Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Budapeszcik :)

d a n e w y j a z d u 408.20 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:67.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Czwartek, 29 sierpnia 2024 | dodano: 18.09.2024



https://photos.app.goo.gl/7hNnXtwWARsbChnJ8

https://www.alltrails.com/explore/map/29-31-08-2024-budapest-69a5b59?u=m&sh=qek9hh

(Ślad ma tylko 335km, bo ładnych kilkadziesiąt km to nie zaznaczone zwiedzanie Budapesztu , do tego 5km to dom - PKP Podgórze a ze 12km Krk Główny – Auchan – dom)

Koniec sierpnia, minął ponad miesiąc od ostatniej długiej trasy, wypada gdzieś uderzyć. Pomysły miałem różne. Praga, Wiedeń, Bratysława, Budapeszt… Balaton? Niby napalony byłem na Pragę, bo ostatnio byłem tam w Roku Pańskim AD 2022. Ale po analizach prognoz pogody (głównie kierunek wiatru) i rozkładów jazdy pociągów, padło na to ostatnie. Na „Węgierskie Morze”, tam gdzie byłem w lipcu. Tym razem do miasteczka pt. „Balatonkenese” chciałem dotrzeć. Jak widać się nie udało, i skończyło się na Budapeszciku. Też fajnie.

W celu dotarcia nad Balaton postanawiam skrócić trasę, i wystartować z New Targu. Odjazd z Krk Podgórze 5.35, tak że wstać musiałem o 5 rano, po 5 godzinach snu. Coś tam się dośpi w pociągu. Albo i nie. Nie ;) Podróż starym składem mija przyjemnie, acz niezbyt szybko. Opóźnionko małe być rzecz jasna musi. W trakcie trasy przyglądam się też pracy kolejarzy. „50305, gotów do odjazdu!” – i tak na każdej stacji. Na takich podrzędnych lokalnych liniach ich praca wygląda całkiem przyjemnie i niezbyt ciężko. Choć płatna też pewnie nie jest zbyt dobrze. Kolejarze podwożą się za darmo pociągami do stacji gdzie zaczynają/kończą pracę, a po drodze plotkują z maszynistą czy też konduktorem. W kibelku nasmarowuję się porządnie Sudocremem, tak żeby wysiąść w pełni gotów do drogi. Bo jak mawiają starzy, doświadczeni kolarze: „kto smaruje – ten jedzie”. A kto nie smaruje… ten kończy trasę wcześniej, z obtartymi jajkami :) W New Targu o 9tej. Poranek a pogoda już szykuje się upalna. Obieram kurs na ścieżkę rowerową do Trzciany. Trasa ta jest bardzo widowiskowa. Poprowadzona nasypem zlikwidowanej linii kolejowej, płynnie nabiera wysokości, a potem równie płynnie ją wytraca. Nie ma ostrego podjazdu, jak krajówka na Chyżne. Prowadzi też starymi wiaduktami i mostami kolejowymi, a nawet zalicza zabytkową stacyjkę „Podczerwone”, k. Czarnego Dunajca. Która dziś występuje już tylko w roli kawiarenki dla głodnych bikerów. No niby fajna taka ścieżka, za dala od ruchu drogowego i bezpieczna. Ale wydaje mi się że większy pożytek byłby z tej linii kolejowej jakby ją wyremontować, a nie likwidować. Wtedy dało by się np. wrócić pociągiem z Bratysławy czy innego Budapesztu do Rabki. A tak gdy jestem na urlopie, i startuję z Rabki do którejś z zagranicznych stolic, to na powrocie muszę dymać końcówkę 45km na rowerze, Trzciana-Rabka... Na Słowacji koło 11tej. W Trzcianie mała pauza na rynku pod ogromnymi topolami. M.in. na nasmarowanie się kremem z filtrem. I ruszam w dalszą drogę, już cestą nr 59. W trakcie jazdy słucham jak zawsze słowackiego radia. Z radiowych audycji, wywiadów z różnymi wojakami, armadami itp. powoli dociera do mnie że dziś na Słowacji święto. Rocznica jakiegoś powstania w Bańskiej Bystrzycy. Czyli wszystkie duże sklepy pozamykane… Będę na stacjach musiał kupować picie. Gdybym wiedział to bym pojechał krajówką przez Chyżne, i zrobił zapasy w PL… I tak w ogóle to zapomniałem kupić żelek energetycznych w Deca. Z reguły kupuję takowe przed ciężkimi trasami. Docieram pod mój ulubiony zamek, tj. przyklejony do ponad 100m skały Oravsky Hrad. Górujący nad okolicą, nad doliną rzeki Oravy. Miejscowość nazywa się zaś Oravsky Podzamok. Szukam jakiegoś interesującego bistro, ale bezskutecznie. Same eleganckie i drogie pewnie knajpy. W Dolnym Kubinie dopadam wreszcie pizzerię, i wciągam najtańszą pizzę, tj. Margheritę. Zapijam energolami ze stacji, i można uderzać dalej. Z Kubina dla odmiany zamiast na Żylinę, lecę na Rozumberok. No „lecę” to może za wiele powiedziane. Bardziej spływam potem na podjeździe 10km/h na przełęcz. 727m n.p.m. „Pod Brestovou”, wg. tabliczki. Szybki zjazd do Rozumberoka, i kurs na przeł. Donowały, i potem B. Bystrzycę. W ostatniej tankszteli przed przełęczą robię zakupy. Jak zwykle kupuję różne kolorowe, niezdrowe ale pełne życiodajnej energii płyny. Pora na prawdziwy podjazd, na prawie 1000m przełęcz Donowały. Ten ciągnie się niemiłosiernie. Z plusów nie ma upału, przez spory kawałek z płynącego równolegle potoku bije przyjemny chłód. Obmyłem się też w nim trochę - zmyłem z siebie klaster z kremu UV. O dziwo jest też nowy gładki asfalt, coraz bardziej się ta Słowacja rozwija. Tzn. do Zjednoczonym Polskich Emiratów jeszcze im daleko. Ale z każdym rokiem coraz mniejsza bida ;) Na razie mają drogi jako takie już. Może za 20 lat zbudują sobie chodniki :D A za 40 lat wymienią te syfiaste zardzewiałe Czechosłowackie latarnie :D Na szczycie przełęczy ogrom turystyczno-narciarskiej infrastruktury. Najbardziej ciekawi mnie zawsze kładka dla narciarzy, która zimą wysypana jest śniegiem, i umożliwia przejazd nad ruchliwą szosą. Na zjeździe znak zalecający redukcję biegu na dwójkę. Ja robię na odwrót, tj. włączam bieg najwyższy :) I rozpędzam się do maksymalnie 69km/h. No ten zjazd do prawdziwy teleport. Chwila moment i jestem w B. Bystrzycy. Czyli w mieście w którym były dziś zapewne obchody rocznicy powstania. Niestety jest już wieczór a jakieś defilady itp. to pewnie w południe tak bardziej. Ludzi dalej od groma, w tym żołnierzy w galowych mundurach. Najważniejszym dla mnie jest teraz jednak wciągnąć coś na ząb. Odnajduję otwarty chiński fast food. Pokazuję palcami numerki potraw. Tego nie ma, tego nie ma, tamtego też nie ma. Wreszcie coś jest. Ale nie wiem tak naprawdę co, kupuję w ciemno. Okazało się że kupiłem kebaba. Ale takiego dobrze doprawionego, z grzybkami i groszkiem. Nawet spoko, i porcja ogromna. Przez centrum, obok rozświetlonego biurowca banku wylatuję na Zwoleń. Mijam lotnisko, i jednostkę wojskową przy nim. Obok mnie przejeżdża z rykiem silnika kilka ciężarowych Tatr, może z defilady wracają wojaki? Mam też bliskie spotkanie z wielkim leleniem, który stał sobie na środku drogi. Oboje nieźle się przestraszyliśmy, i uciekliśmy, każdy w swoja stronę. Po prawej stronie tj. na zachodzie dostrzegam hen daleko błyski burzy. Po obadaniu radaru burz jestem jednak spokojny. Burza jest nad Nitrą, czyli kilkadziesiąt km stąd, i nie idzie w moim kierunku. Docieram do Zwolenia. Jakieś tam zwiedzano przejazdem, jakieś głupie fotki na pszczółce itp. Wylot cestą 66, jak wiele razy, na Sahy. Noc jest pogodna i lekko chłodna, niebo rozgwieżdżone. Senność póki co nie doskwiera. Kawałek przed Sahami zmieniam drogę. Zamiast jak wiele razy na Sahy, Vac i Budapeszt, pokieruję się nieznanymi drogami na przejście Sturovo/Ostrzygom. Idzie coraz wolniej ale ciągle aktualny jest plan dotarcia nad Balaton. O świcie dopada mnie senność, i zalegam na przystanku na dobrą godzinę. Jeszcze bardziej napinając coraz bardziej napięty plan. O tym że zbliżam się do Węgierskiej granicy, świadczy coraz więcej domków w typowym węgierskim stylu. Małe, kwadratowe, z 4-spadowymi charakterystycznymi dachami i dwoma okienkami z przodu. Węgierskie tłumaczenia nazw miejscowości na znakach, węgierskie stacje w radiu. Coraz liczniejsze akacjowe lasy, czy też coraz bardziej płaska okolica – spalona Słońcem, sucha patelnia. W akacjowym zagajniku jeszcze chwila drzemki na ławeczce obok kapliczki. Za którymś pagórkiem wyłania się na horyzoncie imponująca budowla. Potem okaże się że jest to bazylika w Ostrzygomiu, po drugiej stronie Dunaju, już na Węgrzech. Cel pielgrzymek, centrum kultu religijnego. Taka węgierska Jasna Góra, można by rzec. Szybki zjazd w dolinę Dunaju, jeszcze most na Hronie i jestem w Sturovie. Małe, turystyczne miasteczko. Główną atrakcją miasta wydają się być wielkie termy, park wodny, jak zwał tak zwał. Mnie natomiast o wiele bardziej interesują atrakcje gastronomiczne. Kupuję ogromnego, wszystkomającego i niedrogiego przy tym hamburgera za 5 Euro. Po czym udaję się w kierunku mostu granicznego. No jest tu bardzo widowiskowo :) Szeroko rozlany Dunaj, zabytkowy kratownicowy most a na wzgórzu po drugiej stronie rzeki wspomniana „Węgierska Jasna Góra”. Korzystając z pomocy turystów robię kilka fotek na tle tych wszystkich atrakcji, po czem przeprawiam się na drugą stronę ogromnej rzeki. Dzień dobry Węgry :) 10 rano a upał już niezły. Z Ostrzygomia za wiela nie zwiedzam, gdyż ciągle myślę o tym Balatonie. Gdybym wiedział że odpuszczę i pojadę prosto na Budapeszt, podjechałbym zobaczyć z bliska tą monumentalną świątynię. Póki co kieruję się trzycyfrową szosą nr 111 na południe. Chyba w Dorogu (?) robię duże, zimne, kolorowe i płynne zakupy w znajomo wyglądającym SPAR-rze. Potem kawałek 10ką. Jakieś błądzenie po torach kolejowych i innych chaszczach, kimanie na ławeczkach, walka z upałem, zmęczeniem i brakiem żelek z Deca. I z tego co pamiętam miałem potem zgodnie z planem atakować 102ką na Balaton. Ale nie, to się nie uda. Przeliczam czas i wychodzi mi że doczołgał bym się tam późnym wieczorem. A ja chciałem za dnia, aby się wykąpać w ciepłej wodzie. Jest też opcja podjazdu do któregoś miasteczka na brzegu jeziora pociągiem, ale nie mam siły ani głowy na takie kombinacje. Za duży upał, za duże zmęczenie, brak żelek z Deca i ogólnie czuję, że Budapeszt to jest lepszy cel na dziś :) Zalegam zatem na kolejną godzinkę przy bocznej drodze, w cieniu topoli. Z nowymi siłami ciągnę dalej 10ką do Węgierskiej Stolicy. Rośnie nie tylko upał, ale i ruch na wąskiej krajówce. Ta szosa to chyba jeden z głównych wlotów do Budapesztu od zachodu. Po kilkunastu km z ulgą zjeżdżam w boczną drogę, jakąś 4-cyfrówkę. Na mapie wypatrzyłem przy niej zachęcająco wyglądające jeziorko (kąpiel!?). Ale docieram i nie, niestety nie. To nie jest akwen plażowo-kąpielowo-letniskowy. Bardziej taki staw do robienia ryb, zakaz kąpielizakaz srania, zakaz wszystkiego. Może i by się dało gdzie w krzakach się zanurzyć, ale nie będę robił wiochy nie u siebie, w gości. Pewnie potem skończy się myciu mokrymi chustkami (które muszę najpierw kupić). Do stolicy niby jeszcze raptem +- 30km… Ale jeszcze jakieś wzgórza, jeszcze jakieś podjazdy do wymęczenia… Na szczęście droga sporo idzie przez las. Na jednym z przystanków autobusowych w miasteczku dostrzegam wyświetlacz z odjazdami linii. Już wiem że to to Budapesztańska aglomeracja:) No i tak jest. Do tablicy BUDAPEST docieram chwilę po 15tej :) Jak chodzi o powrót pociągiem - są co prawda jakieś wieczorne pociągi, ale nie wiem czy biorą rowery. Zresztą nawet nie chce mi się sprawdzać. Gdyż w planie mam mega zwiedzano i powrót pociągiem o 5.30 rano - tym co zwykle, METROPOLITANem. Czyli 14 godzin na szwędanie się po mieście :) Najsamprzód zwiedzam dzielnicę którą wjechałem do miasta - położone na wzgórzu Hujoswolgy, czy jakoś tak. Tonie ona cała w cieniu akacji. Jest tu też pięknie odrestaurowana pętla tramwajowa. Na której zabytki kontrastują z nowoczesnością - mam na myśli m.in. tabor szynowy. Przebieram się w krzakach w czyste i nieśmierdzące ubrania. Potem wzdłuż linii tramwajowej kieruję się w dół, do centrum. Mijam stację kolei zębatej która zapewne wspina się jakieś wzgórze. Świadczą też o tym wsiadający do wagonów młodzi adepci downhillu na fullach i w fullface’ach. Jest też zabytkowa, muzealna cześć stacji na której eksponowane są różne stare mechanizmy i urządzenia używane w takich kolejach. Mą uwagę przykuwa też okazała, okrągła wieża – Hotel Budapeszt. Ale muszę nabrać sił na dalsze zwiedzanie i wrzucić coś na ząb. Kupuję naprawdę dobrego, świetnie doprawionego kebsa. A w markecie zapasy wody, energoli i mokre chustki, bo wiem że z kąpieli nici. Po czym obieram kurs na zamek. Albo raczej ZAMEK. O tak. Ten jest bardzo imponujący. Wg mnie od tyłu, od miasta, wygląda on jeszcze bardziej monumentalnie niż od strony Dunaju. Od tej strony ten gmach wygląda jakby miał ze 40m wysokości. A od strony rzeki połowę wysokości „zjada” wzgórze. Wspinam się serpentynami na górę. Trwają tu jakieś szeroko zakrojone prace budowlane. Wygląda to jakby dobudowali od zera całe zburzone (?) skrzydło zamku. Widoki rzecz jasna urywają głowę. Widać cały przeciwległy brzeg miasta, sięgające po horyzont morze gmachów, z wybijający się gdzieniegdzie wieżami kościołów, czy co wyższymi biurowcami. W roli głównej Parlament, Most Łańcuchowy, sąsiednie mosty, Wyspa Św. Małgorzaty… No i ogromny Dunaj, który żyje. W jedną i w drugą stronę płyną wielkie statki wycieczkowe. Takie kilka razy większe od tych na Wiśle w Krakowie ;) Z pomocą turystów robię kilka fotek. Po czem zjeżdżam/sprowadzam na dół, w stronę Mostu Łańcuchowego. Po drodze jeszcze fotka pomnika – ogromnego orła z rozpostartymi skrzydłami. Oraz… jeszcze jedna, zabytkowa kolejka! Tym razem linowa. Dwa kursujące naprzemiennie zabytkowe wagoniki wwożą stromym zboczem turystów spod Dunaju na Wzgórze Zamkowe! Byłem kilka razy w Budapeszcie ale tą kolejkę widzę pierwszy raz. Pewnie dlatego że pierwszy raz zaliczam zamek za dnia. Do tej byłem tu tylko nocą. Jeszcze rzut oka na tunel pod zamkiem, i siup na Most Łańcuchowy :) Przeprawiam się nim na drugi brzeg, by obadać parlament. Jest tak wielki, że stąd nie da się go jednak ująć jednym kadrem. Najlepsze zdjęcia parlamentu zawsze są z drugiej strony rzeki. Wracam się z poworem na drugi brzeg. I robię fotki parlamentu z mojej ulubionej miejscówki. Czas poruszyć kwestię biletu na pociąg, bo ciągle nie kupiłem. Szukam po różnych stronkach, kolei węgierskich, czeskich i słowackich. Odpowiednio: MAV START, CESKE DRAHY i ZSSK. Na dworcu nie kupuję bo raz że ciężko się dogadać po ang., a dwa że kiedyś mnie tam skroili na bilet do Krk coś koło 550zł… No i taki bilet też jest w ofercie przez internet, na stronie kolei czeskich O.o Na stronie Słowackiej najtańszy po przeliczeniu coś koło 150zł, ale bez biletu na rower. Ostatecznie kupiłem przez ZSSK z miestenką na bicykla za ~190zł. Ujdzie. (To są wszystko ceny biletów na jedno i to samo połączenie! 150 - 550zł! Trzeba uważać, bo można nie przeliczyć sobie tych forintów/eurów/innych korun, i nieźle popłynąć! Trochu się zeszło na to gmeranie na telefonie, tak że zastał mnie zmrok. W międzyczasie zapaliły się światła, iluminacja Parlamentu. Na drugiej fotce gmach już cały płonie złotą poświatą :) Dalszy plan zwiedzania objął wyspę Św. Małgorzaty. Przez dłuższą chwilę podziwiam grającą/świecącą w rytm muzyki fontannę. Potem zaliczam kolejnego kebsa. Szwędam się jeszcze po mieście, w te i nazad. Rozimprezowane wschodnie nabrzeże, mniej lub bardziej (z reguły bardziej) obskurne przejścia podziemne/stacje metra. Dzikim bulwarem po zachodniej stronie rzeki, potem mam pomysł aby obadać pewien imponujący pomnik. Który widziałem tylko za dnia a chciałbym zobaczyć go rozświetlonego nocą. Pomnik Tysiąclecia na Placu Bohaterów się on nazywa. Lipa niestety, pomnik cały w remoncie obudowany rusztowaniami. To co zwróciło moją uwagę, a czego nie kojarzę z moich poprzednich wizyt w Budapeszcie to nocne popisy pojebów w autach i na innych motórach. Pewnie dlatego że dziś jest noc pt./sob. Normalnie nocne wyścigi, ze 100km/h od świateł do świateł, od skrzyżowania do skrzyżowania. Starymi gruzami, jak i nowymi Porszakami. A policja stoi, patrzy się i nic nie robi, udaje że nie widzi… Zatrzymali za to autobus, bo chyba zatrzymał się na zakazie parkowania… Na jednym ze skrzyżowań Mustang jak gdyby nigdy nic spalił kapcia, prawie że na oczach policji… To jest POLUCJA, a nie POLICJA, wg mnie. Coraz bardziej morzy mnie senność i zmęczenie. Pokimałem trochę na ławce na Wyspie, umyłem się tymi cholernymi chustkami w krzakach. I jadę powoli na dworzec, bo mam dość. Budapest Nyugati, ten co zwykle. Jeden z trzech głównych dworców w tym mieście ;) Z zabytkową halą (autorstwa samego Eiffla!) oraz ślepymi torami wylatującymi tylko w jednym kierunku. W przejściu podziemnym zakupuję jeszcze tylko ogromną BUŁĘ z przeogromnym FI LE TEM z KUR CZA KA. Myślę że to zdjęcie dobrze obrazuje skalę :) Powrót pociągami bez przygód. Przesiadka w Brzecławiu takoż. Sporo pospałem. Za to w Krakowie chyciła mnie burza i ulewa, może z 1,5km od domu… Pół godziny musiałem czekać pod blokiem. Za to schłodziłem w tej ulewie trochę piwko, bo ciepłe kupiłem.

Udana wycieczka. Balatonu co prawda nie udało się drugi raz zdobyć w tym roku, ale Budapeszcik zawsze spoko. 14h szwędania się po mieście, takie zwiedzanko to ja rozumiem. Ok. 100km jechałem nowymi drogami – od skrętu przed Sahami, przez Sturovo/Ostrzygom aż do wjazdu do Budapesztu od nieznanej, zachodniej strony.


5.05 (czw) - 16.00 (sb)


Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa lkazd
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]