,
nachylenia rozsądne. Warunki super - błota praktycznie brak, rower cały w
suchym pyle. Szlak bardzo przystępny, niemal całość w siodle. Nie tylko wielki
SUV Mercedesa, ale nawet Pasek kombi się wdrapał tutaj całkiem wysoko, do
jakichś domków letniskowych. Szlak ostro skręca w prawo, znaczy to że zdobyłem
przeł. Czarnotówkę. Postanawiam także wjechać na szczyt po lewej o takiej samej
nazwie – Czarnotówka, 766m. n.p.m. No tak bardziej wprowadzić, niż wjechać ;) Mijam
dwie szerokachne szutrowe autostrady, na których widzę ostatnie nie terenowe
auta. Potem to już tylko jeden Land Rover mnie minie (chyba dostawa na Turbacz).
Szlak ma pewne nieoznaczone rozwidlenia, ale one i tak łączą się, nie sposób
zabłądzić. Na wys. ~1000 m n.p.m. zupełnie inny krajobraz niż w dolinach:
drzewa liściaste (głównie buki) – zupełnie bez liści!!! No w Górach przyroda
później budzi się do życia. No i myślałem że będzie tak jak zawsze: leniwa
wspinaczka, z co chwila pauzami nie wiadomo po co i na co. Żeby tylko pod byle
pretekstem coś opierdolić, czegoś się napić, zrobić zdjęcia buków bez liści
etc… Aż tu w połowie podjazdu natrafiłem na pewną Panią. Opaloną, umięśnioną
sportsmenkę, tak po 40-ce. Ale to można było zobaczyć tylko po twarzy, nie
patrząc na twarz to można byłoby dać Jej i 20 lat ;) Na „zwykłym” tj.
nieelektrycznym bicyklu. Przywitałem się jak wypada, wyprzedziłem. I zaczął się
prawdziwy TURBACZ TIME TRIAL!!! Nigdy nie sądziłem że dam radę tak szybko
jechać szlakiem pod górę. Kilka razy zamienialiśmy się pozycjami (jakkolwiek
dwuznacznie by to nie brzmiało). Doping widowni też mieliśmy :) takie czasy, że
jak ktoś jedzie na Turbacz na nieelektryku, to uważany jest za prawdziwego
twardziela. Przez te zawody fotek z drugiej połowy podjazdu brak, jest już tylko
spod Turbacza. Ja byłem w gorszej sytuacji, bo przegrać z kobietą trochu wstyd.
No i… nadludzkim wysiłkiem, na granicy zapaści sercowo – naczyniowej, ale
wyścig ten wygrałem :) Zameldowałem się pod schroniskiem jakąś minutę przed
Przeciwniczką. Ale nie wiem czy to się liczy, takie zwycięstwo w pojedynku z
kobietą. Z drugiej strony, na moją obronę mam to, że ja byłem w ciąży
(spożywczej), a ona nie. Oraz jej wypasiony Spec z Foxem w kolorze Bianchi (?!)
ważył pewnie z bidonem max 12kg.A mój Czołg z bagażem ponad 20kg pewnie. Mniejsza
o to. Jak tylko wróciłem do świata żywych, od razu pognałem do schroniska zamówić
naleśniczki i piwko. Lub raczej piwko i naleśniczki. Tłum ludzi, nigdy nie
widziałem aż takiej frekwencji. Jest nawet +- ośmiolatek na małym rowerku
(non-electric!) Piwo w plastikowym „kuflu” co to za zmiana?! Nacieszyłem się
jeszcze chwilą w tym pięknym miejscu, i zaatakowałem sam szczyt Turbacza, 5
minut jazdy. Wszystko podjechane/zjechane :) Fotka pod obeliskiem i trzeba
wracać. Na razie czerwonym szlakiem, a potem się zobaczy. Najbardziej błotnistą
kamienistą rynnę sprowadzam, bo prawie wyglebiłem. A tu mija mnie wycinak który
tą rynnę atakuje w siodle pod górę… Jedzie na zwykłym rowerze a ciągnie jakby
jechał na elektryku :D Na rozstaju za Obidowcem zastanawiam się nad dalszą
drogą. Do Rabki za późno jechać, jest 17.30. Skręcam w Kopaną Drogę (jak nigdy
sucha, nie błotnista!) i zielonym obok wyciągów (Tobołów/Tobołczyk). Na
rozstaju turystka pyta mnie o najlepszy szlak na dół, do Koninek. Szuka szlaku w
górach za pomocą nawigacji Google :D Powodzenia :D Zerkam na mapę Compassu, i
tłumaczę co i jak. IMO Compass Uber alles jak chodzi o mapy Beskidów. Sam na
rozstaju obieram sprawdzony, czerwony rowerowy w prawo. Raz, w jesieni ub. roku
wybrałem czerwony w lewo, i to był gorszy wybór. Wytłukło mnie tam porządnie na
drodze wybrukowanej otoczakami. Zasuwam szybko w dół szutrówką, i lekko tylko
wytrzęsiony, raz dwa jestem przy ośrodkach wczasowych w Koninkach. Stamtąd
szybko lecę asfaltem w dół do Mszany. Tu ciekawa sytuacja – jakiś wielki
ptaszor leci tuż moim łbem. No dosłownie z pół metra od kasku! Myślałem że to
jakiś jaszczomp chce upolować takiego dorodnego grubaska. Gdy ptaszor odleciał
trochę dalej, i usiadł na słupie zobaczyłem że jest to wielka, NIEBIESKA PAPUGA.
Naprawdę, ja tylko jedno piwko wypiłem na Turbaczu, nic więcej! Może to dowód na
globalne ocieplenie, że takie afrykańskie gatunki osiedlają się w Gorcach?! W
Mszanie wciągam super kebsa, dobijam brakujące atmosferki do opon, i toczę się
powoli do domu. Na podjeździe na przeł. Wielkie Drogi, po zmroku, wyprzedzają
mnie… trzy malczany, 126p, jeden za drugim… Tego już za wiele. Brakuje w nich
tylko niebieskich papug za kierownicą. Po solidnie przejeżdżonej po górach
majówce noga podaje, tak że sprawnie wciągam ostatnie dzielące mnie od domu
kilkadziesiąt km asfaltu. Urozmaicam sobie nieco powrót, i w Wieliczce zjeżdżam
w dół, stromą (maxy pod 20%!) brukowaną uliczką M. Kopernika. Na szosce
niewykonalne, brakło by hamulców. Na MTB z 2x BB7 się da. W domu koło północy.
Udana wycieczka, Turbaczyk
wszedł pięknie. A ten wyścig na podjeździe, co za emocje!
Kategoria > km 100-149, Terenowo