Terenowo
Dystans całkowity: | 16367.49 km (w terenie 1253.55 km; 7.66%) |
Czas w ruchu: | 832:38 |
Średnia prędkość: | 16.91 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.30 km/h |
Suma podjazdów: | 159774 m |
Liczba aktywności: | 169 |
Średnio na aktywność: | 96.85 km i 5h 30m |
Więcej statystyk |
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
109.56 km
24.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/8ks4xDxSZJQ5R1m16
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/4-08-2023-turbacz-2-71f6278?u=m&sh=9unefr
Biorę wolne na piątek aby zdążyć z tym Turbaczem przed
zapowiadanym weekendowym potopem. Myślałem czy by tak jak zwykle nie podjechać
Regio do New Targu i stamtąd wystartować, ale nie chce mi się wstawać o wpół do
siódmej rano. Tym razem wjadę od strony Koninek. Wyruszam grupo po ósmej.
Zachmurzenie pełne, pogoda niestabilna, możliwe przelotne opady deszczu i
burze. Gdy za Dobczycami z 45minut siedzę na przystanku żeby przeczekać deszcz
zastanawiam się czy to w ogóle był dobry pomysł. Może trzeba było założyć
wielką zieloną torbę i pojeździć po McDonaldach? Gdy przestaje padać ruszam
dalej. Powoli to idzie, może wprowadzić plan B, i za Wiśniową w prawo, na
Lubomira? Nie, jednak nie. Turbacz. W Wiśniowej zakupy w Biedrze. Gdy docieram
do Mszany pięknie się rozpogadza, i wychodzi Słońce. Wciągam solidnego i
niedrogiego (14zł) hamburgera. Skręcam na Niedźwiedź, Porębę i Koniki. Już wiem skąd
nazwa Poręba Wielka. Wysoko piętrzące się składy desek, sterty bali i zapach
świeżego drewna z wszechobecnych tartaków mi to wyjaśnia. Zanim zdążę dotrzeć do Koninek,
znowu zachmurzyło się, i to całkowicie. Tak że na szlak wjeżdżam pełen obaw.
Godzina jest 15ta, tak że bez komentarza… Na Turbaczu będę pewnie o 17tej
(yhy…) Szlak rowerowy (narciarski?) to bardzo przyjemna, równa, twarda leśna
droga z wbitymi w ziemię drobnymi kamieniami. O sensownych nachyleniach, tak że
wysokość nabiera się całkiem sprawnie. Ileś zakrętów i metrów przewyższenia
dalej, docieram do wyciągów krzesełkowych na Tobołów. Do tej pory szlak
bezludny, na Tobołowie wreszcie spotykam pierwszego turystę, a może lokalsa?
Czarnego kota ;) Tutaj obieram szlak zielony. Niebo znów staje się błękitne (na
chwilę). Zaliczam Tobołczyk/Tobołów, polna droga bez błota. Chciałem obejrzeć obserwatorium na Suchorze, ale jakoś je ominąłem, pewnie zarosło lasem i nawet go nie zauważyłem. Aby ominąć ekstremalnie stromy odcinek zielonego szlaku,
jadę objazdem „kopaną drogą”. Pierwsze duże dawki błota :) Do czerwonego
dobijam między Starymi Wierchami a Obidowcem. Znowu zachmurzenie pełne. Atakuję
Turbacz, odpędzam od siebie myśli o jakimś skróceniu trasy. Kto jechał ten wie
jak piękny jest GSB na tym szczytowym odcinku Gorców. Miejscami szlak cały
tonie w różu kwiatów. Zaczynam myśleć o drodze powrotnej. Gdybym chciał zjechać do
Rabki, i potem męczyć asfalt do Krakowa, to pewnie wróciłbym między 1 a 2 w
nocy. Jeśli zjechałbym po śladzie do Poręby i Mszany to pewnie nie wiele
wcześniej. Średnio mi się to widzi, dzisiejsza trasa ma mieć charakter
wycieczki lekkiej, przejażdżki. Sprawdzam temat pociągów. Jest TLK z New Targu
o 20.29. I chyba w ten pociąg będę celował. Na razie jedynymi utrudnieniami na
ubitym szlaku są "wieczne kałuże", dziś większe niż zwykle. Kawałek dalej
zaczyna się natomiast stroma, pełna luźnych kamieni rynna i zaczyna się prowadzenie. Ale to
świadczy też że zbliżam się do szczytu. Na trasie nieliczni turyści. Docieram
do rozległych polan i szałasowego ołtarza, czyli tuż tuż. Sam szczyt Turbacza na
razie (jeśli nie w ogóle) pominę. Priorytetem są na tą chwilę piwko i naleśniki
w schronisku. Dlatego z czerwonego skręcam w idący nieco niżej niebieski/zielony/żółty. Szlak znów staje się przejezdny. Mym oczom ukazują się pierwsze
zabudowania, a zaraz potem ogromny budynek schroniska. Ruch jest, sporo
bikerów, ponad połowa na e-bikach… Ale z drugiej strony lepsze grube dziadki na e-bikach niż
terroryści na motórach krosowych. Znowu się rozpogadza. Kupuję bilet na pociąg (35zł)
oraz realizuję główny cel wycieczki, tj. piwko & naleśniczki (15+25zł) :) Na
szczyt i fotkę pod obeliskiem zabraknie dziś czasu. Jest po 18tej, mam dwie
godziny do odjazdu. Obieram żółty szlak, sprawnie wjeżdżam się nim do góry to w dół
powinno być jeszcze sprawniej. Tabliczki mówią o 2,5h pieszej wędrówki. No i
idzie szybko. Szybko też zaliczam wodowanie – tzn. prawy but ląduję w
wiecznej kałuży :D Potem odcinek tak błotnisty, mazisty i kleisty że nie
ryzykuję i kawałek sprowadzam. Głupio bym potem wyglądał w pociągu po takiej glebie w to błoto
;) Potem odbijam z żółtego w prawo, czerwony rowerowy. Szeroka leśna droga,
tutaj to już się po prostu pędzi. Nawet VW Polo dał radę się tu wdrapać. Do asfaltu docieram po 45 minutach od schroniska. Tak że zdążyłem jeszcze umyć
trochę koła w potoku, zjeść kebaba i kupić wodę. W pociągu szybko uświadamiam
sobie że jestem geniuszem. Pomysł powrotu pociągiem był zaiste genialny. Jakiś
ledwo żywy jestem i śpiący. Jak sobie wyobrażę że zamiast drzemać wygodnie oparty o plecak nawijał bym teraz
na 2,2” oponach podjazdy między Rabką a Krakowem to……… Sam pociąg za szybko nie
jedzie (choć w dalszym ciągu szybciej od roweru). 118km wg biletu w 2h 38min to nie jest rekord świata :D 45km/h
średnia brutto. W Krk po 23ciej. Zajeżdżam na myjkę DELIKATNIE opłukać oponki i
ramę, omijając łożyska. W domu po północy. Udana wycieczka, Turbacz zawsze spoko. Pogoda wytrzymała, piwko/naleśniczki weszły pięknie. Aż kusi żeby jakiś grubszy trip po górach zrobić, jak za starych dobrych czasów. Sezony 2012, 2013, 2015, 2016 - wtedy ostro katowałem się na Beskidzkich szlakach. Potem kupiłem szosówkę :D
8.20 - 00.20
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem, Terenowo
Turbacz 1
d a n e w y j a z d u
107.31 km
30.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/LmU71r6EmWadHs8SA
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/26-06-2023-turbacz-1-0f840be?u=m&sh=9unefr
Turbacz zawsze spoko :) Tym razem na PKP załapałem się na pewną zniżkę: z Płaszowa na Główny pojechałem za darmo, bo za duży tłok i nie było jak kupić biletu a z Głównego do New Targu bez biletu na rower, bo rowerów było ze 20 i system nie pozwalał na więcej biletów na rower. W New Targu o 11tej. Kebab, zakupy, i na szlak. Czerwony rowerowy/żółty pieszy. Szybko poszło, ani się obejrzałem a za którymś z zakrętów wyłoniła się wielka bryła schroniska. Piwko & naleśniczki to sprawa oczywista :) 15 & 25 PLN. Patrzę na radary burzowe ale tym razem nic nie nadciąga. W ub. roku na szlaku złapała mnie niezła burza. Zjazd do Rabki czerwonym (GSB). Również bardzo płynny, w życiu bym nie przypuszczał że taki ze mnie kolarz MTB i że zjadę prawie największe stromizny :) Może to zasługa nowych oponek? Ogólnie z 97% to jazda, 2,9% prowadzenie, 0,1% niesienie roweru. Też za szybko to minęło. Z Rabki do domu jedyną słuszną drogą: Mszana, Kasina, Wiśniówa, Dobczyce, Wieliczka.
7.05 - 23.15
Kategoria > km 100-149, Terenowo
WTR, Puszcza, MTB na szosówce i inne ATRAKCJE
d a n e w y j a z d u
206.77 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
WTR pod most w Ispinie, drogi i bezdroża, miasta i wsie, Puszcza, Żubrostrada, noce i dnie, lasy i polany, a nawet i na piechotę przez las :) Apogeum ciepłej złotej jesieni, odczuwalna w okolicach 25 kresek.
Taki okaz znalazłem. Grzyb bułkowy czy jaki to gatunek?
https://photos.app.goo.gl/9eDTM9J2es8EzPyEA
Kategoria > km 200-249, Terenowo, WTR 2022
Lubomir 2 (po pracy)
d a n e w y j a z d u
103.18 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/xGuEvTfayCBYQvLeA
Krk - Wieliczka - Dobczyce - Wiśniówa - Węglówka - Przeł. Jaworzyce | Szlakiem: Lubomir - Łysina - Kudłacze | Pcim - Myślony (Zarabie) - Borzęta - Gorzków - Koźmice - Wieliczka - Krk
16.15 - 1.15
Kategoria Terenowo, > km 100-149
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
114.54 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/nyQ2fBeQkGm9hnYG7
Krk -> PKP x2 -> New Targ - rowerowym, częściowo pokrywającym się z żółtym pieszym na szczyt Turbacza - zjazd czerwonym na Stare Wierchy - zjazd sprowadzenie zielonym do Obidowej - powrót asfaltem do Krk: Klikuszowa, zakopianka, zjazd Rdzawka - Ponice - Rabka, Mszana, Wiśniówa, Dobczyce, Wieliczka, Krk.
6.00 - 3.35
Kategoria Terenowo, Powrót pociągiem, > km 100-149
Turbacz
d a n e w y j a z d u
179.91 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/4jFqiK9gFHwAzLeD7
Krk - Wieliczka - Dobczyce - Wiśniówa - Kasina - Mszana - Rabka - podjazd Ponice - Rdzawka - Klikuszowa - Obidowa - narciarskim Śladami Olimpijczyków na Turbacz - zjazd czerwonym przez Stare Wierchy, Maciejową do Rabki - Mszana - Kasina - Wiśniówa - Dobczyce - Wieliczka - Krk.
8.00 - 2.40
Kategoria Terenowo, > km 150-199
Jak za starych dobrych czasów :)
d a n e w y j a z d u
150.30 km
20.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Widząc że szykuje się kolejny weekend z rozgrzebaną szosówką wziąłem wolne na piątek (lepsze prognozy meteo) i znów dosiadłem Dziadka. Tym razem z myślą ataku na jaką Mogielicę a może i Turbacz. Jednak wyjechałem tak późno i szło tak powoli, że stanęło na Mogielicy. A i to się nie udało ;) Skręciłem z wojewódzkiej szosy na Szczyrzyc, Dobrą, Jurków i obrałem dobrze znaną (tak mi się wydawało) leśną drogę Półrzeczki - Szczawa. Zapomniałem jednak że tam są rozwidlenia, nie wszystko jest oznaczone, do tego masyw Mogielicy oplatają różne szlaki rowerowe i narciarskie. No i tak samo jak w 2012 roku pogubiłem się :) Zamiast dotrzeć na przełęcz, skąd kawałek szlakiem jest na Polanę Stumorgową, i potem na Mogielicę, zacząłem kluczyć drogami trawersującymi zbocze tej góry. Dotarłem nawet do znaku "Mogielica w prawo 1,5km" ale to była ścieżka nachylona chyba pod kątem 40 stopni... Odpada. Było jeszcze przenoszenie roweru przez budowę przepustu dla strumienia. Spotkałem jeszcze innego rowerzystę, pogadaliśmy, i przejechaliśmy jeszcze razem z 10km szlakiem narciarskim. Po czym każdym pojechał w swoją stronę: kolega dalej kręcić pętlę wokół Mogielicy a ja zjechałem do Słopnic i Tymbarku. Do domu wróciłem mniej znanymi drogami (częściowo nawet nieznanymi): Jodłownik, Góra Św. Jana, Zegartowice, Komorniki, Raciechowice, DW do Dobczyc, Gorzków, Koźmice, Siercza.
Choć nie dotarłem na Mogielicę, ani na Stumorgi, ani nawet na przełęcz pod Stumorgami, to i tak mi się podobało :) Coś czuję że w tym sezonie pojeżdżę trochę w terenie. Bo miałem ogromną przerwę, ostatnie MTB po Beskidach było w 2017 roku! Potem sama szosa!!!
https://photos.app.goo.gl/SZi8JsnYfyTFMJLu7
8.00 - 1.10
Kategoria > km 150-199, Terenowo
Dziadek Cube znowu w Górach!
d a n e w y j a z d u
124.70 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
No kto by pomyślał, że Dziadek Cube jeszcze zaszaleje! Po zakupie szosówki w 2019 i przejściu na szosową stronę mocy Cube stał za biurkiem w częściach, brudny, rozgrzebany, rozszabrowany... W 2020 wskrzeszony do żywych, jako zimówka, dojazdówka itp. Zresztą i tak tylko szosa mi w głowie była - trasy nad Morze i europejskie metropolie. Prawdziwe MTB w mojej karierze datuję na AD 2016. Ale w tym roku jakaś taka zajawka mnie złapała żeby coś w terenie pojeździć. No i tak sobie jeździłem, po Lasku Wolskim, wałach Rudawy, po łąkach za miastem. Aż wpadłem na pomysł żeby zaliczyć jakąś konkretną górkę. Lubomir. Ostatnio byłem chyba w 2016. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Dobczyce, Wiśniowa, i w prawo, na przełęcz Jaworzyce. Myślałem że wciągnę na średniej, ale zmiękła mi rurka i zrzuciłem na młynek jeszcze na asfalcie :) Z przełęczy wąziutkim asfaltem pod pensjonaty. Szutrową, nasłonecznioną drogą z serpentynami jeszcze dało się jechać. Ale gdy tylko szlak wszedł w las zaczął się... śnieg i lód! No niby wiedziałem że można się spodziewać śniegu w górach pod koniec marca, ale nie że aż tyle!!! Na Lubomira więc głównie prowadziłem, uważając żeby nie wyjebać na tej śliskiej skorupie (miałem adidaski). Kawałek wolałem przez las, przez chaszcze, zamiast po tym lodzie. Bo ten cholerny śnieg/lód był głównie na drodze, w lesie mało co... Na Lubomirze wróciły wspomnienia z dawnego szwendania się po górach... Szlak Lubomir - Łysina - Kudłacze... Jak powyżej. To samo tylko więcej. Więcej śniegu, śniegolodu i lodu. Również większość prowadziłem/niosłem przez las. Wyprzedził mnie jeden piechur... Jechałem może 1/3 odcinka, zwłaszcza końcówka przed Kudłaczami, ta niżej położona i na zachodnim stoku była przejezdna. Na pełną turystów polanę na wleciałem na kołach, także wstydu na szczęście nie było ;) Potem to już tylko zjazd stromą szosą do Pcimia, i bokami wzdłuż Eski do Myślenic. Hot-Dogi w Żabce i w narastającym chłodzie pagórkami do Krk: Polanka, Siepraw, Rzeszotary Świątniki, Swoszowice. Dokręciłem jeszcze trochę po mieście.
Choć zamiast jazdy MTB było to raczej prowadzenie MTB, i to tak było fajnie :) Odżyły wspomnienia sprzed kilku lat, gdy każdy letni weekend ciorałem i obijałem się na rowerze po Beskidzkich szlakach. Na pewno w tym roku wrócę w Góry. Muszę tylko uważać, wybierać łatwiejsze szlaki i nie przeszarżować, żeby nie wyglebić jak na zjeździe z Lubania w 2017 roku (OTB przy 40km/h). Dziadkowi muszę zaś wymienić tarcze, tylna ma w najcieńszym miejscu max 0,5mm!!! Napęd i amor jeszcze wytrzymają.
https://photos.app.goo.gl/uwfYvqMdVbagAF1o9
https://www.alltrails.com/explore/map/lubomir-25-03-2022-d87aa42?u=m
7.50 - 22.05
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Coś lżejszego
d a n e w y j a z d u
234.59 km
7.00 km teren
12:32 h
Pr.śr.:18.72 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/VDl6NjituY0geYDN2
Minął tydzień od długiego weekendu, czas wracać do
normalności, tj. startów z Krakowa. Koło ciągle nie zrobione, części w drodze.
Minimalne bicie z tyłu nie uniemożliwia jednak przecież jazdy. Jeśli objechałem
na tym kole Tatry to i do Opona uda się dojechać ;) Bo taki właśnie jest plan
na dziś - Opole. Niezbyt ambitny, by nie rzec że chillout-owy. Ale myślę że mi
się należy po dwóch górzystych trasach w odstępie 3 dni.
Trasy w ogóle nie planuję, bo co tu planować, to tylko
Opole. Którędy by się nie pojechało to się dojedzie. Startuję 20 minut po
północy (to już ostatni taki start, potem zmienię godzinę wyjazdów na poranne).
Już po wyjeździe podejmuję decyzję że na Śląsk pojadę wojewódzką, przez
Alwernię. Krajówką przez Krzeszowice już za dużo razy jechałem w tym roku, a
tędy jeszcze ani razu. Ciepła i pogodna noc sprzyja sprawnemu nawijaniu
asfaltu. Jako że w centrum Alwerni byłem tylko raz w życiu (w 2015r.) i
korzystając z niezbyt napiętego na dziś harmonogramu myślę żeby jeszcze raz tam
uderzyć. Tak też robię i odbijam boczną drogą w prawo, pod górę. Alwernia śpi.
Tylko jakiś jeden obłąkany rowerzysta siedzi na ławeczce. Widać że przyjezdny,
bo czyta tablice informacyjne. Przeczytał przeczytałem wszystko, i
zbieram się dalej. Niestety nie chciało mi się zerknąć na GPSa w telefonie,
wskutek czego źle skręciłem. Zamiast wrócić do wojewódzkiej wylądowałem na
bocznej drodze na Piłę Kościelecką. Kawałek nią ujechałem, zanim zorientowałem
się w błędzie. Nie chce mi się zawracać, w sumie to może i dobrze? Nigdy tą
drogą nie jechałem, więc sobie zwiedzę, a parę km więcej nie ma znaczenia gdy
celem jest Opole. No to jadę, wciągam dość stromy podjazd, a za chwilę już
zjeżdżam do Chrzanowa. Może być i Chrzanów, nie mam nic przeciwko. Tutaj
jeszcze noc. Pauzuję na rynku, na tym w odróżnieniu od Alwerni jakieś oznaki
życia są – kilku podpitych młodzieńców. No i ten rowerzysta jeszcze. Z
Chrzanowa na Libiąż, inną wojewódzką. W połowie drogi można już dostrzec oznaki brzasku, a w Libiążu już niemal świt. Uwieczniam na zdjęciu oldchoolowy dom
handlowy, lubię takie klimaty. W Chełmku już widno. Dzień zapowiada się
pogodnie, na niebie szczątkowe tylko ślady chmur. A taka maleńka „strefa mgieł”
tylko na przejeździe mostem nad korytem Przemszy. Mijam potężną basztę wieży
szybu KWK PIAST, po czym by ominąć kretyński i długo się ciągnący zakaz jazdy
rowerem, korzystam z idącej równolegle śmieszki rowerowej. Jakości takiej jak widać na zdjęciach, ale dziś aż tak bardzo mi to nie przeszkadza (lekka trasa)
a ciągnące się bokami szpalery soczyście zielonych drzew uspokajają nerwy ;) Koło
Bierunia ścieżkowy terror się kończy i można jechać jezdnią, jak Bóg przykazał
:) Mijam wielką fabrykę Fiata, a to oznacza że docieram do Tych. Słońca coraz
śmielej operuje na idealnie niebieskim nieboskłonie, i szybko pozwala zrzucić zbędną
już warstwę ubrań. Tychy omijam jednak tranzytem, dopiero w Gliwicach
odpoczywam na skwerku. A że Gliwice to już niemal granica Górnego Śląska, to tablica
powitalna województwa Opolskiego pojawia się szybko. Bardzo przyjemną,
prowadzącą głównie lasami wojewódzką dojeżdżam do Kędzierzyna-Koźla. Poza
wielkimi zakładami azotowymi miasto kojarzy mi się z historią z ubiegłego roku.
Wracając z Czech (z Pradziada), chciałem szukać pociągu w Koźlu. Miły Pan uświadomił
że Koźle to zabita dechami wiocha, i tu pociągów niet. Tzn. nie jeżdżą do
Koźla. Za pociągiem to trzeba jechać do miasta - do Kędzierzyna-Koźla! Bo to są
dwie odrębne miejscowości: Koźle i Kędzierzyn-Koźle, leżące na przeciwnych brzegach
Odry :) Przejeżdżam przez n-torowy przejazd kolejowy, i wewnętrzną jakby drogą
miedzy węzłem kolejowym a Zakładami kieruję się do centrum miasta. ZAKK
ogrodzone wysokim płotem, dużo drzew a instalacje daleko, więc jakichś
spektakularnych zdjęć zrobić niestety się nie da. Za małym laskiem jest już
właściwa część miasta. Bardzo zadbanego miasta, pewnie bogatego. Do tego
stopnia że nawet ścieżki rowerowe są asfaltowe i zdatne do jazdy! Podejrzewam
że to Azoty trują i w zamian dużo hajsiku łożą Kędzierzynowi. Z K.K. wojewódzką
na Gogolin. Lasy kończą się a zaczynają rozległe pola uprawne. Pośród których
majaczy potężna sylwetka (chyba) huty w Zdzieszowicach. Jest wczesne
popołudnie, a temperatura niewiele poniżej progu upału. Gdzieś tu orientuję się
że zaczyna uchodzić powietrze na tyle, i wkurwiać. Chciałem bowiem
przyoszczędzić i jednak załatałem i założyłem te rozcięte wskutek snejków na
Słowacji dętki. Będę dopompowywał co jakiś czas, zmieniać się nie chce. Centrum
Krapkowic i Gogolina omijam, przejeżdżam środkiem pomiędzy obydwoma. Do Opola
raptem 20km. A godzina młoda, ledwie 13ta. Zaliczam zatem dłuugą drzemkę na ławeczce nad brzegiem stawu. A potem aby urozmaicić sobie jazdę zjeżdżam z
wojewódzkiej w leśną drogę, odrobina MTB (a raczej „MTB”) nie zaszkodzi. Raptem
3km tego lasu a jaka odmiana. Do Opola natomiast wjeżdżam ekstremalnie szeroką
szutrówką. 15ta. Pociąg za kilka godzin, czyli trochu się pozwiedza :) Na
początek wjeżdżam w jakieś tereny kolejowe. Przeciskam się pod jakimiś wiaduktami, przez torowiska przenoszę, pewnie nie wolno tak. Kilka
spontanicznych skrętów na skrzyżowaniach później ląduję na skąpanej w cieniu
drzew ławeczce, na nadodrzańskich bulwarach. Trochę drzemiąc, trochę
przyglądając się niedzielnemu wypoczynkowi Opolan, utykam w tym miejscu na ładną
godzinę :) Jak chillout, to chillout :) W końcu zaczyna mi się tu nudzić, a
czasu ciągle mnóstwo. Jadę więc obadać gdzie tym bulwarem można zajechać.
Asfaltową alejką przejeżdżam obok urządzeń technicznych śluzy, następnie wzdłuż
terenów przemysłowych, i tym sposobem wyjeżdżam za miasto. Bulwar kończy się. A
właściwie to alejka zawraca i zakosami wspina się w górę, ponad dolinę rzeki. Zza
drzew zagajnika wyziera urwisko, a na jego dole - całkiem spory zalew. Okrążam
go, jest nawet plaża. Bardzo fajny teren rekreacyjny, w oddali na drugim brzegu
widać wystające ponad las co wyższe budowle miasta. Czas powoli, bo powoli, ale
jednak płynie, do odjazdu pociągu coraz bliżej. Główną drogą kieruję się wiec
ku dworcu. Robię jeszcze pętelkę po śródmieściu, zaliczam Rynek, i w końcu na
dworzec. Wsiadam w komfortowego (skład wagonowy, nie EZT) IC-ka, by dwie 2,5
godz. przyjemnej podróży później być już na Głównym w Krakowie. W domu po
22giej.
I tak minął ten leniwy, rowerowy dzień :) Czasem tak trzeba,
a nie tyle same Słowacje, Tatry, Węgry. Czasem trzeba lżej.
0.20 - 22.10
4,25l (w tym 1l energetyka)
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo
Rzeszów
d a n e w y j a z d u
207.37 km
2.00 km teren
12:25 h
Pr.śr.:16.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Na sobotę zapowiadali ładną pogodę, zwłaszcza na południowym
wschodzie (+14 nawet miało tam być). Kierunek trasy nasunął się więc sam:
Tarnów, Rzeszów a może i Przemyśl.
Wyjazd standardowo o północy. Jest dość ciepło, w Wieliczce
musiałem się przebrać (wziąłem 3 kurtki: cienką, grubą i przeciwdeszczową, z
których wykorzystałem tylko tą pierwszą). Przy okazji uwieczniłem wreszcie za
zdjęciu ciekawostkę, która stoi tam od lat: znak z oznaczeniami starej
„czwórki”. Ów droga (dziś 94ka) zaprowadzi mnie do Rzeszowa. Kilka stopni na
plusie, jazda lekko pagórkowatą, pustą o tej porze dnia nocy krajówką mija więc
bardzo przyjemnie. Lada moment jestem w Bochni a chwilę potem w Brzesku. Na
rynku ciekawostka przyrodnicza: drzewka z żywo zielonymi liści pod koniec
listopada?! Na pewno nie jest to rodzimy gatunek. W Wojniczu ciemno, cicho, pusto i
głucho. W Tarnowie podobnie, na sennym rynku poza mną nie ma chyba nikogo, nie
to co w Krakowie, ten żyje non stop. Chwilę odpocząłem, coś tam zjadłem i na
wylocie z miasta wita mnie wschód Słońca. Po drodze robię zdjęcia co
ciekawszych obiektów typu: malutka huta szkła, skład opon czy całkiem spory silniczek. Listopadowy ranek jest słoneczny i pogodny. Bardzo przyjemne jak na
późną jesień warunki nieco psuje silny i zimny południowy wiatr, który włącza
się kawałek za Tarnowem. W połączeniu z brakiem sensownych połączeń kolejowych
(pociąg o 4.30…) stawia on pod znakiem zapytania plany dotarcia do Przemyśla.
Pewnie skończy się na Rzeszowie, myślę sobie (nie myliłem się). Póki co jadę
jednak dalej i zwiedzam przejazdem centra (ryneczki, placyki itp.) wszystkich
mijanych miasteczek. Pilzno, Dębica, Ropczyce, Sędziszów Małopolski. Cztery
dokładnie są między Tarnowem a Rzeszowem. W dwóch z nich (nie pamiętam już w
których) małe zakupy a między trzecim a czwartym rzecz nieco ciekawsza:
(czynny) odwiert ropy naftowej. Dłuższą chwilę wgapiam się w tą hipnotyzującą
pracę pompy ;) Po czym robię jeszcze małą sesję zdjęciową z wielką radziecką maszyną nieznanego mi przeznaczenia (wyciągarką czegoś tam pewnie). Ruszam
dalej, im bardziej na wschód tym mocniej wieje. Co silniejsze podmuchy wiatru
zaburzają mój tor jazdy znosząc mnie nieco ku osi jezdni, trzeba uważać. Im
dalej tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że dziś skończymy na Rzeszowie.
Na przydrożnych przystankach przyglądam się różnym ciekawostkom (pisałem już
kiedyś, że bardzo ciekawe rzeczy można tam znaleźć). Tym razem zainteresował
mnie ten napis. Do Rzeszowa docieram chwilę przed 14tą. Za wcześnie by od razu
wracać (o Przemyślu już dawno nie myślę). Odszukuję interesujący mnie pociąg: 17.50,
ostatni Regio do Krakowa, potem już tylko IC. Mam więc niemal 4 godziny na
zwiedzanie miasta. Zwiedzam więc.
Pomijając rzecz tak oczywistą jak Wielka Cipa (być w Rzeszowie i zobaczyć Wielkiej Cipy to nie być w Rzeszowie) zaliczam też rynek. Potem ładnymi bulwarami Wisłoku (po drodze gejowska kładka)
docieram na północny skraj centrum Rzeszowa. Gdy się kończą przejeżdżam na
drugą stronę rzeki i skręcam w uliczkę która okazuje się być ślepa. Jest za to
ścieżka. Początkowo prowadzi ona przez jakiś sad (?). W każdym razie drzewa
rosną w równiutkich rzędach. Potem jakieś chaszcze, klimatyczna kładka nad
Wisłokiem, między rurami magistrali CO. Torowiska kolejowe, działki,
rozmoknięte drogi (a rower świeżo wymyty :D) itp. itd. Wreszcie wydostaję się z
tego bagna i wyglądającym na nowo wybudowanym, okazałym mostem na powstającej
północnej obwodnicy miasta przedostaję się na zachodnią jego stronę. Potem
znowu po bulwarach (robi się ciemno), w te i we wte. Na północ leciało się
pięknie, na południe wiatr mocno hamował. Potem tu i tam, tam i tu, i na dworzec. Zapiekanka, bilety i do domu. Podróż pociągiem minęła bardzo przyjemnie. Nie mogła inaczej bo jechałem jednym z najwygodniejszych pojazdów
szynowych – starym dobrym „kiblem”. Te nowoczesne Pesy, Sresy i inne Impulsy do
pięt mu nie dorastają. Jedyna wada to brak wifi/gniazdek ale chyba nie po to
jeździ się pociągami żeby na fejsie siedzieć (którego i tak nie używam). W
Krakowie mała dokrętka i akurat gdy zaczyna padać dojeżdżam do domu, koło
22giej.
Udana wycieczka, jak na koniec listopada pogoda jak i
dystans zupełnie ok. Lajtowe zwiedzanie Rzeszowa było zdecydowanie lepszym
pomysłem niż orka pod wiatr do Przemyśla i czekanie w nocy kilka godzin na
pociąg. Czasem trzeba wiedzieć kiedy odpuścić (miewam z tym problemy ;) ). Rzeszów wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, nie taki skansen jak Kraków. Pomimo że miasto zupełnie innej wielkości to jakoś tak z rozmachem bardziej.
Opis krótki bo i trasa nie za długa. Bliźniaczo podobna do
tej sprzed roku, też z końca listopada
Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/eDaDSCRLBBwVqSyy2
00.30 - 21.55
2,7l
4 bułki z pasztetem, 4 banany, 1 zapiekanka, 0,5kg wafelków, duże delicje, 1 x 7days, paczka słonych ciasteczek
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo