Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Mój trzeci raz :)

d a n e w y j a z d u 633.47 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:4000 m Kalorie: kcal Rower:Zapierdalacz
Niedziela, 2 czerwca 2019 | dodano: 11.06.2019





https://photos.app.goo.gl/gpdQmG1wB4RSTaLC6

Po syfiasto-deszczowym, acz uczciwie przerowerowanym (1,5 tys.) maju nadszedł pierwszy weekend z pewną, słoneczną pogodą. Co bardzo ważne pewną i słoneczną w całym kraju :) Mając już sporo w tym sezonie nakręcone postanowiłem zaatakować Morze. Dość szybko, przełom maja/czerwca ;) Dla porównania w ub. roku byłem nad Morzem w 2 poł. sierpnia (a w 2017 – przełom wrz./paź. ;) ). Tak więc jeśli się uda to będzie mój trzeci raz :) Trasę zaplanowałem bardzo asekuracyjnie, 600 z małym hakiem ma wyjść. Tak właściwie jest to kopia niedokończonej trasy z października ub. roku, kiedy to drugi raz w sezonie chciałem nad Morze, ale wyszedł tylko Toruń. W pon. rzecz jasna wolne, 2 dni to za mało na taką trasę, przynajmniej dla mnie.

Wyjeżdżam wczesnym i ciepłym sobotnim porankiem i po raz 1468 obieram wojewódzką na Skałę. Znam tą drogę na pamięć ale co zrobić, to jest najfajniej układający się szlak wiodący na północ kraju. Poza tym jest bardzo przyjemna – łagodnymi podjazdami przekracza pagórkowate tereny Jury K-CZ i szybko teleportuje do woj. Łódzkiego. Skała, Wolbrom, Pilica, Pradła, Lelów, wydawać by się mogło że jak zwykle minie to wszystko szybko, przyjemnie i bez żadnych przygód. A jednak – mała przygoda była ;) Za Pilicą, na ok. 70km trasy: rozcięta opona i wystrzał dętki, na tyle. No to grubo :) Przez chwilę nawet się martwiłem ale przypomniałem sobie że odkąd kupiłem szoskę nie rozstaję się z zapasową oponą. W każdej długiej trasie w sakwie zawsze mam zwijkę. Jakiś najtańszy Michelin, 23mm szerokości. Albo raczej wąskości ;) Wymiana trywialna nie była, pierwszy raz w życiu zakładam zwijkę. Trochę trzeba się naszarpać żeby gumowej de facto taśmie nadać kształt gumowego torusa. Z 45 min zeszło. Wraz z szosówką kupiłem też wreszcie porządną pompkę – ładnych kilka barów można nią nabić i to nie mając łap jak Pudzian (ja nie mam). Pierwszy raz jadę na tak wąskiej gumie, zobaczymy co to będzie. Martwi też brak 100% pewnej rezerwy dętki – mam tylko łatane lub o rozmiarze deczko za dużym (28-35mm). Przyspieszając bieg wydarzeń – nic nie będzie, zero problemów z ogumieniem, zero gleb, tyłek też cały. A asfalty nie zawsze były idealne. A czasami w ogóle nie było asfaltu ;) Nie wiem tylko skąd tyle problemów z ogumieniem z tyłu – już kilka kapci złapałem odkąd mam szoskę, i to w niejasnych okolicznościach. Może jestem po prostu za gruby? Ważę 90+kg. Tym razem zapomniałem sprawdzić co było powodem, bo powód został na asfalcie, a nie w oponie. Między Lelowem a Koniecpolem odbijam z wojewódzkiej w drogi niższej kategorii. I przez Przyrów, Świętą Annę, Gidle i Pławno docieram do Radomska, pierwszego większego miasta na trasie. Zdjęcia z charakterystycznym kościołem i ratuszem naprzeciw zabraknąć rzecz jasna nie mogło. Jest popołudnie i jest bardzo gorąco. Z Radomska do Kamieńska kawałek krajówką. Na horyzoncie widać potężne chmury, które gdy tylko zbliżam się okazują się być obłokami dymu lub pary wodnej z elektrowni w Bełchatowie. Samą elektrownię widział będę dziś tylko z daleka. Przejeżdżam za to bliżej wielkiego masywu sztucznie usypanej Góry Kamieńsk, z górującymi na szczycie śmigłami elektrowni wiatrowych. (Byłem na szczycie w 2017 roku, bardzo ciekawe miejsce, polecam). Kurwidołek zwany również Bełchatowem szybko tylko przelatuję, bo tu na każdej uliczce zakaz dla rowerów i ścieżynka rowerowa z różowej kostki Dauna. Powoli zbliża się wieczór (pierwszy wieczór). Za jasności zdobędę już tylko Zelów. Zaraz potem różowo-czerwona tarcza Słońca skryje się za horyzontem. Przejeżdżam nad otuloną uroczymi ekranami ekspresówką i docieram do Łaska (Łasku?). Miasta pełnego patriotycznych akcentów. Na rynku jakiś festyn, impreza, jak zwał tak zwał. Mnie najbardziej interesują w tym wszystkim przybytki typu fastfood: wciągam zapiekankę i frytki. Odpoczęty i najedzony lekko błądząc (mijam Panią wypluwającą/wychrząkującą spermę) opuszczam miasteczko i kieruję się na Szadek. Z Szadka takie tylko szybkie foto krzyżówki wojewódzkich bo nie było nic ciekawego. Miasteczko dużo bardziej charakterystyczne to Uniejów. Na uliczce w centrum pełno jakichś Europejskich malunków, ale nie to jest najciekawsze. Najciekawsze to źródło geotermalne. Wiedziałem że tu jest, odkryłem jesienią zeszłego roku, wtedy pozwoliło mi się ogrzać zimną październikową nocą. Woda ma temp. jakichś 80’C (ile pisało dokładnie na tablicy nie pamiętam). Noc (pierwsza noc) minęła bardzo szybko i przyjemnie. Ani się obejrzałem a na wjeździe do Wlkp. niebo zaczynało już jaśnieć. Przecinam A2kę, mgliste mokradła rzeki Ner i rozpoczynam podbój Wielkopolskiej patelni. Nie żeby w Łódzkim było jakoś górzysto czy cuś. Po prostu jest już widno i przez XYZ km horyzont wyglądał będzie tak samo. Nieboskłon połączony z powierzchnią Ziemi za pomocą idealnie prostej, jak od linijki, linii. Może to właśnie ten widok, a może po prostu nieprzespana noc, powodują że łapie mnie wielki, senny kryzys. Drzemka potrzebna od zaraz. Drzemka czyli ławeczka. Mijam jeden, drugi, piąty, dziesiąty przystanek. *&$&%$##$. Wszystkie wyglądają tak samo. Wszystkie bez ławek. Tzn. zostały same podpory, desek brak. Jakiś wieśniak zajumał na budowę łobory pewnie. A ja już zaczynam jechać zygzakiem. Raz wyłapałem pobocze (na szczęście pobocze, a nie krawężnik). Oczy same się zamykają na sekundę - dwie – trzy. Nie wiem ile km tak przejechałem ale w końcu jest ławeczka. Jeszcze nie zdążyli ukraść lub więcej drewna na budowę nie potrzebowali. Przez pół godziny resetuję czas czuwania. Ok, organizm oszukany, można jechać dalej ;) Typowo wiejskim krajobrazom ( ;) ) towarzyszy widok mniej codzienny – wielka kopalnia na horyzoncie. No tak, to Kłodawa. Jedyna w PL czynna kopalnia soli kamiennej. Tej zdrowszej, lepszej od soli warzonej. W oddali szyby i hałdy, zapewne zbędnych, pozbawionych surowca skał. Kusi żeby podjechać bliżej i zrobić lepsze zdjęcie ale przypominam sobie że cel jest dość ambitny, nie mogę marnować czasu na takie duperele. Samo miasteczko raczej biedne, zapuszczone, post-kom, uliczki z trylinki i te klimaty. Ale pomnik ładny. Mija doba od wyjazdu, jest pierwszy poranek, na liczniku wybija 300km, czyli połowa drogi. Czyli OK, ja tak powoli po prostu jeżdżę, jak jest 300 w pierwszą dobę to jest OK. Mijam jeszcze jeden, mniejszy szyb i opuszczam Kłodawę. Jest początek czerwca a więc żółty rzepaczek się już skończył, teraz królują czerwone maki. Krajobraz znów urozmaicony jest wiatrakami elektrowni. W Małopolsce nie ma tego wiele, ale jak tak jeżdżę po całym kraju to na równinach: Łódzkie, Wlkp., Mazowsze itp. całe mnóstwo tego mamy, nie ma powodów do wstydu. Kontynuuję jazdę podrzędnymi asfaltami wojewódzkich szos. Jakieś tam śniadanie na Orlenie, chyba hot-dogi. Ostatnia większa miejscowość przed zmianą województwa to Brdów. Robię zdjęcie kościoła. W zasadzie to chciałem zjechać tu nad jezioro które wypatrzyłem na mapie ale jakoś słabo dostępne jest, szkoda czasu. Przed godz. 9 wjeżdżam do Kuj-Pomu. Izbica Kujawska to pierwsze miasteczko w next województwie, ze zdjęcia znowu tylko jakiś kościół. Jak nie ma czego zrobić zdjęcia to robię fotkę losowego kościoła, tych w Polsce jest pod dostatkiem ;) Jest jeszcze niewyróżniający się w żaden szczególny sposób Lubraniec, są pola niebieskich kwiatków, i jest miasto wyróżniające się o wiele, wiele bardziej. Miasto barrrdzo historrryczne – Brześć Kujawski. Już byłem, ale i tym razem wstąpię. Starówka położona jest na wzniesieniu. Przecinam A1kę i wskakuję na starą 1kę, oznaczoną teraz jako DK91. Jest pierwszy drogowskaz na Gdańsk :) Pojadę nią przez Toruń, aż do Świecia. Czyli przez najbliższych 100km nawigacja będzie prosta ;) Na Orlenie po drodze wciągam kolejny NIE-SŁODKI (nie licząc płynów) posiłek. Na ostatnich przed Toruniem kilometrach krajówka przybiera dość charakterystyczny kształt – biegnie równolegle, jest przyklejona do autostrady a potem i linii kolejowej. Po obu stronach otoczona lasem wspina się na całkiem spore wzniesienie. Za ścianą drzew po prawej płynie Wisła, to już wiem. Kusi żeby wdrapać się jakąś dróżką, ścieżka na ten wał, za którym powinna być piękna panorama na koryto rzeki. Ale zmęczenie + ambitny cel niweczą ten plan, innym razem. Ileś tam upalnych km, ileś metrów podjazdu i litrów potu dalej jest upragniona tablica z napisem TORUŃ. Zanim wjadę jednak do centrum zdrzemnę się jeszcze chwilę w wiacie na przedmieściach. Senny kryzys ustępuje, można jechać dalej. Przelatuję szybko przez lewobrzeżną (chyba?), mniejszą cześć miasta i starym, długachnym (900m !!!) mostem wjeżdżam do większej, w tym i zabytkowej części miasta. Toruń to zdecydowanie miasto na zwiedzanie którego można by poświęcić ładnych kilka h, ale wiadomo że nie dziś. Zresztą już mam zwiedzony, byłem dwa razy. Do starówki nawet nie próbuję wjeżdżać, oglądam tylko z mostu. Szybko, szybko, jedna, druga, trzecia przelotówka, dwupasmówka i koniec miasta. Z powrotem obieram krajową 91kę, do Gdańska już mniej niż 200. Przy drodze egzotyczny już nieco widok – prehistoryczne, drewniane słupy z dziesiątkami białych izolatorów i takąż samą ilością kabli telefonicznych (?). Coraz rzadziej można spotkać w Polsce tego typu zabytkowe instalacje. Zbliża się wieczór (drugi wieczór) więc upał powoli ustaje. Jak na złość wraz ze zbliżającą się nocą zbliżam się do końca jazdy krajówką i trudnych nawigacyjnie, bocznych dróżek o nawierzchni zapewne nie I jakości. Przydrożne śmieszne reklamy poprawiają humor, jedna z nich zachęca do odwiedzenia Chełmna ale w nieco nieudolny sposób. Niby dlaczego miasto zakochanych? Jakieś wyjaśnienie, co jak gdzie, dlaczego i z jakiego powodu? Zresztą i tak: a) nie mam czasu, b) nie jestem zakochany (ew. jestem, ale w nowym rowerze), omijam je więc tranzytem. Mijam jednostkę wojskową pełną transporterów gąsienicowych (zdjęć robić nie wolno), a w dolinę Wisły obniżam się niczego sobie zjazdem, prawie 70 było ;) Zachód Słońca nad rzeką dość malowniczy, na zdjęciach jednak jak zwykle niewiela z tego piękna widać. Widać za to pozostałości po niedawnej powodzi, sporo zalanych pól w korycie rzeki. Za mostem żegnam się z krajową szosą, którą tak sprawnie mi się przez ostatnie ~100km jechało. W Świeciu po zmroku (drugim zmroku). Małe miasteczko pełne stromych uliczek (skarpa Wiślana), i świecąca na kolorowo fontanna na rynku. Odpoczywam chwilę na ławeczce i przygotowuję się do nocnej jazdy. Oj, druga noc będzie sporo cięższa od pierwszej ;) Zdjęć z tej nocy jest co prawda tylko kilka ale mnie dłużyła się ona w nieskończoność. Może być ciężko w to uwierzyć ale przejechałem w jej czasie całe 50, max 60km :) Zaczęła się ona efektownym wyjazdem ze Świecia – wysokim wiaduktem nad krajową 91ką, nad nią, w oddali widać było prawdopodobnie światła Grudziądza (zdjęcia brak). Sił póki co mnóstwo. Obsadzonymi starymi drzewami alejami wjeżdżam do dużego kompleksu leśnego – Wdeckiego Parku Krajobrazowego. I tu się zaczęło. Drugi, po Kłodawie, dużo większy kryzys. 40km ciemnego lasu, 40km dziurawego zapiaszczonego asfaltu, 40km senności, 40km braku sił, 40km kryzysu. Nie pomogły nawet groźne odgłosy zwierząt dochodzące z głębi puszczy, i tak chciało mi się spać. Jechałem od prawej do lewej, na szczęście ruch samochodowy – zerowy. Jedna zagubiona w tej leśnej dziczy osada o wdzięcznej nazwie „Przewodnik”. Wreszcie dopadłem leśną wiatę z ławkami, a potem i drugą, i wykorzystałem je w wiadomy sposób. Średnia (brutto) z tego lasu była zapewne poniżej 10km/h. A gdzieś tam po drodze wybiło 500km. Rozpoczynam Pomorskie, i rozpoczyna się trzeci dzień. Dosypiał co prawda jeszcze będę na przystankach ale największy kryzys już zażegnany. Można bezpiecznie jechać po coraz bardziej ruchliwych drogach. W Skórczu śniadanie na Orlenie a pierwsze, całkiem spore miasto na Pomorskiej ziemi to Starogard (Gdański). Za wiela z niego nie zapamiętałem, ale i zbyt długo tam nie zabawiłem, bo czułem bliskość Morza :) To już ostatnia prosta, 60, max 70km drogą o równie prostym do zapamiętania numerze: DW 222. Przyjmijmy że 66km drogą nr 222 :) Niby tylko formalność ale trochę potu i sił tam jednak zostawiłem. Pierwsza rzecz to ukształtowanie terenu - Pomorze nie jest bynajmniej płaskie, ale o tym już wiem od 2 lat, od pierwszego tripa nad Morze. Druga sprawa natomiast – remont. Akurat teraz remontują jak ja jadę. Wiele km wkurwiających wahadeł, dziur, żwiru, zradełkowanej nawierzchni czy wręcz objazdów gruntowymi drogami (!). To ostatnie z duszą na ramieniu (brak w 100% pewnej rezerwy + opona 23mm na tyle :D ). Ale udało się nie rozwalić roweru, jak i nie zabić. Na tym ostatnim odcinku dwie pauzy – długi piknik na betonowych, przyjemnie chłodnych rurach w cieniu lasu i krótszy, na ławeczce w Arciszewie. Tablicę GDAŃSK osiągam ok. godz 10, 52h od wyjazdu. Na liczniku 586km. Masakra :) Jeżdżę coraz dalej ale i coraz wolniej, czas przecieka mi przez palce na ławeczkach i leśnych wiatach. Czy się tym przejmuję? Ani odrobinę :) Wolę daleko i wolno niż blisko i szybko. Zwiedzanie rozpoczynam od obadania tematu powrotu. Jest pon. (urlop), dochodzi 11. Zakładając że chcę być jutro rano w pracy (bo chcę) wychodzi mi, że:
- ostatni niedrogi pociąg jest po 16 – 5h na zwiedzanie
- ostatni pociąg jest po 18 – 7h na zwiedzanie
Ten drugi to niestety Pendolino za 2 stówy. Nie uśmiecha mi się tyle płacić, ale z drugiej strony 5h na zwiedzanie to trochę mało, bo rzecz jasna chcę też na plażę a nie tylko po mieście pojeździć. Jeszcze nie podjąłem decyzji, kupię bilet przez telefon, ale podejrzewam że skończy się na drugiej opcji, nie po to 2 doby tu dymałem żeby nie zobaczyć wszystkiego tego co chcę zobaczyć. Więc zwiedzając przejazdem miasto (obowiązkowe foto pod Fontanną Neptuna) obieram kurs na plażę. Plaża Stogi – taką wypatrzyłem na mapie, jest zaraz koło Gdańska. Jednak droga wiodąca prosto na pętlę tramwajową przy plaży jest cała rozkopana. Szukając objazdu zapomniałem że mam rower szosowy a nie górski. Nie wiem kiedy skończył mi się asfalt a wpieprzyłem się w pola, łąki, chaszcze i nieużytki. Nie chciało mi się już zawracać, za dużo sił już straciłem żeby iść nazad przez ten syf. Z rzadka coś tam podjechałem, do pierwszego poślizgu na piachu. Głównie szedłem, na azymut, w stronę Morza. Momentami przez trawsko po pas, zastanawiając ile kleszczów będę sobie wyciągał z dupy. Po lewej widzę wielkie żurawie i inne portowe instalacje, więc kieruję się bardziej w prawo, port musi się skończyć, żeby mogła zacząć się plaża. W końcu na horyzoncie widzę las. Ale nie taki zwykły las, tylko las ciągnący się równym pasem, na lekkim podwyższeniu, wale. Czyli taki las na jaki czekam :) Taki las po drugiej którego stronie jest plaża :) Tak też było. Jeszcze kilka kurw, jeszcze parę metrów przez łąkę i już stąpam po piasku, na razie po leśnym piasku. Ładnych kilka km zrobiłem z buta przez te zarośla. Widzę już Morze. Na razie jednak lekko przysłonięte przez żurawie i stosy kontenerów – ciągnący się jednak dalej terminal portowy. Idę wzdłuż ogrodzenia, w prawo. Jeszcze tylko ogrodzony rezerwat i wreszcie jest zejście na plażę. Niesamowita chwila, choć oczywiście nie tak mocna jak ta w zeszłym roku, gdy pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem Morze po 2,5 doby jazdy. Tamta chwila to była niemal ekstaza :) Dziś jest „tylko” bardzo fajnie :) Pogoda nie jest idealna na plażowanie – nie ma upału, jest tylko gorąco. Pora dnia też – poniedziałkowe wczesne popołudnie. W tym sensie że nie ma tylu ładnych widoków, co w upalne sobotnie popołudnie ;) Ale mogło być gorzej. Zawsze mogła być jesienna zimna noc, i na plaży był bym sam :D Woda nie za ciepła, ale i tak nie umiem pływać. Nie umiem pływać, nie umiem nurkować, jeździć na nartach, na łyżwach, na rolkach, nie umiem tańczyć, nie podciągnę się ani razu na drążku, jestem rozwinięty fizycznie bardzo jednokierunkowo ;) Więc tylko się umyłem żeby śmierdzieć trochę mniej w pociągu. Takie spostrzeżenie: im cieńsze opony tym więcej siły potrzeba aby pchać rower przez piach. Bez wielkiej przesady można powiedzieć że pchanie zapadniętej na 15cm w piach obładowanej szosówki to wysiłek jakby pchać samochód po asfalcie. 2h plażowania, i po 14 zacząłem się zbierać. Już wiedziałem że wracam późniejszym pociągiem. Trzeba pozwiedzać Gdańsk, dotrzeć na dworzec, zjeść coś itp. itd. No i może jakiś duży statek zobaczę? Trzeci raz jestem w Gdańsku i nigdy nie widziałem z bliska żadnej 200+m metrowej jednostki. Tym razem też mi się to nie uda. Kompletnie nie wiem gdzie jest jakaś miejscówka zapewniająca takie widoki. Bo duże statki to ja widzę, dużo dużych statków. Tylko że stoją w terminalach za drutem kolczastym i górami kontenerów, albo gdzieś w stoczniach za halami i żurawiami, albo na morzu, 2km ode mnie. Muszę się lepiej przygotować następnym razem. Tym razem ze statków:
- cała rzeka różnej wielkości jednostek, ale niestety z mostu, z daleka.
- z bliska, przez bramę: coś w budowie, ale nie za duże.
- no i zabytki na Motławie, z Sołdkiem na czele (fotki brak, z Sołdkiem mam już dużo zdjęć).
Przejeżdżam jeszcze Starówkę, zdjęć już nie robię. Coś tam jem, kupuję i pora kończyć tę przygodę i pakować się do Pendolino. Pierwszy raz będę jechał tym cudem. No i niby OK: bardzo szybko, bardzo cicho, bardzo komfortowo, nawet rower się udało zmieścić, ludzie narzekają że mało stojaków. Tylko że to kosztuje 2 stówki i jedzie 5,5h. Zwykły, wagonowy ekspres też jest szybki, cichy i komfortowy. Kosztuje 1,5 stówki, jedzie 6h. Zwykły IC nie wiem ile h, cena pewnie 100 z hakiem. Tak że jedyny zgrzyt tej trasy to przepłacony pociąg. W Krk przed północą, zdążyłem się wyspać przed pracą.

Udana trasa, forma dopisuje. 600 na przełomie maja/cze?! Dla porównania: w zeszłym sezonie mój max na ten czas wynosił 380 :) Z tym że dzisiejszy trip to taki tylko rekonenans był, rozpoznanie formy, nad Morze, ale najkrótszą drogą. Bo chciałbym jeszcze raz w tym sezonie, ale z większym rozmachem ;)

6.10 (1.06) - 00.15 (4.06)
AVS 17,6

Nowe gminy: 20

Wielkopolskie: 2
Olszówka
Kłodawa

Kujawsko - Pomorskie: 10
Łysomice
Chełmża - obszar miejski
Chełmża - teren wiejski
Papowo Biskupie
Stolno
Chełmno - obszar miejski
Chełmno - teren wiejski
Świecie
Jeżewo
Warlubie

Pomorskie: 8
Osiek
Skórcz - obszar miejski
Skórcz - teren wiejski
Bobowo
Starogard Gdański - obszar miejski
Starogard Gdański - teren wiejski
Skarszewy
Trąbki Wielkie


Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 600-699, Powrót pociągiem


komentarze
Pidzej
| 10:34 piątek, 30 sierpnia 2019 | linkuj Czyli mogłem do tego Chełmna zawinąć, może bym się zakochał :)

W Gdyni właśnie byłem ale zabrakło już sił na szukanie statków ;)
MARECKY
| 19:49 poniedziałek, 12 sierpnia 2019 | linkuj Bogata relacja. Dzięki :-). Uszkodzona opona mówi, że się solidnie skaleczyła na czymś ostrym. W Chełmnie mają relikwie św. Walentego to i już wiesz dlaczego tak się reklamują :-). Statki typu 200 metrów+, a nawet 300 metrów+ zobaczysz w Gdyni. Do Gdańska te giganty nie zawijają. Naprawdę warto.
https://www.port.gdynia.pl/pl/wydarzenia/wycieczkowce/1381-wycieczkowce-2019
Pidzej
| 22:16 wtorek, 6 sierpnia 2019 | linkuj Niechaj tak będzie. Ale wystarczyło żebyś napisał dwa komentarze, mówiłem tylko że moje się nie liczą, a nie że każdy może po jednym :)
MARECKY
| 20:02 poniedziałek, 5 sierpnia 2019 | linkuj Mój policz podwójnie ;-)
Pidzej
| 22:07 poniedziałek, 1 lipca 2019 | linkuj A jest zapotrzebowanie? Jak będą min. 3 komentarze pod wpisem to będzie opis ;) (mój kom. się nie liczy ;) )
Gość | 00:15 poniedziałek, 1 lipca 2019 | linkuj Zadnych opisow?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa hnawy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]