Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Pomarańczowy alert :)

d a n e w y j a z d u 628.89 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:32.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Sobota, 19 czerwca 2021 | dodano: 22.06.2021



https://photos.app.goo.gl/qdQ3aYNmdAsrgpaJ8

https://www.alltrails.com/explore/map/nad-morze-19...

A o jaki alert chodzi? O drugiego stopnia (w trzystopniowej skali) alert meteo. Ostrzeżenie przez upałami. Zalecane pozostawanie w domach, picie dużej ilości płynów, unikanie wysiłku fizycznego i oszczędzający tryb życia. Ja osobiście w ten weekend zastosuję się tylko do tego drugiego punktu tych zaleceń ;) Płynów faktycznie wypiję dużo tej trasy.
Nad morze! Trasy nad Morze to jeden z dwóch moich głównych aktualnych obszarów zainteresowań. Drugi to Europejskie stolice. I nawet myślałem nieśmiało o jakimś Berlinie... Ale chip wszczepiony 16 czerwca jeszcze nie działa. Jeszcze nie upłynęły 2 tyg. od szczepienia. Tzn. do Niemiec można wjechać, żadnych ograniczeń, ale powrót do kraju to zgodnie z przepisami kwarantanna lub test. Podobno kontroli na granicach raczej nie ma ale jednak się nie decyduję. Zostaję przy temacie Morza. Może to i dobrze bo nie wiem czy bym dojechał do tego Berlina. W lubuskim alert czerwony, 3 stopnia :) A propo szczepienia jeszcze – było ono w środę, a w czwartek byłem dość mocno osłabiony. Wahałem się czy pojechać w pt. czy sb, ale w zw. z powyższym ten drugi dzień wydał się mi się lepszą opcją.

Wolne biorę więc na pon. i startuję bardzo ciepłym sobotnim rankiem. Planu, rozpiski trasy, nie mam, będę ustalał na bieżąco. Ale w trakcie trasy upał szybko mnie uświadomi, że jeśli to ma się udać, to to musi być najkrótsza droga. Na Gdańsk, niecałe 600km. Ostatecznie wyjdzie praktycznie ta sama trasa co w ub. mies., w maju. Nie uprzedzając już więcej faktów i wracając na trasę: w cieniu parku na Prądniku wciągam pierwsze bułki, wlewam w siebie pierwsze puszki energetyka, i wyjeżdżam z miasta. 9 rano a już jest gorąco. Na podjazdach przed Skałą pot leje się strumieniami. Ze Skały na Wolbrom, z Wolbromia na  Pilicę, nie ma co się tutaj rozwodzić. Pierwsze pagórkowate dziesiątki km na Jurze zawsze idą szybko i sprawnie, droga zawsze sama znika tu pod kołami, i tak jest i dziś, pomimo upału. Jakaś tam fotka wiaduktu nad CMK, jakieś zakupy w Lelowie. Soki, napoje owocowe, Radlery, banany, żelki energ. z Deca. Na tym generalnie jadę. Taki gorąc że nie dam rady jeść nic innego, bułki po prostu nie przechodzą przez gardło. Połowa bułek idzie do kosza. Rondo przy  stacyjce w Św. Annie ciągle rozkopane, ale na rowerze przejechać się da. W Drochlinie skręcam z wojewódzkiej szosy w boczne drogi. Skrzypiec, Garnek, Borowa, znam na pamięć ten skrót. Dobijam do wojewódzkiej. Przejeżdżam przez Gidle & Pławno, dwa miasteczka ze wspólną cechą - w centrum każdego z nich rośnie piękny stary dąb. Zdjęć brak bo nie mam siły ich robić. Następne fotki dopiero z  Radomska. W cieniu zaułka kamienic wciągam lody, oraz kupuję dużo zimnego picia. W tym po raz pierwszy w życiu napoje z witaminami. Nie typowe energole, tylko napoje z magnezem i jakimiś tam mikroelementami. Sporo wleję w siebie jeszcze tego typu specyfików z magnezem. Myślę że to był pierwszy z dwóch świetnych pomysłów na jakie wpadłem tej trasy. Pomysłów które znacząco zwiększyły szanse na powodzenie całej operacji. A na ten pomysł kawałek przed Radomskiem, gdy podczas odpoczynku w lesie podczas próby wstania z ziemi złapał mnie skurcz w łydce. A skurcze są w moim przypadku są zjawiskiem niesłychanie rzadkim. W Radomsku wskakuję na krajową, starą jedynkę. Raz, dwa i jest  Piotrków Tryb. Ciągle jeszcze widno, długi czerwcowy dzień, uwielbiam je. Tu też najważniejsze zakupy, czyli duże ilości płynów. Zachód Słońca podziwiam dopiero nad Górą Kamieńsk. Zazwyczaj mijam ją w nocy. Upalny dzień powoli dobiega końca, zaczyna się gorący wieczór (po nim nastąpi ciepła noc). Pełne salonów samochodowych, placów z maszynami budowlanymi, magazynów, hurtowni, Łódzkie  przedmieścia ciągną się długo. Spocony i śmierdzący ale jednocześnie pełen sił i wigoru melduję się w Łodzi o godz. 23.00. Bardzo imprezowej Łodzi, należy dodać (noc sb/ndz). Właściwie to po głowie chodzi mi tylko kebab, ale jakoś tak się złożyło że przejechałem całą długość Pietryny (bardzo imprezowej Pietryny) i koniec końców tego kebaba nie kupiłem. Wszędzie albo kolejki albo trzeba wejść do środka gorącego lokalu, albo jedno i drugie. W dodatku śmierdzę i głupio mi tak stać wśród ludzi i śmierdzieć. Wyjeżdżam z Łodzi i obawiam się że czeka mnie cała noc na żelkach. Ale w sumie to dobrze wchodzą, mogę je jeść bez końca. Przedłużenie Łodzi, czyli  Zgierz. Parę km i jest Ozorków. Pijane wrzeszczące, rzygające żule, nie za ciekawie. Ekstremalnie krótka i ciepła noc kończy się zaraz za Łęczycą. A pierwsze oznaki brzasku, czyli jaśniejące niebo tak właściwie można było zaobserwować zaraz za Ozorkowem, trochę po godz. 2. A o 3ciej to dzień rozkręca się już na dobre. Zaczyna się poranne zamulenie. Drzemkę na  przystanku rozpoczynam koło 4tej, a kończę koło 5tej, gdy Słońce jest już kawałek nad horyzontem. Zaliczam Krośniewice i koło godz. 7 wita mnie niebieska tablica Kuj-Pomu. A zaraz potem charakterystyczny, długo wyczekiwany „milestone” - billboard " Witamy na Kujawach". Intensywnej żółci rzepaku już coraz mniej na polach, teraz króluje czerwień maków i fiolet jakichś innych, nieznanych mi z nazwy kwiatów. Sielankę tą przerywa odczuwalna miękkość w tylnym kole. Kapeć. Wymiana dętki nie problem, kłopoty zaczynają się przy pompowaniu. Pompka zacina się. Chyba wiem dlaczego. Miałem z nią niedawno pewną przygodę. Wróciłem z trasy w ulewie, i po kilku dniach postawiłem doglądnąć pompki. Wylało mi się z niej sporo wody. A raczej cuchnącej gnojówką wody!! Dziwna sprawa. Może przez jakieś wioski jechałem, z pól to spłynęło i się tam kisiło przez kilka dni? W każdym razie rozebrałem, rozkręciłem tą pompkę na części pierwsze, dokładnie umyłem, wysuszyłem, i złożyłem. Ale dalej trochę cuchnie. A dziś się właśnie dowiedziałem że tego się nie składa na sucho. O-ring w środku powinien być czymś nasmarowany, inaczej zacina się, spada, i klinuje. Na szczęście miałem "coś" do smarowania przy sobie: mini saszetkę z 5ml oleju do łańcucha. Na razie wystarczy, a w domu to wyczyszczę i zamienię na smar silikonowy (żeby nie spuchła guma). Naprawiłem zatem pompkę, potem koło, i ruszyłem dalej. Po drodze Lubień Kuj. ze swoim malowniczym zalewikiem (zdjęcia brak) a potem miasto Króla Kazimierza Wielkiego - Kowal. Kolejny duży check-point na mej trasie to Włocławek. Aby ominąć zakaz i chujową ścieżkę rowerową (nawierzchnia z piachu, żwiru i szyszek) oraz dla celów krajoznawczych, postawiam dojechać do centrum jak zazwyczaj, tj. boczkami przez lasy nad zalewem. Zresztą co by to była za trasa nad Morze bez odrobinki  MTB ;) Tłukę się więc kilka km przez nadwiślański las. Plus to cień i piękne okoliczności przyrody. Minus - nawierzchnia: trylinka, gleba, piach. Ale ogólnie da się jechać, wszak mam opony 28ki. Po dłuższych terenowych zmaganiach jestem wreszcie na rzeką. Widoki z bulwaru we Włocławku są naprawdę  spektakularne. Wody szerokiej na 300m Wisły mają niesamowicie intensywną, niebieską barwę. Sprawia wrażenie bardzo czystej. Bo np. Dunaj w Budapeszcie to jest raczej żółto-brązowy niż niebieski. A może to Słońce podświetlające pod odpowiednim kątem fale nadaje jej takiej barwy? Do tego piękny, majestatyczny zabytkowy most z zieloną kratownicą, i zielone wzgórza (wzgórki) na drugim brzegu. Dodaje to wszystko sił do dalszej walki, podnosi morale. Tym właśnie mostem przeprawiam się na drugi brzeg. I tu wpadam na drugi genialny pomysł tej trasy. Postanawiam się wykąpać w Wiśle :) Schodzę więc schodkami pod most, potem ścieżką wzdłuż szuwarów i już jestem na dzikiej plaży. No, " plaży" to może za dużo powiedziane. Na dogodnym dojściu do wody. Umyłem się trochę, wyprałem kilka sztuk ubrań i przebrałem w czyste ciuchy. Straciłem pół godziny, ale znacząco mnie to odświeżyło, ochłodziło, zregenerowało, dodało sił. Mokre ubrania owinąłem wokół sakwy, na tym upale wyschną moment. Wspinam się z powrotem na górę, wciągam podjazd na wzgórze (wzgórze Św. Gotarda) a gdy widzę przyczepę z  fast foodem już wiem że muszę się tu zatrzymać. Zamawiam wielką zapiekankę za niewielkie pieniądze i duże frytki na nieduże pieniądze. No i tak to można jechać dalej :) Zaczynają się pagórki północnego Kuj-Pomu, a popołudniowy upał osiąga apogeum. Robię to samo co popołudniu pierwszego dnia, czyli urządzam godzinną  pauzę w lesie. Wciągam nieśpiesznie drugą połowę frytek która mi została i powoli wraca mi zdolność do kontynuowania jazdy. Lipno, Kikół - z tych miast chyba w ogóle zabrakło fotek, miesiąc temu jechałem to samo, nie chce mi się. Docieram do Golubia. Nie chce mi się też już robić fotki charakterystycznego zamku, w zamian za to jakiś taki  mural. Odpoczywam chwilę w cieniu blokowiska i ruszam dalej. Jest już wieczór, okolice odludne, na wszelki wypadek robię więc zapasy na BP Pomiędzy Wąbrzeźnem a Radzyniem Chełmińskim. Przy okazji odświeżam się trochę w  zraszaczu do trawy. Szybka fotka ruin zamku, i przecinam wielką, ciągnącą się w poprzek mojej trasy farmę wiatrową. Pierwszy raz widziałem ją w ub. roku i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, na południu Polski takich nie ma. W Grudziądzu już w nocy, koło 23ciej. Ale ponad miastem wciąż widać resztki  kolorowej łuny po zachodzie Słońca!!! Jedno słowo - czerwiec :) O jakimś zwiedzaniu nie ma rzecz jasna mowy. Od razu na zabytkowy most, i znów na drugi brzeg Królowej Polskich Rzek. Tu czeka mnie fajny odcinek. Zamiast od razu wjeżdżać na górę, na starą jedynkę, dobiję do niej po ~25km. Na razie jadę fajną  aleją obsadzoną starymi dębami, wzdłuż wału Wiślanego. Jest niesamowicie ciepło. Do tego stopnia że jadę bez koszulki! Niezwykła to była noc. Takie rzeczy tylko w czerwcu. W Nowych wspinam się wreszcie do DK91, i ubieram koszulkę. Jasno od latarni, co chwila miasteczka - nie chcę straszyć ludzi swoim tłustym brzuchem. Na przystanku ucinam półgodzinną drzemkę. Ekstremalnie krótka noc dobiega końca, i koło 2.30 niebo zaczyna powoli jaśnieć. Ciągle bardzo ciepło, można jechać na krótko. Brzask na Pomorzu jest bardzo malowniczy, z leniwie kręcące się śmigła farm wiatrowych pięknie i dostojnie wyglądają na tle płonącej, ogniście pomarańczowej łuny światła. Gniew mijam obwodnicą, fotka  zamku nie wyszła za bardzo. Pagórkowata krajowa szosa wspina na większe wzniesienie. Tam na punkcie  widokowym z pięknym widokiem na dolinę Wisły urządzam kolejną drzemkę. Ławeczki bez oparć ale to nie problem, można zdrzemnąć się na chodniku i oprzeć o słupki. Gdy znów jestem zdatny do kontynuowania jazdy jest godz. 6 rano. Coraz wolniej to idzie, ale po drugiej nocce w trasie zawsze wolno idzie. Docieram do  Tczewa, stąd nad Morze to już tylko formalność. W palącym coraz bardziej Słońcu mozolnie nawijam ostatnie 35km po płaskiej patelni Żuław Wiślanych. Kanały nawadniające, ogromne topole, zabytkowe budynki z muru pruskiego, mostki, mosteczki, tak wygląda tutejszy krajobraz. Potem jadę wzdłuż wysokiego wału, a za nim, nietrudno zgadnąć - wielka Wisła, na ostatnich kilometrach jej biegu. Docieram do przystani żaglówek na Martwej Wiśle, potem znana mi aleja w cieniu  OGROMNYCH topoli. Śluza na kanale, po prawej znów Wisła na wyciągnięcie ręki. No i przystań promowa, i również znany mi już prom. Największy jakim płynąłem, zabiera kilkanaście aut a w poprzek rzeki przeciąga go holownik Kleń. (Kleń to taka ryba, nie dowiedziałbym się tego, gdyby nie ten stateczek). Przeprawa promem zawsze fajna sprawa, lubię nimi pływać, most to była by nuda. Na drugim brzegu Mikoszewo. W linii prostej nad morze nie więcej jak 2 km, ale oczywiście jak zwykle zabłądziłem. Poniesiony emocjami skręciłem pierwszą alejką w lewo, i zamiast na plażę wpakowałem się niekończący się las, mokradła i  zarośla. Przede mną rezerwat Mewia Łacha, jezioro, bagno a nie morze... *(^%^%$$. Cofam się kawałek w tył, i koryguję kurs, jakiś kilometr równoległą do brzegu alejką i NASTĘPNĄ dróżką w lewo. Ta już prowadzi tam gdzie trzeba, o tak :) Jak zawsze, są emocje. Leśna iglasta ściółka coraz to bardziej przyprószona jest piaskiem. Potem przechodzi płynnie w sam piach a sosny ustępują miejsca wydmowej roślinności – krzewom, zaroślom. Słychać szum morza, a za ostatnim wzniesieniem terenu  wyłania się granatowa jego tafla :)

No i jest! W krzakach przebieram się w bardziej plażowy strój oraz zdejmuję buty. Po to by zaraz potem z powrotem je założyć ;) Kilka razy byłem nad morzem, i chodzenie po gorącym piasku zawsze było przyjemnością. Dziś natomiast jest on PIEKIELNIE gorący, po prostu parzy w stopy, i chodzenie po nim sprawia przyjemności tylko ból. Zakładam z powrotem buty, zastanawiam się czy nie przytopi mi podeszw. Zdejmuję adidasy dopiero gdy docieram na mokrą, schłodzoną morską wodą część plaży. 1,5 godz. poświęcam na kąpiel – tą wodną jak i słoneczną oraz inne plażowe przyjemności. Pora zbierać się do Gdańska. Mikoszewo, prom, Świbno. Tak właściwie to tablica "Gdańsk" wita mnie już na zachodnim brzegu Wisły, zaraz przy promie. Ale to taka zmyłka, naprawdę do centrum jeszcze ponad 20km. Przez wyspę Sobieszewską ścieżką rowerową, parę ładnych km przez przemysłowe okolice  rafinerii, i jestem w mieście. Zwiedzając sobie przejazdem i obieram kurs na dworzec. W Gdańsku byłem kilka razy, więc topografię centrum znam dość dobrze. Bez GPSa bezbłędnie kieruję się ku celowi. Wyspa Spichrzów, Sołdek, bramy, Długi Targ, dwupasmówka, kawałek w prawo i widzę już budynek dworca z charakterystyczną wieżą zegarową. Gdańsk Główny to jedyny dworzec jaki widziałem z tego typu wieżą. Oprócz funkcji zegarowo-ozdobnej dawniej miała w sobie również ukrytą infrastrukturę wieży ciśnień do obsługi parowozów, tak wyczytałem w necie. Powrót PKP trzyetapowy. Co ma pewne wady jak i zalety. Z wad to wiadomo, kłopotliwa przesiadka, pociąg może się spóźnić a następny uciec, dłużej, upierdliwiej itp. Z zalet - zawsze coś można pozwiedzać na przesiadkach, choćby i same budynki dworców. Poza tym jazda pociągiem jest też przecież przygodą, frajdą samą w sobie :) Tylko nie zawsze ma się siły na dodatkowe przygody... Ale dziś nie mam wyboru, to trzypociągowe połączenie jest ostatnie tego wieczora. Nie widzi mi się trzecią noc szwendać po 3mieście, wolę trzecią noc podrzemać w pociągach niż na ławkach w parkach.
1. IC do Iławy. Moja pierwsza trasa nad morze biegła właśnie przez to miasto, z tym że nocą tylko je przeleciałem. Zatem dziś zrobiłem sobie małą rundkę po centrum, a i zabytkowy budynek  dworca zwiedziłem.
2. IC do Wawy. W Warszawie przed północą. Tu nic ciekawego, Centralny jak Centralny, zwiedzać Placu Defilad nie miałem siły.
3. TLK do Krk. W Krakowie przez piątą nad ranem, w domu o wpół do szóstej.

Udana wycieczka, siódmy strzał na morze w karierze, a drugi w tym sezonie. Dystans nie rekordowy co prawda, ale rekordowe były temperatury. Przez całą trasę, cały czas jej trwania i we wszystkich województwach przez jakie przejeżdżałem obowiązywał pomarańczowy alert meteo - ostrzeżenie przez upałami. Tak jeszcze nad Morze nie jechałem :)


7.05 (sb) - 5.25 (wt)


Kategoria > km 600-699, Powrót pociągiem


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa baczy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]