Rabka 2025
Dystans całkowity: | 1551.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 172.40 km |
Więcej statystyk |
Rabka - Krk
d a n e w y j a z d u
68.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Powrót z najdłuższego urlopu w życiu :)
https://photos.app.goo.gl/Fn38XMvAaZpWHETv8
https://connect.garmin.com/modern/activity/19450496182
11.15 - 17.10
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Gorce Tour II
d a n e w y j a z d u
121.40 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz

Przedłużyłem sobie urlopik o jeden dzień, i tak nie ma do czego wracać, wyjebali mnie z pracy :) W tą gorącą bardzo niedzielę zaliczyłem sobie jeszcze raz klasyczek dookoła Gorców, ale w skróconym wariancie. Tj. zamiast przez Krościenko/przel. Snozka dziś pojechałem przez Ochotnicę/przeł. Knurowską. Ochotnica to najdłuższa wieś w Polsce, droga przez przeł. Knurowską powstała w celach militarnych. Serpentyny na zjeździe, widoki na jezioro Czorszyńskie oraz Tatry to klasa sama w sobie :) Dziś zjechałem 20% ściankę w Rdzawce już bez zatrzymań, jednak nie taka straszna ta stromizna. Trzeba tylko oszczędnie używać hamulców, tj. raz przód, raz tył, raz oba, a raz bez hamowania.
https://connect.garmin.com/modern/activity/19447437479
9.30 - 21.20
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
Bratysława II
d a n e w y j a z d u
447.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/o83n2nVW3BpWojco6
https://connect.garmin.com/modern/activity/19415927551
https://connect.garmin.com/modern/activity/19425349540
https://connect.garmin.com/modern/activity/19429535204
(ślad 1+2 - podzieliło mi aktywność na dwie części, i nie wiem jak to połączyć. Ślad 3 to standardowy powrót z Trzciany do Rabki)
Tak więc przyszła pora na drugi długi trip tego urlopu.
Wychodzi mi że skoro w środę była słaba pogoda i zrobiłem krótką rekreacyjną
traskę, trzeba ruszać w czwartek. Bo w czwartek ma być ładna pogoda jakbym zrobił jakieś 100+km to w piątek byłbym zmęczony przed długą trasą. Prognozy pogody na 4 najbliższe
dni czw-ndz są wręcz znakomite. Stabilna gorąca pogoda, praktycznie zerowe
ryzyko burz oraz północny wiatr. Tak więc w środę wieczorem robię
eksperymentalne kanapki (czyt.: kanapki z tym co zostało w lodówce), idę
wcześnie spać. A wstępnym planem jest Gyor na Węgrzech, jeszcze nie byłem.
Start 7.30. Miałem myśli czy dla odmiany nie polecieć
początek trochu inną drogą, objechać jezioro przez Namiestów. Ale przypomniało
mi się że tam jest spory podjazd do wciągnięcia, a mnie teraz nie zależy na
wciąganiu sporych podjazdów, ino na dotarciu do Gyor :) Tak że jadę DW przez
przeł. Pieniążkowicką na Czarny Dunajec, a potem obiorę ścieżkę rowerową do
Trzciany. Miałem smaka na Zboczka (taki hamburger) w Dzikim Byku w Cz. Dunajcu,
ale niestety jeszcze mają zamknięte. Trudno. Na razie lecę na eksperymentalnych
kanapkach i żelkach energetycznych z Deca. W Cz. Dunajcu obieram super szlak rowerowy, i kurs na Słowację. Rześki trochę poranek ustępuję coraz bardziej
gorącej aurze. Szlak jest bardzo piękny i bardzo widokowy. Raz dwa jestem w
Trzcienie, i siup na krajową szosę. O tak. Prognozy sprawdziły się i leci się
pięknie z wiatrem. Z rzadka tylko zrzucam z blatu. Bardzo szybko mija odcinek
przez Twardoszyn, Oravsky Podzamok, Dolny Kubin. Tu małe zakupy. Oczywiście
dzielnie kontynuuję swe postanowienie ZERO ENERGOLI :) Idą zamiast tego soki,
napoje owocowe/izotoniczne plus kapsułka kofeiny. BARDZO sprawnie docieram do
Kralovan, a zaraz potem koła szybko mnie niosą do Martina. Tak duje w plecy.
Tak że fotek jest bardzo mało z tego odcinka. Idzie do tego stopnia sprawnie,
że w Martinie jestem za dnia – przed 17tą! A zazwyczaj gdzieś w tych okolicach
łapie mnie wieczór. Miałem plan taki, żeby wciągnąć tutaj w Macu hamburgera,
albo i dwa (nie jadłem nic ciepłego tej trasy), oraz dobić telefon. Niestety
okazuje się że pełno ludzi, i miejsca przy gniazdkach z prądem pozajmowane.
Odpuszczam więc temat jedzenia, jak i ładowania tel. Właściwie to nie wiem
dlaczego zrezygnowałem z jedzenia. Trzeba było chociaż coś zjeść, a telefon
olać. Błąd. Powoli jednak będzie zbliżał się wieczór a potem noc. A ja nie
jadłem ciągle nic ciepłego, a z zapasów zostało mi kilka żelek oraz 1,5l wody.
Przelatuję jakoś przez Martin, oczywiście nic nie jem ani nic nie kupuję :D
Wiatr już nie jest taki korzystny. Wyjeżdżam z miasta główną cestą numer 18. Pociągi TIRów,
masakra. Z ulgą zjeżdżam za kawałek w boczną drogę nr 519 na Nitranskie Pravno,
Prievidzę. Zaczynają się podjazdy, tempo spada. Pomimo zbliżającego się
wieczora, żar dalej leje się z nieba. Wokół, w oddali po wszystkich chyba
stronach świata łańcuchy jakichś gór. Ile tych gór tutaj jest na Słowacji!
Pierwszy mały kryzysik mnie łapie, ale jakoś ciągnę siłą żelek ;) No tak –
kwestia zakupów dalej nierozwiązana. Ilość żelek maleje z 7 do 5. Do tego 1,5
czystej wody. Mogę nie dożyć na tym do rana :D Robię pauzę, i przypominam sobie
że już tą drogą kiedyś jechałem, chyba w ub. roku. Przypominają mi o tym 3
wielkie betonowe rynny, pamiętam je dokładnie. Odpoczywałem przy nich, tylko że
w nocy. Strasznie zamrówczona okolica, mrówki są wszędzie i uprzykrzają
odpoczynek. Wreszcie widzę obiekt który zawsze dodaje sił do dalszej wędrówki – maszt nadajnika. Takowe maszty często znajdują się na szczytach wzniesień, tak
było i tym razem. Następuje zzzzjaaaazddd :) W połowie zjazdu hamowanie. Oaza z
wiaderkiem prądu do telefonu! No tak, pamiętam ten nowiutki przystanek
autobusowy, wraz z wszystkomającą, ładowarką do wszystkiego! Takie cudo stoni nie w środku jakiegoś miasta, tylko na zadupiu, koło zabitej dechami wsi. Kiedyś też
dopadłem ją, tylko że w nocy. Dobijam trochę telefon, trochę zegarek. W wyniku
nie wiem czego aktywność zaczęła mi się zapisywać od nowa… Już myślałem że
wcięło mi cały dotychczasowy ślad, ale nie, na szczęście nie. Wszystko wgra się
do serwisu Garmina, tylko że chwilę to zajmie. Przed wieczorem docieram do
Nitry. Tylko że na razie jest to rzeka Nitra. Do miasta Nitry jeszcze kawał
drogi. Na razie jest niebrzydkie nawet jak na słowackie zadupia miasteczko Nitranskie Pravno. Jest jakiś mały otwarty sklepik, ale nawet nie chce mi się
wchodzić, wolę większe samoobsługowe markety. Wskakuję na główniejszą,
dwucyfrową drogę nr 64. Przed nocą docieram jeszcze do Prievidzy. Tu, w ostatniej
chwili dopadam otwarty Slovnaft, i kupuję małe zapasy na noc. Jakaś buła,
wafelki, napoje itp. Chyba jestem uratowany, nie wiem czy na tych 5 żelkach bym
dotrwał do świtu :D Małe zwiedzanie Prievidzy. Pamiętam to miasto, byłem tu
kiedyś, tylko że nocą. Zwłaszcza zapadł mi w pamięć plac z kolumną z rzeźbą na
szczycie, oraz ogromna płaskorzeźba. Jacyś tam dawni rolnicy, ludzie pracy itp.
Po długim czerwcowym dniu zapada wreszcie noc. Po małym błądzeniu trafiam
wreszcie z powrotem na główną cestę nr 9/64, smer: Nitra! (smer to po SK
kierunek). Miałem co to tej drogi pewne obawy, że jest to droga z jakimś
zakazem dla rowerów. Ale gdy wyprzedza mnie pewien szoszon, i widzę w oddali
jak Jego czerwona lampka sunie już po tej drodze, uspokoiło mnie to. Chwilę po
nim wjeżdżam i ja. Normalne niebieskie znaki, nie zielone jak na
ekspresówkach/autostradach. Zwykła krajówka, tylko że dwupasmowa. Przejeżdżam
przez Novaky, i tu droga 9/64 dzieli się na dwie. Ja obieram tą nr 64. W ramach
zwiedzania zaliczam jakiś tam parczek, oraz robię kilka fotek zakładów przemysłowych na peryferiach. Noc jest pogodna i bezchmurna. Z jednej strony to
dobrze, z drugiej niedobrze, bo taka bezchmurna noc może być zimna (i taka
będzie). Mijam kilka pomniejszych miasteczek, bardziej charakterystyczne z nich
to chyba Topolcany. Jest coraz zimmmniej, temperatura spada do raptem jakichś 5
stopni powyżej zera. Ubieram wszystko co mam, tj. długie spodnie, dwie kurtki,
czapkę i długie rękawiczki. Coś to tam daje, ale co chwila muszę się zdrzemnąć
na przystanku, i po każdej takiej drzemce coraz bardziej zamarzam. Jeszcze
jedno dłuższe kimanko i wreszcie świt. Czyli apogeum zimnicy :) Ciągnę jakoś
siłą woli, przecież może być tylko lepiej, tj. cieplej. Z plusów raczej płaskie
tereny. Na zjazdach mogło by być nieciekawie w tej zimnicy. Wtem widzę kolejny
checkpoint – na horyzoncie wyłania się zamek na wzgórzu. Tak, to musi być Nitra
:) I jest – o 6 rano docieram do tego miasta. Zaliczam je pierwszy raz. Po
odcinku ruchliwą wlotówką i niebezpiecznym przejeździe przez węzeł drogowy,
wbijam do centrum. Przejeżdżam przez park, docieram pod wspomniane wzgórze
zamkowe. Kilka fotek starówki, i stromą brukowaną drogą wspinam się pod zamek.
A może to jest jakaś świątynia, kościół? Być może dwa w jednym. Przed wejściem
na dziedziniec zamku/kościoła jest taras widokowy. Rozpościera się stąd
fenomenalna panorama Nitry. W tym widok na sąsiednie wzgórze, z jakaś wieżą TV
(?) na szczycie. Wstaje kolejny piękny, słoneczny dzień. Wchodzę na dziedziniec
zamku. Jest tam pomnik naszego Papieża, oraz kolejna porcja widoczków, w inną
stronę. I chyba tyle, do środka wchodził przecież nie będę, jakieś bilety
pewnie trzeba itp. Z innych atrakcji standardowa, nieduża kolumna dziękczynna,
oraz jakieś wielkie okrągłe kamienne COŚ. (na środku tego zdjęcia) Wygląda jak górna część wielkiego
dzwonu, ale to na pewno nie to. Inne co przychodzi mi na myśl to podobnie
wyglądają pancerne kopuły strzelnicze podziemnych fortów, ale to tym bardziej
nie to :D Tymczasem zagaduje mnie miejscowy ksiądz. Okazuje się że całkiem
dobrze mówi po polsku, i że podobnie jak ja ma na imię Piotr. Rozmawiamy
dłuższą chwilę, mówię skąd jadę, dokąd, po co i dlaczego. Trochę o polityce, o
złodzieju Fico, i złodzieju Tusku. Trochę o Wojtyle, żartują sobie na Słowacji
że to jest Ich papież, bo często jeździł tu na nartach. Trochę o geografii,
miastach Polski. Ksiądz Piotr urzędował też kiedyś w Krakowie. Próbuje mi On
też wyjaśnić co to jest to wielkie kamienne coś. Ale niestety bariera językowa
w specjalistycznym, kościelnym słownictwie okazuje się zbyt duża. Wiem tylko
tyle że jest to element związany z Liturgią, Mszą Świętą. Co ciekawe chłop w
ogóle nie porusza tematu wiary, czy ja wierzę czy też nie. Kończymy tą
sympatyczną pogawędkę, i muszę się zbierać w dalszą drogę, do Bratysławy. No
tak – Bratysławy. W międzyczasie podjąłem decyzję, że jednak odpuszczam Gyor.
Za wolno to idzie, nie mam siły ani ochoty. Pewnie i był dał radę, ale z tego
Gyoru do Bratysławy dotarłbym wieczorem. A ja wolę wykąpać się w Złotych
Piaskach za dnia, w ciepłej wodzie. I sobie na spokojnie poszwędać się po
mieście, a nie lecieć od razu na pociąg. Robi się coraz bardziej gorąco. Zanim
opuszczę miasto, jeszcze tylko szybkie zakupy w Tesco. Ciągle, od początku
trasy nie jadłem nic na ciepło. Ale chcę jak najszybciej dolecieć do tej
Bratysławy, i tam sobie coś na spokojnie zjeść. Na razie zadowalam się suchym
prowiantem. Z Nitry wylatuję 3-cyfrową drogą na Salę, i Cabaj Capor. Jakieś
podjazdy wyrastają po drodze, do tego gorąc i senność. Mam trochu dość. Cabaj
Capor to całkiem spore zakłady przemysłowe, i tylko tyle zapamiętałem z tej
miejscowości. Po drodze dosypiam, dodrzemuję na przystanku, zbieram jakoś chęci
i siły do dalszej jazdy. Z większych miasteczek po drodze jeszcze Sala i Galanta. Ciężko to idzie, odpoczywam w cieniu na krzakach. Droga 62 między
Galanta a Senec to chyba apogeum kryzysu. Droga z betonowych nierównych płyt, pomiędzy którymi są szpary połączone z uskokiem. Co kilka metrów jebnięcie w koło, w kierownicę, i co za tym idzie w moje obolałe dłonie. Nie ma jak
chwycić kierownicy żeby nie bolało. Obok mnie przez te uskoki z hukiem, łomotem
przelatują na pełnej prędkości pociągi TIRów… Każdy kryzys w długiej trasie
kiedyś jednak się kończy. Kończy się i tym razem, gdy docieram do znanego już Senec :) Znajome okolice. W oddali elektrownia atomowa, majaczy też wieża TV na
wzgórzu w Bratysławie. Zaraz potem pierwsze małe jeziorka. Wieża TV rośnie w
oczach, tzn. przybliżam się do celu :) Oto i jest! BRATISLAVA!!! Docieram o
godz. 16.00, czyli niemal dokładnie tak jak tydzień temu :) Program zwiedzania
zaczynam jak zawsze od odświeżającej kąpieli w Złotych Piaskach (zalew na
przedmieściach). Potem objeżdżam zalew dookoła terenową ścieżką, i kieruję się
do centrum. Bilety na pociąg można kupić przez Internet (16 EUR), tak że na
dworzec nie muszę wcześniej zajeżdżać. Na początek wciągam PYSZNEGO kebaba.
Dawno nie jadłem tak świeżego mięsa i tak świeżych, lekkich frytek :O Zamek
dziś odpuszczam, nie chce mi się dymać pod górę, byłem tydzień temu. Zwiedzam
głównie starówkę, tam przyglądam się gwarowi nocnego życia miasta. Oraz dwóm koncertom
– jeden Słowackiej, a drugi Węgierskiej kapeli. Zwłaszcza Ci drudzy dają czadu
:) Nie wiem co to za zespół, ale chyba rock jakiś. Przejeżdżam jeszcze przez
pełen OGROMNYCH platanów park po drugiej stronie Dunaju. Platany prawie jak w
Budapeszcie, na Wyspie Św. Małgorzaty :) Zaliczam też co za tym idzie dwa mosty. Słynny most SNP, oraz
„Stary Most” – tak jest on opisany na mapie. Parę fotek tu, parę fotek tam.
Penetruję również różne mroczne zaułki tego ciekawego miasta ;) Z ciekawostek
widziałem 4-osiowy, 3-członowy trolejbus. Z wyglądu jaka Solaris, ale ma logo
Skody. Może licencja jakaś, albo co? No jakoś musi sobie radzić to spore
miasto, metra się nie dorobili ciągle. Oczywiście przeszkadza trochę senność,
kilka razy musiałem kimnąć na ławeczkach, murkach itp. Gdy zbliża się godzina
3-cia, jak zbliżam się powoli do Hlavnej Stanicy. Dworzec zamknięty w godzinach
0.00 – 3.00. Nic dziwnego, jest tu trochę syf, sporo bezdomnych i innych podejrzanych
typów. Jakby był otwarty byłoby więcej bezdomnych, i więcej syfu. Odjazd 3.27.
Zdążam coś tam kupić w automacie do picia, ale do jedzenia już nie. Bistra
wszystkie pozamykane. Ale to nic, bo przez sen nie czuje się głodu ;) A podróż
pierwszym pociągiem mija mi głównie właśnie na spaniu. Ustawiam oczywiście
budzik żeby nie przespać przesiadki. W Kralovanach po 6 rano. Położona między
górami, w dolinie Wagu stacyjka tonie w chmurach, i rześkim chłodzie poranku.
Tu na stacji zdążam kupić więcej w automatach. Drugi etap kolejowej podróży to
stary spalinowy szynobus do Trsteny. Ten sam od lat, i tak samo od lat tłucze
się nieśpiesznie po koślawych szynach, łomocząc co chwila kołami o przerwy w
szynach – taki stary jest tutaj tor. Tym razem planowo udaje mi się dotrzeć do
Trzciany, a nie do Niżnej. Przede mną ostatnia prosta – ok. 50km do Rabki. Do
Czarnego Dunajca moją ulubioną ścieżką rowerową, idącą szlakiem dawnej linii
kolejowej. Poranne mgły szybko ustępują, i robi się piękna, słoneczna pogoda.
Dziś idzie mi dużo lepiej niż tydzień temu, kryzysu brak :) W pewnym momencie
łapię wręcz drugi oddech, i ścigam się z jakimś kolesiem na szosówce (nie wiem
czy to było mądre). W Czarnym Dunajcu tym razem Dziki Byk otvoreny na szczęście
:) Wciągam ociekającego tłuszczem burgera tak aby do Rabki nie brakło mi mocy.
Te z Maca się nie umywają do tego giganta, a cena znośna (chyba 35zł). W dobrej
formie wciągam przełęcz Pieniążkowicką, a końcówka to już formalność :) Sru w
dół wojewódzką przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do Rabki. Jakieś tam zakupy
w centrum, i jeszcze tylko dotoczyć się na kwaterę - ostatni podjazd. W
domu o 13.30.
W sumie udana wycieczka. Gyoru co prawda nie osiągnąłem, ale
pierwszy raz dotarłem do Nitry, zaliczyłem też trochę nowych dróg. Po prostu
taka Bratysława inną drogą wyszła :)
7.30 (czw) - 13.30 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025
Pętelka
d a n e w y j a z d u
64.80 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Królowa Beskidów, Babia Góra dziś tonęła w chmurach.
Dziś niepewna pogoda, zachmurzonko, chłód i coś tam pokropuje. A wyszła mi taka fajna pętelka, odkryłem ciekawą drogę którą nigdy nie jechałem. Przez Podszkle. A potem przed Odrowąż, ale to już kiedyś jechałem.
https://photos.app.goo.gl/F9BVk7dYM6oQVvRV7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19402341964
12.30 - 19.00
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Gorce Tour I
d a n e w y j a z d u
130.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Piękny rynek w Krościenku
A dziś zwlokłem się z wyra nieco wcześniej, aby oblecieć Gorce dookoła. Szybki zjazd do Mszany, no a potem wspin pod górkę, na przeł. Przysłop. Po drodze doglądnąłem budowy dwóch nowych mostów. Cudowny zjazd przez Kamienicę, Zabrzeż do Krościenka. Przeł. Snozka wchodzi oczywiście gładko. Jakaś tam fotka pomnika, organów Hasiora, jeziora, Tatr itp. Potem fajny odcinek trasą Velo Dunajec do N. Targu. Syfiasty kebab w mieście. Wróciłem przez przeł. Sieniawską i Rabę Wyżną. Jakieś tam opady szły na radarach, ale nie doszły. Ino się ździebko zachmurzyło i ochłodziło. Taki mój klasyk, pętelką wokół Gorców zawsze spoko :)
https://photos.app.goo.gl/eoGmsTHsAuPFMQQw7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394912111
9.20 - 21.25
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
Zakopane
d a n e w y j a z d u
103.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Niezła chałupa, 5 pięter :D
Co się odwlecze, to nie uciecze. Zakopane zdobyłem dziś. Wciągłem treningowo 20% ściankę w Rdzawce. Zakosami i z odpoczynkami, ale dało radę. (moja jedynka to 34x32). Potem kawałek poleciałem PUSTĄ już teraz Zakopianką. Pustą, bo cały ruch przeniesiony jest na nowy szlak drogi, tymi wielkimi estakadami. Za N. Targiem oczywiście Zakopianka jest stara, ale można ominąć ruchliwą szosę bokami - równoległymi drogami raz jedną, raz drugą stroną krajówki. Coś niecoś pozwiedzałem polską stolicę kiczu oraz drożyzny, a powrót do Rabki DW przez Chochołów, Cz. Dunajec. Na podjeździe na przeł. Pieniążkowicką upewniłem się - tak, noga podaje :) Moc nie z tej ziemi.
https://photos.app.goo.gl/KBmrGic9Kzc3pVHEA
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394885657
11.10 - 21.25
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
New Targ
d a n e w y j a z d u
78.90 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Z 3-4h siedziałem pod tą remizą i czekałem na koniec deszczu, tak że fotka akuratna :)
Nie miałem za bardzo pomysłu na wycieczkę, myślałem że może zaliczę Zakopane? Z takim planem też wyjechałem. Wciągałem mega cheesburgera z 17zł na w moim ulubionym bistro na dworcu w Rabce, i uderzyłem DW przez Cz. Dunajec na Zako. Z początku pogoda nawet spoko, ale nie dane mi było dojechać do Zakopanego. W Koniówce skiepściło się tak z pogodą, że bite 3-4h czekałem pod wiatą przy OSP aż przestanie lać. Na radarach strefa deszczu od Bratysławy po Grodno :) Gdy zaczęło się wypogadzać skręciłem na New Targ. Pozwiedzałem nieco miasto, w tym odkryłem resztki torów kolejowych w lesie koło miasta. To ta linia której dziś brakuje ;) I zamiast pojechać pociągiem z N. Targu do Trzciany (SK) można pojechać rowerkiem trasą rowerową po dawnych nasypach kolejowych :) Na powrocie podziwiałem już otwarte estakady nowej Zakopianki wznoszące się ponad dolinami. Oraz zjechałem słynną 20% ścianką z Rdzawki do Rabki. Zjazd z duszą na ramieniu, na raty. Mój rower nie ma hamulców tylko zwalniacze.
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394863026
https://photos.app.goo.gl/4QxwSWaQHqstth276
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Bratysława I
d a n e w y j a z d u
467.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Strasznie spodobał mi się ten trolejbus, tak że umieszczę go jako fotka tytułowa, bo nie mam jakichś super zdjęć z Bratysławy.
Tak więc wychodzi mi że nie będę miał za dużo czasu na
aklimatyzację przed długą trasą - raptem jedno popołudnie. Na niedzielę
zapowiadane jest bowiem załamanie pogody, tj. front z deszczem. Wychodzi więc zatem że muszę więc wystartować w czwartek, tak żeby wrócić na sobotę. Nie mam za dużo
czasu na zastanawianie się, tak więc postanawiam polecieć standardzik – tj.
Bratysławę, znaną drogą.
Wieczorem robię kanapki z konserwą / dżemikiem, pakuję sakwę
i idę spać. Wstaję porządnie wyspany, start przed 8mą. Dodać należy, że w
trakcie tej trasy podejmuję pewne wyzwanie – walkę z moim energetycznym
nałogiem. Zero energoli. Takie jest postanowienie. Zamiast tego pudełko
kapsułek z kofeiną w razie senności. Pomimo że zgodnie z prognozami na początku
wieje mi prosto w twarz, jadę na zerowej kofeinie, a ostatnia długa trasa była
w sierpniu ub. roku… to idzie mi całkiem nienajgorzej :) Czuję tę moc w nogach,
jak za dawnych dobrych czasów. Wciągam lekutko przeł. Spytkowicką. Jest
czwartek, a więc na słynnej zatoczce mundurowi ostro pracują, kontrolują
podejrzane ciężąrówy. Dziś Służba Celno – Skarbowa. Szybka fotka Królowej
Beskidów – Babiej Góry, potem jeszcze transportu transformatorów z Węgier. I
sru w dół, na Chyżne, na Trzcianę. Jest bardzo gorąco (do upału trochę brakuje),
a wiatr dalej duje w twarz. Ale wiem że wg prognoz potem ma on ustąpić
(ustąpi). Przekroczenie Słowackiej granicy – czuć ten zew przygody, jak za
dawnych dobrych czasów :) Pauza na rynku w Twardoszynie, pod ogromnymi topolami.
Tutaj też małe, niedrogie zakupy w Lidlu. Silna wola działa, i nie kupuję
energola :) Zamiast tego jakiś owocowy napój piwny 0% (dokładnie to 0,3%). Łączę
go z kapsułką kofeiny, i oszukuję w ten sposób organizm że niby zapodałem mu
energetyka. Zaraz potem jest Oravsky Podzamok – oczywiście nie mogło zabraknąć
fotki mojego ulubionego zamku. Jeden mały podjazd, i w dół na Dolny Kubin.
Przeleciałem tranzytem, tak że fotki z miasta brak. Potem malowniczy odcinek doliną rzeki Oravy. Jazda chwilami mało przyjemna i niebezpieczna ze względu na
ciągnące główną szosą stada TIRów (środek tygodnia). Przejeżdżam przez
doskonale mi znane Kralovany (Królewiany). Tutaj bowiem zawsze na powrocie
pociągiem przesiadam się z pośpiesznego Tatran na regionalny szynobus do
Trzciany. Tutaj też rzeka Orava wpada do potężnego Wagu. Przez wiele kolejnych
kilometrów główna szosa wić się będzie właśnie wokół Wagu, i jej
zbiorników wodnych, zapór itp. Małe przypadkowe zwiedzanie Sucan (Sucanów?) i
zaraz jestem w Martinie. Tu mam plan wciągnąć wreszcie coś ciepłego w
McDonaldzie. Ogólnie nie przepadam za tą restauracją ze względu na wysokie ceny
w stosunku do ilości pożywienia. Ale za granicą jak znalazł, nie trzeba dukać
po słowacku ani angielsku żeby coś zamówić, tylko można sobie wyklikać na
ekranie. Plus dodatkowo dorwałem gniazdko, i podładowałem telefon :) Jeden
zestaw nie wystarczył, musiałem oczywiście domówić drugi, bo j.w. jedzenia mało. Więcej tych kolorowych papierków, opakowanek niż jedzenia :D W Martinie zrobiłem
też zakupy na noc w Kauflandzie, i wpadłem na inny genialny pomysł – w kiblu w
tym markecie zmyłem z siebie część skorupy z potu i z kremu z filtrem. Od razu
przyjemniej się będzie jechać a Słońce już powoli zachodzi. Za Martinem kolejny
malowniczy odcinek doliną Wagu. Ilość TIRów jakby zmniejsza się – coraz większa
ilość kierowców idzie spać w ciężarówkach na przydrożnych parkingach. Są tu też
malownicze ruiny zamku na skale – na fotce za wiela jednak nie widać. Zbliżam
się do Żyliny, kolejnego milestone’a. Milestone’a – bo stąd do Bratysławy jest
równe 200km. Zaczyna niepokoić mnie stan nieba. Chmury nad górami po prawej
stronie są takie jakie ciemniejsze niż te po lewej ;) No tak – patrzę na
radary, i faktycznie idzie burza. Za chwilę też widzę pierwszy błysk. Wrzucam
na blat i pędzę coraz szybciej aby zdążyć do miasta przed ulewą. Najpierw
główną szosą, potem alejką wzdłuż zalewu na Wagu. Gdy dopada mnie deszcz chowam
na Slovnafcie na przedmieściach. Ostatecznie jednak z dużej chmury mały
deszcz. Popadało 5 minut i przestało a główna część burzy przeszła bokiem, po
prawej, w czym upewnia mnie radar burzowy. Nie wiem jak ja mogłem kiedyś
jeździć bez tego wynalazku?! Na radarach przede mną czysto, mogę śmiało jechać
dalej. Jakieś tam zwiedzanie przejazdem Żyliny, centrum, pokręciłem się też po
chaszczach pod estakadami. I jest słynny drogowskaz: BRATISLAVA 200KM. Zapada noc.
W dalszym ciągu zero energoli :) Pierwszą senność zwalczam mała drzemką na
przystanku +kapsułką kofeiny. Przy próbie spożycia serka topionego-serdelka do
chlebka jego część ląduje na rowerze i na moim ubraniu ;) Z charakterystycznych
miejscowości mijam Povazską Bystricę. Charakterystyczny jest tu dokładnie
wysoki biurowiec-wieżowiec w centrum miasta. Ruch na drodze całkiem maleje, nie
tylko ze względu na noc. Ale również z powodu że główny ciężar przejmuje tu
droga ekspresowa, która wije się raz po lewej, raz po prawej stronie starej
szosy. Chwila moment, i po lewej mijam charakterystyczną cementownię. Noc
powoli dobiega końca. Była dość ciepła i całkiem przyjemna, senność za bardzo
nie dokuczała. Mijam znajomą cukrownię, i docieram do Trenczyna. Miasto z
charakterystycznym zamkiem na skale w centrum. Oraz z mostem nad wielkim (coraz
większym) Wagiem. Od dawna chodzi mi coś ciepłego do jedzenia po głowie, jest
jednak za wcześnie, wszystko zamknięte. Trudno, zadowalam się kolejnym serkiem
(tym razem lepiej mi poszło otwieranie) i chlebkiem. Gorący dzień rozkręca się
na dobre. Resztki senności zwalczam drzemką na przystanku. W międzyczasie ze
strefy gór wjeżdżam na równiny południowej Słowacji. Choć jakieś niewysokie
górki widać na horyzoncie po prawej stronie. Po roślinności widać że jest tu
nieco cieplejszy klimat. Coraz więcej akacji, i innych gatunków liściastych.
Kolejny kamień milowy to chłodnie kominowe na horyzoncie po prawej. Są to
kominy atomnej elektrostancji. Świadczą one niezbicie, iż przybliżam się do
Bratysławy :) W Pieszczanach wreszcie posilam się czymś ciepłym. Trzema
kawałkami pizzy, każdy do 2EUR. Nawet niedrogo, bo kawałki całkiem spore. Mała
rundka po Pieszczanach, a potem łapie mnie kryzys. Do tego stopnia że zalegam
na dłuższą chwilę w cieniu drzew przy polnej drodze. Upalne kilometry ciągną
się niemiłosiernie. Doczołguję się do Trnavy, a za miastem zaś… Tak :) Na
horyzoncie, na jednym ze wzgórz po prawej widzę majaczącą wysoką sylwetkę wieży TV w Bratysławie :) Byłem pod nią chyba 2 lata temu. Nabieram sił w chłodnej
oazie. Tzn. klimatyzowanym budynku stacji OMV, gdzie wciągam zimny napój z
witaminkami (nie energetyk), jakąś bułę, oraz podładowuję tel. Senec przelatuję
tranzytem, gdyż łapię drugi oddech. Czuję bliskość celu. Dwa czyste, piękne małe jeziorka po prawej przypominają mi o nagrodzie jakąś zaraz otrzymam :) O
kąpieli w Złotych Piaskach – zalewie na przedmieściach Bratysławy. BRATISLAVA!!! Cel osiągam ok. godz. 16. Jedyne co mi teraz chodzi po głowie to
wspomniana kąpiel. Z podekscytowania mylę estakady. Skręcam o jedną za
wcześnie. Wreszcie jestem w lasku na zalewem, szukam dogodnego miejsca, ściągam
przepocone łachy i zanurzam się po głowę w chłodnej wodzie… Relaks w wodzi trwa
całkiem długo, bo chyba z godzinę. Czas podziałać coś dalej w kwestii
zwiedzania. Wdziewam więc czyste szaty, i ruszam na podbój Bratysławy. Niestety
rozwaliłem sobie okulary, tzn. nadepnąłem je i wyłamałem zawias… Kleję to jakoś
taśmą byle się trzymało… Jest po 18tej, a w planie jest pociąg o 3.27 w nocy
tak że czasu sporo. Najsamprzód odrobina MTB na szosówce, czyli objazd zalewu terenową ścieżką. Mijam strefę dla nudystów, niestety jak zwykle większość z
nich to obleśne grube chłopy z wielki brzucholami i ujami na wierzchu. Następnie
tłukę się powoli w stronę centrum, jadę na pamięć, tak że trochu błądzę. Tłukę
to dobre słowo, o tak. Mam tu na myśli "chodniki" w Bratysławie. Te koślawe łaty
asfaltu z dziurami poprzez które wyrastają chwasty to wylewali chyba jeszcze
czechosłowaccy towarzysze ;) I tak wygląda całe miasto, z małymi wyjątkami. I
inne miasta, Koszyce itp. podobnie. Tu jest po prostu chyba taki zwyczaj, taki
nawyk, że chodniki są po prostu mało ważnym elementem infrastruktury. Nawet jak
wymieniają nawierzchnię drogi, i kładą nowiutki gładziutki asfalt, to chodniki zostawiają stare. Co najwyżej dorzucą łopatę asfaltu w jakieś większe wyrwy :D Toczę
się dalej z obolałymi od drgań dłońmi, i zwiedzam. Wciągam pysznego burgera z
pysznymi frytami (przydrogie toto), robię zakupy w małym Tesco na noc. Zakupuję
przez tel. bilety – 16 EUR czyli niedużo. I kontynuuję zwiedzanie. Ogólnie jest
to miasto kontrastów. Z jednej strony są wypasione fury słowackich bogaczy, są
też stare ciężarowe Tatry z nosem, które wloką za sobą pióropusz czarnego
cuchnącego dymu. Są sięgające niebios szklane wieże, niektóre prawie jak
Warszawie… Z drugiej zaraz obok takiej szklanej wieży jest jakiś zabytkowy
opuszczony pałac, pobazgrany spreyem, z którego lecą cegły. A przed nim pełny
śmieci zarośnięty plac ze spalonym wrakiem samochodu… Itp. itd. Do tego
wszechobecne pamiątki po poprzednim ustroju. Jakieś płaskorzeźby, pomniki,
tablice przedstawiające kult pracy, potęgę socjalizmu itp. itd… No Bratysława
ma swój specyficzny klimat. Zwiedzanie obejmuje również wjazd na wzgórze
zamkowe, przejazd mostem SNP, pałac prezydencki (?). Jakieś tam błądzenie po rozimprezowanych
zakamarkach starego miasta, byłem też w dzielnicy nowych apartamentowców. Noc
jest bardzo ciepła. Termometr o 23ciej pokazuje 25’C! Pora toczyć się na
dworzec. Ogólnie to mam dość, męczy mnie senność, musiałem się w parku
zdrzemnąć, i bolą mnie dłonie. W pociągu (Tatran) wpieprzam rower w kąt, a swój
tyłek wpieprzam w pierwszy lepszy fotel. Jeszcze tylko okazuję bilet do
kontroli, ustawiam budzik żeby nie minąć Kralovan…. I dobranoc!
HRRRRRR...
Budzę się
kawałek przed Kralovanami. W Kralovanach o 6 tej. Jest 20+ minut na przesiadkę
tak że zdążam wychylić gorącą herbatkę z automatu. Przesiadka do klimatycznego,
spalinowego szynobusu. Który też chyba pamięta czasy Ceskoslovensko. Tu również
zajmuję się głównie spaniem. Diesel ryczy pod podłogą, pociąg się telepie po
koślawych torach, i co chwila łomocze kołami o przerwy w szynach (szyny też
pewnie made in CZSK). Ale w niczym nie przeszkadza to w drzemce, tak jestem zmęczony.
Pod koniec trasy konduktor do mnie w te słowa „je problem, wyłuka”. Już wiem co
to oznacza… +10km gratis. Pociąg dojedzie tylko do Niżnej. Z Niżnej do Trzciany
jest autobus zastępczy ale roweru przewieźć się raczej nie da. Nie będę się
kłócił o 10km, żadna różnica. W Niżnej wpadam jednak na głupi pomysł. Zamiast
po bożemu szosą, szukam jakiejś ścieżki rowerowej, szlaku Velo wzdłuż rzeki,
aby dotrzeć nią do Trzciany. VELO SRELO. Tzn. ścieżka jest ale taka gruntowa,
terenowa :D Bez sensu, straciłem czas i dotrzęsło mi jeszcze bardziej moje
obolałe dłonie. W Trzcianie wskakuję natomiast na trasę Velo która na pewno
jest, i która jest bardzo fajna :) Asfaltowa trasa prowadzi szlakiem starego
toru kolejowego do N. Targu. Ja dojadę nią zaś do Czarnego Dunajca. Trasa
bardzo malownicza i w ogóle super alternatywa dla głównej drogi przez Chyżne. Tylko
że ja ledwo jadę, mam dość. W Cz. Dunajcu dopadam wielkiego burgera, i wreszcie
pierwszego tej trasy energola. Oj postawiło mnie to combo na nogi :) Tak że przeł. Pieniążkowicką (droga wojewódzka) wciągam w dobrej formie. No a potem to
już formalność. Długi łagodny zjazd przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do
Rabki. W centrum zakupy, drugi malutki energetyczek. A co należy mi się, w
nagrodę za moją silną wolę ;) Kupuję też tanie okulary przeciwsłoneczne, z
których przełożę sobie zauszniki aby nareperować rozwalone okulary. Na kwaterze
po 14tej.
Udana wycieczka, Bratysława zawsze spoko :) Coś tam
pozwiedzane, coś zobaczone, forma w normie – a poprzednia długa trasa była
przecież w sierpniu.
https://photos.app.goo.gl/JyiyDdsHCbvKh1sQ7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394826877
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394841825
7.45 (czw) - 14.00 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025
Krk - Rabka
d a n e w y j a z d u
69.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Dojazd na urlop. Krk - Wieliczka - Dobczyce - Wiśniowa - Kasina - Mszana - Rabka. Gorąc fest.
Pierwszy raz udało mi się przyjechać do gospodarzy o ludzkiej porze, tj. koło 17tej a nie 22-23...
10.40 - 16.50
https://photos.app.goo.gl/XQaomVNkNrfVc2SE6
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025