Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Coś lżejszego

d a n e w y j a z d u 234.59 km 7.00 km teren 12:32 h Pr.śr.:18.72 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.5 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1300 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Niedziela, 13 maja 2018 | dodano: 03.06.2018





https://photos.app.goo.gl/VDl6NjituY0geYDN2

Minął tydzień od długiego weekendu, czas wracać do normalności, tj. startów z Krakowa. Koło ciągle nie zrobione, części w drodze. Minimalne bicie z tyłu nie uniemożliwia jednak przecież jazdy. Jeśli objechałem na tym kole Tatry to i do Opona uda się dojechać ;) Bo taki właśnie jest plan na dziś - Opole. Niezbyt ambitny, by nie rzec że chillout-owy. Ale myślę że mi się należy po dwóch górzystych trasach w odstępie 3 dni.

Trasy w ogóle nie planuję, bo co tu planować, to tylko Opole. Którędy by się nie pojechało to się dojedzie. Startuję 20 minut po północy (to już ostatni taki start, potem zmienię godzinę wyjazdów na poranne). Już po wyjeździe podejmuję decyzję że na Śląsk pojadę wojewódzką, przez Alwernię. Krajówką przez Krzeszowice już za dużo razy jechałem w tym roku, a tędy jeszcze ani razu. Ciepła i pogodna noc sprzyja sprawnemu nawijaniu asfaltu. Jako że w centrum Alwerni byłem tylko raz w życiu (w 2015r.) i korzystając z niezbyt napiętego na dziś harmonogramu myślę żeby jeszcze raz tam uderzyć. Tak też robię i odbijam boczną drogą w prawo, pod górę. Alwernia śpi. Tylko jakiś jeden obłąkany rowerzysta siedzi na ławeczce. Widać że przyjezdny, bo czyta tablice informacyjne. Przeczytał przeczytałem wszystko, i zbieram się dalej. Niestety nie chciało mi się zerknąć na GPSa w telefonie, wskutek czego źle skręciłem. Zamiast wrócić do wojewódzkiej wylądowałem na bocznej drodze na Piłę Kościelecką. Kawałek nią ujechałem, zanim zorientowałem się w błędzie. Nie chce mi się zawracać, w sumie to może i dobrze? Nigdy tą drogą nie jechałem, więc sobie zwiedzę, a parę km więcej nie ma znaczenia gdy celem jest Opole. No to jadę, wciągam dość stromy podjazd, a za chwilę już zjeżdżam do Chrzanowa. Może być i Chrzanów, nie mam nic przeciwko. Tutaj jeszcze noc. Pauzuję na rynku, na tym w odróżnieniu od Alwerni jakieś oznaki życia są – kilku podpitych młodzieńców. No i ten rowerzysta jeszcze. Z Chrzanowa na Libiąż, inną wojewódzką. W połowie drogi można już dostrzec oznaki brzasku, a w Libiążu już niemal świt. Uwieczniam na zdjęciu oldchoolowy dom handlowy, lubię takie klimaty. W Chełmku już widno. Dzień zapowiada się pogodnie, na niebie szczątkowe tylko ślady chmur. A taka maleńka „strefa mgieł” tylko na przejeździe mostem nad korytem Przemszy. Mijam potężną basztę wieży szybu KWK PIAST, po czym by ominąć kretyński i długo się ciągnący zakaz jazdy rowerem, korzystam z idącej równolegle śmieszki rowerowej. Jakości takiej jak widać na zdjęciach, ale dziś aż tak bardzo mi to nie przeszkadza (lekka trasa) a ciągnące się bokami szpalery soczyście zielonych drzew uspokajają nerwy ;) Koło Bierunia ścieżkowy terror się kończy i można jechać jezdnią, jak Bóg przykazał :) Mijam wielką fabrykę Fiata, a to oznacza że docieram do Tych. Słońca coraz śmielej operuje na idealnie niebieskim nieboskłonie, i szybko pozwala zrzucić zbędną już warstwę ubrań. Tychy omijam jednak tranzytem, dopiero w Gliwicach odpoczywam na skwerku. A że Gliwice to już niemal granica Górnego Śląska, to tablica powitalna województwa Opolskiego pojawia się szybko. Bardzo przyjemną, prowadzącą głównie lasami wojewódzką dojeżdżam do Kędzierzyna-Koźla. Poza wielkimi zakładami azotowymi miasto kojarzy mi się z historią z ubiegłego roku. Wracając z Czech (z Pradziada), chciałem szukać pociągu w Koźlu. Miły Pan uświadomił że Koźle to zabita dechami wiocha, i tu pociągów niet. Tzn. nie jeżdżą do Koźla. Za pociągiem to trzeba jechać do miasta - do Kędzierzyna-Koźla! Bo to są dwie odrębne miejscowości: Koźle i Kędzierzyn-Koźle, leżące na przeciwnych brzegach Odry :) Przejeżdżam przez n-torowy przejazd kolejowy, i wewnętrzną jakby drogą miedzy węzłem kolejowym a Zakładami kieruję się do centrum miasta. ZAKK ogrodzone wysokim płotem, dużo drzew a instalacje daleko, więc jakichś spektakularnych zdjęć zrobić niestety się nie da. Za małym laskiem jest już właściwa część miasta. Bardzo zadbanego miasta, pewnie bogatego. Do tego stopnia że nawet ścieżki rowerowe są asfaltowe i zdatne do jazdy! Podejrzewam że to Azoty trują i w zamian dużo hajsiku łożą Kędzierzynowi. Z K.K. wojewódzką na Gogolin. Lasy kończą się a zaczynają rozległe pola uprawne. Pośród których majaczy potężna sylwetka (chyba) huty w Zdzieszowicach. Jest wczesne popołudnie, a temperatura niewiele poniżej progu upału. Gdzieś tu orientuję się że zaczyna uchodzić powietrze na tyle, i wkurwiać. Chciałem bowiem przyoszczędzić i jednak załatałem i założyłem te rozcięte wskutek snejków na Słowacji dętki. Będę dopompowywał co jakiś czas, zmieniać się nie chce. Centrum Krapkowic i Gogolina omijam, przejeżdżam środkiem pomiędzy obydwoma. Do Opola raptem 20km. A godzina młoda, ledwie 13ta. Zaliczam zatem dłuugą drzemkę na ławeczce nad brzegiem stawu. A potem aby urozmaicić sobie jazdę zjeżdżam z wojewódzkiej w leśną drogę, odrobina MTB (a raczej „MTB”) nie zaszkodzi. Raptem 3km tego lasu a jaka odmiana. Do Opola natomiast wjeżdżam ekstremalnie szeroką szutrówką. 15ta. Pociąg za kilka godzin, czyli trochu się pozwiedza :) Na początek wjeżdżam w jakieś tereny kolejowe. Przeciskam się pod jakimiś wiaduktami, przez torowiska przenoszę, pewnie nie wolno tak. Kilka spontanicznych skrętów na skrzyżowaniach później ląduję na skąpanej w cieniu drzew ławeczce, na nadodrzańskich bulwarach. Trochę drzemiąc, trochę przyglądając się niedzielnemu wypoczynkowi Opolan, utykam w tym miejscu na ładną godzinę :) Jak chillout, to chillout :) W końcu zaczyna mi się tu nudzić, a czasu ciągle mnóstwo. Jadę więc obadać gdzie tym bulwarem można zajechać. Asfaltową alejką przejeżdżam obok urządzeń technicznych śluzy, następnie wzdłuż terenów przemysłowych, i tym sposobem wyjeżdżam za miasto. Bulwar kończy się. A właściwie to alejka zawraca i zakosami wspina się w górę, ponad dolinę rzeki. Zza drzew zagajnika wyziera urwisko, a na jego dole - całkiem spory zalew. Okrążam go, jest nawet plaża. Bardzo fajny teren rekreacyjny, w oddali na drugim brzegu widać wystające ponad las co wyższe budowle miasta. Czas powoli, bo powoli, ale jednak płynie, do odjazdu pociągu coraz bliżej. Główną drogą kieruję się wiec ku dworcu. Robię jeszcze pętelkę po śródmieściu, zaliczam Rynek, i w końcu na dworzec. Wsiadam w komfortowego (skład wagonowy, nie EZT) IC-ka, by dwie 2,5 godz. przyjemnej podróży później być już na Głównym w Krakowie. W domu po 22giej.

I tak minął ten leniwy, rowerowy dzień :) Czasem tak trzeba, a nie tyle same Słowacje, Tatry, Węgry. Czasem trzeba lżej.

0.20 - 22.10
4,25l (w tym 1l energetyka)


Kategoria ^ UP 1000-1499m, > km 200-249, Powrót pociągiem, Terenowo


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa wczyc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]