Bratysława I
d a n e w y j a z d u
467.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Strasznie spodobał mi się ten trolejbus, tak że umieszczę go jako fotka tytułowa, bo nie mam jakichś super zdjęć z Bratysławy.
Tak więc wychodzi mi że nie będę miał za dużo czasu na
aklimatyzację przed długą trasą - raptem jedno popołudnie. Na niedzielę
zapowiadane jest bowiem załamanie pogody, tj. front z deszczem. Wychodzi więc zatem że muszę więc wystartować w czwartek, tak żeby wrócić na sobotę. Nie mam za dużo
czasu na zastanawianie się, tak więc postanawiam polecieć standardzik – tj.
Bratysławę, znaną drogą.
Wieczorem robię kanapki z konserwą / dżemikiem, pakuję sakwę
i idę spać. Wstaję porządnie wyspany, start przed 8mą. Dodać należy, że w
trakcie tej trasy podejmuję pewne wyzwanie – walkę z moim energetycznym
nałogiem. Zero energoli. Takie jest postanowienie. Zamiast tego pudełko
kapsułek z kofeiną w razie senności. Pomimo że zgodnie z prognozami na początku
wieje mi prosto w twarz, jadę na zerowej kofeinie, a ostatnia długa trasa była
w sierpniu ub. roku… to idzie mi całkiem nienajgorzej :) Czuję tę moc w nogach,
jak za dawnych dobrych czasów. Wciągam lekutko przeł. Spytkowicką. Jest
czwartek, a więc na słynnej zatoczce mundurowi ostro pracują, kontrolują
podejrzane ciężąrówy. Dziś Służba Celno – Skarbowa. Szybka fotka Królowej
Beskidów – Babiej Góry, potem jeszcze transportu transformatorów z Węgier. I
sru w dół, na Chyżne, na Trzcianę. Jest bardzo gorąco (do upału trochę brakuje),
a wiatr dalej duje w twarz. Ale wiem że wg prognoz potem ma on ustąpić
(ustąpi). Przekroczenie Słowackiej granicy – czuć ten zew przygody, jak za
dawnych dobrych czasów :) Pauza na rynku w Twardoszynie, pod ogromnymi topolami.
Tutaj też małe, niedrogie zakupy w Lidlu. Silna wola działa, i nie kupuję
energola :) Zamiast tego jakiś owocowy napój piwny 0% (dokładnie to 0,3%). Łączę
go z kapsułką kofeiny, i oszukuję w ten sposób organizm że niby zapodałem mu
energetyka. Zaraz potem jest Oravsky Podzamok – oczywiście nie mogło zabraknąć
fotki mojego ulubionego zamku. Jeden mały podjazd, i w dół na Dolny Kubin.
Przeleciałem tranzytem, tak że fotki z miasta brak. Potem malowniczy odcinek doliną rzeki Oravy. Jazda chwilami mało przyjemna i niebezpieczna ze względu na
ciągnące główną szosą stada TIRów (środek tygodnia). Przejeżdżam przez
doskonale mi znane Kralovany (Królewiany). Tutaj bowiem zawsze na powrocie
pociągiem przesiadam się z pośpiesznego Tatran na regionalny szynobus do
Trzciany. Tutaj też rzeka Orava wpada do potężnego Wagu. Przez wiele kolejnych
kilometrów główna szosa wić się będzie właśnie wokół Wagu, i jej
zbiorników wodnych, zapór itp. Małe przypadkowe zwiedzanie Sucan (Sucanów?) i
zaraz jestem w Martinie. Tu mam plan wciągnąć wreszcie coś ciepłego w
McDonaldzie. Ogólnie nie przepadam za tą restauracją ze względu na wysokie ceny
w stosunku do ilości pożywienia. Ale za granicą jak znalazł, nie trzeba dukać
po słowacku ani angielsku żeby coś zamówić, tylko można sobie wyklikać na
ekranie. Plus dodatkowo dorwałem gniazdko, i podładowałem telefon :) Jeden
zestaw nie wystarczył, musiałem oczywiście domówić drugi, bo j.w. jedzenia mało. Więcej tych kolorowych papierków, opakowanek niż jedzenia :D W Martinie zrobiłem
też zakupy na noc w Kauflandzie, i wpadłem na inny genialny pomysł – w kiblu w
tym markecie zmyłem z siebie część skorupy z potu i z kremu z filtrem. Od razu
przyjemniej się będzie jechać a Słońce już powoli zachodzi. Za Martinem kolejny
malowniczy odcinek doliną Wagu. Ilość TIRów jakby zmniejsza się – coraz większa
ilość kierowców idzie spać w ciężarówkach na przydrożnych parkingach. Są tu też
malownicze ruiny zamku na skale – na fotce za wiela jednak nie widać. Zbliżam
się do Żyliny, kolejnego milestone’a. Milestone’a – bo stąd do Bratysławy jest
równe 200km. Zaczyna niepokoić mnie stan nieba. Chmury nad górami po prawej
stronie są takie jakie ciemniejsze niż te po lewej ;) No tak – patrzę na
radary, i faktycznie idzie burza. Za chwilę też widzę pierwszy błysk. Wrzucam
na blat i pędzę coraz szybciej aby zdążyć do miasta przed ulewą. Najpierw
główną szosą, potem alejką wzdłuż zalewu na Wagu. Gdy dopada mnie deszcz chowam
na Slovnafcie na przedmieściach. Ostatecznie jednak z dużej chmury mały
deszcz. Popadało 5 minut i przestało a główna część burzy przeszła bokiem, po
prawej, w czym upewnia mnie radar burzowy. Nie wiem jak ja mogłem kiedyś
jeździć bez tego wynalazku?! Na radarach przede mną czysto, mogę śmiało jechać
dalej. Jakieś tam zwiedzanie przejazdem Żyliny, centrum, pokręciłem się też po
chaszczach pod estakadami. I jest słynny drogowskaz: BRATISLAVA 200KM. Zapada noc.
W dalszym ciągu zero energoli :) Pierwszą senność zwalczam mała drzemką na
przystanku +kapsułką kofeiny. Przy próbie spożycia serka topionego-serdelka do
chlebka jego część ląduje na rowerze i na moim ubraniu ;) Z charakterystycznych
miejscowości mijam Povazską Bystricę. Charakterystyczny jest tu dokładnie
wysoki biurowiec-wieżowiec w centrum miasta. Ruch na drodze całkiem maleje, nie
tylko ze względu na noc. Ale również z powodu że główny ciężar przejmuje tu
droga ekspresowa, która wije się raz po lewej, raz po prawej stronie starej
szosy. Chwila moment, i po lewej mijam charakterystyczną cementownię. Noc
powoli dobiega końca. Była dość ciepła i całkiem przyjemna, senność za bardzo
nie dokuczała. Mijam znajomą cukrownię, i docieram do Trenczyna. Miasto z
charakterystycznym zamkiem na skale w centrum. Oraz z mostem nad wielkim (coraz
większym) Wagiem. Od dawna chodzi mi coś ciepłego do jedzenia po głowie, jest
jednak za wcześnie, wszystko zamknięte. Trudno, zadowalam się kolejnym serkiem
(tym razem lepiej mi poszło otwieranie) i chlebkiem. Gorący dzień rozkręca się
na dobre. Resztki senności zwalczam drzemką na przystanku. W międzyczasie ze
strefy gór wjeżdżam na równiny południowej Słowacji. Choć jakieś niewysokie
górki widać na horyzoncie po prawej stronie. Po roślinności widać że jest tu
nieco cieplejszy klimat. Coraz więcej akacji, i innych gatunków liściastych.
Kolejny kamień milowy to chłodnie kominowe na horyzoncie po prawej. Są to
kominy atomnej elektrostancji. Świadczą one niezbicie, iż przybliżam się do
Bratysławy :) W Pieszczanach wreszcie posilam się czymś ciepłym. Trzema
kawałkami pizzy, każdy do 2EUR. Nawet niedrogo, bo kawałki całkiem spore. Mała
rundka po Pieszczanach, a potem łapie mnie kryzys. Do tego stopnia że zalegam
na dłuższą chwilę w cieniu drzew przy polnej drodze. Upalne kilometry ciągną
się niemiłosiernie. Doczołguję się do Trnavy, a za miastem zaś… Tak :) Na
horyzoncie, na jednym ze wzgórz po prawej widzę majaczącą wysoką sylwetkę wieży TV w Bratysławie :) Byłem pod nią chyba 2 lata temu. Nabieram sił w chłodnej
oazie. Tzn. klimatyzowanym budynku stacji OMV, gdzie wciągam zimny napój z
witaminkami (nie energetyk), jakąś bułę, oraz podładowuję tel. Senec przelatuję
tranzytem, gdyż łapię drugi oddech. Czuję bliskość celu. Dwa czyste, piękne małe jeziorka po prawej przypominają mi o nagrodzie jakąś zaraz otrzymam :) O
kąpieli w Złotych Piaskach – zalewie na przedmieściach Bratysławy. BRATISLAVA!!! Cel osiągam ok. godz. 16. Jedyne co mi teraz chodzi po głowie to
wspomniana kąpiel. Z podekscytowania mylę estakady. Skręcam o jedną za
wcześnie. Wreszcie jestem w lasku na zalewem, szukam dogodnego miejsca, ściągam
przepocone łachy i zanurzam się po głowę w chłodnej wodzie… Relaks w wodzi trwa
całkiem długo, bo chyba z godzinę. Czas podziałać coś dalej w kwestii
zwiedzania. Wdziewam więc czyste szaty, i ruszam na podbój Bratysławy. Niestety
rozwaliłem sobie okulary, tzn. nadepnąłem je i wyłamałem zawias… Kleję to jakoś
taśmą byle się trzymało… Jest po 18tej, a w planie jest pociąg o 3.27 w nocy
tak że czasu sporo. Najsamprzód odrobina MTB na szosówce, czyli objazd zalewu terenową ścieżką. Mijam strefę dla nudystów, niestety jak zwykle większość z
nich to obleśne grube chłopy z wielki brzucholami i ujami na wierzchu. Następnie
tłukę się powoli w stronę centrum, jadę na pamięć, tak że trochu błądzę. Tłukę
to dobre słowo, o tak. Mam tu na myśli "chodniki" w Bratysławie. Te koślawe łaty
asfaltu z dziurami poprzez które wyrastają chwasty to wylewali chyba jeszcze
czechosłowaccy towarzysze ;) I tak wygląda całe miasto, z małymi wyjątkami. I
inne miasta, Koszyce itp. podobnie. Tu jest po prostu chyba taki zwyczaj, taki
nawyk, że chodniki są po prostu mało ważnym elementem infrastruktury. Nawet jak
wymieniają nawierzchnię drogi, i kładą nowiutki gładziutki asfalt, to chodniki zostawiają stare. Co najwyżej dorzucą łopatę asfaltu w jakieś większe wyrwy :D Toczę
się dalej z obolałymi od drgań dłońmi, i zwiedzam. Wciągam pysznego burgera z
pysznymi frytami (przydrogie toto), robię zakupy w małym Tesco na noc. Zakupuję
przez tel. bilety – 16 EUR czyli niedużo. I kontynuuję zwiedzanie. Ogólnie jest
to miasto kontrastów. Z jednej strony są wypasione fury słowackich bogaczy, są
też stare ciężarowe Tatry z nosem, które wloką za sobą pióropusz czarnego
cuchnącego dymu. Są sięgające niebios szklane wieże, niektóre prawie jak
Warszawie… Z drugiej zaraz obok takiej szklanej wieży jest jakiś zabytkowy
opuszczony pałac, pobazgrany spreyem, z którego lecą cegły. A przed nim pełny
śmieci zarośnięty plac ze spalonym wrakiem samochodu… Itp. itd. Do tego
wszechobecne pamiątki po poprzednim ustroju. Jakieś płaskorzeźby, pomniki,
tablice przedstawiające kult pracy, potęgę socjalizmu itp. itd… No Bratysława
ma swój specyficzny klimat. Zwiedzanie obejmuje również wjazd na wzgórze
zamkowe, przejazd mostem SNP, pałac prezydencki (?). Jakieś tam błądzenie po rozimprezowanych
zakamarkach starego miasta, byłem też w dzielnicy nowych apartamentowców. Noc
jest bardzo ciepła. Termometr o 23ciej pokazuje 25’C! Pora toczyć się na
dworzec. Ogólnie to mam dość, męczy mnie senność, musiałem się w parku
zdrzemnąć, i bolą mnie dłonie. W pociągu (Tatran) wpieprzam rower w kąt, a swój
tyłek wpieprzam w pierwszy lepszy fotel. Jeszcze tylko okazuję bilet do
kontroli, ustawiam budzik żeby nie minąć Kralovan…. I dobranoc!
HRRRRRR...
Budzę się
kawałek przed Kralovanami. W Kralovanach o 6 tej. Jest 20+ minut na przesiadkę
tak że zdążam wychylić gorącą herbatkę z automatu. Przesiadka do klimatycznego,
spalinowego szynobusu. Który też chyba pamięta czasy Ceskoslovensko. Tu również
zajmuję się głównie spaniem. Diesel ryczy pod podłogą, pociąg się telepie po
koślawych torach, i co chwila łomocze kołami o przerwy w szynach (szyny też
pewnie made in CZSK). Ale w niczym nie przeszkadza to w drzemce, tak jestem zmęczony.
Pod koniec trasy konduktor do mnie w te słowa „je problem, wyłuka”. Już wiem co
to oznacza… +10km gratis. Pociąg dojedzie tylko do Niżnej. Z Niżnej do Trzciany
jest autobus zastępczy ale roweru przewieźć się raczej nie da. Nie będę się
kłócił o 10km, żadna różnica. W Niżnej wpadam jednak na głupi pomysł. Zamiast
po bożemu szosą, szukam jakiejś ścieżki rowerowej, szlaku Velo wzdłuż rzeki,
aby dotrzeć nią do Trzciany. VELO SRELO. Tzn. ścieżka jest ale taka gruntowa,
terenowa :D Bez sensu, straciłem czas i dotrzęsło mi jeszcze bardziej moje
obolałe dłonie. W Trzcianie wskakuję natomiast na trasę Velo która na pewno
jest, i która jest bardzo fajna :) Asfaltowa trasa prowadzi szlakiem starego
toru kolejowego do N. Targu. Ja dojadę nią zaś do Czarnego Dunajca. Trasa
bardzo malownicza i w ogóle super alternatywa dla głównej drogi przez Chyżne. Tylko
że ja ledwo jadę, mam dość. W Cz. Dunajcu dopadam wielkiego burgera, i wreszcie
pierwszego tej trasy energola. Oj postawiło mnie to combo na nogi :) Tak że przeł. Pieniążkowicką (droga wojewódzka) wciągam w dobrej formie. No a potem to
już formalność. Długi łagodny zjazd przez Rabę Wyżną, Rokiciny, Chabówkę do
Rabki. W centrum zakupy, drugi malutki energetyczek. A co należy mi się, w
nagrodę za moją silną wolę ;) Kupuję też tanie okulary przeciwsłoneczne, z
których przełożę sobie zauszniki aby nareperować rozwalone okulary. Na kwaterze
po 14tej.
Udana wycieczka, Bratysława zawsze spoko :) Coś tam
pozwiedzane, coś zobaczone, forma w normie – a poprzednia długa trasa była
przecież w sierpniu.
https://photos.app.goo.gl/JyiyDdsHCbvKh1sQ7
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394826877
https://connect.garmin.com/modern/activity/19394841825
7.45 (czw) - 14.00 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem, Rabka 2025