Wrocław
d a n e w y j a z d u
300.02 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:7.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1621 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/bP9PZJKhhCikeh1XA
Zapowiadany na środkowo lutowy weekend pierwszy prawdziwy
powiew wiosny nie postawił przede mną żadnego wyboru: trzeba ruszyć swoje
tłuste, 90-kg dupsko gdzieś dalej. Cele, wartości na dziś przestawiają się następująco:
Plan minimum: Wrocław. Optimum: Legnica. Porażka: Opole. Science-fiction:
Zielona Góra ;) Przed wyjazdem poczyniłem pewne zmiany sprzęcie, w postaci
zmiany opon. W miejsce losowej mieszanki Kendy z przodu i Mitasa zakupionego w
trasie, w Połańcu na tyle wzułem komplet używanych 32mm Detonatorów. Używanych
bo kupiłem je rok temu, na początku sezonu. Śmigałem na nich zachwycony
lekkością toczenia dopóty, dopóki się na nie nie pogniewałem po serii snejków.
Postanowiłem dać im drugą szansę. Nabiłem ostrożnie do niecałych 6 barów, z
nadzieją aby jeszcze raz poczuć tę przyjemną lekkość zapierdalania :)
Spać położyłem się wcześnie, więc wstawszy bez wspomagania
budzika o godz. 4 minut 45 nie byłem w stanie kontynuować nocnego wypoczynku.
Trzeba ruszać. Zanim się jednak wygramoliłem, dokończyłem pakowanie, wypiłem
herbatkę itp. na zegarze była już 5.35, ale dalej za ciemności. Jak by się tak
nie guzdrać to +0,5h można zaoszczędzić. Czyli w trasie np. zachciało by mi się
spać 10km dalej. Albo zimo zrobiło by się 10km dalej. Itp. itd. Wahałem się na
wyborem drogi na Śląsk. Standardowe warianty są cztery: DK44 na Oświęcim, DW 780
na Libiąż, DK 94 na OIkusz i DK 79 na Trzebinię, Chrzanów. Najkrótsza,
najszybsza i najbardziej oczywista jest ta ostatnia, i to ją często (za często)
wybieram. Jechałem nią tydzień temu, myślałem więc że teraz może na Libiąż by
pocisnąć? Przelatując przez miasto Alejami tak się jednak rozpędziłem że kompletnie
zapomniałem i podświadomie i tak wylądowałem na szosie na Trzebinię. Przed
wyjazdem z miasta jeszcze tylko fotka krakowskiej wieży „Salwator Tower” (tak
brzmi cały napis, tylko na zdjęciu jest ucięty). O co mi chodzi z tą „wieżą”,
do czego zmierzam, wyjaśnię na końcu. Na wylocie z Krakowa zaczyna świtać. Poranek
za miastem jest lekko mroźny i ponury a jezdnie mokre i śliskie. Taki typowy
zimowo-syfiasty początek dnia po prostu. Jednak zanim wciągnę na przystanku pierwszą,
śniadaniową bułę z kiełbasą rozpogadza się. Coraz mocniej operujące promienie
Słońca opierają się na czarnym kurtalonie i przyjemnie wygrzewają plecki :) W
Krzeszowicach jakaś tam pauza, w Trzebini za to nie. W pełni zaśnieżony jeszcze
tydzień temu lasek w Dulowej dziś już niemal całkiem odtajały. Oj czuć tę
przyjemną lekkość zapierdalania Detonatorów o której wspominałem :) Póki co jestem
zadowolony. Tylko nie pękać mi tu proszę, w sensie snejka nie łapać. W
Chrzanowie nie mogę oprzeć się i nie zrobić zdjęcia mojego ulubionego pomnika.
On niemal zawsze załapuje się na zdjęcie gdy tylko przejeżdżam przez to miasto.
W Jaworznie uwieczniam zaś na kliszy obraz tamtejszej niesamowicie rozbudowanej
infrastruktury rowerowej, jak na taką dziurę to nienajgorszej jakości. Ale tu
to chyba przekombinowali. Szkoda asfaltu i farby, lepiej było po prostu zrobić
szerszą drogę. Pierwsza dziś kopalnia – również w tym mieście. Co prawda
nieczynna, obudowana handlowym burdelem ale jednak kopalnia. Kolejne na mej
dzisiejszej marszrucie miasteczko to Mysłowice. Gdzie zamiast jak zawsze
skrzyżowania w centrum na fotkę załapuje się tym razem wjazd do miasta, w takim
oto energetycznym klimacie. Przy kolejnej nieczynnej kopalni w ostatniej chwili
udało mi się wyszarpać telefon z torby i złapać takie piękne bordowo-żółte bydlę. Między Mysłowicami a Katowicami DK79 rozszerza swój przekrój do n-pasów,
ruch też przybiera na gęstości. Nieco abstrakcyjnie wygląda przy tej pełnej
szybko mknących, lśniących samochodów arterii oddalone o 100m bagnistego
trawnika, przedwojenne osiedle bieda-familoków. Na klimatycznym skwerku obok zasiadam
przy stoliku zrobionym ze starych drzwi i wciągam kolejną bułę z kiełbasą. Temperatura
już bardzo przyjemna, wrzucam więc do sakwy część zbędnej garderoby. Kilka
kilometrów dalej a widoki jakże inne: zamiast przykopconych ceglanych ścian familoków
– ściany lśniących, gładkich szyb Katowickiej korpo zabudowy. Czasu nie spędzam
tu za wiele, szybko dalej, na Bytom. Bo plany dziś ambitne a całą dobę tak
ciepło nie będzie. Oj nie będzie ;) Kolejny odpoczynek dopiero na rynku w
Bytomiu, czyli już praktycznie na wylocie z górnośląskiej konurbacji. Jeszcze
tylko kilka km zabudowań i zurbanizowany przemysłowo-kopalniano-drogowo-kolejowo-usługowo-handlowy
kocioł GOPu skończy się a zaczną lasy i otwarte przestrzenie. Ostatnia
górnośląska ciekawostka to taka oto figurka na jednym Zabrzańskim domu a
ostatni element górnośląskiego „kotła” to węzeł drogowy i chyba energetyczny,
zaraz za Rokitnicą. Od tej pory wiejskie tereny i małe miasteczka niczym nie
będą przypominać już przypominać ostatnich 40km przejechanych de facto po
jednym wielkim mieście. Mini atrakcja to stojący przy wodociągach w
Karchowicach zabytkowy zawór. Na rurce o konkretnej, bo chyba z metrowej
średnicy. Pierwsze mijane na tych odludziach miasteczko to Pyskowice. Na
rabatach zasadzili już bratki – nie za wcześnie, nie umarznie toto? Ostatnie
przed zmianą województwa miasto to Toszek. Ze swym charakterystycznym ratuszem
z dwoma bliźniaczymi zegarami – na bogatości ;) Województwo Opolskie atakuję
chwilę przed 16tą. Ciepło osiągnęło już chyba apogeum – 10 stopni ze sporym
hakiem. Ale 15 nie ma. Od teraz temperatura będzie już tylko spadać. Toszecki
ratusz z swymi dwoma zegarami to jednak nic przy stolicy ekstrawagancji takiej
jak Strzelce Opolskie – tu mają nawet piramidę (!). Za Strzelcami Słońce chyli
się już ku zachodowi. A właściwie to już zaszło. Gdy zacząłem hamować widziałem
jeszcze maleńki brzeg jego tarczy, gdy wykadrowałem zdjęcie było już po ptokach. Z pauzy na przystanku (ekstrawaganckim przystanku) ruszam już z
włączonymi lampkami. Na zdjęciu za wiela nie widać, ale przydrożna tablica
pogodowa wskazywała temperaturę niecałych 7 stopni. I jest mi już trochę
chłodno. Zagubioną w ciemnym lesie tablicę z napisem „Opole” osiągam o godz.
18.20. Jeszcze tylko fotka na słynnym opolskim Wiadukcie i czem prędzej udaję
się centrum. Czem prędzej, z dwóch powodów: po pierwsze zimno będzie narastać,
nie chciałbym do tego Wrocławia całą noc jechać. Po drugie, ważniejsze – żeby
mi się czasem nie przypomniało że jestem zmęczony i żebym nie wpadł na durny
pomysł uznania Opola za cel i zakończenia tu trasy. Pod pięknie iluminowanym
opolskim ratuszem robię na szybko fotkę, wciągam ostatnie ciastka i ostatnie
łyki soku. Z Opola uciekam zapomniawszy nawet zrobić zakupów – zemści się to
potem łokrutnie. Do Wro ~80km. Zastanawiam się czy 80km zimną lutową nocą to
dużo czy mało. Biję się myślami. Upewniam się, myślę życzeniowo, naginam fakty,
przekręcam znaczenia, naciągam ku swojemu, zaokrąglam w dół. W końcu wypieprzam
z frazy „80 km zimną lutową nocą” jeden tylko mało ważny, nic nie znaczący,
pomijalny wyraz „zimną” i dochodzę do wniosku że to jest to tyle co nic :) Pozytywnie
i bojowo nastawiony atakuję ciemne
czeluścia Opolsko-Dolnośląskich zadupi. Ciemne ale nie zimne, bo przecież ten
wyraz wypieprzyłem z mojej głowy, no nie? No właśnie nie. Bo w końcu przestaję
się oszukiwać. Jest ciemno, zimno i domu daleko. Do tego głodno. Bo nie
zrobiłem zakupów w Opolu. Morale spada na łeb na szyję. Toczę się zupełnie bez
siły i wiary przez te pustkowia. Wkurwiam na licznik na którym nie chce
przybywać kilometrów. Na horyzoncie nie widać żadnej oazy (świecących neonów
stacji benzynowej). Ogólnie kryzys i dramat, syf i kiła, i mogiła. Jest Brzeg.
Jest Orlen! A nie, jednak nie ma… Otwarte 24/7. Ale teraz akurat zamknięte,
przerwa jakaś… To niech urwa napiszą że otwarte 23,5h na dobę a nie 24!
&%*$^$%^
Jestem bardzo zły i jeszcze bardziej głodny. Na szybkości
robię zdjęcie kościoła, ratusza i szukam innej stacji w mieście lub
całodobowego sklepu. Ale jak na złość jest tylko całodobowa apteka, ale ja nie
jestem chory tylko głodny. No nic, do Oławy dyszka, tam na pewno coś będzie.
Musi być. No i jest!!! Shell który ratuje mi życie. Dawać dwa hot dogi! „- są
tylko duże”. Tak jakby był to dla mnie jakiś problem :D Nie jadłem od 50km.
Dawać herbatę! „jest tylko kawa i czekolada”. Kawy nie pijam, wybieram więc
gorącą czekoladę. Nie jest dla mnie w tym momencie żadnym problemem połączenie
parówek, ostrego keczupu i słodkiej czekolady. Ważne że kalorie się zgadzają (i
że te kalorie są gorące). I że wewnątrz stacji też ciepło. Z nowymi siłami
wracam na ostatnią prostą. 20km. Kryzys mija, więc to już taka tylko
formalność. Właściwie to już praktycznie jestem we Wrocławiu. Zaraz za Oławą
widzę migające na czerwono kominy elektrociepłowni w podwrocławskich
Siechnicach. Zawsze gdy jadę nocą do Wrocławia te kominy to jest dla mnie taka
migająca w oddali latarnia morska dająca znak, sygnał, że do portu
przeznaczania już niedaleko. No bo jest niedaleko. Kominy zbliżają się, stają
się coraz większe aż w końcu mijam wspomniany zakład przemysłowy i mym
zmęczonym oczom ukazuję się upragniona tablica. Wrocław! 2.30 w nocy. Rzecz
jasna o Legnicy dawno już przestałem myśleć. W planach tylko zwiedzanie miasta
i powrót pociągiem po 6tej rano. Sam wjazd do Wrocławia od tej strony taki
trochę nietypowy. Bo niby jest tablica informująca o wjeździe do ponad 600-tys.
miasta ale droga wlotowa ciągle wąska, jedna jezdnia, ruch mały, po bokach
jakieś małe domki, laski, zadupia. W końcu pojawia się końcówka linii
tramwajowej – pętla. Czyli jednak się zgadza, wjechałem do wielkiego miasta a
nie do jakiejś tam Oławy czy innego Brzegu. Lokalizuję na GPSie dworzec i
obieram na niego kurs. Gdy tylko wjeżdżam do starej części miasta zaczyna się
dramat, czyli poniemieckie przedwojenne kocie łby. Ale nie jakaś jedna tam
uliczka. One są w ilości ogromnej, większość mniej głównych ulic jest tym
gównem wyłożona… Jadę ostrożnie, gdzie się tylko da korzystając z asfaltowych
łat i plomb, ale i tak się obawiam o snejka w Detonatorach. Jest dworzec. A
raczej Dworzec. Absolutna ekstraklasa jeśli chodzi o dworce, nie widziałem
ładniejszego w Polsce. A przynajmniej ładniejszego tej wielkości, tej skali. Kupuję
bilety, oganiam się od bezdomnych, wciągam barszcz z automatu, przywracam ciału
właściwą temperaturę. I ruszam na zwiedzanie stolicy Dolnego Śląska. Inne niż
zwykle zwiedzanie. Bo starówka, zabytki itp. mnie dziś nie interesują. Widziałem
dwa razy. Dziś celem jest nowsze dzielnice miasta a właściwie to jeden budynek.
Sky Tower. Ewenement w skali kraju. Wieżowiec o „warszawskiej” wysokości, ponad
200-m, poza stolicą! W żadnym innym polskim mieście nie ma takiego. Na żywo go
nigdy nie widziałem. Już chciałem go szukać na GPSie ale niepotrzebnie – zaraz
za dworcem dostrzegam błyskające podejrzanie wysoko czerwone światełka ;) To
nie może być nic innego. Mijam plac budowy i zbliżam się do tego kolosa. Naprawdę
robi wrażenie. Jestem już blisko, okrążam tą imponującą wieżę ale nie mogę
znaleźć miejsca żeby jakiś kadr ładny sobie zrobić na jego tle. W końcu takie cuś
wyszło. Takie se, wieża leci na bok, ale będzie musiało wystarczyć. To z czego
ludzie się śmieją, że nie pasuje do niskiej okolicznej zabudowy to prawda. Statywik
do tego zdjęcia stawiałem na starym ogrodzeniu jakiejś kamienicy ;) Ale czy to
ważne? Przecież zawsze musi być ten jeden pierwszy, żeby potem mogły powstać
kolejne wieżowce, i będzie to lepiej wyglądało. Napatrzywszy się na to cudo,
mając jeszcze trochę czasu, i trochę km do dokręcenia (do 300) zwiedzam dalej.
Jakieś tam bloki, parki, ogródki działkowe okrążam. Z ciekawostek jeszcze
parking piętrowy ze ślimakiem wjazdowym. Jak żywo przypomina mi on scenerię z któregoś
tam GTA, w które zagrywałem się za małolata. Jednak nie tylko w Hameryce takie fajne
parkingi mają. No i ta migająca czerwonymi lampkami 200m wieża. Widzę ją
ciągle, góruje nad drzewami, nad blokami, z każdego miejsca miasta chyba ją
widać. Fajna sprawa. Zziębnięty zajeżdżam na dworzec z zapasem czasu i
brakującymi 12km. Dokręci się po Krakowie. Na razie sadowię się w komfortowym,
wagonowym ICku i drzemię. Za drzemki wybudza mnie piękny widok wschodu Słońca
nad pobielonymi porannym szronem polami. Pociąg jedzie dłuższą i nieco pokrętną
drogą, zamiast przez Śląsk: przez Częstochowę. Na Głównym po 10tej, a w domu
przed 11tą.
Udana wycieczka, 300 jak na luty nie jest wynikiem złym.
Oczywiście trochę żal tej Legnicy, ale ona nie ucieknie. Nawet Detonatory dały
radę. Są już lekko zużyte więc jako następne planuję kupić coś podobnie
lekkiego, gładkiego i szybkiego. A tym zdjęciem krakowskiego budynku na
początku relacji chciałem zwrócić na niesamowitą zaściankowość miasta w którym przyszło
mi żyć. W Krakowie „wieża” ma 50m wysokości, we Wrocławiu Wieża ma 50 pięter
wysokości ;)
AVS 17,5 (chyba nie będę wpisywał średniej bo to nie ma sensu, te 17,5 wynika ze zwiedzania Wrocławia. Do Wrocławia było 18, do Opola 19)
3,93l (w tym 1,4l energetyka)
5.35 - 10.55
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 300-349, Powrót pociągiem