! Wycieczka Sezonu 2021
Dystans całkowity: | 469.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 469.07 km |
Więcej statystyk |
Wycieczka idealna
d a n e w y j a z d u
469.07 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/eUPhK7gEmJvzD4KB8
https://www.alltrails.com/explore/map/10-12-09-2021-budapest-b9a25e4?u=m
Plan ten trasy zmieniał się wielokrotnie, celem była coraz
to inna Europejska metropolia. Najpierw miał być Berlin, potem Praga. A to
wszystko za sprawą ciągle zmieniających się prognoz pogody. Z dnia na dzień
wróżby meteorologów były coraz to bardziej niekorzystne, coraz bardziej burzowo-deszczowe
dla zachodu Europy. W końcu kolorowe grafiki opadów na mapach sięgnęły nawet i
Wiednia/Bratysławy. Pogodnie miało być tylko centralnie na południu. Tak więc
Budapeszt wybrał się sam. Byłem w Budapeszcie 3 tyg. temu - ale z Rabki, tak jak zawsze. Tym
razem zaś pierwszy raz w karierze zaatakuję stolicę Węgier z Krakowa :)
Wyruszam piątkowym (urlop) rankiem, i obieram kurs na
doskonale znany, i daaawno niejeżdżony skrót do Myślenic – w poprzek Pogórza
Wielickiego. Stare śmieci po prostu, 10 lat temu gdy byłem jeszcze niedzielnym
rowerzystą na tych właśnie pagórkach budowałem formę, i walczyłem z własnymi
słabościami. Ta trasa to również wielki powrót bananów – dawno przestałem je
brać na drogę, i zacząłem żreć słodycze, pora to zmienić :) W narastającym coraz bardziej zaduchu mijam
kolejne doskonale znane ścianki, wioski, zakręty. Koźmice, Gorzków, Borzęta. Na
zjeździe wojewódzką do Myślenic max niecałe 70 z tego co pamiętam. W
Myślenicach małe zakupy, i wskakuję na drogę techniczną wzdłuż Zakopianki.
Odcinek ten, gdzie szosa wije się malowniczo doliną rzeki Raby jest nie mniej
malowniczy niż dalszy jego, górski ciąg. A boczna droga techniczna lokalnego
zapewnia przyjemną i bezpieczną jazdę rowerem. Za którymś zakrętem na środku horyzontu
wyrasta potężny masyw Szczebla. Dzięki otwartemu kolejnemu odcinkowi expresówki
nie trzeba już jechać bokami przez Tokarnię, Łętownię. Zamiast tego polecieć
można starym biegiem Zakopianki, zdegradowanym do drogi ruchu lokalnego. A gdy otworzą tunel pod Luboniem ta stara, pusta krajówka będzie jeszcze dłuższa. Mniej
komfortowym fragmentem, tj. starą szosą razem z dużym ruchem jechałem raptem
kilka km (Naprawa – Rabka). Bardzo efektownie wyglądają te wkomponowane w
górski krajobraz potężne estakady, węzły itp. Po drodze piękny widok na pasmo Pasmo Policy (przejechałem je kiedyś na MTB), i Królowę Beskidów - Babią Górę. W Rabce odbijam w krajówkę na
Chyżne. Sprawnie nawijam kolejne kilometry, zaraz po prawej po raz kolejny wyłania się potężna sylwetka Babiej Góry. Tym razem bliżej, i bez Policy. Podjazd na przełęcz, pauza na parkingu. O tym że zbliżam się
do granicy informuje mnie wyłaniająca się po lewej stronie piękna panorama Tatr. Przygoda rozkręca się na dobre :) Na Słowacji melduję się o 15tej, po 7h
jazdy, jest to standardowy dla mnie czas. Policji chyba znudziło się
kontrolowanie paszportów kowidowych, któryś już raz z rzędu machają ręką gdy
próbuję wyciągać telefon. Zaraz wita mnie Trzciana ze swoim wyremontowanym,
nowiutkim mostem. A zaraz potem Twardoszyn, z ryneczkiem tonącym w cieniu
ogromnych topoli. Kolejne zakręty wijącej się doliną rzeki Oravy szosy coraz
bardziej przybliżają mnie do kolejnego checkpointu – imponującego zamku w
Oravskim Podzamczu. Jest to mój number one jak chodzi o zamki. Najwyższe jego
kondygnacje przyklejone są do strzelistej skały, i górują ponad 100m nad
okolicą! Kawałek dalej znajoma elektrownia (?), i również znajomy, potężny
grzbiet Wielkiego Chocza wznoszącego się ponad Dolnym Kubinem. W Kubinie robię tanie
mniej drogie zakupy w Lidlu, i skręcam w Route 59 na Rozumberok. Jakiś wypadek,
korek, zablokowana droga, ale dla roweru to nie problem. Wciągam hot dogi na
Slovnafcie i w promieniach zachodzącego Słońca wspinam się na przełęcz bez nazwy. Tyle mają tych przełęczy na Słowacji że nie dziwota że nie chce im się
ich wszystkich nazywać. Szybkim zjazdem teleportuję się do Rozumberoka. Jakieś
tam zwiedzanie przejazdem, i rozpoczynam atak na najwyższy punkt tej trasy - Sedlo Donowały, niemal 1000m n.p.m. Byłem kilka razy ale dziś pierwszy raz wciągam ten podjazd nocą. Jest
bardzo klimatycznie, cicho, głucho, miliony gwiazd, Droga Mleczna i te sprawy.
Jakiś kierowca zatrzymuje się i pyta mnie o drogę ale wiele nie jestem w stanie
Mu pomóc, poza pokazaniem swojego GPSa w telefonie. Po którymś z kolei zakręcie
dostrzegam długo wyczekiwane sztuczne światła – znak, że docieram do szczytu.
Pełno te szeroko pojętej infrastruktury narciarsko-turystyczno-hotelowej.
Ciekawostką zaś są dwie charakterystyczne kładki/bramy ponad szosą, z reklamą
Audi, pewnie sponsora. Jeśli się nie mylę to zimą są one pokryte śniegiem i
umożliwiają przejazd na nartach narciarzom. Jest po godz. 23ciej., w kolibie (karczmie) muzyka, śmiech, gwar. Ja tymczasem robię kilka dokumentacyjnych fotek, szybkie Zdrowaś Maryjo ;) i puszczam się serpentynami w dół. Prędkości nie
takie jak za dnia, 60ki nie przekraczałem, ale i tak było fajnie :) Następna
fotka dopiero w Bańskiej Bystrzycy, ponad 20km zjazdu dalej. Coś niecoś jak
zawsze sobie zwiedzam. Rynek z obeliskiem (z czerwoną gwiazdą), centrum
handlowo-biznesowe Europa z wysokim wieżowcem itp. itd. I wylatuję na Zwoleń
boczną drogą wzdłuż autostrady. Mijam Letisko Sliac, oraz zakłady przemysłowe
emitujące charakterystyczny, jakby gumowy zapach. W Zwoleniu trochę sobie
pobłądziłem po osiedlach zanim dotarłem do centrum. Wychodzę na ostatnią prostą,
Route Sixty Six ku Węgierskiej granicy, jakieś 60km. Ale jako że cała do tej
pory trasa jest znanym śladem, jechałem nią do Budapesztu dwa razy, postanawiam
urozmaicić sobie chociaż tą końcówkę. Po paru km zjeżdżam z 66ki w boczniejsze,
trzycyfrowe drogi na Velky Krtis (Wielki Krzyż?). Pogoda wciąż niesamowicie
stabilna, tak wg prognoz jak i wg widoku nieba, które tonie w gwiazdach. Ciągle
też ciepło, krótkie spodenki zamienię na długie dopiero koło świtu. Ten wita
mnie po drodze na Wielki Krzyż. Wstający nowy dzień ujawnia piękno otaczających
mnie okolic. Prawdziwe Słowackie, biedne zadupia, takie jak na wschodzie, w
Kraju Koszyckim. Rozpoczynający się podjazd jest prawdziwym wybawieniem przy
chłodnym świcie. Wjeżdżam nie na typową przełęcz tylko na swego rodzaju wyżynę,
która ciągnąć się będzie kawałek i zakończy zjazdem do Velkiego Krtisu. Słonko
przygrzewa coraz mocniej, tak że drzemka na przystanku jest całkiem błoga i
przyjemna :) Droga sąsiaduje z „Vojennym obwodem”, czyli zapewne poligonem
wojskowym. Upewnia mnie w tym wspinająca się pod górę z rykiem silnika wojskowa
Tatra. Wspomniany już karkołomny (dziury) zjazd prowadzi mnie przez Modry Kamień
do Wielkiego Krzyża. Jakkolwiek cała Słowacja nie jest bogatym krajem tak tutaj
widać że to taka Słowacja B jest. Zardzewiałem słupy, brązowe od rdzy
przystanki, dziurawe niczym ser szwajcarski drogi. Do centrum nie wjeżdżam,
robię tylko zakupy na Slovnafcie, ciekawość coraz bardziej ciągnie mnie ku
Węgierskiej granicy. Jest pierwszy drogowskaz na Budapeszt. 80km. Węgry witają mnie obskurnym, zdewastowanym, dawnym przejściem
granicznym, czyli taki standard. Pierwsze miasteczko za granicą również ma
standardową dla Węgier, długą, bo 14 literową nazwę. Z pięcioma literkami „A”
(o dziwo nie ma zaś żadnych dziwnych ogonków). Przejazdem sobie zwiedzam, dalej
podziwiając piękno Węgierskiego języka ;) Upał robi się coraz większy. Pewnym
wybawieniem od rozpalonej patelni asfaltu pośród słonecznikowych pól są odcinki
przez las. Akacjowe lasy – natężenie drzew tego gatunku jest na Węgrzech
ogromne. Docieram do znanego mi już Retsagu. Hopki za Retsagiem już mnie wykańczają, sporo odpoczywam w cieniu tych akacjowych gajów. Węgry to raczej
płaski kraj, ale północny ich skraj to to samo co południowa Słowacja, czyli po
prostu niewysokie, ale góry. Pagórki kończą się szybkim zjazdem do Vac. Stąd Do
stolicy już tylko ostatnia PŁASKA prosta – 30km wzdłuż Dunaju, poprzez miasta
przyklejone od północy do Budapesztańskiej aglomeracji. Vac, God, Dunakeszi. Ten
ostatni odcinek to zawsze czysta formalność, ale tym razem uda mi się tą
formalność dodatkowo umilić :) A było to tak: w Vac znów uciekł mi prom na
drugą stronę rzeki, którym zawsze chciałem się przepłynąć. I który zawsze mi ucieka, zawsze trzeba czekać godzinę następny kurs, i zawsze nie chce mi się czekać.
Ale tym razem to dobrze, bo dzięki temu wreszcie odkryłem że megafajna ścieżka
rowerowa, alejka wśród wielkich platanów (drugie typowe dla Węgier drzewo) i chaszczy doliny Dunaju wcale nie
kończy się po kilku km. Ona ciągnie się dalej, aż do samego Budapesztu :) I
jest o wiele przyjemniejszą alternatywą dla ruchliwej głównej szosy którą
wcześniej zawsze jeździłem. Droga rowerowa kluczy raz takimi właśnie platanowymi/akacjowymi
lasami w dolinie rzeki, potem biegnie bocznymi uliczkami wśród domków
jednorodzinnych, potem znowu poprzez nadrzeczne łąki i zarośla. Mija przystań
dla żaglówek, stawy rybne a nawet można zajechać na plażę nad Dunajem – tu
podziwiam zachód Słońca nad rzeką. Myślałem czy by się trochę nie umyć ale nie
zaryzykowałem jednak, nie wiem czy ta woda nadaje się do kąpieli. Jest też
odcinek z deptakiem, promenadą. Jeden z najfajniejszych epizodów wycieczki to
właśnie ta ścieżka rowerowa z Vac do stolicy. Zbliża się wieczór, do Budapesztu
dojeżdżam o 19.30. Sprawa pociągu do Krk wygląda tak że ostatni tego dnia
odjeżdża po 20tej, a następny jutro o 8mej. Specjalnie jadę tak żeby nie zdążyć
na ten wieczorny, żeby przypadkiem nie wpadł mi do głowy głupi pomysł wracać od
razu do domu ;) No i udało się, nie zdążyłem! I mam całą noc, praktycznie 12
godzin na zwiedzanie :) Pierwsze o czym marzę to zjeść coś ciepłego i
NIESŁODKIEGO. Kieruję się zatem na centrum, dobrze znaną główną szosą, pod
efektowym mostem, obok portu/stoczni na Dunaju itp. W centrum w przejściu
podziemnym kieruję się do pierwszego lepszego fast fooda. Pokazuję palcem,
kiwam głową, przytakuję „yhmm”, yes, ja, tak, jawohl itp. itd. No nie jest to
łatwa sprawa porozumieć się z Węgierką która nie zna ang. ;) Nawet nie wiem co
zamówiłem. Okazuje się że zamówiłem coś w rodzaju naleśników, wypełnionych
białym mięsem i warzywami (w roli głównej papryka) z dosypanymi ostrymi
„chipsami”. Trochę ostre ale bardzo dobre. Program zwiedzania Budapesztu mam
bardzo obszerny. Najsamprzód objeżdżam dookoła pełną wielkich platanów Wyspę Małgorzaty. Obejrzałem tam fontannę podświetlaną różnymi grafikami, animacjami. Przejechałem się co
najmniej 3 (może czterema?) mostami: Małgorzaty, Elżbiety, Wolności chyba i
jeszcze jakimiś. Najbardziej efektowny z Budapesztańskich mostów - Łańcuchowy -
niestety jest w remoncie, zamknięty i niepodświetlony. Oczywiście był też
Parlament. Najpierw z bliska – oprócz pięknej iluminacji uwagą zwracają
unoszące się w powietrzu, świecące złote gwiazdki (?!) – nie wiem co to było. Na tym zdjęciu to widać. Natomiast widok parlamentu z drugiej strony Dunaju (pierwszy raz widzę go w
nocy) był zdecydowanie jednym z mocniejszych widoków w całej mojej rowerowej
karierze. Z nowości odwiedziłem wreszcie zamek. Jego bryła jest tak ogromna, że
całkowicie pochłania, przytłacza on wzgórze na którym stoi. Wjechałem na szczyt
serpentynkami, potem trochę prowadziłem, trochę pownosiłem rower po schodach. Bajerka z Niemcem, który pomógł mi zrobić zdjęcie na tle pomnika. Potem objeżdżam osiedla,
blokowiska, przejścia podziemne/stacje metra, wszystkiego po trochu
pozwiedzałem. Jedna np. stacja jest tak stylizowana że tam niby wykopano jakieś wielkie archeologiczne odkrycia, fragmenty starych budowli itp. Ale wydaje mi się że to tylko odlana z cementu tandeta. W innym z przejść kupiłem burgera tak ogromnego że nie dałem
rady go zjeść całego. Z ogólnych spostrzeżeń i rozkminek - Budapeszt nocą też się bawi ale tak jakby kulturalniej niż
np. Polskie wielkie miasta. Nie widać awantur, niebieskich świateł
policji/pogotowia, żygających/lejących gdzie popadnie imprezowiczów/imprezowiczek.
Puste butelki gdy nie mieszczą się w koszach na śmieci układane są ładnie obok
nich a nie walają się po chodnikach. Na koniec jeszcze raz na Wyspę Małgorzaty,
i powoli zaczyna świtać. Kieruję się na dworzec, ten co zawsze - Nyugati.
Wyróżnia się on nietypowym układem – jest to dworzec końcowy, oraz wielką
zabytkową halą. Wciągam kilka ćwiartek pizzy, kupuję bilety. Tym razem poszło
mi o wiele łatwiej niż zwykle. Nie tylko z powodu większego doświadczenia ale
gdy łaziłem po dworcu z rowerem podszedł do mnie Pan z obsługi, i po ang.
powiedział gdzie są międzynarodowe kasy biletowe. W oczekiwaniu na pociąg
dokupuję i wciągam kolejne, i kolejne ćwiartki pizzy - uzbierały by się z nich co najmniej 2 spore pizze. Oraz podziwiam otaczający
mnie uroczy Węgierski nieład, Węgierski pierdolnik :) Kto był na Węgrzech ten
wie o co chodzi. Pociąg (bezpośredni) odjeżdża 8.40, w Krk planowo 17.40. Ta 9
godzinna podróż była również bardzo przyjemna, bo lubię jeździć pociągami i
była pięknym epilogiem tej wycieczki. Wycieczki Idealnej :)
Wycieczka Idealna. Dlaczego idealna? Bo wszystko szło
idealnie, było jak trzeba, było po mojej myśli:
Bo pierwszy raz dojechałem do stolicy Węgier z Krakowa, dwa
poprzednie dojazdy były easy mode’m z Rabki. Pogoda – żyleta, i to nie tylko
jak wrzesień. Dni na granicy upału (ale nie powyżej tej granicy) i ciepłe noce,
umożliwiające komfortową nie tylko jazdę ale i odpoczynki bez wyziębienia. Warunki wiatrowe – neutralne, wiatr
nie pomagał ale i nie przeszkadzał. Idąc dalej: tak wg prognoz meteo i wg moich
obserwacji nieba - przez całą trasę, cały jej czas, było 0,0% (słownie: zero
procent) szans na deszcz, burzę, na choćby jedną kroplę z nieba. Zero awarii,
problemów ze sprzętem, ekwipunkiem. Zero dolegliwości, boleści, żadnych większych
problemów z sennością – pierwszą noc przejechałem na kofeinie, pierwsza drzemka
dopiero o poranku drugiego dnia. Druga noc również bez senności, kolejne
drzemki dopiero w pociągu. Kondycja dopisała, jakiś tam nieduży, łatwy do
pokonania kryzys dopadł mnie jedynie drugiego upalnego popołudnia kawałek przez Budapesztem.
Nowe drogi – za Zwoleniem coś mnie tchnęło, skręciłem i zaliczyłem Velki Krtis + nowe przejście
graniczne + kawałek po Węgrzech też nowymi drogami. Do tego ten odcinek Vac –
Budapeszt ścieżką rowerową brzegiem Dunaju :) Zwiedzanie celu – 12 godzin to
chyba mój rekord, odbiłem sobie po Wiedniu i Budapeszcie z poprzednich
miesięcy, z których musiałem szybko się zawijać bo pociągi się nie ułożyły tak jak
trzeba. No i ten powrót pociągiem – bezpośredni, bezproblemowy, komfortowy,
taka po prostu wisienka na torcie :)
8.00 (pt) - 18.35 (ndz)
(rozbieżność pomiędzy km we wpisie a tymi z mapki to efekt 12-godzinnej eksploracji Budapesztu)
Zaliczone szczyty:
Beskid Żywiecki:
Przeł. Bory Orawskie (Spytkowicka) 709
Wielka Fatra (SK)
Sedlo Dolovaly 950
Inne:
Wzgórze Zamkowe (Budapeszt) wys. ?
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, ! Wycieczka Sezonu 2021