Bez planu
d a n e w y j a z d u
203.89 km
0.00 km teren
10:37 h
Pr.śr.:19.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/yNZwTgmVuebwxiydA
Planem na dziś jest brak planu. Ot leniwa niedzielna
przejażdżka. Coś jak tamto Opole. I gdy wyjeżdżałem też obrałem mniej więcej
tamten kierunek, bo nawet jak nie planu to jakiś kierunek obrać trzeba. Tzn. na
razie GOP, a Opole to się jeszcze zobaczy.
Wyjeżdżam wczesnym rankiem, o wpół do szóstej. Na Śląsk
polecę standardowo, krajową 79. Z niestandardowych akcentów: odwiedzę rynek w Krzeszowicach, obejrzę nie pamiętam już gdzie jakąś starą stację trafo, a w
Trzebinii uwiecznię na zdjęciu bardzo mądre hasło, takie, jak powyżej :D Tyle razy obok tego
przejeżdżałem i nie zauważyłem. Pewnie dlatego że zawsze wyjeżdżałem wcześnie w
nocy, i przez te okolice ciągle po ciemku jechałem. To kolejna zaleta wyjazdów
o poranku: bardzo blisko Krakowa można odkrywać kolejne ciekawostki. W
Chrzanowie przez rynek tylko przejazdem, bo to najkrótsza droga. Dwa razy
przekraczam A4kę i jest Jaworzno, wraz ze swymi górującymi nad okolicą
chłodniami elektrowni. Je też rzadko widywałem, tu też zawsze miałem noc.Postanawiam obejrzeć je z bliska, dziś jest
czas na takie rzeczy, bo jak mówiłem, dziś nie ma planu. Dziś nie trzeba
dojechać do Bydgoszczy, Warszawy czy innego Poznania. Dziś trzeba się po prostu
przejechać na rowerze. Skręcam w boczną leśną drogę i po chwili jestem przy
elektrowni. Tych chłodni jest tu 4, z czego 3 karłowate i jedna wielka :O Podaję
z Internetów jej wymiary: wys. 181,5m, średnica u podstawy 144,5m. Druga
największa w Polsce, po Kozienickiej, 185-metrowej. Czyli jest wysokości
zbliżonej do najwyższych Warszawskich wieżowców, które mają +-200m. No i
dobrze, jest to jakiś tam rekord, coś czym Jaworzno może się pochwalić. Dojeżdżam
z powrotem do DK79, już miałem nią lecieć na Mysłowice, ale w ostatniej chwili
się rozmyśliłem. Postanawiam obadać asfaltową ścieżkę rowerową, która odbija w
las wraz z boczną drogą. Docieram nią do miejscowości Brzezinka, i jakichś hal
magazynowych. Ale to ślepa uliczka, trzeba zawrócić. Nie patrząc na GPSa gdzie
skręcam i jadąc na czuja zawracam w stronę Krakowa ;) Znowu A4ka. Trzeba to
jakoś skorygować. Uj z Opolem, dziś po prostu pokręcę się po Górnym Śląsku.
Koryguję odbijając na południe, do Imielina. I tu wpadam na idealny w swej
prostocie plan: Jez. Goczałkowickie! Nie raz chciałem obejrzeć tamę, ale zawsze
jakoś mi się nie udawało. Po prostu jadąc gdzieś dalej, nie było czasu na takie
rzeczy. Dziś czas jest :) Więc jadę najpierw wojewódzką, a potem bokami, w
stronę zalewu. Rzeczą o której zapomniałem wspomnieć jest, że wziąłem kremu z
filtrem :/ Do tej pory to nie było źle, bo poranne Słońce raz chowało się a raz
wychodziło zza chmur. Ale to kwestia czasu jak zacznie być źle: jest już
wczesne popołudnie, temperatura zbliża się do 30 stopni i za chwilę moja skóra zacznie
się palić. Filtr pilnie potrzebny. Tylko że jest niedziela niehandlowa, i w
takich wioskach znalezienie sklepu z tym towarem nie jest łatwe. Koło Woli
odkrywam kolejną ciekawostkę – kopiec. Nie za duży, do Krakowskich Kopców nie
ma startu, ale to żadna ujma przegrać z nimi. Wchodzić na szczyt za bardzo mi
się nie chce, bardziej o tym Jeziorze myślę. Tuż obok kolejne odkrycie –
kopalnia „Piast II”. Wieża szybowa bliźniaczo podobna do „Piasta I”, pod
Bieruniem, którego widziałem wiele razy. Jeziora jeszcze nie widać, za to na
południowym horyzoncie widać masyw Beskidu Śląskiego. Z górniczych atrakcji
jeszcze szyb wydechowy (czynny, huczący, z zakazem fotografowania ;) ). Krem
p/słoneczny kupuję wreszcie w Goczałkowicach. W ostatniej chyba chwili, godzina
14, jestem już lekko przysmażony. Niezwłocznie aplikuję, w dużej ilości. I spokojny
o zdrowie mojej skóry mogę jechać nad Jezioro. Ostatnia prosta to oblężony
przez tłumy ludzi i samochodów ulico-deptak. Prawie jestem na tamie. Ale
najpierw muszę chwilę odpocząć w cieniu. A do cienia prowadzi boczna dróżka w
lewo. Płytowa, leśną droga idzie taką jakby groblą, po jednej jak i drugiej
stronie woda. W końcu przysiadam na betonowym umocnieniu brzegu, w cieniu,
ciszy i spokoju, z dala od zgiełku. Dłuższą chwilę tu odpoczywam, z nogami
zwieszonymi nad wodami Wisły, a przy okazji gubię słuchawki. (O tym dowiem się
dopiero w pociągu, ale to najtańsze Philipsy za 9,99, więc strata niewielka). Nieco
schłodzony zawracam na tamę. Całkiem spora, tzn. długa, ze 2km.
Wysokość nie jest może jakaś imponująca, ale to oczywiste, bo to nie góry. Sporo
spacerujących turystów. Przejeżdżam na drugi brzeg. Na wschodzie się kotłuje.
Zwiedzam jeszcze trochę las po drugiej stronie, znalazłem fajne zejście nad wodę. Po 16tej zbieram się. Knuję co prawda jakieś ambitne plany aby objechać jezioro
dookoła. Ale przypominam sobie jednak że dziś nie ma być ambitnie. Ostatecznie
wracam po tamie na północną stronę, i obieram kurs na Katowice (PKP). Pszczynę
objeżdżam bokiem (byłem nie raz), zwiedzam za Czarków. Miejscowość ma jeden
najbardziej zakręconych herbów jakie widziałem – Pana siedzącego w wannie O.o Za
Czarkowem asfalt kończy się, ale to dobrze. Odrobina lekkiego MTB („MTB”) nie
zaszkodzi. Kilku-km szutrowo-żwirową, przyjemną, leśną drogą docieram do
Kobióru. Atrakcją na skraju tego lasu jest kładeczka nad rzeczką, i
jednocześnie pod zabytkowym mostkiem kolejowym. Kolejnych kilka km pośród
lasów, teraz już asfaltem. Okolice takie że można zapomnieć że to Śląsk. Wyjeżdżając
z lasu wszystko wraca jednak do normy – tak, to Śląsk :) A dokładniej to w Tychach
jestem. Nie żeby mi się tu nie podobało, czy coś. Bo bardzo kręcą mnie te
klimaty, ten cały przemysł, kopalnie, zabytkowe familoki. Nic już dziś nie
zwiedzam, spieszę się ostatni tani regio z Katowic. Potem to już tylko drogie
dalekobieżne. Takie tylko, na szybko: Tyskie przedmieścia. Ostatnie 20km główną
szosą, DK 86. Moc niesamowita mi się włącza, średnia z tego odcinka mogła być
zbliżona do 30km/h. Tak że w Kato mam jeszcze trochę czasu aby kupić coś do
jedzenia i przebrać w czyste ubrania, żeby w pociągu śmierdzieć trochę mniej.
Odjazd po 20, w Krk przed 23. Jeszcze tylko taka śmieszna fotka z pociągu: dredo-walizko-pies.
Chodzi mi o tą uprząż. Normalnie właściciel chwycił go za tą rączkę na
grzbiecie i wyniósł z pociągu niczym
walizkę :D
Udana, niezobowiązująca traska. Pomimo że na początku nie
miałem żadnego celu, to szybko ten cel znalazłem. I zwiedziłem miejsce, bliskie
przecież od Krakowa, którego nigdy jeszcze nie widziałem.
5.30-23.20
4l (w tym 1l energetyka)
nowe gminy: 1
Śląskie: 1
Kobiór
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 200-249, Powrót pociągiem