Posprzątać ;)
d a n e w y j a z d u
251.92 km
0.00 km teren
14:00 h
Pr.śr.:17.99 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wszystkie znaki na niebie i Ziemi mówiły że wtorek będzie
najcieplejszym dniem grudnia (w całym kraju 2-cyfrowe temperatury). Wziąłem więc
wolne z zamiarem przejechania jeszcze jednej dłuższej traski. Silny (lecz
ciepły – halny) południowo-zachodni wiatr zadecydował o kierunku a długość (lub
raczej krótkość ;) ) dnia o dystansie. Radom. Miasto seksu i biznesu (nie wiem
o co chodzi w tych internetowych mądrościach, pozostaje wierzyć na słowo).
~200km najkrótszą drogą. Byłem tylko raz, przejazdem, 3 lata
temu, w czasie spontanicznej wycieczki do Warszawy. Dodatkowo powinno udać się wywalić tą zbiorówkę z głównej (to stąd taki tytuł wpisu).
Próbowałem się przespać, niestety nie udało się zmrużyć oka.
Ale nie martwi mnie to zbytnio, od czego są energetyczki? ;) Wyjazd o
standardowej i wg. mnie idealnej na długie trasy godzinie, czyli o północy. Na
termometrze za oknem 13 stopni O.o Już po skręcie w Bieżanowską (za zachód)
jedzie się bardzo lekko. Ale za przejazdami kolejowymi, gdy droga skręca na północ
rower nie jedzie w ogóle. On po prostu leci! Tak wieje w plecy. Do tego bardzo
ciepło, musiałem zdjąć nieco ubrań. Przejeżdżam przez Wisłę, przelatuję przez
puste, nowohuckie ulice (tu ciekawostka – korek z tramwajów zjeżdżających do
zajezdni) i wojewódzką 776-teczką wyjeżdżam z miasta. Dawno nie opuszczałem
Krakowa tym bardzo przyjemnym przecież wariantem. Jedno, drugie, trzecie rondo,
jakiś podjazd i są Proszowice. W bardzo ładnej świątecznej dekoracji. Coś tam
zjadłem, wciągnąłem nieco energetyczka (żeby wyprzedzić senność), na rynku
fotka z samym Papieżem ;) i dalej, na Skalbmierz. Za miastem kończą się
latarnie ale najfajniejsze, ciemne zadupia zaczynają się po skręcie z
wojewódzkiej w boczną drogę (skrót taki). Skalbmierz również rozświetlony ładną choinką a także bańką, w której zrobiłem sobie zdjęcie. Ciągle mocno wieje,
wiatr wygina i przechyla blaszaną wielką tablicę reklamową jak chce. Jest
natomiast coraz zimniej. Ze Skalbmierza kawałeczek wojewódzką a na rozstaju
prosto, znów bokami. Tu już ubieram prawie wszystko co mam. Po drodze typowa na
wsiach atrakcja czyli ucieczka przez chcącymi mnie zjeść kundlami. Wg mnie psy
to bardzo głupie stworzenia. Po co one tych rowerzystów gonią? Przecież setki ich
widziały, a żaden nie próbował wtargnąć na posesję czy coś ukraść. A ten dziad
i tak biegnie i szczeka w jakimś wściekłym amoku. Ale to i tak nic. Gdy
chciałem zrobić zdjęcie tablicy z pierwszym drogowskazem na Pińczów (bo akurat
nie było niczego innego godnego uwagi) włączyłem flesza. A flesz włączył
wszystkie psy w okolicy :D Tzn. samym błyskiem aktywowałem jednego psa ale to
jest taka reakcja łańcuchowa: po kolei dołączają się kolejne i kolejne, aż w
końcu szczeka cała wieś :D Gdy wyjeżdżam na otwarty teren (długa prosta przez
pola) wiatr pokazuje co potrafi, 50km/h po płaskim to był tam standard. Potem
bardzo fajny (acz zimny) zjazd drogą przez las (ponad 100m się tu wytraca, z
320 na 200m n.p.m.). Następnie kolejny, nie mniej fajny (i nie mniej zimny) leśny
odcinek - długa prosta Doliną Nidy. Na wiosnę jest tu naprawdę pięknie (foto z
2012r.). Kawałek przed miastem dobijam do wojewódzkiej i ciekawym mostem ze
ścieżką (za dnia wygląda tak) wjeżdżam do Pińczowa. Nie licząc nocnego Radomia
(wiadomo, inna liga) to Pińczów był wg mnie najładniej przystrojonym dziś
miasteczkiem. Kończy mi się paliwo ale na szczęście tuż po pierwszym ziewnięciu
na horyzoncie majaczą czerwone światła stacji benzynowej, gdzie kupuję 1l
wiadomego płynu. Powoli zaczyna się przejaśniać aż gdzieś pomiędzy Pińczowem a
Morawicą wita mnie nowy dzień. Zapowiada się on pogodnie (jednak tylko
zapowiada), Słońce wygląda bowiem coraz śmielej zza chmur (potem znowu się
schowa). Z ciekawszych rzeczy jakaś ładowareczka oraz przystanek autobusowy.
Niby zwykła, pobazgrana wiata ale doskonale zapamiętałem ją z majówkowej,
upalnej wycieczki w Góry Świętokrzyskie z 2012 roku (to z niej te wszystkie zielone zdjęcia). W Morawicy (choineczka)
wskakuję na krajówkę, która zaprowadzi mnie do Kielc. W mieście melduję się o 9
rano. Co ja będę robił cały dzień, jak o 9 rano mam 120km, a do celu raptem 80,
myślę sobie. Miasto zwiedzam przejazdem oglądając takie obiekty jak stadion
Kolporter Arena, Park S. Staszica, jakieś galeria czy inne, nie mniej urocze blokowiska. Po wyjeździe z miasta asfalty stają się mokre a i sam stan
nieba nie przedstawia się najlepiej. Padać może zacząć w każdej chwili. Za
Kielcami zaczyna się ekspresowa siódemka - zakaz, nie wolno. Na szczęście pozostawiono stary przebieg krajówki.
Zdegradowana do drogi ruchu lokalnego, kluczy ona zakrętami i raz lewą, raz
prawą stroną biegnie przyklejona do swej następczyni. Miejscami jest naprawdę ładnie. W końcu, w okolicach Suchedniowa zaczyna padać. Nie jakoś mocno, ale
słabo też nie. Zatrzymuję się nawet na przystanku celem przebrania w ciuchy
przeciwdeszczowe ale chwilę później przestaje kapać. W trakcie tej właśnie pauzy bardzo rzadkie
zjawisko – odwiedzają mnie tu dwa pieski (drugi), które nie tylko nie chcą mnie zjeść ale
merdają ogonkami i są bardzo przyjaźnie nastawione. Aż dał bym im jakieś
jedzenie ale mam same banany, wafelki i czekolady. One chyba tego nie jedzą. W
każdym razie takie merdające ogonkami pieski są OK. Kawałek dalej nieco abstrakcyjny widok. Obok drogi, na wsi, wyrasta nagle ogromna bryła
kopalnianej wywrotki kolebowej, radzieckiej marki Biełaz. Robię sobie z nią małą
sesje foto, rozmiar maszyny robi wrażenie. Z innych ciekawszych obiektów pomnik i
docieram do Skarżyska-Kamiennej. Nadkładam tam nieco drogi (i syfię rower)
omijając remont. Patrząc na mapę w telefonie nie odnajduję rynku w tej
mieścinie. W zamian za to takie oto dwa piękne kadry (to jest ukryte piękno,
trzeba umieć je dostrzec ;) ). Znów wpakowuję się w jakiś „skrót”, który nie
tylko nie był skrótem ale po prostu ślepą dróżką. Na horyzoncie, na północy,
natomiast ciekawe zjawisko – taki jakby wał z chmur, kończący strefę
zachmurzenia, za którym można dostrzec czyste, rozświetlone niebo. No i
faktycznie. Kawałek drogami technicznymi i w Szydłowcu już całkiem ładnie. Tu
rynek jest. Ciekawy ratusz także. W tym bardzo ładnym miasteczku urządzam więc
dłuższą pauzę. Młoda godzina (14ta) a do celu raptem 20km. Przed 15tą ruszam
dalej, starą siódemką, tu jeszcze z oznaczeniami. Słońce rozświetlające
przerzedzone, rozbiegające się chmury tworzy niezwykły widok, na zdjęciu
niewiele co widać. Droga okazuje się ślepa, tzn. można na ekspresówkę tylko
wjechać. Próbuję przebić się jakimiś błotami, polami lub przez plac budowy. W
międzyczasie ściemnia się. Ostatecznie zawracam i nadkładam parę km, innymi
błotami i leśnymi drogami. Jestem trochę wkurwiony, asfaltowa wycieczka miała
być a nie pchanie roweru po ciemku przez pola i lasy. W końcu jest jednak (też
rozkopana) wojewódzka a potem i krajówka, którą wjeżdżam do Radomia. Jest 17ta.
Pociąg za 3,5h, sporo czasu na zwiedzanie. Zanim jednak zacząłem zwiedzać ładny
kawałek przeleciałem 50km/h za ciężaróweczką ;) Nie pamiętam już gdzie kupuję
bardzo dobrego energetyka, takiego jeszcze nie piłem. Smaku też nie pamiętam, poza
tym że był bardzo dobry. Muszę częściej kupować :) Co do zwiedzania to najpierw
na dworzec, po bilety. Potem wypadałoby na rynek. Jednak w telefonowym GPSie
nie odnajduję niczego co byłoby wprost opisane jako „Rynek”. Czyli Radom ma
pewnie jakiś swój główny plac, który pełni rolę rynku. Znalazłem tylko Plac Konstytucji 3 Maja, nie wiem czy to ten. Mniejsza jednak o to bo zwiedziłem
inne ciekawe miejsca: ścieżki biegowo – rowerowe nad rzeką, ze 3 parki (zdjęć
brak bo nie wyszły), trochę uliczek w centrum, trochę przelotówek, blokowiska
itp. itd. Miasto można uznać za dobrze zwiedzone. Gdy zajechałem na dworzec na
liczniku miałem ponad 240km (wobec teoretycznych 200tu, które planowałem).
Jakieś tam zakupy – chipsy, paluszki, Nestea (tym razem bez energetyków, jak
usnę w pociągu nic się nie stanie). Powrót TLK minął szybko i przyjemnie. Przedziału
rowerowego co prawda nie było ale miejsca dużo. W Krakowie po 23 a w domu przed
północą.
Udana wycieczka, 250 w grudniu. Jeszcze kilka lat temu takie
coś nie przyszło by mi do głowy – ostatnie 200 robiłem we wrześniu a pierwsze w
maju. Okazuje się że wystarczy trafić w okienko pogodowe i taka trasa może być
całkiem przyjemna. Poza tym bardzo spodobał mi się taki styl wycieczek: niezbyt
napięty harmonogram, gdy dojadę do celu nie muszę od razu wskakiwać w pociąg a
te 3-4 godzinki turlam się po mieście i sobie zwiedzam. Muszę częściej coś
takiego jeździć. To był dobry, rowerowy dzień :)
Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/WvqIqbCWN0gETiNs2
0.05 - 23.55
2,5l energetyczka + 1l IceTea
3 bułki z szynką (różne), 3 banany, (duży) 7days, duże wafelki, małe delicje, czekolada, chipsy, słone ciasteczka i takież paluszki
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299, Powrót pociągiem
komentarze
A co do trasy - to z Krakowa do Radomia sporo przyjemniej jedzie się przez Szydłów i Nową Słupię, omijając główny masyw Gór Świętokrzyskich od wschodu. Znacznie mniej głównych dróg, brak dużych miast jak Kielce, do tego lepsze widoki na Święty Krzyż (można się też pokusić o wjazd na szczyt).