Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Tańczący z burzami

d a n e w y j a z d u 289.60 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 18.07.2024



https://photos.app.goo.gl/kE1hoxPvrHSvNrsA7

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/13-07-2024-kosice-a0ae155?u=m&sh=qek9hh

Mamy połowę lipca a tu raptem jedna długa traska zrobiona, Bratysławka na otwarcie lata. Naszła mnie zatem ochota na jakąś dwudniówkę. Czyli inaczej traskę z jedną nocką. Padło na Koszyce, bo będzie w sam raz. A przy okazji przejadę ścieżką rowerową malowniczym przełomem Dunajca, ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru, dawno nie byłem.

Początek tak jak zawsze, wojewódzką 964 przez Dobczyce, Wiśniową do Mszany. Jechałem tą drogą dziesiątki (setki?) razy i ciągle ją uwielbiam. Jest dla mnie swego rodzaju portal, brama z Krakowskiej aglomeracji w piękne górskie krainy. To właśnie tutaj gdy byłem jeszcze niedzielnym rowerzystą budowałem formę i zapuszczałem się coraz dalej na południe. Rozpoczynałem swoją kolarską karierę ;) Jest porno i dusno, ale zarazem pochmurnie. Zatem nie trzeba smarować się kremem z filtrem. Nad mini zalewem w Wiśniowej posilam się kabanosami. Wciągam coraz to stromszy podjazd na przeł. Wielkie Drogi. A zachmurzenie staje się coraz większe, właściwie to burza wisi w powietrzu. W Mszanie skręcam na Zabrzeż, i rozpoczynam wspinaczkę na przeł. Przysłop. Szalony zjazd, przez Kamienicę do Zabrzeża. Póki co jeszcze spoko, ale zaraz się zacznie. No i zaczyna się. Ujechałem parę drogą wzdłuż Dunajca i zaczyna padać. Dociągam w deszczu do Tylmanowej, i chronię się pod wiatą w Miejscu Obsługi Pedalarzy. Wraz ze mną schronił się tutaj inny podróżnik rowerowy. Pochodzi ze Śląska a dziś jest w podróży, chyba ze Słowacji do Częstochowy. Specyficzny jest to jegomość, odpala fajkę za fajką :D Tymczasem walnęło gradem. Z pół godziny czekaliśmy, po czem każdy pojechał w swoją stronę. Ja w stronę Słowacji, a tytoniowy biker na północ. W Krościenku posilam się hamburgerem, po czym skręcam na Szczawnicę. Jakieś tam zakupy w biedrze, i wjeżdżam na szlak rowerowy przełomem Dunajca. Kto jechał ten wie jak jest tu pięknie. Dunajec wije się głęboką doliną pośród strzelistych, sięgających 300m wapiennych szczytów. W nurcie Dunajca zaś wiją się i manewrują różnorakie tratwy, kajaki i pontony. Pełne turystów jak i bardziej ambitnych zawodników, sportowców. Ścieżka pieszo-rowerowa przyklejona jest zaś do ściany tego pięknego wąwozu. Zalicza ona różne hopki, podjazdy-zjazdy i inne wywijasy. Kiedyś była szutrowo-żwirowa, dziś już w całości utwardzona, czy to kostką czy jakimś eko-betonem. Turystów od groma, zarówno tych pieszych jak i rowerowych. Zelektryfikowanych, oraz takich jak ja, którzy prąd na pokładzie mają tylko w lampkach i liczniku ;) Na stromszych odcinkach jakieś dziwne znaki „sesednij z kola”, ale mało kto się tym przejmuje. Przejazd koło Czerwonego Klasztoru zakończony jest zaś niezwykłym widokiem na Trzy Korony. Choć nie wiem dlaczego tylko trzy?. Dopatrzeć się można w tym masywie 4 szczytów. A teraz przeczytałem że tak naprawdę jest tam nawet 5 nazwanych wierzchołków, każdy o wysokości 900+m. Na Słowacji obieram póki co cestę numer 543, która zaprowadzi mnie do Starej Lubovni. Jest tu do zaliczenia jeden podjazd, przełęcz, jak zwał tak zwał, i potem zjazd do miasta (ominę je obwodnicą). Powoli zbliża się wieczór, i znowu się chmurzy. Jest południu jest nawet chmurzysty twór przypominający wał szkwałowy. Aczkolwiek wygląda na to że najgorsze już przeszło chwilę przede mną. To COŚ się do mnie nie zbliża tylko oddala. Zostały tylko mokre drogi, i powalone drzewa. „Hasici” czyli straż pożarna jedzie wzdłuż drogi i piłami udrażnia przejazd. Za Starą Lubovną obieram cestę nr 68, kierunek Preszów. Idealnie gładka, z czytelnymi białymi liniami i błyszczącymi nowością niebieskimi drogowskazami. No taka nie po Słowacku ta droga: brakuje kolein, kraterów, przerębli i pogiętych, wyblakłych od Słońca znaków :D Jak tak można?! Ciągnę nocą przez te Słowackie zadupia, aż tu nagle w jakiejś wiosce nieopodal Sabinova chyba, odgłosy wiejskiej dyskoteki. Kończy się jakiś słowacki kawałek, i rozbrzmiewa znajomy bit: „Ja, uwielbiam ją. Ona tu jest, i tańczy dla mnie!” :DDD Tymczasem lokalizuję kolejną burzę, trzecią już. Ale jest daleko, kawał przede mną, widzę tylko błyski, nie słychać grzmotów. Obserwuję zatem ten piękny spektakl na niebie z bezpiecznej odległości. Nawałnica przechodzi powoli z prawa na lewo, czyli z południa na północ. Po czym znika gdzieś w oddali. Zapewne idzie teraz nad Polską, w Beskidzie Niskim, czy też innym Krośnie, Rzeszowie… Noc jest ciepła i przyjemna. Ale coraz bardziej morzy mnie senność. Ratuję się krótkimi drzemkami na zastavkach (przystankach autobusowych). Do Preszowa dociągam koło drugiej w nocy. Jakieś tam małe zwiedzanko przejazdem. Zaliczam m.in. wielki gmach Preszowskiego „Urzędu Wojewódzkiego”. Ależ tu jest syf :D Te pordzewiałe latarnie i „ekologiczne” zielone chodniki. Tj. chodniki składające się z asfaltowych koślawych łat. A ze szpar pomiędzy nimi wyrastają chwasty i inne kwiatki. Na wyjeździe z miasta kolejna, dłuższa drzemka na przystanku. Gdy startuję niebo robi się już niebiesko-różowe. Ostatnia prosta do Koszyc, czyli route number 20. Słońce powoli wyłania się zza szczytów wschodniej Słowacji. Drogą nr 20 do samych Koszyc jednak nie dojadę, gdyż kawałek przed miastem przekształca się ona w expresówkę. W Budzimirze trzeba odbić w prawo, i boczną cestą wspiąć się na wzgórze. Ech wspomnienia, przypomina mi się pierwszy atak na Koszyce. Kiedy to było, 2017 chyba rok! I potem z Koszyc ciągnąłem do PL, do Muszyny na pociąg. Bo z jakiegoś powodu bałem się zagranicznych pociągów. Aż któregoś raza, w 2019 roku znowu byłem w Koszycach, i znowu miałem jechać do Polski na pociąg. Ale z czasem stałem tak że bym prawdopodobnie nie zdążył. I wtedy pierwszy raz wróciłem zagranicznym pociągiem, z Koszyc. I tak to wszystko się zaczęło – zaczął się podbój europejskich stolic – Wiedeń, Praga, Brastysława, Berlin, Budapeszt… Tymczasem na szczycie wspomnianego wzgórza dostrzegam kolejną burzę - tym razem błyska się nad szczytami na zachodzie. Ale ona mnie nie dopadnie. Zostaje już tylko zjazd ze wzgórza do Koszyc, doliną Hornadu. Przed miastem charakterystyczne ogromne linie WN, oraz kamieniołomy na okolicznych wzgórzach. Jest nawet rozwieszona wysoko ponad drogą kolejka linowa do transportu urobku, chyba nieczynna. Rozpoczynam zwiedzanie drugiego największego słowackiego miasta (raptem 200tys. mieszk., porównywalne z Rzeszowem). Ale zanim rozpocznę zwiedzanie to mała drzemka na trawniku ;) (Gdy śpię na ziemi, kładę rower na boku a sakwa służy mi za poduszkę). Jest 8 rano, ostatni sensowny pociąg mam po 12tej. Więc mam 4h. W planie są dwie rzeczy: starówka i jeśli to możliwe, ablucja w jakimś zalewie (nie, nie możliwe…). Starówka akurat jest tutaj wyjątkowo okazała. Centralny punkt miasta to podłużna „wyspa” rozciągająca się z północy na południe. Pośrodku mały park, pięknie odrestaurowana fontanna (foto tytułowe), no i ogromna katedra. Jakieś tam fotki, i zmierzam na południe miasta, tam wypatrzyłem na mapie różne zbiorniki wodne. Po drodze podziwiam cały ten słowacki pierdolnik. No wygląda to jak wygląda jak Polska 20 lat temu :D Pokruszone koślawe betonowe alejki, przystanki autobusowe w centrum (!) w formie zardzewiałego pogiętego słupka - bez kawałka ławki czy wiaty. Latarnie z lampami w kształcie chochelek, jakie pamiętam z dzieciństwa. Całości dopełniają wszechobecne pomniki, monumenty z poprzedniej ustroju. Z czerwonymi gwiazdami… Mają tutaj jakąś manię koszenia trasy. Całe łąki ścięte na zero, co w połączeniu z upałami sprawia z zieleni zostaje suche, wypalone słońcem ściernisko... Jadę koślawą ścieżką rowerową wzdłuż Hornadu w poszukiwaniu odrobiny wody, w celach higienicznych. W istocie znajduję jezioro, na mapie opisane jako „Jezero”. No tylko wykąpać to się za bardzo tu nie da. Tzn. jakby się uparł to pewnie by się dało, ale to po prostu nie jest kąpielisko. Jest tylko ładnie wykoszona łąka, można sobie poleżeć w cieniu drzew. Plus na wodzie jakaś tyrolka dla amatorów wodnych szaleństw. No nic, znajduję kawałek krzaków i myję się za pomocą mokrych chustek, i przebieram w czyste ciuchy. Zmierzam powoli na zelazną stanicę, tj. dworzec kolejowy. Przed dworcem jak zawsze podziwiam OGROMNĄ topolę. Zdecydowanie jedna z największych jakie widziałem. Obwód pnia 710cm, co daje w przeliczeniu średnicę (gdyby był idealnie okrągły) 226cm! Ciekawostką jest, że dwa ogromne pnie na wysokości kilku metrów zrośnięte są gałęzią. Na dworcu wciągam wreszcie coś ciepłego, i pakuję się do pociągu. Jest to spalinowy szynobus, który oczywiście nie zawiezie mnie do samego Krk. Jedzie do S. Lubovli. A ja wysiądę trochę wcześniej, w Plavec. Stamtąd mam ~20km na rowerze do Muszyny, i potem drugi pociąg, do Krakowa. W Plavcu wysiadam przed 14tą. I na zachodzie znowu jest granatowo :) Na szczęście ja jadę bardziej na wschód, krajówką do przejścia w Leluchowie. Tak się składa że drugi raz jednej trasy jadę ten sam odcinek: w nocyw dzień. Dociągam szybko ile sił do przejścia SK/PL, i tu jestem bezpieczny. Na dawnym przejściu granicznym jest bowiem ogromna wiata, zadaszenie. Zastawiam się czy jechać dalej? 10km do Muszyny. Tylko tyle i aż tyle. Tylko bo to pół godzinki jazdy. Aż bo gdy dopadnie mnie burza to ta droga idzie przez zupełne zadupia, bez kawałka przystanku autobusowego. Postanawiam zaczekać, i to był super pomysł. Nie minęło 10 minut, i lunęło. A potem walnęło gradem! Kolejne auta zajeżdżały pod dach a kierowcy liczyli wgniotki na karoserii. Z godzinę czasu straciłem, ale schronienie eleganckie miałem, bardzo bezpieczne. Oczywiście na planowany pociąg nie zdążę, ale to nic, bo w zapasie są jeszcze dwa albo i trzy. Ostatni coś koło 21szej tak że luzik. W Muszynie znowu jakieś ciemne chmury idą z innej strony ale teraz to już se mogą. Robię tam zakupy, zwiedzam miejscowość. Pociąg Regio o 17.45. Powrót do Krk bez przygód, w domu koło 2giej.

Udana wycieczka. Koszyce zaliczone. Widziałem co najmniej 5 burz, z czego dwie zaliczyłem – pierwszą i ostatnią.

7.55 (sb) - 21.50 (ndz)


Kategoria > km 250-299, Powrót pociągiem

WTR i in.

d a n e w y j a z d u 139.80 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 6 lipca 2024 | dodano: 11.07.2024



https://photos.app.goo.gl/NCeg7jeHh7XKVSJJ7


Kategoria > km 100-149, WTR 2024

Lubomir !!!

d a n e w y j a z d u 99.00 km 6.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:22.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Piątek, 5 lipca 2024 | dodano: 11.07.2024



Dlaczego 3 wykrzykniki w tytule? O tym za chwilę. Przeca niewysoka górka na której byłem wiele razy.

W piątek udało mi się wyrwać z pracy o 15tej i uznałem to za dobrą okazję żeby zaatakować Lubomira. Raz w roku odwiedzić wypada. A w ub. roku nie byłem, ostatni raz w 2022. Upał póki co piekielny (ale to ulegnie zmianie). W Wieliczce wciągam kebaba, a potem wciągam słynną ściankę Kopernika. Tzn. stromy podjazd z centrum Wieliczki do Sierczy, z kocich łbów, maxy pod 20%. Trzeba trochę pojeździć na młynku. Nie po to bowiem płaciłem za korbę z 3 tarczami żeby używać tylko dwóch ;) Dojazdówka asfaltem przez Dobczyce, Wiśniową. Szybkie tankowanie (energetyka) w Biedrze. Pogoda ulega zmianie, zachmurza się całkowicie, ale prognozy deszczu nie przewidują. Za Wiśniówą skręcam w prawo, na Kobielnik. Póki co nabieram wysokości asfaltem. Kilka zakrętów i wiadro potu dalej, jestem na przeł. Jaworzyce. 576m n.p.m. Znam już na pamięć te wysokości, tyle razy te góry zjeździłem. Godz. 18.40, czyli czas dobry, do zmroku daleko. W prawo dalej stromo asfaltową dróżką przez przysiółki. Wszędzie nasrane tablic „droga prywatna”, „zakaz wjazdu”. Ale to są jakieś spory, wojenki mieszkańców. Prawdopodobnie zazdroszczą oni właścicielom funkcjonującego na końcu asfaltu pensjonatu „Gościniec pod Lubomirem”, i stąd te złośliwości. Za tym hotelikiem asfalt się kończy i zaczyna właściwa część wycieczki, tj. przejazd szlakiem. Upuszczam powietrza z oponek, znowu zrzucam na młynek. I mniej lub bardziej zgrabnie wspinam się szutrową, wijącą się serpentynami drogą. Za szlabanem szlak przybiera formę typowej już beskidzkiej leśnej drogi, pełnej kamieni, korzeni i kolein. Jak zawsze co chwila odpoczywam. I tu właśnie, na ostatnich kilkuset metrach już nie jest tak jak zawsze :) Bo zawsze ostatnie najstromsze 300-400-500m podprowadzałem, i nie widziałem perspektyw na podjechanie tego. A dziś? No odpoczynków co nie miara, ale WSZYSTKO WCIĄGNIĘTE, co do metra!!! Pierwszy raz w życiu. Ale jak mi się to udało? Nie wiem. Nachylenie przecież się nie zmniejszyło, a Lubomir się nie zapadł. Mam pewne hipotezy:
- większa masa kierowcy, >100kg, i większy nacisk na tyle koło, lepsza trakcja
- szersze opony, 2,25”
- zablokowany w obniżonej pozycji widelec
- kamienie którymi kiedyś wysypano tą drogę częściowo wsiąkły w ziemię
A pewnie jest to połączenie wszystkich 4 czynników. W każdym razie jestem mega zadowolony :) Na szczycie krótka pauza pod obserwatorium. Temp. ledwie 13’C! Ale wysiłek taki, że jest to przyjemna temperatura. Ogólnie na szlaku pustki, ze 4 osoby widziałem na odcinku do Lubomira, a potem to już zero. Rozpoczynam nieśpieszny zjazd, przez Łysicę do schroniska na Kudłaczach. Na zjeździe poszło mi już trochę gorzej. Nie wszystko zjechane, zabrakło odwagi. A zdarzało się zjechać całość. No ale nie można mieć wszystkiego, raz idzie lepiej pod górę, a raz w dół. Po drodze pauza na ławeczce w punkcie widokowym. No tutaj to widoki są iście nieziemskie – foto tytułowe. Końcówka zjazdu na Kudłacze już w półmroku. Szybki zlot asfaltem serpentynami do Pcimia. Tankowanie w Biedrze, dorzucanie atmosfer do oponek. I potem raz jedną, raz drugą stroną Raby do Myślenic. Przejeżdżam jeszcze tylko przez rozimprezowane Zarabie, no i trzeba dociągnąć jeszcze 30+km w poprzek przez hopki Pogórza Wielickiego. Borzęta, Gorzków, Koźmice Wielkie. Przyjemna, ciepła noc i rozgwieżdżone niebo. W domu przed pierwszą. Udana wycieczka, mała górka a cieszy. Ilość MTB w MTB: 6km / 99 km = 0,06. Czyli 6% MTB w MTB. Taki mój standard D:

https://photos.app.goo.gl/sxkxcHCQrFrY1qMP6

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/5-07-2024-lubomir-d3d9446?u=m&sh=qek9hh


Kategoria > km 050-099, Terenowo

Zapierdalacz lipiec (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 281.40 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Poniedziałek, 1 lipca 2024 | dodano: 11.07.2024



9.07 30,9km Deca +fryty pod Dropsem
10.07 84,2km praca +Przejażdżka Po Pracy !!!
18.07 39,0km Zakopianka, Deca, WTR do Tyńca i miasto
29.07 12,9km ino praca
30.07 14,0km ino praca
31.07 100,4km praca i dokrętka po pracy do dobre zakończenie miesiąca. WTR, Puszcza i te sprawy.



Czołg lipiec (zbiorówka)

d a n e w y j a z d u 397.90 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Poniedziałek, 1 lipca 2024 | dodano: 11.07.2024


MNIAM!

1.07 13,4km ino praca
2.07 13,7km ino praca
3.07 13,9km ino praca
4.07 59,0km praca +miasto wieczorem
7.07 69,1km kurierka, słaba dniówka przez rozlaną zupkę w torbie ;) z plusów Ramen za darmo.
8.07 46,2km praca +Bonarka +kurierka
9.07 13,3km ino praca
11.07 35,7km praca +miasto wieczorem po burzy
12.07 34,9km praca +miasto wieczorem (Bonarka)
15.07 38,4km praca +miasto wieczorem
16.07 34,4km j.w.
17.07 13,0km ino praca
18.07 12,9km ino praca



Turbaczyk 2

d a n e w y j a z d u 106.10 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Niedziela, 30 czerwca 2024 | dodano: 11.07.2024


Mniam!

Mam trochę dość kręcenia się po mieście z wielką torbą z kebabami. Ostatni dzień wydłużonego o piątek weekendu postanawiam przeznaczyć na strzał na Turbaczyk. Piątek oraz sobota miały wg prognoz miały być upalne oraz burzowe, a niedziela bardzo upalna i nie burzowa. Oczywiście prognoza się nie sprawdziła, i burza odwiedziła MŁP właśnie w niedzielę :) Kupuję bilet na fajny pociąg: KRK 9.30 – N. Targ 11.30, 40zł cena biletu.

Wzuwam terenowe oponki, toczę się nieśpiesznie na dworzec. Zdążam na spokojności wciągnąć kababa i sadowię się w pociągu. Minutę przed odjazdem wpada jakaś rodzinka z dziećmi. Ale to są nie ogary. Z rozmowy słyszę że nie mogli znaleźć wagonu nr 4. Że same DWÓJKI były namalowane na wszystkich wagonach :DDD No ludzie chyba pierwszy raz widzą pociąg na oczy, i nie słyszeli o klasie 1szej i 2giej. A numery wagonów były tam gdzie miały być, czyli na drzwiach. Tak czy inaczej podróż mija szybko i bez przygód. Niepokoi mnie tylko dziwna pogoda. Jest upalnie, to się zgadza. Ale miało być całkiem bezchmurnie a tymczasem jest zachmurzenie całkowite… W Nowym Targu szybka fotka na tle Tatr i wspinam się asfaltem na Kowaniec. Ale skwar. A w ramach poznawania nowych szlaków Turbacz zaatakować postanawiam szlakiem zielonym. Na mapie prezentuje się zachęcająco: poziomice tylko na początku układają się gęsto, potem są w sporych odstępach. I tak też jest w rzeczywistości. Najpierw mozolny wypych. Do wyboru: rower pchać można kamienistą rynną albo ścieżką pośród borowin i młodych iglaków :) Ja wybieram opcję nr 2. Gdy nabierze się wysokości szlak wypłaszcza się i jest w miarę płynna jazda. Odpoczynki co chwila, ten upał mnie wykańcza. Napędza mnie głównie wizja piwka w schronisku i tylko dzięki temu trwam i wspinam się do góry. Widoki na Tatry też są, ale takie dziwne, przez ten płaszcz z chmur. Z plusów nie trzeba klajstrować się kremem z filtrem. Coraz bardziej zurbanizowane te Gorce. Coraz więcej domków letniskowych wysoko na szlaku. Jest nawet bistro na jednej z polan. SRALÓWKI. Tak się nazywa polana z bistro :D Doping od turystów oczywiście jest, dziś każdy kto jedzie na Turbacz na nie elektryku uważany jest za prawdziwego herosa, takie czasy. Idzie mozolnie ale wreszcie docieram do znajomego zwornika szlaków - Bukowiny Waksmundzkiej. No stąd to już tylko formalność, już czuję zapach piwka na Turbaczu. W międzyczasie pogoda normalnieje i wreszcie wychodzi Słońce. Za znajomym zakrętem w lewo wyłania się wielka bryła schroniska. Oczywiście reprezentacja e-bików to jakieś 80% zaparkowanej tu floty. Kupuję to co zawsze, tj. piwo + naleśniki z dżemem. To jednak nie wystarcza, jedno piwo to za mało żeby się zregenerować po takim wysiłku. Musi wejść drugie. Zwiedzam schronisko i ogólnie cieszę się przebywaniem w tym pięknym miejscu ale trzeba powoli się zbierać. Zaliczam jeszcze sam szczyt z obeliskiem. Ścieżka prowadząca do niego w całości podjechana / zjechana. Póki co zjeżdżam czerwonym a potem się zobaczy. Tzn. na Rozdziele tak bardziej sprowadzam niż zjeżdżam. Głupio by było wyebać. Znowu jakoś nie mam sił i chyba czasu zjeżdżać do Rabki. Skręcam w Kopaną Drogę przez Tobołów zjadę do Koninek. Zalegam jeszcze na dobre 40 minut na ławeczce pod wyciągami. Zjazd leśną ubitą drogą to już formalność, leci się szybko. Raz dwa jestem pod ośrodkiem wypoczynkowym w Koninkach. Dopadam wreszcie jakiś sklep, dobrze że mam trochę grosza bo kartą się nie da. Od Turbacza jechałem bowiem bez żadnego picia, tylko o tych piwkach się trzymałem. Na przystanku dobijam brakujące atmosfery do oponek. Szybki zlot asfaltem do Mszany. Wciągam jeszcze kebaba w moim ulubionym miejscu. Mały kebab jest tu wielkości dużego. Duży jest wielkości nie wiem czego i nie chcę wiedzieć. Chyba duży jest dla 2 osób. Albo dla Pudziana. Mozolny podjazd do Kasiny. A pogoda coraz bardziej niepewna się robi, te chmury… Patrzę na radary burzowe i faktycznie idzie coś dużego z zachodu, od Czech. Póki co jest daleko. Ale i tak wiem że trzeba cisnąć a nie zamulać. Nie mam żadnego ubrania p/deszcz, nawet kurtki. A głupio byłoby utknąć np. o 23ciej w Dobczycach i kiblować tam do północy. Jeden podjazd, i sru w dół. Drugi podjazd na przeł. Wielkie Drogi i sruuuuu aż do Dobczyc. Terenowe opony buczą strasznie, a na kierownicy czuć drgania. Tuż przed Dobczycami wzmaga się wiatr i pierwszy raz w oddali widzę błyski. Tak więc przyspieszam tempa, po zmęczeniu nie ma śladu, burza to dobry motywator dla rowerzystów ;) W drodze do Wieliczki błyska się coraz bardziej ale grzmotów nie słychać ciągle, więc jest daleko. Zdążę. I zdążąm. W domu o 22.55. Burza dotarła do Krk koło północy :)

Udana wycieczka. Turbacz zawsze spoko, nowy szlak poznany.

https://www.alltrails.com/pl-pl/explore/map/map-july-1-2024-c5f7756?u=m&sh=qek9hh

https://photos.app.goo.gl/TmTngizmHxgsKabW6

x - 22.55


Kategoria > km 100-149, Terenowo

Bratislava

d a n e w y j a z d u 461.70 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Czwartek, 20 czerwca 2024 | dodano: 29.06.2024



https://photos.app.goo.gl/pdmwgvz5iw9zVGGe8

https://www.alltrails.com/explore/map/20-22-06-2024-bratislava-f2f4469?u=m&sh=qek9hh

Tak więc mamy 2 połowę czerwca a ja nigdzie nie przypierdoliłem jeszcze konkretnie w tym roku. Ostatnia długa trasa to Bratysława w sierpniu roku ubiegłego. Ale jest dobra okazja żeby to zmienić. Pierwszy dzień lata postanawiam świętować w najlepszy ze znanych mi sposobów, tj. ruszając w jakiś dłuższy trip. A stanęło znowu na Bratysławie. Z Krakowa chyba jeszcze nie jechałem do Bratysławy, zawsze uderzam z Rabki, tak jakoś wypada. Zobaczymy jak organizm poradzi sobie z takim kilometrażem po takiej przerwie, ale jestem dobrej myśli. Pogoda także szykuje się w sam raz: czwartek ciepły ale nie upalny, upał ma narastać dopiero w piątek. Czyli większość powinienem jechać w optymalnej temp, a ten upał pod koniec ogrzeje mi wodę w zalewie, w Złotych Piaskach :)

Start czwartek 7.30. W Wieliczce wciągam bułeczkowo-kabanosowe śniadanko, i tak posilony sprawnie nawijam kopki Pogórza Wielickiego. Zachmurzenie duże, ale wg prognoz padać nie powinno. To też dobrze bo nie trzeba klajstrować się kremem z filtrem. Długi podjazd na przeł. Wierzbanowską / Wielkie Drogi, zjazd do Mszany. Trochę pod górkę i melduję się Rabce. Wciągam cheeseburgera/frytki w moim ulubionym lokalu na dworcu. Cała dolna cześć Rabki tonie w błocie potężnych wykopów związanych z odbudową linii kolejowej. Do krajówki na Chyżne dobijam więc objazdem koło skansenu parowozów w Chabówce. Tu czeka mnie ostatni właściwie dłuższy podjazd na trasie, na przeł. Spytkowicką. Bo potem cała Słowacja to będzie jazda wzdłuż rzek: Oravicy, Oravy i dolina Dunaju. Na podjeździe gorąc narasta ale organizm szybko przypomina sobie co to jest i do czego służy rower i idzie mi to coraz sprawniej. Na szczycie przełęczy jak zawsze piękny widok na Babią GóręParking na tej przełęczy to ulubione miejsce polowań różnych służb, zwłaszcza ITD. Dziś akurat ITD nie ma, ale w zastępstwie jest busik Służby Celno Skarbowej oraz wóz jakichś innych służb z wielką kamerą oraz wielką anteną na dachu :) Do Chyżnego w dół, przed granicą wciągam jeszcze Squrczybyka (burgera). Wyłaniająca się po lewej piękna panorama Tatr oznacza tylko jedno, że zbliżam się do słowackiej granicy. Na Słowacji melduję się przed 16tą. Trzcianę i Twardoszyn tylko przejeżdżam tranzytem. Tutaj to są klimaty, widok (i zapach) wyładowanej drewnem 50-letniej Pragi ciągnącej za sobą pióropusz siwego dymu nie jest tutaj niczym dziwnym :) No i te wszechobecne plakaty reklamujące polityków różnych partii. Ja nie wiem na czym to polega, ale w PL takie plakaty to wiszą przed wyborami a potem są ściągane. A w SK ogromne ich ilości wiszą na okrągło. Tak się chyba po prostu reklamują, jak proszki do prania czy salony samochodowe. Wiele uśmiechniętych buzi z tych plakatów zapewnia że „mysmy Slovensko ne rozkladli”. No to kto rozkradł jak taka bida tutaj jest :D Sama się rozkradła Słowacja? Ale i tak mój ulubieniec to wąsaty jegomość ze skrajnie prawicowej zapewne partii. Który chce wyjść ze wszystkiego co się da – nie tylko z Unii ale i z NATO… Obowiązkowa fotka mojego ulubionego zamku w Orawskim Podzamczu. Przyklejonego do ponad 100m skały ponad doliną rzeki Oravy. Jako że zbliża się 19ta, a w nocy na Słowacji ze sklepami jest słabo, w Lidlu w Dolnym Kubinie dokonuję niezbędnego zaopatrzenia na wieczór i całą noc. Powoli zapada zmrok a ja sprawnie nawijam kolejne km wijącej się doliną rzeki szosy. Jedzie się naprawdę wybornie, tego mi było trzeba :) W Żylinie, a więc w sporym mieście na półmetku trasy melduję się o 23ciej. Nic nie zwiedzam, przejeżdżam szybko, Bratysława czeka. W Povazkiej Bystricy dobijam kilka % baterii w fajnej wszystko mającej publicznej ładowarce wszystkiego. Sporo takich widuję na Słowacji: jest USB, 230V, 12V zapalniczka samochodowa, schowki na szyfr w których można zostawić telefon do ładowania… Oraz defibrylator jakby się komuś zasłabło. Noc jest krótka i ciepła, kurtkę dosłownie na chwilę musiałem założyć. A senność zaczyna morzyć mnie dopiero przed świtem. Podrzemałem trochę na znajomym przystanku, nie raz na nim spałem ;) Wielką cementownię widzę już za jasności. Gorąc szybko narasta, chmury przerzedzają się, wychodzi Słońce, dzień szykuje się upalny. Na trawniku w Trenczynie muszę zalegnąć na chwilę, żeby przepędzić resztę senności. Tam też wciągam burgera, chyba z zapiekanym syrem. Fotka efektownego zamku na skale, i przekraczam mostem całkiem szeroki Wag. Wspinam się jeszcze potem na wał, aby zobaczyć wysoko spiętrzoną rzekę. Niby taki nieduży kraj, a widać wyraźnie że na południu Słowacji wjeżdża się w trochę już inny, cieplejszy klimat. Niewysokie górki zostają gdzieś tam w oddali a tu sunie się płaskiej, spalonej Słońcem patelni. Pośród suchych traw i gdzieniegdzie akacjowych, a nie iglastych czy bukowych lasów. 99km. Tabliczka z kilometrażem drogi informuje mnie uprzejmie, że czeka mnie jeszcze 99km wpierdolu :) Bo tak w istocie jest - narasta nie tylko upał ale i kryzys. Smaruję się kremem, wciskam w siebie jakieś żarcie i wlewam jakieś płyny, żeby trwać dalej. Napędzają mnie już nie mięśnie a siła woli, a dokładniej to wizja chłodnej wody Złotych Piasków. Nie jadę do Bratysławy. Jadę do chłodnej wody zalewu w Bratysławie :) Miło by było doczołgać się tam przed nocą żeby woda była chłodna ale nie za chłodna. W Piestanach zjeżdżam do centrum zjeść coś konkretniejszego. Pizza po 2EUR za ćwiartkę wydaje się być OK. Kupuję 4szt. Wracam na trasę, trzeba męczyć się dalej. Zanim jednak wrócę trochę błądzę i skręcam w jakąś 3-cyfrową drogę zamiast 61-ki na stolicę. Kurrr… Zaliczyć należy na poczet zwiedzania, ładny widok na Wag był. Za miastem na horyzoncie wyłaniają się chłodnie kominowe atomnej elektrostancji. Trzeba by tam kiedyś bliżej podbić i obejrzeć, ale zawsze kiedy jadę na Bratysławę nie ma na to sił i czasu. Na Slovnafcie ratuję się zimnymi energolami i wodą. Potem zalegam gdzieś na poboczu w cieniu na betonowych płytach. Przejazd pod lasem linii WN, znajome okolice. Trnava, przedostatni check point przed metą. Równie znajomy odcinek drogi pośród ogromnych, 2-m ostówBRATISLAVSKY SAMOSPRAVNY KRAJ. Ale ta tablica dodaje kopa, i sił na ostatniej prostej. Po drodze był ostatni check point, tj. Senec ale chyba nawet nie miałem siły robić fotki. Znowu ratunek na Slovnafcie i jakiś zimne energole i inne syfy wciągam. Cały czas kalkuluję km / godzinę dotarcia nad zalew. Przesuwa się ona z 17 na 18, potem 18.30 itd. Pierwsze zielone jeziorka po bokach szosy. Wyłania się wieża nadajnika TV. BRATISLAVA!!! Doczołgałem się 18.37. Pierwsza myśl: Valnory czy Złote Piaski? Vajnory to mniejszy zalew po prawej stronie szosy, Złote Piaski to duży zalew po lewej. Uderzam na Vajnory ale nie znajduję wolnego, dogodnego miejsca do kąpieli. Z wywieszonym jęzorem jadę na drugą stronę. Rzucam rowerem i przepoconymi łachami o glebę, i chwilę po 19tej spełnia się mogę największe marzenie, tj. zanurzam swoje przepocone przeczochrane zwłoki w chłodnej wodzie zalewu :))) Siedzę tak po szyję w wodzie z pół godziny, i powoli wracają mi siły witalne i dobrostan organizmu. Pora wyłazić, ubrać się w czyste ciuchy i obmyślić jakiś plan powrotu/zwiedzania. Stanęło że będę się szlajał po mieście i zwiedzał całą noc, bo tak lubię. Powrót 3 pociągami, przesiadki w Zylinie i Bohuminie. Bo wsiądę do pierwszego pociągu o 5.30, i będę mógł się trochę przespać a nie czekać na bezpośredni ekspres który jest o 11 czy którejś tam. Póki co kupuję na telefonie bilet tylko na pierwszy vlak z trzech, jakby miały być jakieś opóźnienia i miałbym nie zdążyć na następne. Zwiedzanie rozpoczynam od objechania dookoła zalewu. Rozpoczynam od wymiany dętki, wbił się kolec jakiegoś zielska. Po wymianie dętki mogę objechać zalew. Jest tu część najbardziej urządzona pod względem turystyczno-rekreacyjno-imprezowym. Ze sceną, przystrojoną niczym choinka topolą, wodną tyrolką oraz innemi atrakcjami. Potem są dzikie plaże a na końcu plaża nudystów. Pełna gołych 60letnich chłopów z ogromnymi brzuchami i oraz gołych, spalonych na brązowo i pomarszczonych 70letnich bab. Są jakieś tam miejsca bardziej atrakcyjne dla wędkarzy itp. itd. Ogólnie wielkie centrum wypoczynkowe na świeżym powietrzu dla miasta i okolicy. Gdy objechałem zalew udaję się powoli w stronę centrum. Ależ tu jest syf :) Chodniki składające się z polepionych łat asfaltu, z chwastami wyrastającymi z dziur. Pokruszone krawężniki układane pewnie jeszcze przez Czechosłowackich towarzyszy. Zardzewiałe latarnie, ulice wyglądające gorzej niż w Łodzi. Ulice jak w Ukrainie, po upadku odłamków pocisków artyleryjskich. Dużo chyba mówi to zdjęcie, zrobione 50m od słynnego mostu SNP, jednego z symboli miasta. Ale w sumie to mi się to podoba. To jest uroczy, Słowacki, Słowiański pierdolnik :) Tworzy on klimat miasta. A ze zwiedzania to nie mam siły na jakieś dalsze wycieczki na Pristavny Most czy wspinaczki na wzgórze zamkowe. Zaliczam głównie starówkę, wspomniany most SNP, Stary Most (zdj. tytułowe), imprezowe centrum, park (Sad Janka Krala), no i okolice dworca. Noc jest iście tropikalna. Zamiast koncertu świerszczy jak zazwyczaj, dziś jest plaga żrących komarów, które utrudniają kimanie na ławeczkach… Ale ogólnie nie było źle z sennością. Popełniłem bowiem błąd żywieniowy. W wyniku pośpiechu, bariery językowej i zmęczenia zakupiłem kebab z chilli oraz potężnej mocy energetyka o smaku kawy (!). 64mg kofeiny / 100ml, czyli 200% normy :) Na szczęście nie dopiłem go całego, bo by mi chyba łeb eksplodował ; ) (przed chwilką wypiłem pierwszego, zwykłej mocy energetyka). Po tej wpadce paliło mnie w przełyku i dzwoniło w uszach ale senność nie dokuczała za bardzo. Jako że byłem wykończony, na dworzec dotoczyłem się / doszedłem już o 4tej i nie mogłem doczekać się drzemki w pociągu. Wreszcie jest, dłuugi skład. Bo to pośpieszny jadący przez całą Słowację łukiem, z zachodu na wschód. Z Bratysławy do Koszyc. Podróż do Ziliny zeszła raz-dwa, przez większość czasu spałem. W Żylinie burza i wiecznie rozgrzebany dworzec. Ale udaje mi się kupić w kasie bilet i nawet nie spierdolił mi pociąg, jak kiedyś :) Ten jedzie do czeskiej Ostravy, a ja wysiądę trochę wcześniej w Boguminie. Niestety są jakieś problemy i vlak łapie z pół godziny opóźnienia. Już liczę się z tym że nie zdążę na przesiadkę i będę musiał czekać na kolejny pociąg do PL. Ale w Bohuminie się że kolejny jest opóźniony jeszcze bardziej :) Właściwie to jeszcze kompletują go. Łączą wagony, dzielą, nie wiem co robią. Wbijam i czekam aż lokomotywa przyjedzie i łaskawie pociągnie skład do Krk. Podróż na podłodze na tyle wagonu ale jakie to ma znaczenie, kiedyś się tak znad morza wracało ;) Na nowszych odcinkach szlaku pociąg nadrabia część opóźnienia gnając na łeb, na szyję. Najszybciej sunął 126km/h! Pewnie pojechałby szybciej gdyby nowsza lokomotywa była, ale to był vmax EU07. W Krk o 13tej a w domu o 14tej.

Udana wycieczka, Bratysława zawsze spoko, zwłaszcza z Krakowa. Organizm nie zapomniał jak się jeździ, noga podaje. Kąpiel w Złotych Piaskach zaliczona. Tylko zwiedzania trochę mało bo już miałem dość wszystkiego.

7.30 (czw) - 13.45 (sb)


Kategoria > km 400-499

WTR i in.

d a n e w y j a z d u 184.40 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 15 czerwca 2024 | dodano: 16.06.2024



https://photos.app.goo.gl/NoEEpvWm7qtwDnxk6

Piaski - Łagiewniki - Ruczaj - Zakrzówek - WTR (tor, Tyniec i za Tyniec) - wałem do Skawiny - WTR (za Tyniec, Tyniec, tor) - Kryspinów (dookoła zalewu) - WTR - centrum Krk - WTR <-> - wiochy - Puszcza (Żubrostrada <->) - wiochy - WTR - Krk (dokrętka po centrum)

Km dokładnie tela samo co tydzień temu, a dziś pojeździłem na odwrót: Najpierw zachodnie rubieże Cracow City, a potem wschodnie. Z głównych atrakcji: odkryłem dalszy ciąg asfaltowej trasy rowerowej za klasztorem w Tyńcu! Okazuje się że trzeba zjechać w dolinę rzeki (lub przebić się przez las), i za kilkaset metrów znowu wskakuje się na asfalt. A stało się to przez przypadek: zauważyłem że trzech szoszonów zjeżdża w dół, w te bajora, piachy i mówią że tamtędy można przejechać. Dociera się zaś tym asfaltem do Skawiny. I pewnie gdzieś dalej jeszcze, ale to sprawdzę kiedy indziej. Bo dziś chciałem obadać inny temat: Zalew w Kryspinowie. Byłem niby nie raz, ale zawsze co najwyżej zajeżdżałem na plażę od strony szosy wojewódzkiej, nic dalej. A dziś objechałem go wreszcie dokooła. Tak właściwie to jazdy było może 50%, reszta to spacerek - prowadzenie zapadającego się w piach roweru ;) Potem przez centrum: zapiekana na Kazimierzu, drzemka Wisłą, piwko i WTRką do Niepołomic. Żubrostradą wte i nazad, WTR i dokrętka po mieście. I tak minęła mi ta leniwa sobota :)

7.50 - 2.25


Kategoria > km 150-199, WTR 2024

WTR i in.

d a n e w y j a z d u 184.40 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 8 czerwca 2024 | dodano: 16.06.2024



https://photos.app.goo.gl/PBKLWcqK3vQBpB6h9

Krk - Brzegi - wiochy - Puszcza (Żubrostrada <->) - wiochy - Puszcza (południowe rubieże), Kłaj - Niepołomice - WTR - Krk (leżakowanie nad Wisłą) - Tyniec (tor, klasztor i za klasztor) - WTR - Las Wolski (kopiec) - miasto (Parada Smoków. Na szczęście nie równości/głupości).

Taka tam leniwa przejażdżka wkoło komina. W Puszczy dotarłem w miejsce gdzie bardzo rzadko bywam, a być może w ogóle nie byłem - południową jej granicę w Kłaju. Piwko nad Wisłą, wjazd szosówką na Kopiec, malowniczy zachód Słońca. A wieczorem coroczna Parada Smoków, oczywiście za wiela nie było widać. Ale przynajmniej było słychać. Nad Wisłą tłumy jakby sam Ojciec Święty przyjechał. Mostem Dębnickim to ludzie szli po jezdni !

8.05 - 1.10


Kategoria > km 150-199, WTR 2024

Czołg czerwiec (zbiorówka) cz. II/II

d a n e w y j a z d u 651.05 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czołg
Sobota, 1 czerwca 2024 | dodano: 19.06.2024


Kategoria Zbiorówka :(