Pozimowy rozruch
d a n e w y j a z d u
168.72 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:7.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1400 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/ZiMmmLoQET5N5hmJ8
Tytuł wpisu wydaje mi się adekwatny. Wstyd bowiem
przyznać, ale ostatnia długa trasa miała miejsce… 11 listopada, roku ubiegłego.
Nie licząc grudniowej, 80-km przejażdżki do Tarnowa moja rowerowa aktywność w
tym okresie ograniczała się li tylko do dojazdów do pracy czy innego Tesco. Na
ten weekend wreszcie zapowiadają w miarę rowerową pogodę – ponad 10 stopni,
brak wszelkiej maści opadów (+ halny wiatr). Trzeba więc się gdzieś ruszyć, żeby
nie ważyć 100kg. Forma pod znakiem zapytania więc bez jakichś szaleństw: plan
minimum to Rzeszów (160km), a szczytem ambicji na dziś jest Przemyśl (+80km).
Wyjeżdżam dobrze wyspany przed 7 rano, i obieram standardowy
kurs na wschód, krajówką. Śniadanie zamiast w Wieliczce jem na przystanku
gdzieś między Krakowem a Bochnią. Na początkowych kilometrach biegnącej
otwartymi przestrzeniami głównej szosy odczuwam pierwsze podmuchy halnego. Wieje
z boku, ale nie wybija z toru jazdy. Nie tyle mi ten wiatr nie przeszkadza, co
wręcz jest przyjemny – bo ciepły :) (póki co). Tzn. przyjemny i ciepły w
porównaniu z zimową pizgawicą jaka panowała przez ostatnie dwa miesiące. Do
tego powoduje niesamowitą jak na tą porę roku przejrzystość powietrza. Na
południu, tam gdzie nie ma chmur, ciemnoszare grzbiety
Beskidów ostro
odgraniczają się od jasnego nieba. No właśnie –
tam gdzie nie ma chmur, bo
stan nieba określiłbym słowami pogodynek: „pochmurno z przejaśnieniami”. Ale
podobno ma nie padać. Drugim pozytywnym odczuciem jest sprzęt. Jak przyjemnie
przesiąść ze stalowego złomka na sztywną i zwartą aluminiową maszynę. Jadę
z uśmiechem na gębie :) I nie przeszkadza tu nawet niedomagająca przednia przerzutka, która nie zrzuca z blatu na średnią tarczę. Trzeba jej trochę pomóc, kopiąc piętą ;) Zepsuła się chyba podczas listopadowej ulewy za Łodzią i jeszcze "nie zdążyłem" do niej zajrzeć. 9’C – taką
temperaturę pokazuje termometr na wjeździe do Bochni. W mieście żadnej pauzy
nie robię, odpoczynki mają dziś być krótkie i zwięzłe. Tylko niektóre na
ławeczkach w centrum, reszta na wiatach przystankowych przy krajówce. Bo ten Przemyśl
chodzi po głowie. Z Bochni takie tylko na szybko – sklep polskiej (rzadkość
dziś) sieci „
PSS Społem”, sporo ich w tych okolicach. „Społem” jest w Bochni,
jest w Brzesku, jest i w Dębicy, i w Rzeszowie. W Tarnowie pewnie też, tylko
trzeba poszukać. Lada chwila jest Brzesko, a potem i Wojnicz. W Tarnowie jestem
koło wpół do pierwszej. Oglądam tu charakterystyczny,
okazały kościół, czytam tablice informacyjne na ratuszu i śmieję się z Pana naprawiającego auto ;)
Chociaż z drugiej strony do takiego „auta” to szkoda coś droższego wlewać ;)
Obrazek
z wyjazdu z miasta najlepiej pokazuje co potrafi wiatr. Z charakterystycznych
obiektów przy drodze – malutka
Huta Szkła w Ładnej. I zaczynamy Podkarpackie.
Im dalej na wschód tym więcej pozostałości zimy – tj. ostałych się placków
śniegu i podtopień/bajor w zagłębieniach terenu. O tym że zbliżam się do Pilzna
świadczą imponujące szeregi czerwonych ciężarówek
Omegi. Mają ponad 500 aut,
ten placyk to tylko cząstka ich floty. Na przydrożnym drzewie dostrzegam bardzo
pozytywny znak – pierwsze pączki kwiatów :) Znaczy się wiosna tuż, tuż. Jeszcze
tylko max miesiąc zimowego syfu i sezon ruszy z kopyta :) W Pilźnie Bożonarodzeniowa
szopka jeszcze obecna - w Brzesku już na przykład zdemontowana. Zbliżam się do
Dębicy a dzień zbliża się do swojego końca. A wiatr który wydawał mi się ciepły
i przyjemny już nie wydaje mi się ciepły. Przyjemny tym bardziej NIE. Po prostu
pizga złem. Chwilami wytchnienia od wiatru są nieliczne osłonięte lasem lub
ekranami akustycznymi odcinki drogi. Ale przede wszystkim miasta, teren
zabudowany. Centrum każdego z nich będę więc skrupulatnie zaliczał, żeby nie
jechać obwodnicą na otwartej przestrzeni. Dębica chyba pozazdrościła Krakowowi
„Jubilatu” i ma swoje „
Jubilatki”. Całą sieć „Jubilatek”! Aż kilka ich naliczyłem
przejeżdżając przez centrum tego niewielkiego miasta. A za bardzo nie skupiałem
się na czytaniu szyldów sklepów. Tymczasem wieje coraz bardziej, kilka razy
niebezpiecznie mną miotnęło do osi jezdni. Trzeba uważać, do tego stopnia że na
zjazdach trochę przyhamowuję (!). Poza narastającym wiatrem narasta też zachmurzenie
– do tego stopnia, że rosną moje obawy co do ew. opadów. Plan podboju Przemyśla
dawno upadł – to się nie uda. Połowa z tych ostatnich 80km byłaby ciemną nocą,
pod wiatr, w narastającym chłodzie, być może i w deszczu. Bo właśnie zaczyna
trochę padać… Po chwili przestaje ale jazda i tak nie jest przyjemna. W
Ropczycach na szybkości kupuję i wciągam 3 drożdżówki, kapuśniaka i ciastko (z
galaretką i owocem granata). Wszystko co mieli z wypieków na ladzie obok kasy (sobota wieczór). Na
szybkości, bo spieszę się na ostatni dziś pociąg z Rzeszowa: o 20.10. Następny
4 rano. Na rynku w
Sędziszowie też za długo nie zabawiam. Czas nagli. Ostatnia
fotka przed Rzeszowem to fajnie iluminowany (na
zielono) kościół w Trzcianie. Tablicę
wjazdową osiągam o 19.30. Przed odjazdem zdążam jeszcze tylko zrobić ze 3
zdjęcia i kupić bilet. Kupić jedzenia ani rzecz jasna pozwiedzać Rzeszowa nie
zdążam. Nie lubię tak – nie pojeździć sobie trochę po mieście gdzie kończę
trasę. Choćbym był w tym mieście wiele razy, to i tak lubię sobie pojeździć bez
celu po starówce, blokowiskach, parkach czy terenach przemysłowych. Ale nie
widzi mi się zwiedzać Rzeszowa przez 8 godzin (next pociąg). Powrót PKP bez
przygód, najpierw nowym, potem starym EZT. W Tarnowie przesiadka, nawet
zdążyłem kupić wafelki i sok w automacie. W domu po 23-ciej.
Kilka lat temu taką trasę uznał w lutym uznałbym za
niesamowity sukces, dziś uznaję za taką sobie przejażdżkę. A średnia to 16,8
km/h.
6.45 - 23.15
2,65l (w tym 0,6l energetyka)
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 100-149, Powrót pociągiem