Bydzia
d a n e w y j a z d u
500.48 km
0.00 km teren
28:26 h
Pr.śr.:17.60 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2700 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/wvFHWq38VDcqCfjn9
Po dwóch górzystych trasach 400+ pod rząd dwa następne
weekendy odpoczywałem, korzystając z chwilowej niedyspozycyjności aury. Ale
nadchodzi trzeci weekend i trzeba brać dupę w troki i się gdzieś ruszyć, żeby
nie ważyć 100kg. By zaś ruszyć się nieco dalej, wziąłem sobie na poniedziałek
wolne. 3-dniowa trasa to rzecz jasna po płaskości. Po górach nie, jeszcze nie
ten poziom ;) Wahałem się i początkowo nie chciałem się chwalić gdzie
planowałem dotrzeć. (Gdy w galerii nie ma zdjęcia rozpiski to znaczy że nie
osiągnąłem celu, dojechałem gdzieś bliżej, i nie daję rozpiski bo wstyd). A tym
razem rozpiski właśnie nie wrzuciłem. Rozumie się samo przez się, że wymiękłem.
Ale teraz zrobię wyjątek i się pochwalę: chciałem do Gdańska/na Morze :) Tak
jak zeszłym roku, jesienią. Tego pięknego lipcowego weekendu się co prawda nie
uda, za to uda się pewnego pięknego sierpniowego weekendu ;)
Start w sobotni poranek (bo nie świt, wpół do siódmej)
przebiegł sprawnie i bez zakłóceń. Zdjęcie na Rynku robię, bo zawsze robię
zdjęcie na Rynku, gdy planuję dojechać nad Morze. Żeby potem zrobić dla
kontrastu drugie zdjęcie na tle Morza. To kolejny wyznacznik po którym można
poznać gdzie planuję dojechać. Sprawnie wciągam 200m podjazd na drodze
wojewódzkiej (de facto jedyny podjazd w trasie) i jestem na pełnym gwaru
sobotniego targu, rynku w Skale. Wciągam jakieś ciastka, jakie to już nie
pamiętam, ale któreś z tych trzech. Równie gładko idą mi pomniejsze zmarszczki na
drodze do Wolbromia. Za miastem wpadam na pomysł, aby robić rzetelnie zdjęcia wszystkich
tablic na wjeździe do kolejnych województw. Oczywiście wiem że później rzetelności
braknie i wszystkich zdjęć tablic nie będzie. Ale będę się starał. Na rynku w
Pilicy bez zmian, wielka lipa jak rosła, tak dalej rośnie. Parę km za tym
miastem definitywnie żegnam się z urozmaiconą rzeźbą Jury K-CZ i wjeżdżam w
plackowatą rzeźbę terenu, która pokrywa 90% powierzchni naszego kraju. Taką
umowną granicą gdzie kończą się pagórki a zaczyna stolnica jest dla mnie zardzewiały wiadukt nad CMK. Aura jest pogodna, gorąca i stabilna, wydawać by się mogło że optymalna
na trasę na drugi koniec Polski. Ale jest jeden czynnik, który się wyłamuje
spośród pozostałych i optymalny nie jest – wiatr. Przez większą część
pierwszego i drugiego dnia wiatr będzie mnie mniej lub bardziej hamował. Całą
winę będę potem zwalał na niego, że nie dojechałem. Ale to nie tak, nie
dojechałem bo po prostu nie kleiła się ta jazda, szło zbyt powoli, po prostu to
nie był czas na jakieś rekordy. W Lelowie odpoczywam w cieniu drzew na skwerku
a w Przyrowie oglądam ślady po jakiejś potężnej bitwie. Zapewne ta partia była
bardzo długa, a zawodnicy zaciekle walczyli o tytuł Przyrowskiego szachmistrza.
W Świętej Annie uwieczniam na zdjęciu to co zwykle, czyli maleńką stacyjkę
benzynową, niezrzeszoną chyba w żadnym wielkim koncernie paliwowym. Droga na
Radomsko jest jedna, jechałem nią nie raz i wydawać by się mogło że nie da się
tu źle skręcić. A jednak mi się udało – w Gidlach nieplanowany skok w bok zrobiłem,
nadkładając z 7km. Wskutek czego w Radomsku mam więcej niż zwykle, bo 150km. Tu
zasłużona dłuższa pauza. Zdjęcia charakterystycznego kościoła
rzecz jasna zabraknąć nie mogło. Często gdy przejeżdżam przez to miasto zastanawiałem
się jak to jest, że Radom i Radomsko odmieniają się tak samo. I skąd są właściwie
te „Radomskie” fajki które Stopczyk proponował majorowi? Z Radomia czy
Radomska?! Wreszcie zrobiłem risercz w Internetach i już wiem! Prawidłowa
odmiana Radomska to „Radomszczańskie” a Stopczyk oferował majorowi szlugi z
Radomia :) Obieram stąd zasadniczy, globalny kierunek na Sieradz. A taki
lokalny, cząstkowy można by rzec kierunek to Szczerców, oczywiście o Kopalnię
też zahaczę :) Byłem już raz w tym sezonie i raz w poprzednim, ale to dziursko
robi takie wrażenie że zawsze warto tam zajrzeć. No i zajrzałem, uwieczniając
swą niewyjściową gębę na tle Elektrowni :) Kawałek asfaltem w słabym stanie, i
zaliczam jeszcze drugi taras widokowy. Podobno jak skończy się tu wungiel mają
to wszystko zalać i stworzyć wielki, rekreacyjny zalew. Będzie to najgłębszy
zbiornik wodny w Polsce – 205m! Trochę szkoda bo najgłębsza dziura w Polsce
wydaje mi się rzeczą fajniejszą niż najgłębsze jezioro w Polsce. Bo w jeziorze nie
będzie widać tej głębokości, tylko zwykłą taflę wody. A głębokość dziury widać
doskonale. Ale z drugiej strony chciałbym zobaczyć to miejsce w odmienionej
postaci. Termin zakończenia prac – 2058 :D Może dożyję :D Gdy przejeżdżam pod
huczącymi, stalowymi przęsłami taśmociągów przed Szczercowem Słońce powoli
zaczyna kryć się już za horyzontem. Gorący letni dzień dobiega końca i zaczyna
się ciepła, letnia noc. Rynek w Szczercowie jednak ominę, byłem tu już podczas
kwietniowej trasy do Bełchatowa/Sieradza. W ogóle niemal cały odcinek
Krk-Sieradz jadę dziś śladem tamtej wiosennej trasy. W Widawie już całkiem
ciemno, ale ja nie o tym chciałem. Na rynku śmieszna sytuacja z dwoma
młodzieńcami na rowerach. Coś tam trochę zagadał do mnie ten bardziej trzeźwy mniej nietrzeźwy.
Ogólnie że rower fajna sprawa, i że też coś tam jeżdżą po okolicy. Ten w
gorszym (lepszym? zależy jak na to patrzeć) stanie tak tylko przytakiwał. A
odjeżdżając wyrżnął, ale tak solidnie, BĘC głową w beton zrobił :D Gołą głową,
rzecz jasna. Znieczulony alkoholem chyba nawet nie poczuł, wsiadł na rower i
pojechał dalej :D W Burzeninie przekraczam Wartę i wychodzę na ostatnią prostą
do Polskiej stolicy fryzjerstwa. W Sieradzu chwilę po północy. Zwiedzam coś
niecoś centrum, tj. rynek + bonusowo mały park nad Wartą. Następne w tej nocnej
tułaczce miasto to… Warta. Nazwa taka sama jak rzeka. Przez chwilę troszkę tu
popadało, ale to dosłownie taki tylko incydent pogodowy w tej trasie.
Schroniłem się na przystanku i trochę przy okazji zdrzemnąłem. Samo miasto Warta
to miejscowość typu: parę domków, sklepów i 4-piętrowych bloków. Niczym, poza
nazwą się niewyróżniająca, i co za tym idzie na żadne inne zdjęcie poza fotką tablicy wjazdowej nie zasługująca. Następnych kilkanaście km dalej DK83 idzie
brzegiem największego (póki co) jeziora woj. Łódzkiego: Jeziorska. Przed
czwartą jeszcze a już zaczyna jaśnieć, masakra jak ta noc szybko minęła :) Zjeżdżam
nawet na plażę aby zobaczyć wschód nad Jeziorskiem, ale ten jakiś niemrawy, nic
z tego nie będzie, jadę dalej. Jeszcze przed końcem jeziora wjeżdżam do woj.
Wielkopolskiego. Nie pamiętam już gdzie kupuję eksperymentalnego energetyka
marki „Las Vegas” i przebudzam się z jego pomocą na pauzie na leśnym parkingu. Na
Orlenie w Dobrej wciągam, dobre, a jakże dwa hot-dogi :) Kolejne, dziewicze
miasto na mej trasie to Turek. Właściwie wszystkie miasta od Sieradza do końca
będą dla mnie dziewiczymi, nigdy wcześniej w nich nie byłem. Czyli niemal
dokładnie cała druga połowa drogi. Zbliżając się do Turka widzę kolejne po
Bełchatowie, elektrownie. Właściwie całe te okolice to takie energetyczne
zagłębie, tych elektrowni jest tu 4, z czego ta pierwsza którą właśnie widzę,
już nieczynna. Z tego też powodu jej nie odwiedzam. A centrum Turka, choć na
pewno warte odwiedzenia, nie odwiedzam bo nie mam siły i boli mnie kostka (nie
wiadomo z jakiego powodu, nawet lekko spuchła). Dalszy odcinek krajówką też
raczej ciężki, wiatr się włączył, kostka i jeszcze spać się chce. W Tuliszkowie
taka tylko fotka śmiesznej fontanny. Przekraczam górą A2-kę, i jakoś dociągam
do tego Konina, ale kryzys trwa w najlepsze. Przejeżdżając przez zabytkową,
mniejszą część miasta robię kilka zdjęć, w tym to najważniejsze – z konio-człowiekiem :) Sił starcza mi jeszcze tylko na przejazd przez dupny most
nad Wartą. W nowszej, pełnej blokowisk, części miasta doczłapuję do Żabki. Kupuję
2 hot-dogi, wszystkie drożdżówki i pączki jaki mieli w sklepie, 1,5l picia oraz
„herbatę”. Która wskutek błędu (mojego) w obsłudze samoobsługowego ekspresu
składa się prawie wyłącznie z wrzątku, a nie herbaty ;) Okazuje się że takie
samoobsługowe ekspresy do herbaty nie są przystosowane do obsługiwania przez
skrajnie zmęczonych, ledwo kontaktujących rowerzystów ;) Zalegam z całym tym
prowiantem na ławeczce przed klatką jednego ze stu chyba, 4-piętrowego bloku. Dwie
godziny tam na zmianę, jem, piję, drzemię, siedzę, śpię. Oraz takie połączenie
tych trzech ostatnich: niby siedzę, niby wszystko widzę i słyszę ale jako tego
nie rejestruję. Bodźce wzrokowo-słuchowe nie docierają do mózgu, gdzieś giną,
taki letarg jakby. W końcu otrząsam się z tego dziwnego stanu, i słyszę rozmowę
tubylców, z tej klatki zapewne. Że co tam robi ten rowerzysta, od dwóch godzin
ławeczkę im okupuje, co on sobie wyobraża, niech spieprza z naszej ławeczki. :D
Hehe, musiałem ich nieźle wkurwić. To takie miejscowe może nie pijaczki, ale
typowi osiedlowi emeryto-renciści, których hobby jest siedzenie na ławeczce z
kolegami przy puszce Kustosza z Biedry, i petem w drugiej dłoni (niestety nie
wiem jak nazywają się fajki z Biedry). Wiecie na pewno ocb. Dobra już sobie
idę, nie przedłużam ich mąk i cierpień. Tymczasem idę sobie z tej ławeczki w 94,68%
procentach zregenerowany! Tylko kostka coś niecoś dokucza, po zmęczeniu czy senności
natomiast ani śladu :) Minus taki, że dochodzi południe, południe drugiego dnia
jazdy. To to, o czym wspominałem, o „nie klejącej się jeździe”. Po 30 godzinach
w trasie mam bowiem na liczniku jakieś 340km. Łatwo policzyć jak żenujący wynik
wychodzi gdy drugą liczbę podzielimy przez pierwszą… Już wiem że ten Gdańsk to
tak średnio. Ale ok, ile się ujedzie, tyle się ujedzie. W Pątnowie na rondzie
kolejny widok, na inną elektrownię. Nie chce mi się za bardzo podjeżdżać
bliżej. 10-km odcinek od Pątnowa do Ślesina jest bardzo ciekawy. Za sprawą
idącej równolegle armii słupów linii WN. Tych linii jest ich tu aż 5,
równolegle idących. Naprawdę fajnie to wygląda. Jak sobotnie popołudnie było
gorące, tak niedzielne jest upalne. Z ciekawszych obiektów które mijam w pocie
czoła kręcąc kilometry po Wielkopolskiej patelni: w Ślesinie wielki Orlen
(zdjęcia zapomniałem) a w tuż przed granicą województwa pomnik. Pomnik ludzkiej
głupoty. Bo jak inaczej nazwać takie dzieło budownictwa drogowego? Że inaczej
się kurrrrwa nie dało? Nóż się w kieszeni otwiera, brak słów. Na tyle
cenzuralnych słów, żebym mógł ich użyć w relacji...
&^%$%&$
Ok, przejdźmy do czegoś przyjemniejszego. Np. do kolejnych
hot-dogów czy tam zapiekanek które wciągam na Orlenie. Orlenie zaraz za
granicą. Granicą Kuj-Pomu! Znaczy się że daleko już zajechałem :) Szczególnie
ten drugi człon nazwy tego województwa dodaje tej „dalekości”: -poMorskie.
Czyli coś z Morzem, coś tego, no nie? No i tak, i nie. Bo z wielce
zaawansowanych obliczeń wychodzi mi że stąd do takiego, dajmy na to Gdańska
jest 260+ km. Na liczniku mam 380. Lekko licząc daje to 640. A na pewno wyszło
by więcej, bo zawsze wychodzi więcej. Tak pod 700 trzeba liczyć. Słabo to
widzę. Ale jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Przekładam ją na później a
na razie skupiam się na nawijaniu płaskich i gorących kilometrów Kuj-Pomu. Młyn
widziałem dziś chyba tylko jeden, i to niekompletny. Pierwsze natomiast miasteczko
na Kujawskiej Ziemi to Strzelno. Niewiela z niego samego zapamiętałem.
Zapamiętałem za to rondo zaraz za miastem. Krzyżówka 3 krajówek. Tu chwila
zadumy i przemyśleń, podjęte tu decyzje będą brzemienne w skutkach. Lewo/prosto/prawo,
odpowiednio: Poznań i Konin / Toruń i Bydgoszcz / Włocławek. Takie oto kierunki
proponuje wielka niczym billboard, zielona tablica. No więc tak, za koleją: W
Poznaniu już byłem, w zeszłym roku. W Koninie byłem, kilka godzin temu ;) W
Toruniu byłem, w zeszłym roku. W Bydgoszczy nie byłem. We Włocławku byłem, w
zeszłym roku. Więc decyzja w zasadzie podjęła się sama, nie musiałem wybierać
:) Dodatkowo ten kierunek to jedyny kierunek jeśli by ewentualnie, opcjonalnie,
w razie czego, jakby co, rozpatrywać ten Gdańsk/Morze. Przed Inowrocławiem
spory kawałek szeroką dwupasmówką, czymś na pograniczu DK a ekspresówki. Niejasna
to sytuacja, na mapach jest pokolorowana jak drogi ekspresowe ale oznaczenie nr-owe
ma jak droga krajowa. W każdym ja tam na żywo żadnej literki „S” nie widziałem,
zakazu dla dwukółkowych pojazdów z dwoma pedałami takoż. Co oczywiście nie
przeszkodziło kierowcom ze trzy razy na mnie zatrąbić. Na węźle skręcam do
miasta już boczną drogą. Tu faktycznie jakby dalej prosto jechać jest już zakaz
dla rowerów, ludzi i innych traktorów. Na wjeździe mijam wielkie zakłady
produkcji sody. Na przedmieściach kolejny postój na Orlenie, na kolejne wiadomo
co. Inowrocławski rynek – OK, zadbany i odrestaurowany. Z rzeczy
niestandardowych – zabytkowy tramwaj, pewnie kiedyś tu jeździły, i pierwszy tej
trasy budynek z muru pruskiego, też pewnie zabytkowy. Dłuższą chwilę
odpoczywam, przyglądając się jakiejś imprezie i ogólnemu, letnio-niedzielno-popołudniowemu
wypoczynkowi Inowrocławian. Właściwie to wieczornemu wypoczynkowi, bo dochodzi
już 20ta. Zachód Słońca za miastem dość efektowny, z „promieniami Boga”
spływającymi z przerwy w chmurach. Ta łódka to na jakimś tylko przeciętnym
stawie przy drodze, żaden tam rekordowy akwen pokroju Jeziorska. Dystans dzielący
mnie od Bydgoszczy maleje i maleje, w końcu z przodu ukazuje się jedynka. A ja
już definitywnie odpuszczam. W Bydzi będzie 450, więc te 700 co przeliczałam
jakiś czas temu bardzo realne. Nawet jakbym jakimś cudem nad to Morze dojechał,
to zwyczajnie zabrakło by mi poniedziałku żeby wrócić na wtorek rano do pracy
:D Przed samym miastem długi leśny odcinek, a w końcu, po 22giej, upragniona
tablica. Więc tak: nad Morze zabrakło by poniedziałku, ale gdy kończę tutaj to
na pewno nie zabraknie mi czasu na gruntowne zwiedzanie Bydzi :) 450km mam,
więc dokręcę do połowy tysiąca ;) A tak sobie napisałem, bo fajnie brzmi, gdy w
grę wchodzą jednostki typu tysiące to już nie przelewki ;) Do miasta wjeżdżam
taką dwupasmówką. Te latarnie, całe to zdjęcie żywo przypomina mi scenki z
NFS-ów (takie gierki samochodowe, co kiedyś grałem). Zwiedzanie zabytkowego
centrum będzie miało bardzo obszerny harmonogram. Najpierw jakieś zabytkowe gmachy, podejrzewam że muzea, teatry i te sprawy. Potem zobaczę dość efektowny
dworzec PKP. Przy okazji wybierając sobie pociąg, którym wrócę. Drugi od góry.
Odjazd 2 w nocy. Niecałe 4 godziny to optymalny jak myślę czas, żeby zobaczyć
dużo ciekawych rzeczy zarazem zdążyć przed atakiem senności. Ok, zwiedzamy
dalej. Niezliczonych budynków z muru pruskiego wymieniać chyba nie trzeba, to
Bydgoszcz, tu takie rzeczy to standard standardów. Na uwagę zasługuje natomiast
kanał, który wespół z właściwym biegiem rzeki Brdy, okala zabytkową Wyspę
Młyńską. Na której, jak sama nazwa wskazuje są zabytkowe młyny, oraz spichlerze
i inne tego typu obiekty. Największe wrażenie robi jednak nie sama wyspa, a ów
kanał. Zwany jest on nawet „Bydgoską Wenecją”. Rząd kamienic, każda inna, niższe
i wyższe, których „tylne fronty” wychodzą na brukowany bulwar. Jedne z białego
muru pruskiego i czarnych belek, inne z czerwonego muru pruskiego i brązowych
belek, jeszcze inne z ze „zwykłego” muru. Jedne pięknie odnowione z kawiarniami
na parterze, inne odwrócone „dupą” i odrapane, podniszczone, jeszcze inne z
tarasami czy balkonikami. Wszystko to w rozświetlonym na żółto mroku nocy
wygląda bardzo magicznie czy też klimatycznie, jak kto woli. Obejrzałem jeszcze
niczego sobie kościół i jakieś tam parki, fontanny itp. itd. I z urobkiem 480km
zajechałem na dworzec. Ostatnie 20 nakręci się już po Krakowie. Taki mały cheat
;)
Sam powrót pociągiem to odrębna, mała historia, odrębny mini
rozdział. Komfortowy TLK, ze starych wagonów (11 pudeł), czyli najlepszy
możliwy skład :) No, prawie najlepszy. Lepsze od tego są tylko stare, zmodernizowane
wagony z WiFi ;) Wystartował punktualnie czyli 1.59. Na początku szedł zgodnie
z planem. Natomiast potem coraz bardziej powoli mu szło ;) Na kolejnych
stacjach łapał coraz to większe opóźnienie. Coś jak z jazdą na rowerze. Na
początku szybko i sprawnie, potem coraz wolniej i coraz więcej przygód :) Ta
największa zdarzyła się w przed południem, w lesie, między Trzebinią a
Krzeszowicami. Skraj Puszczy Dulowskiej dokładnie. Stanął. I stał. Coś się
zepsuło. I to tak zepsuło zepsuło. Chodzący w te i we wte konduktorzy,
maszynista, konsultacje, uspokajanie pasażerów. Nawet wodę i muffinkę gratis
rozdawali :D Zestaw pewnie za mniej niż złotówkę, ale liczy się gest ;) Wydaje
się niemałe przecież pieniądze na bilet a pociąg stoi zamiast jechać. Ale czy
to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nie ma żadnego. Bo teraz ciągle trwa przygoda,
a przygoda powinna trwać jak najdłużej. W końcu, po dwóch godzinach ruszył. Ale
do tyłu :) Musiał wycofać ze dwa km i pojechał po innym torze. Do Krakowa
dotoczył się przed 13tą. Czyli 9h. Szło mu tak sprawnie jak mnie jazda do
Bydgoszczy :D Dokręcam po Krakowie trochę na siłę te kilometry do 500ki. Ale
niedokręcenie było by głupotą. Choć trochę to oszukane to 480+20, to jednak nie
zmienia to faktu że na zdjęciu jest licznik z liczbą 500. W domu po 14tej.
Udana trasa, pierwsze 500+ w tym sezonie. A Morze? Musi jeszcze poczekać. Ale
tylko troszeczkę ;)
6.25 (7.07) - 14.20 (9.07)
13,056l (w tym 2l energetyka)
nowe gminy: 18
Łódzkie: 1
Warta
Wielkopolskie: 9
Dobra
Kawęczyn
Turek - obszar miejski
Turek - teren wiejski
Tuliszków
Stare Miasto
Konin
Ślesin
Skulsk
Kujawsko - Pomorskie: 8
Jeziora Wielkie
Strzelno
Inowrocław - obszar miejski
Inowrocław - teren wiejski
Złotniki Kujawskie
Nowa Wieś Wielka
Białe Błota
Bydgoszcz
Kategoria ^ UP 2500-2999m, > km 500-599, Powrót pociągiem