Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Warszawa dłuższą drogą

d a n e w y j a z d u 379.04 km 0.00 km teren 19:38 h Pr.śr.:19.31 km/h Pr.max:69.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2050 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 11 marca 2018 | dodano: 12.03.2018

(ślad z małymi przerwami - GPS się wyłączył ze 3 razy)



Na drugi weekend marca wszelkie prognozy były jednoznaczne: jest pogoda na długą trasę. Tym razem sporo mi zeszło na planowanie. Warunki atmosferyczne (najwyższe temperatury i południowo wschodni wiatr) podpowiadały aby uderzyć na Górny/Dolny Śląsk (w domyśle Wrocław). Ale tam niedawno byłem, i to dwa razy. Po głowie chodził też Przemyśl albo Chełm. Do Przemyśla jechałbym jednak prosto pod wiatr. Z Chełma brak sensownych połączeń kolejowych. To może na północ? Coś krótszego po Świętokrzyskim? Opatów, Ostrowiec, Starachowice? Z Kielc/Radomia sensownych pociągów jednak brak, ostatnie odjeżdżają wieczorem. Wreszcie jakieś olśnienie i udało mi się zaplanować nieco dłuższą, bo (teoretycznie) 350-360km trasę do Warszawy. Z której raptem 80 pierwszych km jechałbym znanymi mi drogami a pozostałych 270-280 – przez zupełnie nowe, nieznane mi okolice. Miałem pewne obawy co do formy (i tyłka) – ostatnia długa trasa ponad 2 miesiące temu ale, przecież „jakoś to będzie” ;)

Przespawszy się (i to nieźle, jak na mnie, bo ze 3 godziny) wystartowałem 20 minut po północy. Pierwsze kilkaset metrów i już wiem że za cienko się ubrałem. Na przystanku koło Rybitw dorzucam więc pod kurtkę bluzę i już jest ok. Jakaś tam fotka efektownie rozświetlonego mostu na wschodniej obwodnicy Krakowa, druga pod nową spalarnią i wskakuję na Sandomierkę (DK79). Niezbyt przyjemną za dnia drogą w nocą leci się pięknie, trzeba tylko uważać na różnej maści podłużne i poprzeczne nierówności (remont + ciemności, brak latarni). Raz nie uważałem i wyleciałem na pobocze ale obyło się bez gleby ;) Kawałek jasności koło wyremontowanego skrzyżowania z DK75, standardowa fotka z tablicą kilometrową, i znów zanurzam się w mrok marcowej, chłodnej nocy. Ma to jednak zalety – np. nie trzeba się wgapiać w licznik bo i tak nic nie widać. Widoków też żadnych do podziwiania. Można skupić się zatem na odczuwaniu, doznawaniu, niczym nieskrępowanej przyjemności jazdy rowerem. Oraz na wypatrywaniu białej linii pobocza w bladym, rachitycznym świetle lampki. Zawsze bowiem oszczędzam aku (nie wiem po co, mam przecież zapasowy) i na długich płaskich prostych jadę np. na trybie 2gim z 8miu, z rzadka przełączając na 4kę. Podejrzewam że „2” jest to max 50lm (8ka ma 520lm). Jakoś fajnie mi się tak jeździ po prostu. W New Brzesku fotka na rynku a w Koszycach koło zegara. W Opatowcu na tym co zawsze skwerku, przy tej co zawsze tablicy. W New Korczynie fotki brak bo rynek jest z boku i znów zapomniałem odbić. Powoli wstaje nowy dzień. Jest bardzo chłodno. W połowie drogi między Korczynem a Słupią już świta a ja zjeżdżam z krajówki w boczne, nieznane mi drogi. Idealnie wycelowałem, całe znane okolice przeleciałem nocą :) Dwa kilometry i jest pierwsza nowa mieścina na mej trasie, a mianowicie Solec-Zdrój. Jakiegoś niesamowitego wrażenia ona na mnie nie robi, kwadratowy kościół, uzdrowisko z jakimś ujęciem wody zapewne i brzydki niemiecki tramwaj. Nie wiem co oni mają z tymi tramwajami. Ostatnio widziałem podobny (tyle że doczepę) w Kłaju. Zabytkowe parowozy, wagony kolejowe to rozumiem. Ale paskudny niebieski tramwaj, przy paskudnej, niebieskiej, wiacie przystankowej i peronie z obleśnej kostki Dauna? Przecież to jest brzydkie i po prostu szpeci. 10km pagórkowatą drogą i jest Stopnica. Też nie byłem. Fajnie. Zabytkowy zegar, zabytkowy rower, skwerek, drzewka, ławeczki. O wiele lepiej to wygląda niż ten cały S(t)olec-Zdrój ;) Po odpoczynku wskakuję na wojewódzką 757 którą przejadę na całej jej 60km długości. Na liczniku wybija 100km. Godzina jest 7.20 a AVS to 19,1 km/h. Przyjemne leśne odcinki, gdzie podziwiam piękno budzącej się do życia przyrody (zapomniałem zrobić zdjęć kwiatuszków) przeplatają się z wiejskimi ciekawostkami. Jak np. to. Czy to. Drugie zdjęcie to już Staszów właściwie. Tu dłuższa odpoczynkowo/jedzeniowo/fotograficzna przerwa. Ruszam dalej. Z Bogorii mam fotkę pomniczka parowozu a z Iwanisk selfie z kościółkiem :) (Nie było na czym postawić mini statywu.) Przed 11 robi się na tyle ciepło, że na leśnym parkingu przebieram się w krótkie ciuchy. Pierwsza oficjalna jazda na krótko AD2018 :) Pagórkowaty odcinek do Opatowa pozwala nieco poszaleć – to właśnie tu wykręciłem dzisiejszego maxa, niemal 70km/h! Stąd też jest tytułowa fotka, bardzo okazałego drzewa. Na moje oko wiąz, ale mogę się mylić. W Opatowie uwagę przykuwa nietypowy, bardzo długi rynek/plac. Oraz brzuch pewnego rowerzysty ;) Ale się spasłem przez zimę… Ale to stan przejściowy. Jeszcze ze 3 miesiące i brzucha nie będzie. Po dłuższej przerwie i poszukiwaniu sklepu (bezowocnego, niedziela niehandlowa, ale se wymyślili…) ruszam dalej. Tym razem krajową 74. Przednio-boczny wiatr nieco przeszkadza i utwierdza mnie w przekonaniu że obrałem dobry kierunek trasy. Bo tylko kilkanaście km takiej jazdy. Na rondzie skręcam w DK79, i znów wieje z właściwej strony, tj. z tyłu :) Tą całkiem przyjemną krajóweczką (mały ruch i, co najważniejsze, praktycznie zero ścieżek rowerowych!) dotrę aż do Góry Kalwarii, czyli nie rozstanę się z nią przez, bez mała, 150km. Ożarów przykuwa uwagę nietypowym herbem: księżniczki/królewny ujeżdżającej niedźwiedzia (?!). Za miastem przyglądam się cementowni. Jedno zdjęcie cykam z lasku a drugie z polnej drogi. Zaczyna kropić ale szybko przestaje. Kawałek dalej tanksztela, czyli jest sklep (drogi sklep). Fajnie że nie Orlen a co coś innego (Moya). Przetestuję nowego energetyczka :) Przy próbie ruszenia zaczynam odczuwać miękkość w przednim kole. A niech to, kapeć. Drugi w ciągu tygodnia, po co najmniej dwuletniej przerwie (!). Sprawcą okazuje się kolec, z pewnością wbity w czasie przedzierania się przez krzaczory koło cementowni. Zabieram się za łatanie. Na stacji mają wszystko za wyjątkiem kompresora. Z dużym wysiłkiem nabijam więc ręcznie te 3,5 bara. Więcej, nie będąc Pudzianem tą pompeczką nie da rady. (Zwykle jeżdżę na 6 barach, na szczęście to przód a nie tył). Stuka 200km. Godz. 15 minut 20, średnia 19,8. Kawałek dalej wita mnie Mazowsze, wraz ze swym specyficznym poczuciem humoru ;) Niebezpieczny, stromy, i w ogóle hardkorowy zjazd o zabójczym, 4% nachyleniu (!). Natomiast powietrze to mają czyste, bez dwóch zdań, jeśli takie cuda rosną na drzewach. Pierwsze mijane na Mazowszu miasteczko to Lipsko. Oprócz ryneczku wyróżniające się niewielkim stawem na przedmieściach (zdjęcia brak). Odpocząwszy nieco ruszam dalej, zaliczać kolejne tego typu niewielkie, mające swój urok, mieściny. Ciepielów, tak zowie się następna. W czasie odpoczynku w mini parku zaczepia mnie (może brzydkie słowo, bo nie ma złych zamiarów) zagaduje mnie miejscowy. W moim wieku mniej więcej, tak koło 30ki. Pomimo że (delikatnie, acz wyczuwalnie) wali od Niego wódą to nie tylko nie chce pieniędzy ale po prostu chce pogadać. Pyta skąd, dokąd itp. Opowiada o swojej miejscowości, nieco o historii, inwestycjach w niej, oraz o ciekawych miejscach które będę mijał na trasie. Tym razem bowiem mówię prawdę, że z Krakowa do Warszawy. Uwierzył, pewnie dlatego że jak mówi, ma znajomego który też coś tam jeździ, w ~200km traski. Pooglądaliśmy na telefonie zdjęcia z trasy, pokazał mi jeszcze miejscowy kościół po czym pożegnaliśmy się miło. Nawet na odchodne ani słowem nie wspomniał o pieniądzach na alkohol (!). Znowu coś tam kropło z nieba ale też przestało. Słońce powoli chyli się zachodowi. Niezbyt efektownemu po poza godzinami przedpołudniowymi zachmurzenie cały czas spore. Na zdjęciu rze(cz)ka Iłżanka. Do Zwolenia docieram już w ciemnościach. Tu z kolei spotykam innego tubylca. Z przydługiej rozmowy dowiedziałem się m.in. że ma 69 lat i że jego największym marzeniem jest kupić łódkę i popłynąć nią do Gdańska i z powrotem. Poza tym w stanowczych słowach wypowiada się On o kościele, klerze itp. Stanowczych ale nie wulgarnych – dosłownie raz użył „kurwy”, po czym od razu za nią przeprosił. Ciągnął tą rozmowę i ciągnął, a mnie się trochę jednak spieszyło. Warszawa sama się nie zdobędzie ;) W końcu pożegnałem się więc miło, życząc powodzenia z tą łódką i Gdańskiem. Sądząc po trzymanej za pazuchą butelką piwa a w dłoni zapalniczką sukcesu jednak nie wrócę. Przed wyjazdem z miasta zamotałem się nieco i dopiero po kilometrze zauważyłem ze jadę 12ką a nie 79ką. Dalszy, nieco przydługi, bo 30km odcinek między miasteczkami upłynął pod znakiem pustej po horyzont drogi, ciemnych lasów i niesamowicie rozgwieżdżonego nieba nad głową. Ciągle jadę w krótkich spodenkach ale w końcu nie wytrzymuję i ubieram się po ludzku. W końcu są. Kozienice. Małe zakupy na Orlenie (to co zwykle), odpoczynek na skwerku. Z ciekawostek hotel o wdzięcznej nazwie – chyba coś dla mnie :D Główna jednak atrakcja, a mianowicie elektrownia (druga największa w Polsce) jest spory kawałek za miastem (z 10km). Majaczące w oddali czerwone światła kominów zbliżają się i zbliżają. W końcu jest. Skręcam w drogę dojazdową licząc na jakiś lepszy widoczek, bo elektrownia jest schowana za laskiem. Dojeżdżam jednak do jakiegoś parkingu, dalej chyba nie wolno, a widok taki sobie. Zawracam. Przeciskając się przez wąski pas drzew robię trzy o wiele lepsze ujęcia (nijak jednak nie oddające tego co widać było na żywo). Kończę jednak tą przydługą sesję foto. Coraz bardziej jestem zmęczony. Do tego stopnia że cały odcinek Kozienice – Warszawa można uznać za raz większy, raz mniejszy, ale jednak kryzys. 80km kryzys. Senność, zmęczenie, znużenie, ból dłoni, zimno. Jazda nie była większą przyjemnością, myślami byłem już na dworcu i żarłem gorącą zapiekankę. Albo hot-doga. Albo hamburgera. Albo konia z kopytami. Albo psa razem z budą. Itp. itd. Wiadomo o co chodzi. Ponad 40km odcinek do G. Kalwarii dłużył się strasznie. W połowie pomniejsza atrakcja, tj. armata w Magnuszewicach. A może by tak wsiąść do niej i by do Warszawy mnie wystrzeliła?
300km. 22.50. AVS 19,8.
Na tym przystanku to już prawie usnąłem, chyba tylko zimno na to nie pozwoliło. W Górze Kalwarii robię pętelkę zanim uwalniam się z placu budowy (obwodnica). Jakieś tam zdjęcia, takie tylko, żeby nie było że mnie było. No i ostatnia prosta, DW724, przez Konstancin na Warszawę. Taka prosta to ona jednak nie była, najpierw zimny odcinek przez las, potem małe halucynacje – stado baranów na drodze i słupki/kosze na śmieci zmieniające się w ludzi ;) Kilka razy w życiu mi się przytrafiły. W Konstancinie-Jeziornej, kto by pomyślał, jeziorko. W końcu Warszawa… Tj. tablica z nazwą miasta bo do centrum ze 20km jeszcze. Z czego połowa pustymi po horyzont dwupasmówkami, tonącymi w żółtej poświacie latarni. Nieco surrealistyczne wrażenie, jakbym przez wymarłe miasto jechał. Zdjęć już nie miałem siły robić. Do tego wszechobecna zimnica, która odpuściła dopiero gdy wjechałem między zabudowania. Wreszcie w oddali widać czerwone światła wieżowców. Czyli jeszcze tylko jakieś 5km i już jestem na Centralnym ;) Jaka ta Warszawa ogromna. Jakoś się dowlokłem. Kilka zdjęć i kierunek -> pociąg. Choć zostało 1,5 godziny to o jakimkolwiek zwiedzaniu nie ma mowy. Kupiłem i wchłonąłem te dwa hot-dogi które siedziały mi w głowie od 80km i jakieś chipsy, które ledwo co tknąłem. Odjazd 5.55. W pociągu zdrzemnąłem się, odpocząłem i ogólnie wróciłem do świata żywych. IC, więc szybko leciał (2:42h). Wpół do 9 w Krakowie, a po 9 w domu.

Udana trasa. Niemal 300km nieznanymi okolicami, kilkanaście pierwszy raz widzianych miasteczek. Końcówka mocno mnie wymęczyła ale przecież wtedy satysfakcja ze zdobycia celu jest jeszcze większa :) Myślę że jak na połowę marca i drugą długą trasę w sezonie to z formą jest lepiej niż dobrze. Poza dłońmi brak większych dolegliwości bólowych - tyłek nie zapomniał do czego służy ;)

Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/re5nyLAeFb6L7nUp2

0.20 - 9.10
4,16l (w tym 1,58l energetyka)
4 banany, 4 bułki z szynką, 4 duże 7daysy, 2 hot-dogi, podwójne delicje, 1 standardowy 7days, niecałe 0,5kg wafelków, trochę chipsów

Nowe gminy:  22

Świętokrzyskie: 9
Stopnica
Oleśnica
Tuczępy
Staszów
Bogoria
Iwaniska
Opatów
Wojciechowice
Tarłów

Mazowieckie: 13
Lipsko
Ciepielów
Zwoleń
Policzna
Garbatka - Letnisko
Pionki - obszar miejski
Pionki - teren wiejski
Kozienice
Głowaczów
Magnuszew
Warka
Góra Kalwaria
Konstancin - Jeziorna


Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 350-399, Powrót pociągiem


komentarze
Pidzej
| 06:01 środa, 14 marca 2018 | linkuj Dzięki :) Relacja rzecz jasna będzie, w takiej formie jak zwykle.
Gość | 12:36 wtorek, 13 marca 2018 | linkuj Jest pewien romantyzm, w tego typu "wycieraniu" się pod drogach, zwłaszcza wczesną wiosną. Gratuluje osiągnięcia celu; Warszawa jest jakże wyrazistym miastem ! Pzdr. G.
MARECKY
| 20:39 poniedziałek, 12 marca 2018 | linkuj Ładnie, ładnie :-). Będzie bardzo ładnie jak dasz opisy do fotek ;-).
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa tegoo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]