Czerwiec, 2018
Dystans całkowity: | 1060.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 55:44 |
Średnia prędkość: | 18.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9535 m |
Liczba aktywności: | 37 |
Średnio na aktywność: | 28.67 km i 1h 32m |
Więcej statystyk |
Ołomuniec
d a n e w y j a z d u
417.91 km
0.00 km teren
23:21 h
Pr.śr.:17.90 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4400 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/zvmGrPKktbcrPK2TA
Ołomuniec. Drugi, po Koszycach/Węgrach, z najważniejszych
zagranicznych celów na ten sezon padł moim łupem właśnie teraz. Podobnie jak w
tamtym przypadku, nie udało mi się za pierwszym, a za drugim razem. Pierwsza
próba skończyła się odwrotem na granicy, w Cieszynie, i zgłębianiem wiedzy nt. budowy
bębenka tylnej piasty. Tym razem naprawiony i sprawdzony sprzęt nie ma prawa
zawieść. Pogoda też ma być stabilna, a o formę też się nie boję. Musi się udać.
Plan jest taki, jak na kartce. Po drodze chcę koniecznie zaliczyć Koprzywnicę
(miasto Tatry), a wrócić planuję PKP z Opola. Dystans podobny jak przy Koszycach,
przewyższenie też. Z tym że tam najwięcej podjazdów było na początku, a tu
najwięcej będzie na końcu trasy. Faktem którym warto też wspomnieć, jest że tamta
trasa była w zeszły weekend, więc miałem tylko kilka dni na regenerację.
Start 6.10, czyli wyruszam dobrze wyspany. Przez peryferia
miasta szybko dojeżdżam do Skawiny, gdzie tym razem, dla odmiany skręcam w
wojewódzką na Kalwarię. Wariant bardziej pagórkowaty niż krajówką na Zator ale
przecież nie będę znowu jechał tak samo. Wstający dzień zapowiada się pogodnie.
Sprawnie wciągam kolejne hopki zachodniego krańca Pogórza Wielickiego, z
których rozpościera się rozległy widok na dolinę Wisły. Przejeżdżam pod lasem
słupów linii WN, koło słynnego klubu i docieram do Kalwarii. Kwiatowe
baldachimy na rynku podobne jak w New Sączu. Po małej pauzie wskakuję na równie
pagórkowatą DK52, która zaprowadzi mnie do B.B. Kilka takich zmarszczek dzieli
mnie od „Miasta, w którym wszystko się zaczęło”. A kolejnych kilka garbów od
niewielkiego miasteczka, znanego z historii polskiej motoryzacji, a dokładniej
z produkcji silników Diesla. Potem jeszcze Kęty (znane nie wiem z czego), w
których opuszczam główną drogę. Do B.B. dojadę skrótem przez Kozy (największa
wieś w Polsce, prawie 13 tyś. mieszk.). Z ostatniego wzgórza rozpościera się
już piękna panorama „stolicy Podbeskidzia”, znanej chyba z każdy wie z czego. W
mieście jestem koło południa. Pierwsze 90km w 6h jest dla mnie dobrym wynikiem.
Szybkim zjazdem i dwupasmowymi przelotówkami staczam się do starówki miasta. Szybka
tylko fotka jakiegoś placu i bodajże Ratusza. Pogodny do tej pory dzień zaczyna
jednak pochmurnieć. Tzn. z tyłu, na wschodzie dalej pogodnie, chmurzy się tam
gdzie jadę, nad Czechami. Na szczęście nie wygląda to jakoś groźnie, a prognozy
nie zapowiadały żadnych opadów. Plus taki, że mniej picia i kremu z filtrem
zejdzie. Z Bielska na Skoczów starą drogą krajową, która po wybudowaniu
ekspresówki została zdegradowana do drogi lokalnej. W drodze do Cieszyna
towarzyszą mi coraz to ładniejsze widoki, na Beskid Śląski a potem i
Śląsko-Morawski. Znaczy się Czechy na wyciągnięcie ręki :) Na granicznym moście
na rzece Olzie melduję się chwilę po 15tej i jestem gotów podbój nieznanych
krain :) Ahoj przygodo! Pauzuję na jakimś obskurnym chodniku na blokowisku
(chyba płytki asfaltem przykryli :D) i bez większych problemów lokalizuję drogę
number 648. Kierunek: Frydek-Mistek. Po drodze taka oto ciekawostka – ładnie
pomalowany dom, z rowerowym akcentem ;) Druga ciekawostka – takie jakby dzikie cmentarzysko aut. Takie dobre szamochody wyrzucajom?! W Polsce to by wszystko
jeździło! We Frydku jestem późnym popołudniem. Zwiedzanie ograniczam do
pochyłego rynku i małej rundki głównymi drogami. Pierwsze drogowskazy na
Ołomuniec bardzo bowiem rozbudzają wyobraźnię, nie pozwalając tkwić w miejscu. W
dalszym ciągu jadę czymś w rodzaju polskiej wojewódzkiej, na tym odcinku idącej
równolegle z autostradą. Ale taką autostradą autostradą. Inną niż w Polsce. Nawierzchnia
jest betonowa, a nitki rozdzielone są szpalerem małych krzewów. Idąca
równolegle boczna droga – też betonowa, idealnie równa. Inne standardy, inny
świat… A przecież Czechy to sąsiedzi, zaraz za miedzą… Na takich właśnie
rozkminkach dlaczego tutaj robią to lepiej mija mi odcinek do Priboru. Przed
miastem remont, sporo nowiutkich Tatr. W Polsce nowiutkich Jelczy coś nie
widać… W Priborze przeciętny raczej rynek, nie wyróżniający się ni to na plus,
ni to na minus. Oraz taka oto klimatyczna, brukowana grubo ciosanymi
kamieniami, stroma uliczka. Wyjeżdżam z miasta drogą na południe. To nie jest
najkrótsza droga do Ołomuńca. Ale przecież jednego z symboli Czech (może
przesadzam) odpuścić nie mogę. Koprzywnica. Pierwszy samochód wyprodukowano tu
w roku 1897. Rzecz jasna do żadnego muzeum się wybieram, ale liczę że uda mi
się zobaczyć jakieś eksponaty na wolnym powietrzu. Tu jednak trochę słabo z
tym. Najpierw skręcam w strefę przemysłową. Teraz jak patrzę na mapę to cała ta
strefa to jeden wielki teren Tatry. Zajmuje powierzchnię większa chyba od całej
pozostałej części Koprzywnicy, centrum, blokowisk itp. razem wziętych. Przy
wyremontowanych drogach mnóstwo tak rzadko przecież spotykanych w Czechach
ścieżek rowerowych. Ale sobota wieczór, więc pustki, i jeżdżę sobie jak chcę. Jedyne
jednak dwie Tatry jakie udaje mi się zobaczyć zza ogrodzeń to takie oto
wojskowe okazy. Z czego jedna to „Tatra” (ma kabinę od Renault) a druga, już
prawdziwa Tatra. Dobre i co. Zawracam do centrum. Przejeżdżając przez
blokowiska na przedmieściach ukazuje mi się ciekawy widok. Pociąg. Ale nie taki
zwykły pociąg. Na peron wtaczają się dwa stareńkie, malutkie, pyrkoczące wagony
motorowe. Kilku ludzi wsiada, kilku wysiada i skład odjeżdża. Śmiesznie to
trochę wygląda ale śmieszne nie jest. To jest widok typowy dla Czech jak i
Słowacji. Tu kolej ciągle istnieje, i wygląda na to że ma się dobrze. W Polsce
dawno by puścili busy, wożące ludzi jak worki z ziemniakami a tory zaorali. I
ścieżkę rowerową zbudowali. Obowiązkowo z kostki Dauna. Samo centrum
Koprzywnicy może nie tyle zaniedbane, co nadgryzione zębem czasu. Co nie
oznacza że jest brzydkie, mnie tam się podoba. Natomiast nie podoba mi się to,
że przed wreszcie zlokalizowanym Muzeum Tatry, nie ma żadnej zabytkowej
ciężarówki. Tylko taki oto zabytek kolejnictwa. W dodatku w stanie mocno
jakotakim… Mało reprezentacyjnie się to prezentuje. Całe szczęście że zrobiłem
zdjęcia tamtym dwóm nowiutkim wojskowym sprzętom, bo wyjechałbym z miasta Tatry
bez zdjęcia Tatry! Przez opuszczeniem tej ciekawej mieściny przyglądam się
jeszcze chwilę wypadku na rondzie. Pan chyba ściął tą naczepką barierkę i
latarnię. Po tym chwilowym „skoku w bok” znów obieram główny kierunek trasy,
tj. Ołomuniec. Słońce chyli się ku zachodowi, wyłaniając się nawet na chwilę
zza przerzedzonych już chmur. Zachód w Czechach – fajna sprawa :) 10km i już
główną szosą wjeżdżam do Novego Jicina. Na przedmieściach mą uwagę zwraca taki zabytek techniki. Nie omieszkałem sobie zrobić w nim zdjęcia :) Nic nie pisze
żeby nie wolno było wchodzić. Zresztą to kawał żelastwa, nie zepsuł się przez
100lat, to i ja go nie zepsuję. A poza tym przecież i tak nikt nie widział. Na
rynku w Jicinie zasiadam jeszcze w miarę za jasności. Ale w czasie odpoczynku
zaraz zapalają się latarnie oraz zegar na wieży i powoli zapada mrok. Póki co noc
jest ciepła i pogoda. Nocna wędrówka po nieznanej, Czeskiej Ziemi będzie więc
niczym nie zakłócona i nie utrudniona. Pierwsze zaliczone tej nocnej tułaczki
miasto to Lipnik nad Becvou. Nic szczególnie wyróżniającego się – rynek z
kościołem, na obrzeżach blokowiska, taki tam małomiasteczkowy standard. Potem
tonąca w mrokach czeskich odludzi droga kilka razy przechodzi z jednej strony
autostrady na drugą. To jedne z niewielu miejsc ze śladami sztucznego
oświetlenia - od świateł mknących w obie strony samochodów. Poza tym drogę
oświetla mi tu tylko lampka, delikatnie wspomagana dość jasną, księżycową nocą.
Z ciekawostek wyłaniający się z mroku ładnie iluminowany wiadukt. Ostatnie
kilka km przed głównym celem główną szosą nr 35. Na maleńkiej, ale całodobowej
stacyjce (trzeba obudzić obsługę dzwonkiem) kupuję coś do picia, ostatni
otwarty sklep był sporo km temu. Wreszcie za którymś wzniesieniem widzę
pomarańczową łunę sporego jak na Czechy miasta (porównałbym je do Tarnowa) i
długo wyczekiwaną tablicę! Już prawie jestem :) Zaraz za zakrętem dojeżdżam do
sporej, ale chyba śpiącej jeszcze o 3 w nocy, stacji kolejowej. Na skwerku pod
biurowcem Allianzu zdrzemnąłem się, ale tylko chwilę, bo zaraz obudził mnie
chłód nocy. Już nie jest tak ciepło jak wieczorem. Nocne zwiedzanie rozpoczynam
od niezwłocznego udania do centrum tego zabytkowego, bogatego w historię
miasta. Przez kilka wieków średniowiecza było ono bowiem stolicą Moraw i
zarazem drugim największym miastem Czech, rzecz jasna po Pradze. Dopiero
później Ołomuniec utracił pozycję i wyprzedziło go Brno. Poza jakimiś tam
kamieniczkami, jakich wiele wszędzie, pierwszą poważną atrakcją jest Katedra
Św. Wacława (Vaclava). Kawał kościoła. Następnie bulwarami, alejkami wzdłuż
jakiegoś kanału oglądam od dołu dobrze zachowane mury obronne i inne
umocnienia. Z położoną powyżej starówką połączone są takimi, nieco gorzej
zachowanymi „klatkami schodowymi”. W międzyczasie niebo powoli z czarnego robi
się granatowe i wstaje nowy dzień. Wschodu Słońca jednak nie zobaczę – poranek
znów będzie pochmurny. Zwiedzam jeszcze nieco mniej zabytkowe obiekty, jak kładkę prowadzącą do galerii handlowej czy taki oto śmietniko-zaułek. Zrobiłem
zdjęcie bo ta miejscówka żywcem przypomina mi scenerię z gier komputerowych w
które za małolata nałogowo grałem. A dokładnie z Liberty City w GTA III. Gwóźdź
programu zwiedzania Ołomuńca jednak ciągle przede mną. Obejrzałem to w
Internetach i od razu uznałem za taki must see tutaj. Do rzeczy: Kolumna Trójcy
Przenajświętszej. Wysoka niczym 10-piętrowy blok, sczerniała pod upływem czasu,
pełna rzeźb i Łacińskich napisów robi wrażenie. Poważnie, groźnie, nawet może
trochę strasznie wygląda, pewnie przez tą barwę. Jest zwana też „Kolumną
morową”. Zbudowana jako prośba do Boga, aby chronił ludzi przed
dziesiątkującymi średniowieczną Europę epidemiami. Niezwykła rzecz. Oglądam
dokładnie ze wszystkich stron. Ratusz, choć też niczego sobie, niknie jednak w
obliczu wspominanego, sąsiedniego zabytku. Spośród mnóstwa innych ratuszy
wyróżnia go natomiast TO: cała bateria zegarów, pokazujących wszystkie chyba
możliwe wskazania dotyczące czasu, daty czy zjawisk astronomicznych :O Minuty,
godziny, dni, miesiące, fazy księżyca, aktualny widok sfery niebieskiej i
gwiazdozbiorów, no wszystko jest. Bardzo tu ciekawie, ale dochodzi 5ta rano,
pora wracać. Jeszcze chwilę drzemki na przystanku na przedmieściach, małe na
zakupy na OMV (stacja taka) i niestety muszę żegnać się z Ołomuńcem. Przede mną
jeszcze 100-150km asfaltu, zależy dokąd dociągnę. Do tego jadę na południe a
więc sporo z tego szybuje się po górach, których na granicy CZ/PL nie brakuje.
Droga do Sternbernku to ostatnie kilometry płaskości, pośród pól uprawnych i
stawów. Na horyzoncie widać już zieloną ścianę gór. Po drodze zdrzemnąłem się
chwilę na takiej ławeczce, która już chyba zaczęła żyć ;) W Sternberku niestety
przejeżdżam tylko przez przedmieścia. Blokowiska przemieszane z halami
fabrycznymi i wielkopowierzchniowymi sklepami, niewiele więc mogę o tym mieście
powiedzieć. Nie za bardzo mam chęci jechać na rynek. Wciągam tu jeszcze tylko 2
hot-dogi i herbatę. Spożywam to typowe dla długich tras śniadanie na pustym o
tej porze dworcu autobusowym. Ok, pora zabrać się za tą wspinaczkę. Na wykresie
obok śladu wygląda to ciekawie. I tak jest też w rzeczywistości. Główna szosa wije
się serpentynami pośród urwisk i odsłonięć skalnych, bystro nabierając
wysokości. Na dystansie kilku km wznosi się z 200 na 600m n.p.m. Z podjazdu, z
przerw pomiędzy drzewami rozciągają się szerokie widoki na równinę, z której tu
wjechałem. Tu na szczycie też taka trochę równina, oczywiście mniejsza, lokalna
można by rzec. Usiana jest ona masztami szybko wirujących elektrowni
wiatrowych. Na rozstaju obieram drogę na Bruntal, inną „krajówkę”. Kolejne
bardzo fajne, dzikie odcinki pośród pól i lasów. Podjazdy też obecne, ale w już
w skromniejszej postaci. Pomimo to taki kryzys trochę. Co chwila odpoczywam.
Każdy przystanek autobusowy staje się pretekstem do odpoczynku. Odpuszczam
tylko tym bez ławeczki, na ziemi nie siedzę ;) Po drodze scenka niczym z
Koprzywnicy, tylko że w wersji hard. Po plączącej się tu nieopodal drogi linii
kolejowej (pojedynczy tor, bez trakcji elektr.) toczy się nieśpiesznie samotny
jeden wagonik motorowy. Dwie osie, wielkości autobusu miejskiego. Ot całe
Czechy :) O, dokładnie taki wagonik. W drodze do Bruntala mijam ciekawie
wyglądające wzgórze z kościołem na szczycie. Kawałeczek od drogi, kusi żeby tam
wjechać. Ale nie, jednak nie, nie mam siły. Gdzieś tam horyzoncie się kotłuje,
ale to chyba daleko. Wreszcie zjazd do Bruntala. Dochodzi południe i jest już
niezły skwar. Rynek – o, taki. Do Krnova a więc i do granicy rzut beretem,
20km. Dodatkowo praktycznie całość to zjazd, więc moje ślimacze tempo przemieszczania
się mocno wzrasta. Momentami osiągając wartości bliskie 70km/h ;) Chwila moment
i jest Krnov. Mocno kolejowe miasto. Już mi znane, byłem ze dwa razy. Gąszcz
torowisk można pokonać główną drogą po estakadzie lub ciekawą kładeczką. Rzecz
jasna wybieram drugą opcję :) Z ów kładeczki uwieczniam obraz Czeskiego
kolejnictwa. Na zdjęciu wyróżniają się dwie śmiesznie wyglądające lokomotywy
potocznie zwane „nurkami”. Granicę przekraczam po 14tej. Ochłonąwszy po
niesamowitej dawce wrażeń zagranicznej podróży, zaczynam zastanawiać się nad
bardziej przyziemnymi kwestiami. Jak np. dokąd jechać na pociąg. Planowane na
początku Opole odpada – za daleko, nie mam siły, mam dość. Jedyną sensowną
alternatywą jest Kędzierzyn-Koźle. Sensowną tj. wiem że jeździ stamtąd sporo
pociągów na Śląsk, a nie 2 na dzień na przykład. Upalnym popołudniem toczę się
więc powoli w tamtą stronę. Utoczyłem się jednak raptem kilometr po Polskiej
Ziemii a tu remont. Że niby za kilometr nie ma przejazdu. Postawiam sprawdzić,
może jednak jest? Nie. Jednak nie. Mieli rację. Remont mostu, w poprzek drogi
głęboki na kilka metrów wykop. Nie ma szans przeprawić się przez to z rowerem. Zawracam
i nadkładam kawałek objazdem wąziutką, wiejską drogą. Jedynym miasteczkiem po
drodze są Głubczyce – przejeżdżam tranzytem. Ileś tam gorących i męczących
kilometrów, z których przywiozłem taką oto fotkę. Prawie jak w Windowsie ;)
Burze gdzieś tam poszły na zachód, mnie nie dosięgną. W Kędzierzynie o 17tej.
Pociąg o 19tej. Spędzam ten czas na dworcu wciągając zapiekanki, herbatę i
schładzając się wewnątrz budynku. Ok a ten „pociąg” to tak naprawdę 3 pociągi
;) 3x Regio, z przesiadkami w Gliwicach i Katowicach. Był jakiś ICek, ale ja
wolałem tak, po taniości :) W domu po 23ciej.
Ołomuniec zaliczony. Po Czechach już trochę jeździłem ale to
był pierwszy cel położony w głębi tego kraju. Tej trasy po Czechach nakręciłem
~220km. Marzy się oczywiście Brno, no a Praga to się rozumie samo przez się :)
6.10 - 23.15
11,15l (w tym 2,4l energatyka)
Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 400-499, Powrót pociągiem
Z pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:14 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
Kategoria > km 000-009, Praca
Do pracy
d a n e w y j a z d u
4.49 km
0.00 km teren
00:14 h
Pr.śr.:19.24 km/h
Pr.max:27.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
15'
Kategoria > km 000-009, Praca
Do Tesco
d a n e w y j a z d u
2.77 km
0.00 km teren
00:11 h
Pr.śr.:15.11 km/h
Pr.max:25.20 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
18.40 - 19.35
Kategoria > km 000-009
Z pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:15 h
Pr.śr.:18.00 km/h
Pr.max:26.10 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
16'
Kategoria > km 000-009, Praca
Do pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:14 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
15'
Kategoria > km 000-009, Praca
Z pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:14 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
15'
Kategoria > km 000-009, Praca
Do pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:14 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
15'
Kategoria > km 000-009, Praca
Do pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:20 h
Pr.śr.:13.50 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 10 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
W deszczu i błocie.
Kategoria > km 000-009, Praca
Z pracy
d a n e w y j a z d u
4.50 km
0.00 km teren
00:16 h
Pr.śr.:16.88 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: kcal
Rower:Steel is Real ;) (archiwalny)
W błocie.
Kategoria > km 000-009, Praca