Długa droga do Trzebini
d a n e w y j a z d u
266.49 km
0.00 km teren
14:48 h
Pr.śr.:18.01 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
(ślad poprzerywany, byłem tak wkurwiony że nie miałem głowy sprawdzać czy GPS się nie wyłączył na jakiejś dziurze)
https://photos.app.goo.gl/i8XkTzWuAWTt3YhU2
A więc tak. Awaria w tej trasie była najpoważniejszą awarią
w całej mojej rowerowej karierze. Co prawda kieeedyś tam, w wieku kilkunastu
lat zatarła mi się zupełnie przednia piasta (tak że przestała się obracać) ale
to się nie liczy, bo wtedy jeszcze moja kariera w tym sporcie się nie zaczęła
;) Ale do rzeczy: tej trasy zmieliłem bębenek. Genezy tej usterki należy szukać
w majówkowy weekend na Słowacji, kiedy to niczym pirat rowerowy leciałem na
zderzaku ciężarówki i wpadłem w krater, kiereszując koła. W tym tylne tak
poważnie, że konieczne było składanie nowego. Niedawno wreszcie się za to
zabrałem. Nabyłem drogą kupna obręcz (taka sama, Accent Airplane 29, tyle że
czarna) plus szprychy (Sapimy Leader, ale nie zwykłe fi 2, tylko grubsze 2,3 mm,
do e-bików wraz z nyplami redukcyjnymi). Do tego za półdarmo, a dokładnie to 8zł
kupiłem identyczny, nowiutki korpus piasty Hone M600. Dzięki temu nie musiałem
rozplatać starego koła, no i nowe miski w piaście mam. Resztę bebechów piasty i
zespół bębenka przełożyłem stare. Tu ważna uwaga – bębenek jest jedyną bodajże
częścią roweru, której nigdy w życiu nie rozbierałem i nie serwisowałem. Nie
było takiej potrzeby, a przeczytane w Internetach opowieści o klejących się
pieskach i rozsypujących się po podłodze 50 mikroskopijnych kuleczkach
skutecznie mnie od zaglądania tam odstraszały. Jak działa to działa, na chuj
drążyć temat. Więc bębenek odkręciłem tylko ze starego korpusu, i do nowego
FEST dokręciłem. Ok, zapisałem pół strony A4 wstępem a dalej nie wiadomo gdzie
chciałem dojechać. Chciałem do Czeskiego Ołomuńca, ale w obliczu takiego
nieszczęścia rzecz jasna się to nie udało.
Z domu wyturlałem się przed 5. Przez blokowiska peryferii opuszczam
miasto i kieruję się na Skawinę. Po czym bardzo przyjemną krajową 44-eczką jadę
się na Zator. Słoneczko świeci, pogoda piękna, nic zwiastuje nadchodzącej
katastrofy. Sprawnie łykam kolejne km płasko-pagórkowatej drogi, ani się
obejrzeć a już odpoczywam na Zatorskim ryneczku. Stąd uderzam na Andrychów,
miasto pewnego Bikestatsowego wymiatacza (MTB-wymiatacza). Bardzo lubiłem
czytać jego wpisy, niestety poszedł za modą i przesiadł się na Stravę. BLE. Z
ciekawostek – okolica pełna jest ciekawie pomalowanych przystanków, na
zdjęciach uwieczniłem dwa najciekawsze. Z tego malunku dowiaduję się jaki fail
popełniałem jeżdżąc po Czechach. Zawsze mówiłem ludziom „dobry dień”, zamiast
„dobre rano”… Cóż, człowiek uczy się całe życie. A zdobytą dziś wiedzę
zamierzam wykorzystać :) (tylko zamierzam, nie wykorzystam, bo w Czechach za
wiele nie nawojuję). W Andrychowie fotki chyba nawet nie zrobiłem, za to w Kętach już tak. W B.B. na liczniku wybija 100km. W oblężonym przez Bożocielne procesje mieście dłuższą chwilę odpoczywam, opędzając się od gołębi i
bezdomnych. Jak się nie ma pieniędzy to się idzie do pracy. Nawet ulotki
roznosić na czarno, jak się dobrze zakręci to 10zł/h można wyciągnąć. Po co
takiemu bezdomnemu więcej? Czynszu nie płaci, ZUSu też nie, na jedzenie
starczy. Tu właśnie, przejeżdżając przez blokowiska na obrzeżach zaczynam
odczuwać pierwsze niepokojące objawy ze strony tylnego koła. Delikatne
przeskoki, odczuwalne na napędzie (na pedałach). Niepokojące są tym bardziej,
że występują zarówno w czasie pedałowania, jak i podczas jazdy na luzie. Czyli
to nie jakaś tam przerzutka, to ten gorszy scenariusz – to piasta… Staram się
tym nie przejmować, udawać że problemu nie ma, może przestanie? W końcu jednak
zatrzymuję się i w cieniu drzew na osiedlowym chodniku dokonuję pobieżnych
oględzin. Jest luz. Koło lata na boki. Tak ze 2-3 mm na stronę, mierzone na obręczy.
Niedobrze. Próba mocniejszego zaciśnięcia szybkozamykaczem oczywiście nic nie
daje, ma to taki sam sens jak przeciąć sobie palec i łyknąć witaminę C, żeby
zatamować krwawienie.Szybkie
wygrzebanie z zakamarków mózgu całej swojej całej wiedzy nt. budowy piast
rowerowych i wychodzi mi że są dwie opcje:
1. Luz na konusach (ale jak? Przeca kontrowałem piasty
dziesiątki razy i nigdy nic mi się nic nie poluzowało).
2. Luz na połączeniu bębenka z korpusem piasty (ale przecież
dokręciłem go tym 10mm imbuchem ile pary w łapkach).
(Potem okaże się że jest też opcja nr 3. Jednak moja wiedza
nt. piast nie jest tak obszerna jak mi wydawało i było to jeszcze co innego).
Mogę się tylko domyślać, nie zweryfikuję tego. Narzędzi do
piast nie mam bowiem żadnych. Ani kluczy do konusów, ani bacika, ani klucza do
kasety, ani imbusa 10ki. Do tego święto. Sklepy/serwisy rowerowe zamknięte.
Zresztą i tak bym chyba nie skorzystał, jedną z moich rowerowych zasad jest że
z rowerem wszystko robię sam. W serwisie ostatni raz byłem w 2007 roku. Jedyną
opcją jest kupno narzędzi (zapewne za stówkę albo dwie, narzędzi które mam już w
domu) i samodzielna naprawa. Nie wiem co robić. Setki myśli, setki pytań.
Jechać dalej? Ale tak po Czeskich zadupiach, z takim kołem? Zawrócić do domu? Usiąść
i płakać? Wsiąść tu w pociąg? Ale w jaki pociąg? To BB, tu pociągi prawie że
nie jeżdżą, polikwidowane. Czy luz będzie się powiększał? Czy jadąc z tym luzem
nie zniszczę świeżo zaplecionego, nowego w 2/3 koła? Nic nie wymyśliłem. Póki
da się jechać – jadę. Jak się nie będzie dało, to będę znowu myślał. Do Skoczowa
dojeżdżam jeszcze w miarę normalnie. Coś tam przeskakuje, luz odrobinę większy.
Ale między Skoczowem a Cieszynem jest już bardzo źle. Dochodzą kolejne objawy –
tylny hamulec zaczyna ocierać, tarcza gorąca. Próba regulacji nic nie daje.
Odkręcam tylny zacisk (BB5) i chowam do sakwy. Koło „oklapło” na tylnej osi,
nie jest centryczne wobec niej. Pogodziłem się już ze zniszczeniem piasty, kupi
się nową i zaplecie jeszcze raz. Z jednym hamulcem jadę dalej. Cieszyn. Tu
trzeba się poważnie zastanowić nad dalszymi krokami. W pewnej chwili eureka –
co prawda jest święto, ale to jest Polskie święto :) Sprawdzam Internety – w
Czechach Boże Ciało to normalny dzień roboczy, zwykły czwartek! Jest po 15tej. Może
kupię jakieś narzędzia w Czeskim Cieszynie i to naprawię? Nachodzą mnie nawet
myśli z gatunku sci-fi, że może się przełamię i do serwisu to oddam (tylko czy
naprawią na poczekaniu?). OK, no to przejeżdżamy tą granicę. Ale tak zacząłem
szukać, krążyć po mieście, szukać w necie adresów. Znalazłem jakiś otwarty
sklep rowerowy, ale to duży, firmowy salon, tam mnie pewnie drogo skasują. Drugi
- jakiś mały sklepik miał być, dobre oceny w Googlach. W rzeczywistości nie ma
go, wyburzone kamienice i plac budowy w tym miejscu. Inny okazał się być
sklepem ogólno-sportowym, a nie rowerowym. Jeszcze inny już zamknięty. Yyyyyy….
Nic z tego nie będzie. Nawet jeśli bym coś wyczarował to mnóstwo czasu już
straciłem, a straciłbym jeszcze więcej. Poddaję się. Pozwiedzam sobie Cesky
Tesin, a potem potoczę się w stronę Górnego Śląska/Krakowa. Gdzie dojadę, to
dojadę i wrócę pociągiem. Tak też robię, wprowadzam ten zastępczy plan w życie,
rozpoczynając leniwe i niezobowiązujące zwiedzanie miasta. To rynek, to tereny
kolejowe, to jakieś blokowiska, to alejka wzdłuż rzeczki. Ponad godzinę tak
sobie jeżdżę, po czym biorę odwrót. Z coraz bardziej telepiącym się kołem toczę
się wojewódzką na Pawłowice. Luz osiąga wartość po kilka mm na boki, gdy szarpnąć
za obręcz. Do Pawłowic nawet nie wjeżdżam, od razu na Pszczynę. Dzień powoli
dobiega końca, podobnie jak i żywot tylnego koła. Kawałek za Pszczyną zaczyna
się jazda na ostrym kole. Tzn. gdy spróbuję przestać pedałować przerzutka
momentalnie zaciąga łańcuch, który wywiera napór na pedały. Nie wiem co by było
gdy próbował ten opór nogami przełamać. Zahamowałbym? Połamałbym nogi? A może
piasta by wybuchła? I zamiast ostrego koła miałbym hulajnogę? Albo i monocykl.
Wolę nie ryzykować. Spokojnie turlam się prawie non stop pedałując. Prawie
non-stop, bo na dłuższych zjazdach zakładam nogi na ramę i pedały merdają w
powietrzu. Ależ to jest wkurwiające. I niebezpieczne. Na dziurach, koleinach
można pedałem przyszorować. Na zakrętach tym bardziej. Na rondzie nie można
złożyć się na boczek, muszę „pionowo” jechać 15km/h. Ostrokołowcy to jednak
masochiści. Wolałbym jeździć na wrotkach niż na ostrym kole. Albo na
deskorolce. Ileś tam wkuwających km dalej jest Libiąż, a kolejnych n-dziesiąt
kurw dalej Chrzanów. Dociągam jeszcze do Trzebini. Koło by jeszcze dało radę,
ale moje nerwy nie. 2.30 w nocy. Pociąg po 4 nad ranem. Zdrzemnąłem się chwilę
na ławeczce, zmarznięty obudziłem, przypomniałem sobie niesamowity smak
gorącego hot-doga z Orlenu, w pitniku trochę się umyłem, zrobiłem małą rundkę
po mieście. Dochodzi 4ta, jadę na peron, i pierwszym piątkowym Regio wracam do Krakowa.
W domu o 6.
Rankiem następnego dnia rozpoczynam oględziny pacjenta. Nawet
nie jestem już wkurwiony, bardziej ciekawy, nowego serwisowego doświadczenia.
Sekcja zwłok wykazała:
- po rozkontrowaniu lewej strony kaseta sama odpadła, wraz z
połową bębenka i osią
- druga połowa bębenka siedzi fest przykręcona do korpusu
piasty
- zupełnie urwany upierdolony jest gwint na 2/3 obwodu
wewnętrznej części korpusu bębna
- kuleczki łożyskujące bębenek (50 kuleczek) rozsypane po
całym korpusie
- jedna z nich zaklinowała się między korpusem a osią piłując
ją głębokość prawie milimetra
- druga mała kulka wpadła między ¼” kulki prawego łożyska
piasty, odciskając ślad w kapie bębenka
- wszystko ujebane szarą mazią ze smaru, i metalowych
opiłków i wiórów
- nawet na prawym haku ramy jest małe wyżłobienie – o ramę
tarła nakrętka kasety
- o dziwo same łożyska piasty, tj. obie miski, konusy, a
nawet kulki ocalały. Brak wżerów czy rys innych niż mikroskopijne! I to nawet z
prawej strony!!!
Przyczyna usterki:
Moja hipoteza jest taka: Prawdopodobnie, przekładając
bębenek ze starego koła do nowego odkręcając/dokręcając go poluzowała się prawa
miska, wkręcona w korpus bębenka. Ma ona przeciwstawny, lewy gwint. Nigdy go
nie dokręcałem (dlaczego, o tym we wstępie). Na tej misce opiera się przelotowy
„łeb” fest dokręcanej śruby mocującej bęben do piasty. Która to śruba ma
normalny, prawy gwint. Fest dokręcając tą śrubę, w prawo, mogłem jednocześnie
poluzować nigdy nie sprawdzane, lewogwintowe połączenie miski z korpusem,
luzując je. W czasie jazdy luzowało się ono coraz bardziej i bardziej aż w
końcu trzymało się mniejszej ilości zwojów gwintu, który nie wytrzymał i w
końcu się urwał. A dalej to już reakcja łańcuchowa, żelastwo tarło o żelastwo,
kulki latały gdzie chciały, coś tam się gdzieś zaklinowało i nie pozwalało na
swobodny obrót jednej części korpusu bębna względem drugiej, powodując „stan
ostrego koła”.
Sposób naprawy:
Nie trzeba robić nowego koła. Naprawa będzie polegała na
kupnie nowego, kompletnego Shimanowskiego bębenka (60zł), osi (10zł), dla
przyzwoitości kulek ¼” (10zł) i śruby do bębenka (3zł, niepotrzebna ale kupię,
bo tania). Części wraz z wysyłką zamkną się więc w stówie. Mogło być gorzej. Z
narzędzi dokupię jeszcze klucz do prawej miski, tej w bębenku (20zł).
Oczywiście od Bitula. I sprawdzę połączenie prawej miski z korpusem.
4.40 - 6.10
7l (w tym 1,5l energetyka)
Nowe gminy: 1
Śląskie: 1
Hażlach
Kategoria ^ UP 2000-2499m, > km 250-299, Powrót pociągiem