Przemyśl Plus
d a n e w y j a z d u
403.27 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://www.alltrails.com/explore/map/map-bf2fe65--12?u=m
https://photos.app.goo.gl/4temsrXra1Hi9ury8
Wstęp do relacji będzie nieco tragiczny. Tylne koło w stanie
agonii. Mnóstwo pęknięć wokół za mocno naciągniętych szprych od strony napędu. Najkoszmarniejszy
przypadek przedstawiony na obrazku. Tu nypel/kapsel jest po prostu wyrwany z
obręczy. Zalałem to miejsce żywicą epoksydową, ale to chyba pudrowanie trupa.
Ta szprycha i tak już nie przenosi żadnej siły, to jest koło de facto
31-szprychowe. Oczywiście jest kilku mm bicie boczne, nie do skorygowania bez
tej szprychy. To już jest śmierć techniczna. Ale jechać trzeba. Mając w głowie nieciekawe
wizje prowadzenia roweru, hamowania w górach samym przednim hamulcem i inne
straszne scenariusze trasę zaplanowałem lekko tylko pagórkowatą, i wzdłuż linii
kolejowej. Krajową czwóreczką: Tarnów -> Rzeszów -> Przemyśl.
Wyruszam leniwie, o 8-mej rano w sobotę. Sprawnie łykam
kolejne hopki pagórkowatej szosy. Cieszę oczy pięknymi okolicznościami przyrody
(żółte łany rzepaku). I robię fotki co ciekawszych pojazdów stojących na
placach przy drodze. W sumie to z tym kołem nawet nie jest tak źle. Obraca się,
jest okrągłe, i w jednej całości. Hamulec coś tam hamuje - wyregulowałem
szerzej szczęki, tak że nic nie obciera. W Brzesku nachodzi mnie więc myśl że
może dojadę na tym kole górami do Przemyśla? Przez Jasło, Krosno und Sanok?
Waham się tylko chwilę, i obieram DK75 na New Sącz :) Słońce przygrzewa coraz
bardziej. Na pauzie w Gnojniku aplikuję więc wreszcie pierwszy raz krem z
filtrem. Kawałek dalej zaczynają się pierwsze podjazdy i ogólnie górskie
klimaty. Urwiste, zabezpieczone siatką i murami oporowymi zbocza gór, do
których przylega szosa. Podjazd na Just (375 m n.p.m.), i fajny zjazd serpentynami. No i
szerokie panoramy na jeziora: Czchowskie i Rożnowskie. W New Sącz o 14. Kilka
szybkich fotek zamku (ruin), fabryki Korala, jakiegoś tam ronda. Z tym N.
Sączem to jest ciekawa sprawa tak nawiasem mówiąc. Czytałem jakiś czas temu
artykuł o rynku pracy w tejże mieścinie. W skrócie: pracy podobno pod
dostatkiem, każdy pracę ma lub może mieć, jeśli tylko chce. Z tym że jest to
praca za minimalną krajową lub niewiele wyższą pensję. Jest trzech lokalnych
miliarderów: Koralowie (lody, wiadomo), Wiśniowscy (bramy, ogrodzenia) i
jeszcze jakaś trzecia wielka firma, nazwy nie pomnę. I pomiędzy nimi zmowa
płacowa. Jeśli komuś się nie uda wyrwać z tej dziury do normalnego miasta typu
Kraków, to wegetuje tu za śmieszne pieniądze. Podobno też jest jakieś lobby,
które blokuje budowę szybkiego połączenia z Krakowem: drogi ekspresowej i
łącznika/reaktywacji linii kolejowej. Można by wtedy mieszkać w N. Sączu i
dojeżdżać do lepszej pracy w Krk. Nie wiem ile w tym prawdy, tak gdzieś kiedyś czytałem.
Wyjeżdżam DK28, do Przemyśla dwie stówy :) Znalazłem fajne miejsce na
odpoczynek, nad rzeczką. Z atrakcją w postaci brodu, kilku cm głębokości. Jest
też mostek, ale na drugą stronę przejechałem przez wodę. Bo co to za frajda tak po
prostu po mostku? Ze dwa cięższe podjazdy, i docieram do Grybowa. Miasteczka z górującym
nad rynkiem wielkim kościołem. Następne w kolejności są Gorlice. Takie bardziej przemysłowe klimaty. Na takich właśnie przemysłowych przedmieściach
obfotografowuję dokładnie ciekawą, zabytkową maszynę (na zdjęciu tytułowym). Tabliczki znamionowe
mówią, iż jest to: „Żuraw przewoźny udarowy do 300 (800?) metrów SMFM-41”. W
każdym coś z górnictwem nafty i gazu związane, na Podkarpaciu ten przemysł był
(jest?) dobrze rozwinięty. Na rynek w Gorlicach nie zajeżdżam, nie chce mi się.
Zamiast tego robię zdjęcie innego żurawia, samochodowego. Trochę nowszego, ale
dalej zabytkowego. Chyba w ciągłym użyciu :) Biecz i Jasło mijam tranzytem. W
Krośnie już po zachodzie Słońca. W Biedrze robię większe zakupy przed nocną
jazdą, z trudem dopinam sakwę. Miejsce Piastowe i Rymanów to jedyne większe
miejscowości na ostatnich km dzielących mnie od Sanoka. Zdjęć z nich brak, bo
ciemno i nic nie widać. Po drodze miał miejsce mały incydent, drugi taki w tym
sezonie. Idąc się wysikać poślizgnąłem się i upadłem na plecy na trawiastej
skarpie ;) W Sanoku po północy. Tym razem trochę sobie pozwiedzałem: wjechałem
na parkowe wzgórze a potem wprowadziłem/wniosłem rower na kopiec na szczycie. Budzę
niemały podziw tubylców (Ale z jakiego powodu? Przecież nie wiedzieli że z Krk
jadę). Oraz przy okazji całkiem przemaczam w rosie buty ;) Do tego jeszcze jakaś tam starówka, rynek itp. I wyjeżdżam na odcinek
specjalny, tj. nocny przejazd DK28 Sanok – Przemyśl :) 70km odcinek, z którego
z 50km to wijąca się serpentynami i wspinająca na przełęcze droga przez
odludzia Gór Słonnych i Gór Sanocko-Turczańskich. Góry może nie jakieś wysokie,
kilkaset m n.p.m. mają najwyższe przełęcze ale da się tam zmęczyć. Nie muszę
chyba dodawać, jak fajnie się tu śmiga nocą. Pustą szosą przez czarne, ciche
lasy pod rozgwieżdżonym niebem. Z tym że ta noc to powoli się niestety kończy
już. Tak że przed połową tego „OSa" łapie mnie świt. W Birczy natomiast –
łapie senność. Na szczęście mega wypasiony przystanek znalazłem, wielkości
małego domu! Poranny chłód trochę uprzykrzał drzemkę, ale jakoś dało radę. Obok
chyba spał „busiarz” w dostawczaku, w „kurniku” nad kabiną. Skąd wiem? Bo za
kierownicą nikt nie siedział. A na chwilę sam załączył się, a potem wyłączył
jakiś silniczek – zapewne od Webasto. Za dnia jest tu może trochę mniej
klimatycznie, ale plusem są widoki na te całe góry. W uszach jak zazwyczaj
RMFik. Normalna muzyka, nie jakieś smęty dla starych dziadków. Co pół godzinki
koronawiadomości, do tego ciekawe audycje mają, np. „Sceny zbrodni”. Teraz
akurat coś o zamachu terrorystycznym w Oklahoma City idzie, też ciekawe sprawy.
Jedyny minus to frustrujące, nachalne reklamy Media Expert ale zawsze można
wyjąć słuchawki z uszu na tą chwilę. Jeszcze jedna drzemka, na innym przystanku
okazuje się być potrzebna. Z ciekawszych obiektów trafia się platforma
widokowa. Jest tablica z panoramką, można sobie rozszyfrować szczyty
otaczających gór. Ze wskazań zegara słonecznego nici (zachmurzenie), z mapy gwiazdozbiorów tym bardziej – noc się skończyła. Zjazd w dolinę Sanu, i koło 10-tej
jest Przemyśl. Na liczniku 310km. Przede mną cała niedziela. Koło też całe.
Oczywistym jest zatem że na Przemyślu się nie skończy. Byłem tu nie raz, zwiedzanie
ograniczam tylko do przejazdu bulwarami Sanu. Wzgórze z masztem, i fajnym
kilkunasto-% podjazdem dziś wypada z planu. Nowym celem jest Rzeszów, i 400+. Zamiast
jechać krajówką przez Jarosław przypomniała mi się ciekawa alternatywa, droga
którą nigdy nie jechałem: DW881 przez Pruchnik, Kańczugę. Po kilku km krajówki
tam też skręcam. W skrócie: ten ponad 50km odcinek do Łańcuta to tłuczenie się
po dziurach przez urokliwe, podkarpackie zadupia. Są wzgórze przykryte łanami
żółtego rzepaku. Są instalacje przesyłowe gazu (?). Są obsadzone starymi
drzewami aleje. Są też zbierające się coraz ciemniejsze chmury. Do Pruchnika
jeszcze dojechałem suchy. Ale między Pruchnikiem a Kańczugą lunęło. W ostatniej
chwili dociągnąłem do przystanku, po kilku km jazdy przez otwarte pola. Z 45min
czekałem zanim się uspokoi. W międzyczasie doglądnąłem zniszczeń w tylnym kole.
Dotknąłem palcem feralnego miejsca i odpadł kawałek felgi :D To co odpadło
schowałem do kieszeni na pamiątkę, luźną szprychę owinąłem wokół innej. Odpaliłem
neta w tel. i wznowiłem rozważania w temacie kół nad którymi się waham. Gdy
sytuacja pogodowa się uspokoiła ruszyłem dalej. Dziurawą niczym ser
szwajcarski, pełną kałuż, błyszczącą w blasku Słońca mokrą szosą. Za Kańczugą
stan nawierzchni diametralnie się poprawia, asfalt jest gładziutki. Mijam niesamowicie wyglądającą miejscówkę – fermę wiatrową. Jak gdzieś zagranicą
normalnie, ilość i wielkość wiatraków robią wrażenie. Zawsze widziałem te
turbiny z daleka, gdy jechałem krajówką na Przemyśl. A teraz przejeżdżam przez centrum
tej atrakcji. Pozostałe do Rzeszowa km to już walka z czasem. Żeby zdążyć na
ostatni pociąg. Przez Łańcut tylko przelatuję, zero zdjęć. Końcówka to orka jak
na złość pod wiatr, jak na złość zbliżającej się kolejnej burzy, jak na złość
po rozkopanej, remontowanej krajówce. Zdążam z ok. pół godzinnym zapasem. Nie
lubię się tak spieszyć. Bo jak np. bym złapał kapcia, to ten zapas mógłby być
już tylko 10-min. Powrót do Krk komfortowym, pustym (korona) ICkiem. Z trasy
mam pamiątkę – czerwony odblask. Taki co jest montowany na stalowych barierach
przy szosie. Nie urywałem ;) Leżał na drodze gdzieś na tych serpentynach między
Sanokiem a Przemyślem. A nuż się kiedyś sprzyda?
Udana trasa, koło wytrzymało, pogoda też. No i trening też
niezły wyszedł, bo większość z tych 400km to góry lub pagórki jak by nie
patrzeć.
7.55 (sb) - 21.55 (ndz)
Nowe gminy: 5
Podkarpackie: 5
Rokietnica
Roźwienica
Próchnik
Kańczuga
Markowa
Zaliczone szczyty:
Beskid Wyspowy:
Przeł. Św. Justa 375
Pogórze Przemyskie:
Tyrawskie 481
Krępak 475
Spława 501
Mordownia 472
Bobowiska 428
Olszańska 381
Góry Sanocko-Turczańskie:
Majkowa Góra 346
Przeł. Przysłup 620
Tyrawskie 481
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem
komentarze