Czerwiec, 2025
Dystans całkowity: | 3000.50 km (w terenie 53.00 km; 1.77%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 230.81 km |
Więcej statystyk |
Turbacz 3
d a n e w y j a z d u
175.00 km
29.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
(na fot. Stare Wierchy, nie Turbacz)
https://photos.app.goo.gl/ZPjS3MASubCs3Zqu7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19594693477
Przypadkowo w piątek przy dopisywaniu tripów do BSa wyszło
mi, że realne jest dokręcenie do 3000km w czerwcu! Byłby to mój miesięczny
rekord życiowy. Jak pomyślałem tak też zrobiłem, i na 30 czerwca zostało mi do
dokręcenia 175km. Stanęło znowu na wycieczce na Turbacz. Gdyż wpadłem na pomysł
dłuższego wariantu trasy, tak aby dobić brakujące 175km.
Startuję dość wcześnie, o 7 rano i uderzam jedyną słuszną
drogą na Dobczyce, Wiśniową, Kasinę, Mszanę. Pogoda szykuje się piękna,
słoneczna a ryzyko burz/opadów – zerowe. Przez przeł. Wierzbanowską/Wielkie Drogi sprawnie dociągam do Mszany, i tu odbijam w szosę wojewódzką. Kolejny
podjazd – szosa wspina się na przeł. Przysłop. (750m n.p.m.). Kiedyś na
szczycie był sklepik ale chyba już go nie ma. Tak więc wjeżdżał będę na szlak
tylko z litrem wody – musi wystarczy do schroniska. Początek szlaku to piękna asfaltowa alejka doliną rzeki Kamienicy. Są odcinki pośród morza łopianów, oraz
bardziej leśne, pomiędzy ogromnymi świerkami. Po kilku km asfalt kończy się a
zaczyna terenowy szlak. Terenowy to może za dużo powiedziane. Po prostu dobrze
ubita, wysypana żwirem gruntowa droga. Wysokości nabiera się nią elegancko.
Większą cześć podjazdu ciągnę bez większego wysiłku na „dwójce”. Pustki
zupełne, pewnie dlatego że poniedziałek. Ostatniego turystę widziałem gdzieś
pod koniec asfaltu, a następni będą dopiero kawałek przed schroniskiem. W tym
samym czasie nieopodal, koło Limanowej trwa obława na podwójnego mordercę który
ukrywa się gdzieś w górskich lasach. Wkręcam sobie że on schronił się gdzieś w
Gorcach, wyłoni się gdzieś zza drzewa i mnie odstrzeli… Poważnie, miałem takie
dziwne myśli. Od obszaru poszukiwań do miejsca gdzie jestem jest raptem
kilkanaście km w linii prostej. Tak więc dziś napędza mnie nie tylko wizja
piwka w schronisku, ale także strach przed seryjnym mordercą. Droga łagodnie
pnie się do góry. W końcu docieram do miejsca gdzie las się przerzedza, a
spośród wszechobecnych borowin wystają martwe kikuty uschłych świerków. Jest
stąd dobry widok na sąsiedni szczyt – Gorc, i wieże widokową na nim. Wreszcie
docieram do charakterystycznego, znanego mi miejsca. Droga gruntowa nagle urywa
się, jakby była to ślepa uliczka. Ale to tylko złudzenie – w lewo odchodzi
stroma dróżka, która pnie się stromo po łące. Jestem na polanie Jaworzynie,
czyli już w szczytowych partiach Gorców. Do 1300m n.p.m. wiele tutaj nie
brakuje. Widoki na Gorce/Beskid Wyspowy są stąd wspaniałe. Jest też
charakterystyczna Kapliczka Bulandy - nazwana na cześć słynnego Gorczańskiego
bacy. Zanim obiorę kurs na piwko schronisko, zahaczam jeszcze o Kiczorę. To
raptem parę minut drogi. Warto było, dla widoków na wschodnią część Tatr oraz
leżące przed nimi jez. Czorsztyńskie. Z Kiczory już tylko rzut beretem na Długą
Halę. A na drugim jej końcu, na wzniesieniu widać już okazały budynek
schroniska. Standardowo wciągam piwko, naleśniki i kupuję przedrożoną wodę. I
standardowo ta woda niepotrzebna. Piwo na Turbaczu i drugie na Starych
Wierchach napoją mnie wystarczająco a butelkę wody otworzę dopiero w Rabce :D
Standardowo również zahaczam o szczyt Turbacza, żeby była fotka pod obeliskiem.
Zjazd do Rabki to już tylko formalność. Bardzo przyjemna formalność :) Pogoda
stabilna, szlaki suche jak pieprz, turystów prawie zero, leci się szybko i
bezpiecznie. Stromą rynnę przed Obidowcem jak zawsze sprowadzam, nie ma co
kusić losu. Na Starych Wierchach (foto tytułowe) drugie piwko, żeby uzupełnić brakujące
witaminy i mikroelementy. Wciągam je ze smakiem. Gorzej mają trzej panowie stolik
obok (robotnicy?). (Są na zdjęciu tytułowym po prawej) Z podsłuchanych rozmów wnioskuję, że piją już trzeci dzień, a teraz klinują. Faktycznie chłopy słabo wyglądają, a czują się zapewne jeszcze gorzej niż
wyglądają. W końcu których z nich rzuca „co za dużo to niezdrowo, jak to
mawiają”. Nie dopijają piw, nie dają rady, zwijają się. Ciężki los. Obczajam
jeszcze zaparkowanego pod schroniskiem ogromnego Unimoga, i ruszam w dół, na
Maciejową. Od Starych Wierchów aż do Rabki zjechane/podjechane praktycznie
wszystko (no 99% szlaku). Do schroniska na Maciejowej po trzecie piwko jednakowoż
nie zajeżdżam. „Co za dużo, to niezdrowo”. Zgodnie za poradą Pana robotnika ;) W
Rabce po 19tej, zjazd zajął mi zatem ok. 2 godziny. Wciągam zapiekanę w moim
ulubionym bistro pod dworcem, jakieś tam zakupy, dopompowanie oponek. Powrót do
Krk dobrym tempem, nie było też dużych inwersji, tj. zimnicy w dolinie Raby.
Jednak brakło mi prawie 10km do wymaganych 175ciu na dziś. Dokręcam po
osiedlach i parkach, strasznie się nie chciało ale jak mus to mus. Nie wiem
kiedy następnym razem będzie okazja na 3 klocki w miesiącu. W domu koło 2giej w
nocy. 3000km w miesiącu zaliczone :)
7.05 - 2.10
Kategoria > km 150-199, Korona Gór Polski, Terenowo
Turbacz 2
d a n e w y j a z d u
162.30 km
24.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Szczyt
https://photos.app.goo.gl/aVQewyhvfD46E5Pj6
https://connect.garmin.com/modern/activity/19516011195
Tak więc naszła mnie ochota na górki, tj. na MTB :) Ostatni
raz byłem w górach kwietniu, a potem wiadomo, nadszedł najzimniejszy maj od 30
lat, a po nim urlop w Rabce. Szykuję zatem maszynę, tj. wzuwam terenowe
laczki, i robię sobie jeden dzień odpoczynku. Stanęło na Turbaczu. Postanawiam
nie ułatwiać sobie sprawy, i nie podwozić się pociągiem do New Targu, a
pociągnąć w Gorce na własnych kołach.
Nawijam z mozołem asfalt na koła,
i ciągnę w kierunku Gorców. Wieliczka,
Dobczyce, Kasina, Mszana. Droga w góry jest jedna. Po drodze mijam kilka
ciekawych zabytkowych furek Rajdu Koguta. Cała masa tych aut jest w Krakowie, i
w okolicach. Postawiam iż Turbacz wciągał będę od Koniny. Najpierw czerwonym
rowerowym/narciarskim na przeł. Borek, a potem żółtym na Turbacz. Tak chyba
jeszcze nie wjeżdżałem (zjeżdżałem chyba tak). Z Mszany uderzam zatem na
Niedźwiedź, a potem Koninę. Asfaltowa szosa ciągnie się wgłąb Gorców ładny
kawałek. To chyba dobrze, w sensie małe ułatwienie – sporo wysokości nabiera
się asfaltem. Upał narasta, ale pogoda wg prognoz ma być stabilna. 0,00000%
szans na burze :) To bardzo ważne. Posilam się jeszcze domowej produkcji
lodami, i po 13tej docieram wreszcie do bram Gorczańskiego Parku Narodowego, a
zaraz potem – rowerowego szlaku. Szutrowym duktem lekko z początku nabiera się
wysokości. Do czasu :) No tak. Teraz sobie przypomniałem. Ten akurat szlak to
jest ten jeden, jedyny spośród wszystkich tych tras z Koninek/Koniny/Poręby
wybrukowany otoczakami (kamulcami)… Raz w życiu nim jechałem, w dół. Pewnie
dało by się coś podjechać, ale szkoda sił i nerwów. Prowadzę. Pod koniec tego
odcinka spotykam gadatliwego dziadka na elektryku z silnikiem BOSCH. Spotkanie
z tym dziadkiem znacząco wydłużyło mi czas podjazdu ;) Ale w końcu udało mi się
wyrwać z tej dyskusji o cudach, zachwytach nad E-bikami i mogę spokojnie wlec się dalej
pod górę. Bez żadnych je*anych silników. Cholerne kamulce kończą się, i można dalej jechać
po szutrze/żwirze. Ani się obejrzałem, a jest przełęcz Borek. Stąd już tylko
ostatnia prosta na Turbacz :) Ze 3km i 300m w pionie. Wydawało mi się że będzie
więcej prowadzenia, a tymczasem większość podjechałem. Co prawda z tętnem
160-170 ale podjechałem ;) Napędza mnie wizja piwka w schronisku. Zauważyłem że
do żółtych pasków szlaku domalowali żółte rowerki. To miło z Ich strony
(zarządu GPN). Zlany potem docieram na wielką polanę, z którem dostrzegam już
budynek schroniska na Turbaczu. To Czoło Turbacza. Jeszcze tylko przez tą
polanę, kawałeczek czerwonym i jest schronisko. Tłumy nawet nieduże. Oczywiście
jak zawsze reprezentacja elektryków to dobre 80% ogółu rowerzystów :D
Byłem świadkiem potencjalnie niebezpiecznego zdarzenia (zderzenia). Pan na rowerku postanowił sobie hopsnąć z małej pochylni koło budynku. Tymczasem prosto przed koła wbiegła mu mała dziewczynka. Zahamował tak że prawie jajami w kierę przywalił. "Pod schroniskiem się nie skacze" - tak skomentował to inny rowerzysta, i wg mnie ma rację. Hopsający Pan był rzecz jasna na e-bike. Przypadek? Nie sądzę. Jakby porzędnie hopnsął w dziewczynkę, to ta pewnie by zjechała tym czerwonym Land Roverem GOPRu co stoi za schroniskiem, żółtym szlakiem do Kowańca (szpital w N. Targu).
W schronisku standardowo
wciągam piwko oraz naleśniczki. Wypada zaliczyć szczyt, wjechać pod obelisk.
Wjechać/zjechać udało mi się tutaj całość. Nie wiem tylko co się stało z tą
ścieżką na szczyt. Wygląda jakby jakieś tornado przeszło, albo jakby czołgiem
ktoś tu wjeżdżał na Turbacz. Tak rozorane, tyle ziemi i kamieni. W kwietniu b.r. pierwszy raz
to widziałem. Może jakieś drzewa wywozili? Ale to przecież park narodowy. Młoda
godzina, dzień długi, pogoda stabilna, podejmuję więc decyzję że zjadę
czerwonym aż do Rabki. Dawno nim nie jechałem. Jedzie się super, bo szlaki
suche jak pieprz!!! Nigdy nie widziałem tej kamienistej rynny przed Obidowcem w
takiej wersji, całkowicie bez błota!!! Jedyne ślady wody na szlaku to „wieczne kałuże” – zielone bagienka pełne różnej drobnej fauny oraz flory ;) Szybko
docieram do Starych Wierchów, a jako że dobrze stoję z czasem, wciągam tu
drugie piwko. Schronisko sporo mniejsze jak na Turbaczu. Stąd na Maciejową może
z 15 minut drogi rowerkiem :) Na Maciejowej kilka fotek. Dawno tu nie byłem.
Zjazd to Rabki to już formalność, leci się pięknie. Ogólnie odcinek Stare
Wierchy – Rabka bardzo przyjemny i przystępny na rower. Wciągam coś na ciepło w
Żabce, dobijam atmosfer do oponek i przede mną jeszcze 60km asfaltu do Krk.
Nawet sprawnie to idzie. Z tym że zwiedzając krzaki koło rzeki w Mszanie,
wjeżdżam w MEGA OGROMNE GÓWNO. No rower po prostu tonie w psim (?) stolcu. Muszę szybko
pedałować żeby nie czuć tego smrodu, żeby pęd powietrza go wywiewał do tyłu. Na Slovnafcie w Kasinie dopadam myjkę i kosztem 4 polskich złotych zmywam cuchnący
ładunek. Jedna, druga przełęcz i dłuuugi i szybki zjazd do Dobczyc.
Oponki
pięknie buczą na asfalcie. Na szczęście nie ma dużych inwersji (nie ma zimnicy
w dolinach). W domu po 1 w nocy.
7.00 - 1.10
Kategoria > km 150-199, Terenowo
Rabka - Krk
d a n e w y j a z d u
68.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Powrót z najdłuższego urlopu w życiu :)
https://photos.app.goo.gl/Fn38XMvAaZpWHETv8
https://connect.garmin.com/modern/activity/19450496182
11.15 - 17.10
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Gorce Tour II
d a n e w y j a z d u
121.40 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz

https://photos.app.goo.gl/g85KQSWNfRyjJAYp8
https://connect.garmin.com/modern/activity/19447437479
9.30 - 21.20
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
Bratysława II
d a n e w y j a z d u
447.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/o83n2nVW3BpWojco6
https://connect.garmin.com/modern/activity/19415927551
https://connect.garmin.com/modern/activity/19425349540
https://connect.garmin.com/modern/activity/19429535204
(ślad 1+2 - podzieliło mi aktywność na dwie części, i nie wiem jak to połączyć. Ślad 3 to standardowy powrót z Trzciany do Rabki)
Tak więc przyszła pora na drugi długi trip tego urlopu.
Wychodzi mi że skoro w środę była słaba pogoda i zrobiłem krótką rekreacyjną
traskę, trzeba ruszać w czwartek. Bo w czwartek ma być ładna pogoda jakbym zrobił jakieś 100+km to w piątek byłbym zmęczony przed długą trasą. Prognozy pogody na 4 najbliższe
dni czw-ndz są wręcz znakomite. Stabilna gorąca pogoda, praktycznie zerowe
ryzyko burz oraz północny wiatr. Tak więc w środę wieczorem robię
eksperymentalne kanapki (czyt.: kanapki z tym co zostało w lodówce), idę
wcześnie spać. A wstępnym planem jest Gyor na Węgrzech, jeszcze nie byłem.
Start 7.30. Miałem myśli czy dla odmiany nie polecieć
początek trochu inną drogą, objechać jezioro przez Namiestów. Ale przypomniało
mi się że tam jest spory podjazd do wciągnięcia, a mnie teraz nie zależy na
wciąganiu sporych podjazdów, ino na dotarciu do Gyor :) Tak że jadę DW przez
przeł. Pieniążkowicką na Czarny Dunajec, a potem obiorę ścieżkę rowerową do
Trzciany. Miałem smaka na Zboczka (taki hamburger) w Dzikim Byku w Cz. Dunajcu,
ale niestety jeszcze mają zamknięte. Trudno. Na razie lecę na eksperymentalnych
kanapkach i żelkach energetycznych z Deca. W Cz. Dunajcu obieram super szlak rowerowy, i kurs na Słowację. Rześki trochę poranek ustępuję coraz bardziej
gorącej aurze. Szlak jest bardzo piękny i bardzo widokowy. Raz dwa jestem w
Trzcienie, i siup na krajową szosę. O tak. Prognozy sprawdziły się i leci się
pięknie z wiatrem. Z rzadka tylko zrzucam z blatu. Bardzo szybko mija odcinek
przez Twardoszyn, Oravsky Podzamok, Dolny Kubin. Tu małe zakupy. Oczywiście
dzielnie kontynuuję swe postanowienie ZERO ENERGOLI :) Idą zamiast tego soki,
napoje owocowe/izotoniczne plus kapsułka kofeiny. BARDZO sprawnie docieram do
Kralovan, a zaraz potem koła szybko mnie niosą do Martina. Tak duje w plecy.
Tak że fotek jest bardzo mało z tego odcinka. Idzie do tego stopnia sprawnie,
że w Martinie jestem za dnia – przed 17tą! A zazwyczaj gdzieś w tych okolicach
łapie mnie wieczór. Miałem plan taki, żeby wciągnąć tutaj w Macu hamburgera,
albo i dwa (nie jadłem nic ciepłego tej trasy), oraz dobić telefon. Niestety
okazuje się że pełno ludzi, i miejsca przy gniazdkach z prądem pozajmowane.
Odpuszczam więc temat jedzenia, jak i ładowania tel. Właściwie to nie wiem
dlaczego zrezygnowałem z jedzenia. Trzeba było chociaż coś zjeść, a telefon
olać. Błąd. Powoli jednak będzie zbliżał się wieczór a potem noc. A ja nie
jadłem ciągle nic ciepłego, a z zapasów zostało mi kilka żelek oraz 1,5l wody.
Przelatuję jakoś przez Martin, oczywiście nic nie jem ani nic nie kupuję :D
Wiatr już nie jest taki korzystny. Wyjeżdżam z miasta główną cestą numer 18. Pociągi TIRów,
masakra. Z ulgą zjeżdżam za kawałek w boczną drogę nr 519 na Nitranskie Pravno,
Prievidzę. Zaczynają się podjazdy, tempo spada. Pomimo zbliżającego się
wieczora, żar dalej leje się z nieba. Wokół, w oddali po wszystkich chyba
stronach świata łańcuchy jakichś gór. Ile tych gór tutaj jest na Słowacji!
Pierwszy mały kryzysik mnie łapie, ale jakoś ciągnę siłą żelek ;) No tak –
kwestia zakupów dalej nierozwiązana. Ilość żelek maleje z 7 do 5. Do tego 1,5
czystej wody. Mogę nie dożyć na tym do rana :D Robię pauzę, i przypominam sobie
że już tą drogą kiedyś jechałem, chyba w ub. roku. Przypominają mi o tym 3
wielkie betonowe rynny, pamiętam je dokładnie. Odpoczywałem przy nich, tylko że
w nocy. Strasznie zamrówczona okolica, mrówki są wszędzie i uprzykrzają
odpoczynek. Wreszcie widzę obiekt który zawsze dodaje sił do dalszej wędrówki – maszt nadajnika. Takowe maszty często znajdują się na szczytach wzniesień, tak
było i tym razem. Następuje zzzzjaaaazddd :) W połowie zjazdu hamowanie. Oaza z
wiaderkiem prądu do telefonu! No tak, pamiętam ten nowiutki przystanek
autobusowy, wraz z wszystkomającą, ładowarką do wszystkiego! Takie cudo stoni nie w środku jakiegoś miasta, tylko na zadupiu, koło zabitej dechami wsi. Kiedyś też
dopadłem ją, tylko że w nocy. Dobijam trochę telefon, trochę zegarek. W wyniku
nie wiem czego aktywność zaczęła mi się zapisywać od nowa… Już myślałem że
wcięło mi cały dotychczasowy ślad, ale nie, na szczęście nie. Wszystko wgra się
do serwisu Garmina, tylko że chwilę to zajmie. Przed wieczorem docieram do
Nitry. Tylko że na razie jest to rzeka Nitra. Do miasta Nitry jeszcze kawał
drogi. Na razie jest niebrzydkie nawet jak na słowackie zadupia miasteczko Nitranskie Pravno. Jest jakiś mały otwarty sklepik, ale nawet nie chce mi się
wchodzić, wolę większe samoobsługowe markety. Wskakuję na główniejszą,
dwucyfrową drogę nr 64. Przed nocą docieram jeszcze do Prievidzy. Tu, w ostatniej
chwili dopadam otwarty Slovnaft, i kupuję małe zapasy na noc. Jakaś buła,
wafelki, napoje itp. Chyba jestem uratowany, nie wiem czy na tych 5 żelkach bym
dotrwał do świtu :D Małe zwiedzanie Prievidzy. Pamiętam to miasto, byłem tu
kiedyś, tylko że nocą. Zwłaszcza zapadł mi w pamięć plac z kolumną z rzeźbą na
szczycie, oraz ogromna płaskorzeźba. Jacyś tam dawni rolnicy, ludzie pracy itp.
Po długim czerwcowym dniu zapada wreszcie noc. Po małym błądzeniu trafiam
wreszcie z powrotem na główną cestę nr 9/64, smer: Nitra! (smer to po SK
kierunek). Miałem co to tej drogi pewne obawy, że jest to droga z jakimś
zakazem dla rowerów. Ale gdy wyprzedza mnie pewien szoszon, i widzę w oddali
jak Jego czerwona lampka sunie już po tej drodze, uspokoiło mnie to. Chwilę po
nim wjeżdżam i ja. Normalne niebieskie znaki, nie zielone jak na
ekspresówkach/autostradach. Zwykła krajówka, tylko że dwupasmowa. Przejeżdżam
przez Novaky, i tu droga 9/64 dzieli się na dwie. Ja obieram tą nr 64. W ramach
zwiedzania zaliczam jakiś tam parczek, oraz robię kilka fotek zakładów przemysłowych na peryferiach. Noc jest pogodna i bezchmurna. Z jednej strony to
dobrze, z drugiej niedobrze, bo taka bezchmurna noc może być zimna (i taka
będzie). Mijam kilka pomniejszych miasteczek, bardziej charakterystyczne z nich
to chyba Topolcany. Jest coraz zimmmniej, temperatura spada do raptem jakichś 5
stopni powyżej zera. Ubieram wszystko co mam, tj. długie spodnie, dwie kurtki,
czapkę i długie rękawiczki. Coś to tam daje, ale co chwila muszę się zdrzemnąć
na przystanku, i po każdej takiej drzemce coraz bardziej zamarzam. Jeszcze
jedno dłuższe kimanko i wreszcie świt. Czyli apogeum zimnicy :) Ciągnę jakoś
siłą woli, przecież może być tylko lepiej, tj. cieplej. Z plusów raczej płaskie
tereny. Na zjazdach mogło by być nieciekawie w tej zimnicy. Wtem widzę kolejny
checkpoint – na horyzoncie wyłania się zamek na wzgórzu. Tak, to musi być Nitra
:) I jest – o 6 rano docieram do tego miasta. Zaliczam je pierwszy raz. Po
odcinku ruchliwą wlotówką i niebezpiecznym przejeździe przez węzeł drogowy,
wbijam do centrum. Przejeżdżam przez park, docieram pod wspomniane wzgórze
zamkowe. Kilka fotek starówki, i stromą brukowaną drogą wspinam się pod zamek.
A może to jest jakaś świątynia, kościół? Być może dwa w jednym. Przed wejściem
na dziedziniec zamku/kościoła jest taras widokowy. Rozpościera się stąd
fenomenalna panorama Nitry. W tym widok na sąsiednie wzgórze, z jakaś wieżą TV
(?) na szczycie. Wstaje kolejny piękny, słoneczny dzień. Wchodzę na dziedziniec
zamku. Jest tam pomnik naszego Papieża, oraz kolejna porcja widoczków, w inną
stronę. I chyba tyle, do środka wchodził przecież nie będę, jakieś bilety
pewnie trzeba itp. Z innych atrakcji standardowa, nieduża kolumna dziękczynna,
oraz jakieś wielkie okrągłe kamienne COŚ. (na środku tego zdjęcia) Wygląda jak górna część wielkiego
dzwonu, ale to na pewno nie to. Inne co przychodzi mi na myśl to podobnie
wyglądają pancerne kopuły strzelnicze podziemnych fortów, ale to tym bardziej
nie to :D Tymczasem zagaduje mnie miejscowy ksiądz. Okazuje się że całkiem
dobrze mówi po polsku, i że podobnie jak ja ma na imię Piotr. Rozmawiamy
dłuższą chwilę, mówię skąd jadę, dokąd, po co i dlaczego. Trochę o polityce, o
złodzieju Fico, i złodzieju Tusku. Trochę o Wojtyle, żartują sobie na Słowacji
że to jest Ich papież, bo często jeździł tu na nartach. Trochę o geografii,
miastach Polski. Ksiądz Piotr urzędował też kiedyś w Krakowie. Próbuje mi On
też wyjaśnić co to jest to wielkie kamienne coś. Ale niestety bariera językowa
w specjalistycznym, kościelnym słownictwie okazuje się zbyt duża. Wiem tylko
tyle że jest to element związany z Liturgią, Mszą Świętą. Co ciekawe chłop w
ogóle nie porusza tematu wiary, czy ja wierzę czy też nie. Kończymy tą
sympatyczną pogawędkę, i muszę się zbierać w dalszą drogę, do Bratysławy. No
tak – Bratysławy. W międzyczasie podjąłem decyzję, że jednak odpuszczam Gyor.
Za wolno to idzie, nie mam siły ani ochoty. Pewnie i był dał radę, ale z tego
Gyoru do Bratysławy dotarłbym wieczorem. A ja wolę wykąpać się w Złotych
Piaskach za dnia, w ciepłej wodzie. I sobie na spokojnie poszwędać się po
mieście, a nie lecieć od razu na pociąg. Robi się coraz bardziej gorąco. Zanim
opuszczę miasto, jeszcze tylko szybkie zakupy w Tesco. Ciągle, od początku
trasy nie jadłem nic na ciepło. Ale chcę jak najszybciej dolecieć do tej
Bratysławy, i tam sobie coś na spokojnie zjeść. Na razie zadowalam się suchym
prowiantem. Z Nitry wylatuję 3-cyfrową drogą na Salę, i Cabaj Capor. Jakieś
podjazdy wyrastają po drodze, do tego gorąc i senność. Mam trochu dość. Cabaj
Capor to całkiem spore zakłady przemysłowe, i tylko tyle zapamiętałem z tej
miejscowości. Po drodze dosypiam, dodrzemuję na przystanku, zbieram jakoś chęci
i siły do dalszej jazdy. Z większych miasteczek po drodze jeszcze Sala i Galanta. Ciężko to idzie, odpoczywam w cieniu na krzakach. Droga 62 między
Galanta a Senec to chyba apogeum kryzysu. Droga z betonowych nierównych płyt, pomiędzy którymi są szpary połączone z uskokiem. Co kilka metrów jebnięcie w koło, w kierownicę, i co za tym idzie w moje obolałe dłonie. Nie ma jak
chwycić kierownicy żeby nie bolało. Obok mnie przez te uskoki z hukiem, łomotem
przelatują na pełnej prędkości pociągi TIRów… Każdy kryzys w długiej trasie
kiedyś jednak się kończy. Kończy się i tym razem, gdy docieram do znanego już Senec :) Znajome okolice. W oddali elektrownia atomowa, majaczy też wieża TV na
wzgórzu w Bratysławie. Zaraz potem pierwsze małe jeziorka. Wieża TV rośnie w
oczach, tzn. przybliżam się do celu :) Oto i jest! BRATISLAVA!!! Docieram o
godz. 16.00, czyli niemal dokładnie tak jak tydzień temu :) Program zwiedzania
zaczynam jak zawsze od odświeżającej kąpieli w Złotych Piaskach (zalew na
przedmieściach). Potem objeżdżam zalew dookoła terenową ścieżką, i kieruję się
do centrum. Bilety na pociąg można kupić przez Internet (16 EUR), tak że na
dworzec nie muszę wcześniej zajeżdżać. Na początek wciągam PYSZNEGO kebaba.
Dawno nie jadłem tak świeżego mięsa i tak świeżych, lekkich frytek :O Zamek
dziś odpuszczam, nie chce mi się dymać pod górę, byłem tydzień temu. Zwiedzam
głównie starówkę, tam przyglądam się gwarowi nocnego życia miasta. Oraz dwóm koncertom
– jeden Słowackiej, a drugi Węgierskiej kapeli. Zwłaszcza Ci drudzy dają czadu
:) Nie wiem co to za zespół, ale chyba rock jakiś. Przejeżdżam jeszcze przez
pełen OGROMNYCH platanów park po drugiej stronie Dunaju. Platany prawie jak w
Budapeszcie, na Wyspie Św. Małgorzaty :) Zaliczam też co za tym idzie dwa mosty. Słynny most SNP, oraz
„Stary Most” – tak jest on opisany na mapie. Parę fotek tu, parę fotek tam.
Penetruję również różne mroczne zaułki tego ciekawego miasta ;) Z ciekawostek
widziałem 4-osiowy, 3-członowy trolejbus. Z wyglądu jaka Solaris, ale ma logo
Skody. Może licencja jakaś, albo co? No jakoś musi sobie radzić to spore
miasto, metra się nie dorobili ciągle. Oczywiście przeszkadza trochę senność,
kilka razy musiałem kimnąć na ławeczkach, murkach itp. Gdy zbliża się godzina
3-cia, jak zbliżam się powoli do Hlavnej Stanicy. Dworzec zamknięty w godzinach
0.00 – 3.00. Nic dziwnego, jest tu trochę syf, sporo bezdomnych i innych podejrzanych
typów. Jakby był otwarty byłoby więcej bezdomnych, i więcej syfu. Odjazd 3.27.
Zdążam coś tam kupić w automacie do picia, ale do jedzenia już nie. Bistra
wszystkie pozamykane. Ale to nic, bo przez sen nie czuje się głodu ;) A podróż
pierwszym pociągiem mija mi głównie właśnie na spaniu. Ustawiam oczywiście
budzik żeby nie przespać przesiadki. W Kralovanach po 6 rano. Położona między
górami, w dolinie Wagu stacyjka tonie w chmurach, i rześkim chłodzie poranku.
Tu na stacji zdążam kupić więcej w automatach. Drugi etap kolejowej podróży to
stary spalinowy szynobus do Trsteny. Ten sam od lat, i tak samo od lat tłucze
się nieśpiesznie po koślawych szynach, łomocząc co chwila kołami o przerwy w
szynach – taki stary jest tutaj tor. Tym razem planowo udaje mi się dotrzeć do
Trzciany, a nie do Niżnej. Przede mną ostatnia prosta – ok. 50km do Rabki. Do
Czarnego Dunajca moją ulubioną ścieżką rowerową, idącą szlakiem dawnej linii
kolejowej. Poranne mgły szybko ustępują, i robi się piękna, słoneczna pogoda.
Dziś idzie mi dużo lepiej niż tydzień temu, kryzysu brak :) W pewnym momencie
łapię wręcz drugi oddech, i ścigam się z jakimś kolesiem na szosówce (nie wiem
czy to było mądre). W Czarnym Dunajcu tym razem Dziki Byk otvoreny na szczęście
:) Wciągam ociekającego tłuszczem burgera tak aby do Rabki nie brakło mi mocy.
Te z Maca się nie umywają do tego giganta, a cena znośna (chyba 35zł). W dobrej
formie wciągam przełęcz Pieniążkowicką, a końcówka to już formalność :) Sru w
dół wojewódzką przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do Rabki. Jakieś tam zakupy
w centrum, i jeszcze tylko dotoczyć się na kwaterę - ostatni podjazd. W
domu o 13.30.
W sumie udana wycieczka. Gyoru co prawda nie osiągnąłem, ale
pierwszy raz dotarłem do Nitry, zaliczyłem też trochę nowych dróg. Po prostu
taka Bratysława inną drogą wyszła :)
7.30 (czw) - 13.30 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025
Pętelka
d a n e w y j a z d u
64.80 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Królowa Beskidów, Babia Góra dziś tonęła w chmurach.
https://photos.app.goo.gl/F9BVk7dYM6oQVvRV7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19402341964
12.30 - 19.00
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Gorce Tour I
d a n e w y j a z d u
130.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Piękny rynek w Krościenku
https://photos.app.goo.gl/eoGmsTHsAuPFMQQw7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394912111
9.20 - 21.25
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
Zakopane
d a n e w y j a z d u
103.50 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Niezła chałupa, 5 pięter :D
https://photos.app.goo.gl/KBmrGic9Kzc3pVHEA
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394885657
11.10 - 21.25
Kategoria > km 100-149, Rabka 2025
New Targ
d a n e w y j a z d u
78.90 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Z 3-4h siedziałem pod tą remizą i czekałem na koniec deszczu, tak że fotka akuratna :)
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394863026
https://photos.app.goo.gl/4QxwSWaQHqstth276
Kategoria > km 050-099, Rabka 2025
Bratysława I
d a n e w y j a z d u
467.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Strasznie spodobał mi się ten trolejbus, tak że umieszczę go jako fotka tytułowa, bo nie mam jakichś super zdjęć z Bratysławy.
Tak więc wychodzi mi że nie będę miał za dużo czasu na
aklimatyzację przed długą trasą - raptem jedno popołudnie. Na niedzielę
zapowiadane jest bowiem załamanie pogody, tj. front z deszczem. Wychodzi więc zatem że muszę więc wystartować w czwartek, tak żeby wrócić na sobotę. Nie mam za dużo
czasu na zastanawianie się, tak więc postanawiam polecieć standardzik – tj.
Bratysławę, znaną drogą.
Wieczorem robię kanapki z konserwą / dżemikiem, pakuję sakwę
i idę spać. Wstaję porządnie wyspany, start przed 8mą. Dodać należy, że w
trakcie tej trasy podejmuję pewne wyzwanie – walkę z moim energetycznym
nałogiem. Zero energoli. Takie jest postanowienie. Zamiast tego pudełko
kapsułek z kofeiną w razie senności. Pomimo że zgodnie z prognozami na początku
wieje mi prosto w twarz, jadę na zerowej kofeinie, a ostatnia długa trasa była
w sierpniu ub. roku… to idzie mi całkiem nienajgorzej :) Czuję tę moc w nogach,
jak za dawnych dobrych czasów. Wciągam lekutko przeł. Spytkowicką. Jest
czwartek, a więc na słynnej zatoczce mundurowi ostro pracują, kontrolują
podejrzane ciężąrówy. Dziś Służba Celno – Skarbowa. Szybka fotka Królowej
Beskidów – Babiej Góry, potem jeszcze transportu transformatorów z Węgier. I
sru w dół, na Chyżne, na Trzcianę. Jest bardzo gorąco (do upału trochę brakuje),
a wiatr dalej duje w twarz. Ale wiem że wg prognoz potem ma on ustąpić
(ustąpi). Przekroczenie Słowackiej granicy – czuć ten zew przygody, jak za
dawnych dobrych czasów :) Pauza na rynku w Twardoszynie, pod ogromnymi topolami.
Tutaj też małe, niedrogie zakupy w Lidlu. Silna wola działa, i nie kupuję
energola :) Zamiast tego jakiś owocowy napój piwny 0% (dokładnie to 0,3%). Łączę
go z kapsułką kofeiny, i oszukuję w ten sposób organizm że niby zapodałem mu
energetyka. Zaraz potem jest Oravsky Podzamok – oczywiście nie mogło zabraknąć
fotki mojego ulubionego zamku. Jeden mały podjazd, i w dół na Dolny Kubin.
Przeleciałem tranzytem, tak że fotki z miasta brak. Potem malowniczy odcinek doliną rzeki Oravy. Jazda chwilami mało przyjemna i niebezpieczna ze względu na
ciągnące główną szosą stada TIRów (środek tygodnia). Przejeżdżam przez
doskonale mi znane Kralovany (Królewiany). Tutaj bowiem zawsze na powrocie
pociągiem przesiadam się z pośpiesznego Tatran na regionalny szynobus do
Trzciany. Tutaj też rzeka Orava wpada do potężnego Wagu. Przez wiele kolejnych
kilometrów główna szosa wić się będzie właśnie wokół Wagu, i jej
zbiorników wodnych, zapór itp. Małe przypadkowe zwiedzanie Sucan (Sucanów?) i
zaraz jestem w Martinie. Tu mam plan wciągnąć wreszcie coś ciepłego w
McDonaldzie. Ogólnie nie przepadam za tą restauracją ze względu na wysokie ceny
w stosunku do ilości pożywienia. Ale za granicą jak znalazł, nie trzeba dukać
po słowacku ani angielsku żeby coś zamówić, tylko można sobie wyklikać na
ekranie. Plus dodatkowo dorwałem gniazdko, i podładowałem telefon :) Jeden
zestaw nie wystarczył, musiałem oczywiście domówić drugi, bo j.w. jedzenia mało. Więcej tych kolorowych papierków, opakowanek niż jedzenia :D W Martinie zrobiłem
też zakupy na noc w Kauflandzie, i wpadłem na inny genialny pomysł – w kiblu w
tym markecie zmyłem z siebie część skorupy z potu i z kremu z filtrem. Od razu
przyjemniej się będzie jechać a Słońce już powoli zachodzi. Za Martinem kolejny
malowniczy odcinek doliną Wagu. Ilość TIRów jakby zmniejsza się – coraz większa
ilość kierowców idzie spać w ciężarówkach na przydrożnych parkingach. Są tu też
malownicze ruiny zamku na skale – na fotce za wiela jednak nie widać. Zbliżam
się do Żyliny, kolejnego milestone’a. Milestone’a – bo stąd do Bratysławy jest
równe 200km. Zaczyna niepokoić mnie stan nieba. Chmury nad górami po prawej
stronie są takie jakie ciemniejsze niż te po lewej ;) No tak – patrzę na
radary, i faktycznie idzie burza. Za chwilę też widzę pierwszy błysk. Wrzucam
na blat i pędzę coraz szybciej aby zdążyć do miasta przed ulewą. Najpierw
główną szosą, potem alejką wzdłuż zalewu na Wagu. Gdy dopada mnie deszcz chowam
na Slovnafcie na przedmieściach. Ostatecznie jednak z dużej chmury mały
deszcz. Popadało 5 minut i przestało a główna część burzy przeszła bokiem, po
prawej, w czym upewnia mnie radar burzowy. Nie wiem jak ja mogłem kiedyś
jeździć bez tego wynalazku?! Na radarach przede mną czysto, mogę śmiało jechać
dalej. Jakieś tam zwiedzanie przejazdem Żyliny, centrum, pokręciłem się też po
chaszczach pod estakadami. I jest słynny drogowskaz: BRATISLAVA 200KM. Zapada noc.
W dalszym ciągu zero energoli :) Pierwszą senność zwalczam mała drzemką na
przystanku +kapsułką kofeiny. Przy próbie spożycia serka topionego-serdelka do
chlebka jego część ląduje na rowerze i na moim ubraniu ;) Z charakterystycznych
miejscowości mijam Povazską Bystricę. Charakterystyczny jest tu dokładnie
wysoki biurowiec-wieżowiec w centrum miasta. Ruch na drodze całkiem maleje, nie
tylko ze względu na noc. Ale również z powodu że główny ciężar przejmuje tu
droga ekspresowa, która wije się raz po lewej, raz po prawej stronie starej
szosy. Chwila moment, i po lewej mijam charakterystyczną cementownię. Noc
powoli dobiega końca. Była dość ciepła i całkiem przyjemna, senność za bardzo
nie dokuczała. Mijam znajomą cukrownię, i docieram do Trenczyna. Miasto z
charakterystycznym zamkiem na skale w centrum. Oraz z mostem nad wielkim (coraz
większym) Wagiem. Od dawna chodzi mi coś ciepłego do jedzenia po głowie, jest
jednak za wcześnie, wszystko zamknięte. Trudno, zadowalam się kolejnym serkiem
(tym razem lepiej mi poszło otwieranie) i chlebkiem. Gorący dzień rozkręca się
na dobre. Resztki senności zwalczam drzemką na przystanku. W międzyczasie ze
strefy gór wjeżdżam na równiny południowej Słowacji. Choć jakieś niewysokie
górki widać na horyzoncie po prawej stronie. Po roślinności widać że jest tu
nieco cieplejszy klimat. Coraz więcej akacji, i innych gatunków liściastych.
Kolejny kamień milowy to chłodnie kominowe na horyzoncie po prawej. Są to
kominy atomnej elektrostancji. Świadczą one niezbicie, iż przybliżam się do
Bratysławy :) W Pieszczanach wreszcie posilam się czymś ciepłym. Trzema
kawałkami pizzy, każdy do 2EUR. Nawet niedrogo, bo kawałki całkiem spore. Mała
rundka po Pieszczanach, a potem łapie mnie kryzys. Do tego stopnia że zalegam
na dłuższą chwilę w cieniu drzew przy polnej drodze. Upalne kilometry ciągną
się niemiłosiernie. Doczołguję się do Trnavy, a za miastem zaś… Tak :) Na
horyzoncie, na jednym ze wzgórz po prawej widzę majaczącą wysoką sylwetkę wieży TV w Bratysławie :) Byłem pod nią chyba 2 lata temu. Nabieram sił w chłodnej
oazie. Tzn. klimatyzowanym budynku stacji OMV, gdzie wciągam zimny napój z
witaminkami (nie energetyk), jakąś bułę, oraz podładowuję tel. Senec przelatuję
tranzytem, gdyż łapię drugi oddech. Czuję bliskość celu. Dwa czyste, piękne małe jeziorka po prawej przypominają mi o nagrodzie jakąś zaraz otrzymam :) O
kąpieli w Złotych Piaskach – zalewie na przedmieściach Bratysławy. BRATISLAVA!!! Cel osiągam ok. godz. 16. Jedyne co mi teraz chodzi po głowie to
wspomniana kąpiel. Z podekscytowania mylę estakady. Skręcam o jedną za
wcześnie. Wreszcie jestem w lasku na zalewem, szukam dogodnego miejsca, ściągam
przepocone łachy i zanurzam się po głowę w chłodnej wodzie… Relaks w wodzi trwa
całkiem długo, bo chyba z godzinę. Czas podziałać coś dalej w kwestii
zwiedzania. Wdziewam więc czyste szaty, i ruszam na podbój Bratysławy. Niestety
rozwaliłem sobie okulary, tzn. nadepnąłem je i wyłamałem zawias… Kleję to jakoś
taśmą byle się trzymało… Jest po 18tej, a w planie jest pociąg o 3.27 w nocy
tak że czasu sporo. Najsamprzód odrobina MTB na szosówce, czyli objazd zalewu terenową ścieżką. Mijam strefę dla nudystów, niestety jak zwykle większość z
nich to obleśne grube chłopy z wielki brzucholami i ujami na wierzchu. Następnie
tłukę się powoli w stronę centrum, jadę na pamięć, tak że trochu błądzę. Tłukę
to dobre słowo, o tak. Mam tu na myśli "chodniki" w Bratysławie. Te koślawe łaty
asfaltu z dziurami poprzez które wyrastają chwasty to wylewali chyba jeszcze
czechosłowaccy towarzysze ;) I tak wygląda całe miasto, z małymi wyjątkami. I
inne miasta, Koszyce itp. podobnie. Tu jest po prostu chyba taki zwyczaj, taki
nawyk, że chodniki są po prostu mało ważnym elementem infrastruktury. Nawet jak
wymieniają nawierzchnię drogi, i kładą nowiutki gładziutki asfalt, to chodniki zostawiają stare. Co najwyżej dorzucą łopatę asfaltu w jakieś większe wyrwy :D Toczę
się dalej z obolałymi od drgań dłońmi, i zwiedzam. Wciągam pysznego burgera z
pysznymi frytami (przydrogie toto), robię zakupy w małym Tesco na noc. Zakupuję
przez tel. bilety – 16 EUR czyli niedużo. I kontynuuję zwiedzanie. Ogólnie jest
to miasto kontrastów. Z jednej strony są wypasione fury słowackich bogaczy, są
też stare ciężarowe Tatry z nosem, które wloką za sobą pióropusz czarnego
cuchnącego dymu. Są sięgające niebios szklane wieże, niektóre prawie jak
Warszawie… Z drugiej zaraz obok takiej szklanej wieży jest jakiś zabytkowy
opuszczony pałac, pobazgrany spreyem, z którego lecą cegły. A przed nim pełny
śmieci zarośnięty plac ze spalonym wrakiem samochodu… Itp. itd. Do tego
wszechobecne pamiątki po poprzednim ustroju. Jakieś płaskorzeźby, pomniki,
tablice przedstawiające kult pracy, potęgę socjalizmu itp. itd… No Bratysława
ma swój specyficzny klimat. Zwiedzanie obejmuje również wjazd na wzgórze
zamkowe, przejazd mostem SNP, pałac prezydencki (?). Jakieś tam błądzenie po rozimprezowanych
zakamarkach starego miasta, byłem też w dzielnicy nowych apartamentowców. Noc
jest bardzo ciepła. Termometr o 23ciej pokazuje 25’C! Pora toczyć się na
dworzec. Ogólnie to mam dość, męczy mnie senność, musiałem się w parku
zdrzemnąć, i bolą mnie dłonie. W pociągu (Tatran) wpieprzam rower w kąt, a swój
tyłek wpieprzam w pierwszy lepszy fotel. Jeszcze tylko okazuję bilet do
kontroli, ustawiam budzik żeby nie minąć Kralovan…. I dobranoc!
HRRRRRR...
Budzę się
kawałek przed Kralovanami. W Kralovanach o 6 tej. Jest 20+ minut na przesiadkę
tak że zdążam wychylić gorącą herbatkę z automatu. Przesiadka do klimatycznego,
spalinowego szynobusu. Który też chyba pamięta czasy Ceskoslovensko. Tu również
zajmuję się głównie spaniem. Diesel ryczy pod podłogą, pociąg się telepie po
koślawych torach, i co chwila łomocze kołami o przerwy w szynach (szyny też
pewnie made in CZSK). Ale w niczym nie przeszkadza to w drzemce, tak jestem zmęczony.
Pod koniec trasy konduktor do mnie w te słowa „je problem, wyłuka”. Już wiem co
to oznacza… +10km gratis. Pociąg dojedzie tylko do Niżnej. Z Niżnej do Trzciany
jest autobus zastępczy ale roweru przewieźć się raczej nie da. Nie będę się
kłócił o 10km, żadna różnica. W Niżnej wpadam jednak na głupi pomysł. Zamiast
po bożemu szosą, szukam jakiejś ścieżki rowerowej, szlaku Velo wzdłuż rzeki,
aby dotrzeć nią do Trzciany. VELO SRELO. Tzn. ścieżka jest ale taka gruntowa,
terenowa :D Bez sensu, straciłem czas i dotrzęsło mi jeszcze bardziej moje
obolałe dłonie. W Trzcianie wskakuję natomiast na trasę Velo która na pewno
jest, i która jest bardzo fajna :) Asfaltowa trasa prowadzi szlakiem starego
toru kolejowego do N. Targu. Ja dojadę nią zaś do Czarnego Dunajca. Trasa
bardzo malownicza i w ogóle super alternatywa dla głównej drogi przez Chyżne. Tylko
że ja ledwo jadę, mam dość. W Cz. Dunajcu dopadam wielkiego burgera, i wreszcie
pierwszego tej trasy energola. Oj postawiło mnie to combo na nogi :) Tak że przeł. Pieniążkowicką (droga wojewódzka) wciągam w dobrej formie. No a potem to
już formalność. Długi łagodny zjazd przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do
Rabki. W centrum zakupy, drugi malutki energetyczek. A co należy mi się, w
nagrodę za moją silną wolę ;) Kupuję też tanie okulary przeciwsłoneczne, z
których przełożę sobie zauszniki aby nareperować rozwalone okulary. Na kwaterze
po 14tej.
Udana wycieczka, Bratysława zawsze spoko :) Coś tam
pozwiedzane, coś zobaczone, forma w normie – a poprzednia długa trasa była
przecież w sierpniu.
https://photos.app.goo.gl/JyiyDdsHCbvKh1sQ7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394826877
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394841825
7.45 (czw) - 14.00 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025