Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Wpisy archiwalne w kategorii

Terenowo

Dystans całkowity:16367.49 km (w terenie 1253.55 km; 7.66%)
Czas w ruchu:832:38
Średnia prędkość:16.91 km/h
Maksymalna prędkość:75.30 km/h
Suma podjazdów:159774 m
Liczba aktywności:169
Średnio na aktywność:96.85 km i 5h 30m
Więcej statystyk

3ci Turbaczyk & Gorc :)

d a n e w y j a z d u 129.60 km 27.50 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wędrowiec
Sobota, 7 września 2024 | dodano: 18.09.2024



https://photos.app.goo.gl/5V8NX8hVuFdxRHqD6

https://www.alltrails.com/explore/map/7-08-2024-turbaczyk-3-1d94108?u=m&sh=qek9hh

Chrzest bojowy Wędrowca ;) Do tej pory jeździłem na nim tylko po mieście, na kurierce. Ale trzeba sprawdzić co to warte w swoim naturalnym środowisku, tj. w terenie :)

Padło na Turbaczyk. Wahałem się nad innemi górkami, ale wizja piwka i naleśniczków ze schroniska była zbyt silna. Chciałem podjechać do New Targu pociągiem o 5.30, tym co ostatnio gdy startowałem na Budapeszt. Ale nie ma, zlikwidowany. Pewnie nowy rozkład od września wszedł. Najwcześniejszy pociąg o wpół do ósmej. Na ten też się udaję. W pociągu frekwencja duża, ale to stary EZT, więc rowerów wejdzie tu każda ilość. Po drodze obmyślam plan ataku na szczyt. Wynalazłem na mapie drogę którą jeszcze nie jechałem: czarny rowerowy z Ostrowska, do Bukowiny Waks. I końcówka potem już jest jedna, czarny/niebieski/żółty/zielony pod schronisko. W N. Targu przed 11tą. W mieście wciągam kebaba, kupuję jakieś picie, i wyjeżdżam z miasta Velo Dunajec. W Ostrowsku bez problemu odnajduję oznaczenia czarnego rowerowego. Asfaltowa ścianka kończy się, i wjeżdżam w teren. Ale jaki teren! No czegoś takiego się nie spodziewałem. Szlak jest de facto rynną wysypaną piachem. W górach też susza. Przy normalnej pogodzie tą rynną pewnie płynie błoto. Ale da się jechać, to nie jest kopny piach, tylko takie wyschnięte na wiór, zbite błoto raczej. Na drzewach pierwsze żółte liście. Albo susza, albo już jesień. Albo jedno i drugie. Mała regulacja przerzutek, zmniejszanie ciśnienia w oponkach itp. Jakieś tam fotki, walka z samowyzwalaczem na 10 sek… Niemal całość do podjechania, super. Tylko gdy mija mnie jakaś terenówka to tumany kurzu długo unoszą się potem w powietrzu. Pot leje się strumieniami, taki ukrop. Znajduję oznaczenia, strzałki do jakiegoś „Pomnika Ogniowców”. Odbijam ze szlaku aby obadać ten temat, ale zawracam, szkoda czasu. Docieram do Bukowiny Waks. i dalej już znana droga. Mijam wycieczkę klubu rowerowego "Bez Kasku". Kasków nie mają za to silniki w fullach - owszem. Co za idioci :D Tymczasem pod górę nachylenia rozsądne, mało kamieni, prawie całość do podjechania. Podjazd zajął mi od asfaltu na spokojnie 1,5 godzinki, z odpoczynkami. Pod schroniskiem przed 15tą tak że młoda godzina. Naleśniczki, 2 piwka, zwiedzanie schroniska, fotki itp… Uwielbiam to miejsce. Potem atakuję jeszcze sam szczyt góry, z obeliskiem – fajna ścieżka po korzonkach. Plan powrotu obmyśliłem zaś ciekawy – wrócę przez Gorc :) Raz tylko byłem na tej górze, parę lat temu. Tak więc przez Długą Halę, Kiczorę jadę na Jaworzynę Kam. Trochu się zasiedziałem przy Kapliczce Bulandy. Ale to miejsce sprzyja takiej zadumie, przemyśleniu pewnych spraw. Czasu było niby tak dużo a już zrobiło się po 17tej. Do zachodu Słońca niecałe 2 godzinki, trza się spieszyć. Zielonym szlakiem kieruję się na Gorc. Trochu nielegal, bo to Park Narodowy, i przekreślone małe rowerki na słupkach, ale co zrobić. I tak uważam że szkody dla przyrody czynię tysiąc razy mniejsze niż jeden motór krosowy jadący pierwszą lepszą leśną drogą. Zresztą te przekreślone rowerki na tych słupkach są takie malutkie… Tabliczki może 10x10cm… Jak takie malutkie to mozie jednak wooolnoo tym lowelllkiemmmm…??? Szlak stanowi wąska ścieżka, zagubiona w gąszczu gorczańskiej roślinności. Może to dlatego zakaz, z piechurem się nie wyminie. Ale o tej godzinie pustki na szlaku. Ścieżka łagodnie opada w dół, no super się śmiga po tych korzonkach :) Dookoła na wpół uschły świerkowy las. Naprawdę magiczne miejsce. Potem szlak się poszerza, do rozmiaru zwykłej leśnej drogi. Robi się całkiem chłodno, po upale nie ma śladu. Mijam polanę z ławeczkami – Przysłop. Jeszcze kawałek leśną drogą. Potem szlak odbija z tej drogi w lewo. w wąską, i stromą zarośniętą ścieżkę. Ale nie taką jak na początku zielonego szlaku. Po prostu ciężki wypych, wspinaczka, tarmoszenie roweru na ramieniu pod górę… Do tego obleciało mnie stado much. No trochu mam dość.. Za to za plecami super widoki, morze gór! W międzyczasie gdzieś znikły zielone oznaczenia szlaku, nie wiem czy dobrze idę… Tak, dobrze :) Wyłania się na końcu tej ścieżki wielka sylwetka wieży widokowej na Gorcu! Uff… Nie chciałbym zabłądzić w górach, bo jest 18.30. Triumfalny wjazd, ostatnie metry na rowerze, nie z rowerem ;) Kawał wieży. 27m drewniana konstrukcja robi wrażenie, przecież to jest wysokość 8-piętrowego budynku. Oprócz tego różne ławeczki, tablice, kamienie pamiątkowe, itp. Jest nawet apteczka dla turystów na słupku. Wbiegam na szczyt, bo czasu mało! Rozglądam się szybko dookoła, rzut oka na panoramę, kilka zdjęć, nie ma czasu na dłuższą kontemplację. Dwóch piechurów chyba szykuje się tu do noclegu. Szczyt wieży jest bowiem zadaszony, a pięterko poniżej ma pełne drewniane ściany, i może służyć jako schronienie przed burzą/deszczem. Zbiegam na dół, i trzeba lecieć. Zachód Słońca za jakieś 10 minut :) Pierwotny plan zakładał zjazd nowym (w sensie nie jechanym przeze mnie), niebieskim szlakiem na przeł. Przysłop. Tak skróciłbym sobie ZNACZNIE drogę, i nie musiałbym okrążać szosą No. 968 Wielkiego Wierchu, no i wspinać się na tą przełęcz Przysłop asfaltem. Ale jak patrzę na mapę ten niebieski to jest ładnych 6km stromego szlaku. Trochu strach o zachodzie Słońca się w takie coś pakować. Wybieram bezpieczniejsza opcję. Zjazd purpurowym (bo to jest chyba taki kolor) szlakiem rowerowym na przeł. Wierch Młynne, i tam już asfalt. Idzie raz dwa, w miarę gładka leśna droga. Stromizny też czasem są, pewnie odcinki sprowadzam, szkoda ryzykować gleby w tym półmroku, szkoda hamulców. Zjazd na Młynne zajął mi pół godzinki. Niebieskim szlakiem na pewno zeszło by mi dłużej. Już całkiem ciemnawo. Jak zwykle przyrżnąłem łbem w za niską wiatę nad stołem, zawsze w nią przywalam. Dlatego nigdy nie zdejmuję na Młynnem kasku ;) Dorzucam trochu wiatru w oponki, wzuwam kurtalon, zakładam lampecki i zbieram się du dom. Jest wpół do ósmej, przede mną jakieś 90km asfaltu, pewnie wrócę koło 2-giej w nocy (nie myliłem się). Zjazd do Zasadnego jest BARDZO stromy, tu są maxy pod 20%! W Szczawie już ciemno. Reszta drogi bez przygód. Noga podaje, gładko wciągam kolejne podjazdy, Przełęcze: Przysłop, Wielkie Drogi, Wierzbanowską no i na koniec hopki Pogórza Wielickiego. Czuć inwersje, w dolinach chłodek, na górze ciepło.

Udany trip, Turbaczyk zaliczony, do tego Gorc. Szkoda tylko że na wieży dłużej nie posiedziałem i widoków się nie naoglądałem.

Dobry (jak na mnie) współczynnik „MTB w MTB”: 27,5km / 129,6km = 21,2. Dokładnie 21,2 % MTB w MTB. (zdarzają mi się wyniki kilkuprocentowe)

Wędrowiec sprawdził się bardzo dobrze, wytrzymał trudy rąbania po Beskidzkich kamolach i korzeniach. Tzn. tyle koło złapało mały luzik, ale już go skasowałem.

7.10 - 2.15


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Złote Wierchy i Okrągła

d a n e w y j a z d u 118.40 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:62.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 16 sierpnia 2024 | dodano: 20.08.2024



https://photos.app.goo.gl/iY8oGuK7scmdDivaA

https://www.alltrails.com/explore/map/16-08-2024-zlote-wierchy-i-okragla-97250eb?u=m&sh=qek9hh

Plan był zupełnie inny: Turbaczyk. A wyszło tak że dziś dokończyłem niedokończone sprawy z wczoraj, tj. zaliczyłem dwa tytułowe szczyty których nie chciało mi się zaliczać wczoraj.

Wyjazd po 10tej. No trochu późno ale może się uda zaliczyć ten Turbacz? Plan jest niby taki żeby atakować grań Gorców drogami stokowymi z Koninek. A jak się nie uda to może chociaż Stare Wierchy, tak żeby liznąć Gorców? Wszak w schronisku na Starych Wierchach też pewnie mają naleśniczki i piwko. Jest porno i dusno. Idzie powoli żeby nie powiedzieć bardzo powoli. Do tego zmęczony jestem nieźle po wczorajszem. Piję tylko energetyka za energetykiem i wlokę się jak emeryt. W Mszanie jestem po 15tej i nie, to nie ma sensu. Zanim zjem kebaba będzie 16ta. W Koninkach gdy wjadę na szlak 17ta. Na Turbaczu 19ta. Gdy zjem naleśniki, wypiję piwo i odpocznę – 20ta. I zachód Słońca. Zjazd w ciemnościach, w cywilizacji 21sza, w domu o 1szej w nocy……. I te wszystko założenia, to pod warunkiem że nie będzie burzy (a może być, są podejrzane chmury na horyzoncie). Nie, bez sensu. O 7-8 trzeba było wyjechać to by to miało sens. Tak więc wciągam nieśpiesznie tego kebaba, i obmyślam plan B. Uwielbiam tego kababa w Mszanie. Mały w cenie dużego :) Plan B jaki mi przychodzi na myśl to te dwie tytułowe górki. Nie jest to może plan wielce ambitny, raptem ze 2km terenu, ale nie zawsze musi być ambitnie. Obieram więc czerwony szlak. Na dobry początek zaliczam ławkę Ambrożego, 420m n.p.m. :) No szczyt to to nie jest, ale dobra i ławka :) Potem łagodny podjazd leśną drogą, i wreszcie kawałek cienia, lasu. To był świetny wybór bo na Turbacz to brakło by mi nie tylko czasu (dnia), ale i sił. Złote Wierchy, zdobyte! Całe 536m n.p.m!!! Drzemka na łące. Potem zawijas w prawo, i zjazd. W dół przez las, potem przez pola. Przede mną wyłania się drugi cel. Okrągła, 625m n.p.m. Na nią żaden znakowany szlak nie prowadzi. Kawałek przed asfaltem dostrzegam strrrromą ścieżkę w górę, w prawo. Zaatakuję nią Okrągłą, choć pierwotnie chciałem inną drogą. No wypych konkretny. Ale w sumie to samo miałem wczoraj, tylko że w dawce x10, i z burzą na plecach ;) Więc się nie przejmuję. Fajny taki bikeclimbing. Jak za starych dobrych czasów, gdy się zaliczało te szczyty nałogowo ;) Techniki różne. Gdy zwykłe pchanie nie wchodzi w grę, moja sprawdzona metoda to: zacisnąć hamulce - krok do przodu – wypych roweru siłą rąk, do wyprostu – hamulec – krok – wypych rękami i tak na zmianę. Można też rower ciągnąć a nie pchać. Prawą ręką łapię wtedy za sztycę. Największe stromizny – rower bokiem, o korzeń, o drzewo zahaczyć, byle tylko nie spadł. I stopy też zahaczać o kamienie, korzenie. Super zabawa :) Pod warunkiem, że nie ma burzy na plecach. Docieram tą stromizną do niedużej łąki. Chwilka odpoczynku, i kolejną stromą ścieżką bystro pod górę. Za kawałek wreszcie wypłaszcza się, i uroczyście podjeżdżam może ze 100 metrów, przed samym szczytem :) Myślałem że będę musiał się zadowolić fotką roweru przy betonowym słupku, który wyznacza szczyt. Lub wręcz odnaleźć najwyżej rosnące drzewo, i zrobić zdjęcie opartego o nie roweru. Tak przecież bywa na mało znanych, pomniejszych szczytach. A tu oprócz betonowego słupka, i kilku potężnych drzew jest też ładna drewniana tabliczką „Okrągła 625m n.p.m.” a nawet dwie miniławeczki! Zjazd drogą którą planowałem pierwotnie wjechać. Która jest zaznaczona na mapie Compassu jako droga. I faktycznie DROGĄ JEST. Łagodnie nachylona, zjeżdżalna i częściowo podjeżdżalna na rowerze… Ale i tak podobała mi się ta wspinaczka zboczem ;) Kiedyś tak na Luboń Wielki się wspinałem ;) Zjazd tak samo jak wczoraj, asfaltem stromo w dół do Mszany. Zakupy w Biedrze. Do domu powrót dla odmiany przez Kasinkę Małą, Pcim, Myślenice, i przez Pogórze Wielickie w poprzek do Krk.

Zaliczone szczyty:
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562
Złote Wierchy 536
Okrągła 625

10.05 - 00.0


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Szczebel (niedokończone sprawy)

d a n e w y j a z d u 115.50 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Czwartek, 15 sierpnia 2024 | dodano: 20.08.2024



https://photos.app.goo.gl/aB5cMCuhz7uy9Ltk6

https://www.alltrails.com/explore/map/15-08-2024-szczebel-e1cd50f?u=m&sh=qek9hh

No więc zachciało mi się górek. Albo raczej „górek”. W sensie orki na MTB po beskidzkich szlakach. No i mam czego chciałem :) Padło na Szczebel!! Czemu tak!? A nie klasycznie na Turbaczyk?! Bo miałem tutaj niedokończone sprawy: Szczebel jest to jeden z ostatnich (jeśli nie ostatni) wysoki, tj. ~1000m niezaliczony szczyt w Beskidzie Wyspowym. Swoją drogą wypadało by uzupełnić tabelkę z górskimi zdobyczami po prawej stronie bloga, gdyż jest ździebełko nieaktualna ;)

Wyruszyłem wydawało mi się wystarczająco wcześnie (jak się potem okazało – niewystarczająco), godz. 8.35. Szczebel atakować zamierzam szlakiem z Lubnia. A jak Lubień, to kurs na Myślony. Wieliczka, Koźmice Wielkie, Gorzków, Borzęta, Myślenice. Ile ja razy jak orałem tą drogę gdy budowałem formę, gdy byłem jeszcze niedzielnym rowerzystą. Upał narasta, a i chmurek coraz więcej. Jest ryzyko burz, ale jak wczoraj patrzyłem na prognozy to tak bardziej późnym popołudniem. Powinienem zatem zdążyć zjechać do cywilizacji (yhym). Posilając się niezliczoną ilością energetyków docieram w tym ukropie do Myślenic, no i potem ostatnia prosta: serwisówką wzdłuż Zakopianki do Lubnia. W okolicach Pcimia na wprost przede mną wyłania się Cel mojej podróży :) Potężny masyw Szczebla zawsze robił na mnie wrażenie. Stromizna jego zboczy również. Na zdjęciu nie widać w całej okazałości nachylenia najstromszego, północnego stoku ;) Gdyż nie patrzy się na ten stok całkiem z profilu, tylko tak trochę z przodu. Ja „wjeżdżał” będę po zboczu wschodnim, tj. tym po lewej na zdjęciu. O średniej, ale i tak znaczącej stromiźnie. Zjeżdżał zaś po stoku południowym, najmniej stromym i z najmniejszą wys. względną – opada ono bowiem w stronę ponad 600m przełęczy, a nie aż w dolinę Raby. W Lubniu skręcam w ulicę Tęczową (FUJ!!), wiadukcikiem przekraczam Zakopiankę, i chwilę po godz. 12tej wjeżdżam na czarny szlak. Początkowo trochę błota, stromizny umiarkowane, no nawet daje się jechać :) Ale to tylko miłe złego początki ;) Coś tam podjeżdżam jeszcze do zakrętu w prawo, tj. wiaty myśliwskiej i kapliczki. I jeszcze kawałek za. Potem, zgodnie z gęstniejącymi na mapie poziomicami jazda przestaje być możliwa. Zaczyna się mozolny wypych kamienistą rynną. Zdjęcia oczywiście W OGÓLE nie oddają tej stromizny. Do tego pomimo lasu zaduch straszny, pot leje się wiadrami. A ja wziąłem tylko litr wody, bo po co więcej na taką górkę ;) Mijam kilku turystów, im wspinaczka idzie równie powolnie co mnie. Z tym że ja taszczę 17kg złomu ze sobą ;) Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze nadchodzi, od tyłu, zza pleców… Grzmi… No nieźle się wkurwiłem. Przecież raptem godzinkę temu, gdy wjeżdżałem na szlak pogoda była jeszcze stabilna… Patrzę na radar burz, no i faktycznie idzie jakieś cholerstwo… Może przejdzie bokiem? No nie powiem. Raz że jestem zły, dwa że się boję, do tego gorąc, końcówka picia, coraz bardziej chore nachylenie, ja tarabanię się z tym złomem coraz wolniej, i zaraz z wysiłku dostanę migotania przedsionków. Ale chciałem to mam swoje „górki” :) Piechurzy którzy nie muszą taszczyć ze sobą rowerowego złomu już mnie wyprzedzili. No boję się burzy w górach. Oczywiście to jest dziki szlak, tu nie ma kawałka wiaty, to nie jest Lasek Wolski czy Puszcza Niepołomicka. A ja nie mam ubrania p/deszczowego. Bo po co brać skoro niby miałem zdążyć przed ew. burzą? Mam tylko folię NRC. Gdy zaczyna padać zakładam ją na siebie w roli peleryny. No nie pozostaje nic innego tylko przeć jak najszybciej w górę. Może na Małym Szczeblu będzie jakaś wiata? Nie, nie ma. Tylko tabliczki z nazwą szczytu. 776m n.p.m. Czyli jeszcze 200m wspinaczki pod górę. W ogóle to po drodze miała być niby jakaś jaskinia – Zimna Dziura. Miałem myśl żeby w niej się schronić. Ale minąłem miejsce na szlaku gdzie wg mapy jest ta jaskinia i jej nie znalazłem. No to cisnę dalej z tym stalowym złomem na granicy zawału, spocony, spragniony, z szeleszczącym cholerstwem na sobie. I zaparowanymi okularami które muszę zdjąć i iść na wpół ślepy ;) Kawałek przed szczytem już wiem że jednak burza przeszła bokiem. Chyba poszła doliną Raby na Myślenice. Na szczycie pogoda stabilizuje się, przestaje padać i nawet wychodzi niebieskie niebo gdzieniegdzie spomiędzy chmur. Wtarabanienie się z Lubnia na Szczebel zajęło mi dokładnie tyle ile pisze na mapie: 2,5h :) No widoki urywają łeb. Widoki na północ, tam gdzie najstromsze zbocze (foto tytułowe). Jest też wielka biała płachta, stąd chyba startują paralotniarze, też na północ. Na szczycie są też ławeczki, stoliki, maszt z flagą Polski, tablice pamiątkowe, kosze na śmieci, mapy, no jest urwa wszystko… Wszystko poza kawałkiem cholernej wiaty, skrawkiem dachu nad głową. Ja rozumiem że góry mają być dzikie, i w ogóle. Ale naprawdę nie zaszkodziło by gdyby na każdym ważniejszym turystycznie szczycie postawić małą drewnianą wiatę, jako awaryjny schron dla turystów… Jako że wg radarów pogoda dalej nie jest całkiem stabilna, a ja zaraz skonam z pragnienia, szybko zbieram się na dół. Zielonym szlakiem, na przęł. Glisne. (Bo jest też czarny do Mszany ale tam to jest jeszcze większy hardcore patrząc na km / przewyższenie). No i ten zielony całkiem spoko. Nachylenie rozsądne, rozmiary kamoli takoż. Sporo zjechałem, a gdyby nie było mokro i ślisko, to zjechałbym więcej. Trzeba było w obie strony zielonym. Po drodze zaliczam jeszcze Małą Górę 883m n.p.m. Po wyjeździe z lasu wyłania się widok na wielki masyw Lubonia Wielkiego. I nadajnik na szczycie. Zjazd zajął mi coś koło pół godzinki. Z Glisnego siup w dół asfaltem do Mszany. Nachylenia po 12,13,14%! Przynajmniej tak mówią znaki. W zasadzie miałem tu zboczyć znowu w czerwony szlak, i zaliczyć dwie mniejsze górki, ale mam dość na dziś. I nie ma picia, ani sklepu z piciem. Sklep jest dopiero w Mszanie Dolnej. Innym razem zaliczę te górki (okazuje się, że zaliczę je nazajutrz). W Mszanie wlewam w siebie litr życiodajnych kolorowych płynów na raz :) Powrót standardowo i bez przygód: Kasina, Wiśniówa, Dobczyce, Wieliczka. W Dobczycach super kebab. W domu przed 22gą.

No skatowałem się nieźle, ale w sumie jestem zadowolony. Kolejny szczyt do kolekcji, a właściwie to kilka szczytów (lista). Z wniosków:
- Szczebel nie nadaje się na rower
- Rower nie nadaje się wjazd na Szczebel
- Nie ma sensu jechać rowerem na Szczebel
- Turbacz nadaje się na rower, i trzeba jechać rowerem na Turbacz :)))
- pogoda w górach zmienia się bardzo szybko

Zaliczone szczyty (pogrubione – nowości):
Mały Szczebel 776
Szczebel 976
Mała Góra 883
Przeł. Glisne 634
Przeł. Wierzbanowska 502
Przeł. Wielkie Drogi 562

8.35 - 21.35


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Lubomir !!!

d a n e w y j a z d u 99.00 km 6.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:22.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 5 lipca 2024 | dodano: 11.07.2024



Dlaczego 3 wykrzykniki w tytule? O tym za chwilę. Przeca niewysoka górka na której byłem wiele razy.

W piątek udało mi się wyrwać z pracy o 15tej i uznałem to za dobrą okazję żeby zaatakować Lubomira. Raz w roku odwiedzić wypada. A w ub. roku nie byłem, ostatni raz w 2022. Upał póki co piekielny (ale to ulegnie zmianie). W Wieliczce wciągam kebaba, a potem wciągam słynną ściankę Kopernika. Tzn. stromy podjazd z centrum Wieliczki do Sierczy, z kocich łbów, maxy pod 20%. Trzeba trochę pojeździć na młynku. Nie po to bowiem płaciłem za korbę z 3 tarczami żeby używać tylko dwóch ;) Dojazdówka asfaltem przez Dobczyce, Wiśniową. Szybkie tankowanie (energetyka) w Biedrze. Pogoda ulega zmianie, zachmurza się całkowicie, ale prognozy deszczu nie przewidują. Za Wiśniówą skręcam w prawo, na Kobielnik. Póki co nabieram wysokości asfaltem. Kilka zakrętów i wiadro potu dalej, jestem na przeł. Jaworzyce. 576m n.p.m. Znam już na pamięć te wysokości, tyle razy te góry zjeździłem. Godz. 18.40, czyli czas dobry, do zmroku daleko. W prawo dalej stromo asfaltową dróżką przez przysiółki. Wszędzie nasrane tablic „droga prywatna”, „zakaz wjazdu”. Ale to są jakieś spory, wojenki mieszkańców. Prawdopodobnie zazdroszczą oni właścicielom funkcjonującego na końcu asfaltu pensjonatu „Gościniec pod Lubomirem”, i stąd te złośliwości. Za tym hotelikiem asfalt się kończy i zaczyna właściwa część wycieczki, tj. przejazd szlakiem. Upuszczam powietrza z oponek, znowu zrzucam na młynek. I mniej lub bardziej zgrabnie wspinam się szutrową, wijącą się serpentynami drogą. Za szlabanem szlak przybiera formę typowej już beskidzkiej leśnej drogi, pełnej kamieni, korzeni i kolein. Jak zawsze co chwila odpoczywam. I tu właśnie, na ostatnich kilkuset metrach już nie jest tak jak zawsze :) Bo zawsze ostatnie najstromsze 300-400-500m podprowadzałem, i nie widziałem perspektyw na podjechanie tego. A dziś? No odpoczynków co nie miara, ale WSZYSTKO WCIĄGNIĘTE, co do metra!!! Pierwszy raz w życiu. Ale jak mi się to udało? Nie wiem. Nachylenie przecież się nie zmniejszyło, a Lubomir się nie zapadł. Mam pewne hipotezy:
- większa masa kierowcy, >100kg, i większy nacisk na tyle koło, lepsza trakcja
- szersze opony, 2,25”
- zablokowany w obniżonej pozycji widelec
- kamienie którymi kiedyś wysypano tą drogę częściowo wsiąkły w ziemię
A pewnie jest to połączenie wszystkich 4 czynników. W każdym razie jestem mega zadowolony :) Na szczycie krótka pauza pod obserwatorium. Temp. ledwie 13’C! Ale wysiłek taki, że jest to przyjemna temperatura. Ogólnie na szlaku pustki, ze 4 osoby widziałem na odcinku do Lubomira, a potem to już zero. Rozpoczynam nieśpieszny zjazd, przez Łysicę do schroniska na Kudłaczach. Na zjeździe poszło mi już trochę gorzej. Nie wszystko zjechane, zabrakło odwagi. A zdarzało się zjechać całość. No ale nie można mieć wszystkiego, raz idzie lepiej pod górę, a raz w dół. Po drodze pauza na ławeczce w punkcie widokowym. No tutaj to widoki są iście nieziemskie – foto tytułowe. Końcówka zjazdu na Kudłacze już w półmroku. Szybki zlot asfaltem serpentynami do Pcimia. Tankowanie w Biedrze, dorzucanie atmosfer do oponek. I potem raz jedną, raz drugą stroną Raby do Myślenic. Przejeżdżam jeszcze tylko przez rozimprezowane Zarabie, no i trzeba dociągnąć jeszcze 30+km w poprzek przez hopki Pogórza Wielickiego. Borzęta, Gorzków, Koźmice Wielkie. Przyjemna, ciepła noc i rozgwieżdżone niebo. W domu przed pierwszą. Udana wycieczka, mała górka a cieszy. Ilość MTB w MTB: 6km / 99 km = 0,06. Czyli 6% MTB w MTB. Taki mój standard D:

https://photos.app.goo.gl/sxkxcHCQrFrY1qMP6

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/5-07-2024-lubomir-d3d9446?u=m&sh=qek9hh


Kategoria > km 050-099, Terenowo

Turbaczyk 2

d a n e w y j a z d u 106.10 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Niedziela, 30 czerwca 2024 | dodano: 11.07.2024


Mniam!

Mam trochę dość kręcenia się po mieście z wielką torbą z kebabami. Ostatni dzień wydłużonego o piątek weekendu postanawiam przeznaczyć na strzał na Turbaczyk. Piątek oraz sobota miały wg prognoz miały być upalne oraz burzowe, a niedziela bardzo upalna i nie burzowa. Oczywiście prognoza się nie sprawdziła, i burza odwiedziła MŁP właśnie w niedzielę :) Kupuję bilet na fajny pociąg: KRK 9.30 – N. Targ 11.30, 40zł cena biletu.

Wzuwam terenowe oponki, toczę się nieśpiesznie na dworzec. Zdążam na spokojności wciągnąć kababa i sadowię się w pociągu. Minutę przed odjazdem wpada jakaś rodzinka z dziećmi. Ale to są nie ogary. Z rozmowy słyszę że nie mogli znaleźć wagonu nr 4. Że same DWÓJKI były namalowane na wszystkich wagonach :DDD No ludzie chyba pierwszy raz widzą pociąg na oczy, i nie słyszeli o klasie 1szej i 2giej. A numery wagonów były tam gdzie miały być, czyli na drzwiach. Tak czy inaczej podróż mija szybko i bez przygód. Niepokoi mnie tylko dziwna pogoda. Jest upalnie, to się zgadza. Ale miało być całkiem bezchmurnie a tymczasem jest zachmurzenie całkowite… W Nowym Targu szybka fotka na tle Tatr i wspinam się asfaltem na Kowaniec. Ale skwar. A w ramach poznawania nowych szlaków Turbacz zaatakować postanawiam szlakiem zielonym. Na mapie prezentuje się zachęcająco: poziomice tylko na początku układają się gęsto, potem są w sporych odstępach. I tak też jest w rzeczywistości. Najpierw mozolny wypych. Do wyboru: rower pchać można kamienistą rynną albo ścieżką pośród borowin i młodych iglaków :) Ja wybieram opcję nr 2. Gdy nabierze się wysokości szlak wypłaszcza się i jest w miarę płynna jazda. Odpoczynki co chwila, ten upał mnie wykańcza. Napędza mnie głównie wizja piwka w schronisku i tylko dzięki temu trwam i wspinam się do góry. Widoki na Tatry też są, ale takie dziwne, przez ten płaszcz z chmur. Z plusów nie trzeba klajstrować się kremem z filtrem. Coraz bardziej zurbanizowane te Gorce. Coraz więcej domków letniskowych wysoko na szlaku. Jest nawet bistro na jednej z polan. SRALÓWKI. Tak się nazywa polana z bistro :D Doping od turystów oczywiście jest, dziś każdy kto jedzie na Turbacz na nie elektryku uważany jest za prawdziwego herosa, takie czasy. Idzie mozolnie ale wreszcie docieram do znajomego zwornika szlaków - Bukowiny Waksmundzkiej. No stąd to już tylko formalność, już czuję zapach piwka na Turbaczu. W międzyczasie pogoda normalnieje i wreszcie wychodzi Słońce. Za znajomym zakrętem w lewo wyłania się wielka bryła schroniska. Oczywiście reprezentacja e-bików to jakieś 80% zaparkowanej tu floty. Kupuję to co zawsze, tj. piwo + naleśniki z dżemem. To jednak nie wystarcza, jedno piwo to za mało żeby się zregenerować po takim wysiłku. Musi wejść drugie. Zwiedzam schronisko i ogólnie cieszę się przebywaniem w tym pięknym miejscu ale trzeba powoli się zbierać. Zaliczam jeszcze sam szczyt z obeliskiem. Ścieżka prowadząca do niego w całości podjechana / zjechana. Póki co zjeżdżam czerwonym a potem się zobaczy. Tzn. na Rozdziele tak bardziej sprowadzam niż zjeżdżam. Głupio by było wyebać. Znowu jakoś nie mam sił i chyba czasu zjeżdżać do Rabki. Skręcam w Kopaną Drogę przez Tobołów zjadę do Koninek. Zalegam jeszcze na dobre 40 minut na ławeczce pod wyciągami. Zjazd leśną ubitą drogą to już formalność, leci się szybko. Raz dwa jestem pod ośrodkiem wypoczynkowym w Koninkach. Dopadam wreszcie jakiś sklep, dobrze że mam trochę grosza bo kartą się nie da. Od Turbacza jechałem bowiem bez żadnego picia, tylko o tych piwkach się trzymałem. Na przystanku dobijam brakujące atmosfery do oponek. Szybki zlot asfaltem do Mszany. Wciągam jeszcze kebaba w moim ulubionym miejscu. Mały kebab jest tu wielkości dużego. Duży jest wielkości nie wiem czego i nie chcę wiedzieć. Chyba duży jest dla 2 osób. Albo dla Pudziana. Mozolny podjazd do Kasiny. A pogoda coraz bardziej niepewna się robi, te chmury… Patrzę na radary burzowe i faktycznie idzie coś dużego z zachodu, od Czech. Póki co jest daleko. Ale i tak wiem że trzeba cisnąć a nie zamulać. Nie mam żadnego ubrania p/deszcz, nawet kurtki. A głupio byłoby utknąć np. o 23ciej w Dobczycach i kiblować tam do północy. Jeden podjazd, i sru w dół. Drugi podjazd na przeł. Wielkie Drogi i sruuuuu aż do Dobczyc. Terenowe opony buczą strasznie, a na kierownicy czuć drgania. Tuż przed Dobczycami wzmaga się wiatr i pierwszy raz w oddali widzę błyski. Tak więc przyspieszam tempa, po zmęczeniu nie ma śladu, burza to dobry motywator dla rowerzystów ;) W drodze do Wieliczki błyska się coraz bardziej ale grzmotów nie słychać ciągle, więc jest daleko. Zdążę. I zdążąm. W domu o 22.55. Burza dotarła do Krk koło północy :)

Udana wycieczka. Turbacz zawsze spoko, nowy szlak poznany.

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-july-1-2024-c5f7756?u=m&sh=qek9hh

https://photos.app.goo.gl/TmTngizmHxgsKabW6

x - 22.55


Kategoria > km 100-149, Terenowo

TTT!!!

d a n e w y j a z d u 112.69 km 28.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Sobota, 4 maja 2024 | dodano: 14.05.2024



https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-may-14-2024-d07e70e?u=m&sh=qek9hh

https://photos.app.goo.gl/28qX24brP2Ga23de7

Tak mnie kusiło żeby w majówkę zaatakować jeszcze jakieś górki, mam na myśli górki na MTB. Wzułem zatem Dziadkowi Cube'owi terenowe laczki 2,2”. Właściwie myślałem bardziej o Lubomirze, niż o Turbaczu. Bo po pierwsze na początku maja wysoko w górach jeszcze może być błoto (śnieg?). A po drugie to Turbacz to raczej pociągiem bym wolał podjechać. A w majówkę nawet nie ma sensu patrzeć na pociągi bo wszystko nabite po dach pewnie.

Ale wstałem w sobotę rano, wszedłem tak z głupa na rozkład PKP, i... I…! 10.20 expres (Wawa-) Krk - N. Targ (-Zakopane), zapełniony może w 20%! Bilet 55zł, ujdzie. Kupuję przez net bilet, wciągam parówy i jadę na dworzec!!! Krk Główny rzecz jasna, bo to express. Pociąg faktycznie puściutki. Lokuję się w wagonie wraz z kilkoma innymi bikerkami/bikerami. Jedna Pani nieźle zakręcona ;) Jak pociąg ruszył zorientowała się zamiast do Krzeszowic czy tam innych Katowic jedzie do Nowego Targu :D Inne rowerzystki ją pocieszały że tam też jest gdzie pojeździć, tylko górek więcej ;) Temp. na zewnątrz 27'C, tako rzecze wyświetlacz w pociągu. W New Targu planowo, o 12.20. Zanim zaatakuję Króla Gorców, atakuję Decathlon. Gdyż nie mam rezerwy (dętki), ino łatki, a trochu strach tak jechać. Plan podjazdu ułożyłem w pociągu: zamiast jak zwykle żółtym pieszym lub czerwonym rowerowym z N. Targu, znalazłem opcję którą jeszcze nie jechałem. Czarny rowerowy z Waksmundu (pierwsza wieś na wschód od miasta). Opisany również jako Turbacz Time Trial. Wyścig taki, uphill jest tam ponoć organizowany. Obieram zatem ścieżkę Velo Dunajec, i raz dwa jestem w Waksmundzie. Przejeżdżam most na Dunajcu, i asfaltową ścianką wdrapuję się na jeden z Gorczańskich grzbietów. Za plecami fe-no-me-nal-ne widoki na Tatry, jez. Czorsztyńkie, oraz panorama New Targu. Asfalt kończy się, na postoju spuszczam zatem nieco atmosfer z 29” kiszek, i zaczynam terenowy podjazd. Leśna ubita droga, nachylenia rozsądne. Warunki super - błota praktycznie brak, rower cały w suchym pyle. Szlak bardzo przystępny, niemal całość w siodle. Nie tylko wielki SUV Mercedesa, ale nawet Pasek kombi się wdrapał tutaj całkiem wysoko, do jakichś domków letniskowych. Szlak ostro skręca w prawo, znaczy to że zdobyłem przeł. Czarnotówkę. Postanawiam także wjechać na szczyt po lewej o takiej samej nazwie – Czarnotówka, 766m. n.p.m. No tak bardziej wprowadzić, niż wjechać ;) Mijam dwie szerokachne szutrowe autostrady, na których widzę ostatnie nie terenowe auta. Potem to już tylko jeden Land Rover mnie minie (chyba dostawa na Turbacz). Szlak ma pewne nieoznaczone rozwidlenia, ale one i tak łączą się, nie sposób zabłądzić. Na wys. ~1000 m n.p.m. zupełnie inny krajobraz niż w dolinach: drzewa liściaste (głównie buki) – zupełnie bez liści!!! No w Górach przyroda później budzi się do życia. No i myślałem że będzie tak jak zawsze: leniwa wspinaczka, z co chwila pauzami nie wiadomo po co i na co. Żeby tylko pod byle pretekstem coś opierdolić, czegoś się napić, zrobić zdjęcia buków bez liści etc… Aż tu w połowie podjazdu natrafiłem na pewną Panią. Opaloną, umięśnioną sportsmenkę, tak po 40-ce. Ale to można było zobaczyć tylko po twarzy, nie patrząc na twarz to można byłoby dać Jej i 20 lat ;) Na „zwykłym” tj. nieelektrycznym bicyklu. Przywitałem się jak wypada, wyprzedziłem. I zaczął się prawdziwy TURBACZ TIME TRIAL!!! Nigdy nie sądziłem że dam radę tak szybko jechać szlakiem pod górę. Kilka razy zamienialiśmy się pozycjami (jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało). Doping widowni też mieliśmy :) takie czasy, że jak ktoś jedzie na Turbacz na nieelektryku, to uważany jest za prawdziwego twardziela. Przez te zawody fotek z drugiej połowy podjazdu brak, jest już tylko spod Turbacza. Ja byłem w gorszej sytuacji, bo przegrać z kobietą trochu wstyd. No i… nadludzkim wysiłkiem, na granicy zapaści sercowo – naczyniowej, ale wyścig ten wygrałem :) Zameldowałem się pod schroniskiem jakąś minutę przed Przeciwniczką. Ale nie wiem czy to się liczy, takie zwycięstwo w pojedynku z kobietą. Z drugiej strony, na moją obronę mam to, że ja byłem w ciąży (spożywczej), a ona nie. Oraz jej wypasiony Spec z Foxem w kolorze Bianchi (?!) ważył pewnie z bidonem max 12kg.A mój Czołg z bagażem ponad 20kg pewnie. Mniejsza o to. Jak tylko wróciłem do świata żywych, od razu pognałem do schroniska zamówić naleśniczki i piwko. Lub raczej piwko i naleśniczki. Tłum ludzi, nigdy nie widziałem aż takiej frekwencji. Jest nawet +- ośmiolatek na małym rowerku (non-electric!) Piwo w plastikowym „kuflu” co to za zmiana?! Nacieszyłem się jeszcze chwilą w tym pięknym miejscu, i zaatakowałem sam szczyt Turbacza, 5 minut jazdy. Wszystko podjechane/zjechane :) Fotka pod obeliskiem i trzeba wracać. Na razie czerwonym szlakiem, a potem się zobaczy. Najbardziej błotnistą kamienistą rynnę sprowadzam, bo prawie wyglebiłem. A tu mija mnie wycinak który tą rynnę atakuje w siodle pod górę… Jedzie na zwykłym rowerze a ciągnie jakby jechał na elektryku :D Na rozstaju za Obidowcem zastanawiam się nad dalszą drogą. Do Rabki za późno jechać, jest 17.30. Skręcam w Kopaną Drogę (jak nigdy sucha, nie błotnista!) i zielonym obok wyciągów (Tobołów/Tobołczyk). Na rozstaju turystka pyta mnie o najlepszy szlak na dół, do Koninek. Szuka szlaku w górach za pomocą nawigacji Google :D Powodzenia :D Zerkam na mapę Compassu, i tłumaczę co i jak. IMO Compass Uber alles jak chodzi o mapy Beskidów. Sam na rozstaju obieram sprawdzony, czerwony rowerowy w prawo. Raz, w jesieni ub. roku wybrałem czerwony w lewo, i to był gorszy wybór. Wytłukło mnie tam porządnie na drodze wybrukowanej otoczakami. Zasuwam szybko w dół szutrówką, i lekko tylko wytrzęsiony, raz dwa jestem przy ośrodkach wczasowych w Koninkach. Stamtąd szybko lecę asfaltem w dół do Mszany. Tu ciekawa sytuacja – jakiś wielki ptaszor leci tuż moim łbem. No dosłownie z pół metra od kasku! Myślałem że to jakiś jaszczomp chce upolować takiego dorodnego grubaska. Gdy ptaszor odleciał trochę dalej, i usiadł na słupie zobaczyłem że jest to wielka, NIEBIESKA PAPUGA. Naprawdę, ja tylko jedno piwko wypiłem na Turbaczu, nic więcej! Może to dowód na globalne ocieplenie, że takie afrykańskie gatunki osiedlają się w Gorcach?! W Mszanie wciągam super kebsa, dobijam brakujące atmosferki do opon, i toczę się powoli do domu. Na podjeździe na przeł. Wielkie Drogi, po zmroku, wyprzedzają mnie… trzy malczany, 126p, jeden za drugim… Tego już za wiele. Brakuje w nich tylko niebieskich papug za kierownicą. Po solidnie przejeżdżonej po górach majówce noga podaje, tak że sprawnie wciągam ostatnie dzielące mnie od domu kilkadziesiąt km asfaltu. Urozmaicam sobie nieco powrót, i w Wieliczce zjeżdżam w dół, stromą (maxy pod 20%!) brukowaną uliczką M. Kopernika. Na szosce niewykonalne, brakło by hamulców. Na MTB z 2x BB7 się da. W domu koło północy.

Udana wycieczka, Turbaczyk wszedł pięknie. A ten wyścig na podjeździe, co za emocje!


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Eliaszówka

d a n e w y j a z d u 78.92 km 18.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 29 września 2023 | dodano: 30.09.2023



https://photos.app.goo.gl/ZWVd9KVi1kq7mM9r8

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/29-09-2023-eliaszowka-766e428?u=m&sh=qek9hh

Tak więc dziś osiągnąłem nieco lepszy bilans "wycieczki MTB": na 79km trasy terenu wyszło 18km :) A było to tak:
Kolejne potężne uderzenie lata pod koniec września postanowiłem wykorzystać na kolejny terenowy trip. Wahałem się pomiędzy:
- klasyk, tj. Turbaczyk i piwko/naleśniczki w schronisku
- klasyk light, czyli Lubomir
- nowości w B. Wyspowym, np. Pasierbiecka Góra i okolice
- nowości w B. Sądeckim – Eliaszówka, która chodziła mi po głowie od dawna.

Tak właściwie decyzję podjąłem rano przed wyjazdem. Stanęło na Eliaszówce. Pędem do Bieżanowa na pociąg. Odjazd 7.59. Tym razem nie było problemu z przepełnieniem składu bikerami, nie było zamieszek, gróźb i bójek ;) Mogę zatem spokojnie obadać na telefonie przebieg trasy. Start w Piwnicznej. Stamtąd przejazd bardzo zachęcająco wyglądającymi na mapie szlakami przez Eliaszówkę, Obidzę, przeł. Rozdziela. I tu albo zjazd do Jaworek, albo… dalej bardzo kuszącym szlakiem niebieskim, przez Wysokie Skałki aż do Szczawnicy. A szlaki te bardzo fajnie wyglądają na mapie, gdyż raz nabiera się wysokości i potem leci grzbietem, 800, 1000, 900m n.p.m. itp. Bez jakichś karkołomnych wspinaczek jak ostatnio na Lubogoszcz ;) Za Sączem wsiada wycieczka kilku starszych, wesołych Panów na elektrykach. Jak to mężczyźni, dyskutują o różnych technicznych rozwiązaniach zastosowanych w ich elektrycznych bicyklach. W Piwnicznej o 11tej. Przed wjazdem na szlak wciągam burgera/frytki. I odnajduję szlak zielony, i idący równolegle z nim niebieski rowerowy. Właściwie to trzymał się będę oznaczeń szlaku zielonego pieszego, bo te niebieskie rowerki to namalowane są na drzewach bardzo rzadko, słabe oznakowanie… Początek to wypych stromą ścieżką, a potem zaczyna się podjazd nowiutką gładziutką BETONOWĄ drogą prowadzącą do wysoko położonych przysiółków Szczawnicy. Nachylenia potężne, a z nieba leje się żar. Pogoda jak w sierpniu :) Drzewa liściaste ciągle zielone, odsetek pożółtych liści oceniam na max 10% !!! Nie tylko z pogodą coś mi nie gra. Słabo mi idzie ten podjazd. Chyba coś mnie bierze, osłabienie, głowa pobolewa. No to nie wróży dobrze na dalszy przebieg trasy. Staram się tym nie przejmować, po prostu częściej niż zwykle odpoczywam. Za plecami piękne widoki na dolinę Popradu i Piwniczną. Betonowa tafla kończy się, zaczynają betonowe płytki z dziurkami. Ostatnie domostwa, zamieniam kilka słów z tubylcami, i wreszcie wjeżdżam na szlak. Póki co w miarę płasko, lekko i przyjemnie. Są dwa cięższe fragmenty ze stromym wypychem a nawet schodkami, Pan z wioski mnie o tym przestrzegał. W końcu pomiędzy drzewami dostrzegam potężną sylwetkę wieży widokowej. Eliaszówka zdobyta! Jest godz. 14ta, czyli tempo takie sobie ;) Wchodzę oczywiście na szczyt. Nie jestem pewien co obejmuje panorama i nie chce mi się sprawdzać, ale wydaje mi się że ta ściana gór na horyzoncie to pasmo Jaworzyny Krynickiej. Dalej zielonym, kierunek: Obidza. Sporo w dół, ze 100m do wytracenia. Wszystko w siodle :) Była jedna prawie gleba w błocie. Tzn. rower wyglebił, ale ja nie, bo udało mi się zeskoczyć :D Zaraz jest znajoma mi dobrze przełęcz. Mijanka z szosowcem ;) Na Obidzę też prowadzi gładka (acz stroma) betonowa tafla drogi. Zamiast jak ostatnio czerwonym, skręt w lewo w niebieski. Zapomniałem dodać, ale szlak cały czas biegnie granicą PL/SK. Co kawałek granica oznaczona jest solidnymi betonowymi słupkami. Po jednej stronie literki P, po drugiej S, i kilometry. Słupki raz po prawej, raz po lewej stronie drogi, tak że trochę po Słowacji dziś pojeździłem :) Po drodze mijam zapewne jakieś mniej ważne szczyty, potem sprawdzę jakie. Szlak biegnie raz lasem, raz w Słońcu. Oprócz drzew iglastych, sporo mocno powykręcanej trudami górskich wichrów karpackiej buczyny. Mijam dwóch panów po 50ce, na nieelektrycznych lowelkach, pchających pod górę. Sza-cu-nek. (Ja też bym pchał). W końcu wyłania się wielka hala. Szybki zjazd po trawie. A raczej slalom między minami, tj. krowimi plackami :D Przełęcz Rozdziela. Lub jak kto woli „Sedlo Rozdiel”. I tu niby miałem jechać dalej, przez Wysokie Skałki, do Szczawnicy. Ale czas na obiektywne rozeznanie sytuacji, a nie myślenie życzeniowe. Dochodzi 16ta. A tu do pokonania mam drugi taki kawał szlaku, jak do tej pory. Być może trudniejszy, bo szlak rowerowy kończy się, a dalej idzie tylko pieszy. Przed oczami właśnie mam stromy podjazd wypych na Wierchliczkę. Zachód Słońca przed 19tą. Jestem na Słowackiej granicy, 120km od Krakowa, lekko osłabiony przez kowida czy inną grypę. Nie, to się nie uda. Zawrotka, i skręcam w żółty szlak do Jaworek. Piękny, szybki zjazd po łące. Raz, dwa, i jestem w Dolinie Białej Wody. Pierwszy raz życiu. Kułwa jak tu pięknie! Warto było skrócić. Szutrowa droga biegnie doliną potoku, co kawałek mostki i brody, przejazdy po betonowych płytach. Wybieram te drugie, żeby opłukać oponki z błota. Po obu stronach, nie wysokie, ale malownicze skały, skalne urwiska. No super. Akurat jest MOP (miejsce obsługi pedalarzy). Dużą pumpą dobijam niewielkim wysiłkiem brakujące atmosfery do opon. Te które upuściłem wjeżdżając na szlak. Terenowe opony już tak fajnie nie gwiżdżą na asfalcie, ale za to jedzie się dużo lżej. W centrum Szczawnicy wciągam tam gdzie ostatnio koryto kapsalona. A w telefonie mam już zakupiony bilecik na pociąg :) Regio ze Starego Sącza o 19.58. Nie. Nie chce mi się nawijać ponad 100km asfaltu po górach, na terenowych oponach, z osłabieniem, i z inwersjami: w miarę ciepło na górze, w dolinach zjazd w zimnicę. To by mogło nie skończyć się dobrze. Pozostaje 40km asfaltu, po płaskim. W sam raz. Mijam Krościenko, i zapadającym zmroku i chłodzie toczę się do Sącza. Mijam tych samych dwóch Panów których widziałem na szlaku, jadą w kierunku przeciwnym. Czuć zapach jesieni. Mam na myśli zapach cuchnącego, siwego, ciężkiego dymu z domowych kominów. Płożącego się nisko nad ziemią, a pochodzącego zapewne ze spalania starej sklejki, polakierowanych sztachet płotu czy zużytych pampersów małego bąbelka. Nic śmiesznego w sumie. Tylmanowa, Zabrzeż, Łącko, Gołkowice. Stary Sącz, stare śmieci. Tj. miasto dobrze znane z moich pierwszych tras sprzed 10 lat, z pierwszych podbojów Gór, pierwszych wjazdów na Przehybę ;) Jestem 40 minut przed odjazdem, tak że zdążam jeszcze zakupić lody i Gripex Control. Oraz posłuchać na ławeczce koncerciku, śpiewają Budkę Suflera. „Nie wierz nigdy kobiecie…” Nie muszę wierzyć, bo póki co nie mam kobiety. Podróż pociągiem bez przygód, pociąg prawie pusty. Wysiadam w Krakowie-Bieżanowie, w domu 23.35. Ten pociąg to był świetny pomysł, bo w Krakowie zimnawo. Nawet wolę nie myśleć że dochodzi północ a ja może dojeżdżam na rowerze do Dobczyc. A może jestem dopiero w Kasinie, i żłopię zimnego energola na Slovnafcie, żeby nabrać sił na podjazd…

Górskie plany i ambicje zrealizowane tym razem w 50%, czyli w sumie nie tak źle. W czasie ostatniej wycieczki w Sądecki zrealizowane były tylko w 25%. Szlak re-we-lac-ja! Na pewno tu wrócę. Bardzo przystępny, bardzo rowerowy. Nabiera się dużo wysokości po betonie, a potem płynie granią. Gładka, płynna jazda, ale trochę urozmaiceń: stromizn, kamieni, korzeni, wiecznych kałuż też jest :)

Zaliczone szczyty:
Eliaszówka 1023
Przeł. Obidza 930
Syhła 935
Hurcałki 938
Szczob 920
Przeł. Rozdziela 802

7.35 - 23.35


Kategoria > km 050-099, Powrót pociągiem, Terenowo

Ziemniaczki z koperkiem

d a n e w y j a z d u 156.76 km 22.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Niedziela, 17 września 2023 | dodano: 23.09.2023



https://www.alltrails.com/explore/map/17-09-2023-turbacz-1dffefa?u=m&sh=qek9hh

https://photos.app.goo.gl/tUnkpy2TmWvkrpo97

Tak więc rozochocony ostatnimi wypadami MTB, tym razem postanowiłem zaatakować klasyk, tj. Turbaczyk :) PKP ułatwiły mi nieco planowanie wycieczki – obecnie nie wożą do N. Targu ludzi pociągami tylko autobusami (a rowerów nie wożą w ogóle), tak więc miałem mniej wariantów podjazdu do wyboru ;) Trzeba było zaatakować Turbacz od strony północnej. Stanęło na szlaku rowerowym z Lubomierza-Rzek na Jaworzynę Kamienicką. A zjazd to się zobaczy. Pogoda jak zwykle ostatnio zapowiadana fenomenalna, 25 stopni i umiarkowane zachmurzenie, niewielkie szanse na opady konwekcyjne.

Start wpół do dziewiątej, no trochę za późno, ale taki leniwy jestem. W coraz piękniejszej pogodzie nawijam ~70km asfaltu, jakie dzieli mnie od górskiego szlaku. Posiłkuję się przy tym bułeczkami z szynką, serkiem oraz pomidorkiem. W Dobczycach mijam Runmageddon, zawodnicy brodzą korytem Raby :D Szacun, mnie by się tak nie chciało. Wiśniówa, Kasina, Mszana, dziesiątki razy jechałem tą drogą w góry i ciągle bardzo ją lubię. W Mszanie skręcam w centrum, z myślą zaatakowania ogromnego cheesburgera za 18zł, tam gdzie zawsze. Niedziela, closed, plan spalił na panewce. Nieopodal jest jakaś restauracyjka. „Danie dnia, schabowy + rosół 20zł”. Ok, wchodzę, bardziej zachęcać mnie nie trzeba. No i to był strzał w dziesiątkę :) Za dwie dyszki kotlet większy niż pół talerza, talerz gotowanej kapustki, miseczka (nieduża) rosołku oraz ziemniaczki. Z KOPERKIEM! Super jedzenie za cenę frytek w Krakowie :D Naprawdę polecam! Do tego piwko 0% - podzieliłem się z osą, która wpadła do środka się napić. Tak posilony zaczynam wspinaczkę na przełęcz Przysłop. Droga z początku niezauważalnie, a potem coraz bystrzej pnie się ku górze. Na przełęczy po 14tej. Wciągam ostatnią bułkę i BARDZO fajną asfaltową spacerową alejką zapuszczam się w głąb Gorców. „Ścieżka edukacyjna – dolina Kamienicy”. Wiedzie ona dnem wąwozu, wzdłuż źródeł ww. rzeki. Pośród ogromnych łopianów i stawków, mokradeł urządzonych specjalnie dla płazów. Za polaną Papieżówką asfalt kończy się a ja wjeżdżam na szlak. Jest on bardzo przystępny dla rowerów. Utwardzona kamieniami i ubitym żwirem leśna droga rozsądnym i stabilnym nachyleniem przez jakieś ~7km wspina się na szczytowe partie Gorców. Niewielkie ilości błota w rejonie zrywki drzew. Naprawdę super opcja na przyjemny podjazd na Turbacz dla mniej wprawionych zawodników MTB, takich jak np. ja :D Mijam kilku matołów na e-bikach BEZ KAS-KÓW!! Po kilku kilometrach, w rejonie uschniętych świerkowych drzewostanów, zaczynają się pierwsze widoki. O ile się nie mylę na Gorc Troszacki oraz Kudłoń, wysokie 1200m+ szczyty. Tu mijam też Pana po 50ce. Który pyta mnie o co chodzi z tymi e-bikami. Dlaczego widział dziś ze 30 e-bików a ja jestem pierwszym napotkanym rowerzystą na rowerze z napędem pedałowym. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Pan zapewnia że On też będzie tu wjeżdżam na zwykłym rowerze, i ja Mu wierzę. Tymczasem leśna droga kończy się, zakręt w lewo o 90 stopni i stromy podjazd po łące. No tak, nie mylę się, to Jaworzyna Kamienicka :) A na niej piękna panorama na ww. Gorc/Kudłoń oraz, w oddali, na niższe szczyty Beskidu Wyspowego. Jest też słynna kapliczka słynnego bacy Bulandy. Zaglądam do środka, sporo tam różnych ciekawych dewocjonaliów i nie tylko. Wszystko super, tylko godzina nieco późna, dochodzi 17ta, czyli 2h do zachodu Słońca. Zanim zajadę na Turbacz mam plan zdobycia Kiczory, 1282m n.p.m. Trochę trzęsie na drewnianych balach którymi wyłożony jest szlak, ale lepsze to niż błoto po piasty. Kiczora zdobyta, warto było, dla widoków na Tatry i jez. Czorsztyńskie. Zawrotka na Turbacz. Na Hali Długiej trochę niepokoją mnie ciemne chmury na wschodzie, ale bezpodstawnie. Na radarach meteo nic złego się w tym okolicach nie szykuje. Pod schroniskiem wreszcie widzę kilku zwolenników rowerów z napędem pedałowym a nie silnikowym. Wciągam piwko i naleśniczki. Trzeba się zbierać w dół. Na sam szczyt z obeliskiem zabraknie czasu, gdyż jest po 18tej. Na Czole Turbacza już 18.30, czyli pół godziny przed zachodem, czasu mało. Kusi zjazd czerwonym do Rabki, ale pora jednak za późna. Wybieram eksperymentalny wariant żółtym na przełęcz Borek. Byłem tu bardzo dawno, chyba jeszcze szlak ten był nielegalny na rowerów. Dziś jest legalny. I był strzał w dziesiątkę, szeroka leśna ścieżka, trochę błota, trochę bali, trochę kamieni i stromizn. Większość udało mi się zjechać, sprowadzałem tylko końcówkę przed przełęczą. Na przełęczy o 19tej, zaczyna zapadać zmrok. Niby strachu nie ma, ostatni etap to już zjazd do Koniny szlakiem rowerowym który wg. mapy nie wygląda groźnie. Z drugiej strony ciągle jestem ponad 1000m n.p.m. Z początku faktycznie leci się szybko w miarę gładką leśną drogą. Ale potem zaczyna się odcinek wybrukowany wielkimi otoczakami, trzeba zwolnić i nieźle trzęsie. Do asfaltu w Koninie dojeżdżam o 19.20, czyli zjazd godzinkę. Pozostaje jeszcze 60-70km asfaltu do nawinięcia do domu. Szczerze – nie chce mi się. Wolałbym jak człowiek wsiąść w autko, wpieprzyć do środka rower i za godzinę być w domu ;) Może pora pomyśleć wreszcie o zakupie auta? Na razie nie pozostaje nic innego jak dorzucić atmosfer do 2,2” opon i ruszać. Przez Niedźwiedź do Mszany ciągle jest w dół. W Mszanie wspomagam się dwoma hamburgerami w Żabce. Potem mozolne mielenie pod górę do Kasiny. Trochę w dół, mielenie na przeł. Wielkie Drogi. Zrzucam na młynek, mam dość. Dłuugi zjazd do Dobczyc. Ostatnie hopki Pogórza Wielickiego, w domu po północy.

Udana wycieczka. Turbaczyk siadł jak złoto. Ale i tak najlepszy był ten KOPEREK na ziemniaczkach w Mszanie ;)

8.25 - 00.15

Zaliczone szczyty (Turbacz sam w sobie nie wpadł, tylko schronisko kawałek pod szczytem):
Jaworzyna Kamienicka 1288
Kiczora 1282
Przeł. Borek 1009
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Przeł. Wierzbanowska 502 x2


Kategoria > km 150-199, Terenowo

Niedokończone sprawy

d a n e w y j a z d u 125.00 km 20.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 15 września 2023 | dodano: 23.09.2023



https://www.alltrails.com/explore/map/15-09-2023-lubogoszcz-und-patryja-048e2f1?u=m&sh=qek9hh

https://photos.app.goo.gl/PmkLvxcjX23nWgAD8

Tak więc miałem pewne niedokończone sprawy do załatwienia w Beskidzie Wyspowym. Zarówno te sprzed lat, jak i świeże, z tego tygodnia. Stare nie rozliczone rachunki to Lubogoszcz (968 m n.p.m.) i Szczebel (977 m n.p.m), które czekały na zaliczenie. Bieżące to Chujomir, ze środy :) Tak więc plan ataku jest następujący: z Kasiny czerwonym przez Lubogoszcz do Mszany, potem z Glisnego zielonym na Szczebel, zjazd czarnym do Lubnia i potem pokombinować coś z Lubomirem.

Wyjazd trochu późno, godz. 8, minut 25. Poranek jest ciepły, i przyjemny, dzień zapowiada się taki sam. Super wrześniowa pogoda, 20 stopni w sam raz na jednodniowe wycieczki (na trasy z nockami już nie). Podjadam buły z kiełbasą i sprawnie ciągnę km moją ulubioną wojewódzką szosą wgłąb Beskidów. Wieliczka, Dobczyce (lodzik), Wiśniowa. Przeł. Wielkie Drogi i Wierzbanowska. Tu będę wjeżdżał na szlak. Najpierw chwilka odpoczynku a nawet drzemki pod charakterystycznym pomnikiem z czołgowej wieży. Widzę też stąd pierwszy cel mojej podróży. Lubogoszcz nie wydaje się wysoka ale na szczycie będę 1,5 godz. i kilka wiader potu później. Z początku nic nie zapowiada nadchodzącej rzeźni. Gładka leśna droga łagodnie wspina się w las, można jechać. Gdzie jest nachylenie, ja się pytam? Jest kawałek dalej :) Gdy leśna droga odbija w prawo, a ja muszę skręcić czerwonym w lewo. Stroma, zarośnięta, wysypana kamieniami rynna. Tak można by określić podjazd podejście na Lubogoszcz. Bo jazdy to prawie nie ma. Większość to mozolny wypych, z fragmentami niesienia roweru. Stosuję znaną mi technikę: wypych roweru mięśniami rąk do przodu, jeden krok, i tak na zmianę. Bardzo ekonomiczny sposób wspinaczki, oszczędza się wiele sił. W wyższych partiach co kawałek wyłaniają się mega widoki. Widzę np. miejsce mojego startu, czy wspinającą na przełęcz pomiędzy Śnieżnicą a Ćwilinem krajową szosę. Co kawałek docieram do poprzecznych ścieżek, którymi można być coś pojeździć, ale obawiam się że one na szczyt mnie nie zaprowadzą, one chyba okalają tą górę. W końcu! W końcu widzę stromy skalny próg, półkę, zwał jak zwał. No i jest. Na szczycie ławeczki, krzyż, tablice informacyjne oraz dwóch piechurów. Chwila odpoczynku, i jazda dalej. Dokładnie tak – jazda, grzbietem góry wreszcie da się jechać! Przyjemnym bardzo odcinkiem szlaku docieram na nieco niższą Lubogoszcz Zachodnią. I tu zaczyna się zjazd. No, całkiem sporo udaje mi się zjechać, sprowadzania jest dużo mniej niż wyprowadzania. Ale ogólnie jak dla mnie trochę za stromo, za niebezpiecznie, nie moje nachylenia, nie moje klimaty. Raz prawie wyglebiłem. Odbijam na chwilę ze szlaku aby zaliczyć Zapadliska (808m n.p.m.). Potem skok w bok żeby zmniejszyć nachylenie drogi. Wreszcie wyjeżdżam na łąki ponad Mszaną, i nachylenie jest ludzkie. Piękne widoki na Mszanę w dolinie, oraz na Szczebel ponad nią. Coraz bardziej utwierdzam się jednak w przekonaniu że Szczebel dziś odpuszczę. Lubogoszcz zajęła mi 3 godziny, dochodzi 16ta, o 19tej zachód Słońca. Coś innego wymyślę. Jeszcze tylko sprowadzanie roweru wkurwiającym zarośniętym korytem potoku (kurwa), oraz zjazd trylinką do centrum. W Mszanie wciągam o-grom-ne-go, wszystkomającego cheesburgera za 18zł. Gówno z McDonaldsa kładzie on na łopatki. Zakupy w Netto, i wdrażam plan B: Lubomir żółtym z Lubnia, poprzez Patryję. 12-13km szlakiem, ale na mapie wygląda on zachęcająco. Nie przecina on w poprzek gęsto ułożonych poziomic, tylko biegnie raczej wzdłuż nich ;) Tak więc toczę się 10km asfaltem do Lubnia. Przejeżdżam most na Rabie, i obieram żółty szlak. Jest 17.30, czyli mam 1,5 godz. do zachodu Słońca. Trochu mało. Asfalt kończy się, zaczyna wysypana żwirem droga, która da się jeszcze jechać. Potem zaczyna się błotnisto-kamienisty wąwóz i zaczyna się prowadzenie po klejącym błocie. Trochę inaczej sobie to wyobrażałem… Ale on przecież musi się kiedyś skończyć. No i kończy się, nachylenie maleje i zaczyna się jazda przyjemną leśną drogą. Trochę bajor i stromizn oczywiście jest, ale ogólnie bardzo fajnie. Całkowita leśna głusza, nie słychać żadnych odgłosów cywilizacji. Potem zaczyna się fajny odcinek polanami, brzegiem lasu: po prawej widoki właśnie na Lubogoszcz :) Mijam pierwszą z kapliczek (kilka ich będzie) która wg. mnie oznacza szczyt Kamionki (580m n.p.m.). Potem znowu wjeżdża się w las. Ciemny las, bo dochodzi 19ta… Co mnie nieźle zdziwiło to… asfalt do którego docieram ?! Jak się okazuje, jest on tu nie bez powodu, bo prowadzi jakiegoś zagubionego w lesie przysiółka, mniej niż 10 domów. Poprzez przerwę w górach widać stąd nawet Tatry! Znowu las, ciemny las, coraz bardziej ciemny las. Trochu strach ;) Ale przyjemniej żółty szlak jest extra oznaczony, nie da się zgubić, nie żałowali farby. Nieraz ma się w zasięgu wzroku kilka(!) oznaczeń na drzewach :) Mijam najbardziej okazałą kapliczkę, św. Bernarda, a to oznacza że Patryja już niedaleko. No i jest! Godz. 19.15, wpada do kolekcji Patryja. O Lubomirze już dawno nie myślę. Kawałek przed nim na mapie jest droga, która przecina żółty szlak w poprzek. Wg mapy wygląda mi ona na szeroką leśna „autostradę”, którą można się ewakuować do cywilizacji. W lewo, do Pcimia, lub w prawo, na Jaworzyce. No i faktycznie tak jest. Żwirowa szeroooka droga leśna, osobówką można by jechać. Skręcam w prawo, na Jaworzyce. Już wiem gdzie jestem, strachu więc nie ma. Kawałek dalej droga łączy się z traktem na Lubomira, znane okolice. Zaraz potem pierwsze światła domostw, asfalcik, i zjazd na przeł. Jaworzyce. Na przeł. jestem po 20tej. Czyli o tej porze co w środę, gdy chciałem stąd atakować Lubomira :) Coś tam jem, dorzucam atmosfer do opon, wzuwam kurtalon, i zbieram się. Inwersja potężna, na górze ciepełko, w dole lekko zimnawo. Powrót bez przygód, przez Wiśniową, Dobczyce. Na podjeździe w Dziekanowicach jak zwykle temperatura wzrasta, gdy wyjeżdża się z zalegającego w dolinie Raby zimnego powietrza. W domu o ludzkiej porze.

Celów wszystkich się nie udało zrealizować, dwa ciężkie szczyty to jednak za dużo na jeden raz. Na Szczebel kiedyś wrócę. Lubomir też nie zdobyty. Ale w sumie udany trip, wpadła Lubogoszcz, Patryja i jakieś pomniejsze górki.

8.25 - 23.25

Zaliczone szczyty:
Lubogoszcz 967
Lubogoszcz Zachodnia 953
Zapadliska 808
Patryja 763
Kamionka 580

Przeł. Jaworzyce 576
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Jak za starych dobrych czasów

d a n e w y j a z d u 153.42 km 7.50 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Niedziela, 10 września 2023 | dodano: 23.09.2023



https://www.alltrails.com/explore/map/10-09-2023-obidza-3905972?u=m&sh=qek9hh

Czyli 147km piłowania asfaltu na 2,2” oponach, żeby pośmigać 7km po Beskidzkich szlakach ;) Czyli jak za starych, dobrych czasów :) A było to tak. Potężny atak lata tej jesieni postanowiłem wykorzystać na jednodniową wycieczkę na MTB. Zamiast dziabnąć jak zwykle Turbacz, tym razem postanowiłem zagrać nieco ambitniej: PKP do Piwnicznej, i stamtąd przez Obidzę, Szczawnicę, Krościenko, Pasmo Lubania, przeł. Knurowską i Turbacz do Rabki/ew. Niedźwiedzia. YYYhy :D Udało się zrealizować może 1/4 planu.

Startuję lekko mglistym i chłodnym, wrześniowym porankiem i na buczących kołach od traktora toczę do stacji Kraków-Bieżanów. Mam pewne obawy co do napełnienia składu (rowerzystami), i jak się potem okaże, niebezpodstawne. Na razie jest OK. Odjazd 7.57, w pociągu (nowy EZT) luźno. Do Tarnowa spoko, potem, gdy pociąg skręca na południe, w stronę gór, zaczyna się dziać :) W New Sączu jedna Pani ledwo weszła z rowerem, musiałem postawić rower na koło, żeby się zmieściła. W Rytrze zaś są już zamieszki. Dostać do pociągu próbuje się grupa kilku rowerzystów. Jednak w przedsionku do drzwi uparcie przyklejona jest pewna rodzinka, z trzeba bąbelkami i pyskatym tatusiem. Nie przesuną się dalej, w głąb pociągu, bo tam jest niebezpiecznie, dzieci nie będą miały się czego trzymać i zginą gdy pociąg zahamuje. (Za to stanie przyklejonym do drzwi jest bardzo bezpieczne). Tatuś mówi żeby rowerzyści sobie weszli głębiej (nie celowe). Jedni się nie przesuną, drudzy są pewni że tym pociągiem pojadą. Konduktor wzywa przez telefon posiłki, tj. żeby na którejś następnej stacji dopięli drugą jednostkę. Wg mnie druga jednostka to powinna być dopinana w Tarnowie, przecież ten pociąg jedzie przez prawdziwe turystyczne zagłębie, Piwniczna, Muszyna, Krynica… W końcu sytuację rozwiązuję JA! Nie, nie spuszczam wpierdolu pyskatemu tatusiowi ;) Po prostu wychodzę z pociągu robiąc trochę miejsca dla rowerzystów. Jak potem zauważyłem, żaden rowerzysta nie został na peronie. Scenariusza wydarzeń mogę się tylko domyślać, ale prawdopodobnie tatko został zbombardowany w stylu: „patrz chłopie, pan wyszedł z pociągu wcześniej żeby inni się zmieścili, a ty nie możesz odkleić tych swoich bąbelków od tych cholernych drzwi?!”. A ja tak naprawdę miałem w tym swój bardzo ważny interes: z Rytra do Piwnicznej jest raptem kilka km, a jak by mnie tam zawalili kilkoma rowerami, to byłoby mega zamieszanie żebym się wydostał ;). W każdym razie po kilku km buczenia oponami po asfalcie krajówki, jestem w Piwnicznej. I jest godz. 11ta, i jest BARDZO gorąco. Piwniczna i inne turystyczne miejscowości nad Popradem są po prostu PIĘKNE, uwielbiam te okolice. Odnajduję szosę na Kosarzyska, i z doliny Popradu zapuszczam się, póki co asfaltem, w głąb GÓR. Coraz bardziej wąska asfaltowa droga coraz bystrzej wznosi się ku górze. Z plusów dochodzi chłód lasu i płynącego wąwozem potoku. Za parkingiem (wg tabliczki 600m n.p.m.) zaczyna się rzeźnia, tj. nachylenia po kilkanaście, a miejscami pewnie po 20+%. Nawierzchnia zmienia się z asfaltu na nowiutki, gładziutki betonik. Który ciągnie się, i ciągnie. Na poboczu ciągle samochody, i samochody. SUV za SUVem. Na zjeździe mija mnie… szosowiec! No to pięknie. Może zabetonowali całe góry, i dojadę po betonie do Szczawnicy?! Wyjeżdżam z lasu na otwarte przestrzenie. Teraz wyjaśnia się po co ten beton. Mnóstwo domów, pensjonatów, nawet jakiś hotel, powyżej 800m n.p.m. Żar leje się z nieba. W końcu beton kończy się, kawałeczek po dziurawych betonowych płytach i wreszcie wjazd na szlak. Okazuje się że na przeł. Obidza można wjechać na szosówce :D Przynajmniej od strony Piwnicznej, bo od Szczawnicy to już inna bajka. Czerwony szlak jak na moje zdolności jest OK, w raz sam. Trochę gładkiego, trochę kamieni, trochę błota i wiecznych kałuż. Nachylenia na zjeździe rozsądne. Docieram do wielkiej polany z kapitalnymi widokami! Pieniny w roli głównej. Drogowskaz na samotnym, uschłym modrzewiu nieco mnie myli, i wjeżdżam w las. Wycofka, czerwony to druga w lewo. Po kamyczkach myk w dół, potem po łące, po hali, znowu kamyczki i jestem w Jaworkach. Fajnie było, ale trochę za krótko. Buczę oponami w dół, przez Szlachtową do Szczawnicy. Szukam jakiegoś gastro. Wciągam wielkie KORYTO kapsalona, mogę buczeć oponami dalej. Krościenko. Wszystko pięknie, ale z czasem stoję SŁABO. Dochodzi 16ta, ale jestem w dupie, tj. pod Słowacką granicą. Do domu ponad 100km, wypadało by być najpóźniej koło północy bo w pon. rano do roboty. A tu jakieś kilkanaście km szlakiem przez Lubań, i potem kolejne kilkanaście przez Turbacz? I potem 70km asfaltu? Nie, to się nie uda. Nie widzi mi się to W OGÓLE. Trzeba znaleźć jakiś PLAN B. O pociągach można zapomnieć, znowu ROZPIERDOLILI linię do Zakopanego i KOLEJ wozi ludzi AUTOBUSAMI (a rowerów NIE WOZI). Planem B jest przeł. Wierch Młynne, a potem kto wie, może GORC? Yhy. Bardzo fajną DDR Velo Dunajec buczę oponami do skrętu na Ochotnicę. Skręcam. Potem mylę drogę i bez potrzeby zaczynam wdrapywać się 21% ścianką… Nie, to NIE TA DROGA. Na Młynne kawałek dalej. Szukam jakiegoś sklepu bo słabo stoję z piciem. Niedziela wieczór, wszystko pozamykane. Jest budka z lodami, kupuję picie i lody. Skręcam wreszcie na Młynne. Jest 18ta, a ja jestem w dupie, tj. w środku Gorców :) Z plusów zaczyna się przyjemny chłodek. Na Młynnych (jak to odmienić?) jestem wpół do 19tej, czyli j.w., w dupie. Z Gorca i wieży widokowej nici, nie ma szans. Zostaje buczenie oponami po asfalcie do Krakowa. 80km buczenia. Extremalnie stromy zjazd do Zasadnego, potem szybki zjazd do Szczawy. Zachodzi zmrok. Przeł. Przysłop Lubomierski wciągam zupełnie sprawnie. Zjazd do Mszany elegancki, przyjemnie się buczało :) Potem to już niby formalność. Jechałem ten odcinek dziesiątki razy, gdy wracałem z gór, i z jednej strony lubię powroty znaną na pamięć tą wojewódzką szosą. Z drugiej strony trochę mi się nie chce już… Remedium na to jest nie myśleć za wiele, tylko pedałować szybciej. I tak też robię. Na tankszteli w Kasinie wspomagam się nie wiem którym już energolem, oranżadą i 7-daysami. Nawijam przełęcz Wielkie Drogi, zaraz potem przeł. Wierzbanowską. Noc jest przepięknie gwieździsta, i ciągle dość ciepła - w ogóle nie wzuję kurtalona aż do samego domu, do pierwszej w nocy! Z przeł. Wielkie Drogi jak zawsze piękny widok na majaczące kilkadziesiąt km dalej światła wielkiego miasta – Krakowa. Gdy tak patrzę nocami lubię zgadywać czym są widoczne w oddali czerwone światełka. Tu jestem pewien, że jeden wysoooki rząd malutkich czerwonych lampek to niemal 300m maszt w Chorągwicy. Słabo widoczne światełka na samym końcu to prawdopodobnie kominy w hucie i/lub EC Łęg, w Krakowie. Zjazd, raz dwa, i są Dobczyce. Nawet nie zajeżdżam do centrum, tylko mielę oponami na obwodnicę i nowy most. Potem jeszcze kilka hopek pogórza Wielickiego do wymęczenia. Dziekanowice, Raciborsko, Rożnowa, ależ to się wlecze. W końcu zjazd finalny, zjazd zjazdów, i jest WIE-LICZK-KA. Na tablicach 20’C :) Po północy, we wrześniu. Szpula prosto dwupasmówką, przez węzeł drogowy w Bieżanowie, bo droga pusta. Do domu dowlokłem się przez 1szą.

Tak jak pisałem, no nie jest to za mądre. Tyle bieżnika zostawiać na asfalcie żeby kilka km po Beskidach pośmigać :) Normalny człowiek jedzie autem, śmiga po Beskidach cały dzień, i wraca autem. Ale ja nie jestem normalny, nigdy nie byłem. Można było ruszyć dupę wcześniej, na pociąg o 6tej. Wtedy wszystko przyspieszyło by się o 2 godziny, i zdążyłbym na ten Gorc, a może kto wie, nawet na Lubań? Co nie zmienia faktu, że i tak było fajnie, było tak jak kiedyś. Naszła mnie po tym tripie ochota na więcej. Ostatnią myślą jest, że kiedyś to się ogarniało takie tematy:

W Górach od wschodu do zachodu Słońca | Droga jest celem - blog rowerowy Pidzej.bikestats.pl

A teraz to… Ja nie wiem jak ja takie rzeczy robiłem, jak mi to tak sprawnie szło. Dziś w jeden dzień to wjeżdżam na jedną górkę, a kiedyś orałem całe pasma. Myślę że kwestia może być w mojej masie ciała. Wtedy ważyłem 70kg, dziś ważę 100 ;)

7.30 - 0.45

Zaliczone szczyty:
Przeł. Obidza 930
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Wierch Młynne 750
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502


Kategoria Powrót pociągiem, Terenowo