Wrzesień, 2018
Dystans całkowity: | 1868.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 91:44 |
Średnia prędkość: | 18.21 km/h |
Suma podjazdów: | 11650 m |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 311.43 km i 18h 20m |
Więcej statystyk |
Chillout w Katowicach
d a n e w y j a z d u
152.51 km
0.00 km teren
08:29 h
Pr.śr.:17.98 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1250 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/ZKqUZSnz3Uiq8SfJ6
8.20 - ?
2l (w tym 1l energetyka)
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 150-199, Powrót pociągiem
Jak mała dziewczynka
d a n e w y j a z d u
316.51 km
0.00 km teren
16:29 h
Pr.śr.:19.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/rhvLjWi5xcFEtUEJA
7.00 (21.09) - 22.00 (22.09)
7,4l (w tym 1,9l energetyka)
nowe gminy: 3
Lubelskie: 3
Piaski
Mełgiew
Świdnik
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 300-349, Powrót pociągiem
Warszawa zawsze spoko
d a n e w y j a z d u
351.93 km
0.00 km teren
19:53 h
Pr.śr.:17.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2750 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/mPg4kPcfDEZMy48N7
13.40 (15.09) - 23.20 (16.09)
6,05l (w tym 2l energetyka)
nowe gminy: 1
Mazowieckie: 1
Goszczyn
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 350-399, Powrót pociągiem
Leszno
d a n e w y j a z d u
408.62 km
0.00 km teren
21:51 h
Pr.śr.:18.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/idQp7awTsXuTZwKR7
Drugi weekend września również zapowiada się pogodnie. Gdzie
by tu tym razem jechać? Gdzie jeszcze nie byłem, i co jest takim w sam raz
celem na te 2 dni, żeby się wyspać przed trasą, wrócić pociągiem i wyspać przed
pracą? Z obliczeń wychodzi mi, że Leszno spełnia wszystkie te warunki. Niecałe
400km, da się znaleźć drogę przez częściowo nieznane mi okolice a i połączenie
kolejowe wydaje się korzystne. Jedziemy.
Z domu wyturlałem się po godz. 7 rano. Nie jest to jednak
typowy pogodny poranek, jest pochmurno i tak sobie z temperaturą. Najważniejsze
że nie pada. Póki co, bo wg prognoz w sobotę przelotne deszcze i burze są
możliwe. Z miasta wytaczam się przez Bronowice i krajówkę na Olkusz. Tak dla
odmiany, bo ileż można wyjeżdżać przez wojewódzką na Skałę. Szerokie asfaltowe
pobocze, brak ścieżek rowerowych i umiarkowany ruch pozwalają na sprawną i komfortową jazdę. Łykam kolejne wzniesienia Jury Krakowsko-Częstochowskiej
zajmując się głównie obserwacjami nieba. Czy te chmury na pewno aby nie
ciemnieją? Na razie chyba nie? A może tak? W każdym razie kawałek przed
Olkuszem chwilę pokropiło. W Olkuszu jestem ok. godz. 10. Jako że w mieście tym
byłem nie raz, nie tracę czasu na jakieś tam posiadówy na ryneczku, tyko od
razu lecę wojewódzką na Ogrodzieniec, Zawiercie. Zaoszczędzony czas wolę
wykorzystać na zwiedzanie miejsc w których będę pierwszy raz, ze wskazaniem na
Leszno. Z Olkusza tylko taka fotka, zrobiona na światłach. Coraz śmielej wkradająca
się korony drzew żółć i coraz to więcej opadłych liści przypominają o zbliżającej się nieubłaganie jesieni. Jak
to minęło… Pomalowany w wesołe barwy przystanek ratuje tę nieco chandryczną
sytuację - zawsze gdy jadę tą drogą robię tu pauzę. Przejazdem zwiedzam Klucze,
potem Ogrodzieniec, no i Zawiercie. W Myszkowie z kolei robię zakupy a miły Pan
z kiosku zabiera ode mnie pustą butelkę („do plastików wrzucę”) :) W Żarkach –
Letnisku zaczyna padać, i to dość mocno. Tak ładnie żarło i zdechło :/
Przeczekuję deszcz pod zadaszeniem wielkiej bramy jakiejś wypasionej willi.
Przestaje, jadę dalej. Nad Porajem tylko szybka fotka, bo znowu zaczyna. Nie
chce mi się już dłużej stać, w lesie przywdziewam p/deszczowe ubranko i
względnie suchy powoli toczę się do przodu. Po przecięciu krajowej jedynki
zrzucam kombinezonik, chmury zostawiam za plecami a ładna pogoda utrzyma się
już nie tylko do końca dnia, ale w ogóle, do końca trasy. Z drobnych atrakcji
mały zalewik oraz pociąg z nową lokomotywką. Pierwszy atak senności zwalczam
siedzeniem z zamkniętymi oczami na leśnym przystanku. W okolicach 140km trasy,
czyli dość wcześnie, odkrywam pierwsze nieznane mi tereny, a dokładniej
mieścinkę Wręczyca Wielka. Przed zmrokiem zdążam jeszcze zobaczyć maszt (RTCN Klepaczka) oraz Panki. Miasteczko z górniczym akcentem oraz tłumem ludzi
wychodzących z kościoła. ?! Przecież sobota dzisiaj O.o Zachód Słońca taki sobie, bez rewelacji. W Krzepicach już ciemnawo. Na rynku pomnik, flagi i inne patriotyczne akcenty, widać że coś się tu działo. Parę ciemnych ale jeszcze w
miarę ciepłych kilometrów, jedną i drugą krajówką. W jakiejś wiosce po drodze wzbudzam
niemałe zainteresowanie swą obecnością. Słyszę fragment rozmowy - koleś opowiada
kumplowi o jakimś zapalonym rowerzyście, którego zna, o jakiejś trasie do
Niemiec. 17 godzin na rowerze. Siedemnaście. SIE-DEM-NAŚ-CIE!!! Yyy, tego, ale
co jest niezwykłego w 17h trasie :D Przecież to wyjechać o świcie i wrócić
wieczorem. Dobra, żartuję, wiem że przeciętny, średnio statyczny człowiek ma
nieco inny tok myślenia niż nałogowiec przyrośnięty do rowerowego siodełka ;) Praszka.
Taka tam dziura, jakaś tam fabryczka na peryferiach, jakiś zabytkowy parowozik w centrum. Kawałek
bokami, potem wojewódzką. Kolejne senne zamułki postawiam pokonać za pomocą
daaawno nie używanego sposobu – radia! Bardzo, bardzo, rzadko słucham muzyki na
rowerze, ale w tej trasie sobie przypomnę jak fajnie się jedzie nocą z nutą w
uchu. Byczyna. Spore, zabytkowe centrum na planie jaja/owalu, rynek, ratusz,
brama. Wbijam na 11teczkę na Poznań. Wjeżdżam do Wielkopolskiego. Potem będzie
kawałek Dolnego Śląska, a potem jeszcze raz Wielkopolska. Mijam jakiś tam wypadek (rozszczelniona cysterna?). Auta muszą zawracać, rowerem zawsze się jakoś
bokiem przeciśnie - pytałem strażaków o zgodę. Muzyka przestaje wystarczać, coś
tam podrzemałem na przystanku w tych okolicach, trochę przy tym marznąc. Z
większych miasteczek Kępno – trochę pozwiedzałem, kręcąc się w kółko i szukając
rynku. Potem jeszcze podobnej wielkości Syców (drzemka na skwerku w centrum) i
zaczyna się przejaśniać. A ja zaczynam zamarzać, spać się chce, i ogólnie,
lekki kryzys. Na plus zapisał mi się w pamięci bardzo, ale to bardzo ładny
leśny i pagórkowaty, kilku-km odcinek przed Twardogórą. Tak ładny że zrobiłem
tu prawie 10 zdjęć. Te polanki - prawie jak w Beskidach, jedyne co tu trochę nie
pasuje to te topole. Z ostatnią, z tego co pamiętam, sennością rozprawiam się
tym oto przystaneczku. Od tej pory będzie już tylko lepiej :) Szybki i chłodny
(ale to już ostatnie chwile chłodu) zjazd do Twardogóry. Miasteczko dość
charakterystyczne. Na przedmieściach przemysłowe rudery, w centrum kościół (i
to nie byle jaki, bo bazylika) otoczony dwiema odnogami drogi, mały kościółek z
muru pruskiego, i, podobne do pomorskich, bruki. Na wyjeździe Orlen. Znaczy się
śniadanko :) To co zwykle, zresztą o tej porze zapiekanek i tak nie mają.
Zrzucam część ubrań którymi opatulony byłem w nocy, od tej pory na wpół krótko
– tj. krótkie spodenki/koszulka ale z kurtką. Dalszy odcinek trasy to urokliwe
zadupia dolnośląskich rubieży. A to jakiś odpust, a to ruiny jakiegoś kościoła,
a to takie cudo. Ten odcinek drogi był po prostu magiczny. Rozmiar co
poniektórych z tych dębów najlepiej obrazuje to zdjęcie. Tak między 1,5-2m
średnicy pnia. W Wierzchowicach muzeum kolei wąskotorowej, z czynnymi jak mi
się wydaje eksponatami. Na Moye’j wciągam jeszcze jednego hot-doga (zapiekanek
też jeszcze nie mieli). Ostatnie w tej trasie pagórki, i ostatnie dolnośląskie
miasteczko – Milicz. Rzekomo rowerowa stolica Dolnego Śląska. Nie wiem kto, na
jakiej podstawie, i co palił zanim to wymyślił. Rowerowa stolica powinna być
przyjazna rowerzystom, a nie spowita pajęczyną chodnikościeżek rowerowych z
różowej kostki Dauna i usiana stojakami w formie wyrwikółek. Kawałek za miastem
zjeżdżam z wojewódzkiej w boczne drogi, którymi przejadę następne kilkadziesiąt
km. O tym że docieram do Wlkp informuje mnie ukształtowanie terenu, tablica z
nazwą województwa to taka tylko formalność. Bezkres pól uprawnych, wąskie
asfaltowe dróżki, przypiekające coraz bardziej Słońce. Tak mi się spodobały te odludzia że zamiast pojechać jak leci powiatową skręciłem w bok i poeksplorowałem nieco łąki i pola uprawne ;) Widziałem trochę zniszczonych
upraw – w tym całe pole zwiędłych, uschłych pomidorów, zdjęcia niestety zapomniałem
zrobić. Z godnych odnotowania miejscowości: Dubin (kościół), Miejska Górka
(peerelowski chyba jeszcze ryneczek), Bojanowo (podobne klimaty). W Kaczkowie
dobijam do krajowej piąteczki i nią pocisnę już prosto do Leszna. Sporo czasu
straciłem na tą jazdę po polach, Rydzynę niestety ominę obwodnicą. Priorytetem
jest w tej chwili Leszno, chciałbym zrobić sobie fotkę na rynku a nie tylko
wpaść prosto do pociągu. Ostatnia kilku-km prosta przed miastem to świetnej
jakości, gładki asfaltowy ddr. Tak to można jeździć, i nie przeszkadza nawet
duża na niej frekwencja. Wyprzedzam rzecz jasna wszystkich ;) (to dlatego na zdjęciu tak pusto, bo wszystkich wyprzedziłem ;) ). Tablicę z nazwą
miasta osiągam o 15.30. Czyli mam godzinę i kwadrans do odjazdu pociągu.
Wystarczy. Oprócz rynku i ratusza (górna cześć tutaj, mieścił się w kadrze) robię też fotkę pomnika, no i stadionu żużlowego. Leszno kojarzy mi się chyba właśnie głównie z klubem żużlowym, i to
nie byle jakim bo jednym z najlepszych w Polsce. Na dworzec zajeżdżam o 16, czyli
na spokojnie kupuję bilety i suchy prowiant. Powrót PKP z drobnymi zgrzytami.
Pierwszy IC nawet spoko, jakbym dobrze poszukał to bym znalazł miejsce siedzące
przy oknie. Ale to tylko 1h15min jazdy, więc nie chciało mi się szukać. We Wrocławiu 1h na przesiadkę. Drugi IC wymaga już kilku słów opisu ;) Jedzie
przez Opole, Lubliniec, Częstochowę, czyli dość pokrętną trasą. Brak przedziału
rowerowego (wg. rozkładu miał być), tylko 3 (trzy!) wagony. Co z tego że to 1
klasa zdegradowana do 2 (6 miejsc w przedziale zamiast 8) skoro ludzie nie
mieszczą się i siedzą/stoją/chodzą na korytarzu. W ostatnim przedsionku oprócz
mojego roweru drugi rower wraz z właścicielem i dwóch debili którzy tam
wynaleźli sobie miejscówki na podłodze i ani myślą się ruszyć. Jakby nie mogli
w korytarzu siedzieć. Rower zagraca oczywiście końcówkę korytarza i każdą osobę
zmierzającą do kibla czeka trochę gimnastyki. Do tego, najpierw było to
niezauważalne, ale gdy zapadł zmrok i na zewnątrz robiło się coraz zimniej, tak
samo zimno zrobiło się w pociągu. Klimatyzacja chodziła zamiast ogrzewania. Po
pewnym czasie gdy znudziło mi się stanie/chodzenie przestałem się dziwić tym
kolesiom z tyłu. Bowiem po chwili siedzenia na korytarzu z podkurczonymi nogami
te po prostu zaczynają boleć. W Częstochowie frekwencja spada i można wreszcie
zająć miejsce siedzące, przeszkadza już tylko chłód bijący z nawiewów
klimatyzacji. Ale w sumie nie aż tak bardzo, przecież o świcie w trasie było
jeszcze zimniej ;) W sumie jak się tak naprawdę dobrze zastanowić to mnie już
nic nie przeszkadza, ja to wszystko po prostu lubię, bo to jest przygoda :)
Rowerowo-kolejowa przygoda. W Krakowie planowo, za kwadrans 23cia, w domu pół
godziny później.
Udana wycieczka, drugie 400+ pod rząd we wrześniu.
7.10 - 23.20
7,95l (W tym ledwie 1,25l energetyka. Jestem z siebie naprawdę dumny.)
nowe gminy: 20
Śląskie: 4
Blachownia
Wręczyca Wielka
Panki
Krzepice
Opolskie: 3
Rudniki
Praszka
Gorzów Śląski
Wielkopolskie: 9
Bralin
Perzów
Jutrosin
Pakosław
Miejska Górka
Rawicz
Bojanowo
Rydzyna
Leszno
Dolnośląskie: 4
Syców
Twardogóra
Krośnice
Milicz
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem
SiR wrzesień 2018 (zbiorówka)
d a n e w y j a z d u
198.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
Km z Tańczącego, od 01.09 do 30.09. Dojazdy do pracy, na jedną działkę,
na drugą działkę, do Tesco itp itd
Kategoria Zbiorówka :(
Rower uczy pokory
d a n e w y j a z d u
440.50 km
0.00 km teren
25:02 h
Pr.śr.:17.60 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2650 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/9fFs5BzCaPmCzHDy7
No i nadszedł wrzesień. Dla niektórych początek końca
sezonu, dla innych początek sezonu na krioterapię, tj. zimne noce i lodowate
poranki w trasie ;) Zachęcony sukcesem sprzed dwóch tygodni postanowiłem pyknąć
lekkie, przyjemne no i w ogóle lajtowe 400+. Tzn. tak mi się przed wyjazdem
wydawało, że jest to dla mnie dystans po prostu śmieszny, ale nie uprzedzajmy
faktów ;) Za główny cel tym razem obrałem Zamość. Roztocze/Wyżyna Lubelska
czyli tereny mi nieznane/znane tylko trochę. Cel poboczny to Jarosław – stąd
planuję wracać pociągiem. Miasto raptem 220-230km odległe od Krakowa, w którym
jakimś jednak cudem przez te 8 lat rowerowej tułaczki nigdy jeszcze nie byłem
(!).
Start jak zawsze, sobotnim późnym porankiem. Tak, 7 rano to jest
dla mnie późny poranek. Cały poprzedni sezon startowałem bowiem o północy, z
piątku na sobotę. W końcu doszedłem jednak do wniosku że fajnie byłoby jeszcze
trochę pożyć a nie zejść na zawał w wieku 35 lat. W te kilkuset km trasy
wyruszałem po 1-2 godzinach snu, a w moich żyłach płynął energetyk, a nie krew
;) Teraz przed trasą śpię po 6-8h a spożycie napojów energetycznych
ograniczyłem tak o połowę, i w ogóle coraz lepiej znoszę takie dystanse.
Sobotni późny poranek jak przystało na wrzesień jest chłodny i mglisty. Taki
stan rzeczy utrzymuje się jednak tylko do Niepołomic, potem znowu Słońce zaczyna
dawać radę. O nadciągającej jesieni przypominają już tylko gdzieniegdzie
żółtawe drzewa Puszczy Niepołomickiej. Zaczyna też delikatnie wiać, niestety
nie w tę stronę co trzeba, i tak będzie przez większą cześć odcinka do
Zamościa. Na przystanku przed Szczurową znajduję 50 groszy :) Potem, na innym
znajdę jeszcze kolejne 2 grosze. Muszę częściej przyglądać się podłożu gdy
robię popas na przystankach. W Szczurowej (cóż za romantyczna nazwa) Słońce
przygrzewa już naprawdę mocno. Dłuższa pauza, plus zakupy. Z ciekawszych rzeczy
na tym 100km plaskatym odcinku przez rolnicze okolice to chyba tylko Raba i Dunajec. Dwie górskie rzeki uchodzące w tych okolicach do Wisły. Aha, zapomniał
bym – jest też przecież przecudnej urody galeria w Żabnie ;) Wstydzili by się
coś takiego nazywać „galerią”. Bardziej pasował by tu napis „pawilon handlowy”.
Samo centrum tej mieściny, ryneczek, plac, skwer, jak zwał tak zwał, bardzo ładne. Pod
rozłożystym dębem urządzam kolejne posiedzenie, połączone z pierwszą aplikacją
kremu z filtrem. Za miastem rzucający się w oczy napis „Ave Maryja”, zawsze
robię mu zdjęcie gdy tędy jadę. Odcinek od Dąbrowy Tarnowskiej do Radomyśla
pokonuję drogą niższej kategorii, powiatową. Pierwsze dłuższe leśne odcinki i
pierwszy pomnik-samolocik (Mielec i jego peryferia to takie bardzo „lotnicze
okolice”). W Mielcu, pierwszej większej mieścinie
na trasie jestem koło 16tej. Jest to bez wątpienia miasto pełne kontrastów.
Mają tu inżynierów potrafiących projektować samoloty ale z kolei tłuki od
drogownictwa zwykłej DDR zbudować nie potrafią. A te 1500% normy? Pff, nie ma
się czym chwalić, co to jest 1500%. To jest nic - w Rybniku mają ponad 3000%, i
nie wieszają z tego powodu banerów. Podziwiając przemysłowe instalacje
Kronospanu i innych trucicieli opuszczam ten kurwidołek który zużyciem kostki
Dauna i znaków z zakazem dla rowerów przegrywa chyba tylko z Tarnowem (ale to
żadna hańba przegrać z Tarnowem, Tarnów to inna liga po prostu). W Mielcu nic
nie kupiłem, zakupy robię więc w wiejskim sklepie kawałek dalej. A wiejskie
sklepy, i to nie tylko te malutkie, czasem nawet markety typu ABC często mają ten
sam mankament: z lodówki można kupić wyłącznie piwsko, napoje/wodę mają tylko
ciepłe… Bocznymi dróżkami przez leśne ostępy docieram do Nowej Dęby. Ta
miejscowość kojarzy mi się z kolei bardzo pozytywnie a to za sprawą
przebiegającej tędy tradycyjnie trasy BBTouru i punktu kontrolnego. Słońce
chyli się ku zachodowi, niestety nie da się nie zauważyć że coraz wcześniej, bo
chwilę po 19tej. Rzeczą której nie mógłbym nie zrobić zdjęcia są rosnące tu
przy drodze całe kępy, całe łany małych jasnofioletowych kwiatuszków. W
następnej miejscowości, Bojanowie już prawie całkiem ciemno. W kolejnej wiosce której nazwy nie pomnę pauza
przy akompaniamencie hitów disco polo, z dyskoteki/wesela po drugiej stronie
drogi. Ubrawszy się nieco wyruszam w 10km „odcinek specjalny” tj. nocny przejazd
przez Puszczę Sandomierską. Lubię takie odcinki, jest ta odrobinka adrenaliny, że mnie jakiś zwierz staranuje albo i pożre, razem z rowerem.
W Nisku zwiedzam przejazdem jakiś parczek/ryneczek/pomniczki, standardowe
raczej sprawy, ot nie wyróżniająca się niczym na + ani - mała mieścinka. Po
czym wskakuję na krajową 19teczkę. San przekraczam niestety nocą i nic nie
widać, jedyna fotka dokumentująca ten
fakt to ta oto tabliczka. Pierwszą senność zapijam dużym RedBullem na ulokowanej w
ciemnym lesie zadupiastej tankszteli (©Gustav) sieci(?) „Huzar”. Na uwagę
zasługuje tu cena – 7,99zł za 473ml. Co daje 16,91zł za litr. Dla porównania BePowerki
z Biedry są po 1,69 za litr / 1,25 w promocji. Czyli odpowiednio: 10 i 13,5
razy taniej (i na pewno nie są 10/13,5 razy gorsze). Nie żebym narzekam, że
drogo, przecież nikt mi nie kazał tego kupować. Ot taka ciekawostka , zawodowo
zajmuję się rozliczeniami i lubię sobie tak czasem trochę policzyć. Od razu
więcej mocy po tym strzale. Do Janowa Lubelskiego dojeżdżam o północy. Poza
takimi standardami jak te wymienione w Nisku: jest pierwszy drogowskaz na Zamość! Znaczy się niedaleko już! Albo i daleko. 75km. Jeszcze kilka cięższych
chwil, kryzysów i narzekań na ciężki żywot rowerzysty przede mną. Póki co
jednak nie jest źle. Księżycowa, bezchmurna, niezbyt chłodna noc, nieskalany
ścieżkami rowerowymi gładki asfalt krajówki i płynący wciąż w żyłach RedBull
szybko dopychają mnie do Frampolu. Centrum miasteczka ominąć nie mogłem, nie
żebym przejmował się zakazem dla rowerów na obwodnicy – po prostu zaintrygowała
mnie zarówno jego nazwa jak i rzut, plan, układ, jak zwał tak zwał, tej
miejscowości. Patrząc na mapę – jest ona po prostu kwadratowa a układ ulic
prawie że symetryczny. Tu wreszcie senność zaczyna mnie morzyć do tego stopnia
że kilka 3/5 minutowych drzemek sobie uciąłem. Z powrotem wskakuję na krajówkę.
Następne większe miasteczko to dopiero Szczebrzeszyn. Spać się już nie chce ale
powoli zaczyna się kolejny kryzys. Choć nie jest ciepło to od jakiegoś czasu
chce mi się jednak pić, a kupić nie ma gdzie. Do tego ni stąd ni z owąd wyrasta
mi tu jakiś podjazd. 6% / 100m UP, tak wynika ze śladu. Niemożliwe, przecież w
Polsce podjazdy są tylko na południu?! Choć w porównaniu z tym co się jeździło
np. po Słowacji jest on śmiechu warty to jednak dał mi trochę w kość, bo byłem
coraz bardziej spragniony i głodny. Tzn. jeść miałem co ale pić nie. Z kolei zjem
i zacznie mi się chcieć pić jeszcze bardziej. Trzeba jechać, żeby jak
najszybciej znaleźć jakaś stację i zatankować. Na odcięciu po prostu spory
kawałek jechałem. W końcu jest szczyt. Widać już pierwsze oznaki wstającego
dnia. Albo raczej kończącej się nocy, aż tak jasno jak na tym zdjęciu to tam
nie było. Długi, chłodny i lekko mglisty zjazd i wreszcie jest Szczebrzeszyn, i
świt. Zdjęcia ze słynnym Chrząszczem rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Fotka
taka sobie, bo zginął mi statywik i robiłem je opierając telefon o puszkę
Sudocremu ;) Poza tym jakiś tam rynek, centrum handlowe, dumny napis ale ciągle
nie ma tego co dla mnie w tej chwili najważniejsze – otwartego sklepu/stacji.
Pić! Na wylocie wiele obiecujący znak że stacja, ale to jakiś malutki auto gaz
tylko… Odkrycie ciekawostki typu „ostatni wiatrak na Roztoczu” jest dla mnie
marnym w tej chwili pocieszaniem. W telefonie znajduję BP. 6km za miastem. 6
bardzo długich i bardzo suchych km. Wreszcie jeeeest. Duża herbata, dwie
zapiekanki i pół Blacka tam wchodzą. Nie piłem od jakichś 80km, ostatni był
RedBull na wspomnianym Huzarze. 50%->90% mocy. Powoli wstaje nowy dzień a ja
zbliżam się do Zamościa. Po drodze jakieś tam dożynkowe instalacje oraz tablica
upamiętniająca nadanie praw miejskich (1580r, czyli bez szału raczej). No i
jest. Zamość. Dochodzi 8 rano, na liczniku prawie że okrągłe 3 stówy. Zanim
zabiorę się za zwiedzanie trochę jednak pokimię sobie na przystanku (drugi i
ostatni raz w tej trasie, potem to już tylko w pociągu). Peryferia miasta
raczej takie zaniedbane, rozlatujące się chodniki i dziurawy asfalt. Na plus
małe natężenie ścieżek rowerowych. Park – średnia półka. Są ładne stawki i
kładeczki ale alejki biedne, jakimś piochem wysypane. Starówka to jednak co
innego. Mury miejskie, fosa, bramy – mnóstwo tego przetrwało! Ratusz natomiast to
już majstersztyk. Zdecydowanie jeden z najładniejszych jakie widziałem.
Odpocząłem trochę na rynku, zmyłem z siebie skorupę z kremu/potu/pyłu/muszek po
całodobowej jeździe i trochę się przebrałem. W międzyczasie Słonko znowu
zaczęło przygrzewać, czyli warstwa syfu zaraz zacznie odrastać :) Pozwiedzałbym
coś więcej, ale coraz to częściej przeliczam kilometry i czas. Pociąg z
Jarosławia 19.13. 10 godzin i 140km. A ja jeżdżę bardzo, bardzo wolno. Po
prostu trzeba się zbierać. Bo ja nie lubię się spieszyć. Tzn. wolę jechać sobie
powoli i mało odpoczywać niż zasuwać i często odpoczywać. Jednak jakoś skręciło
mi się w bok zamiast w krajówkę a że nie chciało mi się zawracać to nadłożyłem
trochę km. Myślałem też że te zbiorniki wodne na mapie to jakieś jeziorka,
zalewy a to tymczasem stawy rybne tylko. Cóż, przynajmniej ciekawy znak drogowy
zobaczyłem. Takiego jeszcze nie widziałem, pewnie jakaś nowość w kodeksie
drogowym, unijna może? Wreszcie dobijam do krajowej 17teczki. Na plus: jestem
na dobrej drodze wreszcie, i zaczyna też wiać w plecy. Na minus – pagórkowato.
Tzn. ten minus byłby plusem, gdyby nie to że zaczyna mnie boleć noga. Prawa,
w okolicy gdzie czworogłowy (ta wewnętrzna, przednia głowa) dochodzi do kolana.
Nie jest dobrze, podjazdy robię głównie lewą nogą, prawą tylko delikatnie coś
tam muskam pedał. Jeżdżę na platformach a nie zatrzaskach, więc idzie to nieporadnie. Szkoda
że dopiero teraz, w domu wpadł mi taki pomysł: jak mi się tak kiedyś przytrafi podobna
kontuzją to po prostu przywiążę sobie buta u zdrowej nogi jakimś trokiem albo
przykleję taśmą do pedału :) I będę miał SPDa :) Okolice odludne, pogoda piękna
i droga też fajna. Tylko ta noga przeszkadza :/ Natomiast takie coś to już mnie
w ogóle zaskoczyło – serpentyny że można poczuć się jak w górach! Tu też było
te ~100m UP. Tym razem tankuję na Moye’j (jak to odmienić?). Wciągam jakieś tam
izo, energybara ale mimo to i tak ciężko idzie, wloką się te km strasznie. Docieram
do Tomaszowa Lubelskiego. Nie mam już siły na jakieś tam pozowane fotki, tylko trzy szybkie strzały robię. I dalej, na Bełżec, potem w wojewódzką. Bo tą krajówką
na Ukrainę bym zajechał. Zresztą widziałem jednączerwoną tabliczkę: „Obszar nadgraniczny”.
Nigdy nie zajechałem tak daleko na wschód Polski, jak w tej trasie. W Bełżcu
odbijam na Jarosław, w DW865. Nawierzchnia gorsza za to wiatr bardziej pomaga. No
i co najważniejsze, noga prawie całkiem przestaje boleć O.o Zupełnie nie wiem
na czym to polega ale zdarzyło mi się kilka razy że jakiś mięsień, kolano czy
kostka bolą przez 50, 150 czy nawet 300km a potem tak prostu bez powodu
przestają. Przez kawałek jeszcze pagórkowato, wrażenie przebywania w górach
potęgują lasy o dużym udziale drzew iglastych, i to nie jakichś tam sosen tylko
świerków/jodeł. Im dalej jednak na południowy zachód tym bardziej płasko. Narol, Cieszanów, Oleszyce, to z takich większych miejscowości. Kilka odpoczynków na
jakichś tam przystankach/leśnych wiatach, tankowanie na jakimś tam BP czy innej Żabce. Ciągłe
przeliczanie czasu/km psuje radość z jazdy. Nie lubię tak. Na pociąg pewnie
zdążę ale Jarosławia to ja sobie nie pozwiedzam… Niby jest następny pociąg po
22giej, ale nie wozi rowerów. Można by rozebrać i w folię go, tak z Gdańska
ostatnio wracałem. Wziąłem nawet z domu w tym celu rolkę taśmy i kilka worków
na śmieci. Ale jak sobie przypomnę ile roboty jest z tym pakowaniem to mi się
odechciewa. Po prostu cisnę na ten o 19tej. No i nie myliłem się, zdążyć
zdążyłem, na dworcu 25 minut przed odjazdem. Bilety w kasie zdążyć kupiłem,
dwie paczki chipsów z automatu na drogę też. O zwiedzaniu rzecz jasna nie ma
mowy, nawet na rynku nie byłem :/ Pomniczek, dworzec i peron, tyle mam z tego
miasta. Podróż minęła szybko (2,5h) i bez zakłóceń. Wi-fi nie było, więc radia
posłuchałem, trochę się zdrzemnąłem. Z ciekawostek – taką sobie ktoś znalazł miejscówkę na nocleg :D Koleś wspiął się jak pająk po stelażu na bagaże i
położył dokładnie nad moim fotelem. Pomimo że był raczej drobnej postury to
trochę się bałem, nie wiem do jakich ciężarów te półki są przystosowane. Na
Głównym przed 22, dyszkę dokręciłem, w domu przed 23.
Nie licząc tego spieszenia się na pociąg to udana trasa,
Roztocze to bardzo przyjemne, sielankowe bym powiedział odludzia. Trochę jednak
nauczyła mnie pokory, podjazdy są jednak nie tylko na południu Polski a po 400km
też można być zmęczonym, gdy podejdzie się zupełnie bez respektu do takiego
dystansu. A tak właśnie podszedłem, po co kupować picie, przecież jak się
kawałek pojedzie bez to się nic nie stanie. A i rower będzie ciutkę lżejszy. Lżejszy
no to przecież szybszy. No pewnie będzie o 0,1% procenta szybszy ale ja na
odcięciu będę o 50% słabszy. Po co ubierać chłodnym porankiem długie spodnie,
zmarznę to będę zmarznięty, od tego się przecież nie umiera. No nie umiera się,
ale można coś sobie przechłodzić w nodze i ta noga może potem boleć. Itp. itd.
Wiadomo o co chodzi – rower uczy pokory.
11,373l (w tym 2l energetyka)
7.05 - 22.45
nowe gminy: 22
Podkarpackie: 10
Cmolas
Majdan Królewski
Nowa Dęba
Bojanów
Narol
Cieszanów
Oleszyce
Wiązownica
Jarosław - obszar miejski
Jarosław - teren wiejski
Lubelskie: 12
Dzwola
Frampol
Radecznica
Szczebrzeszyn
Zamość - obszar miejski
Zamość - teren wiejski
Łabunie
Krynice
Tarnowatka
Tomaszów Lubelski - obszar miejski
Tomaszów Lubelski - teren wiejski
Bełżec
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 400-499, Powrót pociągiem