Rabka 2019
Dystans całkowity: | 1100.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Maksymalna prędkość: | 72.50 km/h |
Suma podjazdów: | 10650 m |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 110.01 km |
Więcej statystyk |
Rabka - Krk
d a n e w y j a z d u
69.48 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:72.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Z urlopu. 72,5 na zjeździe z Wierzbanowskiej :)
10.50 - 15.00
AVS 22,2 (!)
Kategoria > km 050-099, Rabka 2019
Drobnica z Rabki 2
d a n e w y j a z d u
33.76 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Z początku sierpnia.
Kategoria Rabka 2019, Zbiorówka :(
Drobnica z Rabki 1
d a n e w y j a z d u
26.47 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Z końcówki lipca.
Kategoria Rabka 2019, Zbiorówka :(
Bratysława :)
d a n e w y j a z d u
428.49 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3750 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
(Ślad jest miejscami pocięty, brakuje też zwiedzania Bratysławy i 40+km z Trzciany do Rabki)
https://photos.app.goo.gl/vje1LhRAgnoeP4rg9
Nieco wymuszony urlop (remont mieszkania) poskutkował tygodniowym
wyjazdem tam gdzie zwykle, czyli do Rabki. Nie ukrywam trochę mi on pokrzyżował
plany na resztę sezonu, tyle celów jeszcze do zaliczenia. Ale skoro już jestem
w Rabce to wypada coś dłuższego przejechać. Wymyśliłem że poprawię Bratysławę
:) Poprawię, bo raptem kilka km zrobiłem tam w czasie przesiadki, gdy wracałem
pociągiem z Wiednia. Z Rabki ~350km. Powrót pociągiem wyglądałby tak:
Bratysława → Kralovany, Kralovany → Trzciana. Trzciana jest pod granicą, koło Chyżnego i stąd
jeszcze 40km na gumowych kołach do Rabki. To może wydawać się niewiarygodne ale
okazuje się że przez Słowację da się zaplanować trasę, która będzie względnie
płaska! 2500M UP (potem jednak wyszło więcej, ale i tak nie jakoś dużo) na 350km jak na Słowację to jest płasko ;) Jak? Trzeba jechać
wzdłuż rzek, które będą wpadać do kolejnych rzek. Za koleją: po kilkudziesięciu
km pagórków zaraz za granicą PL/SK wskakuję w dolinę rzeki Oravicy, potem
Oravy, następnie bardzo długa jazda doliną Wagu a końcówka to nizina Naddunajska, raptem 100m n.p.m. Nie żebym nie lubił jazdy po górach, po
prostu tym razem celem jest stolica Słowacji, a nie 1000m przełęcze w Niżnych Tatrach. W pt.
po południu raptem 70km dojazd na kwaterę w Rabce przypomniał mi że nogi
jeszcze zmęczone po Wiedniu. Trzeba trochę odczekać, wyruszę w połowie next
tygodnia. Uważnie śledzę prognozy pogody i wychodzi że codziennie ma być gorąco
i burzowo. Padło na wt./śr., wtedy miało być najmniej burzowo. Oczywiście w pon.
wieczorem prognoza na wt. się zmieniła – pogorszyła, na bardziej
deszczowo-burzową. Ale co zrobić, w miarę pewna prognoza na next dzień jest
poprzedniego dnia wieczór. Nie przewidzisz, taki mamy klimat.
Wygramalam się o 6.25. Drogi mokre, niebo całkiem zasnute
chmurami. Nie wygląda to dobrze. Nie zjechałem nawet do centrum Rabki i
lunęło.
Schowałem się pod dachem starego domu, więc nie zmokłem w ogóle. Ale jeśli tak ma
wyglądać dzisiejsza pogoda to waham się czy przełożyć tego na jutro. Po 20min.
przestaje padać. Toczę się powoli dalej, co chwila jednak staję i wertuję
prognozy pogody na telefonie. Zużyłem kilkanaście ?terii i nic nie wymyśliłem.
Jadę dalej, najwyżej się zawróci. Swoją drogą nie wiem czemu klimat w którym
żyjemy nazywa się umiarkowanym? Jest on totalnie nieprzewidywalny, i ta nazwa
jest nieadekwatna. Nie ma on umiarkowania pogodowych niespodziankach i
anomaliach. W Lewiatanie kupuję picie, w międzyczasie rozpogadza się coraz
bardziej. To dodaje wiary w powodzenie ambitnego bądź co bądź, przedsięwzięcia. Straciłem natomiast na
starcie co najmniej 45 minut. W coraz bardziej przygrzewającym Słońcu krajową
7eczką kieruję się ku Słowackiej ziemi. Choć oczywiście niepewność co do pogody
dalej jest – ciągle obserwuję kształty i kolory chmur kotłujących się na
horyzoncie. Na przystanku po drodze
śniadanie, w postaci chleba z pasztetem +
energetyka. Najwyższy chyba podjazd na trasie, na przeł. Spytkowicką, zjazd i
przed godz. 10 melduję się na granicy. Doskonale znany odcinek przez Trzcianę,
Twardoszyn do D. Kubina mija przyjemnie, pod znakiem radości z rozpoczynającej
się kolejnej rowerowej przygody :) To tu, to tam odpoczywam, jem, piję. Oraz
podziwiam uroki Słowackiej górsko – małomiasteczkowej, nieco biednej i
zaniedbanej, ale mimo to pięknej krainy. Te wyrastające spośród pól stare
fabryczki z jednym
kominem, pociesznie wyglądające, malutkie, 2-osiowe wagony
motorowe, podniszczone ale ciągle czynne pawilony handlowe z poprzedniego
ustroju, i to wszystko zatopione w pięknych zielonych dolinach czystych rzek i
otoczone pasmami dzikich gór. Wszystko to cholerrrnie mi się podoba :) I nie
pozwala się nudzić w trasie. Podziwiając to wszystko docieram do pierwszej
naprawdę konkretnej atrakcji – Zamku Orawskiego. Ekstraklasa jeśli
chodzi o zamki – przyklejony nie wiem jakim cudem do skały, wznosi się ponad
100m ponad lustro rzeki Orawy. Zawsze robi na mnie wielkie wrażenie. Po prostu
mój nr 1, spośród zamków jakie widziałem (na żywo). W Polsce takich nie
ma :)
Zdjęcia zabraknąć nie mogło. A że ciężarówka się wepchała? Trudno. Czy
każde zdjęcie musi być idealne? Wg mnie nie, zwłaszcza jeśli jest to fotka z czegoś tak
improwizowanego, szalonego, robionego na wariata jak tego typu tripy rowerowe.
Przed Kubinem niewielki podjazd, po nim szybki zjazd efektownymi estakadami do
centrum miasta. Wszystko z pięknym widokiem na
Wielki Chocz. W Kubinie
skwapliwie korzystam z kraniku z wodą, zmywając z siebie część brudu przed
nałożeniem kolejnej warstwy kremu z filtrem. Oraz wciągam szynkowo-syrową
bagietę (wiadomo ocb) oraz zmarzlinę (trochę trudniejsze, ale też można się
domyślić – lody). Przejeżdżam ciekawą, drewnianą
kładką nad Oravą. Ciekawą, bo
zadaszoną i pełną gablot/wystaw z jakimiś tam reklamami sklepów czy nawet
jakichś muzealnych eksponatów (?). Nie przyglądałem się tym razem, ale
wiem że coś takiego tam jest. Jeszcze ciekawostka w postaci takich oto
skorupek-
żółwików na auta ;) I obieram dalszy kurs, drogą nr 70 na Kralovany.
Sytuacja pogodowa znowu się pogarsza. Z tyłu nadciągają ciemne chmury, z przodu
też. Na szczęście te z tyłu są ciemniejsze. Tak sobie przynajmniej wmawiam ;) W
Kralovanach na rozstaju krajówek skręcam
w prawo, na Żylinę. I jest już coraz
gorzej, chmury są de facto nade mną. Po chwili zaczyna kropić, dociągam do
jakiegoś zajazdu i zastanawiam się co dalej. Przestaje, szkoda marnować czasu.
Deszcz dopada mnie kawałek dalej, z pół godziny siedzę pod wiaduktem. Jak
szybko przyszło, tak szybko poszło, pogoda w górach jest dynamiczna. Niebo
błękitnieje a ja ciągnę dalej. Fajne ciężarówki
Tatry, proste, betonowe pomniki, zapewne radzieckie zabytkowe działo. Cała Słowacja. Dalszy odcinek
drogi jest nietypowy. Krajówka idzie doliną Wagu, z jednej strony przyklejona
do rzeki, z drugiej do skalnej ściany. I zamiast jak zwykle być szeroka, jest
wąska. Tzn. są trzy pasy. Na zmianę dwa w jedną, jeden w drugą stronę, potem na
odwrót. Nie było by w tym nic złego gdyby nie to że przeciwne kierunki oddzielone
są niskim, żółtym betonowym separatorem… Co powoduje że jazda na odcinku
jednopasmowym jest wkurwiająca/stresująca/
niebezpieczna (asfaltowych poboczy
brak). Niby większość jest w dół i nie jadę wolno, ale oczywiście auta jadą
szybciej. Jedna ciężarówka wyprzedza mnie na 10cm… Rejestracje polskie. No kto
by pomyślał, nie do wiary… Na szczęście jakoś przeżyłem ten fragment, czego dowodem jest ta relacja.
Niesamowity widok ruin zamku przyklejonych do skały pozwala zapomnieć o nieprzyjemnej drodze. Sama skała jest
wzmocniona betonowymi „przyporami”, ciekawie
to wygląda. Przed Żyliną kolejne chmurzyska, tym razem nad górami, na
zachodzie. W tym sporym jak na Słowację mieście zaliczam
rynek i Shella na
wyjeździe, i nie czekając aż pogoda się pogorszy, jadę dalej. Kawałek za miastem
moment kluczowy – obieram drogę nr
61. Której to będę się trzymał do końca,
zaprowadzi mnie ona do samej Bratysławy. Drogowskazy mówią o ~200km do stolicy.
I pomimo że to krajówka prowadząca do stolicy kraju to jest przyjemna, mało
ruchliwa. Tuż obok idzie bowiem ekspresówka (autostrada?). Raz równolegle, raz
przeplata się, to górą, to dołem, to na jedną, to na drugą stronę, raz bliżej a
raz dalej krajówki. Poprowadzona dość efektownie – mnóstwo długich i wysokich
wiaduktów. Na razie idzie wiaduktem
przyklejonym do zbocza doliny Wagu. Stan
nieba teraz wygląda najpoważniej z całej trasy, i najpoważniej się też
zakończy. Cisnę ile sił w nogach uciekając przed próbującą mnie dogonić i
przykryć granatowo-szaro-burą, skłębioną
kotarą kotłujących się chmur. W IDEALNYM
momencie dociągam do najbliższego miasta - Povazskiej Bystrzycy. Povazskiej, bo pod Wagiem, nad Wagiem, przy rzece
Wag. Burza dogania mnie ale ja jestem już
bezpieczny pod dachem pawilonu
handlowego. Leje, błyska się i grzmi. Chmury wyglądają bardzo groźnie, wrażenia dopełnia
UPIORNIE wyglądający biurowiec. Gdy po ponad godzinie deszcz wreszcie wygasa
jest już ciemno. Upewniając się że woda tam na górze już się skończyła i cała
wylała, robię jeszcze małą rundkę po Bystrzycy. Młodzież hałasuje, Lidl jeszcze
otwarty, fontanna świeci, miasteczko żyje. Wspomniana ekspresówka poprowadzona jest bez
pierdolenia się, tzn. bardzo efektownie ;) Idzie kilkanaście metrów centralnie
ponad miastem, ponad domami, efektownie iluminowaną
estakadą :) Cała Słowacja
:) Ja tymczasem dalej 61ką, przez kolejne śpiące już raczej miasteczka, wioski
i wioseczki doliny Wagu. Koło północy mam na liczniku 200 z hakiem km, i jestem w
miasteczku Ilava. Prawie jak Iława, na Dln. Śląsku. Główną (jedyną?) atrakcją
jest tu
zamek, robiący jednocześnie za więzienie O.o Potem jest jeszcze Dubnica
(nic szczególnego, jakieś świecące zakłady przemysłowe). No i Trenczyn, miasto
zdecydowanie warte kilku zdań. O tym że jest tu jakiś zamek słyszałem, ale nie
wiedziałem że tak efektownie wkomponowany w miejski krajobraz. Otóż: w centrum
miasta wyrasta sobie skała. A na tej skale wyrasta zamek :) Szczegóły na
zdjęciach.
Cała Słowacja :) Jest też oczywiście jakiś rynek, ciekawe budynki itp. No i
pułapka na rowerzystów. Tzn. ja nie wyglebiłem ale wg mnie jak najbardziej da
się na tym wyglebić, jest to jak najbardziej możliwe. Wag przekraczam nie tym
mostem co chciałem – nie starym, a nowym gdzieś na obrzeżach, tak mi się
pojechało jakoś. Noc powoli dobiega końca, końca dobiega również mój czas
czuwania. Dzieje się to dokładnie w Piestanach. O brzasku zasiadam na
przystanku a wstaję z niego o świcie. Jest trochę lepiej, ale nie idealnie.
Dosypiał będę jeszcze kilka razy, na innych ławeczkach. Same Piestany –
przełokrutna
dziura, nawet jak na Słowackie standardy :) Taka Rosja, Ukraina
bardziej. Zdemolowany asfalt, betonowe pobazgrane mury, chodniki z przewagą
trawy niż betonu. Ale to nic, bo pisałem że lubię takie klimaty :) Wstaje nowy, pogodny, póki co dzień, a do
Bratysławy coraz bliżej :) Jakaś stówa, tako rzecze tablica. Jest ranek, pociąg
wieczorem, pozwalam sobie więc na mały objazd Piestan. Jakiegoś rynku, centrum
nie znalazłem, jest za to zalew, na Wagu, za miastem. Przejeżdżam całą jego
długość
ścieżką rolkowo-rowerową, przyglądając się niespiesznemu,
małomiasteczkowemu życiu Słowaków. Tu jakiś wędkarz, tam rolkarz który wyszedł
przejechać się tam i z powrotem wzdłuż zalewu. Zjechałem też nad wodę, ale ta
jakaś nie za czysta, nie ryzykuję mycia się. Opuszczam Piestany. Wag został
gdzieś z boku. Góry zostały daleko z tyłu. Tzn. jakieś pagórki tylko są, po mojej
prawej. Wjechałem na równiny południowo-zachodniej Słowacji, w dolinę Dunaju.
Dokoła królują pola uprawne, już po żniwach, ino
słoneczniki się ostały i
jeszcze rosną. Trnava nie chce nadejść, kilometrów przybywa bardzo powoli,
Celcjuszów za to bardzo szybko. Kryzys. Zażegnuję go dwoma długimi pauzami
przed miastem. Siedzę w cieniu przydrożnych drzew i przyglądam się buchającym parą wodną, chłodniom elektrowni na
horyzoncie. Elektrowni
atomowej :) Tak, tak, Słowacja, kraj wielkości dwóch
Polskich województw ma atomówkę :) Nawet dwie, z czego stara nieczynna a nowa
uruchamiana, rozbudowywana. Bliskość elektrowni to również mnogość linii
WN.
W którą stronę by nie spojrzeć tam wysokie kratownicowe słupy. Wreszcie Trnawa.
Typowe Słowackie miasto, nie wiem co tu więcej napisać. Nieco zapuszczone
peryferia i odpicowana
starówka. Dalej jestem zmęczony i głodny ale czuję bliskość Bratysławy i szkoda mi
czasu na odpoczynek i jedzenie. Wciągam tylko
energetyka i jakieś wafelki, żeby nie odcięło. Coś normalnego kupię w
Bratysławie. Wjeżdżam do Bratyslavskego
Samosprawnego Kraju ( :D ). A asfalt
jak był zniszczony tak dalej jest, nie widać tu żadnej stołecznej
reprezentacyjności. Ciekawie wygląda też utrzymanie pasa drogowego. Zdjęcia
zapomniałem zrobić ale wyglądało to tak: asfaltowe pobocza niby są ale jakby
ich nie było. Bo z obu stron drogi wdziera się w skrajnię bujna przydrożna
roślinność – drzewa i krzewy. Nawet rowerem nie da się jechać po poboczu, bo
można dostać gałęzią w łeb. Ostatnie miasto przed celem podróży to Senec. Nic
nie zwiedzam, tylko z przejazdu dwa
zdjęcia. Jeszcze 25km. Uwagę zwracają
jeziora, stawy przy drodze. Woda o
zielonym zabarwieniu, pewnie bardzo czysta.
Aż kusi się umyć ale zauważyłem na GPSie że na obrzeżach Bratysławy też jest zalew, tam
dokonam ablucji. Druga ciekawostka to budowa obwodnicy, drogi itp. Ciekawostka
bo widać że ostro budują – po kilka
wywrotek naraz wjeżdża/wyjeżdża w tumanach
kurzu na/z placu budowy. Ja trochę poczekałem aż kurz opadnie żeby przejechać
;) Bratysławę
zdobywam o 13.30 :) Od czego by tu zacząć? Zaczynam od Slovnaftu,
i dwóch zimnych izo. Węzłem zjeżdżam z wielopasmowej drogi w stronę lasku, i
zalewu który wypatrzyłem. Złote Piaski się on nazywa (Zlate Piesky). Jest część
zagospodarowana turystycznie, jest i część dzika. Mnie rzecz jasna interesuje
ta druga. Druga to las z wyjeżdżonymi szerokimi drogami, zastawionymi przez
masę aut i dzikie plaże. Zapomniałem że mam rower szosowy i wyjebałem na błocie
;) Na szczęście przy małej prędkości, strat na ciele brak, w rowerze tylko
dziabnięta owijka i skrzywiony koszyk na bidon. Ale do rzeczy: druga część
zalewu, ta dzika dzieli się na kolejne dwie części. Druga, ta głębiej to plaża
nudystów/naturystów :D Oczywiście nie wiedziałem o tym, przez przypadek
zajechałem. Zawracam zanim ktoś mnie stamtąd przegoni. Zresztą widoki i tak
nieciekawe, same stare chłopy i jeszcze starsze baby, 50, 60, 70+ ;) Bliżej
położona cześć jest jak sądzę przeznaczona dla normalnych ludzi. I tu
właśnie sprowadziłem rower nad
brzeg i się nieco umyłem i przebrałem, żeby
śmierdzieć trochę mniej. Ok, a więc dochodzi 15ta. Sporo czasu tu straciłem.
Interesujący mnie pociąg odjeżdża po 18tej. Znowu mało czasu na zwiedzanie :/
3h. Nie lubię tak. Tzn. jest kolejny przed 23, ale wtedy w Kralovanach
czekałbym w nocy 1,5h na przesiadkę, w Trzcianie byłbym o 5.30 rano, a w Rabce o
8mej. Tym razem nie mam chyba siły na dwie noce pod rząd włóczenia się. Odpada.
Wracam wcześniejszym i muszę te 3h spożytkować jak najlepiej, jak najwięcej
zobaczyć. Słynny most już widziałem, więc takim celem must see na dziś jest
Zamek. Ale tak z bliska chcę go zobaczyć. Kieruję się więc w kierunku centrum.
Bratysława to duże (jak na Słowację) miasto, 400tys. z hakiem. Coś jak Gdańsk
albo Szczecin. Więc długo będę jechał do tego centrum. Blokowiska, centra
handlowe,
biurowce. Co zwróciło moją uwagę najbardziej. Wydaje mi się że
już wiem. Już wszystko wiem. Owszem na Słowacji jest bieda, jest takie trochę
zacofanie, taka wciąż postkomunistyczna rzeczywistość. Myślałem że to jest
wszędzie w tych małych miasteczkach, ale że Stolica jest odpicowana. O tym że w
Bratysławie jest to samo dowiedziałem się tydzień temu, wracając z Wiednia. Ale
to chyba jednak nie jest bieda. To jest taka nasza Słowiańska bylejakość, Słowiańskie
„jakośtobędzie”, tutaj w wydaniu ekstremalnym, bo w wykonaniu Słowackich Słowian.
Dlaczego tak sądzę? Bo tramwaje nowe, autobusy nowe (4-osiowe!), biurowce wysokie,
estakady, mosty z rozmachem jak w Ameryce, auta też niczego sobie. Ale te
chodniki… To jest zlepek połatanych, poklejonych, połaci, łat, plam, placków
różnego rodzaju i koloru asfaltu i betonu. Z łączeń których wyrasta sobie trawa
i chwasty. Jak gdzieś brakło asfaltu to wsadzili kilka kostek Dauna. I tak jest
wszędzie, w każdym mieście, tak jest też w Bratysławie. Dla porównania w Wiedniu miałem wrażenie że robotnik przed położeniem każdej płyteczki, każdej kosteczki kilka minut myślał jak ją położyć żeby wyszło to jak najlepiej. Może po prostu tu się
nie zwraca uwagi jak to wygląda, ważne że działa. Że jest utwardzona
nawierzchnia i że da się po tym chodzić. Tak to widzę. Dobra, koniec wymądrzania
się. Zbliża się burza, docieram w okolice wzgórza zamkowego. Wzgórze jest
wielkie, znajduję się na nim nie tylko zamek a cała dzielnica miasta. Ulica
pnie się naprawdę stromo do góry, w końcu jest zamek. Na dziedziniec wjechać
rowerem nie można ale znajduję fajną miejscówkę na
zdjęcie. OK, zamek
zaliczony, do pociągu 2h, burza chyba się rozmyśliła i nie chce przyjść. Czasu
w sam raz żeby wrócić na dworzec dłuższą drogą, potem coś zjeść i kupić
bilety. Jadę wyżej, poszukać szczytu tego wzgórza, bo zamek nie jest bynajmniej
w najwyższym jego miejscu. Ulica, z siecią trolejbusową pnie się wyżej. Po
obu stronach domy, lub raczej wille. Trudno się dziwić, reprezentacyjna
dzielnica. W końcu jest – droga osiąga
maksymalny punkt, wyżej się nie da.
Szukam jakiegoś punktu widokowego na miasto ale nic nie ma, wszystko ogrodzone
i zabudowane domami. Kawałek dalej, na zjeździe,
znajduję. W prześwicie między
domami można zobaczyć piękną
panoramę niżej położonych dzielnic, z górującymi
kilkoma wysokościowcami. Kontynuuję stromy
zjazd, i jadę na Hlavną Stanicę. Taki sam nieład i bałagan jak wszędzie. Coś tam jem, kupuję
listoki (bilety), odganiam się od Cyganów (kilkuletnia dziewczynka prosi o
papierosa…) i pakuję do właściwego pociągu. Coś jak
InterCity, z Bratysławy do
Koszyc, ja wysiądę w Kralovanach. Podróż mija miło i przyjemnie, lubię jeździć
pociągami, a Słowackimi pociągami to już w ogóle, taka egzotyka trochę, nowość
dla mnie. W
Kralovanach ciemno, pociąg do Trzciany już czeka. Taki spalinowy
szynobus właściwie, jakich pełno na SK/CZ. Tyle że nie taki śmieszny, malutki,
dwuosiowy a trochę większy, przegubowy. Frekwencja niska, wstawiam rower
na tył
i również jedzie się fajnie. Coś tam próbowałem się zdrzemnąć ale w ogóle nie
chce mi się spać. Wpół do dwunastej jestem w Trzcianie. Znajomy rynek, ładnie
iluminowany
Hotel Rohac. Do Rabki 40+km, krajową 7ką, przez Jabłonkę. Ależ mi
się nie chciało tego jechać. Nie żebym był zmęczony, po prostu mi się nie
chciało. Powroty do domu na kołach są po prostu nudne, dołujące, demotywujące, dlatego nie jeżdżę pętli tylko z pkt A do B i wracam pociągiem. Chcąc mieć to jak najszybciej z głowy mocno tu przycisnąłem,
zapuściłem jakiś energetyczny bit i jakoś szły te km. Na zachodzie coś tam się
błyska, burza mnie nie dopada, ale deszcz tak. Przeczekuję go na przystanku.
Ten odcinek zawsze mi się strasznie dłużył. Na szosówce dłuży się nieco mniej.
W końcu jest
Rabka i standardowy kryzys na ostatnim podjeździe. Kilka km i 200m
UP pod kwaterę, to jest najbardziej niszczący fragment, ta końcówka. W łóżku
koło 3.30. Oczywiście włączył się pies i obudził gospodarzy…
Udana trasa, Bratysława poprawiona. Pogoda jakoś dała radę.
Deszcz przeczekałem 3 razy, burzę 1 raz, nie zmokłem w ogóle. Samego zwiedzania
stolicy trochę mało, ale jeszcze tu przecież wrócę. Ten urlop pozwolił mi
zregenerować się. Pomijając więcej czasu na spanie to fajnie się rozłożyły
przerwy na reperację pomiędzy trasami. Zamiast dwóch tras w dwa kolejne
weekendy była jedna trasa, pośrodku tygodnia. Dzięki temu zamiast 4-5 dni na
regerancję pomiędzy kolejnymi trasami (mało…) mam 7-9 dni.
Wiedeń – V
Bratysława – V
Budapeszt – X
Praga – X
Berlin – X
Tak to na dzisiejszy dzień wygląda :)
6.25 (wt) - 3.30 (czw)
AVS 18,2
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2019
Krk - Rabka
d a n e w y j a z d u
67.38 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1000 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Na urlop.
16.50 - 21.15
AVS 18,8
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 050-099, Rabka 2019
Rabka - Krk
d a n e w y j a z d u
70.61 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:70.00 km/h
Temperatura:17.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
9.25 - 13.50
1,25l
21,4 AVS
Kategoria > km 050-099, Rabka 2019
Drobnica z Majówki, 2.05.2019
d a n e w y j a z d u
12.84 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Kategoria > km 000-009, Rabka 2019
Uratować Majówkę!
d a n e w y j a z d u
300.01 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3500 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/AQPT44jQFGUJgXQf6
5.40 - 7.30
4,555l (w tym 0,75l energetyka)
AVS 18,1
Nowe gminy: 1
Małopolskie: 1
Lipnica Wielka
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 300-349, Rabka 2019
Drobnica z Majówki, 27 i 29.04
d a n e w y j a z d u
23.80 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
11,17+12,63km
Kategoria > km 000-009, Rabka 2019
Krk - Rabka
d a n e w y j a z d u
67.29 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1000 m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
16.25 - 20.50
2,25l
17,8 AVS
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 050-099, Rabka 2019