Bratysława II
d a n e w y j a z d u
447.10 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/o83n2nVW3BpWojco6
https://connect.garmin.com/modern/activity/19415927551
https://connect.garmin.com/modern/activity/19425349540
https://connect.garmin.com/modern/activity/19429535204
(ślad 1+2 - podzieliło mi aktywność na dwie części, i nie wiem jak to połączyć. Ślad 3 to standardowy powrót z Trzciany do Rabki)
Tak więc przyszła pora na drugi długi trip tego urlopu.
Wychodzi mi że skoro w środę była słaba pogoda i zrobiłem krótką rekreacyjną
traskę, trzeba ruszać w czwartek. Bo w czwartek ma być ładna pogoda jakbym zrobił jakieś 100+km to w piątek byłbym zmęczony przed długą trasą. Prognozy pogody na 4 najbliższe
dni czw-ndz są wręcz znakomite. Stabilna gorąca pogoda, praktycznie zerowe
ryzyko burz oraz północny wiatr. Tak więc w środę wieczorem robię
eksperymentalne kanapki (czyt.: kanapki z tym co zostało w lodówce), idę
wcześnie spać. A wstępnym planem jest Gyor na Węgrzech, jeszcze nie byłem.
Start 7.30. Miałem myśli czy dla odmiany nie polecieć
początek trochu inną drogą, objechać jezioro przez Namiestów. Ale przypomniało
mi się że tam jest spory podjazd do wciągnięcia, a mnie teraz nie zależy na
wciąganiu sporych podjazdów, ino na dotarciu do Gyor :) Tak że jadę DW przez
przeł. Pieniążkowicką na Czarny Dunajec, a potem obiorę ścieżkę rowerową do
Trzciany. Miałem smaka na Zboczka (taki hamburger) w Dzikim Byku w Cz. Dunajcu,
ale niestety jeszcze mają zamknięte. Trudno. Na razie lecę na eksperymentalnych
kanapkach i żelkach energetycznych z Deca. W Cz. Dunajcu obieram super szlak rowerowy, i kurs na Słowację. Rześki trochę poranek ustępuję coraz bardziej
gorącej aurze. Szlak jest bardzo piękny i bardzo widokowy. Raz dwa jestem w
Trzcienie, i siup na krajową szosę. O tak. Prognozy sprawdziły się i leci się
pięknie z wiatrem. Z rzadka tylko zrzucam z blatu. Bardzo szybko mija odcinek
przez Twardoszyn, Oravsky Podzamok, Dolny Kubin. Tu małe zakupy. Oczywiście
dzielnie kontynuuję swe postanowienie ZERO ENERGOLI :) Idą zamiast tego soki,
napoje owocowe/izotoniczne plus kapsułka kofeiny. BARDZO sprawnie docieram do
Kralovan, a zaraz potem koła szybko mnie niosą do Martina. Tak duje w plecy.
Tak że fotek jest bardzo mało z tego odcinka. Idzie do tego stopnia sprawnie,
że w Martinie jestem za dnia – przed 17tą! A zazwyczaj gdzieś w tych okolicach
łapie mnie wieczór. Miałem plan taki, żeby wciągnąć tutaj w Macu hamburgera,
albo i dwa (nie jadłem nic ciepłego tej trasy), oraz dobić telefon. Niestety
okazuje się że pełno ludzi, i miejsca przy gniazdkach z prądem pozajmowane.
Odpuszczam więc temat jedzenia, jak i ładowania tel. Właściwie to nie wiem
dlaczego zrezygnowałem z jedzenia. Trzeba było chociaż coś zjeść, a telefon
olać. Błąd. Powoli jednak będzie zbliżał się wieczór a potem noc. A ja nie
jadłem ciągle nic ciepłego, a z zapasów zostało mi kilka żelek oraz 1,5l wody.
Przelatuję jakoś przez Martin, oczywiście nic nie jem ani nic nie kupuję :D
Wiatr już nie jest taki korzystny. Wyjeżdżam z miasta główną cestą numer 18. Pociągi TIRów,
masakra. Z ulgą zjeżdżam za kawałek w boczną drogę nr 519 na Nitranskie Pravno,
Prievidzę. Zaczynają się podjazdy, tempo spada. Pomimo zbliżającego się
wieczora, żar dalej leje się z nieba. Wokół, w oddali po wszystkich chyba
stronach świata łańcuchy jakichś gór. Ile tych gór tutaj jest na Słowacji!
Pierwszy mały kryzysik mnie łapie, ale jakoś ciągnę siłą żelek ;) No tak –
kwestia zakupów dalej nierozwiązana. Ilość żelek maleje z 7 do 5. Do tego 1,5
czystej wody. Mogę nie dożyć na tym do rana :D Robię pauzę, i przypominam sobie
że już tą drogą kiedyś jechałem, chyba w ub. roku. Przypominają mi o tym 3
wielkie betonowe rynny, pamiętam je dokładnie. Odpoczywałem przy nich, tylko że
w nocy. Strasznie zamrówczona okolica, mrówki są wszędzie i uprzykrzają
odpoczynek. Wreszcie widzę obiekt który zawsze dodaje sił do dalszej wędrówki – maszt nadajnika. Takowe maszty często znajdują się na szczytach wzniesień, tak
było i tym razem. Następuje zzzzjaaaazddd :) W połowie zjazdu hamowanie. Oaza z
wiaderkiem prądu do telefonu! No tak, pamiętam ten nowiutki przystanek
autobusowy, wraz z wszystkomającą, ładowarką do wszystkiego! Takie cudo stoni nie w środku jakiegoś miasta, tylko na zadupiu, koło zabitej dechami wsi. Kiedyś też
dopadłem ją, tylko że w nocy. Dobijam trochę telefon, trochę zegarek. W wyniku
nie wiem czego aktywność zaczęła mi się zapisywać od nowa… Już myślałem że
wcięło mi cały dotychczasowy ślad, ale nie, na szczęście nie. Wszystko wgra się
do serwisu Garmina, tylko że chwilę to zajmie. Przed wieczorem docieram do
Nitry. Tylko że na razie jest to rzeka Nitra. Do miasta Nitry jeszcze kawał
drogi. Na razie jest niebrzydkie nawet jak na słowackie zadupia miasteczko Nitranskie Pravno. Jest jakiś mały otwarty sklepik, ale nawet nie chce mi się
wchodzić, wolę większe samoobsługowe markety. Wskakuję na główniejszą,
dwucyfrową drogę nr 64. Przed nocą docieram jeszcze do Prievidzy. Tu, w ostatniej
chwili dopadam otwarty Slovnaft, i kupuję małe zapasy na noc. Jakaś buła,
wafelki, napoje itp. Chyba jestem uratowany, nie wiem czy na tych 5 żelkach bym
dotrwał do świtu :D Małe zwiedzanie Prievidzy. Pamiętam to miasto, byłem tu
kiedyś, tylko że nocą. Zwłaszcza zapadł mi w pamięć plac z kolumną z rzeźbą na
szczycie, oraz ogromna płaskorzeźba. Jacyś tam dawni rolnicy, ludzie pracy itp.
Po długim czerwcowym dniu zapada wreszcie noc. Po małym błądzeniu trafiam
wreszcie z powrotem na główną cestę nr 9/64, smer: Nitra! (smer to po SK
kierunek). Miałem co to tej drogi pewne obawy, że jest to droga z jakimś
zakazem dla rowerów. Ale gdy wyprzedza mnie pewien szoszon, i widzę w oddali
jak Jego czerwona lampka sunie już po tej drodze, uspokoiło mnie to. Chwilę po
nim wjeżdżam i ja. Normalne niebieskie znaki, nie zielone jak na
ekspresówkach/autostradach. Zwykła krajówka, tylko że dwupasmowa. Przejeżdżam
przez Novaky, i tu droga 9/64 dzieli się na dwie. Ja obieram tą nr 64. W ramach
zwiedzania zaliczam jakiś tam parczek, oraz robię kilka fotek zakładów przemysłowych na peryferiach. Noc jest pogodna i bezchmurna. Z jednej strony to
dobrze, z drugiej niedobrze, bo taka bezchmurna noc może być zimna (i taka
będzie). Mijam kilka pomniejszych miasteczek, bardziej charakterystyczne z nich
to chyba Topolcany. Jest coraz zimmmniej, temperatura spada do raptem jakichś 5
stopni powyżej zera. Ubieram wszystko co mam, tj. długie spodnie, dwie kurtki,
czapkę i długie rękawiczki. Coś to tam daje, ale co chwila muszę się zdrzemnąć
na przystanku, i po każdej takiej drzemce coraz bardziej zamarzam. Jeszcze
jedno dłuższe kimanko i wreszcie świt. Czyli apogeum zimnicy :) Ciągnę jakoś
siłą woli, przecież może być tylko lepiej, tj. cieplej. Z plusów raczej płaskie
tereny. Na zjazdach mogło by być nieciekawie w tej zimnicy. Wtem widzę kolejny
checkpoint – na horyzoncie wyłania się zamek na wzgórzu. Tak, to musi być Nitra
:) I jest – o 6 rano docieram do tego miasta. Zaliczam je pierwszy raz. Po
odcinku ruchliwą wlotówką i niebezpiecznym przejeździe przez węzeł drogowy,
wbijam do centrum. Przejeżdżam przez park, docieram pod wspomniane wzgórze
zamkowe. Kilka fotek starówki, i stromą brukowaną drogą wspinam się pod zamek.
A może to jest jakaś świątynia, kościół? Być może dwa w jednym. Przed wejściem
na dziedziniec zamku/kościoła jest taras widokowy. Rozpościera się stąd
fenomenalna panorama Nitry. W tym widok na sąsiednie wzgórze, z jakaś wieżą TV
(?) na szczycie. Wstaje kolejny piękny, słoneczny dzień. Wchodzę na dziedziniec
zamku. Jest tam pomnik naszego Papieża, oraz kolejna porcja widoczków, w inną
stronę. I chyba tyle, do środka wchodził przecież nie będę, jakieś bilety
pewnie trzeba itp. Z innych atrakcji standardowa, nieduża kolumna dziękczynna,
oraz jakieś wielkie okrągłe kamienne COŚ. (na środku tego zdjęcia) Wygląda jak górna część wielkiego
dzwonu, ale to na pewno nie to. Inne co przychodzi mi na myśl to podobnie
wyglądają pancerne kopuły strzelnicze podziemnych fortów, ale to tym bardziej
nie to :D Tymczasem zagaduje mnie miejscowy ksiądz. Okazuje się że całkiem
dobrze mówi po polsku, i że podobnie jak ja ma na imię Piotr. Rozmawiamy
dłuższą chwilę, mówię skąd jadę, dokąd, po co i dlaczego. Trochę o polityce, o
złodzieju Fico, i złodzieju Tusku. Trochę o Wojtyle, żartują sobie na Słowacji
że to jest Ich papież, bo często jeździł tu na nartach. Trochę o geografii,
miastach Polski. Ksiądz Piotr urzędował też kiedyś w Krakowie. Próbuje mi On
też wyjaśnić co to jest to wielkie kamienne coś. Ale niestety bariera językowa
w specjalistycznym, kościelnym słownictwie okazuje się zbyt duża. Wiem tylko
tyle że jest to element związany z Liturgią, Mszą Świętą. Co ciekawe chłop w
ogóle nie porusza tematu wiary, czy ja wierzę czy też nie. Kończymy tą
sympatyczną pogawędkę, i muszę się zbierać w dalszą drogę, do Bratysławy. No
tak – Bratysławy. W międzyczasie podjąłem decyzję, że jednak odpuszczam Gyor.
Za wolno to idzie, nie mam siły ani ochoty. Pewnie i był dał radę, ale z tego
Gyoru do Bratysławy dotarłbym wieczorem. A ja wolę wykąpać się w Złotych
Piaskach za dnia, w ciepłej wodzie. I sobie na spokojnie poszwędać się po
mieście, a nie lecieć od razu na pociąg. Robi się coraz bardziej gorąco. Zanim
opuszczę miasto, jeszcze tylko szybkie zakupy w Tesco. Ciągle, od początku
trasy nie jadłem nic na ciepło. Ale chcę jak najszybciej dolecieć do tej
Bratysławy, i tam sobie coś na spokojnie zjeść. Na razie zadowalam się suchym
prowiantem. Z Nitry wylatuję 3-cyfrową drogą na Salę, i Cabaj Capor. Jakieś
podjazdy wyrastają po drodze, do tego gorąc i senność. Mam trochu dość. Cabaj
Capor to całkiem spore zakłady przemysłowe, i tylko tyle zapamiętałem z tej
miejscowości. Po drodze dosypiam, dodrzemuję na przystanku, zbieram jakoś chęci
i siły do dalszej jazdy. Z większych miasteczek po drodze jeszcze Sala i Galanta. Ciężko to idzie, odpoczywam w cieniu na krzakach. Droga 62 między
Galanta a Senec to chyba apogeum kryzysu. Droga z betonowych nierównych płyt, pomiędzy którymi są szpary połączone z uskokiem. Co kilka metrów jebnięcie w koło, w kierownicę, i co za tym idzie w moje obolałe dłonie. Nie ma jak
chwycić kierownicy żeby nie bolało. Obok mnie przez te uskoki z hukiem, łomotem
przelatują na pełnej prędkości pociągi TIRów… Każdy kryzys w długiej trasie
kiedyś jednak się kończy. Kończy się i tym razem, gdy docieram do znanego już Senec :) Znajome okolice. W oddali elektrownia atomowa, majaczy też wieża TV na
wzgórzu w Bratysławie. Zaraz potem pierwsze małe jeziorka. Wieża TV rośnie w
oczach, tzn. przybliżam się do celu :) Oto i jest! BRATISLAVA!!! Docieram o
godz. 16.00, czyli niemal dokładnie tak jak tydzień temu :) Program zwiedzania
zaczynam jak zawsze od odświeżającej kąpieli w Złotych Piaskach (zalew na
przedmieściach). Potem objeżdżam zalew dookoła terenową ścieżką, i kieruję się
do centrum. Bilety na pociąg można kupić przez Internet (16 EUR), tak że na
dworzec nie muszę wcześniej zajeżdżać. Na początek wciągam PYSZNEGO kebaba.
Dawno nie jadłem tak świeżego mięsa i tak świeżych, lekkich frytek :O Zamek
dziś odpuszczam, nie chce mi się dymać pod górę, byłem tydzień temu. Zwiedzam
głównie starówkę, tam przyglądam się gwarowi nocnego życia miasta. Oraz dwóm koncertom
– jeden Słowackiej, a drugi Węgierskiej kapeli. Zwłaszcza Ci drudzy dają czadu
:) Nie wiem co to za zespół, ale chyba rock jakiś. Przejeżdżam jeszcze przez
pełen OGROMNYCH platanów park po drugiej stronie Dunaju. Platany prawie jak w
Budapeszcie, na Wyspie Św. Małgorzaty :) Zaliczam też co za tym idzie dwa mosty. Słynny most SNP, oraz
„Stary Most” – tak jest on opisany na mapie. Parę fotek tu, parę fotek tam.
Penetruję również różne mroczne zaułki tego ciekawego miasta ;) Z ciekawostek
widziałem 4-osiowy, 3-członowy trolejbus. Z wyglądu jaka Solaris, ale ma logo
Skody. Może licencja jakaś, albo co? No jakoś musi sobie radzić to spore
miasto, metra się nie dorobili ciągle. Oczywiście przeszkadza trochę senność,
kilka razy musiałem kimnąć na ławeczkach, murkach itp. Gdy zbliża się godzina
3-cia, jak zbliżam się powoli do Hlavnej Stanicy. Dworzec zamknięty w godzinach
0.00 – 3.00. Nic dziwnego, jest tu trochę syf, sporo bezdomnych i innych podejrzanych
typów. Jakby był otwarty byłoby więcej bezdomnych, i więcej syfu. Odjazd 3.27.
Zdążam coś tam kupić w automacie do picia, ale do jedzenia już nie. Bistra
wszystkie pozamykane. Ale to nic, bo przez sen nie czuje się głodu ;) A podróż
pierwszym pociągiem mija mi głównie właśnie na spaniu. Ustawiam oczywiście
budzik żeby nie przespać przesiadki. W Kralovanach po 6 rano. Położona między
górami, w dolinie Wagu stacyjka tonie w chmurach, i rześkim chłodzie poranku.
Tu na stacji zdążam kupić więcej w automatach. Drugi etap kolejowej podróży to
stary spalinowy szynobus do Trsteny. Ten sam od lat, i tak samo od lat tłucze
się nieśpiesznie po koślawych szynach, łomocząc co chwila kołami o przerwy w
szynach – taki stary jest tutaj tor. Tym razem planowo udaje mi się dotrzeć do
Trzciany, a nie do Niżnej. Przede mną ostatnia prosta – ok. 50km do Rabki. Do
Czarnego Dunajca moją ulubioną ścieżką rowerową, idącą szlakiem dawnej linii
kolejowej. Poranne mgły szybko ustępują, i robi się piękna, słoneczna pogoda.
Dziś idzie mi dużo lepiej niż tydzień temu, kryzysu brak :) W pewnym momencie
łapię wręcz drugi oddech, i ścigam się z jakimś kolesiem na szosówce (nie wiem
czy to było mądre). W Czarnym Dunajcu tym razem Dziki Byk otvoreny na szczęście
:) Wciągam ociekającego tłuszczem burgera tak aby do Rabki nie brakło mi mocy.
Te z Maca się nie umywają do tego giganta, a cena znośna (chyba 35zł). W dobrej
formie wciągam przełęcz Pieniążkowicką, a końcówka to już formalność :) Sru w
dół wojewódzką przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do Rabki. Jakieś tam zakupy
w centrum, i jeszcze tylko dotoczyć się na kwaterę - ostatni podjazd. W
domu o 13.30.
W sumie udana wycieczka. Gyoru co prawda nie osiągnąłem, ale
pierwszy raz dotarłem do Nitry, zaliczyłem też trochę nowych dróg. Po prostu
taka Bratysława inną drogą wyszła :)
7.30 (czw) - 13.30 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025