Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Piła, Piła, gdzie jest siła?

d a n e w y j a z d u 537.81 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Piątek, 31 lipca 2020 | dodano: 17.08.2020



W skrócie: wycieczka intermodalna:

1. Najpierw rowerkiem do Piły:
https://www.alltrails.com/explore/map/fri-20-nov-2020-11-32-848c496?u=m

2. Potem etap PKP:
TLK 58110 Piła Główna -> Krzyż
R 78402 Krzyż -> Stargard
R 80224 Stargard -> Koszalin
R 80953 Koszalin -> Mielno Koszalińskie
Razem 296km stalowym szlakiem (w linii prostej jest to 131km, drogą 146km ;) )

3. Trzeci etap to turystyka: kilkadziesiąt km rowerkiem, w lekko deszczowej pogodzie po Mielnie Koszalińskim i okolicach, po czym kurs na Koszalin, i przejażdżka po mieście w oczekiwaniu na pociąg.

4. Powrót PKP do Krakowa, TLK 53190.

https://photos.app.goo.gl/pzmApWW9y4KBPYNv7

A nieco bardziej szczegółowo:
Miał być kolejny atak na Morze, kto wie, może nawet na życiówkę, jak widać trasa rozpisana na ponad 800km ;) Wyszło jak wyszło. Jak powyżej.

Od początku nie szło… Zaczęło się już przed blokiem, zaraz po wyjściu z domu. Po serwisie włożyłem przednie koło „na lewą” stronę ;) Tzn. tak że magnesik licznika był nie po tej stronie co trza. Niby pierdoła, obrócić to chwila. Ale uznałem to za zły omen ;) Przez Kraków przejechałem jeszcze bezproblemowo. Nie udławiłem się też bułką na popasie na przystanku, ani nawet nie spadł mi na głowę meteoryt. Ale w Olkuszu już się dzieje… Nie wiem jak to zrobiłem ale nie skręciłem w DW791 a w jakąś boczną drogę. Nie jeżdżę za często przez Olkusz no ale jednak. Nie powinna mi się przytrafić taka nawigacyjna wpadka zaraz po starcie. Przez pewien czas wydawało mi się że jadę dobrze, bo asfalt gładki i linia namalowana na środku jezdni. Ale nie, to nie ta droga. Ewidentnie NIE JEST TO DW791. KULWA MAĆ. Jest to powiatowa droga na Rabsztyn. Obierająca kurs północno-wschodni, ewidentnie nie w kierunku w jakim chcę jechać. Zawracał nie będę, za dużo km zrobiłem. Trzeba jakoś dobić do zgubionej 791ki. Cóż, przynajmniej zamek w Rabsztynie zobaczyłem. A raczej to co z niego zostało - ruiny. Chyba pierwszy raz w życiu ;) Za to kosztem dalszej męczarni. Ów skrót do DW, który znalazłem to leśna/polna, błotnista/piaszczysta droga. Ewidentnie niekompatybilna z 25mm 100% slickami. I zaczyna się prowadzenie, w rosnącym żarze, kurwa leci za kurwą. Ja wiem że tradycją jest odrobina MTB zawsze gdy jadę nad Morze, ale nie spodziewałem się że stanie się to zaraz za Krakowem… Że może gdzieś w Pomorskiem jakąś polną drogą przejadę pośród wiatraków farmy wiatrowej, czy coś. Jak w 2017 roku. Ze 2km może tego MTB. Ale sił i nerwów tam sporo straciłem. Gdy dobiłem do wojewódzkiej i wydawało się wszystko będzie OK… Jest OK. Ale tylko przed chwilę ;) Za Zawierciem zaczyna się bowiem remont i objazdy. Tłuczenie się po tłuczniu, zawracanie, nadkładanie, jazda po niedokończonych chodnikach, i inna ekwilibrystyka. Tzn. niby widziałem przy planowaniu trasy że na AllTrails ta droga jest oznaczona jako remontowana, przerywaną linią. Ale oczywiście to zignorowałem. Ja nie przejadę? Ja?! Trzeba było jechać jak zawsze DW794 na Wolbrom, Skałę, nie kombinować. Trzeba było na Skałę. Trzeba było na Skałę. Na Skałę. NA SKAŁĘ!!! Powtarzam sobie w myślach. Ale nie, ja chciałem odmiany, tam gdzie dawno nie jechałem, no i mam „odmianę”. Myszków, Poraj, Kolonia Poczesna, i DK1 na Cz-Wę. Jakoś się przebiłem. Mapa nie odzwierciedla tego jak błądziłem rozpaczliwie poszukując skrawka gładkiego asfaltu. Bo rysowałem ją w listopadzie, zresztą nawet zaraz po trasie bym nie był w stanie tego odwzorować co jechałem. Poboczem ruchliwej „Jedynki”, koślawymi chodnikami, ścieżkami rowerowymi i takimi po prostu, ścieżkami, wydeptanymi w trawie przy głównej arterii, dociągam do Cz-wy. 10 godzin mi zajęło. Powinno 8. Na Jasną Górę nie mam czasu, jak najszybciej chcę się przebić do wojewódzkiej na Działoszyn, Wieluń. Zwiedzam tylko przejazdem, mą uwagę najbardziej przykuł uroczy wręcz dworzec kolejowy, po horyzont pełen zaparkowanych starych EZT. Znanym mi już z którejś poprzedniej trasy nad morze skrótem wyjeżdżam z miasta. Dzień powoli chyli się ku końcowi. Idzie słabo, nie da się ukryć. Początek żniw, kombajny pracują ostro. Kończy się powoli pagórkowata, Śląska kraina, a zaczyna płaska patelnia woj. Łódzkiego. Pełna wiatraków elektrowni wiatrowych. Wiatraki towarzyszyć mi będą zresztą przez całą resztę trasy. To charakterystyczny, nieodłączny i coraz liczniejszy element płaskich równin woj. Łódzkiego, Wlkp., Kuj.-Pomu, Pomorza.. Całej zresztą Polski. Bardzo fajnie komponują się one wg. mnie z wiejskim krajobrazem, swym ogromem i majestatem budzą podziw. Po prostu są fajne i mi się podobają :) Niedawno przeczytałem że Polsce już niemal 10% energii pochodzi z wiatru (!). Niesamowicie mnie to zdziwiło, myślałem że bo będą raczej okolice 1%. W Działoszynie już po zmroku. W mieście charakterystyczny wielki rynek, z figurką Maryi pośrodku. Z Wielunia natomiast nic nie zapamiętałem. Pewnie dlatego że nadrabiając niedoczas szybko go tylko przeleciałem. Na liczniku 200km. Następne 70km, właściwie cała noc (krótka i ciepła) to boczne dróżki na Kalisz. Nie ma bowiem dobrze, logicznie, prosto układającej się DW/DK z Cz-wy na Kalisz, trzeba tak kluczyć, żeby nie nadłożyć. Tu akurat nie pobłądziłem, znam dobrze ten odcinek bo często tędy lecę np. na Poznań. Dobrosław, Lututów, Aleksandria – to najfajniejsze z nazw wiosek po drodze. Najciekawszy mijany akcent to wieeelki, i to nie tylko jak na małą wioskę, kościół w Dobrosławiu. Chłodnawy, i lekko mglisty świt wita mnie jeszcze w tych dziurach, kawałek przed Kaliszem. Granica Wlkp. minęła gdzieś po drodze, ale nie było tablicy w tej głuszy. Było o włos od totalnej już katastrofy - od zerwania haka i/lub zmielenia tylnej przerzutki. Gałązka jakaś wkręciła mi się w tryby. Rankiem coraz bardziej morzy mnie senność. Mijam leśny parking – niestety bez ławek. Na szczęście kawałek dalej znajduję fajny na drzemkę przystaneczek. Chyba z godzinę drzemię zanim jestem zdolny do dalszej jazdy. Kończą się zadupia, a zaczyna się Kalisz. Przekraczam Prosnę, a na Lotosie wciągam wreszcie coś ciepłego i NIESŁODKIEGO. Coś niecoś tam zwiedzam, jakiś teatr, ratusz, starówka. I ruszam dalej, na podbój płaskiej, Wielkopolskiej Ziemi. Zanim jednak na dobre ruszę jeszcze raz muszę się kimnąć, pierwsza drzemka okazuje się być nie wystarczająca. Godzinę spędzam na przytulnym, dyskretnym przystanku. Pamiętam dobrze ten przystanek. Nie pierwszy raz tu drzemię ;) No to jedziemy. Wojewódzka na Chocz und Pyzdry, jechałem nią już w zeszłoroczną Wielkanoc do Poznania. Pola, sady, sosnowe laski, ot typowy wiejski krajobraz. No i wiatraki, jak już wspominałem, wszędzie wiatraki. Rośnie upał. Znowu chce się spać, i nie tylko spać. Jakiś słaby jestem. Może Covid mnie bierze?! Cholera wie. Wiem natomiast że muszę odpocząć. Ale nie ma gdzie, nie ma ławeczki. W końcu klapnąłem w jednym ze wspomnianych lasków. I z godzinę siedząc na ziemi oparty o sosnę, drzemałem, odpoczywałem, wracałem do świata żywych. Są chwilę zwątpienia. Ten Koszalin to się może nie udać… Ale jeszcze walczę, jeszcze odpędzam od siebie myśli o skróceniu trasy. Leżące nad Wartą Pyzdry to ciekawe miasteczko. Wielki zadrzewiony rynek, domy podcieniowe(?), zabytki: resztki murów, zamku itp. Upał osiąga tu apogeum. Wciągam lody, lemoniadę i gofra. I toczę się dalej. Kończy się drugi dzień. Przekraczam A2kę, przecinam szybko Wrześnię, chyba nawet zdjęcia tu nie zrobiłem. Następny duży checkpoint to Gniezno. Jest to zarazem pierwsze dziewicze tej trasy miasto, i w ogóle nie byle jaki przeca cel. Wszak to pierwsza Stolica naszego Pięknego Kraju! Niesamowitość tego celu dodaje mi sił do dalszej walki. Walki z jakąś taką niemocą, niedyspozycją, ze słabym morale. Gniezno zdobyte! Na liczniku coś koło 400. Tłoczno, gwarno, imprezowo, ogólnie fajnie. Wciągam kebaba. Na jakieś zwiedzanie, gród itp. to nie mam sił ani czasu. Na wylocie tylko katedrę oblukałem. Druga noc w trasie. Niemocy ciąg dalszy. Wciągam, o dziwo jakiś podjeździk (podjazd w Wlkp?!) za miastem. Z ciekawszych nazw miejscowości: Obora. Z trochę większych: Kłecko i Mieścisko. Nic specjalnego. Wągrowiec to coś konkretniejszego. Coś w rodzaju choinki, jeziorko i szpital z Covidonamiotem. Na jaśniejącym powoli nieboskłonie widzę w oddali sznur migających na czerwono, nierównym taktem, czerwonych światełek. Hehe już dobrze wiem co to jest ;) Położona na takim jakby płaskowyżu, wielka farma wiatrowa. Ciągnący się w poprzek mojej trasy bezkresny rząd wiatraków. Tzn. nie widać gdzie to się kończy na wschodzie/zachodzie, a „szerokie” jest na kilka wiatraków. Robi to na mnie, nieprzyzwyczajonym do tego typu atrakcji niesamowite wrażenie. Sporo czasu spędziłem na podziwianie tego i na zdjęcia. I tak już pewnie nie dotrę nad Morze, więc czasu mam sporo. Coraz bardziej się z tym faktem godzę. Zjeżdżam z „płaskowyżu”, mijam Margonin, jest Chodzież. Dzień wstał już na dobre. Cały czas dziewicze dla mnie okolice. W Chodzieży wbijam na DK11. Pierwszy drogowskaz na Koszalin, no już cholera ostatnia prosta. Ale ujechawszy kawałek tą drogą, zdrzemnąłem się przystanku i doszedłem do wniosku że to nie ma sensu. Minęły dwie doby od wyjazdu a ja mam na liczniku ze 460km… To jest bez sensu. Zostało prawie 200, jeśli bym dał radę to w Koszalinie byłbym w nocy, trzeciej nocy… Do tego prognozy (sprawdzą się) mówią o nadciągającym deszczu nad Morzem. Ale nie w Szczecinie czy w 3Mieście, tylko właśnie Koszalin-Słupsk-Kołobrzeg. Rezygnuję, kończę tę żenadę. Przegrywać też trzeba umieć. Dociągnę tylko do Piły. Piła też spoko, jeszcze nie byłem. Ale wpadłem w międzyczasie na niegłupi pomysł: podjadę sobie nad Morze pociągiem :) Trasa, wyzwanie się już skończyło, cel nie osiągnięty. Ale tak turystycznie po prostu, jak niedzielny rowerzysta, pojadę sobie pociągiem z rowerem pojeździć nad Morzem. Znalazłem w tel. połączenie. Hehe 4 pociągi :) Już mi się podoba! Lubię też kolejowe przygody, nie tylko rowerowe. Kupuję przez tel. bilety na to niesamowite połączenie. Żeby zdążyć muszę cisnąć. Zbieram w sobie wszystko co najlepsze i na dworcu w Pile jestem na pół godziny przed odjazdem. Ze zwiedzania nici, tylko prowiant na podróż kupiłem. Z okien pociągu (pociągów) podziwiać można pomorskie stacyjki, z zabytkowymi, ceglanymi zabudowaniami. Kilka godzin, kilka przesiadek i kilka dworców dalej jestem w Mielnie Koszalińskim. Deszczowym Mielnie Koszalińskim, trzeba dodać ;) To tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji o skróceniu trasy. Wraz z tabunem turystów wytaczam się na peron. Po drodze na plażę zwiedzam sobie nadmorski kurort. Wygląda dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałem. Kicz i chałtura. Ogrom gastronomii, salony gier pod namiotami, jakieś dziwne samochody – amerykański krążownik czy maluch w stylu mad max. Disco polo dudniące w głośnikach, kubki po piwie i opakowania z frytek wysypujące się z przepełnionych koszy. Zdjęcia z Mielna Koszalińskiego można by umieścić na Wikipedii jako ilustracje do haseł "kicz" czy "chałtura". No ale przecież ja nie mieszkam tutaj, raz na jakiś czas można sobie coś takiego pooglądać i się trochę pośmiać ;) Ludzie żrejący pizzę, chlający piwsko, robiący selfie z misiem czy jeżdżący z dziećmi gokartami wydają się być szczęśliwi. Cieszę się więc ich szczęściem :) Ogólnie to nawet mi się tu podoba ;) Przed tematem plaży i ja wciągam dużą pizzę, cena nie pamiętam jaka ale w normie. Brukowaną alejką schodzę na plażę. No niby fajnie. Ale nie tak fajnie jak zawsze. To nie to samo co dojechać tu na strzała z Krakowa. Do tego ta pogoda, padać przestaje, ale dalej pochmurno i lekko ponuro. Plaża pustawa. Cóż, weszłem do wody żeby się umyć i w pociągu śmierdzieć trochę mniej. Porobiłem kilka fotek, nacieszyłem oczy nieczęstym dla mnie widokiem Morza. Mą uwagę zwróciło umocnienie brzegu z chaotycznie poukładanych, betonowych ostróg. Obczyszczam rower z piachu i zbieram się na pociąg. Pociąg z Koszalina, jakieś 10km drogi i kilka godzin do odjazdu, po Koszalinie sobie pośmigam. Znośną, asfaltową ścieżką wzdłuż ruchliwej szosy docieram do miasta. Pierwszy raz jestem w Koszalinie. Nabijam km jeżdżąc wte i we wte. Dworzec, plac przed Urzędem Morskim, blokowiska, bulwary nad rzeczką, fajnie tu. Do tego zamiast stad srających gołębi stada mew :) Pewnie też srają, ale ładniejsze są te ptaki, większe, bardziej dostojne od gołębi. Ciekawostką jest brak rynku w tym sporym przecież mieście. Gdy kończą mi się już siły/chęci siedzę/drzemię na ławeczce w parku, a ostatnią godzinę spędzam na dworcu. TLK Korsarz. Odjazd 23.26, w Krakowie 9.44. Lubię takie całonocne powroty pociągami. Trochę są one pewnie niebezpieczne ale i tak lubię, jest ten klimat wielkiej podróży. Kiedyś zajebali mi kilka stówek w nocy. Było to gdzieś na Śląsku, potem przeczytałem że w okolicach Mysłowic – Trzebini grasuje najwięcej złodziei i to się zgadza, to było właśnie na tym odcinku. Ale od tego czasu zabezpieczam się dobrze. Rower przypinam 2,5kg łańcuchem, kluczyk chowam do majtek. W portfelu nie mam za wiele gotówki, i różne inne triki, schowki itp. Tym razem powrót bezproblemowy, szczęśliwie wróciłem do Krakowa.

Nad morze na rowerze niestety nie dotarłem. Nic na siłę. Jak nie idzie to nie idzie, trzeba po prostu odpuścić, trzeba umieć przegrywać. Tylko czy na pewno to była przegrana? W sumie chyba nie. Przejechałem ponad 500km, zaliczyłem Piłę, Gniezno, pojeździłem pociągami, dworce pozwiedzałem, Morze też zobaczyłem. Było fajnie a jeszcze nie raz przecież się uda na strzała z Krk na Morze :)

8.20 (pt) - 10.00 (pon)

Nowe gminy: 16

Wlkp.: 13
Czerniejewo
Niechanowo
Gniezno teren miejski
Gniezno obszar wiejski
Kłecko
Mieścisko
Wągrowiec teren miejski
Wągrowiec obszar wiejski
Margonin
Chodzież teren miejski
Chodzież obszar wiejski
Ujście
Piła

Zach.-Pom.: 3 (nie wiem czy to zaliczać, podjechane pociągiem... ale powiedzmy że tak)
Mielno
Będzino
Koszalin


Kategoria > km 500-599, Powrót pociągiem


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iestt
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]