Pomarańczowy alert :)
d a n e w y j a z d u
628.89 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/qdQ3aYNmdAsrgpaJ8
https://www.alltrails.com/explore/map/nad-morze-19...
A o jaki alert chodzi? O drugiego stopnia (w trzystopniowej
skali) alert meteo. Ostrzeżenie przez upałami. Zalecane pozostawanie w domach,
picie dużej ilości płynów, unikanie wysiłku fizycznego i oszczędzający tryb
życia. Ja osobiście w ten weekend zastosuję się tylko do tego drugiego punktu
tych zaleceń ;) Płynów faktycznie wypiję dużo tej trasy.
Nad morze! Trasy nad Morze to jeden z dwóch moich głównych
aktualnych obszarów zainteresowań. Drugi to Europejskie stolice. I nawet
myślałem nieśmiało o jakimś Berlinie... Ale chip wszczepiony 16 czerwca
jeszcze nie działa. Jeszcze nie upłynęły 2 tyg. od szczepienia. Tzn. do Niemiec
można wjechać, żadnych ograniczeń, ale powrót do kraju to zgodnie z przepisami
kwarantanna lub test. Podobno kontroli na granicach raczej nie ma ale jednak
się nie decyduję. Zostaję przy temacie Morza. Może to i dobrze bo nie wiem czy
bym dojechał do tego Berlina. W lubuskim alert czerwony, 3 stopnia :) A propo
szczepienia jeszcze – było ono w środę, a w czwartek byłem dość mocno osłabiony.
Wahałem się czy pojechać w pt. czy sb, ale w zw. z powyższym ten drugi dzień
wydał się mi się lepszą opcją.
Wolne biorę więc na pon. i startuję bardzo ciepłym sobotnim
rankiem. Planu, rozpiski trasy, nie mam, będę ustalał na bieżąco. Ale w trakcie
trasy upał szybko mnie uświadomi, że jeśli to ma się udać, to to musi być
najkrótsza droga. Na Gdańsk, niecałe 600km. Ostatecznie wyjdzie praktycznie ta
sama trasa co w ub. mies., w maju. Nie uprzedzając już więcej faktów i wracając
na trasę: w cieniu parku na Prądniku wciągam pierwsze bułki, wlewam w siebie
pierwsze puszki energetyka, i wyjeżdżam z miasta. 9 rano a już jest gorąco. Na
podjazdach przed Skałą pot leje się strumieniami. Ze Skały na Wolbrom, z
Wolbromia na
Pilicę, nie ma co się tutaj rozwodzić. Pierwsze pagórkowate
dziesiątki km na Jurze zawsze idą szybko i sprawnie, droga zawsze sama znika tu
pod kołami, i tak jest i dziś, pomimo upału. Jakaś tam fotka wiaduktu nad CMK,
jakieś zakupy w Lelowie. Soki, napoje owocowe, Radlery, banany, żelki energ.
z Deca. Na tym generalnie jadę. Taki gorąc że nie dam rady jeść nic innego,
bułki po prostu nie przechodzą przez gardło. Połowa bułek idzie do kosza. Rondo
przy
stacyjce w Św. Annie ciągle rozkopane, ale na rowerze przejechać się da. W
Drochlinie skręcam z wojewódzkiej szosy w boczne drogi. Skrzypiec, Garnek,
Borowa, znam na pamięć ten skrót. Dobijam do wojewódzkiej. Przejeżdżam przez
Gidle & Pławno, dwa miasteczka ze wspólną cechą - w centrum każdego z nich
rośnie piękny stary dąb. Zdjęć brak bo nie mam siły ich robić. Następne fotki
dopiero z
Radomska. W cieniu zaułka kamienic wciągam lody, oraz
kupuję dużo zimnego picia. W tym po raz pierwszy w życiu napoje z
witaminami. Nie typowe energole, tylko napoje z magnezem i jakimiś tam
mikroelementami. Sporo wleję w siebie jeszcze tego typu specyfików z magnezem. Myślę
że to był pierwszy z dwóch świetnych pomysłów na jakie wpadłem tej trasy.
Pomysłów które znacząco zwiększyły szanse na powodzenie całej operacji. A
na ten pomysł kawałek przed Radomskiem, gdy podczas odpoczynku w lesie
podczas próby wstania z ziemi złapał mnie skurcz w łydce. A skurcze są w moim
przypadku są zjawiskiem niesłychanie rzadkim. W Radomsku wskakuję na krajową,
starą jedynkę. Raz, dwa i jest
Piotrków Tryb. Ciągle jeszcze widno, długi
czerwcowy dzień, uwielbiam je. Tu też najważniejsze zakupy, czyli duże ilości płynów.
Zachód Słońca podziwiam dopiero nad Górą Kamieńsk. Zazwyczaj mijam ją w nocy. Upalny
dzień powoli dobiega końca, zaczyna się gorący wieczór (po nim nastąpi
ciepła noc). Pełne salonów samochodowych, placów z maszynami budowlanymi,
magazynów, hurtowni, Łódzkie
przedmieścia ciągną się długo. Spocony i
śmierdzący ale jednocześnie pełen sił i wigoru melduję się w Łodzi o godz. 23.00. Bardzo imprezowej Łodzi,
należy dodać (noc sb/ndz). Właściwie to po głowie chodzi mi tylko kebab, ale
jakoś tak się złożyło że przejechałem całą długość Pietryny (bardzo imprezowej
Pietryny) i koniec końców tego kebaba nie kupiłem. Wszędzie albo kolejki albo
trzeba wejść do środka gorącego lokalu, albo jedno i drugie. W dodatku śmierdzę
i głupio mi tak stać wśród ludzi i śmierdzieć. Wyjeżdżam z Łodzi i obawiam się
że czeka mnie cała noc na żelkach. Ale w sumie to dobrze wchodzą, mogę je
jeść bez końca. Przedłużenie Łodzi, czyli
Zgierz. Parę km i jest Ozorków.
Pijane wrzeszczące, rzygające żule, nie za ciekawie. Ekstremalnie krótka i
ciepła noc kończy się zaraz za Łęczycą. A pierwsze oznaki brzasku, czyli
jaśniejące niebo tak właściwie można było zaobserwować zaraz za Ozorkowem,
trochę po godz. 2. A o 3ciej to dzień rozkręca się już na dobre. Zaczyna
się poranne zamulenie. Drzemkę na
przystanku rozpoczynam koło 4tej, a
kończę koło 5tej, gdy Słońce jest już kawałek nad horyzontem. Zaliczam
Krośniewice i koło godz. 7 wita mnie niebieska tablica Kuj-Pomu. A zaraz potem
charakterystyczny, długo wyczekiwany „milestone” - billboard "
Witamy na Kujawach". Intensywnej żółci rzepaku już coraz mniej na polach, teraz
króluje czerwień maków i fiolet jakichś innych, nieznanych mi z nazwy kwiatów. Sielankę tą przerywa
odczuwalna miękkość w tylnym kole. Kapeć. Wymiana dętki nie problem, kłopoty
zaczynają się przy pompowaniu. Pompka zacina się. Chyba wiem dlaczego. Miałem z
nią niedawno pewną przygodę. Wróciłem z trasy w ulewie, i po kilku dniach
postawiłem doglądnąć pompki. Wylało mi się z niej sporo wody. A raczej
cuchnącej gnojówką wody!! Dziwna sprawa. Może przez jakieś wioski jechałem, z
pól to spłynęło i się tam kisiło przez kilka dni? W każdym razie rozebrałem,
rozkręciłem tą pompkę na części pierwsze, dokładnie umyłem, wysuszyłem, i
złożyłem. Ale dalej trochę cuchnie. A dziś się właśnie dowiedziałem że
tego się nie składa na sucho. O-ring w środku powinien być czymś nasmarowany,
inaczej zacina się, spada, i klinuje. Na szczęście miałem "coś" do
smarowania przy sobie: mini saszetkę z 5ml oleju do łańcucha. Na razie wystarczy, a w domu to wyczyszczę i zamienię na smar silikonowy (żeby nie spuchła guma). Naprawiłem zatem
pompkę, potem koło, i ruszyłem dalej. Po drodze Lubień Kuj. ze swoim malowniczym zalewikiem (zdjęcia brak) a potem miasto Króla Kazimierza
Wielkiego - Kowal. Kolejny duży check-point na mej trasie to Włocławek. Aby
ominąć zakaz i chujową ścieżkę rowerową (nawierzchnia z piachu, żwiru i
szyszek) oraz dla celów krajoznawczych, postawiam dojechać do centrum jak
zazwyczaj, tj. boczkami przez lasy nad zalewem. Zresztą co by to była za
trasa nad Morze bez odrobinki
MTB ;) Tłukę się więc kilka km przez nadwiślański
las. Plus to cień i piękne okoliczności przyrody. Minus - nawierzchnia:
trylinka, gleba, piach. Ale ogólnie da się jechać, wszak mam opony 28ki. Po dłuższych terenowych zmaganiach jestem wreszcie na rzeką. Widoki z bulwaru we Włocławku są naprawdę
spektakularne. Wody szerokiej na 300m Wisły mają niesamowicie intensywną, niebieską barwę. Sprawia wrażenie bardzo czystej. Bo np. Dunaj w Budapeszcie to jest raczej żółto-brązowy niż niebieski. A może to Słońce podświetlające pod odpowiednim kątem fale nadaje jej takiej barwy? Do tego piękny, majestatyczny zabytkowy most z zieloną kratownicą, i zielone wzgórza (wzgórki) na drugim brzegu. Dodaje to wszystko sił do dalszej walki, podnosi morale. Tym właśnie mostem przeprawiam
się na drugi brzeg. I tu wpadam
na drugi genialny pomysł tej trasy. Postanawiam się wykąpać w Wiśle :) Schodzę
więc schodkami pod most, potem ścieżką wzdłuż szuwarów i już jestem na dzikiej
plaży. No, "
plaży" to może za dużo powiedziane. Na dogodnym dojściu do
wody. Umyłem się trochę, wyprałem kilka sztuk ubrań i przebrałem w czyste
ciuchy. Straciłem pół godziny, ale znacząco mnie to odświeżyło, ochłodziło, zregenerowało,
dodało sił. Mokre ubrania owinąłem wokół sakwy, na tym upale
wyschną moment. Wspinam się z powrotem na górę, wciągam podjazd na wzgórze
(wzgórze Św. Gotarda) a gdy widzę przyczepę z
fast foodem już wiem że muszę się
tu zatrzymać. Zamawiam wielką zapiekankę za niewielkie pieniądze i duże frytki
na nieduże pieniądze. No i tak to można jechać dalej :) Zaczynają się pagórki północnego
Kuj-Pomu, a popołudniowy upał osiąga apogeum. Robię to samo co popołudniu
pierwszego dnia, czyli urządzam godzinną
pauzę w lesie. Wciągam nieśpiesznie
drugą połowę frytek która mi została i powoli wraca mi zdolność do
kontynuowania jazdy. Lipno, Kikół - z tych miast chyba w ogóle zabrakło fotek,
miesiąc temu jechałem to samo, nie chce mi się. Docieram do Golubia. Nie chce
mi się też już robić fotki charakterystycznego zamku, w zamian za to
jakiś taki
mural. Odpoczywam chwilę w cieniu blokowiska i ruszam
dalej. Jest już wieczór, okolice odludne, na wszelki wypadek robię więc zapasy
na BP Pomiędzy Wąbrzeźnem a Radzyniem Chełmińskim. Przy okazji odświeżam
się trochę w
zraszaczu do trawy. Szybka fotka ruin zamku, i przecinam
wielką, ciągnącą się w poprzek mojej trasy farmę wiatrową. Pierwszy raz
widziałem ją w ub. roku i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, na południu Polski
takich nie ma. W Grudziądzu już w nocy, koło 23ciej. Ale ponad miastem wciąż
widać resztki
kolorowej łuny po zachodzie Słońca!!! Jedno słowo - czerwiec :) O
jakimś zwiedzaniu nie ma rzecz jasna mowy. Od razu na zabytkowy most, i
znów na drugi brzeg Królowej Polskich Rzek. Tu czeka mnie fajny odcinek.
Zamiast od razu wjeżdżać na górę, na starą jedynkę, dobiję do niej po
~25km. Na razie jadę fajną
aleją obsadzoną starymi dębami, wzdłuż wału
Wiślanego. Jest niesamowicie ciepło. Do tego stopnia że jadę bez koszulki!
Niezwykła to była noc. Takie rzeczy tylko w czerwcu. W Nowych wspinam
się wreszcie do DK91, i ubieram koszulkę. Jasno od latarni, co chwila
miasteczka - nie chcę straszyć ludzi swoim tłustym brzuchem. Na przystanku
ucinam półgodzinną drzemkę. Ekstremalnie krótka noc dobiega końca, i koło 2.30
niebo zaczyna powoli jaśnieć. Ciągle bardzo ciepło, można jechać na krótko.
Brzask na Pomorzu jest bardzo malowniczy, z leniwie kręcące się śmigła farm
wiatrowych pięknie i dostojnie wyglądają na tle płonącej, ogniście pomarańczowej
łuny światła. Gniew mijam obwodnicą, fotka
zamku nie wyszła za bardzo.
Pagórkowata krajowa szosa wspina na większe wzniesienie. Tam na punkcie
widokowym z pięknym widokiem na dolinę Wisły urządzam kolejną drzemkę. Ławeczki
bez oparć ale to nie problem, można zdrzemnąć się na chodniku i oprzeć o
słupki. Gdy znów jestem zdatny do kontynuowania jazdy jest godz. 6 rano. Coraz
wolniej to idzie, ale po drugiej nocce w trasie zawsze wolno idzie. Docieram do
Tczewa, stąd nad Morze to już tylko formalność. W palącym coraz bardziej Słońcu
mozolnie nawijam ostatnie 35km po płaskiej patelni Żuław Wiślanych. Kanały
nawadniające, ogromne topole, zabytkowe budynki z muru pruskiego, mostki, mosteczki,
tak wygląda tutejszy krajobraz. Potem jadę wzdłuż wysokiego wału, a za nim,
nietrudno zgadnąć - wielka Wisła, na ostatnich kilometrach jej biegu. Docieram
do przystani żaglówek na Martwej Wiśle, potem znana mi aleja w cieniu
OGROMNYCH topoli. Śluza na kanale, po prawej znów Wisła na wyciągnięcie ręki. No i
przystań promowa, i również znany mi już prom. Największy jakim płynąłem,
zabiera kilkanaście aut a w poprzek rzeki przeciąga go holownik
Kleń. (Kleń to taka ryba, nie
dowiedziałbym się tego, gdyby nie ten stateczek). Przeprawa promem zawsze fajna
sprawa, lubię nimi pływać, most to była by nuda. Na drugim brzegu Mikoszewo. W
linii prostej nad morze nie więcej jak 2 km, ale oczywiście jak zwykle
zabłądziłem. Poniesiony emocjami skręciłem pierwszą alejką w lewo, i zamiast na
plażę wpakowałem się niekończący się las, mokradła i
zarośla. Przede mną
rezerwat Mewia Łacha, jezioro, bagno a nie morze... *(^%^%$$. Cofam się kawałek
w tył, i koryguję kurs, jakiś kilometr równoległą do brzegu alejką i NASTĘPNĄ
dróżką w lewo. Ta już prowadzi tam gdzie trzeba, o tak :) Jak zawsze, są
emocje. Leśna iglasta ściółka coraz to bardziej przyprószona jest piaskiem.
Potem przechodzi płynnie w sam piach a sosny ustępują miejsca wydmowej
roślinności – krzewom, zaroślom. Słychać szum morza, a za ostatnim wzniesieniem
terenu
wyłania się granatowa jego tafla :)
No i jest! W krzakach przebieram się w bardziej plażowy
strój oraz zdejmuję buty. Po to by zaraz potem z powrotem je założyć ;) Kilka
razy byłem nad morzem, i chodzenie po gorącym piasku zawsze było przyjemnością.
Dziś natomiast jest on PIEKIELNIE gorący, po prostu parzy w stopy, i chodzenie
po nim sprawia przyjemności tylko ból. Zakładam z powrotem buty, zastanawiam
się czy nie przytopi mi podeszw. Zdejmuję adidasy dopiero gdy docieram na
mokrą, schłodzoną morską wodą część plaży. 1,5 godz. poświęcam na kąpiel – tą
wodną jak i słoneczną oraz inne plażowe przyjemności. Pora zbierać się do
Gdańska. Mikoszewo, prom, Świbno. Tak właściwie to tablica "Gdańsk"
wita mnie już na zachodnim brzegu Wisły, zaraz przy promie. Ale to taka zmyłka,
naprawdę do centrum jeszcze ponad 20km. Przez wyspę Sobieszewską ścieżką
rowerową, parę ładnych km przez przemysłowe okolice
rafinerii, i jestem w
mieście. Zwiedzając sobie przejazdem i obieram kurs na dworzec. W Gdańsku byłem
kilka razy, więc topografię centrum znam dość dobrze. Bez GPSa bezbłędnie
kieruję się ku celowi. Wyspa Spichrzów, Sołdek, bramy, Długi Targ, dwupasmówka,
kawałek w prawo i widzę już budynek dworca z charakterystyczną wieżą zegarową.
Gdańsk Główny to jedyny dworzec jaki widziałem z tego typu wieżą. Oprócz
funkcji zegarowo-ozdobnej dawniej miała w sobie również ukrytą infrastrukturę
wieży ciśnień do obsługi parowozów, tak wyczytałem w necie. Powrót PKP
trzyetapowy. Co ma pewne wady jak i zalety. Z wad to wiadomo, kłopotliwa
przesiadka, pociąg może się spóźnić a następny uciec, dłużej, upierdliwiej itp.
Z zalet - zawsze coś można pozwiedzać na przesiadkach, choćby i same budynki
dworców. Poza tym jazda pociągiem jest też przecież przygodą, frajdą samą w
sobie :) Tylko nie zawsze ma się siły na dodatkowe przygody... Ale dziś nie mam
wyboru, to trzypociągowe połączenie jest ostatnie tego wieczora. Nie widzi mi
się trzecią noc szwendać po 3mieście, wolę trzecią noc podrzemać w pociągach
niż na ławkach w parkach.
1. IC do Iławy. Moja pierwsza trasa nad morze biegła właśnie
przez to miasto, z tym że nocą tylko je przeleciałem. Zatem dziś zrobiłem sobie
małą rundkę po centrum, a i zabytkowy budynek
dworca zwiedziłem.
2. IC do Wawy. W Warszawie przed północą. Tu nic ciekawego,
Centralny jak Centralny, zwiedzać Placu Defilad nie miałem siły.
3. TLK do Krk. W Krakowie przez piątą nad ranem, w domu o
wpół do szóstej.
Udana wycieczka, siódmy strzał na morze w karierze, a drugi
w tym sezonie. Dystans nie rekordowy co prawda, ale rekordowe były temperatury.
Przez całą trasę, cały czas jej trwania i we wszystkich województwach przez
jakie przejeżdżałem obowiązywał pomarańczowy alert meteo - ostrzeżenie przez
upałami. Tak jeszcze nad Morze nie jechałem :)
7.05 (sb) - 5.25 (wt)
Kategoria > km 600-699, Powrót pociągiem