Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Bratislava

d a n e w y j a z d u 406.79 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 14 sierpnia 2020 | dodano: 17.08.2020



https://www.alltrails.com/explore/map/sun-01-nov-2020-21-02-927e838?u=m


https://photos.app.goo.gl/n4MUEzBSvcskFkkh9

Gwóźdź programu, tj. Budapeszt - zaliczony :) Jednakowoż plan urlopu zakłada jeszcze drugą atrakcję – Bratysławę :) 3 dni (niecałe) to max jaki udało mi się wygospodarować na odpoczynek, żeby zmieścić się w urlopie. Bratysławę mam już zaliczoną w ub. roku, więc to będzie mój drugi raz. Plus dwa razy jeszcze się w niej przesiadałem na stacjach, na powrocie pociągiem z Wiednia i właśnie z Budapesztu. Plan zakłada trasę taką samą jak rok temu, z jedną tylko, małą modyfikacją - o tym później. Jest to bardzo niezwykłe jak na Słowację, ale trasa będzie… płaska. Tzn. płaska jak na Słowację, ma się rozumieć ;) Podjazd na przeł. Spytkowicką, a potem w zasadzie płasko/w dół. Nie będzie żadnych hardcorowych przełęczy do wciągnięcia, a profil trasy będzie opadający. (Tak naprawdę to jeden ciężki podjazd będzie, przez wspomnianą modyfikację). No a jak to w ogóle możliwe?  Będę bowiem jechał za biegiem rzek: najpierw doliną Oravy, potem wzdłuż Wagu, a końcówka to naddunajskie niziny. Tzn. nie żebym był cieniasem, i nie lubił podjazdów. Po prostu dziś celem jest Bratysława, a nie jak największa ilość 1000m przełęczy po drodze. Powrót oczywiście jak zawsze – stalowym szlakiem tylko do Trzciany, potem dokrętka na rowerze 50km do Rabki.

Wyjeżdżam piątkowym rankiem. Przelatuję przez centrum, wskakuję na krajową 7kę. I to co widzę lekko mnie nie pokoi – jakaś burza pląta się po okolicy. Chmurzyska, z przebijającą się z nich tęczą są na wschodzie, jakby nad Gorcami. I chyba też idą w tę stronę. To dobrze, bo ja jadę bardziej na zachód. Uprzedzając fakty – burza mnie nie dopadnie, a w każdym razie nie ta. Jedyne co to miejscami mokre drogi. Wypogadza się, i w przypiekającym coraz bardziej Słońcu wciągam przeł. Spytkowicką. Widok na Babią to coś pięknego, ale to każdy chyba wie. O godz. 9 minut 59 melduję się na Słowackiej granicy. Pomimo raptem 3 dni od ataku na Budapeszt kilometry idą gładko, nie ma śladu po tamtej trasie w organizmie. Przynajmniej na razie. W Trzcianie remont mostu trwa nadal, nic się nie zmieniło od 3 dni ;) Mostu dalej brak. Dziś niebieską kładeczką, tą po lewej od mostu. Niebieska ściana toytoyów gdy dojeżdżam bliżej okazuję się być rzędem garaży dla rowerów O.o To jest dopiero nowoczesność, rozwój, cywilizacja! W Twardoszynie dopadam Lidla i robię duże, tanie zakupy. Zawsze wożę 2,5kg łańcuch do przypięcia roweru, ale i tak trochę strach do większych marketów wchodzić. Więc wchodzę tylko jak nie ma kolejek, i szybko kupuję co trzeba i wychodzę. Z trudem upycham prowiant do sakwy. Dochodzi południe a skwar przybiera na sile. W Podzamoku kole 13tej. Selfiaczka na tle najfajniejszego zamku jaki znam braknąć nie mogło. Kubin zaś szybko tylko przelatuję, nie ma czasu, Hlavne Mesto Bratislava czeka. W Parnicy zjeżdżam z drogi number 70 na wspomniany wcześniej objazd. Dlaczego tak a nie inaczej? Bo w pamięci mam trasę z ub. roku. Wijąca się barrrdzo przełomem rzeki Oravy szosa jest prze-pięk-na! I ten niesamowity zamek na urwisku skały, podparty betonową kolumną... A jednocześnie jest też niebezpieczna, niekomfortowa, stresująca, nierozsądna. Przynajmniej w tym kierunku jak jadę. Co z tego że ma 3 pasy i opada w dół. Dwa pasy idą pod górę, jeden w dół. I ten układ 2+1 oddzielony jest betonowymi separatorami. Asfaltowych poboczy brak. Choćby cisnąć i dokręcać ile pary w nóżkach wiela ponad 50km/h średniej się tu nie utrzyma. A kierowcy woleli by tak bardziej 70km/h jechać, podejrzewam. Pomimo tego że to Słowacja i nikt by pewnie nie zatrąbił na mnie ani razu i cierpliwie jechał 50ką to i tak takie tamowanie ruchu jest dla mnie niekomfortowe, nie lubię tak. Newralgiczny fragment ominę zatem trzycyfrową drogą, okrążając grupę Małej Fatry z drugiej strony. Pusta, przyjemna szosa tonie w zieleni i początkowo też wije się doliną jakiejś rzeczki, rzecz jasna mniejszej od Oravy. Ale za zakrętem w Zazrivem zaczyna się ;) Niczego sobie ścianka na jakąś jednak przełęcz. Znak mówi o 12% nachylenia i ja mu wierzę, może tyle być, ledwo to wciągam na mojej „jedynce” (36-34). Wjeżdża się na jakieś 750m n.p.m., nie chce mi się sprawdzać co to za przełęcz. W nagrodę zaś przyjemny zjazd. I emocjonujący a to za sprawą ciuchci (takiej na gumowych kołach, do wożenia leniwych, grubych turystów) która wymusza pierwszeństwo zmuszając do hamowania. Tankuję na Slovnafcie w Terchovej. Zjazd ciągnie się i ciągnie, praktycznie aż do Żyliny. A wokół zaczyna się coraz bardziej chmurzyć. W Żylinie duże wrażenie robi wielka fabryka Kia (Kii??? - kto to wie jak to się odmienia). Zastawione tysiącami aut place i załadowane setkami aut pociągi towarowe. Ale to już kiedyś widziałem, byłem tu. Dziś natomiast przejazdem odkrywam „Wodne Dzieło Żylina” (Vodne Dielo). Czyli zaporę i elektrownię na rzece Wag. Kręcę się po centrum, odpoczywam, wciągam gofra i ruszam dalej. Głównymi przelotówkami, estakadami wyjeżdżam na drogę number 61, która zaprowadzi mnie aż do Bratysławy. Przez następne 200km szosy zmieniał już nie będę, ciągle 61ka. Tak że trasa łatwa nawigacyjnie ;) Będzie ona się wiła raz jedną, raz drugą stroną stroną idącej równolegle ekspresówki. Która przekracza 61kę efektownymi estakadami, węzłami, wiaduktami, po prostu z rozmachem jest poprowadzona przez górzystą, Słowacką krainę. Poprowadzona tak bez pierdolenia się, tak jak w Hameryce ;) Np. już odcinek zaraz za Żyliną jest dość ciekawy. Krajówka, linia, kolejowa, zalew, mało miejsca - droga ekspresowa jest tu przyklejona do zbocza na wielkich filarach. Tymczasem po burzy ani śladu, rozeszła się gdzieś, rozmyła. Zbliża się zmrok. Na OMV-ce w Poważkiej Bystrzycy robę zakupy, takie żeby wystarczyły mi całą noc, bo na Słowacji krucho z całodobowymi sklepami/stacjami. Najefektowniejsze wiadukty eskpresówki to są chyba właśnie tutaj – droga zawieszona jest tak po prostu wysoko ponad domami, ponad miastem i ładnie podświetlona. Kolejne miasteczka to Belusa, Ilava, Dubnic na Vahom, ale stąd nic raczej nie zapamiętałem. Godny uwagi jest dopiero Trenczyn. A to oczywiście za sprawą zamku na skale, i przyklejonej do tej skały kamienicy. Zdjęcia zabraknąć nie mogło. Jest też tu zdecydowanie więcej nocnego życia, gwaru, zgiełku. Imprezowo jest po prostu. Jest też bardzo ciepło. 2ga w nocy a termometr w mieście pokazuje 19 stopni. Uwielbiam takie noce :) Zwiedzam przejazdem starówkę, a potem trochę pobłądziłem w poszukiwaniu mostu. Wskutek czego najpierw wjechałem na jakąś wyspę na Wagu, pełną boisk i innej sportowej infrastruktury. A na drugą stronę rzeki przejechałem w końcu kładeczką przyklejoną do kolejowego mostu. Sierpniowa, ciepła noc szybko się kończy, aż trochę szkoda. Dzień rozkręca się na dobre podczas drzemki na przystanku w Nowym Mieście n. Wagiem. Z tych okolic pierwszy raz dostrzec można chłodnie kominowe Słowackiej atomnej elektrostancji. Przez miasto przejeżdżam jeszcze w dobrej formie ale ta drzemka na długo nie wystarcza, pilnie potrzebna jest druga. Lokalizuję wreszcie dwa ustronne przystanki w polach, na odludziu. Z tym że jeden ma ławeczkę, owszem, lecz jest zajęty. Na dobre rozgościła się tu przyroda ;) Drugi zaś jest lepszej formie i jest wolny ale niestety bez ławeczki. Wybieram ten drugi, podłożę coś pod tyłek i jakoś się zdrzemnę. Chyba godzina mi tu zeszła. Słońce jest coraz wyżej i zaczyna grzać coraz bardziej. Coraz bliżej są też kominy elektrowni. Chciałbym kiedyś tam podjechać i ją obejrzeć z bliska, ale ewidentnie nie dziś. Dziś Bratysława. O bliskości wielkiej elektrowni świadczy też ponadprzeciętna ilość linii WN przekraczających drogę. Docieram do Ternawy. Tak to się chyba po polsku pisze. Coś zaczyna brakować mi sił. Dłuższą chwilę odpoczywam na trawniku, w cieniu Slovnaftu. Przede mną ostatnia prosta – 40km do Bratysławy. Tak blisko a tak daleko zarazem. Bliskość celu dodaje sił i otuchy, bo kryzys mnie łapie konkretny. Za często jednak nie odpoczywam, jadę siłą woli, na chama, żeby najszybciej dotrzeć i cieszyć się zwiedzaniem miasta. Drogę na ostatnich km przed Bratysławą pamiętam dobrze. Jest charakterystyczna, a to za sprawą zieleni która wręcz wlewa się tu na jezdnię, i ją sobie częściowo zawłaszcza. Senec tylko przelatuję, nawet zdjęcia stąd nie ma, w głowie już tylko Bratysława. No dobra, tak naprawdę to nie tylko bliskość celu daje mi takiego powera, ale też bliskość nadciągającej burzy ;) Niebo przybiera coraz bardziej niepokojące barwy. No i udało się! Bratysławę zdobywam o godz. 13.24. Drugi raz w mojej rowerowej karierze, więc nie jest to już taki rowerowy orgazm jak za pierwszym razem. Ale wiadomo, i tak jest bardzo fajnie :) Na zwiedzanie mam jakieś 3 godziny, więc nie za wiela. Plus ta burza, która jest coraz bliżej. Najsampierw jednak zwiedzam Slovnaft, kupując niezbędne nawodnienie. A jak chodzi o właściwie zwiedzanie, to na pierwszy ogień idą „Zlate Piesky”. Złote Piaski to plaże na przedmieściach miasta, nad urokliwymi zalewami z niesamowicie czystą, zieloną wodą. Najpierw zajeżdżam nad mniejszy zalewik, w mniej zatłoczonym miejscu (żeby nie straszyć ludzi moim cherlawym ciałem) i zanurzam się po szyję w tej niesamowitej zielonej wodzie. Co za przyjemność! A i śmierdział będę trochę mniej w pociągu ;) Potem zajeżdżam tak tylko obejrzeć ten drugi, większy, po przeciwnej stronie głównej szosy. Tam na końcu, daleko w lesie jest plaża nudystów. Ale nie będę podglądał, zresztą i tak nie ma co podglądać. Większość nudystów to 60 letnie otyłe chłopy i 70 letnie pomarszczone babcie ;) Moja hipoteza nt. tego hobby jest taka, że ludziom się nudzi na starość, szukają czegoś nowego, niezwykłego, ciekawego, no i znajdują :) Gdy temat zalewów mam już zaliczony, jadę do centrum. Zaczyna się błyskać i coraz bardziej wiać - to jest coraz bliżej. Zdjęć już za wiela zatem nie robię, zresztą jak już pisałem to już mój drugi raz. Pozwiedzałem sobie parkingi wielkich centrów handlowych, poturlałem się po koślawych chodnikach z popękanego asfaltu, możliwe że pamiętającego czasy Czechosłowacji. Na drugą stronę Dunaju nie przejeżdżałem, generalnie obierałem kurs na Hlavną Stanicę. Popodziwiałem nowoczesne biurowce i 4-osiowe, przegubowe autobusy. Bratysława to nie najbogatsza, i nie największa, ale nowoczesna i rozwijająca się europejska stolica. Gdy zbliżał się odjazd pociągu, a ulewa była kwestią minut, wdrapałem się dobrze znanym podjazdem pod dworzec kolejowy. Bilety kupiłem wcześniej na tel. Idę na właściwy peron, i o 16tej wsiadam do długachneeego pociągu. Ze 20 wagonów jak nic. Pośpieszny, który kursuje przez cały kraj: Bratysława <-> Koszyce, po drodze zaliczając jeszcze kilka większych miast. W czasie jazdy faktycznie lunęło, i popadało ale burzy jako takiej z piorunami nie było. Przesiadka wieczorem w Kralovanach (Królewianach). Drugi, bardzo klimatyczny etap kolejowej podróży to malutki wagonik motorowy który nieśpiesznie toczy się do Trzciany, pod polską granicę. W Trzcianie po 21, i stąd jeszcze 50km do dokręcenia do Rabki. Rozkopany most na rzece objeżdżam znów niebieską kładeczką. (Do pomarańczowej, którą odkryłem jako pierwsza, jest dalej). Na granicy przed 22gą. Ten 50km odcinek zawsze mi się dłuży, i szczerze mówiąc niespecjalnie mi się chce go jechać. Bo wszystko co najfajniejsze już było, wielka przygoda, wielki cel już za mną, chciałbym położyć się do łóżka i iść spać. A nie kręcić zamulony, zmęczony, zniszczony, 50km po górach w nocy doskonale znaną drogą. Dziś akurat nie było aż tak źle. Przespałem się w pociągu, moc jeszcze była, więc póki nie póki nie byłem zamulony atakowałem ile wlezie i szło szybko. Senność zapijałem energetykami, dużo ponad normę tej kofeiny poszło. Zdrowsze i skuteczniejsze byłyby drzemki na przystankach ale w dupie mam drzemki, ja chcę jak najszybciej walnąć się do łóżka a nie kimać na ławce jak żul spod Biedronki. Po prostu chciałem jak najszybciej zakończyć już tą trasę. I tak też zrobiłem, na kwaterze w Rabce zameldowałem się o 00.45, czyli 3,5h od Trzciany. Jak na mnie to jest to dobry wynik, nieraz dłużej męczyłem te 50km. Oczywiście aktywowałem psiura, i co za tym idzie obudziałem gospodarzy… Ale Oni są bardzo mili i wyrozumiali na moje rowerowe wygłupy ;)

Udana trasa. Choć drugi raz do Bratysławy to nie jest już taki kaliber jak kilka dni temu pierwszy raz do Budapesztu, czy w ub. miesiącu pierwszy atak na Pragę, to i tak było fajnie :) W ogóle w tym sezonie to się dzieje: 700ka nad Morze, Praga, Budapeszt, Bratysława…. No grubo jest :)

7.20 (pt) - 00.45 (ndz)

Zaliczone szczyty:

Beskid Żywiecki:
Przeł. Bory Orawskie (Spytkowicka) 709 x2

Mała Fatra (SK):
Rovna Hora 750 (Daję pogrubione, jako nowy szczyt. A może to już miałem kiedyś zaliczone, tylko nie zanotowane? kto to wie...)

Inne:
Wzgórze Zamkowe (Bratysława)


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2020


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa emzna
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]