Coś lżejszego
d a n e w y j a z d u
234.59 km
7.00 km teren
12:32 h
Pr.śr.:18.72 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
https://photos.app.goo.gl/VDl6NjituY0geYDN2
Minął tydzień od długiego weekendu, czas wracać do
normalności, tj. startów z Krakowa. Koło ciągle nie zrobione, części w drodze.
Minimalne bicie z tyłu nie uniemożliwia jednak przecież jazdy. Jeśli objechałem
na tym kole Tatry to i do Opona uda się dojechać ;) Bo taki właśnie jest plan
na dziś - Opole. Niezbyt ambitny, by nie rzec że chillout-owy. Ale myślę że mi
się należy po dwóch górzystych trasach w odstępie 3 dni.
Trasy w ogóle nie planuję, bo co tu planować, to tylko
Opole. Którędy by się nie pojechało to się dojedzie. Startuję 20 minut po
północy (to już ostatni taki start, potem zmienię godzinę wyjazdów na poranne).
Już po wyjeździe podejmuję decyzję że na Śląsk pojadę wojewódzką, przez
Alwernię. Krajówką przez Krzeszowice już za dużo razy jechałem w tym roku, a
tędy jeszcze ani razu. Ciepła i pogodna noc sprzyja sprawnemu nawijaniu
asfaltu. Jako że w centrum Alwerni byłem tylko raz w życiu (w 2015r.) i
korzystając z niezbyt napiętego na dziś harmonogramu myślę żeby jeszcze raz tam
uderzyć. Tak też robię i odbijam boczną drogą w prawo, pod górę. Alwernia śpi.
Tylko jakiś jeden obłąkany rowerzysta siedzi na ławeczce. Widać że przyjezdny,
bo czyta tablice informacyjne. Przeczytał przeczytałem wszystko, i
zbieram się dalej. Niestety nie chciało mi się zerknąć na GPSa w telefonie,
wskutek czego źle skręciłem. Zamiast wrócić do wojewódzkiej wylądowałem na
bocznej drodze na Piłę Kościelecką. Kawałek nią ujechałem, zanim zorientowałem
się w błędzie. Nie chce mi się zawracać, w sumie to może i dobrze? Nigdy tą
drogą nie jechałem, więc sobie zwiedzę, a parę km więcej nie ma znaczenia gdy
celem jest Opole. No to jadę, wciągam dość stromy podjazd, a za chwilę już
zjeżdżam do Chrzanowa. Może być i Chrzanów, nie mam nic przeciwko. Tutaj
jeszcze noc. Pauzuję na rynku, na tym w odróżnieniu od Alwerni jakieś oznaki
życia są – kilku podpitych młodzieńców. No i ten rowerzysta jeszcze. Z
Chrzanowa na Libiąż, inną wojewódzką. W połowie drogi można już dostrzec oznaki brzasku, a w Libiążu już niemal świt. Uwieczniam na zdjęciu oldchoolowy dom
handlowy, lubię takie klimaty. W Chełmku już widno. Dzień zapowiada się
pogodnie, na niebie szczątkowe tylko ślady chmur. A taka maleńka „strefa mgieł”
tylko na przejeździe mostem nad korytem Przemszy. Mijam potężną basztę wieży
szybu KWK PIAST, po czym by ominąć kretyński i długo się ciągnący zakaz jazdy
rowerem, korzystam z idącej równolegle śmieszki rowerowej. Jakości takiej jak widać na zdjęciach, ale dziś aż tak bardzo mi to nie przeszkadza (lekka trasa)
a ciągnące się bokami szpalery soczyście zielonych drzew uspokajają nerwy ;) Koło
Bierunia ścieżkowy terror się kończy i można jechać jezdnią, jak Bóg przykazał
:) Mijam wielką fabrykę Fiata, a to oznacza że docieram do Tych. Słońca coraz
śmielej operuje na idealnie niebieskim nieboskłonie, i szybko pozwala zrzucić zbędną
już warstwę ubrań. Tychy omijam jednak tranzytem, dopiero w Gliwicach
odpoczywam na skwerku. A że Gliwice to już niemal granica Górnego Śląska, to tablica
powitalna województwa Opolskiego pojawia się szybko. Bardzo przyjemną,
prowadzącą głównie lasami wojewódzką dojeżdżam do Kędzierzyna-Koźla. Poza
wielkimi zakładami azotowymi miasto kojarzy mi się z historią z ubiegłego roku.
Wracając z Czech (z Pradziada), chciałem szukać pociągu w Koźlu. Miły Pan uświadomił
że Koźle to zabita dechami wiocha, i tu pociągów niet. Tzn. nie jeżdżą do
Koźla. Za pociągiem to trzeba jechać do miasta - do Kędzierzyna-Koźla! Bo to są
dwie odrębne miejscowości: Koźle i Kędzierzyn-Koźle, leżące na przeciwnych brzegach
Odry :) Przejeżdżam przez n-torowy przejazd kolejowy, i wewnętrzną jakby drogą
miedzy węzłem kolejowym a Zakładami kieruję się do centrum miasta. ZAKK
ogrodzone wysokim płotem, dużo drzew a instalacje daleko, więc jakichś
spektakularnych zdjęć zrobić niestety się nie da. Za małym laskiem jest już
właściwa część miasta. Bardzo zadbanego miasta, pewnie bogatego. Do tego
stopnia że nawet ścieżki rowerowe są asfaltowe i zdatne do jazdy! Podejrzewam
że to Azoty trują i w zamian dużo hajsiku łożą Kędzierzynowi. Z K.K. wojewódzką
na Gogolin. Lasy kończą się a zaczynają rozległe pola uprawne. Pośród których
majaczy potężna sylwetka (chyba) huty w Zdzieszowicach. Jest wczesne
popołudnie, a temperatura niewiele poniżej progu upału. Gdzieś tu orientuję się
że zaczyna uchodzić powietrze na tyle, i wkurwiać. Chciałem bowiem
przyoszczędzić i jednak załatałem i założyłem te rozcięte wskutek snejków na
Słowacji dętki. Będę dopompowywał co jakiś czas, zmieniać się nie chce. Centrum
Krapkowic i Gogolina omijam, przejeżdżam środkiem pomiędzy obydwoma. Do Opola
raptem 20km. A godzina młoda, ledwie 13ta. Zaliczam zatem dłuugą drzemkę na ławeczce nad brzegiem stawu. A potem aby urozmaicić sobie jazdę zjeżdżam z
wojewódzkiej w leśną drogę, odrobina MTB (a raczej „MTB”) nie zaszkodzi. Raptem
3km tego lasu a jaka odmiana. Do Opola natomiast wjeżdżam ekstremalnie szeroką
szutrówką. 15ta. Pociąg za kilka godzin, czyli trochu się pozwiedza :) Na
początek wjeżdżam w jakieś tereny kolejowe. Przeciskam się pod jakimiś wiaduktami, przez torowiska przenoszę, pewnie nie wolno tak. Kilka
spontanicznych skrętów na skrzyżowaniach później ląduję na skąpanej w cieniu
drzew ławeczce, na nadodrzańskich bulwarach. Trochę drzemiąc, trochę
przyglądając się niedzielnemu wypoczynkowi Opolan, utykam w tym miejscu na ładną
godzinę :) Jak chillout, to chillout :) W końcu zaczyna mi się tu nudzić, a
czasu ciągle mnóstwo. Jadę więc obadać gdzie tym bulwarem można zajechać.
Asfaltową alejką przejeżdżam obok urządzeń technicznych śluzy, następnie wzdłuż
terenów przemysłowych, i tym sposobem wyjeżdżam za miasto. Bulwar kończy się. A
właściwie to alejka zawraca i zakosami wspina się w górę, ponad dolinę rzeki. Zza
drzew zagajnika wyziera urwisko, a na jego dole - całkiem spory zalew. Okrążam
go, jest nawet plaża. Bardzo fajny teren rekreacyjny, w oddali na drugim brzegu
widać wystające ponad las co wyższe budowle miasta. Czas powoli, bo powoli, ale
jednak płynie, do odjazdu pociągu coraz bliżej. Główną drogą kieruję się wiec
ku dworcu. Robię jeszcze pętelkę po śródmieściu, zaliczam Rynek, i w końcu na
dworzec. Wsiadam w komfortowego (skład wagonowy, nie EZT) IC-ka, by dwie 2,5
godz. przyjemnej podróży później być już na Głównym w Krakowie. W domu po
22giej.
I tak minął ten leniwy, rowerowy dzień :) Czasem tak trzeba,
a nie tyle same Słowacje, Tatry, Węgry. Czasem trzeba lżej.
0.20 - 22.10
4,25l (w tym 1l energetyka)
Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo