Terenowo
Dystans całkowity: | 17002.09 km (w terenie 1306.55 km; 7.68%) |
Czas w ruchu: | 832:38 |
Średnia prędkość: | 16.91 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.30 km/h |
Suma podjazdów: | 159774 m |
Liczba aktywności: | 174 |
Średnio na aktywność: | 97.71 km i 5h 30m |
Więcej statystyk |
TTT!!!
d a n e w y j a z d u
112.69 km
28.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-may-14-2024-d07e70e?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/28qX24brP2Ga23de7
Tak mnie kusiło żeby w
majówkę zaatakować jeszcze jakieś górki, mam na myśli górki na MTB. Wzułem
zatem Dziadkowi Cube'owi terenowe laczki 2,2”. Właściwie myślałem bardziej o
Lubomirze, niż o Turbaczu. Bo po pierwsze na początku maja wysoko w górach jeszcze
może być błoto (śnieg?). A po drugie to Turbacz to raczej pociągiem bym wolał
podjechać. A w majówkę nawet nie ma sensu patrzeć na pociągi bo wszystko nabite
po dach pewnie.
Ale wstałem w sobotę rano, wszedłem tak z głupa na rozkład PKP,
i... I…! 10.20 expres (Wawa-) Krk - N. Targ (-Zakopane), zapełniony może w 20%!
Bilet 55zł, ujdzie. Kupuję przez net bilet, wciągam parówy i jadę na dworzec!!!
Krk Główny rzecz jasna, bo to express. Pociąg faktycznie puściutki. Lokuję się
w wagonie wraz z kilkoma innymi bikerkami/bikerami. Jedna Pani nieźle zakręcona
;) Jak pociąg ruszył zorientowała się zamiast do Krzeszowic czy tam innych
Katowic jedzie do Nowego Targu :D Inne rowerzystki ją pocieszały że tam też
jest gdzie pojeździć, tylko górek więcej ;) Temp. na zewnątrz 27'C, tako rzecze
wyświetlacz w pociągu. W New Targu planowo, o 12.20. Zanim zaatakuję Króla
Gorców, atakuję Decathlon. Gdyż nie mam rezerwy (dętki), ino łatki, a trochu
strach tak jechać. Plan podjazdu ułożyłem w pociągu: zamiast jak zwykle żółtym
pieszym lub czerwonym rowerowym z N. Targu, znalazłem opcję którą jeszcze nie
jechałem. Czarny rowerowy z Waksmundu (pierwsza wieś na wschód od miasta).
Opisany również jako Turbacz Time Trial. Wyścig taki, uphill jest tam ponoć organizowany.
Obieram zatem ścieżkę Velo Dunajec, i raz dwa jestem w Waksmundzie. Przejeżdżam
most na Dunajcu, i asfaltową ścianką wdrapuję się na jeden z Gorczańskich
grzbietów. Za plecami fe-no-me-nal-ne widoki na Tatry, jez. Czorsztyńkie, oraz
panorama New Targu. Asfalt kończy się, na postoju spuszczam zatem nieco
atmosfer z 29” kiszek, i zaczynam terenowy podjazd. Leśna ubita droga,
nachylenia rozsądne. Warunki super - błota praktycznie brak, rower cały w
suchym pyle. Szlak bardzo przystępny, niemal całość w siodle. Nie tylko wielki
SUV Mercedesa, ale nawet Pasek kombi się wdrapał tutaj całkiem wysoko, do
jakichś domków letniskowych. Szlak ostro skręca w prawo, znaczy to że zdobyłem
przeł. Czarnotówkę. Postanawiam także wjechać na szczyt po lewej o takiej samej
nazwie – Czarnotówka, 766m. n.p.m. No tak bardziej wprowadzić, niż wjechać ;) Mijam
dwie szerokachne szutrowe autostrady, na których widzę ostatnie nie terenowe
auta. Potem to już tylko jeden Land Rover mnie minie (chyba dostawa na Turbacz).
Szlak ma pewne nieoznaczone rozwidlenia, ale one i tak łączą się, nie sposób
zabłądzić. Na wys. ~1000 m n.p.m. zupełnie inny krajobraz niż w dolinach:
drzewa liściaste (głównie buki) – zupełnie bez liści!!! No w Górach przyroda
później budzi się do życia. No i myślałem że będzie tak jak zawsze: leniwa
wspinaczka, z co chwila pauzami nie wiadomo po co i na co. Żeby tylko pod byle
pretekstem coś opierdolić, czegoś się napić, zrobić zdjęcia buków bez liści
etc… Aż tu w połowie podjazdu natrafiłem na pewną Panią. Opaloną, umięśnioną
sportsmenkę, tak po 40-ce. Ale to można było zobaczyć tylko po twarzy, nie
patrząc na twarz to można byłoby dać Jej i 20 lat ;) Na „zwykłym” tj.
nieelektrycznym bicyklu. Przywitałem się jak wypada, wyprzedziłem. I zaczął się
prawdziwy TURBACZ TIME TRIAL!!! Nigdy nie sądziłem że dam radę tak szybko
jechać szlakiem pod górę. Kilka razy zamienialiśmy się pozycjami (jakkolwiek
dwuznacznie by to nie brzmiało). Doping widowni też mieliśmy :) takie czasy, że
jak ktoś jedzie na Turbacz na nieelektryku, to uważany jest za prawdziwego
twardziela. Przez te zawody fotek z drugiej połowy podjazdu brak, jest już tylko
spod Turbacza. Ja byłem w gorszej sytuacji, bo przegrać z kobietą trochu wstyd.
No i… nadludzkim wysiłkiem, na granicy zapaści sercowo – naczyniowej, ale
wyścig ten wygrałem :) Zameldowałem się pod schroniskiem jakąś minutę przed
Przeciwniczką. Ale nie wiem czy to się liczy, takie zwycięstwo w pojedynku z
kobietą. Z drugiej strony, na moją obronę mam to, że ja byłem w ciąży
(spożywczej), a ona nie. Oraz jej wypasiony Spec z Foxem w kolorze Bianchi (?!)
ważył pewnie z bidonem max 12kg.A mój Czołg z bagażem ponad 20kg pewnie. Mniejsza
o to. Jak tylko wróciłem do świata żywych, od razu pognałem do schroniska zamówić
naleśniczki i piwko. Lub raczej piwko i naleśniczki. Tłum ludzi, nigdy nie
widziałem aż takiej frekwencji. Jest nawet +- ośmiolatek na małym rowerku
(non-electric!) Piwo w plastikowym „kuflu” co to za zmiana?! Nacieszyłem się
jeszcze chwilą w tym pięknym miejscu, i zaatakowałem sam szczyt Turbacza, 5
minut jazdy. Wszystko podjechane/zjechane :) Fotka pod obeliskiem i trzeba
wracać. Na razie czerwonym szlakiem, a potem się zobaczy. Najbardziej błotnistą
kamienistą rynnę sprowadzam, bo prawie wyglebiłem. A tu mija mnie wycinak który
tą rynnę atakuje w siodle pod górę… Jedzie na zwykłym rowerze a ciągnie jakby
jechał na elektryku :D Na rozstaju za Obidowcem zastanawiam się nad dalszą
drogą. Do Rabki za późno jechać, jest 17.30. Skręcam w Kopaną Drogę (jak nigdy
sucha, nie błotnista!) i zielonym obok wyciągów (Tobołów/Tobołczyk). Na
rozstaju turystka pyta mnie o najlepszy szlak na dół, do Koninek. Szuka szlaku w
górach za pomocą nawigacji Google :D Powodzenia :D Zerkam na mapę Compassu, i
tłumaczę co i jak. IMO Compass Uber alles jak chodzi o mapy Beskidów. Sam na
rozstaju obieram sprawdzony, czerwony rowerowy w prawo. Raz, w jesieni ub. roku
wybrałem czerwony w lewo, i to był gorszy wybór. Wytłukło mnie tam porządnie na
drodze wybrukowanej otoczakami. Zasuwam szybko w dół szutrówką, i lekko tylko
wytrzęsiony, raz dwa jestem przy ośrodkach wczasowych w Koninkach. Stamtąd
szybko lecę asfaltem w dół do Mszany. Tu ciekawa sytuacja – jakiś wielki
ptaszor leci tuż moim łbem. No dosłownie z pół metra od kasku! Myślałem że to
jakiś jaszczomp chce upolować takiego dorodnego grubaska. Gdy ptaszor odleciał
trochę dalej, i usiadł na słupie zobaczyłem że jest to wielka, NIEBIESKA PAPUGA.
Naprawdę, ja tylko jedno piwko wypiłem na Turbaczu, nic więcej! Może to dowód na
globalne ocieplenie, że takie afrykańskie gatunki osiedlają się w Gorcach?! W
Mszanie wciągam super kebsa, dobijam brakujące atmosferki do opon, i toczę się
powoli do domu. Na podjeździe na przeł. Wielkie Drogi, po zmroku, wyprzedzają
mnie… trzy malczany, 126p, jeden za drugim… Tego już za wiele. Brakuje w nich
tylko niebieskich papug za kierownicą. Po solidnie przejeżdżonej po górach
majówce noga podaje, tak że sprawnie wciągam ostatnie dzielące mnie od domu
kilkadziesiąt km asfaltu. Urozmaicam sobie nieco powrót, i w Wieliczce zjeżdżam
w dół, stromą (maxy pod 20%!) brukowaną uliczką M. Kopernika. Na szosce
niewykonalne, brakło by hamulców. Na MTB z 2x BB7 się da. W domu koło północy.
Udana wycieczka, Turbaczyk
wszedł pięknie. A ten wyścig na podjeździe, co za emocje!
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Eliaszówka
d a n e w y j a z d u
78.92 km
18.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/ZWVd9KVi1kq7mM9r8
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/29-09-2023-eliaszowka-766e428?u=m&sh=qek9hh
Tak więc dziś osiągnąłem nieco lepszy bilans "wycieczki MTB":
na 79km trasy terenu wyszło 18km :) A było to tak:
Kolejne potężne uderzenie lata pod koniec września
postanowiłem wykorzystać na kolejny terenowy trip. Wahałem się pomiędzy:
- klasyk, tj. Turbaczyk i piwko/naleśniczki w schronisku
- klasyk light, czyli Lubomir
- nowości w B. Wyspowym, np. Pasierbiecka Góra i okolice
- nowości w B. Sądeckim – Eliaszówka, która chodziła mi po
głowie od dawna.
Tak właściwie decyzję podjąłem rano przed wyjazdem. Stanęło
na Eliaszówce. Pędem do Bieżanowa na pociąg. Odjazd 7.59. Tym razem nie było
problemu z przepełnieniem składu bikerami, nie było zamieszek, gróźb i bójek ;)
Mogę zatem spokojnie obadać na telefonie przebieg trasy. Start w Piwnicznej. Stamtąd
przejazd bardzo zachęcająco wyglądającymi na mapie szlakami przez Eliaszówkę,
Obidzę, przeł. Rozdziela. I tu albo zjazd do Jaworek, albo… dalej bardzo
kuszącym szlakiem niebieskim, przez Wysokie Skałki aż do Szczawnicy. A szlaki
te bardzo fajnie wyglądają na mapie, gdyż raz nabiera się wysokości i potem leci
grzbietem, 800, 1000, 900m n.p.m. itp. Bez jakichś karkołomnych wspinaczek jak
ostatnio na Lubogoszcz ;) Za Sączem wsiada wycieczka kilku starszych, wesołych
Panów na elektrykach. Jak to mężczyźni, dyskutują o różnych technicznych
rozwiązaniach zastosowanych w ich elektrycznych bicyklach. W Piwnicznej o
11tej. Przed wjazdem na szlak wciągam burgera/frytki. I odnajduję szlak
zielony, i idący równolegle z nim niebieski rowerowy. Właściwie to trzymał się
będę oznaczeń szlaku zielonego pieszego, bo te niebieskie rowerki to namalowane
są na drzewach bardzo rzadko, słabe oznakowanie… Początek to wypych stromą
ścieżką, a potem zaczyna się podjazd nowiutką gładziutką BETONOWĄ drogą
prowadzącą do wysoko położonych przysiółków Szczawnicy. Nachylenia potężne, a z
nieba leje się żar. Pogoda jak w sierpniu :) Drzewa liściaste ciągle zielone,
odsetek pożółtych liści oceniam na max 10% !!! Nie tylko z pogodą coś mi nie gra.
Słabo mi idzie ten podjazd. Chyba coś mnie bierze, osłabienie, głowa pobolewa.
No to nie wróży dobrze na dalszy przebieg trasy. Staram się tym nie przejmować,
po prostu częściej niż zwykle odpoczywam. Za plecami piękne widoki na dolinę
Popradu i Piwniczną. Betonowa tafla kończy się, zaczynają betonowe płytki z
dziurkami. Ostatnie domostwa, zamieniam kilka słów z tubylcami, i wreszcie
wjeżdżam na szlak. Póki co w miarę płasko, lekko i przyjemnie. Są dwa cięższe fragmenty ze stromym wypychem a nawet schodkami, Pan z wioski mnie o tym
przestrzegał. W końcu pomiędzy drzewami dostrzegam potężną sylwetkę wieży widokowej. Eliaszówka zdobyta! Jest godz. 14ta, czyli tempo takie sobie ;)
Wchodzę oczywiście na szczyt. Nie jestem pewien co obejmuje panorama i nie chce
mi się sprawdzać, ale wydaje mi się że ta ściana gór na horyzoncie to pasmo Jaworzyny Krynickiej. Dalej zielonym, kierunek: Obidza. Sporo w dół,
ze 100m do wytracenia. Wszystko w siodle :) Była jedna prawie gleba w błocie.
Tzn. rower wyglebił, ale ja nie, bo udało mi się zeskoczyć :D Zaraz jest
znajoma mi dobrze przełęcz. Mijanka z szosowcem ;) Na Obidzę też prowadzi
gładka (acz stroma) betonowa tafla drogi. Zamiast jak ostatnio czerwonym, skręt
w lewo w niebieski. Zapomniałem dodać, ale szlak cały czas biegnie granicą
PL/SK. Co kawałek granica oznaczona jest solidnymi betonowymi słupkami. Po
jednej stronie literki P, po drugiej S, i kilometry. Słupki raz po prawej, raz
po lewej stronie drogi, tak że trochę po Słowacji dziś pojeździłem :) Po drodze
mijam zapewne jakieś mniej ważne szczyty, potem sprawdzę jakie. Szlak biegnie
raz lasem, raz w Słońcu. Oprócz drzew iglastych, sporo mocno powykręcanej
trudami górskich wichrów karpackiej buczyny. Mijam dwóch panów po 50ce, na
nieelektrycznych lowelkach, pchających pod górę. Sza-cu-nek. (Ja też bym
pchał). W końcu wyłania się wielka hala. Szybki zjazd po trawie. A raczej
slalom między minami, tj. krowimi plackami :D Przełęcz Rozdziela. Lub jak kto
woli „Sedlo Rozdiel”. I tu niby miałem jechać dalej, przez Wysokie Skałki, do
Szczawnicy. Ale czas na obiektywne rozeznanie sytuacji, a nie myślenie
życzeniowe. Dochodzi 16ta. A tu do pokonania mam drugi taki kawał szlaku, jak
do tej pory. Być może trudniejszy, bo szlak rowerowy kończy się, a dalej idzie
tylko pieszy. Przed oczami właśnie mam stromy podjazd wypych na Wierchliczkę. Zachód Słońca przed 19tą. Jestem na Słowackiej granicy, 120km od
Krakowa, lekko osłabiony przez kowida czy inną grypę. Nie, to się nie uda. Zawrotka,
i skręcam w żółty szlak do Jaworek. Piękny, szybki zjazd po łące. Raz, dwa, i
jestem w Dolinie Białej Wody. Pierwszy raz życiu. Kułwa jak tu pięknie! Warto
było skrócić. Szutrowa droga biegnie doliną potoku, co kawałek mostki i brody,
przejazdy po betonowych płytach. Wybieram te drugie, żeby opłukać oponki z
błota. Po obu stronach, nie wysokie, ale malownicze skały, skalne urwiska. No
super. Akurat jest MOP (miejsce obsługi pedalarzy). Dużą pumpą dobijam
niewielkim wysiłkiem brakujące atmosfery do opon. Te które upuściłem wjeżdżając
na szlak. Terenowe opony już tak fajnie nie gwiżdżą na asfalcie, ale za to
jedzie się dużo lżej. W centrum Szczawnicy wciągam tam gdzie ostatnio koryto
kapsalona. A w telefonie mam już zakupiony bilecik na pociąg :) Regio ze
Starego Sącza o 19.58. Nie. Nie chce mi się nawijać ponad 100km asfaltu po
górach, na terenowych oponach, z osłabieniem, i z inwersjami: w miarę ciepło na
górze, w dolinach zjazd w zimnicę. To by mogło nie skończyć się dobrze.
Pozostaje 40km asfaltu, po płaskim. W sam raz. Mijam Krościenko, i zapadającym
zmroku i chłodzie toczę się do Sącza. Mijam tych samych dwóch Panów których
widziałem na szlaku, jadą w kierunku przeciwnym. Czuć zapach jesieni. Mam na
myśli zapach cuchnącego, siwego, ciężkiego dymu z domowych kominów. Płożącego
się nisko nad ziemią, a pochodzącego zapewne ze spalania starej sklejki,
polakierowanych sztachet płotu czy zużytych pampersów małego bąbelka. Nic śmiesznego
w sumie. Tylmanowa, Zabrzeż, Łącko, Gołkowice. Stary Sącz, stare śmieci. Tj.
miasto dobrze znane z moich pierwszych tras sprzed 10 lat, z pierwszych
podbojów Gór, pierwszych wjazdów na Przehybę ;) Jestem 40 minut przed
odjazdem, tak że zdążam jeszcze zakupić lody i Gripex Control. Oraz posłuchać
na ławeczce koncerciku, śpiewają Budkę Suflera. „Nie wierz nigdy kobiecie…” Nie
muszę wierzyć, bo póki co nie mam kobiety. Podróż pociągiem bez przygód, pociąg prawie
pusty. Wysiadam w Krakowie-Bieżanowie, w domu 23.35. Ten pociąg to był świetny
pomysł, bo w Krakowie zimnawo. Nawet wolę nie myśleć że dochodzi północ a ja
może dojeżdżam na rowerze do Dobczyc. A może jestem dopiero w Kasinie, i żłopię
zimnego energola na Slovnafcie, żeby nabrać sił na podjazd…
Górskie plany i ambicje zrealizowane tym razem w 50%, czyli
w sumie nie tak źle. W czasie ostatniej wycieczki w Sądecki zrealizowane były tylko w 25%. Szlak re-we-lac-ja! Na pewno tu wrócę. Bardzo przystępny, bardzo
rowerowy. Nabiera się dużo wysokości po betonie, a potem płynie granią. Gładka,
płynna jazda, ale trochę urozmaiceń: stromizn, kamieni, korzeni, wiecznych
kałuż też jest :)
Zaliczone szczyty:
Eliaszówka 1023
Przeł. Obidza 930
Syhła 935
Hurcałki 938
Szczob 920
Przeł. Rozdziela 802
7.35 - 23.35
Kategoria > km 050-099, Powrót pociągiem, Terenowo
Ziemniaczki z koperkiem
d a n e w y j a z d u
156.76 km
22.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://www.alltrails.com/explore/map/17-09-2023-turbacz-1dffefa?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/tUnkpy2TmWvkrpo97
Tak więc rozochocony ostatnimi wypadami MTB, tym razem
postanowiłem zaatakować klasyk, tj. Turbaczyk :) PKP ułatwiły mi nieco
planowanie wycieczki – obecnie nie wożą do N. Targu ludzi pociągami tylko
autobusami (a rowerów nie wożą w ogóle), tak więc miałem mniej wariantów podjazdu do wyboru ;) Trzeba było
zaatakować Turbacz od strony północnej. Stanęło na szlaku rowerowym z
Lubomierza-Rzek na Jaworzynę Kamienicką. A zjazd to się zobaczy. Pogoda jak
zwykle ostatnio zapowiadana fenomenalna, 25 stopni i umiarkowane zachmurzenie,
niewielkie szanse na opady konwekcyjne.
Start wpół do dziewiątej, no trochę za późno, ale taki
leniwy jestem. W coraz piękniejszej pogodzie nawijam ~70km asfaltu, jakie
dzieli mnie od górskiego szlaku. Posiłkuję się przy tym bułeczkami z szynką,
serkiem oraz pomidorkiem. W Dobczycach mijam Runmageddon, zawodnicy brodzą korytem Raby :D Szacun, mnie by się tak nie chciało. Wiśniówa, Kasina, Mszana,
dziesiątki razy jechałem tą drogą w góry i ciągle bardzo ją lubię. W Mszanie
skręcam w centrum, z myślą zaatakowania ogromnego cheesburgera za 18zł, tam
gdzie zawsze. Niedziela, closed, plan spalił na panewce. Nieopodal jest jakaś
restauracyjka. „Danie dnia, schabowy + rosół 20zł”. Ok, wchodzę, bardziej
zachęcać mnie nie trzeba. No i to był strzał w dziesiątkę :) Za dwie dyszki
kotlet większy niż pół talerza, talerz gotowanej kapustki, miseczka (nieduża)
rosołku oraz ziemniaczki. Z KOPERKIEM! Super jedzenie za cenę frytek w Krakowie
:D Naprawdę polecam! Do tego piwko 0% - podzieliłem się z osą, która wpadła do
środka się napić. Tak posilony zaczynam wspinaczkę na przełęcz Przysłop. Droga z początku
niezauważalnie, a potem coraz bystrzej pnie się ku górze. Na przełęczy po
14tej. Wciągam ostatnią bułkę i BARDZO fajną asfaltową spacerową alejką zapuszczam się w głąb Gorców. „Ścieżka edukacyjna – dolina Kamienicy”. Wiedzie
ona dnem wąwozu, wzdłuż źródeł ww. rzeki. Pośród ogromnych łopianów i stawków,
mokradeł urządzonych specjalnie dla płazów. Za polaną Papieżówką asfalt kończy
się a ja wjeżdżam na szlak. Jest on bardzo przystępny dla rowerów. Utwardzona
kamieniami i ubitym żwirem leśna droga rozsądnym i stabilnym nachyleniem przez
jakieś ~7km wspina się na szczytowe partie Gorców. Niewielkie ilości błota w
rejonie zrywki drzew. Naprawdę super opcja na przyjemny podjazd na Turbacz dla
mniej wprawionych zawodników MTB, takich jak np. ja :D Mijam kilku matołów na
e-bikach BEZ KAS-KÓW!! Po kilku kilometrach, w rejonie uschniętych świerkowych
drzewostanów, zaczynają się pierwsze widoki. O ile się nie mylę na Gorc
Troszacki oraz Kudłoń, wysokie 1200m+ szczyty. Tu mijam też Pana po 50ce. Który
pyta mnie o co chodzi z tymi e-bikami. Dlaczego widział dziś ze 30 e-bików a ja
jestem pierwszym napotkanym rowerzystą na rowerze z napędem pedałowym. Nie
potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Pan zapewnia że On też będzie tu wjeżdżam
na zwykłym rowerze, i ja Mu wierzę. Tymczasem leśna droga kończy się, zakręt w
lewo o 90 stopni i stromy podjazd po łące. No tak, nie mylę się, to Jaworzyna
Kamienicka :) A na niej piękna panorama na ww. Gorc/Kudłoń oraz, w oddali, na
niższe szczyty Beskidu Wyspowego. Jest też słynna kapliczka słynnego bacy Bulandy. Zaglądam do środka, sporo tam różnych ciekawych dewocjonaliów i nie
tylko. Wszystko super, tylko godzina nieco późna, dochodzi 17ta, czyli 2h do
zachodu Słońca. Zanim zajadę na Turbacz mam plan zdobycia Kiczory, 1282m n.p.m.
Trochę trzęsie na drewnianych balach którymi wyłożony jest szlak, ale lepsze to
niż błoto po piasty. Kiczora zdobyta, warto było, dla widoków na Tatry i jez.
Czorsztyńskie. Zawrotka na Turbacz. Na Hali Długiej trochę niepokoją mnie
ciemne chmury na wschodzie, ale bezpodstawnie. Na radarach meteo nic złego się
w tym okolicach nie szykuje. Pod schroniskiem wreszcie widzę kilku zwolenników
rowerów z napędem pedałowym a nie silnikowym. Wciągam piwko i naleśniczki.
Trzeba się zbierać w dół. Na sam szczyt z obeliskiem zabraknie czasu, gdyż jest
po 18tej. Na Czole Turbacza już 18.30, czyli pół godziny przed zachodem, czasu
mało. Kusi zjazd czerwonym do Rabki, ale pora jednak za późna. Wybieram eksperymentalny
wariant żółtym na przełęcz Borek. Byłem tu bardzo dawno, chyba jeszcze szlak
ten był nielegalny na rowerów. Dziś jest legalny. I był strzał w dziesiątkę,
szeroka leśna ścieżka, trochę błota, trochę bali, trochę kamieni i stromizn.
Większość udało mi się zjechać, sprowadzałem tylko końcówkę przed przełęczą. Na przełęczy o 19tej, zaczyna zapadać zmrok. Niby strachu nie ma, ostatni etap to
już zjazd do Koniny szlakiem rowerowym który wg. mapy nie wygląda groźnie. Z drugiej
strony ciągle jestem ponad 1000m n.p.m. Z początku faktycznie leci się szybko w
miarę gładką leśną drogą. Ale potem zaczyna się odcinek wybrukowany wielkimi otoczakami, trzeba zwolnić i nieźle trzęsie. Do asfaltu w Koninie dojeżdżam o
19.20, czyli zjazd godzinkę. Pozostaje jeszcze 60-70km asfaltu do nawinięcia do
domu. Szczerze – nie chce mi się. Wolałbym jak człowiek wsiąść w autko,
wpieprzyć do środka rower i za godzinę być w domu ;) Może pora pomyśleć
wreszcie o zakupie auta? Na razie nie pozostaje nic innego jak dorzucić
atmosfer do 2,2” opon i ruszać. Przez Niedźwiedź do Mszany ciągle jest w dół. W
Mszanie wspomagam się dwoma hamburgerami w Żabce. Potem mozolne mielenie pod
górę do Kasiny. Trochę w dół, mielenie na przeł. Wielkie Drogi. Zrzucam na
młynek, mam dość. Dłuugi zjazd do Dobczyc. Ostatnie hopki Pogórza Wielickiego,
w domu po północy.
Udana wycieczka. Turbaczyk siadł jak złoto. Ale i tak
najlepszy był ten KOPEREK na ziemniaczkach w Mszanie ;)
8.25 - 00.15
Zaliczone szczyty (Turbacz sam w sobie nie wpadł, tylko schronisko kawałek pod szczytem):
Jaworzyna Kamienicka 1288
Kiczora 1282
Przeł. Borek 1009
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Wielkie Drogi 562 x2
Przeł. Wierzbanowska 502 x2
Kategoria > km 150-199, Terenowo
Niedokończone sprawy
d a n e w y j a z d u
125.00 km
20.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://www.alltrails.com/explore/map/15-09-2023-lubogoszcz-und-patryja-048e2f1?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/PmkLvxcjX23nWgAD8
Tak więc miałem pewne niedokończone sprawy do załatwienia w
Beskidzie Wyspowym. Zarówno te sprzed lat, jak i świeże, z tego tygodnia. Stare
nie rozliczone rachunki to Lubogoszcz (968 m n.p.m.) i Szczebel (977 m n.p.m),
które czekały na zaliczenie. Bieżące to Chujomir, ze środy :) Tak więc plan
ataku jest następujący: z Kasiny czerwonym przez Lubogoszcz do Mszany, potem z
Glisnego zielonym na Szczebel, zjazd czarnym do Lubnia i potem pokombinować coś
z Lubomirem.
Wyjazd trochu późno, godz. 8, minut 25. Poranek jest ciepły,
i przyjemny, dzień zapowiada się taki sam. Super wrześniowa pogoda, 20 stopni w
sam raz na jednodniowe wycieczki (na trasy z nockami już nie). Podjadam buły z
kiełbasą i sprawnie ciągnę km moją ulubioną wojewódzką szosą wgłąb Beskidów. Wieliczka,
Dobczyce (lodzik), Wiśniowa. Przeł. Wielkie Drogi i Wierzbanowska. Tu będę
wjeżdżał na szlak. Najpierw chwilka odpoczynku a nawet drzemki pod
charakterystycznym pomnikiem z czołgowej wieży. Widzę też stąd pierwszy cel
mojej podróży. Lubogoszcz nie wydaje się wysoka ale na szczycie będę 1,5 godz.
i kilka wiader potu później. Z początku nic nie zapowiada nadchodzącej rzeźni.
Gładka leśna droga łagodnie wspina się w las, można jechać. Gdzie jest
nachylenie, ja się pytam? Jest kawałek dalej :) Gdy leśna droga odbija w prawo, a
ja muszę skręcić czerwonym w lewo. Stroma, zarośnięta, wysypana kamieniami
rynna. Tak można by określić podjazd podejście na Lubogoszcz. Bo jazdy to prawie nie
ma. Większość to mozolny wypych, z fragmentami niesienia roweru. Stosuję znaną
mi technikę: wypych roweru mięśniami rąk do przodu, jeden krok, i tak na
zmianę. Bardzo ekonomiczny sposób wspinaczki, oszczędza się wiele sił. W
wyższych partiach co kawałek wyłaniają się mega widoki. Widzę np. miejsce
mojego startu, czy wspinającą na przełęcz pomiędzy Śnieżnicą a Ćwilinem krajową
szosę. Co kawałek docieram do poprzecznych ścieżek, którymi można być coś
pojeździć, ale obawiam się że one na szczyt mnie nie zaprowadzą, one chyba okalają
tą górę. W końcu! W końcu widzę stromy skalny próg, półkę, zwał jak zwał. No i
jest. Na szczycie ławeczki, krzyż, tablice informacyjne oraz dwóch piechurów.
Chwila odpoczynku, i jazda dalej. Dokładnie tak – jazda, grzbietem góry
wreszcie da się jechać! Przyjemnym bardzo odcinkiem szlaku docieram na nieco
niższą Lubogoszcz Zachodnią. I tu zaczyna się zjazd. No, całkiem sporo udaje mi
się zjechać, sprowadzania jest dużo mniej niż wyprowadzania. Ale ogólnie jak
dla mnie trochę za stromo, za niebezpiecznie, nie moje nachylenia, nie moje
klimaty. Raz prawie wyglebiłem. Odbijam na chwilę ze szlaku aby zaliczyć
Zapadliska (808m n.p.m.). Potem skok w bok żeby zmniejszyć nachylenie drogi.
Wreszcie wyjeżdżam na łąki ponad Mszaną, i nachylenie jest ludzkie. Piękne widoki
na Mszanę w dolinie, oraz na Szczebel ponad nią. Coraz bardziej utwierdzam się
jednak w przekonaniu że Szczebel dziś odpuszczę. Lubogoszcz zajęła mi 3
godziny, dochodzi 16ta, o 19tej zachód Słońca. Coś innego wymyślę. Jeszcze
tylko sprowadzanie roweru wkurwiającym zarośniętym korytem potoku (kurwa), oraz
zjazd trylinką do centrum. W Mszanie wciągam o-grom-ne-go, wszystkomającego cheesburgera za 18zł. Gówno z McDonaldsa
kładzie on na łopatki. Zakupy w Netto, i wdrażam plan B: Lubomir żółtym z
Lubnia, poprzez Patryję. 12-13km szlakiem, ale na mapie wygląda on zachęcająco.
Nie przecina on w poprzek gęsto ułożonych poziomic, tylko biegnie raczej wzdłuż nich ;)
Tak więc toczę się 10km asfaltem do Lubnia. Przejeżdżam most na Rabie, i
obieram żółty szlak. Jest 17.30, czyli mam 1,5 godz. do zachodu Słońca. Trochu
mało. Asfalt kończy się, zaczyna wysypana żwirem droga, która da się jeszcze
jechać. Potem zaczyna się błotnisto-kamienisty wąwóz i zaczyna się prowadzenie
po klejącym błocie. Trochę inaczej sobie to wyobrażałem… Ale on przecież musi
się kiedyś skończyć. No i kończy się, nachylenie maleje i zaczyna się jazda przyjemną leśną drogą. Trochę bajor i stromizn oczywiście jest, ale ogólnie
bardzo fajnie. Całkowita leśna głusza, nie słychać żadnych odgłosów cywilizacji.
Potem zaczyna się fajny odcinek polanami, brzegiem lasu: po prawej widoki
właśnie na Lubogoszcz :) Mijam pierwszą z kapliczek (kilka ich będzie) która
wg. mnie oznacza szczyt Kamionki (580m n.p.m.). Potem znowu wjeżdża się w las.
Ciemny las, bo dochodzi 19ta… Co mnie nieźle zdziwiło to… asfalt do którego
docieram ?! Jak się okazuje, jest on tu nie bez powodu, bo prowadzi jakiegoś
zagubionego w lesie przysiółka, mniej niż 10 domów. Poprzez przerwę w górach widać stąd nawet Tatry! Znowu las, ciemny las,
coraz bardziej ciemny las. Trochu strach ;) Ale przyjemniej żółty szlak jest
extra oznaczony, nie da się zgubić, nie żałowali farby. Nieraz ma się w zasięgu
wzroku kilka(!) oznaczeń na drzewach :) Mijam najbardziej okazałą kapliczkę, św. Bernarda, a to oznacza że Patryja już niedaleko. No i jest! Godz. 19.15,
wpada do kolekcji Patryja. O Lubomirze już dawno nie myślę. Kawałek przed nim
na mapie jest droga, która przecina żółty szlak w poprzek. Wg mapy wygląda mi
ona na szeroką leśna „autostradę”, którą można się ewakuować do cywilizacji. W
lewo, do Pcimia, lub w prawo, na Jaworzyce. No i faktycznie tak jest. Żwirowa szeroooka droga leśna, osobówką można by jechać. Skręcam w prawo, na Jaworzyce.
Już wiem gdzie jestem, strachu więc nie ma. Kawałek dalej droga łączy się z
traktem na Lubomira, znane okolice. Zaraz potem pierwsze światła domostw,
asfalcik, i zjazd na przeł. Jaworzyce. Na przeł. jestem po 20tej. Czyli o tej
porze co w środę, gdy chciałem stąd atakować Lubomira :) Coś tam jem, dorzucam
atmosfer do opon, wzuwam kurtalon, i zbieram się. Inwersja potężna, na górze ciepełko, w dole lekko zimnawo. Powrót bez przygód, przez Wiśniową, Dobczyce. Na podjeździe w
Dziekanowicach jak zwykle temperatura wzrasta, gdy wyjeżdża się z zalegającego
w dolinie Raby zimnego powietrza. W domu o ludzkiej porze.
Celów wszystkich się nie udało zrealizować, dwa ciężkie
szczyty to jednak za dużo na jeden raz. Na Szczebel kiedyś wrócę. Lubomir też
nie zdobyty. Ale w sumie udany trip, wpadła Lubogoszcz, Patryja i jakieś
pomniejsze górki.
8.25 - 23.25
Zaliczone szczyty:
Lubogoszcz 967
Lubogoszcz Zachodnia 953
Zapadliska 808
Patryja 763
Kamionka 580
Przeł. Jaworzyce 576
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Jak za starych dobrych czasów
d a n e w y j a z d u
153.42 km
7.50 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://www.alltrails.com/explore/map/10-09-2023-obidza-3905972?u=m&sh=qek9hh
https://photos.app.goo.gl/zKFkoFLfF2VXF5N17
Czyli 147km piłowania asfaltu na 2,2” oponach, żeby pośmigać
7km po Beskidzkich szlakach ;) Czyli jak za starych, dobrych czasów :) A było
to tak. Potężny atak lata tej jesieni postanowiłem wykorzystać na jednodniową
wycieczkę na MTB. Zamiast dziabnąć jak zwykle Turbacz, tym razem postanowiłem
zagrać nieco ambitniej: PKP do Piwnicznej, i stamtąd przez Obidzę, Szczawnicę,
Krościenko, Pasmo Lubania, przeł. Knurowską i Turbacz do Rabki/ew.
Niedźwiedzia. YYYhy :D Udało się zrealizować może 1/4 planu.
Startuję lekko mglistym i chłodnym, wrześniowym porankiem i
na buczących kołach od traktora toczę do stacji Kraków-Bieżanów. Mam pewne
obawy co do napełnienia składu (rowerzystami), i jak się potem okaże,
niebezpodstawne. Na razie jest OK. Odjazd 7.57, w pociągu (nowy EZT) luźno. Do
Tarnowa spoko, potem, gdy pociąg skręca na południe, w stronę gór, zaczyna się
dziać :) W New Sączu jedna Pani ledwo weszła z rowerem, musiałem postawić rower
na koło, żeby się zmieściła. W Rytrze zaś są już zamieszki. Dostać do pociągu
próbuje się grupa kilku rowerzystów. Jednak w przedsionku do drzwi uparcie
przyklejona jest pewna rodzinka, z trzeba bąbelkami i pyskatym tatusiem. Nie
przesuną się dalej, w głąb pociągu, bo tam jest niebezpiecznie, dzieci nie będą
miały się czego trzymać i zginą gdy pociąg zahamuje. (Za to stanie przyklejonym
do drzwi jest bardzo bezpieczne). Tatuś mówi żeby rowerzyści sobie weszli
głębiej (nie celowe). Jedni się nie przesuną, drudzy są pewni że tym pociągiem
pojadą. Konduktor wzywa przez telefon posiłki, tj. żeby na którejś następnej
stacji dopięli drugą jednostkę. Wg mnie druga jednostka to powinna być dopinana
w Tarnowie, przecież ten pociąg jedzie przez prawdziwe turystyczne zagłębie,
Piwniczna, Muszyna, Krynica… W końcu sytuację rozwiązuję JA! Nie, nie spuszczam
wpierdolu pyskatemu tatusiowi ;) Po prostu wychodzę z pociągu robiąc trochę
miejsca dla rowerzystów. Jak potem zauważyłem, żaden rowerzysta nie został na
peronie. Scenariusza wydarzeń mogę się tylko domyślać, ale prawdopodobnie tatko
został zbombardowany w stylu: „patrz chłopie, pan wyszedł z pociągu wcześniej
żeby inni się zmieścili, a ty nie możesz odkleić tych swoich bąbelków od tych
cholernych drzwi?!”. A ja tak naprawdę miałem w tym swój bardzo ważny interes:
z Rytra do Piwnicznej jest raptem kilka km, a jak by mnie tam zawalili kilkoma
rowerami, to byłoby mega zamieszanie żebym się wydostał ;). W każdym razie po
kilku km buczenia oponami po asfalcie krajówki, jestem w Piwnicznej. I jest
godz. 11ta, i jest BARDZO gorąco. Piwniczna i inne turystyczne miejscowości nad
Popradem są po prostu PIĘKNE, uwielbiam te okolice. Odnajduję szosę na
Kosarzyska, i z doliny Popradu zapuszczam się, póki co asfaltem, w głąb GÓR.
Coraz bardziej wąska asfaltowa droga coraz bystrzej wznosi się ku górze. Z plusów
dochodzi chłód lasu i płynącego wąwozem potoku. Za parkingiem (wg tabliczki
600m n.p.m.) zaczyna się rzeźnia, tj. nachylenia po kilkanaście, a miejscami
pewnie po 20+%. Nawierzchnia zmienia się z asfaltu na nowiutki, gładziutki betonik. Który ciągnie się, i ciągnie. Na poboczu ciągle samochody, i
samochody. SUV za SUVem. Na zjeździe mija mnie… szosowiec! No to pięknie. Może
zabetonowali całe góry, i dojadę po betonie do Szczawnicy?! Wyjeżdżam z lasu na
otwarte przestrzenie. Teraz wyjaśnia się po co ten beton. Mnóstwo domów,
pensjonatów, nawet jakiś hotel, powyżej 800m n.p.m. Żar leje się z nieba. W
końcu beton kończy się, kawałeczek po dziurawych betonowych płytach i wreszcie
wjazd na szlak. Okazuje się że na przeł. Obidza można wjechać na szosówce :D Przynajmniej
od strony Piwnicznej, bo od Szczawnicy to już inna bajka. Czerwony szlak jak na
moje zdolności jest OK, w raz sam. Trochę gładkiego, trochę kamieni, trochę
błota i wiecznych kałuż. Nachylenia na zjeździe rozsądne. Docieram do wielkiej
polany z kapitalnymi widokami! Pieniny w roli głównej. Drogowskaz na samotnym,
uschłym modrzewiu nieco mnie myli, i wjeżdżam w las. Wycofka, czerwony to druga
w lewo. Po kamyczkach myk w dół, potem po łące, po hali, znowu kamyczki i
jestem w Jaworkach. Fajnie było, ale trochę za krótko. Buczę oponami w dół,
przez Szlachtową do Szczawnicy. Szukam jakiegoś gastro. Wciągam wielkie KORYTO kapsalona, mogę buczeć oponami dalej. Krościenko. Wszystko pięknie, ale z
czasem stoję SŁABO. Dochodzi 16ta, ale jestem w dupie, tj. pod Słowacką
granicą. Do domu ponad 100km, wypadało by być najpóźniej koło północy bo w pon.
rano do roboty. A tu jakieś kilkanaście km szlakiem przez Lubań, i potem
kolejne kilkanaście przez Turbacz? I potem 70km asfaltu? Nie, to się nie uda.
Nie widzi mi się to W OGÓLE. Trzeba znaleźć jakiś PLAN B. O pociągach można
zapomnieć, znowu ROZPIERDOLILI linię do Zakopanego i KOLEJ wozi ludzi
AUTOBUSAMI (a rowerów NIE WOZI). Planem B jest przeł. Wierch Młynne, a potem
kto wie, może GORC? Yhy. Bardzo fajną DDR Velo Dunajec buczę oponami do skrętu
na Ochotnicę. Skręcam. Potem mylę drogę i bez potrzeby zaczynam wdrapywać się
21% ścianką… Nie, to NIE TA DROGA. Na Młynne kawałek dalej. Szukam jakiegoś
sklepu bo słabo stoję z piciem. Niedziela wieczór, wszystko pozamykane. Jest
budka z lodami, kupuję picie i lody. Skręcam wreszcie na Młynne. Jest 18ta, a
ja jestem w dupie, tj. w środku Gorców :) Z plusów zaczyna się przyjemny
chłodek. Na Młynnych (jak to odmienić?) jestem wpół do 19tej, czyli j.w., w
dupie. Z Gorca i wieży widokowej nici, nie ma szans. Zostaje buczenie oponami
po asfalcie do Krakowa. 80km buczenia. Extremalnie stromy zjazd do Zasadnego,
potem szybki zjazd do Szczawy. Zachodzi zmrok. Przeł. Przysłop Lubomierski wciągam zupełnie sprawnie. Zjazd do Mszany elegancki, przyjemnie się buczało :)
Potem to już niby formalność. Jechałem ten odcinek dziesiątki razy, gdy
wracałem z gór, i z jednej strony lubię powroty znaną na pamięć tą wojewódzką
szosą. Z drugiej strony trochę mi się nie chce już… Remedium na to jest nie
myśleć za wiele, tylko pedałować szybciej. I tak też robię. Na tankszteli w
Kasinie wspomagam się nie wiem którym
już energolem, oranżadą i 7-daysami. Nawijam przełęcz Wielkie Drogi,
zaraz potem przeł. Wierzbanowską. Noc jest przepięknie gwieździsta, i ciągle
dość ciepła - w ogóle nie wzuję kurtalona aż do samego domu, do pierwszej w
nocy! Z przeł. Wielkie Drogi jak zawsze piękny widok na majaczące kilkadziesiąt
km dalej światła wielkiego miasta – Krakowa. Gdy tak patrzę nocami lubię
zgadywać czym są widoczne w oddali czerwone światełka. Tu jestem pewien, że
jeden wysoooki rząd malutkich czerwonych lampek to niemal 300m maszt w
Chorągwicy. Słabo widoczne światełka na samym końcu to prawdopodobnie kominy w
hucie i/lub EC Łęg, w Krakowie. Zjazd, raz dwa, i są Dobczyce. Nawet nie
zajeżdżam do centrum, tylko mielę oponami na obwodnicę i nowy most. Potem
jeszcze kilka hopek pogórza Wielickiego do wymęczenia. Dziekanowice,
Raciborsko, Rożnowa, ależ to się wlecze. W końcu zjazd finalny, zjazd zjazdów,
i jest WIE-LICZK-KA. Na tablicach 20’C :) Po północy, we wrześniu. Szpula
prosto dwupasmówką, przez węzeł drogowy w Bieżanowie, bo droga pusta. Do domu dowlokłem się
przez 1szą.
Tak jak pisałem, no nie jest to za mądre. Tyle bieżnika
zostawiać na asfalcie żeby kilka km po Beskidach pośmigać :) Normalny człowiek
jedzie autem, śmiga po Beskidach cały dzień, i wraca autem. Ale ja nie jestem
normalny, nigdy nie byłem. Można było ruszyć dupę wcześniej, na pociąg o 6tej.
Wtedy wszystko przyspieszyło by się o 2 godziny, i zdążyłbym na ten Gorc, a
może kto wie, nawet na Lubań? Co nie zmienia faktu, że i tak było fajnie, było
tak jak kiedyś. Naszła mnie po tym tripie ochota na więcej. Ostatnią myślą
jest, że kiedyś to się ogarniało takie tematy:
W Górach od wschodu do zachodu Słońca | Droga jest celem - blog rowerowy Pidzej.bikestats.pl
A teraz to… Ja nie wiem jak ja takie rzeczy robiłem, jak mi
to tak sprawnie szło. Dziś w jeden dzień to wjeżdżam na jedną górkę, a kiedyś
orałem całe pasma. Myślę że kwestia może być w mojej masie ciała. Wtedy ważyłem
70kg, dziś ważę 100 ;)
7.30 - 0.45
Zaliczone szczyty:
Przeł. Obidza 930
Przeł. Przysłop Lubomierski 750
Przeł. Wierch Młynne 750
Przeł. Wielkie Drogi 562
Przeł. Wierzbanowska 502
Kategoria Powrót pociągiem, Terenowo
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
109.56 km
24.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/8ks4xDxSZJQ5R1m16
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/4-08-2023-turbacz-2-71f6278?u=m&sh=9unefr
Biorę wolne na piątek aby zdążyć z tym Turbaczem przed
zapowiadanym weekendowym potopem. Myślałem czy by tak jak zwykle nie podjechać
Regio do New Targu i stamtąd wystartować, ale nie chce mi się wstawać o wpół do
siódmej rano. Tym razem wjadę od strony Koninek. Wyruszam grupo po ósmej.
Zachmurzenie pełne, pogoda niestabilna, możliwe przelotne opady deszczu i
burze. Gdy za Dobczycami z 45minut siedzę na przystanku żeby przeczekać deszcz
zastanawiam się czy to w ogóle był dobry pomysł. Może trzeba było założyć
wielką zieloną torbę i pojeździć po McDonaldach? Gdy przestaje padać ruszam
dalej. Powoli to idzie, może wprowadzić plan B, i za Wiśniową w prawo, na
Lubomira? Nie, jednak nie. Turbacz. W Wiśniowej zakupy w Biedrze. Gdy docieram
do Mszany pięknie się rozpogadza, i wychodzi Słońce. Wciągam solidnego i
niedrogiego (14zł) hamburgera. Skręcam na Niedźwiedź, Porębę i Koniki. Już wiem skąd
nazwa Poręba Wielka. Wysoko piętrzące się składy desek, sterty bali i zapach
świeżego drewna z wszechobecnych tartaków mi to wyjaśnia. Zanim zdążę dotrzeć do Koninek,
znowu zachmurzyło się, i to całkowicie. Tak że na szlak wjeżdżam pełen obaw.
Godzina jest 15ta, tak że bez komentarza… Na Turbaczu będę pewnie o 17tej
(yhy…) Szlak rowerowy (narciarski?) to bardzo przyjemna, równa, twarda leśna
droga z wbitymi w ziemię drobnymi kamieniami. O sensownych nachyleniach, tak że
wysokość nabiera się całkiem sprawnie. Ileś zakrętów i metrów przewyższenia
dalej, docieram do wyciągów krzesełkowych na Tobołów. Do tej pory szlak
bezludny, na Tobołowie wreszcie spotykam pierwszego turystę, a może lokalsa?
Czarnego kota ;) Tutaj obieram szlak zielony. Niebo znów staje się błękitne (na
chwilę). Zaliczam Tobołczyk/Tobołów, polna droga bez błota. Chciałem obejrzeć obserwatorium na Suchorze, ale jakoś je ominąłem, pewnie zarosło lasem i nawet go nie zauważyłem. Aby ominąć ekstremalnie stromy odcinek zielonego szlaku,
jadę objazdem „kopaną drogą”. Pierwsze duże dawki błota :) Do czerwonego
dobijam między Starymi Wierchami a Obidowcem. Znowu zachmurzenie pełne. Atakuję
Turbacz, odpędzam od siebie myśli o jakimś skróceniu trasy. Kto jechał ten wie
jak piękny jest GSB na tym szczytowym odcinku Gorców. Miejscami szlak cały
tonie w różu kwiatów. Zaczynam myśleć o drodze powrotnej. Gdybym chciał zjechać do
Rabki, i potem męczyć asfalt do Krakowa, to pewnie wróciłbym między 1 a 2 w
nocy. Jeśli zjechałbym po śladzie do Poręby i Mszany to pewnie nie wiele
wcześniej. Średnio mi się to widzi, dzisiejsza trasa ma mieć charakter
wycieczki lekkiej, przejażdżki. Sprawdzam temat pociągów. Jest TLK z New Targu
o 20.29. I chyba w ten pociąg będę celował. Na razie jedynymi utrudnieniami na
ubitym szlaku są "wieczne kałuże", dziś większe niż zwykle. Kawałek dalej
zaczyna się natomiast stroma, pełna luźnych kamieni rynna i zaczyna się prowadzenie. Ale to
świadczy też że zbliżam się do szczytu. Na trasie nieliczni turyści. Docieram
do rozległych polan i szałasowego ołtarza, czyli tuż tuż. Sam szczyt Turbacza na
razie (jeśli nie w ogóle) pominę. Priorytetem są na tą chwilę piwko i naleśniki
w schronisku. Dlatego z czerwonego skręcam w idący nieco niżej niebieski/zielony/żółty. Szlak znów staje się przejezdny. Mym oczom ukazują się pierwsze
zabudowania, a zaraz potem ogromny budynek schroniska. Ruch jest, sporo
bikerów, ponad połowa na e-bikach… Ale z drugiej strony lepsze grube dziadki na e-bikach niż
terroryści na motórach krosowych. Znowu się rozpogadza. Kupuję bilet na pociąg (35zł)
oraz realizuję główny cel wycieczki, tj. piwko & naleśniczki (15+25zł) :) Na
szczyt i fotkę pod obeliskiem zabraknie dziś czasu. Jest po 18tej, mam dwie
godziny do odjazdu. Obieram żółty szlak, sprawnie wjeżdżam się nim do góry to w dół
powinno być jeszcze sprawniej. Tabliczki mówią o 2,5h pieszej wędrówki. No i
idzie szybko. Szybko też zaliczam wodowanie – tzn. prawy but ląduję w
wiecznej kałuży :D Potem odcinek tak błotnisty, mazisty i kleisty że nie
ryzykuję i kawałek sprowadzam. Głupio bym potem wyglądał w pociągu po takiej glebie w to błoto
;) Potem odbijam z żółtego w prawo, czerwony rowerowy. Szeroka leśna droga,
tutaj to już się po prostu pędzi. Nawet VW Polo dał radę się tu wdrapać. Do asfaltu docieram po 45 minutach od schroniska. Tak że zdążyłem jeszcze umyć
trochę koła w potoku, zjeść kebaba i kupić wodę. W pociągu szybko uświadamiam
sobie że jestem geniuszem. Pomysł powrotu pociągiem był zaiste genialny. Jakiś
ledwo żywy jestem i śpiący. Jak sobie wyobrażę że zamiast drzemać wygodnie oparty o plecak nawijał bym teraz
na 2,2” oponach podjazdy między Rabką a Krakowem to……… Sam pociąg za szybko nie
jedzie (choć w dalszym ciągu szybciej od roweru). 118km wg biletu w 2h 38min to nie jest rekord świata :D 45km/h
średnia brutto. W Krk po 23ciej. Zajeżdżam na myjkę DELIKATNIE opłukać oponki i
ramę, omijając łożyska. W domu po północy. Udana wycieczka, Turbacz zawsze spoko. Pogoda wytrzymała, piwko/naleśniczki weszły pięknie. Aż kusi żeby jakiś grubszy trip po górach zrobić, jak za starych dobrych czasów. Sezony 2012, 2013, 2015, 2016 - wtedy ostro katowałem się na Beskidzkich szlakach. Potem kupiłem szosówkę :D
8.20 - 00.20
Kategoria > km 100-149, Powrót pociągiem, Terenowo
Turbacz 1
d a n e w y j a z d u
107.31 km
30.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/LmU71r6EmWadHs8SA
https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/26-06-2023-turbacz-1-0f840be?u=m&sh=9unefr
Turbacz zawsze spoko :) Tym razem na PKP załapałem się na pewną zniżkę: z Płaszowa na Główny pojechałem za darmo, bo za duży tłok i nie było jak kupić biletu a z Głównego do New Targu bez biletu na rower, bo rowerów było ze 20 i system nie pozwalał na więcej biletów na rower. W New Targu o 11tej. Kebab, zakupy, i na szlak. Czerwony rowerowy/żółty pieszy. Szybko poszło, ani się obejrzałem a za którymś z zakrętów wyłoniła się wielka bryła schroniska. Piwko & naleśniczki to sprawa oczywista :) 15 & 25 PLN. Patrzę na radary burzowe ale tym razem nic nie nadciąga. W ub. roku na szlaku złapała mnie niezła burza. Zjazd do Rabki czerwonym (GSB). Również bardzo płynny, w życiu bym nie przypuszczał że taki ze mnie kolarz MTB i że zjadę prawie największe stromizny :) Może to zasługa nowych oponek? Ogólnie z 97% to jazda, 2,9% prowadzenie, 0,1% niesienie roweru. Też za szybko to minęło. Z Rabki do domu jedyną słuszną drogą: Mszana, Kasina, Wiśniówa, Dobczyce, Wieliczka.
7.05 - 23.15
Kategoria > km 100-149, Terenowo
WTR, Puszcza, MTB na szosówce i inne ATRAKCJE
d a n e w y j a z d u
206.77 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
WTR pod most w Ispinie, drogi i bezdroża, miasta i wsie, Puszcza, Żubrostrada, noce i dnie, lasy i polany, a nawet i na piechotę przez las :) Apogeum ciepłej złotej jesieni, odczuwalna w okolicach 25 kresek.
Taki okaz znalazłem. Grzyb bułkowy czy jaki to gatunek?
https://photos.app.goo.gl/9eDTM9J2es8EzPyEA
Kategoria > km 200-249, Terenowo, WTR 2022
Lubomir 2 (po pracy)
d a n e w y j a z d u
103.18 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/xGuEvTfayCBYQvLeA
Krk - Wieliczka - Dobczyce - Wiśniówa - Węglówka - Przeł. Jaworzyce | Szlakiem: Lubomir - Łysina - Kudłacze | Pcim - Myślony (Zarabie) - Borzęta - Gorzków - Koźmice - Wieliczka - Krk
16.15 - 1.15
Kategoria Terenowo, > km 100-149
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
114.54 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
https://photos.app.goo.gl/nyQ2fBeQkGm9hnYG7
Krk -> PKP x2 -> New Targ - rowerowym, częściowo pokrywającym się z żółtym pieszym na szczyt Turbacza - zjazd czerwonym na Stare Wierchy - zjazd sprowadzenie zielonym do Obidowej - powrót asfaltem do Krk: Klikuszowa, zakopianka, zjazd Rdzawka - Ponice - Rabka, Mszana, Wiśniówa, Dobczyce, Wieliczka, Krk.
6.00 - 3.35
Kategoria Terenowo, Powrót pociągiem, > km 100-149